Rogalewski: Płać więcej, pracuj dłużej, a dostaniesz mniej |
Adam Rogalewski* | |
01.12.2011 | |
30 listopada w Wielkiej Brytanii strajkowały 2 miliony pracowników sektora budżetowego. Na ulice wyszło 80 związków zawodowych, w tym najliczniejszy UNISON, reprezentujący przeszło 1,3 miliona pracowników. W całym kraju odbyło się tysiąc demonstracji – w Manchesterze wzięło w nich udział 30 tys. ludzi, w Liverpoolu 20 tys., w małym Luton, gdzie mieszka wielu Polaków, przeszło tysiąc. Do strajku dołączyły organizacje pozarządowe i studenckie. Do pracy nie przyszli nauczyciele i pracownicy akademiccy, pracownicy służby zdrowia, samorządu terytorialnego (sprzątacze ulic, pracownicy lokalnych bibliotek) i administracji rządowej, w tym celnicy. Zobacz: Fotorelacja z protestów w Londynie Dlaczego Brytyjczycy strajkują? Strajk spowodowały planowane przez koalicję rządzącą zamiany w systemie emerytalnym. Najkrócej można je opisać w następujący sposób: płać więcej, pracuj dłużej, a gdy w końcu przejdziesz na emeryturę, dostaniesz mniej. Rząd proponuje podwyżkę składki emerytalnej płaconej przez pracowników o przeszło połowę – z 6 do 9 procent, opóźnienie przechodzenia na emeryturę z 65 roku życia na 68 rok oraz zmianę zasad obliczania podstawy emerytalnej (zamiast ostatniego wynagrodzenia ma być brana średnia z całego okresu zatrudnienia). Zakładając, że większość pracownik zaczyna od niższych zarobków, by stopniowo awansować na lepiej opłacane stanowiska, zmiana ta będzie niekorzystna. Nie dotknie ona natomiast tych, którzy zarabiają najmniej i przez całą swoją karierę pracowali na niskim stanowisku, czyli np. sprzątaczy czy ochroniarzy. Jak działa system emerytalny w Wielkiej Brytanii? System emerytalny w Wielkiej Brytanii jest bardziej skomplikowany niż w Polsce. Istnieje tu emerytura obowiązkowa w postaci świadczenia socjalnego płaconego z podatków i należnego wszystkim pracownikom, bez względu na to, ile zarabiali Jej wysokość uzależniona jest za to m.in. od liczby przepracowanych lat. Oprócz emerytury obowiązkowej jest też dobrowolna emerytura zawodowa: składki na nią płacą pracodawca i pracownik. I o tę właśnie emeryturę walczą strajkujący. Wysokość składek opłacanych przez pracownika i pracodawcę jest różna, zasadniczo jednak pracodawca prywatny płaci mniej od pracodawcy publicznego. W przypadku brytyjskiej służby zdrowia składka płacona przez pracodawcę wynosi 14 procent wynagrodzenia pracownika, a płacona przez pracownika – 6 procent. W sektorze prywatnym – o ile w danej firmie fundusz emerytalny w ogóle istnieje – składka wynosić może np 3 procent dla pracodawcy i 3 procent dla pracownika. Rząd kontra związki Do propozycji zmian w emeryturach doliczyć trzeba zamrożenie płac w sektorze publicznym przez ostatnie dwa lata – rządząca koalicja ogłosiła właśnie przedłużenie tego stanu o kolejne dwa – narastającą inflację (około 5 procent w skali roku) oraz zwolnienia grupowe. Obejmą one około 700 tys. pracowników z 6 milionów zatrudnionych w sektorze publicznym, czyli co dziesiątą osobę. Rząd uzasadnia swoje propozycje koniecznością oszczędności, redukcji zadłużenia publicznego i tym, że ludzie żyją dłużej: jeśli system emerytalny się nie zmieni, to nie będzie z czego wypłacać emerytur. Pracownicy mówią na to: „Enough is enough”, a związki dopowiadają, że jest to swego rodzaju kara dla pracowników budżetówki za kryzys, który nie oni wywołali. Związkowcy podkreślają, że emerytura brytyjska jest najniższa w całej Unii Europejskiej, a zwiększona o 3 procent składka emerytalna trafi nie do odpowiedniego funduszu lokalnego, tylko bezpośrednio do budżetu państwa. Ekonomiści twierdzą, że skoro emerytura zawodowa nie jest obowiązkowa i pracownicy zawsze mogą z niej zrezygnować, to w funduszach emerytalnych i tak zabraknie pieniędzy: im mniej osób będzie płacić składki, tym więcej rząd będzie musiał dokładać z pieniędzy podatników. Summa summarum, czy pracownik będzie w takim funduszu, czy nie, i tak dostanie mniej na starość i grozi mu po prostu bieda. Dotyczy to także pracowników sfery prywatnej, którzy albo nie mają wcale emerytury, albo jest ona bardzo mała. Za parę lat w Wielkiej Brytanii może się pojawić wielka grupa emerytów żyjących w ubóstwie, potrzebujących od państwa zapomóg socjalnych. Co dalej? Strajk z 30 listopada to dopiero początek – związki przeprowadziły referendum dotyczące dalszych demonstracji. Rząd już zaczął się uginać pod presją i poszedł na ustępstwa: proponowane zmiany nie obejmą pracowników, którym zostało dziesięć lat do przejścia na emeryturę. Z drugiej strony pojawiły się też propozycję, żeby zabronić strajku w niektórych sektorach gospodarki, np. transporcie kolejowym czy londyńskim metrze, lub żeby ważność referendum strajkowego uzależnić od tego, czy wzięła w nim udział minimalnie połowa uprawnionych do głosowania. Czas pokaże, czy strajk ten zakończy się szczęśliwiej niż te sprzed trzydziestu lat, czy czeka nas powtórka z rządów Margaret Thatcher. *Adam Rogalewski - pracownik OPZZ oddelegowany do pracy w brytyjskim związku zawodowym UNISON, dokorant w London Metropolitan University. |