Pięć rosyjskich historycznych kłamstw
Dyskusja o likwidacji pomnika polsko-sowieckiego "braterstwa broni" (tzw. czterech śpiących) pokazuje, że przegrywamy walkę o prawdę historyczną. Przyjmujemy sowiecką wersję historii.
Tymczasem Rosja Sowiecka była pierwszym i najważniejszym sojusznikiem Hitlera. Wspólne działania tych państw doprowadziły do wybuchu II wojny światowej. W 1939 r. oba totalitarne państwa napadły na Polskę. Dopóki Rosjanie nie będą w stanie mówić o faktach historycznych, żadne pojednanie polsko-rosyjskie nie będzie możliwe.
*************************************************************
Rozwiązane 5 lat temu WSI rządzone były twardą ręką, przez "arystokrację", pułkowników i generałów, którzy do służby trafili w latach 70. Warto wiedzieć więcej o arystokratach, bo środowisko to powoli odzyskuje utracone wpływy.
Był ciężki pochmurny dzień. Taki sam o jak ten, o którym Sergiusz Piasecki napisał przed laty, że był tak ciężki „jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra...”. Przed oblicze Komisji Weryfikacyjnej przy ul. Koszykowej 82 przybył pułkownik P. pragnący weryfikacji niczym spragniony wędrowiec wody na pustyni. Jednak od pierwszej chwili jego przybycia dało się zauważyć, coś niezwykłego, coś, co było znacznie silniejsze od zwyczajnej tęsknoty za sfinalizowaniem procesu własnej weryfikacji. Niewątpliwie można było jednak odnieść ogólne wrażenie, że pewność siebie z jaką przybył ów oficer, każe mu niechybnie samemu przystąpić do weryfikacji czteroosobowego zespołu roboczego samej Komisji Weryfikacyjnej. Owa pewność siebie wyrażała się w jego mowie, zachowaniu, gestach, a nawet w wyglądzie zewnętrznym. Szczególną uwagę członków komisji zwrócił sygnet z godłem WSI rozmiarów nie mniejszych niż sygnety rodowe królów i książąt polskich. Błyskotliwość owego sygnetu wskazywała na najszlachetniejszy kruszec z którego zapewne był wykonany. Był to pierwszy znak, że w istocie członkowie Komisji Weryfikacyjnej mają do czynienia z najczystszą arystokracją WSI.
Przebrnąwszy przez gąszcz niezbędnych formalności, weryfikatorzy zaczęli prowadzić wysłuchanie przybyłego oficera – arystokraty zadając mu szczegółowe pytania odnośnie przebiegu jego służby, zgodnie z obowiązującą ich procedurą. Jednak w miarę rozwoju sytuacji wysłuchanie to, coraz bardziej przeradzało się w monolog ogniskujący coraz większe emocje. Ekspresja oficera – arystokraty kwestionowała dosłownie wszystko – począwszy od przepisów regulujących działania komisji, po zasadność zasiadywania w niej poszczególnych jej członków oraz ich ustawowe kompetencje. Gdy rzecz dotarła do kwestii związanych z działaniami sprzecznymi z prawem lub łamiącymi prawo w toku jego służby, oficer – arystokrata wyraźnie poirytowany, gromkim głosem wyraził swoje stanowcze oburzenie z powodu poruszanych kwestii. Gwałtowność tego oburzenia kazała postawić zasadnicze pytanie: a cóż to jest prawo? Jakiś wewnętrzny głos niczym głos króla – słońce, mówił, że w istocie prawo w tym kraju to my – oficerowie WSI. Wnet na stół komisji posypały się rzucone przez oficera – arystokratę sterty różnorakich dyplomów, zaświadczeń, okolicznościowych podziękowań, różnych wersji własnego życiorysu i pism do różnych wysokich urzędów skierowanych przez rzeczonego, apelujących o powagę i rozsądek w sprawach WSI. Wszystko to było komentowane przez ich posiadacza zaletami i superlatywami na temat własnej osoby. Niewątpliwie czuło się wyjątkowość rozmówcy. Gawęda oficera - arystokraty WSI trwała jeszcze długo. Znacznie dłużej niż miało to miejsce wówczas, gdy Komisja Weryfikacyjna spotykała się z prostym „ludem WSI”. Po ponad dwugodzinnym spotkaniu komisji z oficerem – arystokratą, można było odnieść wrażenie, że w istocie członkowie komisji to ciemni chłopi pańszczyźniani, którzy przez przypadek zatrzymali miejscowego dziedzica i tylko przez własna wrodzoną głupotę,
Jednak wbrew pozorom, to spotkanie było dla czterech członków Komisji Weryfikacyjnej zupełnie mistycznym doświadczeniem, pozwalającym zbliżyć się chociaż na chwilę do tajemniczego świata arystokracji WSI. Świata niedostępnego dla przeciętnego śmiertelnika w III Rzeczypospolitej, ale jakże fascynującego. Spróbujmy jednak chociaż ukradkiem zajrzeć do tego świata i zobaczyć co w nim było naprawdę!.
