n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, sierpnia 20, 2008

"" UPADEK ""



DAŁOJ !


Opublikowany 5 lipca 2008
Wyobraźmy sobie przez moment całkiem nieprawdopodobną historię. Jest lipiec roku 2008 – znika komunizm, w sposób realny, niekwestionowany, prawdziwy. Owo zniknięcie nie ma nic wspólnego z rokiem 1989 – tamto było fikcją, prowokacją, okrutnym żartem bolszewików. To obecne jest realne, choć tylko umowne, spreparowane na potrzeby niniejszego tekstu. Nie ma… komunizmu. Przestał istnieć i choć nie wiemy, czy kiedy jeszcze nie powróci, możemy poczuć się prawdziwie wolni, raczej uwolnieni z jego natrętnego towarzystwa. Czyż to nie wspaniałe? Czyż nie tego oczekiwaliśmy?
Cóż to właściwie oznacza „upadły komunizm”, w naszym zaściankowym peerelu? Niewątpliwie zniesienie wszelkich instytucji. Zatem rządu, prezydenta, parlamentu, wymiaru sprawiedliwości, policji, wojska, administracji lokalnej, instytucji podatkowych, wszelkich innych, jeśli tu do tej pory nie zostały wymienione, elementów władzy państwa nad obywatelem. Nie wydaje się, aby zwyczajne przytupnięcie nogą mogło wystarczyć dla realizacji tego zadania, ale nie to jest w tej chwili przedmiotem naszego zainteresowania.
Zgładzenie tych instytucji to zaledwie początek i wcale nie najważniejszy punkt programu. Komunistyczne instytucje, o których mowa powyżej, są jedynie fasadą, wytworem i spuścizną czegoś znacznie potężniejszego, za to mniej podatnego na analizę i dotyk ciekawskich oczu obserwatora – są wytworem arrangementu, umowy, spisku, prowokacji, jak kto woli, tak niech sobie nazywa. Nie wolno zapominać, że świat, który mamy przed oczami, nie jest realny, jest tworem sztucznym, z wirtualnymi prezydentami, premierami, sądami czy wojskiem.
Likwidujemy zatem arrangement, niepozorny konsensus, który obowiązuje już od prawie dwudziestu lat. Rozrywamy powiązania między starą komunistyczną władzą, jej współczesnymi spadkobiercami oraz Kościołem, odgrywającym wiodącą rolę przy aranżacji, nazwijmy to, umowy. Nie zapominamy także o pokłosiu mniej formalnym, mniej zinstytucjonalizowanym, o ochronnym parasolu „nadbudowy”, bez której sukces rodzimej pierestrojki nie byłby możliwy: likwidujemy media, zamykamy gazety, tygodniki, periodyki, telewizje, radio, redakcje wypełnione po brzegi spadkobiercami peerelowskiej propagandy.
Sytuacja zmusza do żelaznej konsekwencji. Nie wolno nam bawić się w sentymenty. Jeśli w rękach wroga pozostawimy choć jedną dziedzinę życia, bolszewicka hydra rychło znów podniesie łeb. Nie wolno nam zapominać o oświacie. To za sprawą edukacji dokonywało się i dokonuje największe spustoszenie w obrębie świadomości. To tu miliony i miliony młodych ludzi, pokolenie za pokoleniem, odbierają najskuteczniejszą lekcję podległości, wyciszania wolnościowego atawizmu, akceptacji zła. Nasze bezlitosne, rewolucyjne oko kierujemy w stronę pedagogicznego ciała: tępiony być musi najdrobniejszy nawet przejaw poddaństwa i tolerancji wobec totalizmu. Szczególnie niebezpieczne pozostają uniwersytety. Ich kadry należy poddać szczególnie surowej weryfikacji. To one przecież decydują o kondycji ideowej przyszłych nauczycieli, urzędników, oficerów, księży i redaktorów, w efekcie – tzw. społeczeństwa.
Dotarliśmy do celu. Nie ma komunizmu. Nie ma ludzi uwikłanych w jego budowę, podtrzymywanie, transformację, a przynajmniej nie zajmują eksponowanych stanowisk. Co mamy w zamian, czym dysponujemy? Cóż dostrzegamy wokół? Pustkę. Po naszej antybolszewickiej stronie jest może kilku, może kilka tuzinów zwolenników. Reszta, czterdziestomilionowy naród, społeczeństwo stoi z boku oniemiałe, z rozdziawioną gębą. Cośmy najlepszego zrobili? Zabiliśmy ich przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Nie mają co ze sobą zrobić, nie wiedzą gdzie się podziać. Katastrofa.
Pisząc „Miejmy nadzieję…”, Józef Mackiewicz był przekonany o możliwości obalenia komunizmu. Szansy upatrywał w spontanicznym zrywie całego społeczeństwa:
„Dałoj sowietskuju włast`!” Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu „państwowego”! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przekroczy granice, obejmie wszystkich, nie dla „pojednania narodowego”, „pojednania społecznego”, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym, i wolnym jeszcze ludziom na świecie.
Wierzył, że szary sowiecki obywatel pragnie tylko jednego – zniesienia komunistycznej zarazy. Czy dostatecznie trafnie oszacował siłę oddziaływania bolszewizmu, czy wziął pod uwagę przemiany świadomościowe, które dokonują się w obrębie nie jednego tylko pokolenia, ale dwóch, trzech? Czy zastanawiał się nad mentalną kondycją ludzi, którzy przedbolszewickie czasy znają jedynie z nielubianej na ogół przez młodzież, potwornie zniekształconej historii?
