n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, stycznia 18, 2012

sprawa Ferdynanda Goetla



Autor
 Goetel, Skiwski, Mackiewicz
„Zdrajcy” i „kolaboranci”, czyli polscy pisarze oskarżani o współpracę z hitlerowcami.
Polska delegacja w Katyniu
Polska delegacja w Katyniu
Na polską literaturę okresu wojny i okupacji spoglądamy głównie przez pryzmat szkolnych lektur: wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Tadeusza Gajcego, opowiadań Tadeusza Borowskiego, powieści Romana Bratnego i wspomnień Kazimierza Moczarskiego. Czasami do listy tej dorzucamy jeszcze pojedyncze liryki Władysława Broniewskiego, Juliana Przybosia lub Czesława Miłosza. I najczęściej wcale nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak ubogi jest obraz wojny, który czerpiemy z kart tych utworów. „Ubogi” jednak nie z powodu braku talentu tych autorów, ale niepełnego odzwierciedlenia wszystkich zawirowań polskiej historii — i tym samym także polskiej literatury — tamtych lat.
Rzut oka na pole bitwy
Niekiedy jest to również wina doboru i dokonanej — już po wojnie — interpretacji tych dzieł, co miało przede wszystkim służyć przedstawieniu wojny jako romantycznej epopei, której głównym bohaterem jest wspaniały polski naród walczący z hitlerowskim okupantem. I tutaj zahaczamy o pierwszą i najważniejszą przyczynę „ubóstwa” tego obrazu. Do dzisiaj bowiem pokutuje pogląd, jakoby od 1939 roku prowadziliśmy wojnę jedynie z III Rzeszą, co jest oczywistym fałszerstwem. We wrześniu 1939 na II Rzeczypospolitą napadły dwa państwa, bo przecież przez zdecydowaną większość ówczesnych Polaków (poza nielicznymi komunistami) za wroga uważany był również ZSRR. W latach PRL-u jednak mówić ani pisać o tym nie było wolno. Komuniści zabrali się więc za likwidację (często wprost fizyczną) tych, którzy nie chcieli poddać się nakazom. Owa likwidacja objęła nie tylko antykomunistyczne, powiązane z Armią Krajową, podziemie, ale także ludzi kultury — naukowców, filozofów, pisarzy itp. A wraz z ludźmi skazane zostały na śmierć bądź, w najlepszym wypadku, na „dożywotnie” milczenie także ich dzieła.
Profesor Jacek Trznadel sytuację tę zdiagnozował krótko:
Rosja komunistyczna i hitlerowskie Niemcy. Bez zrozumienia powiązań i wpływów tych państw na nasze dzieje, nie pojmiemy należycie historii ostatniej wojny.
(„Spojrzeć na Eurydykę”, s. 124)
Należałoby jeszcze dodać: historii polskiej literatury tego okresu — również!
Pamiętamy i uczymy się dzisiaj na lekcjach polskiego o Baczyńskim i Gajcym, o Bratnym, Borowskim czy Broniewskim. Ale to byli pisarze dla komunistów „bezpieczni”. Jedni (jak Baczyński czy Gajcy) dlatego, że polegli jeszcze w czasie wojny i nie dane im było po „wyzwoleniu” wystąpić z orężem przeciwko Armii Czerwonej, drudzy — ponieważ po roku 1944/45 przeszli na stronę komunistów (jak Borowski czy Bratny) lub też od dawna (vide Broniewski) im sprzyjali.
Ale kto zna dzisiaj twórczość Andrzeja Trzebińskiego (rówieśnika Baczyńskiego i Gajcego, także poległego w czasie wojny) czy krytyka Stanisława Piaseckiego (zamordowanego przez Niemców w Palmirach)? Kto zna dzieła powojennych twórców emigracyjnych Józefa Mackiewicza, Jana Emila Skiwskiego czy Ferdynanda Goetla, bez których obraz naszej literatury najnowszej jest uboższy co najmniej o kilkanaście dzieł światowego formatu? Wciąż aktualne pozostaje więc pytanie: Dlaczego po 1945 roku autorzy ci skazani zostali na cywilną śmierć, chociaż przed wojną — przynajmniej Goetel i Skiwski — należeli do „najgorętszych” w Polsce nazwisk?
Gdyby, w poszukiwaniu winnego, chcieć udzielić najkrótszej na to pytanie odpowiedzi, należałoby stwierdzić: polityka! Zawiniły głoszone przez nich konsekwentnie przez całe życie poglądy, w których ani przez chwilę nie mieściła się akceptacja sowieckiego totalitaryzmu. Wierność przekonaniom doprowadziła ich nawet do odrzucenia oficjalnego — po roku 1941 — stanowiska polskiego rządu w Londynie o militarnym sojuszu z ZSRR. Tym samym wyrzuceni zostali (a może raczej: sami się na to skazali) na margines społeczeństwa, a etykieta „kolaboranta” ciągnęła się za nimi do samej śmierci.
Paradoks ten opisał Goetel w swoich, spisanych już na emigracji w Londynie, wspomnieniach zatytułowanych „Czas wojny”:
Nie było większego upadku polskiej myśli politycznej, jak właśnie podczas okupacji i wojny, które były jednocześnie największym wzlotem patriotycznego uniesienia mas. […]
Walka o wolność. Prymitywnym jej założeniem była wiara, że zwycięstwo Sprzymierzonych przyniesie Polsce upragnioną wolność, albo też i tragiczne stwierdzenie, że ewentualne zwycięstwo Niemców będzie równoznaczne z zupełną zagładą Polski i Polaków.
Trzeciej ewentualności nie widziano i nie chciano dostrzec nawet i wtedy, gdy Rosja odkryła swe istotne zamiary, a sprzymierzeni zachodni zdradzili polską sprawę.
Kolaboracja?
Wychodząc z takiego założenia, znalazłszy się między komunistycznym młotem a hitlerowskim kowadłem, nie sposób było zachować cnoty bohaterstwa. Trzeciej drogi bowiem nie było. Należało zatem wybrać między „mniejszym złem”, a dla niektórych (wcale nie tak znów nielicznych, jak mogłoby się z dzisiejszej perspektywy wydawać) takim jawiła się właśnie — zwłaszcza od klęski stalingradzkiej w 1943 roku — III Rzesza. Tylko że mówiąc o tym głośno, narażano się na oskarżenia o… kolaborację z hitlerowcami.
Co to takiego jest kolaboracja?
Jeden ze słowników odpowiada:
Kolaboracja (z łaciny collaboratio — współpraca), dobrowolna współpraca obywateli kraju podbitego z władzami okupacyjnymi na szkodę własnego państwa i społeczeństwa.
Termin międzynarodowy przyjęty w czasie II wojny światowej na określenie osób współpracujących z hitlerowskimi Niemcami, a także Włochami i Japonią. Do najbardziej znanych przykładów kolaboracji należy działalność Vidkuna Quislinga, norweskiego polityka, który w 1942 jako szef rządu nawiązał współpracę z niemieckim okupantem, oraz rządu Vichy we Francji (1940–44) z Philippe’em Petainem i Pierre’em Lavalem na czele.
W Polsce i w krajach okupowanych podczas II wojny światowej kolaboracja uznana została za ciężkie przestępstwo przeciwko własnemu państwu.