Większość oficerów – arystokratów WSI urodziła się w przysłowiowej Komborni, skąd podobnie jak profesor UJ Stanisław Pigoń wyruszyła w świat. Ich rodzicami zazwyczaj byli w prostej linii potomkowie Boryny, wyposażenia w praktyczny stosunek do świata. Nie wyrastali zatem wśród książek i nie mieli nawet najmniejszej szansy na pobieranie prywatnych lekcji i młodzieńcze skosztowanie uciech tego świata. Jednak ich rodziciele wpoili im na pewno jedną kardynalną rzecz – konieczność oderwania się od swojego miejsca urodzenia i to za wszelką cenę. Ta zakorzeniona im w dzieciństwie prawda stała się ogromną siłą napędową ich życia, zwłaszcza wtedy wówczas gdy zaczęli dokonywać pierwszych poważnych życiowych wyborów. Jednak owo doświadczenie ubóstwa w dzieciństwie i młodości będzie na tyle silne, że w swoim dalszym życiu, zwłaszcza zawodowym, wykształci w nich zapobiegliwość w stopniu niespotykanym u wielu ich rówieśników, karząc wykorzystać każdą szansę na zdobycie „tytułów i bogactwa”, jaką przyniesie im życie, nawet nie licząc się z innymi.
Oficerowie – arystokraci swoją drogę życiową
wybrali zatem jeszcze w dzieciństwie. Ich wybór to mundur, który podobnie jak sutanna wiejskiego proboszcza w kręgu kulturowym, w jakim się urodzili był dowodem nobilitacji społecznej. Zazwyczaj ich edukacja przebiegała
dwutorowo – na poziomie cywilnym i stricte wojskowym.. Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuowali
dalszą
naukę w szkołach zawodowych, by w wieku 19 lat ochoczo podjąć zasadniczą służbę w Ludowym Wojsku Polskim. Jednak zasadnicza służba wojskowa była okresem ważnym w ich drodze życiowej. W jej trakcie
robili wszystko, aby w oczach swoich przełożonych wyróżnić się swoim ideologicznym zaangażowaniem. Pomimo katolickiej tradycji w jakiej wyrośli, bez zahamowań deklarowali swój
materialistyczny światopogląd i nawoływali swoich kolegów
do poparcia jedynie słusznej
drogi swojej socjalistycznej ojczyzny, której wiernie chcieli służyć. Wszystko po to, aby zostać politycznie dobrze ocenionym przez przełożonych, zyskać cenny kapitał polityczny i przykryć swoje braki w dotychczasowej edukacji.
Wszak ich dotychczasowa edukacja była raczej czołganiem się
przez gęstwinę i nie wróżyła lepszego życia, o jakim mówiono im w domu. Gdy wreszcie pod dwóch latach zdecydowali się zostać w wojsku, byli cenionymi kapralami, zwłaszcza w pracy ideowo – politycznej z tzw. młodym wojskiem. Ich dalsza edukacja była niejako sprzężona; robili szkoły podchorążych zdobywali wieczorowe
matury wojskowe by następnie dostać się do szkoły oficerskiej i uwieńczyć swoja edukację tytułem inżyniera podporucznika. Dalsza edukacja była związana z etapem ich kariery w WSI. Zazwyczaj był to kurs oficerski w
ramach wojskowej służby zagranicznej bądź w różnej mutacji kursy
operacyjne w Janówku i innych ośrodkach szkoleniowych. Równolegle uzupełniali cywilne wykształcenie robiąc różnego rodzaju studia zaoczne, zazwyczaj w zakresie pedagogiki. Jednak tylko wybrańcy spośród nich, o odpowiednich resortowych koneksjach mogli liczyć na
kierunkową edukację w ZSRR trwającą zazwyczaj od
kilku do kilkunastu miesięcy. Aby wyjechać do ZSRR, potrzebne było również
niezbędne zaufanie ideologiczne dowództwa. Ich dotychczasowe polityczne zaangażowanie okazywało się na wagę złota.
