n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

czwartek, lutego 21, 2013

Finito, c a p i t o

Mafijne paliwo przypływa tankowcami. Polska traci miliardy

Mafijne paliwo przypływa tankowcami. Polska traci miliardy


"Do Polski przypływają tankowce z paliwem zamówionym np. przez firmy będące w upadłości" - mówi jeden z rozmówców "DGP". Oto, jak interesy robi mafia paliwowa.
SEE 



**************************************************************** 
(  )
Jakie więc podstawowe elementy Polski układają się dzisiaj w jedna logiczną sekwencję likwidacji Polski?
Wywłaszczenie
Pozbawienie któregokolwiek narodu własności jest najistotniejszym elementem scenariusza umożliwiającego przejęcie kontroli. Toteż nieprzypadkowo przejęcia kapitałowe określa się w literaturze ekonomicznej terminem „rynek kontroli”, gdyż własność jest synonimem kontroli działalności ekonomicznej.
Niezależnie od takich czy innych poglądów dotyczących procesu tzw. prywatyzacji oraz innych działań rządów w ponad dwudziestoletnim okresie funkcjonowania III Rzeczypospolitej jeden fakt jest bezsporny. Polacy zostali wyrugowani ze swojej własności w sferze finansów, przemysłu, handlu i w większości pozostałych sektorów gospodarki. Tutaj nie ma miejsca na dyskusję.
Pozostałości polskich aktywów majątkowych nie pozwalają na żadną słowną woltyżerkę: stanowią obszary nieatrakcyjne ekonomicznie lub niemożliwe do przejęcia.
To oczywiście mogło zostać uchwycone dopiero po dłuższym czasie, kiedy wywłaszczenie osiągnęło stan krytyczny. Ten stan krytyczny został właśnie dzisiaj osiągnięty.
Ekonomiczne konsekwencje wywłaszczenia są nadal bardzo słabo eksponowane.
Po części dlatego, że wiele środowisk społecznych kręci się wyłącznie wokół problemów duchowych i „nie zniża się” do poważnego zainteresowania materialną sferą życia. Tego wątku nie będę szerzej rozwijał, lecz nie jest on bynajmniej drugorzędny. Po części dlatego, że w Polsce od ponad dwudziestu lat krzewi się w społeczeństwie analfabetyzm ekonomiczny, a ściślej – jest on krzewiony przez system edukacji, środki masowego przekazu i czynniki polityczne (budujące analfabetyzm na osobistym przykładzie).
W pewnym sensie jest to warunek powodzenia kampanii wywłaszczeniowych, gdyż małe zainteresowanie i brak kompetencji eliminują możliwość kontroli i nacisku opinii publicznej. Tak więc warto wspomnianym konsekwencjom poświęcić więcej uwagi.
Po pierwsze, wywłaszczenie wywołuje silny spadek dochodów kapitałowych zarówno ludności, jak też budżetu państwa, bez których żadne państwo na dłuższą metę nie może się obejść. Przez pewien czas ludność i budżet mogą ratować się zapożyczaniem, tworząc w ten sposób iluzję dobrobytu. Jednak w 100 procentach jest pewne, że taki stan musi skończyć się upadkiem gospodarczym.
Po drugie, narasta uzależnienie ekonomiczne od krajów trzecich i (nie miejmy złudzeń) zwłaszcza od kreatorów wizji likwidacji Polski. Uzależnienie ekonomiczne jest praktycznie biorąc jedyną drogą do narzucenia niekorzystnych dla kraju relacji gospodarczych, a także wysoce szkodliwych ekonomicznie i polityczne decyzji czy regulacji prawnych. W takich przypadkach wzmacnia się lekceważenie interesu publicznego i rozwijają się działania sprzeczne z tym interesem, co jest zgodne z długofalowym scenariuszem likwidacyjnym.
Słabość gospodarki obraca się na niekorzyść państwa. Dzisiaj opinia, iż słabość gospodarki wynika ze źle lub naiwnie przeprowadzonej prywatyzacji jest przyjmowana powszechnie. Tkwi w niej jednak pewne nieporozumienie, gdyż w istocie rzeczy kompetencje prywatyzacyjne były dość znaczne (lecz nie ze strony polskich „specjalistów od prywatyzacji”, lecz doradców zagranicznych), tyle że służyły interesom zewnętrznym. Ponieważ proces tzw. prywatyzacji przebiegał w długim, ponad dwudziestoletnim horyzoncie czasowym, z upływem lat musiał ujawnić się jego prawdziwy charakter. To proces kreowania rosnących zagrożeń dla integralności terytorialnej państwa.
Tutaj na szczególne podkreślenie zasługuje casus przemysłu stoczniowego.
Likwidacja tego przemysłu była niejako obnażeniem istoty przekształceń własnościowych: wywłaszczenia Polaków. To nie tylko kwestia kapitału i pracy. To przejaw niewyobrażalnego cynizmu i bezczelności rządu, torującego drogę do wyrugowania „polskiego żywiołu” z ziem zachodnich.
Wcześniej jednak słyszeliśmy preludium: sprzedaż STOENU niemieckiej firmie państwowej (co nie było prywatyzacją), która oddała w ręce niemieckie kompletny i stale aktualizowany system informacji adresowych o mieszkańcach Warszawy i centralnych instytucji państwowych. To wymowny przykład ignorowania podstawowych zasad bezpieczeństwa narodowego.
Utrata zdolności obronnych
Utrata możliwości oporu zbrojnego jest warunkiem likwidacji państwa.
„Bezbronna twierdza zachęca do agresji, zwłaszcza kiedy ukryto w niej bogaty łup. Agresorzy zrobią wszystko, by zracjonalizować wrogość, zresztą zawsze to robią” (Joseph Schumpeter). Obecnie mamy pod tym względem w Polsce jednoznaczną sytuację: likwidacja przemysłu obronnego oraz kuriozalna redukcja sił zbrojnych RP, to fakty niepodważalne. Przyznaje to nawet obecne kierownictwo MON, które walnie przyczyniło się do ostatecznej utraty zdolności obronnych państwa.
Do podstaw ekonomiki obrony należy stwierdzenie, że współcześnie możliwości obrony narodowej są w prostej linii konsekwencją potencjału ekonomicznego kraju, w tym zwłaszcza przemysłu zbrojeniowego i ośrodków rozwoju zaawansowanych technologii. Jednakże przemysł i ośrodki badawcze były dławione i wyprzedawane, zaś wydatki związane z obroną kierowano na zakup uzbrojenia za granicą, w znacznej części – kosztownego w eksploatacji demobilu. W rezultacie Polska stała się w 2008 roku piątym (po Izraelu, Arabii Saudyjskiej, Korei Południowej i Egipcie) importerem amerykańskiego uzbrojenia (na kwotę 734 mln).
W bliskiej perspektywie utrata zdolności obronnych tworzy niebezpieczną sytuacje także dla kadry wojskowej, która zawsze może być potraktowana jako potencjalne źródło organizacji oporu zbrojnego. Jest to niemal pewne, ponieważ kadra wojskowa, mimo wielu perturbacji i indywidualnych przejawów konformizmu, była ważnym ośrodkiem wychowania patriotycznego i kontynuacji tradycji niepodległościowych (co wynikało przede wszystkim z głębszego rozumienia potrzeby obrony Polski).
Eksterminacja elit
Na ogół eksterminację polskich elit kojarzy się z okresem wojny oraz powojennymi represjami sowieckimi. Wielu słusznie upatruje w podejmowanych przeciw tym elitom barbarzyńskich i nieludzkich akcji celowego, długofalowego działania, co zresztą jest dobrze udokumentowane.
