Wspominanie delegacji Tu-154. Ostatnie chwile, godziny, dni
Tekst niniejszy liczy blisko
osiemnaście tysięcy znaków, czyli 10 stron znormalizowanego maszynopisu.
Proponuję zatem zrobić sobie herbatę , lub zostawić tekst na luźniejszy
czas wieczorem. Aczkolwiek tekst, sądzę, czyta się dość łatwo (choć z
drugiej strony wszystko co dotyczy tematyki „smoleńskiej” nie jest łatwe
ani przyjemne) to jednak nie warto tego robić w ten sposób aby
przelecieć tekst. Nie da się go przeczytać w ten sposób, poza tym wiele
rzeczy umknie także i dlatego że jego istota w znacznej części zawiera
się w formie. Tekst zaś traktuje o bardzo istotnych aspektach tragedii
„smoleńskiej” do niedawna prawie nie podnoszonych.
Jest tak, że jeśli umrze jakaś osoba
wspominamy w sposób szczególny jej ostatnie godziny, dni. Robią to osoby
bliskie i dalsze. Mówi ktoś na przykład: „Przedwczoraj z nią rozmawiałem!”
mając na myśli zaskoczenie wobec niespodziewanej śmierci.
Niespodziewanej, ale naturalnej śmierci w wyniku utajonej choroby, bądź
jej nawrotu. Tak jest w przypadku osoby prywatnej, szarego człowieka z
sąsiedztwa.
Podobnie wspominamy jeśli śmierć jest
tragiczna, aczkolwiek będąca oczywistym wypadkiem na przykład kilkorga
dziewiętnastolatków wracających samochodem z dyskoteki z miasteczka do
swojej wioski, jadących z szybkością 170 h i uderzających w drzewo.
W tych powyższych przypadkach znajdzie się na pewno wiele wspomnień w gronie najbliższych osób. Będą bliższe i dalsze, ale nie zabraknie wspomnień z ostatnich godzin, z ostatnich dni.
Jeszcze większa uwaga będzie
zwrócona na relacje świadków widzących ostatni raz daną osobę jeśli
poniesie ona śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach. Zwrócona
przez policję i innych śledczych, o ile oczywiście nie ulega żadnym
sugestiom, naciskom, poleceniom, co zakładamy ad hoc, aczkolwiek wiemy
że nie zawsze tak bywa. Wtedy badane jest dokładnie kto ostatni widział denata,
z kim się ten widywał przez ostatnie godziny, szczególnie ostatnią
dobę. Co denat robił przez ostatni czas. Jest też takie żelazne
określenie „48 godzin” – czyli dwie ostatnie doby szczególnie ważne.
Słyszymy często, ostatnie dwa dni. Gdy potrzeba cofamy się bardziej
wstecz, gdy o danej osobie nie mamy żadnych informacji. Więc po tych
żelaznych 48 godzinach przede wszystkim dzień trzeci i gdy trzeba
następne.
Jeśli ktoś uważa że ma zbyt małe
pojęcie o pracy policji w tego typu przypadkach biorąc pod uwagę tzw.
real z łatwością przypomni sobie oglądane filmy i seriale kryminalne, w
których to nie raz mógł zobaczyć, a także programy typu „997”.
W przypadku osób publicznych
przekładnia zainteresowania zwykłych zjadaczy chleba związana jest z
mediami. Ponieważ (rzecz oczywista) społeczeństwo znające osobę
publiczną z mediów gdy żyła tylko za pomocą nich może dowiadywać się
czegoś o niej po śmierci.
A więc najprostsze działanie mediów jest takie: Im większe jest zapotrzebowanie społeczne tym więcej przekazuje społeczeństwu informacji o nieżyjącej osobie. Z naturalnych przyczyn biorą górę informacje z ostatnich godzin, ostatnich dni.