Nauka
w ZSRR okaże się już niebawem najbardziej procentującym okresem w ich edukacji. Nie zaniedbywali nauki języków obcych, w tym szczególnie rosyjskiego.
Zresztą w toku edukacji wojskowej głęboko wpojono im znaczenie bycia poliglotą. W tym zakresie mieli zawsze przygotowane
legendy
- na każdą okoliczność służbową. Historia jednego pułkownika
- arystokraty, który
jesienią 2006r. stanął przed obliczem Komisji Weryfikacyjnej stała się tego żywym przykładem. Ten szlachetny arystokrata w peruce spontanicznie pochwalił się przed Komisją Weryfikacyjną
posiadaną znajomością prawie wszystkich języków ludów byłej Jugosławii, w tym słoweńskiego, serbskiego, chorwackiego.
Gdy po roku 1989r. zmienił się ustrój ojczyzny której wiernie służyli, arystokraci za wszelką cenę rwali się na różne kursy w krajach jeszcze do niedawna wrogiego kapitalistycznego świata. Wszędzie gdzie byli starali się wypraszać okolicznościowe dyplomy, certyfikaty, mające podkreślać wartość ich edukacji wojskowej. Prze wiele lat udało im się zebrać tego nie mało.
Do WSI przybyli w II połowie lat 70. Po ukończeniu kursów operacyjnych rozpoczęli praktykę w jednostkach podległych Zarządowi II Sztabu Generalnego lub w kontrwywiadzie WSW. Ich kariera w wojskowych służbach specjalnych zaczęła nabierać rumieńców, kiedy w latach 1982-1990 zostali wytypowani na kurs w ZSRR. Kurs w Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, kurs operacyjny organizowany przez GRU czy inne kursy operacyjne w ZSRR były w ówczesnym kręgu polskich służb wojskowych czymś w rodzaju paryskiej Ecole Superiure de Guerre w przedwojennym świecie sztabowym. Krótko mówiąc radzieckie kursy dawały ich polskim absolwentom pewność, że na pewno wylądują na ważnej placówce zagranicznej, bądź obejmą lukratywne funkcje dowódcze w polskich służbach w przyszłości. I tylko jakieś zrządzenie losu, może im w tej drodze przeszkodzić. Po powrocie z radzieckich szkoleń w przeciągu najbliższych dwóch lat udało im się zaliczyć staż w jednym z attachatów w krajach NATO bądź innych krajach liczących się w relacjach pomiędzy światem socjalistycznym a kapitalistycznym. Tam zdobywali pierwsze szlify pracy wywiadowczej, zbierając informacje o wrogich armiach NATO. Tam również zaczęli utrwalać i nawiązane nowe przyjaźnie z radzieckimi towarzyszami. Gdy wracali do kraju obejmowali funkcje kierownicze na różnym poziomie struktur służbowych Zarządu II i kontrwywiadu WSW, znacznie wyprzedzając innych swoich kolegów, z którymi rozpoczynali razem karierę w służbach wojskowych.
Gdy w 1989r. sytuacja w PRL zaczęła się radykalnie zmieniać i komunistyczny establishment został zmuszony podzielić się władzą w kraju z opozycją coraz bardziej spychani byli na pozycje politycznego sieroctwa. Gdy w 1991r. z Zarządu II SG i z Kontrwywiadu WSW utworzone zostały nowe WSI odzyskali wiarę w przyszłość. Zrozumieli bowiem, ze rzeczywistość się radykalnie zmienia i nie da się tego procesu zatrzymać. Jednak uwierzyli, że nowe służby staną się politycznym Combo w III Rzeczypospolitej, niezależnym samorządnym i suwerennym podobnie jak NSZZ Solidarność. Absolwenci radzieckich uczelni przejmowali władzę na wszelkich szczeblach nowych służb. Niewiele było stanowisk kierowniczych w WSI, które trafiłaby w ręce przypadkowych oficerów. De facto dopiero wówczas stali się prawdziwą arystokracją nowych służb. Arystokracją która panuje, rządzi i wychowuje prosty „lud WSI”. Taką arystokracją, która sama podejmuje decyzje o tym, gdzie, kiedy i kto pojedzie na placówkę, kto i gdzie obejmie ważną funkcję w służbie. Arystokracją, która sama ustala co jest interesujące dla służb wojskowych i sama decyduje jak ustawić ster WSI w czasie zmieniającej się pogody politycznej w kraju.