Nie chodziło o sporadyczne akcje, lecz o realizację szczegółowo zaprogramowanych wizji przyszłości. W przypadku Niemiec decydowały motywy eksterminacji ludności polskiej, zaś w przypadku Związku Sowieckiego o wyeliminowanie faktycznego i potencjalnego oporu. Nie chodziło też wyłącznie o fizyczną eksterminację ludności, lecz również o represje wobec nieposłusznych, o usunięcie wielu wartościowych ludzi z życia publicznego i degradację społeczną środowisk ważnych dla życia publicznego.
Dzisiaj musimy zastanowić się, dlaczego tak głęboko traumatyczne doświadczenie historyczne Polaków nie zaowocowało stworzeniem mocnego sprzeciwu wobec podobnych ekscesów w ostatnim dwudziestoleciu. Gdyż nie można już dalej zakrywać oczu przed licznymi faktami, że proces eksterminacji polskich elit ma dalej miejsce i co więcej – ostatnio ulega intensyfikacji. Jak poprzednio, nie zamierzam wikłać się w dociekania, jakie przyczyny czy decyzje doprowadzały do tej eksterminacji, zwłaszcza elity politycznej i wojskowej.
Katastrofy w Smoleńsku i wcześniej koło Mirosławca (śmierć polskiej elity wojsk lotniczych), mają przecież wszelkie znamiona eksterminacji. Wpisuje się ona w zagęszczający się coraz bardziej „klimat” agresji i proces bezwzględnego eliminowania z życia publicznego ludzi oraz organizacji działających z poświęceniem dla dobra Polski. Wymaga podkreślenia przede wszystkim olbrzymie skumulowanie faktów wskazujących na celowe, systematyczne i zorganizowane działania represyjne.
Główną przyczyną „słabości” środowisk patriotycznych i propaństwowych nie są konflikty wewnętrzne, niezdolność jednoczenia się czy pasywność, lecz rozbijactwo i represyjność ze strony czynników realizujących wizję likwidacji Polski. Do tego używa się instytucji publicznych (prokurator, sądów, służb specjalnych).
Działania represyjne wobec ludzi i organizacji troszczących się o dobro publiczne są głęboko amoralne. To jest najbardziej niebezpieczne, gdyż oznacza brak hamulców przed wykorzystaniem nawet najbardziej haniebnych środków sprawowania władzy. W tym kontekście wizja likwidacji Polski nie wydaje się czymś niezwykłym, skoro jest to wizja skrajnie wroga wobec tendencji patriotycznych i państwowych. W tym kontekście wytężone działania represyjne wobec Radia Maryja i podejmowana obecnie próba jego likwidacji są przejrzyste i wytłumaczalne.
Poza najbardziej jaskrawymi przykładami represji (nie wyłączając zabójstw na tle politycznym), które nie doczekały się niestety wyjaśnienia, mamy do czynienia z lawiną eliminacji z życia publicznego setek naukowców, duchownych, ludzi kultury, przedsiębiorców, rolników itp. Szczególnie bolesnym zjawiskiem jest uderzanie i usiłowanie skompromitowania potencjalnych przywódców duchowych Polaków. Po bardzo uważnym przyjrzeniu się sprawie, tak właśnie odczytuję wyrok śmierci cywilnej wydany na arcybiskupa ks. prof. Stanisława Wielgusa.
Gipsowanie ust
Trzecim ważnym elementem wpisującym się w scenariusz likwidacji Polski i eksterminacji Polaków jest forsowanie idei i propagandy wprowadzających chaos myślowy, nieuctwo oraz brak odpowiedzialności. Tej kwestii także tutaj nie chcę szerzej omawiać, ale nie jest ona słabo rozpoznana. Warto znowu podkreślić, że nie chodzi o splot przypadków czy spontaniczne działania, lecz o precyzyjnie opracowany program ideowo-polityczny, obecnie poddawany silnym zabiegom korygującym (wskutek zderzenia z realiami kryzysu globalnego). Program ten, o czym łatwo się przekonać czytając liczne zwierzenia i projekty czołowych postaci środowisk neoliberalnych, jest programem darwinizmu społecznego i ekonomicznego. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, co znaczy darwinizm społeczny, a zwłaszcza z tego, że zapala on zielone światło dla eksterminacji ludności świata. Jest to m.in. program przewidujący w duchu darwinistycznym redukcję ludności świata do 1-2 miliardów (polecam teksty Lesława Michnowskiego).
Procesem mającym zapewnić skuteczność realizacji wspomnianej wizji (zarówno w wymiarze polskim, jak i globalnym) jest zablokowanie głosu opinii publicznej; zastąpienie go orwellowską prawdą. Ten długotrwały proces jest w naszym kraju bardzo widoczny, poczynając od przechwycenia koncernu medialnego PZPR (czyli RSW) przez środowiska neoliberalne, poprzez wprowadzanie na rynek antynarodowych mediów pochodzenia zagranicznego, a dalej przez okiełznanie mediów publicznych.
Główną i wyjątkowo trudną do pokonania barierą do ostatecznego rozprawienia się z polską opinią publiczną jest Radio Maryja. Wcale nie chodzi o radio. Chodzi o zagipsowanie ust kilkunastu milionów Polaków, którzy dzięki dziełu Redemptorystów mają otwartą przestrzeń publiczną. Zamknięcie tej przestrzeni jest obecnie głównym problemem scenariusza likwidacyjnego, gdyż niweczy ona jeden z ważniejszych czynników totalitarnego sprawowania władzy: kontroli nad mediami. Jest wysoce prawdopodobne, że w realizacji scenariusza likwidacyjnego brakuje już tylko tego, takiej kropki nad i.
Przyjmowanie za dobą monetę od dłuższego czasu wysuwanych „argumentów” za likwidacją Radia, a w ostateczności jego neutralizacji, byłoby dziś wręcz śmieszne. Tak samo śmieszne byłoby uznanie za bezstronną decyzję o nie przedłużaniu koncesji. Likwidacja Radia byłaby momentem kulminacyjnym: akcją likwidacyjną pod względem cynizmu i bezczelności przewyższającą likwidację przemysłu stoczniowego.
Ale jest coś jeszcze.
Totalitaryzm
Niektórzy uciekają się do łagodnej perswazji sygnalizując, że nawet w interesie rządzących Radio Maryja należy zostawić w spokoju, może bowiem stanowić swoisty wentyl bezpieczeństwa.
Ja w to nie wierzę.
Bardziej prawdopodobny jest wariant wprowadzenia systemu rządów totalitarnych. Niektóre elementy tej dyktatury wyłaniają się z polskiej rzeczywistości (zaś bledną ich przeciwieństwa, takie jak: demokracja, wielopartyjność, wolność słowa).
Głównym narzędziem totalitaryzmu jest terror, który łączy dwa pierwiastki: kult siły i brutalne traktowanie społeczeństwa. Zarówno kult siły jak i bezwzględność wobec społeczeństwa (a przynajmniej jego większości) w systemach totalitarnych jest usprawiedliwiany potrzebą skutecznej realizacji zadanej wizji.
W ciągu minionego dwudziestolecia pojawiło się w Polsce wielu polityków, którzy demonstrują odpowiednie predyspozycje i zapatrywania, aby stosować totalitarne metody rządów. Teraz dotyka to szczytów władzy.
Mam w pamięci wypowiedzi wygłaszane na krótko przed obaleniem rządu Jana Olszewskiego, które warto tutaj przytoczyć (są to relacje ze spotkania w warszawskim Klubie Dziennikarzy):
- autorytet może mieć ktoś, kto posiada siłę, która przekłada się na skuteczność działania;