Rzeczywistość roku 1989, jednego z najbardziej nierzeczywistych periodów w dziejach, ujawniła smutną prawdę. Mimo deklaratywnej niechęci do „komuny”, społeczeństwo obojętnie przypatrywało się okrągłostołowym manipulacjom, a ich rezultaty przyjęło z zadowoleniem. Nie było mowy o obaleniu komunizmu, ponieważ podobny slogan nie zagościł w społecznej świadomości. Nie było mowy o powrocie do prebolszewickiej normalności, ponieważ nie sposób powrócić w rejony, w których się nigdy nie było.
Analizując stan społeczeństwa AD 1982, 1989 lub 2008 trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że w żadnym z tych okresów nie może być mowy o stanie bolszewickiego zniewolenia, ale o bolszewickiej normalności, stabilizacji. Stan ustrojowy, polityczny, społeczny, etc., do którego miliony mieszkańców peerelu, czy innych podbolszewickich krain, przywykły, dla których jest rzeczą naturalną, banalnie zwyczajną, który bywa jedynie czasem uciążliwy o tyle jednak tylko, o ile uciążliwe bywają kolejne odsłony przeciętnego życia, jest stanem… naturalnym, przyrodzonym, od którego ani się chce wyzwalać, ani uciekać.
Na czym polega ten stan, stan zakorzenienia w bolszewizmie? Przede wszystkim na braku świadomości, że się z owym bolszewizmem nie zerwało, że ciągle jest obecny, aktywny, dominujący. Na bezwolnym przyzwyczajeniu, że świat, w którym żyjemy, tzw. rzeczywistość, nie jest wytworem obiektywnych czynników, ale efektem kreacji, manipulacji, zmaterializowanym postulatem takiej czy innej ideologii. Sztuczność, wirtualność świata nie poraża, nie bulwersuje, nie wywołuje oporu ani gniewu. Jest społecznym rodzajem gry, choć chodzi o realne życie.
Prozaiczne, ludzkie, znane z historii kłamstwo wywołuje kontrakcję jaką jest naturalna potrzeba dążenia do prawdy. Bolszewicy doskonale poradzili sobie z tą tendencją. Ich kłamstwo przestało być. Stało się rzeczywistością, tyle że o odwróconym wektorze. Bolszewicy nie przynoszą kłamstwa, ale swój nowy wynalazek. Pod wpływem hipnozy strachu czy zwykłej propagandy, obdarowują nim całe społeczeństwo niczym nową ewangelią. Stara, zakorzeniona w historii rzeczywistość przestaje istnieć. Mija dekada, pokolenie, dwa i już nikt nie pamięta jak było kiedyś.
Co oznaczał pamiętny rok 1989 dla grona wyznawców? Upadek komunizmu, przepędzenie bolszewików? Czy stało się tak wbrew czy zgodnie z wolą społeczeństwa? Pytanie niby to retoryczne. Minęły cztery lata i to samo społeczeństwo postanowiło zerwać z fikcją rzekomo upadłego komunizmu, głosując zdecydowanie na jego przedstawicieli. Po kolejnych dwóch latach ulubieńcem tłumu stał się jeden z czołowych komunistów, obejmując stanowisko „prezydenta”. Jego popularność sięgnęła siedemdziesięciu i więcej procent. Czy był to tylko kaprys zmaltretowanego transformacją społeczeństwa? Czy też, wobec iluzoryczności „rewolucji”, szyldy partyjnych demagogów i aparatczyków, pod którymi uprawiają swój proceder, przestały mieć znaczenie?
Rok 1989 spłynął z kart historii jak nie przymierzając woda po kaczce. Przestał się liczyć, gdy sympatie społeczeństwa odwróciły się od samozwańczych „obalaczy komuny” na rzecz dawnych panów. Wystarczyło zaledwie kilka lat, aby ujawnić wstydliwe przywiązanie. Nie licząc porzucenia zgrzebnych atrybutów socjalizmu, uprzykrzających życie peerelowskim obywatelom, nie dokonał się żaden przełom, żaden zwrot historii. Co najwyżej rzeczywistość stała się jeszcze bardziej surrealistyczna, a bolszewicy odnieśli kolejne zwycięstwo.
Komunizm nie upadł, tak jak najpewniej nie upadnie w lipcu 2008 roku, ponieważ nie mogła tego dokonać grupka w taki czy inny sposób ubezwłasnowolnionych opozycjonistów, z których zresztą większość pałała mniej lub bardziej utajoną sympatią do socjalizmu, byleby z ludzkim, nie zamordystycznym, obliczem. Nie zrobiło tego społeczeństwo, ponieważ podobny zamysł nigdy nie zagościł w jego mentalności. Nie upadł na życzenie samych komunistów, choć ta absurdalna teza zdaje się być nawet całkiem popularna.
Józef Mackiewicz wierzył w przebudzenie. Wierzył, że społeczeństwo samoistnie może otrząsnąć się z bolszewickiego zniewolenia i obalić komunistyczne panowanie. Choć widział i rozumiał proces bolszewizacji, podważał jego trwałość. Gdy obserwuje się historię ostatnich 20 lat, łatwość z jaką społeczeństwo przełknęło fikcję rzekomego upadku komunizmu, marazm i obojętność towarzyszące kolejnym politycznym wyborom, można nabrać wątpliwości, czy owa Mackiewiczowska wiara skrojona została wedle słusznej miary, a „przywrócenie rozsądku”, o którym pisał, kiedykolwiek nastąpi.