Jednak bycie arystokracją w WSI stawiało również wiele innych wyzwań. Przed wszystkim wyzwania te nakazywały dbałość o własny stan, a więc precyzyjne przyjęcie kryteria dla nowych arystokratów w WSI. Wyjazdy na kursy w ZSRR skończyły się w 1991r. tak jak sam ZSRR. Kryteria arystokratycznego doboru musiały zatem uwzględniać zupełnie nowe realia. W WSI nie każdy bowiem mógł zostać arystokratą.. Mogli nimi zostać jedynie ci, którzy zostali zaakceptowani przez już arystokratów i którzy akceptowali obowiązujące arystokrację reguły. Jedną z takich reguł była określona świadomość oficerów – arystokratów każąca myśleć o sobie jako o swoistym bractwie, które posiadło niedostępną ogółowi wiedzę tajemną. Świadomość ta nakazywała lojalność wobec tego bractwa, spełniana w praktyce jako najwyższy obowiązek wspierania się nawzajem. Oficerów – arystokratów łączył także pewien rodzaj spiskowego widzenia świata, którym w ich przekonaniu daje się manipulować pozostając niezauważonym w ukryciu. Możliwe jest to o tyle, że społeczeństwo dla arystokratów WSI jest jedynie bezwolną masą o bardzo ograniczonej świadomości. Ten specyficzny rodzaj myślenia arsytokracji WSI dodatkowo wzmacniany był bardzo wyrazistym stosunkiem do obowiązującego prawa. Głębokie przeświadczenie o wyższości działań operacyjnych nad innymi, skutkowało bowiem instrumentalnym traktowaniem prawa i uznaniem, że jest ono kompletnie nie przydatne w życiu codziennym WSI.
Arystokracja WSI, otrzymywała w III Rzeczypospolitej szlify pułkownikowskie, generalskie. Decydowała o
obsadach attachatów, misji wojskowych, delegowała własnych ludzi do misji inspekcyjnych ONZ. Jednak najbardziej arystokracji WSI zależało na tym aby znaleźć się w kręgach dowódczych NATO, wszak bowiem już od 1994r. Polska musiała wysyłać swoich przedstawicieli w ramach
programu „Partnerstwa dla pokoju” do
Mons, Brukseli i innych ośrodków NATO - owskiego dowodzenia. Reprezentowanie polskiej armii w gremiach dowódczych NATO zdejmowało z nich odium wcześniejszej działalności wywiadowczej
na rzecz Układu Waszawskiego i legitymizowało w gruncie rzeczy ich życiorysy. I nie ważne było, że w ocenach wielu przedstawicieli zachodnich służb wywiadowczych
postrzegano ich nadal jako agentów Układu Warszawskiego.
Najważniejsze było znaleźć się w centrach dowódczych jeszcze do niedawno wrogiego dla nich NATO.
Historia jaka przydarzyła się pewneu arsytokracie WSI pokazuje, ze tak było
naprawdę. Gdy w 1999r.w Brukseli pojawiły się poważne wątpliwości, odnośnie przyjazdu mającego reoprezentować Polskie Siły Zbrojne Generała I., szpiegującego wcześniej Stany Zjednoczone
sprawa wydawała się
patowa. Jednak wsparcie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego stało się tutaj znowu nieocenione i ów arystokrata pojawił się w Mons przejmując pełniona kadencyjnie funkcje szefa Partner Coordination Cell (PCC). Nie ważne były cienie życiorysu owego arystokraty, w końcu cała jego kariera w służbach koncentrowała się wokół armii NATO, dlaczego i tym razem nie miałby
tam pojechać.