Pojęcie kolaboracji jest więc niezwykle szerokie. Historyk profesor Andrzej Paczkowski, analizując to zjawisko, uznał, że mieliśmy w zasadzie — i zawsze mamy — do czynienia z dwoma rodzajami kolaboracji: polityczną oraz „egzystencjalną”. Ta pierwsza opiera się na wspólnocie ideologii; druga — na doraźnym interesie, w celu osiągnięcia dóbr materialnych albo też zrobienia kariery.
Mielibyśmy zatem w niej szmalcowników, konfidentów, donosicieli (także okazjonalnych), blokowych czy „kapo” w obozach, policjantów „granatowych” i cywili, którzy brali udział w łapankach lub pościgach, słowem wykonywali zbrodnicze rozkazy władz okupacyjnych. Ale także tych, którzy występowali w antypolskich sztukach czy filmach, pisali antypolskie artykuły czy redagowali polskojęzyczne gazety.
(Andrzej Paczkowski, „Kolaboracja — zimnym okiem”,
„Tygodnik Powszechny” 21/2003)
W takim znaczeniu od kolaboracji nie byli wolni również ludzie kultury. Okupowane Warszawa, Łódź czy Kraków tętniły przecież życiem kulturalnym. Wydawano koncesjonowane przez Niemców książki i gazety (tzw. „gadzinówki”), istniały teatry i rewie, w kinach pokazywano filmy (także polskie sprzed 1939 roku), kręcono nowe obrazy — o wymowie antypolskiej i antysemickiej — w których nierzadko grali również (często dobrowolnie, dla chleba) polscy aktorzy (oczywiście poza największymi nazwiskami, z wyjątkiem Igo Syma). Z niemieckimi oficerami bratał się nawet Adolf Dymsza, który zaprzestał tych praktyk dopiero, gdy „podziemie” delikatnie zwróciło mu uwagę, że nie powinien tak postępować. Dymsza był jednak zbyt popularną w narodzie postacią i zbytnio zależało na nim komunistom, aby po wojnie wyciągnięto wobec tego fenomenalnego aktora jakieś poważniejsze konsekwencje (np. stawiając go przed sądem).
Te „przybytki kultury” (powiedzmy sobie szczerze: rzadko prezentujące dzieła wybitne) cieszyły się jednak ogromną popularnością. Pisarz Kazimierz Koźniewski po wojnie zaznaczał:
Ta sama młodzież, która na ulicach miast z pogardą śmierci, w bezmiernej ofiarności walczyła z Niemcami, która ginęła i była rozstrzeliwana, w nader licznych wypadkach nie umiała oprzeć się pokusie „srebrnego ekranu”.
Bardzo dobrze sprzedawało się także słowo pisane: „gadzinowe” gazety oraz literatura w języku polskim. Publikowano przede wszystkim literaturę popularną: kryminały, romanse, książki przygodowe. Także gazety drukowały powieści w odcinkach. Pisali je Stella Olgierd (właściwie Emma Łazarska), Juliusz Znaniecki (syn wybitnego filozofa Floriana Znanieckiego), Alfred Szklarski (m.in. autor cyklu o przygodach Tomka).
Teraz jednak przyjrzyjmy się sylwetkom trzech głównych bohaterów artykułu, próbując odpowiedzieć na pytanie: co spowodowało oskarżenia ich o zdradę i kolaborację z hitlerowcami?
Oraz: jaki jest ich wkład w polską literaturę?
Ferdynand Goetel — taternik
Ferdynand Goetel — taternik
Ferdynand Goetel
Z trójki wymienionych pisarzy bezsprzecznie przed wojną najbardziej znany był Ferdynand Goetel — człowiek o niezwykle „zakręconej” i pasjonującej biografii.
Urodził się w zaborze austriackim 15 maja 1890 roku w rodzinie o niemieckich korzeniach (jego ojciec pisał się jeszcze Goettel). W młodości, jeszcze jako student architektury, stał się zapalonym taternikiem. Chodził po górach, pisywał wiersze i reportaże, w których wychwalał piękno polskich Tatr. Gdy wybuchła I wojna światowa, w 1914 roku trafił do rosyjskiej niewoli i został — jako austriacki jeniec — wywieziony do Turkiestanu. Po opuszczeniu rosyjskiego więzienia początkowo był robotnikiem, a następnie najmował się do pracy przy osuszaniu bagien i budowie dróg. W Turkiestanie założył także rodzinę, tam urodziła mu się dwójka dzieci. Tam również dane było mu przeżyć wybuch rewolucji bolszewickiej. Okrucieństwa, jakich się napatrzył, spowodowały, że postanowił za wszelką cenę jak najszybciej wrócić do kraju. Nie było to jednak wcale takie łatwe. Uciekał przez ogarnięty wojną domową kraj do Persji, Indii, Anglii i w końcu stamtąd — do Polski.
W wywiadzie udzielonym w 1926 roku powiedział:
Niewola rosyjska, w którą popadłem, nie należała wcale do rzędu przyjemności, ale teraz, gdy się to złe i ciężkie przetoczyło w przeszłość, jak młyński kamień, gdy przeminęły trudy i troski — dziś błogosławię ją i stwierdzam, że była dla mnie dobrodziejstwem i jako dla człowieka, i jako dla pisarza.
Dane mu było poznać wówczas prawdziwe oblicze komunistów, która to „skaza” pozostała w nim do końca życia. Pobytowi w Turkiestanie i doświadczeniach, jakie tam zdobył, poświęcił także kilka swoich książek: m.in. relację z ucieczki „Przez płonący Wschód” (1923), powieść „Kar Chan” (1923) oraz tomy opowiadań „Pątnik Karapeta” (1923) i „Ludzkość” (1930). Zdobyły one znakomite recenzje i cieszyły się ogromną popularnością. W dwudziestoleciu międzywojennym dał się Goetel poznać również jako znakomity reportażysta; swoje podróże opisywał w kolejnych książkach zatytułowanych: „Egipt”, „Podróż do Indii”, „Wyspa na chmurnej Północy” (o Islandii). Nader chętnie czytano też jego romanse: „Serce lodów” czy „Cyklon”. Dał się też poznać jako wybitny scenarzysta filmowy (m.in. „Pan Tadeusz”, „Janko Muzykant”, „Bogurodzica”). To wszystko spowodowało, że doceniono go w jeszcze inny sposób: w 1926 roku wybrany został prezesem polskiego PEN-Clubu, a w 1933 — Związku Zawodowego Literatów Polskich (którym pozostał do wojny).
Rok przed wojną opublikował jednak broszurę polityczną, która stała się jedną z późniejszych przyczyn oskarżania pisarza o kolaborację z hitlerowcami. Nosiła ona tytuł „Pod znakiem faszyzmu” (1938) i zbierała artykuły publikowane przezeń wcześniej w prawicowej prasie. Goetel starał się dostrzec w faszyzmie (nawiązując do jego włoskiej idei) szansę dla Polski. Poglądy zawarte w książce były, z perspektywy czasu, bardzo naiwne. Stawiając się jednak nawet po stronie przeciwników pisarza, trudno byłoby dostrzec w tym „dziele” apologię faszyzmu, znacznie więcej jest w nim — krytyki komunizmu, czego mu „czerwoni” wybaczyć nie mogli. Pisarz zresztą bardzo szybko po wrześniu 1939 roku odżegnał się od wyrażonych tam poglądów, nawiązując współpracę z podziemiem (najpierw ZWZ, potem AK). Na dodatek w „Czasach wojny” napisał:
