...
( )
Rozprawa, która odbyła się w Legnicy, w mojej ocenie jest takim cudem, zgrzeszyłbym śmiertelnie gdybym powiedział, że sąd w jakimkolwiek momencie mnie skrzywdził. Miałem pełną swobodę wypowiedzi, mimo że forma wypowiedzi, czyli odczytanie wyjaśnień bez trudu mogła być przez sąd podważona i wiem co piszę, bo uczestniczyłem już w rozprawie, w której mi takiego prawa odmówiono. Jak widać poniżej sama treść w niejednym sądzie dawałby dziesiątki okazji do uniemożliwienia mi dalszej wypowiedzi, ale trzeba oddać sędziemu co sędziowskie – prowadził postępowanie modelowo, z szacunkiem dla stron, bezstronnie i nawet z pewnym wdziękiem i poczuciem humoru. Zdaję sobie sprawę, że wielu łapie się za głowę, jednak mam tę nieodłączną wadę, która nie pozwala mi bredzić, relacjonuję przebieg zdarzeń tak, jak go widzę. Nie znaczy to wcale, że zgadzam się z wyrokiem, który większość oskarżonych wzięłaby w ciemno – fundamentalnie i pryncypialnie się nie zgadzam. Umorzenie postępowania na rok próby, czyli żadnych kar, żadnego wpisu do rejestru skazanych, żadnego obciążania kosztami, tylko coś w rodzaju „poprawcie się Wielgucki”. Oczywiście przy takim wyroku znów można popaść w histerię, że „knebel”, ale mnie to ponownie będzie śmieszyć nie „bohaterzyć”. Nie ma takiej siły, żeby mi zatkać gębę i z niczego się nie wycofuję, w całości podtrzymuję to co napisałem już po godzinie próby. Natomiast gdy mam do czynienia z człowiekiem inteligentnym, nie będę się odwdzięczał prostactwem.
Mnie się ustne uzasadnienie wyroku sędziego bardzo podobało, ba, sam mógłbym się pod nim podpisać. Sędzia stwierdził, że nie przepada za takim sposobem wyrażania myśli jak: „ja nie chcę nikogo obrażać, ale jak strzelę w ten ruski łeb….” i dodał, że nie przepada za sformułowaniem „konstruktywna krytyka”, ponieważ pamięta, kiedy ten absurd się narodził. Sędzia uznał, że prezydentowi RP należy się szczególny szacunek i szczególna ochrona i chyba nikt, kto chciałby kary dla „naćpanej hołoty” nie podważy tej opinii. Wyrok i uzasadnienie wyroku uznaję za coś, czego w polskim systemie prawnym powinno być jak najwięcej, bo to się po prostu
jakość nazywa, ale na tym kończą się cuda. Nie zgadzam się z sędzią, że tekst znieważa prezydenta i urząd prezydenta, wręcz przeciwnie tekstem chciałem przywrócić szacunek dla prezydenta Polski, który to urząd powinna sprawować osoba godna urzędu, a nie przypadkowe nazwisko. Wyrok w wymiarze formalnym jest dla mnie więcej niż korzystny, jednak ja się w formalności nigdy nie bawiłem, dla mnie liczy się zasada symetrii. Jeśli wyrażenie „uważam prezydenta za chama” nie jest zniewagą, tylko oceną, to wyrażenie: „Komorowski jest cwelem”, w ogóle nie odnoszące się do prezydenta nie może być zniewagą, ale co najwyżej oceną Komorowskiego.
I tutaj, Panie sędzio, jest zasadnicza rozbieżność między naszymi stanowiskami, tutaj jest też potwierdzenie tez zawartych w eksperymencie socjologicznym, czemu Pan sędzia nie dał wiary. Palikot powinien dostać identyczny wyrok, bo zniewaga jest zniewagą i nie zależy od znieważającego słowa, tylko od zamiaru znieważenia, albo zarzuty wobec Wielguckiego powinny być oddalone. W przeciwnym razie i zgodnie z moją tezą, Panie sędzio, w Polsce rządzą nazwiska nie prawo i sprawiedliwość, że pozwolę sobie na być może średnio udany dowcip. Zastanowię się nad dalszymi krokami, kuszą mnie dwa rozwiązania, pierwsze to oczywiście apelacja, ale równie ciekawe, jeśli nie bardziej jest przyjęcie wyroku na rok próby, z tym, że ja tę próbę traktuję jako miecz obosieczny. Próba dla mnie? W porządku, ale próba dla wymiaru sprawiedliwości w identycznym wymiarze. O ile przez rok nie usłyszę, że Lech Kaczyński jest: bandyta, cham, pijak, morderca, skur..n i tak dalej, uszanuję kompromis i zawieszę cwela, dla dobra wspólnego. Jeśli usłyszę, że powyższe padło i wyrokiem sądu zostało oddalone, niestety będę musiał cwela dozbroić, tak by wreszcie narodziła się moja ukochana, wymarzona symetria. Dla Pana sędziego szacunek za dobrą robotę, ale wymiar sprawiedliwości od Pana sędziego jest tak daleko, jak Wielgucki od Wałęsy i Palikota i tej asymetrii dokarmiać nie wolno ani mnie, ani Panu, Panie sędzio.