Czym jednak zajmowała się arystokracja WSI? Tak jak każda arystokracja pilnowała porządku w WSI, aby ani plebs (żołnierze do porucznika) ani gentry (oficerowie od porucznika do majora)
nie były organizatorami fermentów w służbie. Krótko mówiąc należało włączyć wszystkich, maksymalnie szeroko do organizowanych przez arystokrację przedsięwzięć operacyjnych. A przedsięwzięcia te obejmowały szerokie zagadnienia gospodarcze od spraw energetycznych, paliwowych, handel
bronią, przedsięwzięcia giełdowe, para - bankowe, wszelkie przedsięwzięcia inwestycyjne w naszym kraju, gdzie mogły być duże
pieniądze, po zabezpieczenie resortu zdrowia, rynku usług tele - informatycznych, ochroniarskich, sprawy oświatowe i szereg innych. Wszystkie tego typu działania oczywiście zgodnie prawami rynku kalkulowane było zasadą zysku. Chodziło wszak o zdobycie
majątku w różnej postaci i jego sensowne zabezpieczenie. Wszak coż to za arystokracja która nie posiada
majątku. W istocie było to dalekowzroczne myślenie, nie pozbawione głębokiej refleksji nad przyszłością. Poza tym arystokracja zajmowała się
tymi wszystkimi którzy jej zagrażali. Słusznie bowiem zakładano, że w dzisiejszym biznesie i nie tylko biznesie, mamy do czynienia z grupami profesjonalnymi. Tych grup było coraz więcej, począwszy od grup interesu w poszczególnych sektorach gospodarczych, grupy polityczne – najczęściej z prawej strony sceny politycznej, ale nie tylko,
po różnego rodzaju komisje mające coś zbadać lub zamierzające z założenia coś
wyjaśnić, ze szczególnym uwzględnieniem Sejmowej Komisji d/s Służb Specjalnych. Ale
arystokracja WSI walczyła nie tylko z grupami profesjonalnymi, zwalczała również poszczególne jednostki zatruwające jej
normalne funkcjonowanie. Byli to poszczególni politycy, szefowie resortu obrony narodowej, dziennikarze, polityczni narwańcy chcący reformować WSI oraz wszyscy ci, którzy publicznie domagali się rozliczenia WSI z ich działalności. A więc zwalczanie wroga niczym Minc - owska walka z prywatnym handlem stało się obowiązkiem arystokracji WSI. To wszystko budowało jednak jej ideowość i sprawiało, że na przestrzeni lat 90 – tych arystokracja WSI stała się ona klasą wewnętrznie skonsolidowaną, która wie „o co walczy i do czego zmierza”.
Dzień arystokraty WSI w Centrali firmy w Warszawie zaczynał się od służbowych narad najpierw w gronie samych arystokratów. Pierwszym tematem codziennych debat arystokracji WSI była bieżąca sytuacja społeczno - polityczna w kontekście wynikających z niej zagrożeń dla służby. Z tematem tym związane były rozważania o możliwych przeciw -działaniach służby. Drugim tematem wewnętrznych debat były sprawy związane z potencjalnymi kierunkami zainteresowań firmy. Jednak te poranne debaty arystokracji były kluczowymi sprawami w ciągu całego dnia. Wtedy bowiem definiowana były strategiczne kierunki działania firmy. Oczywiście wszystko należało wypełnić konkretną treścią czyli zaplanować konkretne sprawy operacyjne. Ale to działo się już później, w toku dalszych narad arystokratów z udziałem oficerów niższego szczebla. Dopiero tam zapadały dyrektywy o opracowaniu koncepcji roboczej danej sprawy operacyjnej w odniesieniu do konkretnego tematu zainteresowań jakie zdecydowała się podjąć firma.. Mnóstwo czasu zajmowała arystokracji analiza bieżących informacji jakie pozyskiwała WSI. Wiele czasu poświęcano także analizie już prowadzonych spraw operacyjnych. Miały one różne kategorie ważności. O ich randze decydowało m.in. to, kto je nadzorował. Prawie zawsze istniała określona grupa spraw operacyjnych, które nadzorował sam szef arystokracji – Generał Marek. Bo jeśli przykładowo przedmiotem sprawy operacyjnej była opieka WSI nad Sejmową Komisją d/s Służb Specjalnych usiłującą wyjaśnić np. niecodzienne przypadki łamania embarga w handlu bronią przez polskich kontrahentów z tej branży, to ranga tej sprawy była wysoka, albowiem i zagrożenie dla WSI było poważne. W zasadzie dzień codzienny arystokracji mijał na dyskusjach i naradach, najpierw w gronie własnym, potem na szczeblu zarządów, oddziałów, wydziałów.