Jak dalece moje poglądy na faszyzm odbiegały od tego, co wyznawał hitleryzm, świadczy dobitnie, że wypowiedź ma „Pod znakiem faszyzmu” znalazła się na pierwszej liście książek polskich, podlegających konfiskacie przez okupacyjne władze niemieckie.
Tego jednak w PRL-u nikt nie chciał zauważyć. Nie pamiętano również faktu — a może jednak o nim nie wiedziano? — że to właśnie Goetel w oblężonej we wrześniu 1939 roku Warszawie pisał płomienne przemówienia dla prezydenta miasta Stefana Starzyńskiego…
Goetel był postacią zbyt znaną i szanowaną w środowisku literackim, aby w czasie okupacji hitlerowcy dali mu spokój. Nie bez znaczenia było też zapewne jego niemieckie pochodzenie. Okupacyjne władze Warszawy starały się przekonać go do podpisania volkslisty i nawiązania bliższej współpracy z instytucjami III Rzeszy. Gdy odmówił, trafił na Pawiak. Po opuszczeniu więzienia został jednak współpracownikiem Rady Głównej Opiekuńczej — działającej od 1940 roku (najpierw w Warszawie, potem w Krakowie), koncesjonowanej przez Niemców polskiej instytucji charytatywnej. W ramach RGO m.in. zorganizował i prowadził w Warszawie stołówkę dla literatów.
Cieszył się z tego powodu nie tylko szacunkiem rodaków, ale także — Niemców, słusznie podejrzewających, że atencja, jaką obdarzano tego pisarza przed wojną, wciąż jest spora. Kiedy więc wiosną 1943 roku odkryli oni pod Smoleńskiem groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD, zwrócili się m.in. do Goetla z propozycją wyjazdu do Katynia. Ten, uzyskawszy zgodę Komendy Głównej AK, poleciał do Katynia z pierwszą polską delegacją — 10 kwietnia. To wydarzenie także miało zaważyć na dalszym życiu pisarza. Po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną, NKWD i polscy komuniści przystąpili bowiem do tropienia wszystkich „świadków” katyńskiej zbrodni. W lipcu 1945 roku wysłano za Goetlem pierwsze listy gończe. Pisarz ukrywał się w tym czasie w Krakowie (w klasztorze Karmelitów Bosych); w grudniu zaś — na fałszywych papierach — wyjechał z Polski do Włoch, skąd z armią generała Władysława Andersa trafił do Londynu. Tam żył aż do śmierci w 1960 roku.
Na emigracji pisał głównie wspomnienia i prozę opartą na własnych przeżyciach: „Patrząc wstecz”, „Czasy wojny”, powieść „Nie warto być małym” oraz tom opowiadań wojennych „Kapitan Łuna”. Do ostatnich swoich dni głośno mówił też prawdę o Katyniu, dementując na każdym kroku, w każdym możliwym miejscu informacje komunistów o niemieckiej odpowiedzialności za tę zbrodnię, za co przylepiono mu — powtarzany często po dziś dzień — epitet „kolaboranta”.
Jan Emil Skiwski
Pisarz pochodził ze starej szlacheckiej rodziny osiadłej od XVI wieku na Podlasiu. Urodził się jednak w Warszawie — 13 lutego 1894 roku. W 1909 roku wyjechał do Moskwy, gdzie kształcił się w gimnazjum filologicznym. Po wybuchu wojny wcielony został do armii rosyjskiej. Nie znamy jednak szczegółów jego służby. Pewne jest jednak, że przebywając na terytorium Rosji — podobnie jak było to z Ferdynandem Goetlem czy chociażby Stanisławem Ignacym Witkiewiczem — był świadkiem rewolucji bolszewickiej, albowiem do kraju wrócił na dobre dopiero w roku 1918.
Rok później (1919) zadebiutował jako pisarz (nowelą „Gorączka”) oraz krytyk (w sali warszawskiego Muzeum Przemysłu i Rolnictwa wygłosił wykład o Stefanie Żeromskim). Wstąpił też na Wydział Humanistyczny prywatnej Wolnej Wszechnicy Polskiej. Długo jednak nie postudiował, bo gdy wybuchła wojna polsko-bolszewicka zaciągnął się na ochotnika do 11. pułku ułanów. Po zakończeniu działań zbrojnych podjął ponownie przerwane studia filozoficzne oraz zaczął pracować jako bibliotekarz. Od 1923 roku coraz częściej publikował w prasie recenzje krytycznoliterackie, zajął się także tłumaczeniem dzieł wybitnych filozofów (Georga Hegla, Henriego Bergsona). Przez następne dwa lata wciąż jeszcze jednak pracował jako bibliotekarz i — krótko — urzędnik. Dopiero w 1925 roku poświęcił się na dobre krytyce literackiej; stało się to możliwe dzięki wybitnemu publicyście związanemu z Narodową Demokracją Zygmuntowi Wasilewskiemu, który właśnie w tym czasie przejął redagowanie tygodnika „Myśl Narodowa” i zaproponował Skiwskiemu etat.
W 1929 roku ukazał się jego pierwszy tom szkiców krytycznych pt. „Poza wieszczbiarstwem i pedanterią”, zawierający m.in. słynny już na całą Polskę esej o twórczości Żeromskiego. Książka ta wyniosła Skiwskiego na szczyt. Gdy ją wydał, mieszkał już w Poznaniu i publikował w „Tęczy” oraz prawicowym „Dzienniku Poznańskim”. Współpracował także przez kilka lat z poznańskim radiem (dla którego pisał i reżyserował słuchowiska). Ten okres życia Skiwskiego to również czasy przyjaźni z autorem „Zmór” i „Motorów” — Emilem Zegadłowiczem. Ukoronowaniem kariery krytyka był „transfer” do cieszących się w dwudziestoleciu największą renomą w artystycznym światku „Wiadomości Literackich”. Cztery lata (do 1933) spędzone w tygodniku wydawanym przez Mieczysława Grydzewskiego to najjaśniejszy okres w jego karierze. Był ceniony nie mniej od Antoniego Słonimskiego i Tadeusza Boya-Żeleńskiego, o których zresztą często sam pisywał (nierzadko krytycznie). W II połowie lat 30-tych Skiwski związał się z ugrupowaniami sanacyjnymi (głównie Obozem Zjednoczenia Narodowego); porzucił „Wiadomości” i zaczął publikować w pismach „reżimowych”: „Pionie” oraz „Kronice Polski i Świata”, co ściągnęło nań liczne ataki niedawnych jeszcze przyjaciół. Poza krytyką (kolejny tom: „Na przełaj”), wciąż zajmował się tłumaczeniami oraz… pisaniem wierszy (zbiór: „Człowiek wśród potworów. Peregrynacje”, 1930).
Skiwski miał również jasno określone, bliskie endecji, poglądy polityczne, a od roku 1936 coraz częściej deklarował się jako zwolennik faszyzmu (nie należy jednak mylić tego pojęcia z hitleryzmem). Nie miało to jednak żadnego wpływu na osłabienie pozycji Skiwskiego w światku literackim. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny został bowiem wybrany na wiceprezesa Związku Zawodowego Literatów Polskich (któremu prezesował Ferdynand Goetel) oraz wszedł do władz polskiego PEN-Clubu.