Dla mediów z kilku powodów: najlepiej pamiętają je świadkowie
kontaktujący się z nieżyjącym/ą w ostatnich chwilach, godzinach przed
śmiercią, ostatnim dniu, dodatkowo najbardziej przeżywają te godziny,
ostatnie dni, więc media mają szczególnie wzruszający materiał,
autentyczny, świeży, a jak wiemy taki materiał zwiększa oglądalność,
więc o taki materiał choćby z powodów merkantylnych im chodzi. Ponadto
świadkowie pamiętają na świeżo ważne rzeczy, lub choćby atrakcyjne
medialnie szczegóły, które można podać w sposób skondensowany i
wyrazisty.
Ilość i intensywność takich przekazów
medialnych zależy od atrakcyjności nieżyjącej osoby dla odbiorców
mediów. Jeśli jest bardzo duża oczywiście materiałów będzie dużo.
Mamy też sytuacje wyjątkowe gdy
telewizje w przypadku śmierci jakiejś wyjątkowo ważnej osoby dla państwa
zmieniają nawet ramówkę.
Tak bywa zwłaszcza w wypadku
szczególnie poruszającej zbiorowej śmierci, tragedii. Znamy taki
przypadek z 11 września 2001 gdy nie tylko amerykańskie, ale telewizje
całego świata zmieniały swoją ramówkę, bądź poświęcały tylko temu prawie
czas kanały informacyjne.
W naszej smoleńskiej tragedii (jak
wiadomo uznaną za wyjątkową w dziejach świata nie tylko przez nasz sejm,
ale i odległe państwa ustanawiające na przykład jak Brazylia
bezprecedensową w przypadku obcego państwa trzydniową żałobę) postacią
na której skupiła się główna uwaga Polaków był śp. prezydent Lech
Kaczyński. Uwaga była, stała się, jak też wiemy wyjątkowa i zaowocowała
hołdem setek tysięcy zmierzających do pałacu prezydenckiego. Różnego
rodzaju media szukały nieemitowanych zwłaszcza materiałów z Lechem Kaczyńskim i ogólnie z para prezydencką, a prasa i wydawnictwa przygotowywały albumy.
Ponieważ znamienitych osób które
zginęły było wiele i mogło w przypadku którejś dojść do prezentowania
śladowej informacji o niej i byłoby to czymś naturalnym (choć swoją
droga można było się spodziewać o każdej filmu dokumentalnego, lub
przynajmniej dłuższego reportażu) skupmy się na prezydencie.
Było oczywistym że zostanie pokazany przede wszystkim (tu w kontekście całej delegacji) odlot Tupolewa z lotniska na Okęciu połączony z wsiadaniem delegacji do samolotu.
Najbardziej medialnie nośne są ostatnie chwile człowieka, które udaje
się pokazać (zwłaszcza gdy wsiada do samolotu, który ulega katastrofie).
I telewizje (a przynajmniej tvp bo inne oglądałem wyrywkowo) spełniały to oczekiwanie...choć nie do końca.
No właśnie jak pokazywały ostatnie
chwile delegacji w tym przede wszystkim prezydenta? Pokazywały, trzeba
stwierdzić, nie raz, pokazywały jako powtarzającą się migawkę wchodzenie
prezydenta po schodkach do wnętrza Tupolewa. Krótki był to fragment i
tylko na schodkach. Prezentowany w czerni i bieli przeniknięty
nastrojową muzyką. O ile pamiętam prezydent zatrzymuje się przed włazem i
macha ręką. Macha ręką do stojących na lotnisku odprowadzających,
żegnających. Symboliczna wymowa była taka (i taka też była intencja
pokazujących i nasza w odbiorze) iż to ostatni gest prezydenta
skierowany do Polaków.
I ja i wielu na pewno czuło pewien
niedosyt. Ale czyż można było się nad tym zastanawiać dlaczego widzimy
tylko prezydenta i tylko na krótkim fragmencie puszczanym w kółko, jakby
nie było więcej materiału? Niejeden był zdziwiony trochę, ale
zdziwienie przytłumiały emocje i żałoba i nie pozwalały mu się rozwinąć.