  • - Nie ma co się „modlić do społeczeństwa o spokój”. Każda władza w tym kraju musi pogodzić się z tym, że będzie znienawidzona. Musi mieć tez odwagę podejmowania niepopularnych decyzji. Usuwa głodujących chłopów, bo ma cel; („coś do zrobienia”);
  • - potrzeba zintegrowanego układu władzy;
  • - demokracja nie jest wartością najwyższą. Jest bardzo ważna, ale ma przede wszystkim służyć transformacji i innym celom.
Są to fragmenty z artykułu A. Gutkowskiej, „Poglądy pana Tuska” („Życie Gospodarcze”, nr 23 z 7 czerwca 1992 r.). Chciałbym znaleźć choćby mało znaczące czyny obecnego premiera, które wskazywałyby na odejście od tak pojmowanego „liberalizmu”. Czyny - a nie słowa, których nie brakuje.
Ówczesne poglądy obecnego premiera i przywódcy partii rządzącej odczytuję jako ofertę bezwarunkowego „służenia transformacji”. 
Czy zatem „służenie transformacji” jest dobrym synonimem „służenia wizji likwidacyjnej”? Nie dla wszystkich odpowiedź jest oczywista. To zależy od tego, czy ludzie służący transformacji mają jasne pojęcie, komu służą. Zapewne niektórzy takie pojęcie mają. Jednak świadomie czy nieświadomie wszyscy oni służą wizji likwidacyjnej.
Bo cynizm i głupota często idą w parze.


Prof. dr hab.  
Artur Śliwiński
 http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=6808&Itemid=134

...na fot. niejaki  B. Sienkiewicz
PS.
" Nie trzeba być piratem drogowym, żeby zostać sfotografowanym w samochodzie. System viaToll fotografuje wszystkich kierowców, także aut osobowych. Zdaniem Naczelnej Rady Adwokackiej, to łamanie konstytucji.   (  )"   SEE