ciąg dalszy na następnej stronie 

http://esensja.pl/magazyn/2005/01/iso/07_084.html

sprawa Mirosława Krupińskiego





ZAUŁKI ZBRODNI I ZDRADY
1980-1987-2011
ODTAJNIONE PRZEZ IPN DOKUMENTY
DOTYCZACE MIROSLAWA KRUPINSKIEGO
FAKTY I SPRAWCY


PRZEKAZANA MI PRZEZ IPN ILOSC ODTAJNIONYCH DOKUMENTOW:

Pokazana automatycznie liczba 3409 plikow na dysku jest „brutto” i obejmuje rowniez laczna ilosc folderow, surowych zdjec wymagajacych ww czasie mikrofilmowania korekty jasnosci, kontrastu i gamma. – Niektore mikrofilmowane przeze mnie przez dwa tygodnie ciurkierm dokumenty papierowe bywaly zszarzale i niezbyt wyrazne na co miala rowniez wplyw, poza czasem  skladowania oryginalow, dosc dluga podroz przesylki statkiem. Poza tym nalezalo sformatowac kazde zdjecie w proporcjach oryginalnego arkusza papieru (w wiekszosci, ale nie zawsze, A4).

Ilosc mikrofilmowanych dokumentow w tomach, zszywkach i luzem wynosi 1570 stron, ponumerowanych przez IPN, ktora to numeracja jest widoczna na fotokopiach na wszystkich  moich archiwalnych DVD i HD.  Dyski  zawierajace wszystkie kopie mikrofilmowanych przeze mnie  dokumentow najpierw przeslalem, podpisane i ostemplowane ale bez fotowinietek: 1/ do IPN dla umozliwienia sprawdzenia czy nie wywalesowalem czesci oryginalow lub nie dokonalem w nich zmian 2/ Mojemu obroncy stanowojennemu Andrzejowi Muży (zmienil w miedzyczasie nazwisko) ktory zna tamte wydarzenia nie gorzej ode mnie i nie gorzej od ich owczesnych sprawcow. 

dyski2.PG.jpg


ilosc dok DVD.JPG 

Spis zawartosci zaczyna sie od tytulu zbioru „archiwa zaulkow zbrodni” i obejmuje dzialy:

1 „Bi files” ponumerowane przez IPN 1-12 (zszywki numeru 11 w przesylce nie otrzymalem) archiwizowane w Bialymstoku i obejmujace zbrodnie stanowojenne popelniane w „moim miescie” Olsztynie we wspolpracy z Gdanskiem i Warszawa.


zaw DVD strona1.JPG

2/  „Gd files” (nizej) obejmuja zgromadzone w archiwach w Gdansku zbrodnie aresztu, prokuratury i sadow gdanskich jako instytucji, popelniane w porozumieniu z Warszawa (organy centralne), Bydgoszcza  (Szpital Aresztu), ZK w Leczycy (gdzie w zasadzie nikt poza Frasyniukiem i jego adiutantami mi nie podpadl (vide moja ksiazka „Zaulki Zbrodni” wydana w Kanadzie w roku 1997), Olsztynem w zakresie danych i paradoksalnych czasem klamstw srodowiskowych, wliczajac w to donosy roznych TW, towarzyszy partyjnych jak Marian Pardo (sekretarz POP w moim Biurze Budowmictwa Komunalnego piszacy swoje donosy (krazace pozniej po sadach i prokuraturach za moimi i zalogi BPBK plecami), Gazete Olsztynska reprezentowana w relacjach ze mna i z moimi grzechami przez Z. Zemanowicza. I tu moja uwaga zasadnicza  - nie dziele ludzi tamtych czasow wg miejsc gdzie pracowali – jezeli do kogos w tym opisie odnosze sie bez nadmiernego szacunku – to zasluzyl sobie na moja antypatie swoim owczesnym zachowaniem.  O czym IPN tez juz zdazyl sie, jak mysle, przekonac. Mam duzy szacunek dla wielu uczestnikow mojej stanowojennej i postanowojennej obrobki. Niestety nie dla wszystkich.