Jeśli bowiem telewizja czy też serwis
prasowy prezydenta (wtedy nie wiedzieliśmy że serwisu prasowego
prezydenta nie było ani na Okęciu, ani w Smoleńsku) która nakręciła ten
film, ten krótki fragment, tyle nam pokazała to uznaliśmy że tyle
zostało nakręcone. Po prostu takie robocze sfilmowanie archiwizujące. To
czy rzeczywiście tylko tyle materiału się kręci z wylotu głowy państwa
za granicę nie mówiąc o wyjątkowości delegacji nie zastanawialiśmy się.
Być może zastanowiły się nad tym osoby zawodowo filmowaniem się
zajmujące, ale nam nie powiedziały. Wydawało się też nam intuicyjnie że
jest to prezydent na trapie z innej wizyty. Zaś pokazany dlatego że
chodziło o symbol. Wszak prezydent wchodzący po schodkach trapu
wygląda tak samo niezależnie od tego czy jest to wylot sfilmowany w dniu
10 kwietnia 2010, czy na przykład udający się z wizytą w podróż zagraniczną kilka miesięcy wcześniej.
A dlaczego by nie miano pokazać prezydenta na trapie z 10 kwietnia, a
pokazywać z innego czasu? Nad tym się nie zastanawialiśmy. Czy była do
tego głowa? To tak jakby zastanawiać się na pogrzebie dlaczego odcień
lakieru trumny jest taki a nie inny, albo dlaczego gospodyni (która
znamy) robiąc stypę w domu wyciągnęła nie ten serwis obiadowy, którego
się spodziewaliśmy, tylko inny.
W takim więc wspominaniu szczególnie cenne były osoby, których oczom były znane ostatnie chwile prezydenta i delegacji. Ostatnie
znane ludzkim oczom, bo wiedzieliśmy że prezydent i delegacja mieli
przed sobą .. (no właśnie, bo dokładnie nie wiedzieliśmy ile) jeszcze
godzinę, półtorej, dwie godziny życia? W każdym razie tyle ile się leci do Smoleńska.
Zresztą nad tym się nie zastanawialiśmy jak i nad standardami
związanymi z podróżą samolotem. Oczywiście można by się spodziewać
sytuacji, w której spiker pokazuje odrywający się od pasa startowego
samolot i mówi że pasażerom zostało (na przykład) około 85 minut życia,
bo na podobną rzecz każdy kiedyś tam w kinie, w telewizji, w radio się
natknął, ale przecież nie musiało tak być. Poza tym brzmiałoby to może:
pretensjonalnie? (o ile w tej sytuacji byłoby to odpowiednie słowo).
Można by się więc spodziewać jakiejś sytuacji w której medialnie dłużej pobędziemy na lotnisku Okęcie i będziemy widzami ostatnich chwil Głównego Pasażera i innych pasażerów na polskiej ziemi. A także rekonstrukcji takiego pożegnania jeśliby nakręcony materiał byłby znikomy (bo jak wyżej nie wiedzieliśmy ile... etc.).
Wróćmy do prezydenta na schodkach
trapu. Mieliśmy pierwszego świadka Polaka Sławomira Wiśniewskiego na
miejscu tragedii montażystę i przypadkowego kamerzystę katastrofy.
Analogicznie takim podobnym świadkiem byłby kamerzysta filmujący
prezydenta na schodkach trapu. Choć tu rzecz jasna nie tak unikalnym bo
prezydent przecież odwracając się i pozdrawiając ręką nie pozdrawia
tylko kamerzysty. Pozdrawia delegację, która stoi na lotnisku. Mógł
więc kamerzysta ze wzruszeniem przed kamerami opowiadać jak to ostatni
filmował śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego (i resztę delegacji
chyba...). No ale póki co tylko prezydent z delegacji by wystarczał.