Arystokracja nie zaniedbywała pracy oświatowo - wychowawczej z niższymi klasami społecznymi WSI. Była to typowa robota w nadbudowie. Nie unikał jej nawet sam szef arystokracji - gen. Marek. To on jeszcze jesienią 2005r. wizytując poszczególne komórki w Centrali wygłaszał pogadanki dla prostego ludu WSI, mające ukształtować właściwy stosunek do obrzydliwej propagandy prasowej szkalującej dobre imię WSI.
Zasadniczym jednak celem ciężkiej pracy arystokracji WSI był zgodnie z prawami ekonomii pieniądz. Dlatego tak niezmiernie ważne w WSI było planowanie takich operacji, które mogły dostarczyć pozabudżetowych funduszy służbie, na rzecz jak to ujmowano „zabezpieczenia interesów obronnych” ale nie państwa tylko arystokracji. Jak świat światem zawsze bowiem handlowano orężem. Transakcje zbrojeniowe czyli tzw. obrotu specjalnego były jednym z najbardziej intratnych przedsięwzięć handlowych, zwłaszcza gdy były to transakcje do krajów objętych różnego rodzaju międzynarodowymi zakazami sprzedaż takich artykułów. Wszak wtedy odbiorca takiej broni płacił znacznie więcej za towar niż normalnie. Zatem transakcje zbrojeniowe autorstwa arystokratów z WSI to duża kasa i duże emocje. Jeden z bohaterów tej branży niejaki „Wolfgang Frenkel” robiący całe lata dla arystokracji WSI powiedział kiedyś, że „prawdziwe emocje rosły powyżej miliona dolarów”. Jednak była to branża atrakcyjna nie tylko dlatego, że mogła dostarczyć sporej kasy. Można też było spotkać w niej osoby wielce wpływowe i ciekawe jak Al Kassar, Wiktor Bout czy sam Adnan Kashodi – które znane były wszystkim walczącym stronom wszystkich wojen i międzynarodowemu wymiarowi sprawiedliwości. Ale o tych transakcjach nie mógł wiedzieć ani minister obrony narodowej ani premier, ani nawet prezydent.
Transakcje eksport – import organizowane przez arystokratów WSI dotyczyły także branży, paliwowej, energetycznej. O wszystkim decydowały rynkowe prawidła popytu i podaży. Konstruowano nowe mechanizmy finansowe i sprawdzano je w praktyce jako operacje pilotażowe. Szukanie pieniędzy – dużych pieniędzy, wymagało jednak szerokiego otwarcia się arystokracji na świat cywilny. Owoce polityki otwarcia na świat przyszły bardzo szybko. I tak wspólnymi siłami wojskowo - cywilnymi w II połowie lat 90 – tych opędzlowano budżet Wojskowej Akademii Technicznej na kwotę ponad 100 milionów dolarów. Sama koncepcja wyprowadzenia kasy z WAT-u narodziła się w gronie arystokratów WSI odpowiedzialnych za sprawowanie „opieki: nad ta wojskowa uczelnią. Stworzony przy tej okazji łańcuszek firm i kosmicznych umów zawieranych w imieniu WAT-u był genialnym przedsięwzięciem biznesowym, na tyle genialnym, że nie była w stanie poradzić sobie z nim żadna prokuratura w Polsce, nie mówiąc o prokuraturze wojskowej.
Oficerowie – arystokraci kochali pieniądze a najbardziej duże pieniądze. Ich bliskość wprowadzała ich w zachwyt a nawet w oszołomienie. Jeden z arystokratów – niejaki pułkownik T. – bohater wojny alkoholowej w Polsce (miała miejsce w połowie lat 90 – tych) będąc u jednego z inwestorów w branży alkoholowej i czując wokół duże pieniądze był jak to ujęto w dokumencie służbowym „wyraźnie oszołomiony”. Tak więc pieniądz był najwyższą wartością, formą bóstwa i najwyższym spełnieniem.