zaw DVD strona2.JPG

W folderach dzialu „Gd files” (wyzej) w pelnej wersji dvd pokazuje zarowno surowe fotografie dokumentow jak i fotki jakosciowo edytowane (poprawienie jasnosci, kontrastu i czytelnosci) opisujac je IPNowskimi numerami widocznymi na stronach dokumentow i na mikrofilmach/lamanymi przez ogolna  ilosc stron w zszytym tomie  - aby instytucje i osoby znajace detale mogly porownac je i sprawdzic ich wzajemna zgodnosc tresci.  Nie robilem tego w odniesieniu do Bi files  – gdyz numeracja ich stron w zszywkach nie wykazywala ciaglosci, nie zawsze byla kompletna i nie zawsze zawierala spojna numeracje. Mysle ze byl to skutek pustoszenia archiwow, nie tylko przez SB. A czasem zapewne skutek pomagdalenkowej „prominentnosci” wczesniejszych  TW i innych donosicieli co dzialo sie i dzieje do dzis nie tylko w Olsztynie ale i poza nim i wyzej „hierarchicznie” od niego.

Nastepnym dzialem po Gd files jest zbior dokumentow otrzymanych luzem – do ktorego na koncu dodalem znane juz z niektorych Czytelnikom z moich witryn ksiazki „Zaulki Zbrodni”, „Zaulki Prawa”  i aktualne do dzis moje witryny internetowe. Calosci moich wczesniejszych witryn archiwalnych ze wzgledu na ich objetosc nie jestem w stanie zmiescic na dvd  Ale wciaz wszystkie mam na HD i w komputerach. Pewna ilosc moich starych materialow i publikacji mozna tez wciaz odnalezc poprzez moja aktualna strone internetowa...

I na zakonczenie niniejszego wprowadzenia w temat: – bede zapewne mial jeszcze jedna prosbe do IPN – o dokumenty i materialy archiwalne dotyczace oddelegowanych za mna od pierwszych dni mojej emigracji wtyczek plci obojga,  dosc nieudolnych ale meczacych w swojej nachalnosci.  Pierwsze informacje o ich „zeslaniu za mna” otrzymalem poczta z Polski juz po kilku tygodniach od przyjazdu do Australii. Informacje te sprawdzily sie bardzo szybko i byly dobrym poczatkiem mojego australioznawstwa.

Zawartosc „objetosciowa” otrzymanej od IPN przesylki dokumentow pokazuje nizej. Dziekuje rowniez przy okazji IPNowi i jego pracownikom za mrowcza  i dokladna prace zwiazana z wyszukiwaniem i kompletowaniem faktow i dokumentow. Bardzo sie tez ciesze ze wszystkie szczegoly jakie opisywalem  przez kilkanascie lat na swoich witrynach, w swoich ksiazkach, w formularzach, ankietach  i w fotokopiach dokumentow znalazly swoje potwierdzenie. Sam nie wierzylem ze znalezione zostana.

Na zakonczenie – jednym ze sladow czystki jaka SB i inne agendy Jaruzelskiego, Kiszczaka i Walesy przeprowadzily jest fakt ze niektore (nieliczne na szczescie) adresowane do mnie kopie-przebitki  otrzymywanych w stanie wojennym i wciaz posiadanych przeze mnie  dokumentow nie maja swoich odpowiednikow w otrzymanych dzis archiwaliach. Rowniez represje pozawiezienne – pozbawienie pracy, bezprawna konfiskata mieszkania, kradziez samochodu z depozytu Prokuratury Marynarki wojennej (czesciowe odszkodowanie po dlugim procesowaniu sie otrzymalem) nie byly i nie sa przedmiotem dochodzenia. I to nie  same odzkodowania mam na mysli, ale rowniez  znalezienie inspiratorow i wspolnikow wsrod „naszych”. I za jaka cene to robili...

I rzecz ostatnia – zapoznajac sie z nieznanymi dotad „scisle tajnymi” donosami i ich pelna aprobaty znajdowana dzis ewidencja nie moge oprzec sie wrazeniu ze od poczatku powstawania „S” bylem kandydatem do odstrzalu – czesciowo w przenosni a czesciowo w sensie stricte. I ze podpowiedzi takiego rozwiazania pochodzily rowniez „od naszych”. Co jest mniej wazne dzisiaj w odniesieniu do mnie – ale czesciowo pozwala zrozumiec latwosc z jaka popelniano inne zbrodnie, w tym rowniez  zamordowanie śp Ks Jerzego Popieluszki, czy wykolejenie w Magdalence i za czasow prezydentury Walesy idei i praktyki niepodleglej i uczciwej Polski. Nie probuje szukac porownania z Ks. Popieluszka  – ale doszukuje sie aprobaty lub nawet inspiracji ze strony naszych wlasnych owczesnych prominentow. Szkoda, moim zdaniem, ze tego aspektu zbrodni stanowojennych nie probowano wyjasnic w sledztwach i dochodzeniach dotyczacych zbrodni Kiszczaka, Jaruzelskiego i kilku politykujacych do dzis ich ukrytych lub półjawnych Consortes... A moze jeszcze zostana wyjasnione – pro publico bono i pro Patria...

P1270583.JPG


                                                                                          Miroslaw Krupinski, 10 czerwiec 2011


24 lata wczesniejw maju 1987 zostalem zaproszony do Australii przez Sydneyski Oddzial Amnesty International – ktorej czlonkowie sledzili historie mojej dzialalnosci w „S”, mojego aresztowania, pozbawienia pracy i wszystkich grabiezy jakich dopuszczono  sie po uwalniajacej mnie amnestii. Wydarzenia  te opisane sa od lat w moich ksiazkach „Zaulki Zbrodni” i „Zaulki Prawa” zawierajacych rowniez posiadane wowczas przeze mnie dokumenty  jakie doreczano mi w czasie aresztowania, procesu i uwiezienia. Z zaproszenia, ze wzgledu na wspomniane straty i na zakaz kontynuowania wczesniejszej pracy w swoim zawodzie, skorzystalem.