Jednak tego sentymentalnego świadka (bo nie dowodowego jak Sławomir
Wiśniewski) zlekceważono. (Ba, nie znamy nawet jego nazwiska.) A takich
wspomnień sentymentalnych (choć nie z ostatnich chwil, godzin,
poprzedniego dnia na polskiej ziemi) było dość dużo.
Telewizje jak wiadomo pokazują zwykle
materiał obrobiony, ale czynią wyjątki gdy materiału filmowego jest
mało, lub gdy jest wyjątkowy. Trudno przypuszczać by jakiś kamerzysta
filmujący w ramach swego zawodu ( czyli jak to się mówi inaczej
–profesjonalny) odlot prezydenta skręcił go tylko na schodkach trapu i
do tego na ich fragmencie. No, ale tym razem nie poznaliśmy
pozostałych fragmentów filmu z tak cennych dla zbiorowej pamięci
ostatnich chwil prezydenta na polskiej ziemi. Każdy skrawek takiego filmu był cenny i pożądany.
Skoro już wiemy że prezydent machał
ręką nie tylko, a nawet przede wszystkim nie do kamerzysty to odważymy
się zadać niedyskretne pytanie do kogo machał? (choć wiemy że
symbolicznie do nas) Musiał ktoś być jeszcze na tym lotnisku.
Czy przypominają sobie państwo rozmowy z
osobami odprowadzającymi prezydenta a znajdującymi się na lotnisku
emitowane w TVP, TVP info i innych mediach. Emitowane zaraz po
katastrofie i w pierwszych dniach? Nikt sobie nie przypomni (chociaż kto
wie, czasami tak bywa że im dalej w czas tym więcej świadków) bo ich
nie było.
Ostatnie spojrzenie prezydenta skierowane w stronę konkretnej grupy ludzi, a my je lekceważymy. Być to mogło?
Zachowania mediów w tym kontekście nie
będziemy rozgryzać bo niezrozumiałe. Ale czy w dzisiejszym świecie
ludzie będący w centrum wydarzeń muszą koniecznie czekać aż
jakieś łaskawe media podejdą do nich, zwłaszcza gdy są depozytariuszami
ostatnich chwil głowy państwa? Na pewno nie. Zawsze jakieś media przyjdą
do nich. A nawet gdyby (ale tego w pierwszych dniach po katastrofie nie
widzieliśmy) stosowały klucz polityczny to przecież są TV Trwam, Radio
Maryja, Nasz Dziennik, jest jeszcze internet gdzie można choćby na
gorąco zamieścić dokładne wspomnienie ostatnich chwil, dwóch trzech dni,
ich służbowych części spędzonych u boku prezydenta. Odprowadzający
delegację do których Lech Kaczyński machał ręką mieliby więc gdzie
zaprezentować swoje wspomnienia z lotniska, gdyby uchowaj Boże ( a czego
jak wiemy nie było w pierwszych dniach) nastąpił jakiś medialny bojkot
pamięci prezydenta.
Dziwnym trafem nie zaprezentowano nam w owym czasie składu delegacji odprowadzającej prezydenta,ale
w natłoku wrażeń to nam umknęło. Mogło też umknąć telewizjom, choć z
drugiej strony musiały trzymać rękę na pulsie zapełniając swój czas
antenowy wieloma rozmowami ze znającymi różnych członków delegacji. Tak
mi się przy tej okazji wydaje że nie było żadnych, lub prawie żadnych
generałów wspominających swoich kolegów. No, ale może tylko mi się tak
wydaje.
Tak więc chętnym uchem łowiliśmy
wspomnienia o różnych znamienitych osobach naszego państwa, ale
wspomnień odprowadzających ( co jak się pisze przeoczyliśmy) nie
zaznaliśmy.