poniedziałek, sierpnia 18, 2008

KAUKASKIE MONACHIUM 2008


Gruzja płonie, Zachód milczy
(kt)

Dnia 8 sierpnia 2008 roku rozpoczęły się rosyjskie bombardowania gruzińskich wiosek, znajdujących się w pobliżu granicy Osetii Południowej - seperatystycznej republiki nie uznającej władzy Tbilisi.

Około godziny 13 czasu polskiego, granicę Gruzji przekroczyły rosyjskie czołgi. Sprowokowane gruzińskie siły zbrojne przystąpiły do pacyfikacji objętej podsycanym z Moskwy buntem prowincji.

Wojna trwa - Zachód boi się zdeklarować.

Nie ma wątpliwości, że prezydentura Jelcyna i idąca z nią pozorna demokratyzacja Rosji, były jedynie maskującym prawdziwe przemiany epizodem w historii tego kraju. Wraz z upływem lat, coraz mocniej napinająca muskuły Moskwa daje światu kolejne sygnały, świadczące o odradzaniu się imperialnych ambicji Wielkiego Niedźwiedzia - rywalizująca z Amerykanami o wpływy na Pacyfiku Rosja, zamierza niebawem wyposażyć swoją flotę na Oceanie Spokojnym w nowe atomowe okręty podwodne klasy "Borej", krążą pogłoski o powrocie rosyjskich żołnierzy na Kubę a rosyjskie bombowce, tak jak za czasów zimnej wojny, znów wylatują na długodystansowe loty patrolowe w pobliże terytoriów państw NATO.