Wyladowalem wraz z zona i 5 letnim synem (tez wyposazonym przez PRL w paszport „w jedna strone” bez prawa powrotu) w Sydnej 7 maja 1987. Kilka tygodni pozniej otrzymalem z Polski list od znajomych ze jeszcze przed moim wyjazdem przygotowano w Sydney czekajacego na mnie agenta, ktory niewatpliwie bedzie jednym z pierwszych :witajacych mnie”. Sprawdzilo sie bezblednie. W tym samym liscie ostrzezono mnie ze w listopadzie wyslany zostanie drugi agent – majacy dzialac „w tle” w miare rozwoju sytuacji i ze bedzie to kobieta. Nazwiska nadawca ostrzezenia mi nie podal i wspomniana agentka „dzialala w tle” do roku 2005, czyli do czasu kiedy moje publikacje internetowe na forum Wirtualnej Polonii i na moich wlasnych witrynach staly sie dla spadkobiercow rzadzenia ze stajenki Magdalenki zbyt uciazliwe do tolerowania. Ale w koncu wyszla na swiatlo dzienne – wspolzakladajac nieslawnej pamieci uzurpatorska Australijska Grupe Lustracyjna, ktora narobila wiele zametu nie tylko w Australii. Owa grupa pomagala w lustracji wybranym przez siebie lub poleconym przez wczesniejszych pracodawcow z ktorych wielu w III RP awansowalo. Pomoc polegala na udzielaniu swoim i rzeczywistym agentom „wlasciwych” alibi stanowojennych i wzajemne promowanie sie przy kazdej sprzyjajacej okolicznosci. Zachowanie to stalo sie bardzo dostrzegalne, czego dowodem jest nastepujaca publikacja cytowana nizej, zamieszczona wtedy na witrynie Wirtualnej Polonii.  Mam pelne materialy archiwalne tamtych wydarzen – posiadaczy owych materialow jak wiem jest wiecej – bo sabat AGL na Wirtualnej Polonii trwal glosno i dlugo. Nie wykluczajac pogrozek, prob przeszkadzania w procesach leczenia, itp itd. Troche informacji dotarlo do mnie rowniez posrednio, w materialach otzrymanych od IPN.

No a teraz oddaje glos autorowi publikacji podsumowujacej na witrynie Wirtualnej Polonii, w kwietniu 2006 roku istote „afery lustracyjnej” i „samolustracyjnej” w Australii i w innych zakamarkach Swiata gdzie wyladowali bezpiecznie umoczeni w czasie stanu wojennego. I niestety – gdzie wyladowali tez uczciwi ludzie, ktorzy na owa afere AGL dali sie nabrac. /

M. Krupinski
(w kontekscie do wyzej pokazanych dokumentow IPN – siegajacych w swojej tresci prawie do dzis):


Pelny cytat owczesnej publikacji:

Dypl. gajowy hab. Wacław Marucha:
Uczniowie Jewno Azefa z Australii
2006-04-06 (23:42) Wirtualna Polonia


Kim był Jewno Azef, wspomniany w tytule? Otóż był to osławiony rosyjski (pochodzenia żydowskiego) podwójny agent i prowokator. Jego specjalnością była "walka z terrorem caratu", czyli podburzanie ludzi do wystąpień antyrządowych, co kończyło sie dla nich z reguły zsyłką na katorgę lub wyrokiem śmierci. Zarazem nasz dobry Jewno Azef pobierał comiesięczną pensję z carskiego MSZ.
Nie bez powodu to wstrętne indywiduum przyszło mi na myśl, gdy na forum "Wirtualnej Polonii" pojawiły się głosy kilku osób z Australii; głosy przedziwnie zgrane, brzmiące unisono, niczym Silna Grupa Pod Wezwaniem (po wezwaniem Jewno Azefa, ma się rozumieć) sterowana jedną myślą: udupić Mirosława Krupińskiego, przy okazji strojąc się w piórka patriotów i lustratorów.
Warto przyjrzeć się owym osobom, pani Elżbiecie spamerce, pani Monice (o której krążą pogłoski o współpracy z dawną bezpieką, czemu oczywiście nie dajemy wiary), panu Ryszardowi, panu Jackowi...
Należy tu również zaliczyć osobę podpisującą się "Gość z Polski", lecz wysyłającą swe wypowiedzi z Australii, z których jedną (http://www.wirtualnapolonia.com/opinie.asp?opinia=51302) pozwolę sobie zacytować w całości,gdyż zawiera tzw. groźby karalne, a ich źródło nie powinno być zbyt trudne do zlokalizowania:
Ludzie spotkajcie sie i dajcie sobie po pysku.Ja nie moge teraz bo
za daleko ale w czerwcu bede w Albany wiec szykuj k....(ki) "ochrone"
jesli jeszcze wczesniej ciebie nie przymkna
Zadna rozdzka ci nie pomoze ani tez aniol ze skrzydlami
Szkoda ze spadles tak nisko ale coz, choroba nie wybiera.Idz do lekarza.

Siła argumentacji powala na kolana, niczym pałka zomowca...

Ataki te skazane są na niepowodzenie. Każdy zdrowo myślący człowiek natychmiast zauważy, jaką klasę i jaką kulturę reprezentują biorący w nich udział osobnicy.

Weźmy na przykład takiego p. Jacka K. Otóż człowiek ten, który nigdzie indziej nie miałby szansy publicznie zaistnieć, korzysta ze swobody wypowiedzi na naszym forum - po to, by forum to opluwać. Pluje na jedyne forum, jakie dało mu dostęp! Nie wiem, czy pisze tak sam z siebie, czy też jest (co prawdopodobne) tępym narzędziem w czyimś ręku - istotne jest, iż na pewno brakuje mu, wbrew nazwisku, klasy.

Weźmy p. Elżbietę S, zarzucającą forum "Wirtualnej Polonii" dużą ilością jednakowo brzmiących wypowiedzi. Takie coś nazywa się spamem i jest uważane w wielu krajach za przestępstwo: sabotowanie komunikacji. Czy można się dziwić, iż p. Elżbieta została odcięta od dostępu na forum?