Treść wyjaśnień, które złożyłem przed sadem.
Wysoki sądzie, na wstępnie chciałbym się odnieść do działań prokuratury i zwrócić uwagę na inne, niecodzienne okoliczności natury prawnej, jakie miały miejsce przed wyznaczeniem terminu rozprawy, które z jednej strony naruszały moje prawa, z drugiej dały nowe możliwości obrony. Zacznę od nowych możliwości obrony. W ostatnim czasie z ust wysokiego przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości, sędziego Tuleyi podało poważne oskarżenie pod adresem służb specjalnych i prokuratury. Sędzia określił działania tych instytucji państwowych mianem „stalinowskich metod”. Uważałem i uważam tę wypowiedź za skandaliczną, godzącą w dobre imię ofiar stalinowskich i naruszającą godność prokuratorów, ale sądowy rzecznik dyscyplinarny zajął inne stanowisko i odmówił wszczęcia postępowania wobec sędziego Tuleyi. W uzasadnieniu odmowy rzecznik stwierdził, że sędzia nie dopuścił się naruszenia przepisów prawa, etyki zawodowej, dóbr osobistych prokuratorów oraz funkcjonariuszy CBA. W polskim systemie prawnym nie można się powoływać na precedensy, ale można się powoływać na orzecznictwo i art. 32 konstytucji: „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”. Jeśli nawet uzasadnienie odmowy wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego Tulei nie mieści się w ramach orzecznictwa sadowego, to na pewno należy powyższe stanowisko rozumieć jako uznanie argumentów użytych przez sędziego za zgodne z prawem.
Okazało się zatem, że to co bulwersowało i wywoływało ostrą dyskusję społeczną, mieści się w ramach prawa, a nawet etyki sędziowskiej i fakt ten automatycznie trzeba przypisać do art. 32 konstytucji. Powyższe sprzyjające okoliczności postanowiłem wykorzystać i przyjąć linię obrony, która w dużej mierze będzie się opierać na ostrej krytyce działań prokuratury. Sędzia Tuleya bez wątpienia swoją zdecydowaną wypowiedzią niezwykle skutecznie osłabił pozycję prokuratury i wzmocnił pozycję oskarżonego. Przy tym sposób argumentacji sędziego spotkał się z olbrzymim wsparciem wysokich przedstawicieli środowiska prawniczego, medialnego i politycznego, co przełożyło się na odbiór społeczny całej sprawy, również z pożytkiem dla oskarżonego. Działania prokuratury rejonowej w Złotoryi w moim przekonaniu były znacznie bardziej zbliżone do stalinowskich metod, niż urok osobisty „dużego agenta Tomka”, czy też przesłuchania w warunkach ciszy nocnej. Wprawdzie mnie prokuratura nie poddawała praktykom zwanymi konwejer, ale inne, mniej lub bardziej stalinowskie metody zostały na mnie przetestowane.
Po pierwsze prokuratura wielokrotnie dopuściła się złamania podstawowych praw przysługujących podejrzanemu, choćby takich jak wgląd do akt sprawy. Po drugie prokuratura odrzuciła wszystkie wnioski dowodowe, jakie złożyłem, w tym najbardziej oczywisty wniosek o powołanie biegłego językoznawcy profesora Jerzego Bralczyka. Po trzecie, niczym w czasach stalinowskich pani prokurator usiłuje powołać na świadka oskarżenia żonę oskarżonego, chociaż zeznania świadka zupełnie nic nie wnoszą do sprawy, gdyż nie wychodzą poza obszar ustalenia autora tekstu „Polską rządzą dwa ruskie cwele: Tusk i Komorowski”, do czego sam się przyznałem. Pragnę w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że to na moje żądanie żona nie skorzystała z prawa do odmowy składania wyjaśnień w kwestii dotyczącej ustalenia tożsamości Nicka Matka Kurka, ponieważ nigdy nie chciałem się uchylać od odpowiedzialności i jednocześnie nie chciałem obarczać osób mi najbliższych jakimkolwiek dyskomfortem związanym z moją działalnością publiczną. Poza tym, prosiłem panią prokurator, co najmniej dwukrotnie, by nie angażowała w postępowanie i proces mojej żony, nie dysponującej żadną wiedzą, poza informacjami, które na moje żądanie przekazała. Pani prokurator doskonale wiedziała, że nigdy nie uchylałem się przed odpowiedzialnością i nie utrudniałem jej postępowania w zakresie ustalanie tożsamości autora tekstu i technicznych aspektów publikacji, mimo to postanowiła postąpić w sposób wyjątkowo perfidny narażając zarówno mnie, jak i moją żonę na nieludzką konfrontację, której żadne z nas sobie nie życzyło.