środa, lutego 20, 2013

Żołnierze, i tusqżołnierzyki




Czas honoru” w realu

Posted by Marucha w dniu 2013-02-20 (środa)
Cichociemni byli jednymi z najlepszych komandosów podczas II wojny światowej. Byli świadomi, że w konspiracji obowiązuje jedna zasada: przede wszystkim służba – mówi PCh24.pl Kacper Śledziński, historyk, autor książki „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”.
Dlaczego zainteresował się Pan akurat losem cichociemnych?
Wynika to z młodzieńczej fascynacji operacjami specjalnymi. Oczywiście zanim dowiedziałem się o cichociemnych zachłystywałem się filmami w rodzaju „Działa Nawarony”, czy „Tylko dla Orłów”. Pytanie czy oprócz Brytyjczyków i Amerykanów również Polacy parali się operacjami specjalnymi pojawiło się szybko. I wówczas – a było to w czasach szkoły podstawowej, czyli w połowie lat 80-tych – usłyszałem o cichociemnych.
Przejście z etapu czytania o cichociemnych do fazy pisania o nich wynikało po prostu z pytań, które nasuwały się po lekturze książek Jędrzeja Tucholskiego czy Cezarego Chlebowskiego. Jedno z pierwszych pytań, które przyszło mi wówczas do głowy po lekturach było takie: czy cichociemni byli rzeczywiście jednymi z najlepszych komandosów podczas II wojny światowej? Odpowiedź twierdząca wydaje się jednak jak najbardziej właściwa.
Zapewne oglądał Pan serial „Czas Honoru”. Zarzuca mu się często, że – oprócz wciągającej fabuły – nie ma on wiele wspólnego z rzeczywistością losów polskich komandosów. Takie wnioski nasuwają się też po przeczytaniu choćby kilku stron Pana książki.
Nie oglądałem tego serialu. Powodów jest kilka, ale nie czas by je wyjaśniać. Natomiast przeczytałem o nim kilkanaście opinii na forach. Nie są one najlepsze. Spotkałem się również z opinią, że sami cichociemni nie są z niego zadowoleni. Ja powiem tak: sądzę, że pomysł wpisania losów fikcyjnych bohaterów w tak hermetyczną grupę, jaką stanowili cichociemni – proszę pamiętać, że było ich 316 – jest niebezpieczny.
Po drugie, jestem zdania, że lepiej zainwestować pieniądze w serial o prawdziwych bohaterach. Nie brak przecież ciekawych życiorysów. Tu podpowiem kilka nazwisk polskich komandosów z okresu II wojny światowej jak: Jan Piwnik, Eugeniusz Kaszyński, Adolf Pilch, Maciej Kalenkiewicz, Hieronim Dekutowski, Bolesław Kontrym, Alfred Paczkowski, Stanisław Jankowski i tak dalej.
Cichociemni mieli dzieci, żony, narzeczone, dziewczyny. Jak wyglądało ich życie prywatne?
Można powiedzieć, że nie wyglądało. Alfred Paczkowski pseudonim „Wania” spotykał się z żoną po kryjomu w różnych mieszkaniach. On jednak nie miał jeszcze tak źle. Jan Piwnik, mimo że wziął ślub podczas okupacji, żonę Emilię Malessę widywał sporadycznie. Podobnie Bogdan Piątkowski.
W konspiracji była jasna zasada: przede wszystkim służba. Spotkania z rodziną były niewskazane, a często wręcz zabronione. Chodziło oczywiście o względy bezpieczeństwa.
Dość przygnębiające w Pana książce są opisy operacji „Wachlarz” – akcji dywersyjnej na tyłach niemieckiej ofensywy na Rosję, czy późniejszych działań na Kresach oddziału Józefa Świdy „Lecha”, który był zmuszony brać broń od Niemców, by przeciwstawiać się sowieckiej agresji. To wszystko ofiary politycznych gier Stalina, Churchilla i Roosvelta.
Sytuacja na Kresach była odmienna niż w innych rejonach Europy czy nawet Generalnego Gubernatorstwa. Dlatego nie mogli jej zrozumieć nie tylko alianci zachodni, ale również oficerowie Komendy Głównej AK.
Partyzanci na Kresach mieli dwóch wrogów: Niemców i czerwoną partyzantkę. A zwykle to partyzanci radzieccy byli wrogiem groźniejszym od relatywnie słabych garnizonów niemieckich. Pamiętajmy też, że pod szyldem Niemców występowali Austriacy, ale również Węgrzy. Zdarzali się też sporadycznie Czesi z Sudetów. Gotowość tych ostatnich dwóch nacji do walki za Hitlera była znikoma.
Inaczej było z partyzantką radziecką, której jednym z nadrzędnych celów było zlikwidowanie na terenie Zachodniej Białorusi oddziałów AK.
Czy żołnierze AK byli ofiarami politycznych gier? Pośrednio na pewno tak. Ale więcej zawinili krótkowzroczni oficerowie Komendy Głównej AK, narzucając oddziałom z Kresów dychotomiczne standardy obowiązujące w Generalnym Gubernatorstwie.
Wartko i z pasją opisał Pan działania Zgrupowania Partyzanckiego „Ponury”. Jak wyglądało życie w partyzantce? Czy przypominało ono to, które można zobaczyć w filmie „Obława”, gdzie grupa degeneratów żyje w przygnębiających warunkach?
Tego filmu również nie oglądałem, więc trudno mi orzec na czym polega pokazana w nim degeneracja. Natomiast z dokumentów pozostawionych przez Jana Piwnika „Ponurego” jednoznacznie wynika, że dbał on o swoich żołnierzy pod każdym względem. Kwestia lokum, wyżywienia i wyekwipowania była w tym przypadku priorytetowa.
Sensem budowania armii podziemnej w Polsce były przygotowania do powstania antyniemieckiego. Nie unikniemy pytania, czy wobec tego, że Brytyjczycy w pewnym momencie zaczęli poważnie ograniczać wsparcie dla polskiej armii, decyzja o Powstaniu Warszawskim była właściwa? Przecież brak zaangażowania aliantów po stronie okupowanego państwa polskiego był widoczny mniej więcej od konferencji w Teheranie, a nawet już jakiś czas wcześniej.
Spory o to, czy powstanie było potrzebne czy nie, toczyły się i będą się toczyć jeszcze długo. Szkopuł w tym, żeby z tej lekcji wyciągnąć właściwe wnioski.
Oceniając decyzję generała „Bora” Komorowskiego należy patrzeć z perspektywy 31 lipca 1944 roku. Według mnie generał stał na straconej pozycji – jakikolwiek wybór był zły. Wówczas karty rozdawał Stalin. To on był panem sytuacji. Zatem obojętnie czy powstanie by wybuchło czy nie, on byłby zwycięzcą, a my, Polacy, przegranymi.
Dlatego, moim zdaniem, rozwiązanie tej sytuacji leżało w zupełnie innym miejscu i w zupełnie innych rękach. Może kiedyś o tym napiszę.
Ilu cichociemnych przeżyło wojnę i czasy komunistycznej dominacji w Polsce?
To był duży procent. Z 316 zginęło 112. Problem w tym, że ci, którzy przeżyli musieli albo uciekać za granicę, jak na przykład Kaszyński, czy Pilch, albo lądowali w więzieniach. Dekutowski i Kontrym więzień nie przeżyli. Zostali zgładzeni. Z kolei Nuszkiewicz, Januszkiewicz, Bałuk opuścili mury więzienne i mogli zacząć życie w PRL.
Inna rzecz, że panowanie komunistów w Polsce trwało 45 lat i naturalną koleją rzeczy, część komandosów zmarło w tym okresie. Jeżeli moje informacje są aktualne, to teraz, na początku 2013 roku, żyje jeszcze czterech cichociemnych.
Rozmawiał: Krzysztof Gędłek
http://www.pch24.pl/