No dobrze, a jaki jest ten skład
delegacji odprowadzającej prezydenta, generałów, parlamentarzystów,
innych na lotnisko? Skoro media się nim z nami nie podzieliły to
zapytajmy najważniejszą osobę związaną z prezydentem po śmierci ministra
Stasiaka, ministra Sasina.
Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154M z 10.IV.2010 r. z dnia
22-09-2010 na które został zaproszony minister Sasin.
Poseł Zbigniew Kozak zadaje następujące pytania:
Panie ministrze, ja mam trzy pytania.
Pierwsze, to jest, kto odprowadzał pana prezydenta na lotnisko?
..................................
cały tekst był pisany pisany jednakową czcionką i takie było zamierzenie
........................................................................
Drugie, kto widział wylot samolotu z pasażerami, czy to jest jakoś
utrwalone? No i trzecie, czy jakieś służby, nie wiem, SKW śledziły w
ogóle lot tego samolotu? I kto odpowiadał za bezpieczeństwo tego lotu i
czy są na to jakieś dokumenty? Dziękuję bardzo.
Wszystkie trzy pytania są ciekawe i
istotne, ale zapoznając się z trzema pominiemy na razie w rozważaniach
ostanie, a mając na uwadze to o co pytaliśmy także czyli o filmowanie
odlotu pana prezydenta skupimy się na tym które chcieliśmy zadać
ministrowi Sasinowi, czyli kto odprowadzał prezydenta na lotnisko. Nim
jednak do tego przejdziemy pragnę zwrócić uwagę na to że nie tylko my,
zwykli zjadacze chleba nie wiedzieliśmy zaraz po tragedii kto
odprowadzał naszego prezydenta i resztę delegacji. Nie wiedział tego
także poseł Zbigniew Kozak. Ha, nie tylko nie wiedział zaraz po 10
kwietnia, ale nie wiedział do 22-09-2010 czyli przez pół roku po
tragedii. Dodatkowo poseł był (jest) szczególnie zainteresowany sprawą
tragedii smoleńskiej jako członek zespołu parlamentarnego i jako członek
PiS. My zapoznając się z zeznaniem pana Sasina mamy cokolwiek gorszą
możliwość, bo zdaje się nagranie dźwiękowe, jak stenogram były dostępne
na stronie internetowej Parlamentarnego znacznie, znacznie później.
Pół roku później i unikalna i elitarna
wiedza, która objawić ma minister Sasin. Ale oddajmy już głos panu
ministrowi aby odpowiedział posłowi Kozakowi:
Na wszystkie pytania uczciwie powinienem powiedzieć, nie wiem.
?????????
Jest taka sytuacja. Minister Sasin zastępca szefa kancelarii prezydenta
po śmierci ministra Stasiaka główna osoba obozu prezydenckiego pół roku
po 10 kwietnia nie wie kto odprowadzał prezydenta. Można by tę sytuację
zrozumieć (choć na pewno byłoby to bardzo nieładnie) gdyby minister
Sasin wycofał się z życia politycznego, wycofał z uczestniczenia w
podtrzymywaniu pamięci, wyjechał na Bermudy, lub do Mandżurii by tam w
zaciszu spędzać czas. Można by to zrozumieć. Ale minister Sasin nie
wycofał się. Jest głównym oficjalnym depozytariuszem pamięci prezydenta
biorąc pod uwagę urząd. Przewodzi Centrum im. Lecha Kaczyńskiego . Jest
obecny. Opowiada o prezydencie. Nadto jak by się wydawać mogło jest
przecież szczególnie związany emocjonalnie. Czyż nie on płakał
najbardziej ze wszystkich oficjeli w czasie pamiętnej mszy na placu
Piłsudskiego? Jeśli więc „żyje prezydentem” czyż w gronie przyjaciół z
byłej kancelarii prezydenta nie powspominałby ostatnich znanych chwil
prezydenta, czyli na lotnisku gdzie delegacja wiernych druhów z
kancelarii prezydenta odprowadzała go, a może i wcześniej jeszcze niż na
lotnisku na przykład, w czasie jazdy na lotnisko gdzie wierni druhowie
prezydenta z nim rozmawiali, a nikt nie spodziewał jaka tragedia się
wydarzy, tak straszna do tego tak mistyczna gdyż wszyscy ważni Polacy
(oprócz rządu) chcieli oddać hołd tam w Katyniu naszym zamordowanym
bestialsko oficerom. I Katyń zabrał kolejne ofiary. Fatum. I jeszcze
wcześniej gdy prezydent opuszczał wraz ze swymi wiernymi druhami Pałac
Prezydencki, i tuż przed opuszczeniem. Ostatnie rozmowy, gesty, słowa
prezydenta.