Jednak życie codzienne arystokracji WSI nie było wypełnione jedynie żmudna pracą operacyjną. Dbano o właściwe zorganizowanie równych uroczystości. W budżecie zawsze zabezpieczano niezbędne fundusze na ten cel. Nie były to jednak uroczystości państwowe. Obchodzono hucznie wszystkie rocznice związane z pełnieniem służby, imieniny, urodziny, organizowano pożegnania arystokratów odchodzących ze służby, wyjeżdżających i przyjeżdżających z placówek zagranicznych lub ważnych misji. Wszystko oczywiście musiało mieć odpowiednią oprawę, łącznie z firmowymi zaproszeniami. Wręczano okolicznościowe prezenty, egzemplarze broni oraz sygnety z godłem WSI, mające dowodzić przynależności do arystokratycznego rodu. Nigdy w trakcie tych uroczystości nie zabrakło poczęstunku i odpowiedniej ilości alkoholi.
Zresztą alkohol był czymś ważnym w życiu codziennym arystokracji WSI. Był on obecny od samego rana do późnych godzin wieczornych w różnych formach i w różnej postaci. Uroczystość nie byłaby uroczystością gdyby nie było alkoholu. Pito w Centrali i w terenie, pito na placówkach zagranicznych i na misjach zagranicznych. Pito dla integracji, ze strachu i dla otuchy. Ale nie tylko dlatego. Picie tak ja stosunek z kobietą w przedrewolucyjnych Chinach, było dla arystokratów WSI ulubioną forma spędzania wolnego czasu. Jednak zdecydowanie więcej pito poza krajem. Nostalgia arystokracji WSI na obczyźnie wymagała ukojenia i znacznej ilości alkoholi. Historia kariery pułkownika K. - arystokraty na placówce w koreańskim kraju obrazuje to najlepiej. Pił on z dużym rozmachem czasowym i dużą ilością gotówki doprowadzając się do stanów absolutnej nirwany na wiele godzin. Przeszedł do historii jako człowiek w niekoniecznie czystych gaciach, którym uwagę poświecił nawet prezydent A.Kwaśniewski. Ale cóż, w końcu wszyscy jesteśmy, excusez le mot, w gaciach i możemy sobie powiedzieć verba veritas bez ogródek.
Życie arystokracji nie było również wolne od kobiet. Ich obecność w życiu arystokracji nie miała jednak wymiaru mistycznego. Dominowało służbowo – użytkowe podejście do kobiety. Arystokracja skrupulatnie dobierała personel żeński w WSI. Personel ten musiał mieć świadomości gotowości do poświęceń na rzecz arystokracji, w zależności od potrzeby chwili. W wielu jednak wypadkach relacje arystokratów WSI z personelem żeńskim niejednokrotnie przypominały zamierzchłe czasy szlacheckie. Niektórzy z arystokratów poruszało się bowiem wśród podległego żeńskiego personelu niczym dziedzic po opłotkach swojego majątku. W końcu co pańskie należy do Pana. W sytuacjach szczególnych arystokratów interesowały wszystkie kobiety, które używając języka biblijnego były w pobliżu. Historia pułkownika W. – szefa jednego z oddziałów kontrwywiadu WSI na południu Polski opowiada o tym jak wieziony samochodem przez swojego podwładnego usiłował posiąść jego znajdującą się również w samochodzie małżonkę, gdy ten siedząc za kierownicą znajdował się w ciągu komunikacyjnym. Zaistniała sytuacja wytworzyła skomplikowany problem lojalności. Znacznie większym problemem były kobiety na placówkach zagranicznych. Jednak tutaj o dziwo z pomocą arystokratom WSI przychodziły kobiety z radzieckich a potem rosyjskich attachatów. Historia generała O. - arystokraty na placówce w odległym dalekowschodnim kraju była tyle namiętna co frapująca, albowiem jego rosyjska wybranka obok wielu uciech lubiła okolicznościowe fotografowanie.
Gdy 30 września 2006 r. zakończyły swój żywot Wojskowe Służby Informacyjne, życie arystokracji zamarło. Pozostały tylko wspomnienia. Dzisiaj, Anno Domini 2008, arystokraci WSI niczym Taleyrand mogą powiedzieć na pewno, że „kto nie żył w czasach ancieme regim’e, ten nie zna rozkoszy życia”.