socUDeUBekistan - {wiązanie stryczka}

Przepychanie paktu - {wiązanie stryczka}

19 lutego 2013 NDz
 Małgorzata Goss

W Sejmie odbędzie się dzisiaj debata i głosowanie nad ratyfikacją paktu fiskalnego. Za jest nie tylko koalicja rządowa, ale i lewica. W odpowiedzi PiS zapowiada przygotowanie ustawy o gwarancjach suwerenności państwowej.
Debata nad ratyfikacją paktu fiskalnego w zamyśle rządu ma otworzyć szerszą dyskusję publiczną nad rezygnacją Polski z własnej waluty na rzecz euro. Do akcji włączył się także prezydent Bronisław Komorowski, który na 26 lutego zwołał radę gabinetową w tej sprawie. Jako najwcześniejszy możliwy termin wejścia Polski do euro-strefy politycy wskazują rok 2018. Aktualnie ponad 70 proc. Polaków jest przeciwnych porzuceniu złotówki, a liczba przeciwników euro w Polsce zdecydowanie rośnie od czasu wybuchu kryzysu zadłużenia w państwach mających wspólną walutę.
Ratyfikacja przez Polskę paktu fiskalnego stanowi zaś wstęp do przyjęcia euro. Opozycja ostrzega, że strategia rządu w drodze do euro polega na uprawianiu polityki faktów dokonanych. – Pakt nakłada na Polskę same obowiązki, nie dając jej żadnych praw. Prawa uzyskamy dopiero po wejściu do euro, a pakt ma być argumentem na rzecz przyjęcia euro– tłumaczy poseł Krzysztof Szczerski (PiS), były wiceminister spraw zagranicznych.
Rząd chce przeprowadzić ratyfikację na podstawie art. 89 Ustawy Zasadniczej, tj. zwykłą większością głosów Sejmu, a nie na mocy art. 90 Konstytucji, który wymaga 2/3 głosów w obu izbach parlamentu. Ten drugi tryb Konstytucja nakazuje stosować zawsze wtedy, gdy państwo na mocy umowy międzynarodowej przekazuje istotne kompetencje władcze na szczebel ponad-krajowy. W przypadku paktu fiskalnego – chodzi o odebranie Sejmowi istotnych kompetencji do decydowania o budżecie państwa.
Rząd zdecydował się na uproszczony tryb ratyfikacji, ponieważ zwolennicy paktu – PO, PSL, SLD i Ruch Palikota – nie posiadają większości 2/3 głosów w obu izbach. PiS i Solidarna Polska, zdecydowanie przeciwne ratyfikacji traktatu, stanowią w Sejmie mniejszość blokującą, dlatego pakt ma być wprowadzony tylnymi drzwiami. Usprawiedliwieniem dla takiej decyzji jest szczególny sposób reinterpretacji Konstytucji, zaproponowany przez paru usłużnych konstytucjonalistów.
PiS zapowiada ripostę na ów „pełzający zamach stanu”. – W maju przedstawimy projekt ustawy o gwarancjach suwerenności państwowej – zapowiada Krzysztof Szczerski. – To, co dzieje się wokół ratyfikacji paktu fiskalnego, stanowi jaskrawy dowód, że Polsce wymykają się kompetencje i wbrew Konstytucji przechodzą na poziom ponadnarodowy – zwraca uwagę poseł PiS. Projekt przygotowany zostanie z udziałem ekspertów prawnych w ramach zespołu parlamentarnego ds. obrony demokratycznego państwa prawa, któremu Szczerski przewodniczy.
– Po pierwsze, projekt będzie zakazywał samorozwiązania państwa – zapowiada były wiceminister. Jak wyjaśnia, chodzi o doprecyzowanie art. 90 Konstytucji, który mówi o przekazywaniu na mocy umowy kompetencji organów państwa w niektórych sprawach na szczebel ponadnarodowy. To właśnie ten artykuł nad-interpretują rządowi prawnicy, torując drogę polityce faktów dokonanych. Należy, zdaniem PiS, doprecyzować, jakie kompetencje organów państwa mogą być przekazane wyżej, a jakie nie mogą, nawet jeśli znalazłaby się w Sejmie stosowna większość (2/3 głosów).
PiS zamierza zawrzeć w ustawie zapis, że kompetencje zawarowane w Konstytucji, takie jak np. prawo Sejmu w zakresie uchwalania budżetu państwa, w ogóle nie mogą być przekazywane na szczebel ponadpaństwowy. Trybunał Konstytucyjny, dokonując wykładni Konstytucji w związku z traktatem akcesyjnym i traktatem lizbońskim, orzekł, że państwo nie może przekazać na wyższy szczebel wszystkich swoich kompetencji władczych, tj. zrzec się suwerenności.
Projekt będzie też zawierał przepisy, które określą wyłączne kompetencje organów państwa w sprawach finansów publicznych i podatków. – Nie wyrażamy zgody na harmonizację podatkową w UE – przypomina Szczerski – ponieważ oznaczałoby to podwyżkę podatków, zwłaszcza dla przedsiębiorców. Projekt PiS będzie wyraźnie potwierdzał nadrzędność polskiej Konstytucji nad prawem UE, w tym nadrzędność nad wyrokami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. – Chodzi o to, aby ETS nie mógł swoimi orzeczeniami zmieniać ustroju konstytucyjnego w Polsce, na przykład przez zmianę definicji rodziny – tłumaczy poseł.
Przygotowując projekt, PiS będzie wzorowało się na doktrynie niemieckiej. Stoi ona na stanowisku, że w miarę postępów integracji europejskiej państwo należy wzmacniać, nie osłabiać, po to, aby zachować kontrolę nad tym procesem. – W orzecznictwie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe wyraźnie wybija się pogląd, że w wyniku integracji europejskiej nie może dojść do samorozwiązania państwa niemieckiego czy też jego faktycznej likwidacji poprzez wyzbycie się wszelkich istotnych funkcji – przypomina Szczerski.
Problem jednak w tym, że ustawy wewnętrzne nie są wiążące dla umów międzynarodowych.
Pakt fiskalny to międzyrządowy, poza-unijny traktat, przygotowany pod egidą Niemiec. Wymusza na słabszych gospodarczo krajach euro dyscyplinę finansową przez wprowadzenie limitu deficytu strukturalnego sektora finansów publicznych na maksymalnym poziomie 0,5 proc. PKB oraz systemu kar za złamanie tej „złotej reguły”. Pakt został przygotowany z myślą o krajach mających wspólną walutę, aby te z nich, które popadły w długi, przestały się zadłużać i skrupulatnie spłacały na rzecz banków, głównie niemieckich, kapitał wraz z odsetkami – kosztem wydatków społecznych i prorozwojowych inwestycji. Ratyfikacja paktu, w wypadku krajów euro – obowiązkowa, a dla pozostałych krajów UE – dobrowolna, de facto zamyka drogę słabszym państwom do kredytowania własnego rozwoju. Zmusza je do głębokich cięć wydatków budżetowych – zarówno socjalnych, jak i inwestycyjnych, oraz do wyprzedaży majątku państwowego. Pakt został podpisany 2 marca 2012 roku. Premier Tusk zgłosił dobrowolny akces w imieniu Polski.
Małgorzata Goss

poniedziałek, lutego 18, 2013

serial trwa

Nowy sezon z mamą Madzi
Dodane przez: Redakcja Fronda.pl | 18.02.2013, 20:19 | komentarzy: 0 | odsłon: 0


Ruszył nowy sezon najpopularniejszego serialu Polski Ludowej. Mama Madzi znów zagościła na ekranach telewizorów mas pracujących miast i WSI. Szacuje się, że najnowsza seria zatytułowana "Proces" przyciągnie przed odbiorniki miliony telewidzów i pozwoli podnieść się tonącej w długach telewizji publicznej.

Przygody Katarzyny W. pozwolą również na spokojną pracę Rządu Ludowego Niegasnącego Słońca Peru Donalda Tuska. Dzięki temu powstaną nowe postępowe, wychodzące naprzeciw oczekiwaniom społecznym ustawy. Mniej będzie również afer w Polsce Ludowej. Nie od dziś bowiem wiadomo, że nic tak nie wycisza afery jak temat zastępczy. By żyło się lepiej! By żyło się lepiej wszystkim!




Kamil Cebulski, http://www.kamilcebulski.pl/


  • Data: 11 Luty 2013
  •  
  • |
  •  
  • Autor: Kamil Cebulski
  •  
  • |
  •  
  • Kategoria: Artykuły 11 Luty 2013
  •  