A co można powiedzieć o p. Ryszardzie M., uzywającym słownictwa nie tylko agresywnego, ale i wulgarnego... Teraz się skarży, że nie jest dopuszczany do wypowiadania się na forum, choć w sposób ewidentny złamał jego prosty regulamin, sprowadzający się do "nie bądź chamski".

P. Monika W., wielka lustratorka, członkini Silnej Grupy, jest podejrzewana o bycie pracownicą bezpieki. Powtarzam: jest podejrzewana. Podejrzenie to jeszcze nie pewność. Ale jej wypowiedzi podejrzenie owo w pewien sposób uprawdopodobniają.

Osobliwym przypadkiem jest były współpracownik "Wirtualnej Polonii", niewątpliwie utalentowany i posiadający dużą wiedzę autor, p. Marian Kałuski. O ile wiem, Redaktor Wirtualnej Polonii nie wymaga od ludzi jakiejś szczególnej wiernopoddańczości, ale i jego, mówiąc dosadnie, diabli wzięli, gdy spostrzegł, że Kałuski jedną reką pisze doń listy z przeprosinami i kajaniami się za nielojalność - a drugą obrabia mu, za przeproszeniem, odwrotną cześć ciała na innych witrynach. Zapewne jest to swoista forma podziękowania za branie go w obronę przed atakami "Australijczyków", gdy opublikował na naszych łamach jakieś niezbyt koszerne artykuły.

Nigdzie, na żadnym szanującym się forum, nikomu nie pozwala się na chamstwo, wulgaryzmy, pyskówki czy bezmyślne ciskanie oszczerstw i insynuacji. Żadne forum nie toleruje ludzi, którzy przychodzą doń tylko po to, by zmieszać z błotem zarówno jego redaktorów/moderatorów, jak i sam portal. Wirtualna Polonia nie zamierza być wyjątkiem, o ile znam poglądy jej właściciela i redaktora.

Na koniec warto jeszcze przypomnieć, iż portal Wirtualnej Polonii nie jest światopogladowo neutralny. Dlatego też nie może być tu miejsca na wypowiedzi jawnie antypolskie lub antychrześcijańskie.

W ramach tych absolutnie niezbędnych ograniczeń, Wirtualna Polonia daje swym gościom wolność wypowiedzi nieporównywalną z żadnym innym polskim (lub polskojęzycznym) portalem. Wolność wypowiedzi i głoszenia swych poglądów nie oznacza jednak wolności od kultury i swobody w szerzeniu chamstwa.


Dypl. gajowy hab. Wacław Marucha
dypl_gajowy_hab_waclaw_marucha@yahoo.co.uk

--------------------------------------------------------------------------

CIEKAWOSTKA ZOOLOGICZNA  Wlasnie (8 wrzesnia 2011) otrzymalem nastepujacy mail, ktory przytaczam w calosci metoda copy/paste, zachowujac oryginalny format. Nie komentuje – polemika znajduje sie na witrynie dostepnej oryginalnym linkiem w  tekscie nizej:

----- Original Message -----
From: false
Sent: Wednesday, September 07, 2011 3:41 AM
Subject: Re: "samobojstwo"


Poczytaj- chyba nawet Lipka sie zreflektowal...


Barbara Rusek
Użytkownik


Dołączył: 06 Mar 2011
Posty: 6

 Wysłany: Czw Mar 24, 2011 2:50 am    Temat postu: Moje opinie na temat ksiazki Elzbiety Szczepanskiej
 

________________________________

Na stronie internetowej „Solidarność Walcząca – Katowice” pod poniższymi linkami:




przeczytałam recenzję książki Elżbiety Szczepańskiej  pt. „Zanim wybaczę”.
Książkę tą otrzymałam w podarunku. Jakże wielkie jest moje zdumienie
wieloma nieprawdziwymi opisami, bo nie mogę ich nazwać faktami, skoro są
 nieprawdziwe.
Wielkim kłamstwem jest ze autorka była tak bardzo miłosierną i dala mi
swoje rękawice na moje bose nogi, wielka bzdura ze miamlam kajdanki, ze
miamlam czapkę na głowie (byłam w nocnej koszuli), ze my uwiezione w 
Sosnowcu wybrałyśmy E.S. na przewodniczącą/reprezentantkę naszej celi,
ze dostałyśmy paczkę z MCK, - i wiele innych nieprawdziwych opisów, o
których niżej.
Byłam założycielem , następnie wybrana przewodniczącą NSZZ Solidarność w
 moim macierzystym zakładzie pracy WPHW oddział Rybnik(w naszym zasięgu
były wszystkie sklepy przemysłowe w Rybniku i okolicach Rybnika oraz
Żory, Knurów, Leszczyny). Byłam również jednym z założycieli delegatury
Solidarności na miasto Żory oraz przewodniczącą tejże
delegatury(społecznie, bo na etacie byłam w mojej firmie).Byłam
niegrzeczna , naraziłam się ubekom, gdy zażądałam zapłaty za meble,
telewizory wartości około ćwierć miliona polskich złotych - które były
pobrane z WPHW na "urządzenie" komendy MO w Rybniku, OCZYWISCIE BEZ
UISZCZENIA ZAPLATY.Kwota ta "wisiala"na stanie magazynu WPHW Rybnik, ale
 pokrycia w towarze nie bylo.Wystosowalam pismo do Komendy Wojewódzkiej z
 zadaniem zapłaty.
Podczas strajku generalnego w całym Kraju (o ile pamiętam był to strajk
ostrzegawczy po zajściach w Bydgoszczy) zorganizowałam radiofonizacje,
głośniki w siedzibie mojej firmy(centrum Rybnika, Rynek) i podawaliśmy
komunikaty, informacje, fakty poprzez głośniki, - było to ryzykowne, ale
 trzeba było informować społeczeństwo.
Wałczyłam o lepsze zaopatrzenie handlu, o zaprzestanie  zaopatrywania
komitetu partii, SB,MO, figurantów w urzędzie miasta w artykuły
żywnościowe i towary bez limitu a reglamentowane dla społeczeństwa,
często wręcz niedostepne.Walczylam o szpital dla dzieci w Żorach, miałam
 wielu wspaniałych współpracowników, działaczy Solidarności tak jak ja,
poświęcających się wielkiej sprawie.
Haniebnej  nocy 13 grudnia, zostałam bestialsko porwana z domu, bita,
kopana, ciągnięta, popychana po schodach z czwartego pietra naszego
mieszkania na Osiedlu Powstańców Śląskich w Żorach. Czterech uzbrojonych
 esbeków i milicjantów wywlekło mnie z mieszkania, mąż pracował na nocna
 zmianę, dzieci zostały bez opieki, ciężko przestraszone, w ogromnym
szoku (leczone długo u specjalistów). Boso, bez odzieży, w koszuli
nocnej, bez obuwia,wleczona po śniegu do gazika, do komendy z
Zorach,zmuszona do rozebrania się do naga (tak jakbym miała możliwość
cos ukryć pod koszula), wciągnięta to ciemnej, bezokiennej suki.
dowieziona do komendy w Rybniku, tam jeden z naszych aresztowanych
działaczy dal mi swoje skarpetki, bo miał ich dwie pary. Byłam
pokrwawiona, twarz podrapana, poobijana, posiniaczona, obolała. Wsadzono
 mnie do celi z mężczyznami, na kilka godzin, bo rankiem wywieziono nas
do Szerokiej.Tam wsadzono mnie do celi z trzema innymi
dzialaczkami:Gabriela S.,Stenia K., Elżbieta S. -wszystkie patrzyły na
mnie jak na kogoś z innej planety, bo wszystkie były odpowiednio ubrane,
 żadna nie pobita.Wielka bzdura ze Elka dala mi swoje rękawice, jak
można tak kłamać i robić z siebie miłosierną bohaterkę, samarytankę?
Ja zabrałam śmierdzący ,ciężki od brudu więzienny koc aby się okryć i
tak dowieziono mnie z innymi do wiezienia w Sosnowcu, tam dali mi buty i
 odzież więzienna. Nieprawdą jest ze autorka poprawiała mi czapkę na
głowie, bo takiej wcale nie miałam, nie miałam tez kajdanków (nie bronie
 ubekow, bo ich nienawidzę za to co zrobili moim dzieciom, ale chodzi o
FAKTY a nie wymyślone bzdury).
Nie znałam żadnej z kobiet z którymi tam siedziałam, nie mogłam
zrozumieć dlaczego niektóre z nich dokuczają sobie złośliwymi docinkami,
 az jedna ze wspoltowrzyszek wyjaśniła mi ,ze te trzy to sa byle
"przyjaciółki" Andrzeja R.(nasz Zarząd Regionu).Byłam tym dobita,bo ja
uczciwie oddalam się tej Naszej Wielkiej Sprawie, a inni dorwali się do
koryta i robili to samo co komuchy, z czym próbowaliśmy walczyc.Nie
jestem psychologiem, ale się nie pomyliłam co do tych trzech pan,- Baska
 Z. donosiła do ubekow na swojego "przyjaciela"- a może i więcej, Stenia
 K. chodziła na długie "przesłuchania", prawie codziennie i wyszła z
wiezienia bardzo szybko,a sama autorka narzeka ze strąciła przyjaciół,-
moim zdaniem, wiedziała ze Jej kochanek zdradza i nadal niby się
udzielała w konspiracji. Moim zdaniem jeśli twierdzi ze miała czyste
zamiary to powinna zerwać znajomość ze zdrajca a nie akceptować i żyć z
nim pod tym samym dachem i tolerować donosy, COS TUTAJ NIE PASUJE<
NIE MA SENSU< A JAK NIE MA SENSU TO JEST NIEPRAWDA. O uwolnienie mnie
 wałczył Kościół (dzieci były ciężko chore), a jednak wypuszczono mnie
dużo później aniżeli autorkę.
Paczkę o której autorka pisze dostała Danusia Loret od swojego
bratanka/siostrzenica, był znanym piłkarzem, i ta paczkę Danusia
obdzieliła wszystkich w celi. Pierwsze paczki z MCK dostałyśmy w
Darłówku( dlatego nas tam wywieziono, zrobić pokazówkę jak to
internowani dobrze sie maja).Autorka była dowieziona do Darlowka kilka
tygodni po mnie, żadna z nas nie chodziła na przesłuchania do prywatnych
 pokojów/sypialni ubeckich (podkreślam jeszcze raz NIE BRONIE UBEKOW), a
 juz usiąść na łóżku ubeka, czuć się swobodnie, szukać pod poduszka i
znaleźć pistolet ?Cos tu nie tak.Rozumiem, ze każdy piszący książkę chce
 zrobić fortunę i zrobić bestseller, więc zmyśla się dramatyczne
historie aby chwycić klienta. Może by to było dopuszczalne w science
fiction i bez używania prawdziwych nazwisk, i to w dodatku bez
uzgodnienia z osobami zainteresowanym .Przecież wiele z nas jeszcze żyje
 i może zadać  satysfakcji, sprostowania fałszywych informacji.Nie można
 na sile robić z siebie fałszywej bohaterki tym bardziej kosztem innych
 co jest prawnie niedozwolone.
Prawdziwi bohaterowie to Ci wszyscy co zginęli broniąc prawdy i wolności, Ci co oddali zycie za nasza wolność.
Nieprawda jest ze my uwiezione w Sosnowcu wybrałyśmy autorkę do
reprezentowania nas, jako "przewodniczącą" celi, wszystkie broniłyśmy
się w możliwy sposób, inaczej do wszystkiego podchodziły uwiezione matki
 a inaczej te bezdzietne, niezamężne.
Osobiście wybrałam wyjazd z paszportem w jedna stronę, aniżeli sie
sprzedać, lub napluć sobie w twarz, lub współpracować, lub udawać
działaczkę i narażać innych. Nie jest łatwo na obczyźnie i nie było
łatwo, ale chce być pewna ze moje dzieci nie będą się mnie nigdy
wstydziły. Jak to nasz sławny wieszcz napisał -"lepszy na wolności kąsek
 lada jaki aniżeli w niewoli przysmaki"
Nie należę do żadnych "Bolków", zdrajców, sprzedawczyków,- szkoda ze tak
 wielu się zeszmaciło - i po co ? w imię czego? dla pieniędzy?
A gdzie jest patriotyzm, ukochanie Ojczyzny, pamięć o bohaterach AK, milionów którzy oddali zycie za WOLNOSC OJCZYZNY?
Szczęść Boże wszystkim uczciwym ludziom.

Barbara Rusek