15 lut 2011
Syrena ruska
Wierzchowski przybywa na miejsce, gdzie widział porozrzucane ciała (jak twierdzi w swych zeznaniach sejmowych), od strony lotniska, a więc od przeciwnej strony niż przybył Kola. Wiemy zaś doskonale, że na filmie Koli nie ma Wierzchowskiego, ten ostatni natomiast żadnego Koli ani dziadka z teczką nie widział. Na filmie Koli jednak słychać syrenę, a i Wierzchowski twierdzi, że po swym przybyciu usłyszał syrenę. Jeśli więc Kola był przed Wierzchowskim, to zarejestrował inną syrenę niż ta, którą słyszał pracownik kancelarii Prezydenta. Czy Wiśniewski słyszał jakąś syrenę, gdy gnał na pobojowisko lub gdy filmował?
Ruska syrena jest o tyle ważna, że powinna była zostać uruchomiona niedługo po katastrofie. Jak wiemy z filmiku Koli, zanim pojawia się syrena, sporo chłopa kręci się po pobojowisku i nie wygląda to na pracę ekip ratunkowych. Nie są to również strażacy. Z kolei na filmie Wiśniewskiego strażacy już się pojawiają, lecz smętnie dogaszają ogniska to tu, to tam, a gostkowie w czarnych kurtkach palą sobie papierosy, stojąc z boku (oczywiście niepomni na to, że dokoła może być mnóstwo lotniczego paliwa). Musi być zatem przedział kilkunastu minut między 8.50 z filmu Wiśniewskiego, a (bliżej nieustaloną) porą filmowania Koli.
Tymczasem, wedle relacji Wierzchowskiego, ruskie auta zrywają się z płyty na Siewiernym jakiś czas po... „świście silników”. Jest to wprawdzie jakiś czasowy punkt orientacyjny, jeśli chodzi o chronologię wydarzeń, lecz jest to zarazem o tyle zagadkowe, że (trzymam się relacji Wierzchowskiego)... ani nie było słychać żadnego rumoru, ani nie było widać żadnego błysku, ani nie zatrzęsła się ziemia od jakiegoś gwałtownego uderzenia, ani też właśnie: nie zawyła żadna syrena. A przecież od niej powinien się zacząć alarm na zamglonym lotnisku i to ona powinna być takim pierwszym, czytelnym dla wszystkich oczekujących, sygnałem, że doszło do jakiegoś niebezpiecznego zdarzenia i być może będzie potrzebna natychmiastowa pomoc. Sam Wierzchowski, jak zeznaje, powiedział wcześniej najprawdopodobniej do Bahra stojącego opodal: „Kurczę, chyba wylądowali.”
Bahr zaś tę chwilę wspominał tak:
„- Stałem na lotnisku Siewiernyj i jak zwykle przyglądałem się ludziom. Jestem socjologiem i interesują mnie ich zachowania. Minęła zaplanowana godzina przylotu. Zawsze trzeba się liczyć z jakimś opóźnieniem, ale ono się wydłużało. Zacząłem się denerwować. Każda minuta się liczy, bo zapisana jest w protokole. Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani. Nagle zauważyłem, że grupa rosyjska się rozchybotała. Jest takie powiedzenie "przysiąść z wrażenia". Oni przysiedli w skali masowej, jakby coś ciężkiego na nich spadło. Jednocześnie zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu. Minął nas z dużą prędkością i gnał w poprzek lotniska. W ułamku sekundy skojarzyłem te dwa fakty i: Coś się stało! - krzyknąłem do swego kierowcy. Żaden pojazd nie będzie przecież jechał przez lotnisko, jeśli za chwilę ma na nim lądować samolot. Wskoczyliśmy do samochodu. I za nim! Pan Kwaśniewski jest wspaniałym kierowcą. Jeździ jak rajdowiec.”
Nie ma więc mowy o żadnym alarmowym sygnale. W trakcie sejmowego przesłuchania Wierzchowski dookreśla wspomnianą wcześniej sytuację z syreną tak:
„ - A te syreny, które zaczęły wyć tam o tej 8.56?
- No to... jak ja pamiętam, to ja już tam byłem, ja już słyszałem te syreny gdzieś tam.
- Już jak był pan na miejscu. Już jak był pan bezpośrednio świadkiem tego.
- Tak, myślałem, że jest to jakiś sygnał alarmowy... (...) ja myślałem, że to może jest coś nie wiem, w momencie, gdy się samolot rozbije, to... żeby dał sygnał, że dla poszukiwa... dla ekip poszukujących, nie wiem. Wydawało mi się, że to jest jakiś odgłos samolotu w tym sensie, że w czasie katastrofy włącza się w lesie, że: tutaj jesteśmy, tak?...”