Kultura generuje bogactwo

Gdy wsiadałem do samolotu było 24 stopnie ciepła. Wysiadłem w Londynie, gdzie przy zaledwie 2 stopniach marznę i czekam na pociąg. Marznę, wspominam i zastanawiam się, dlaczego to my pojechaliśmy budować szkołę w Afryce, a nie na odwrót. Dzisiaj chciałbym poruszyć właśnie ten temat.
Ostatni miesiąc spędziłem w Zambii, dokładnie w 17 tysięcznej Lindzie, miasteczku/dzielnicy/slamsach położonych na obrzeżach Lusaki. Mieliście okazje obejrzeć kilka filmów, więc widzieliście warunki tam panujące. Ludzie niezmiernie mili, rozmowni, uprzejmi i w większości przypadków ekstremalnie biedni. Ok 300 dolarów dochodu na rodzinę miesięcznie.
Ekonomia nam mówi, że człowiek działa jeżeli jest nieszczęśliwy. Jeżeli chce zamienić stan mniej zadowalający stanem bardziej zadowalającym. To tak jak w tej bajce ze skamlącym psem który siedzi na gwoździu. Dlaczego pies skamle? Bo siedzi na gwoździu. A dlaczego nie zejdzie z gwoździa? Bo nie boli go aż tak bardzo.
Można więc chyba powiedzieć, że bieda w afryce, a przynajmniej w Lindzie jest spowodowana tym, że ludzie są uśmiechnięci, rozmowni, tolerancyjni i pomocni. W Polsce nie potrafię wyobrazić sobie czarnego idącego w nocy przez nową hutę, który nie spotkałby się z jakaś negatywną przygodą, tam wręcz przeciwnie. Poznaliśmy wielu ludzi, również meneli, którzy gorący posiłek jedzą tylko podczas pożaru śmietnika i jak się okazało są to bardzo sympatyczni i przyjacielscy ludzie.
Może też bezpieczeństwo jest związane z tym, że policja się nie pieprzy z przestępcami. U nas sąd skazuje na 500 zł mandatu za pobicie policjanta. Tam pewnie dostałby dożywocie. Ksiądz Roman z Livingstonu jest kapelanem więziennym, mówi, że wyrok 3 miesięcy jest w praktyce dożywociem. No ale nie o tym.
Silnie na biedę w afryce wpływa ich kultura. Podczas rozmowy z siostrą Ulą z Livingstonu powiedzieliśmy, że jedziemy do Botswany na safari. Ula powiedziała, że Botswańczycy są inni niż Zambijczycy. Mniej uśmiechnięci, mniej rozmowni, mają wiele problemów. Wielu Botswańczyków nie poznałem, ale to co zauważyłem, to w Botswanie można odpocząć od tej angielskiej sztucznej uprzejmości. Hi, how are you? Fine, and you? Fine. I tak 30 razy zanim dotrzemy na budowę. Inni ludzie, inna kultura, inne pieniądze. Dla tych co nie wiedzą, w Botswanie ludzie zarabiają nieco więcej jak w Polsce. Jest to zdecydowanie bogatszy kraj. Może mają jeszcze mniej infrastruktury, bo bogaci są zaledwie od 20 lat, ale kraj się rozwija.
Wracając do kultury afryki. Trudno jest spotkać osobę punktualną. Jak umówisz się że pracujemy od 7 do 18 na budowie to lokalni przychodzili 2 godziny później, ale za to wychodzili 2 godziny wcześniej. I to pod warunkiem, że przyjdą. Jacek 2 lata tam mieszka i podczas naszego pobytu zdarzył się CUD. Był umówiony z jednym człowiekiem, który 10 minut przed umówionym spotkaniem wysłał maila, że nie przyjdzie. Podobnie jak w Indiach, gdzie też bieda jak jasna cholera. My mamy zegarki, oni mają czas. Problem jest taki, że my mamy znacznie więcej niż tylko zegarki, a oni poza czasem nic nie mają. A bardzo by chcieli.
Przychodzi dziennikarz z lokalnej gazetki zrobić zdjęcie jak budujemy szkołę. Potem jeszcze zostaje 2 godziny i rozmawia z lokalnymi na temat meczu który Zambia zremisowała. Popołudniu przyjeżdża transport piachu. Kierowca 30 minut z nami rozmawia, potem wyrzucił piasek i jeszcze później godzinkę gadania. I tak dalej. Pozdrowień dużo, rozmowy dużo, a pracy mało.
Silne są w Zambii związki rodzinne. I to nie rodzinne w sensie europejskim, chodzi o dalszą rodzinę. Przykładowo jeżeli para chce się pobrać. To rodzina (rodzice, rodzeństwo, wujki ciotki stryjki itp) ustalają cenę którą Pan młody musi zapłacić za wybrankę. Przeważnie jest to od 200 do 400 dolarów czyli miesięczna pensja, nie tak znowu strasznie. Ważniejsze jest, że te pieniądze otrzymują w pewnej części wszyscy członkowie rodziny.
Niby taki niewinny zwyczaj, jednak ładnie on prezentuje to jak silne są związki w rodzinie. Rodzina jest Twoja, ty jesteś rodziny. Nie wszystkie decyzje życiowe należą do Ciebie. Jeżeli w Polsce rodzice wychowani za komuny są bardzo silnym bodźcem zwalniającym dla młodych przedsiębiorczych ludzi, to tam trzeba to liczyć razy cztery lub pięć. Jeżeli ktoś jednak zacznie dobrze prosperować i dojdzie do jakiś większych pieniędzy to w kolejce ustawia się cała rodzina, po pieniądze. My cię wychowaliśmy to teraz musisz się odwdzięczyć. A jak się nie odwdzięczy to i auto porysowane, albo jakaś trucizna w ekstremalnych sytuacjach się znajdzie.
Bieda w afryce jest wynikiem ich kultury, sposobu bycia, tego co robią w wolnym czasie, ilości tego wolnego czasu i braku prawa własności. Tzn. prawo własności jest, ale od niedawna i w mentalności ludzi nadal jest dobro wspólne i jak ktoś się dorobi to ma się podzielić, nawet jakby to oznaczało brak pieniędzy na dalsze inwestycje.
Przypomniał mi się odcinek South Parku, gdzie dzieciaki pojechali do ameryki południowej zaśpiewać piosenkę o ratowaniu lasów deszczowych. Podczas wycieczki się zgubili. Pogryzły ich komary, polowały na nich dzikie zwierzęta, przemarzli, ledwo uszli z życiem. Pod koniec odcinka na wielkim koncercie zaśpiewali piosenkę o tym, że lasy deszczowe trzeba wyciąć w cholerę.
I to jest miejsce właśnie dla nas. Polacy są bardzo przedsiębiorczym narodem i skoro tutaj mogła powstać i co ważniejsze utrzymać się Uczelnia taka jak nasza to tym bardziej da się to zrobić tam. Tamtejszy rynek przypomina to co działo się u nas w latach 90-tych. Jeżeli ktoś posiada dobry produkt to zejdzie na pniu po dobrej cenie. Tam nie ma problemu ze sprzedażą, tam jest problem z zaopatrzeniem w dobre produkty.
To samo dotyczy mojej branży czyli szkół. Jak szkoła jest darmowa, to jest finansowana z grantów z zachodu. W takiej klasie jest wtedy 80 dzieciaków, siedzą na podłogach, a nauczyciele cieszą się jak ktoś nie przyjdzie, bo jest czym oddychać. Raczej niewiele tam uczą. Prywatna szkoła kosztuje 13 dolarów miesięcznie i ma znacznie lepsze wyniki. Ale to nadal szkoła ucząca wiedzy. A to nie wiedza jest ich problemem.
Kiedy tworzyłem ASBIRO jedno z założeń było takie aby nie uczyć, a kształcić. Jeżeli jest książka na jakiś temat to my tego nie uczymy. Kto chce to kupi książkę i jak będzie widział w niej wartość to przeczyta. Nie trzeba nad nim stać z batem i grozić niezaliczeniem studiów. Nauka tego “jak żyć” nie polega na zdobywaniu wiedzy, a na pokazywaniu tego jakimi wartościami myślą ludzie którymi chcielibyśmy zostać w przyszłości.
Pieniądz robi pieniądz? wolne żarty. To kultura przedsiębiorczości, kultura oszczędzania, pracowania, zdobywania, kultura odpowiedzialności generuje bogactwo, a nie wie wiedza czy pieniądze. W wiosce w buszu 50 km od Lusaki 20 lat temu realizowano program z dotacji europejskich. Rozdano 100 młodym rodzinom po 2 kozy (kozę i koziołka). Plan był taki, aby rodziny miały mleko i aby kozy się rozmnażały. Trawy wszędzie dookoła pełno, więc i roboty przy tych kozach niewiele. Po roku w całej wiosce została tylko jedna koza. Resztę zjedli i zamiast mleka na co dzień znowu jedli kukurydze i jakieś larwy. I takich historii można mnożyć i mnożyć.
Jeżeli chcemy afryka była bogata, trzeba zmienić ich kulturę na kulturę ludzi z zachodu. Potężne dotacje ze świata idą właśnie na ten cel. Tu budowa szkoły czy szpitala na wzór europejski, a efekt jest taki jak z kozami. Botswana ma w konstytucji zakaz przyjmowania pomocy zagranicznej i jest bogata. Reszta afryki przyjmuje dotacje miliardami i jest biedna. I to nie zawsze są dotacje rządowe. Na zachodzie miliony ludzi dobrowolnie dają pieniądze na “pomoc afryce”. Rozdają im kozy. A prawda jest taka, że bieda to nie przyczyna, tylko rezultat sposobu myślenia.
Błędem z mojej strony byłoby założenie, że ludzie w afryce chcą być biedni. Oczywiście, że nie. Każdy chce być bogaty. Problem jest to, że bardziej chcą zjeść kozę niż cierpliwie budować ogromne stado. Dlatego też z Jackiem postanowiliśmy zacząć ASBIRO w Afryce od przedszkola. Aby od najmłodszych lat mieć wpływ na kulturę tych ludzi. Dlatego też szykujemy program z teatrzykami o mrówce i koniku polnym i wiele innych zabaw uczących przedsiębiorczych postaw.
I rodzice chcą, aby u dzieciaków takie postawy kształcić. A czy chcą naprawdę to się okaże, czy będą chcieli płacić za takie przedszkole. Chociaż o chętnych to się raczej nie martwimy. Jeden z zambijskich wolontariuszy, który nam pomagał zapytał się mnie ile będzie kosztować nauka w szkole. Powiedziałem mu, że najprawdopodobniej 20 dolarów. A czy będą dzieci uczyć biali? Powiedziałem, że najprawdopodobniej też będą przyjeżdżać wolontariusze tak jak do budowy. To on wyśle swoją wnuczkę do tej szkoły nawet gdyby miała kosztować 25 dolarów. Ciekawe …
To tyle rozmyślań zaraz po powrocie. Przyjechał pociąg.
Na przełomie lutego i marca organizujemy wyjazd do Korbielowa. Kto chce to na nartach może pojeździć, kto chce może posłuchać wykładów doświadczonych przedsiębiorców. Zaproszeni są nasi wykładowcy, studenci oraz absolwenci z osobami towarzyszącymi. Wszyscy inni też mile widziani. Ok 600 zł za 5 dni z pełnym wyżywieniem. Zapisało się już jakieś 20 osób, większość ma już własne firmy, a jeszcze miesiąc, więc pewnie grupa 30-40 ciekawych postaci się uzbiera i będzie można wymienić doświadczenia z naprawdę ciekawymi ludźmi.
A poniżej dwa filmiki z afryki, trochę stare, ale ich jeszcze nie publikowałem na blogu.