Komu, pomimo tych faktów, pozostały jakiekolwiek złudzenia odnośnie Federacji Rosyjskiej, powinien się ich dzisiaj ostatecznie wyzbyć - Rosjanie pod pozorem próby stabilizacji sytuacji w Osetii Południowej, wprowadzili dziś na tereny należące do Gruzji swe wojska i zaatakowali gruzińskich żołnierzy.

Siły rosyjskiego imperializmu, jak zwykle nie przebierając w środkach, walczą o rozszerzenie wpływów w rejonie Kaukazu.

Faktem jest, że Osetia Południowa nie jest odrębnym państwem, a jedynie prowincją, należącą w całości do Gruzji. Rosjanie, wspierając ruchy seperatystyczne na owym terytorium, przez lata dążyli do wyrwania go spod jurysdykcji Tbilisi i przyłączenia do Federacji Rosyjskiej.

To działania analogiczne do wydarzeń z czasów Kampanii Wrześniowej, kiedy to Rosja, w obliczu agresji niemieckiej na Polskę, pozornie zatroskana o losy narodów tzw. Ukrainy Zachodniej - wschodnich terenów II Rzeczpospolitej, wbiła Polakom nóż w plecy i, wkraczając na polskie terytorium 17 września, zagarnęła całe Kresy, tym samym dzieląc się terytorium Polski na pół z hitlerowskimi Niemcami.

Tam też królowały szumne pacyfistyczne hasła i slogany. Tam też realizowano je w praktyce za pomocą czołgów i regularnego wojska.

Tak, jak we wrześniu 1939 roku komuniści Europy, tak dziś wszyscy zmanipulowani moskiewską propagandą obywatele, zapewne podniosą krzyk o konieczności utrzymania pokoju i słuszności rosyjskiej interwencji.

Hordy speców od propagandy już teraz masowo kłamią w zachodnich mediach, a chłonące ich propagandę jak gąbka tłumy pożytecznych idiotów powtarzają owe kłamstwa przed telewizorami w domach i biurach europejskich miast. Tak, jak w okresie 1939-45, tak dziś w opinii publicznej dominują poglądy podsuwane przez czerwoną propagandę i odwracają uwagę zachodnich społeczeństw od zatrważających faktów.

Zresztą analogii z początkiem II Wojny Światowej jest więcej - Tak, jak w 1939 roku Czechosłowacja, tak dziś Gruzja, w walce z dużo potężniejszym wrogiem, pozostaje sama na polu bitwy.

Tak jak w 1939 roku w Monachium, tak dziś w Pekinie, wielcy tego świata uśmiechają się do kamer i udają, że nic złego się nie dzieje, naiwnie łudząc się, że agresor zaspokoiwszy się swą pierwszą zdobyczą nie sięgnie po następne.

8 sierpnia 2008 roku wojska rosyjskie naruszyły integralność terytorialną bliskiego sojusznika USA oraz kandydata do NATO i, wykorzystując podsycany przez siebie konflikt etniczny, targnęły się na niepodległość kraju, który tak niedawno z trudem wywalczył sobie demokrację.

A Zachód milczy - odezwy, apele i apeliki kolejnych krajów się nie liczą, bo nikogo w Moskwie nie obejdą.

Potrzebne są stanowcze działania, ale niestety na takie naszych rodzimych europedziów i jankeskich biznesmenów nie stać.

Obecne działania Rosji to powtórzenie manipulacji z 39 roku, a anemiczna reakcja krajów Zachodu to powtórzenie haniebnej polityki appeasementu sprzed II Wojny Światowej. Tylko człowiek całkowicie uległy wobec kłamliwej propagandy nie zauważy tych analogii. Jak wiadomo, historia lubi się powtarzać - tylko kiedy w końcu wyciągniemy z niej wnioski?
Etykiety: , , , ,