(1 h 23' materiału)
Wierzchowski nie jest w stanie podać dokładnego czasu tego, co się działo i wielu szczegółów nie pamięta, utrzymuje wszelako, że dotarli na miejsce wraz z ruskimi służbowymi autami, a strażacy pojawili się dopiero później. Miał też powiedzieć: „Może to nie ten samolot, to niemożliwe” (1h 18'). I niedługo po jego przybyciu w okolice „odwróconych kół” i ujrzeniu pobojowiska, usłyszał ową ruską syrenę. Bahr z kolei miał... zostać w samochodzie wedle relacji Wierzchowskiego (ca. 1h 22').
Bahr jednak pamięta to wszystko zupełnie inaczej:
„- Stało się to bardzo szybko rzeczywiście, bo skierowałem się natychmiast za pierwszym zobaczonym wozem straży pożarnej i dzięki temu się znalazłem na miejscu bardzo, bardzo szybko. Po prostu biegłem przez jakieś tam łąki w tym kierunku, gdzie widać było, że się coś stało. Wszystko to zajęło naprawdę bardzo mało minut.
- Kiedy pan tam dobiegł - jak wyglądało to pobojowisko? Szczątki samolotu jeszcze się paliły?
- Tak, oczywiście. Natomiast pierwsze wrażenie było takie, które sobie potem dopiero skojarzyłem, ja kiedyś widziałem skutki trzęsienia ziemi w Bukareszcie i widziałem domy, które miałem w pamięci jako domy wielopiętrowe, a zamieniły się w coś, co miało piętro wysokości. I to, co mnie uderzyło wtedy i teraz właśnie, ten kontrast między wysokością normalnego samolotu, a wysokością tego, co zostało i było to dlatego szokiem takim szczególnym dla mnie, że kiedy biegliśmy i wiedzieliśmy już, że się zdarzyło jakieś nieszczęście, liczyliśmy, że zobaczymy nawet kadłub samolotu, do którego będziemy mogli dobiec i wyciągać stamtąd ofiary. A ten widok już był taki, że widać było, że jest to zupełnie niemożliwe.”
W innym wywiadzie Bahr dodaje jeszcze:
„- Przez mgłę widziałem przed sobą tył samochodu strażackiego, a po bokach pobojowisko w typowo sowieckim stylu - ruiny garaży, rozwalające się magazyny i wraki zardzewiałych samolotów. Samochód strażaków zatrzymał się, wycofał i zawrócił w prawo. Widocznie dostali od kogoś sygnał, że źle jadą. Po kilkuset metrach znowu stanęli. Wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się poza lotniskiem. Obok był rów, przed nami łąka. Zobaczyłem wicegubernatora, stał za rowem. Krzyczał do nas, że to tutaj i że jest grząsko. Ale człowiek - jak pani wie - w takich momentach nie myśli o ostrożności. Naturalnym odruchem jest biec dalej, żeby komuś pomóc, kogoś ratować. Bo samolot przecież jak w filmach akcji wrył się prawdopodobnie w ziemię albo wbił w jakąś ścianę. I my uwięzionym w nim ludziom jesteśmy potrzebni. Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać. Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. Jak podczas zbierania ziemniaków. Na polu, jesienią.”
Czyżby więc Wierzchowski jechał innym autem niż Bahr? Ale przecież twierdzi wyraźnie, że wsiadł z nim „do jego limuzyny” i „z jego kierowcą tam pojechaliśmy” (ca. 1 h 21'). Tymczasem Bahr stwierdza:
„Zameldowałem ministrowi, co widzę. Nie pamiętam, w jakich słowach. To była krótka rozmowa. Za miejscem, gdzie staliśmy, był wzgóreczek, rodzaj nasypu. Nie widzieliśmy, co za nim. Nie widziałem też żadnego kadłuba ani żadnych odwróconych do góry kół. Ze zdumieniem zobaczyłem je potem w telewizji.”
Z tego by więc wynikało (co wydaje się zgoła absurdalne), że byli z Wierzchowskim w zupełnie różnych miejscach - Bahr przecież twierdził nie tylko, że nie widział kół, ale, tak jak montażysta Wiśniewski, że nie widział też żadnych ciał. Chyba że Wierzchowskiemu zupełnie się wszystko w pamięci poplątało.
Wosztyl też nie wspomina o syrenie, o ile pamiętam. Wierzchowski, na pytanie min. A. Macierewicza, co robił, gdy usłyszał syrenę, odpowiedział, że płakał. O której godzinie telefonował z pobojowiska do Sasina? Czy zostało to definitywnie ustalone?
P.S.
Tu w pierwszych sekundach jest dość dokładnie rozrysowane pobojowisko na Siewiernym, by można było sobie unaocznić, gdzie kto był.