Safari i bałagan na budowie po powrocie

Podsumowanie na budowie


niedziela, lutego 17, 2013

"polski" los Baljinder Gill.

Szok na Wyspach! Polacy zabili, by wyłudzić 97 tys. zł

wczoraj, o godz: 13:55 
Szok na Wyspach! Polacy zabili, by wyłudzić 97 tys. zł
flicr.com
Trzech Polaków spowodowało wypadek na autostradzie A40 w Buckinghamshire, aby wyłudzić 20 tys. funtów z ubezpieczenia (ok. 97 tys. zł). Przez nich zginęła 34-letnia Baljinder Gill.
Kobieta wjechała wprost w tył kierowanego przez Polaka Forda Transita, który umyślnie zderzył się z volkswagenem i audi. W samochód 34-latki uderzył jeszcze kierowca Renault Traffic - donosi BBC.
POLACY NIE CHCĄ JUŻ UBEZPIECZAĆ AUT>>
Następnie Polacy pozostawili kobietę z ciężkimi obrażeniami na drodze.
Radosław B., Jacek K. i Andrzej S. zostali skazani na 10 lat i trzy miesiące więzienia. Ich kolega Artur O. został skazany na rok więzienia za utrudnianie śledztwa - podaje BBC.
WIELKA SZAJKA DROGOWYCH OSZUSTÓW>>
To był pierwszy przypadek, kiedy ktoś zginął w wypadku mającym na celu wyłudzenie pieniędzy z ubezpieczenia - powiedział sędzia Justice Sweeney.
Prokurator podczas rozprawy mówił o "bezwzględnym gangu, który działał dla zysku".
Szacuje się, że wyłudzenia z wypadków kosztują ubezpieczy­cie­li na wyspach 392 mln funtów rocznie (ok 1,9 mld zł).

Woman killed in gang’s car crash to earn insurance cash

Radoslaw Bielawski, Jacek Kowalczyk, Andrzez Skowron and Artur Okrutny had carefully planned the crash, Reading Crown Court heard.
Top: Radoslaw Bielawski, left, and Jacek Kowalczyk; bottom: Andrzez Skowron, left, and Artur Okrutny


A gang who killed a woman in a deliberate car accident was jailed on Friday as a court heard such “cash for crash” fraud costs motorists almost £2  million a day.

Woman killed in gang’s car crash to earn insurance cash 

czwartek, lutego 14, 2013

PZL - 46 Sum

niedziela, 16 września 2012

Ostatni lot Suma

Między Polską, a Litwą przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego panowały bardzo napięte stosunki. Dlatego też droga ewakuacji wojsk polskich w kampanii wrześniowej nie prowadziła do granic kraju leżącego najbliżej Warszawy (pomijając Prusy Wschodnie i Słowację)
 - ale do przychylniejszych nam Węgier i Rumunii. Na ucieczkę na Litwę zdecydowała się tylko jedna załoga samolotu, która w ostatnich dniach września wyleciała z Warszawy. Samolotem tym był jeden z najnowocześniejszych polskich bombowców PZL-46 Sum.