Jakże cenne dla Polaków są (zwłaszcza były w okresie żałoby) te ostatnie wspomnienia. Ostatnia droga prezydenta z pałacu na lotnisko. A
tymczasem pan minister Sasin nie zapytał? Nie pogawędził z kolegami,
którzy odprowadzali głowę państwa? Nie chciał wiedzieć przez pół roku
kto z jego kolegów, a wiernych druhów prezydenta widział go ostatni?
Pojąc nie sposób. Nadto jeszcze pan minister Sasin spodziewał się że
zapytają go o to dziennikarze i prawicowi i lewicowi, prawda? Zapytają
zaraz po katastrofalnym rozbiciu się samolotu. Więc szybko nadrobiłby tę
wiedzę, którą prosto zdobyć, bo przecież od życzliwych kolegów z
kancelarii, braci w nieszczęściu, więc nie od jakichś nie lubiących
prezydenta panów, tylko od swoich. Ba, można sobie wyobrazić wręcz że
takie rozmowy pojawiają się bez jakiejkolwiek zachęty ze strony ministra
Stasina, w czasie wspólnego spotkania, bez jednego słowa zachęty z jego
strony koledzy, a wierni druhowie prezydenta, wspominają, wspominają.
Minister Sasin nie wiedział przez pół roku kto odprowadzał pana prezydenta na lotnisko.
Minister Sasin nie wiedział przez pół roku kto widział wylot samolotu i czy to było jakoś utrwalone.
Minister Sasin nie chciał zapoznać się z materiałami filmowymi, bądź
zdjęciami które miały uwiecznić ostatnie chwile ukochanego prezydenta?
Nie do uwierzenia. Co się stało proszę państwa!? Nie wiem wprost jakie
pytania tu jeszcze zadawać, w tym odnośnie wiernych druhów prezydenta.
No, po prostu nie wiem. Odnośnie wiernych druhów bo choć minister Sasin
nie wiedział i się nie dowiedział to inni wierni druhowie z kancelarii
prezydenta wiedzieli, ci którzy odprowadzali. Bo chyba wiedzieli skoro
odprowadzali? A może odprowadzając nie... bo ja nic już nie rozumiem.
Chyba że tunelowanie poznawcze. W tunelu przysypany kamieniami i tylko
pragnie by krew wypłynęła na wierzch i wskazała miejsce zbrodni.
Tunelowania pojedyncze, tunelowania zbiorowe.
Ale, ale zapomnielibyśmy zapytać jak minister Sasin tłumaczy swoją
niewiedzę dotyczącą tego kto odprowadzał prezydenta. No bo przecież
tłumaczy. I rzeczywiście tłumaczy. Bingo. Przede wszystkim z tego
powodu, że ja od dwóch dni przed tym wylotem tragicznym już znajdowałem
się, byłem w podróży prawda i wtedy znajdowałem się już w Smoleńsku.
No to już wiemy.. chociaż.. nie, nie wiemy dlaczego od dwóch dni w
podróży (prawda) skoro do Smoleńska leci się 62 minuty. Z innych
informacji nie wynika i minister Sasin raźno nie stwierdza że jechał
pociągiem: był w innych wypowiedziach i samochód i samolot (jaki?)
ponadto w tym zeznaniu równocześnie od dwóch dni jest w podróży i
równocześnie znajdował się w Smoleńsku. Jak pisał prozaik i filozof
Borghes: „Czas jest naszym największym i najbardziej trwożliwym
problemem”.
Uzupełnijmy całość tej wypowiedzi: W związku z czym, ani nie jestem w
stanie powiedzieć, czy ktoś pana prezydenta odprowadzał. Było w
zwyczaju takim, że przy wylotach prezydenta ktoś z ministrów czy
doradców prezydenta żegnał prezydenta na lotnisku, w tym sensie, że, ja
szczerze przyznam się, że nie wiem czy ktoś wtedy żegnał jakby. (podkreśl. CP) W tym wszystkim, co się potem działo, ten szczegół mi umknął. Czy...
Przewodniczący Antoni Macierewicz:
Ja myślę, że minister Duda był ....?
Minister Jacek Sasin:
Nie wiem tego, właśnie tego nie wiem. (Cóż za pech tego właśnie nie wie.)
Szczerze mówiąc, jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby nawet to ustalić. (Ale jest za to szczery)
Ale, bo też nie wydawało mi się, że to rzeczywiście jakąś sprawę szczególnie ważną, no bo jakby(ulubione jakby słowoministra Sasina – widać znajomośćFaulknera) nie
widziałem tutaj też żadnej tajemnicy w tym wylocie. Wydawało mi się, że
tutaj nie było żadnej takiej sytuacji, które mogły mieć jakiś wpływ na
to, co się potem stało.
Wzruszy nas też taki fragment wypowiedzi ministra Sasina, wiernego druha prezydenta : No nie posiadam takiej wiedzy po prostu. Nie mam takiej wiedzy, nie mam takiej wiedzy.
(To odnośnie monitoringu lotu przez polskie służby). Ale pan minister
Sasin jakby krzyczy. Nie ma tu wykrzykników, ale czyż możemy wątpić że
przeżywa gdy trzykrotnie upewnia nas że nie ma takiej wiedzy. Liczba to
znamienna bo wiemy że nim trzykrotnie kur zapiał.. A minister Sasin
bardzo nas upewnia bo bardzo kochał pana prezydenta.
I aż dopiero potem pan T. Szczegielniak z kancelarii prezydenta
podzielił się z nami ostatnimi chwilami prezydenta na polskiej ziemi,
choć jakby nie do końca bo jakby (by użyć ulubionego wspomnieniowego
słowa ministra Sasina) przyjechał wszedł na taras widokowy (który był w
remoncie) popatrzył i odjechał więc jakby nie wiemy kto odprowadzał pana
prezydenta, był z nim w drodze od pałacu prezydenckiego.
I jeszcze dłużej czekamy na trzeciego druha pana prezydenta Andrzeja
Klarkowskiego, który w lutym (nieco wężej) i w marcu (nieco
szczegółowiej) dzieli się z nami ostatnim i unikalnym bo bliskim i
dokładnym widokiem nie tylko prezydenta, ale.. całej delegacji!
Wyobrażacie sobie Państwo! Całą delegację widział! Zuch! Gieroj! Niemal
rok czasu trzymał te skarby dla siebie! Przypominają się postacie z
literatury, będące projekcją wyrafinowanej potrzeby autora, smakosze
chowający skarby bogatych wspomnień tylko dla siebie, aby w samotności
je trawić jak bohater „Pachnidła” zapachy.
Tak to wygląda w skrócie dostępna historia dotycząca niektórych
wspomnień o panu prezydencie i delegacji z ostatnich chwil pasażerów
feralnego lotu Tu154 M o numerze bocznym 101 na polskiej ziemi.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
na temat głównego świadka na Okęciu