Pierwszy prototyp nowego samolotu rozpoznawczo - bombowego PZL-46 Sum został oblatany w sierpniu 1938 roku przez Jerzego Widawskiego. Opinia pilota była jednoznaczna- nie nadaje się do niczego, a Widawski zaproponował, że lepszym rozwiązaniem będzie zakup licencji na samolot angielski. Zupełnie odmienną ocenę Sumowi wystawił Bolesław Orliński, który uznał, że samolot jest bardzo dobry...

Tak czy inaczej po dopracowaniu konstrukcji Suma, w marcu 1939 roku Minister Spraw Wojskowych wydał polecenie rozpoczęcia produkcji seryjnej nowego bombowca. Zamówienie opiewało aż na 300 egzemplarzy, z których pierwsze miały zostać dostarczone do jednostek wiosną 1940 roku.



Do wybuchu wojny powstały dwa prototypy, a trzeci był w fazie budowy. Na jednym z nich Stanisław Riess 5 września opuścił bombardowaną Warszawę i odleciał do Lwowa. Samolot przebywał tam do do 18 września, a w międzyczasie doznał niegroźnych uszkodzeń kiedy to podczas lądowania samolot PZL P.11g Kobuz zawadził skrzydłem o jeden ze stateczników Suma.

Gdy Polska została zaatakowana przez ZSRR zapadła decyzja o ewakuowaniu samolotu do Rumunii. Po wyremontowaniu usterzenia na Wołyniu maszyna odleciała w kierunku Bukaresztu. Tam pozostawała do 26 września skąd Riess odleciał do oblężonej Warszawy, pod pretekstem doprowadzenia samolotu do rumuńskiej fabryki IAR. Jednak prawdziwym celem tej wyprawy była Warszawa, a dokładniej przekazanie rozkazów dla gen. Rómmla. Podczas lądowania na lotnisku mokotowskim samolot doznał uszkodzeń podwozia po wpadnięciu do leju po bombie.



Następnego dnia Riess wraz z załogą wczesnym rankiem odleciał z Warszawy do Kowna. Najczęściej w tym miejscu kończone są polskie publikacje i artykuły dotyczące Suma. Jednak dzięki pamiętnikowi litewskiego pilota Jonasa Dovydaitisa możemy dowiedzieć się nieco więcej o ostatnim locie Suma w polskich barwach.

Tuż po minięciu przez Suma litewskiego miasta Kalwaria do jednostki myśliwskiej, w której dyżur pełnił Dovydaitis drogą telefoniczną dotarł meldunek o niezidentyfikowanym samolocie, który przekroczył granicę i leci w kierunku Kowna. Po dość czasochłonnym procesie rozruchu maszyn w powietrze wzbiła się para francuskich myśliwców Dewoitine 501L. Po osiągnięciu pułapu 600 m i obraniu kursu na Suwałki, litewskie myśliwce miały dogodną pozycję ze słońcem w plecy. Początkowo spodziewano się, że przestrzeń powietrzną ich kraju musiał naruszyć samolot niemiecki.



Po pewnym czasie para litewskich myśliwców dostrzegła samolot zmierzający spokojnie w stronę Kowna. Kiedy dwójka zbliżała się do obcego samolotu dostrzegła, że ma do czynienia z polską maszyną. Jonas Dovydaitis opisał to spotkanie w następujący sposób:

Jest! W oddali widzę ciemnozielony samolot. Białe i czerwone kwadraty. Polak! Sylwetka samolotu jest mi obca. Po czasie okazuje się, że to najnowszy, trzymiejscowy bombowiec. Dolnopłat, podwójny ogon i gwiazdowy silnik. Cała załoga siedzi pod zamkniętą, przeszkloną osłoną.

Widzę kogoś... kiedy byliśmy w połowie drogi ze stanowiska tylnego strzelca wychyla się człowiek, podnosi obie ręce krzyżuje je i znów podnosi. Zrozumiałem o co chodzi, oni poddają się! Po chwili pilot zmniejszył obroty silnika i ciężki samolot zaczął zniżać lot.




Polska maszyna posłusznie, bez żadnych sztuczek poleciała w towarzystwie myśliwców na lotnisko w Kownie. Po zatrzymaniu się litewscy piloci z zaciekawieniem oglądali Suma, który nosił na sobie ślady wojny. Kadłub pochlapany gorącym olejem, a dziury po pociskach w skrzydłach były prawdopodobnie wynikiem ostrzału samolotu przez Niemców, który miał miejsce w dniu poprzednim w rejonie Okęcia.

Pierwsze spotkanie z polskimi lotnikami litewski pilot podsumował następująco:

Po chwili z kabiny zaczęli wysiadać. Blade twarze, ponure, przygnębione. Trzech, czterech, pięciu...pięciu młodych mężczyzn! Do dzisiaj pamiętam polskiego majora w długim zielonym płaszczu. Jego twarz była okrągła, niegolona i w ziemistym kolorze(...) Następnie wyciąga z kieszeni malutki obrazek. -Matka Boska Ostrobramska- mówi major, całując obrazek. -To, że zawsze mi pomagała...

Dość komiczne sceny. Ale nie chcę się śmiać. Przed nami stoją ludzie,których ojczyzna właśnie legła w gruzach. Ludzie bez ojczyzny (...) Samolot przyleciał z otoczonej, płonącej i splądrowanej Warszawy. Była to ostatnia maszyna, która stała w fabryce. Pospiesznie zakończono instalację, a następnego dnia żołnierze jeszcze po ciemku opuścili miasto. Po drodze samolot został zaatakowany przez Messerschmitty, ale udało się uniknąć zestrzelenia dzięki ucieczce w chmury. Jedyny spadochron miał tylko pilot...Chętnych na lot było więcej, ale w samolocie zabrakło już miejsca.

Major Urbanowicz (w rzeczywistości wspomniany Urbanowicz miał stopień kaprala)ukrył święty obrazek. Jego wzrok stał się ciekawy i z zainteresowaniem oglądał nasze włoskie kombinezony i nowe pochwy kryjące rewolwery. On zapytał: -Czy widział pan w powietrzu moje znaki? Po przetłumaczeniu skinęliśmy głową twierdząco. Po chwili westchnął głęboko, spojrzał gdzieś na horyzont powiedział: -Warszawa...Moja Warszawa... Jego głos był drżący i zdawało się, że płacze.




Samolot i załoga została internowana, ale po pewnym czasie udało im się dostać do Wielkiej Brytanii. Co dalej stało się z samolotem? Niestety nie zachowały się dane na ten temat. Prawdopodobnie po zajęciu Litwy przez ZSRR maszyna dostała się w ręce agresorów. Czy w Kownie mogły zachować się jakiekolwiek pamiątki, a być może materialne ślady po polskim samolocie PZL-46 Sum?

Oryginalny tekst z pamiętnika Jonasa Dovydaitisa możecie zobaczyć >>>tutaj.



Tekst: samolotypolskie.blogspot.com, Źródła: A.Glass, Polskie konstrukcje lotnicze 1893-1939. E. Malak, Prototypy samolotów bojowych i zakłady lotnicze. Polska 1930-1939