Po czwarte pani prokurator usiłowała pozbawić mnie prawa do swobodnego wyboru obrony, najpierw narzucając mi obrońcę z urzędu, następnie odmawiała wycofania wniosku, pomimo ustnych i pisemnych informacji, że zwróciłem się o pomoc prawną do kancelarii adwokackiej Romana Giertycha. Nawiasem mówiąc do dziś nie uzyskałem odpowiedzi od mecenasa Romana Giertycha, co zamierzam zaskarżyć do Rady Adwokackiej. Wreszcie pani prokurator zastosowała równie popularną metodę, jak konwejer, mianowicie tak zwaną „psychuszkę”. Wykorzystując moją osobistą tragedię, załamanie nerwowe sprzed 17 lat, które nie miało żadnego związku ze sprawą, doprowadziła do serii naruszających moją godność
osobistą czynności, z przymusowym doprowadzeniem do szpitala psychiatrycznego na czele.
W aktach sprawy znajduje się opinia biegłych, którzy zaznaczają, że odmówiłem poddania się badaniu, ale w wyniku przeprowadzonej rozmowy mogą stwierdzić moją pełną poczytalność. Jeden z biegłych poza protokołem stwierdził, że historia choroby nie dawała podstaw do badań, natomiast sama pani prokurator również poza protokołem oświadczyła, że moje zachowanie nie budzi w niej żadnych podejrzeń natury psychicznej. Działania pani prokurator były pozbawioną logiki komedią, osobliwie pojętych zawodowych ambicji, nadużyciem władzy i nadinterpretacją zapisów prawnych, co miało upokorzyć podejrzanego i pokazać siłę prokuratury. Prócz moich osobistych odczuć istnieją też dowody, że pani prokurator nie była zainteresowana opinią biegłych psychiatrów, ale skupiła się na tak zwanym „przerabianiu na wariata”. Używam tego potocznego zwrotu z pełną premedytacją i bez intencji urażania osób psychicznie chorych, robienie z kogoś wariata jest w powszechnym rozumieniu czynnością, która polega na upokorzeniu, ośmieszeniu, wprowadzeniu w błąd. Pani prokurator dokładnie w ten sposób postępowała, bo jak inaczej rozumieć już nie ocenę i odczucia, ale fakt, że w dniu 20 grudnia 2012 roku, w którym zostałem doprowadzony do szpitala psychiatrycznego, jednocześnie otrzymałem pismo informujące mnie, że w związku z zakończeniem postępowania, przysługuje mi prawo końcowego zaznajomienia się z aktami sprawy. Pani prokurator nie mając żadnej wiedzy w zakresie opinii biegłych, a przede wszystkim nie mając wiedzy, czy w ogóle doszło do skutecznego doprowadzenia, wydała decyzję o zamknięciu postępowania.
Co więcej w dniu 27 grudnia, gdy zapoznawałem się z aktami sprawy, opinia biegłych nie była dołączona do akt i pani prokurator w mojej obecności dopiero nadawała kartom odpowiednią numerację, fakt ten może potwierdzić pani mecenas Magdalena Blaszczak, również obecna w tym czasie. Wyżej wymienione zabiegi pani prokurator oraz nieprofesjonalne, nie licujące z zawodem adwokata, zachowanie mecenasa Romana Giertycha, między innymi stały się przyczyną tego, że dziś jestem pozbawiony reprezentacji prawnej.
Przewidziałem i taki scenariusz, jestem z tym faktem pogodzony, ponieważ nie uważam, aby osobie, która nie popełniła żadnego przestępstwa potrzebny był obrońca. Obrońcą obywateli postępujących zgodnie z prawem powinno być państwo. Niestety pojawiły się w tym zakresie poważne wątpliwości i co najbardziej dla mnie niepokojące, wątpliwości wiążą się z zachowaniem rzecznika Sądu Okręgowego w Legnicy. Obok konwejera i psychuszki system stalinowski równie często organizował polityczne procesy pokazowe, przykro mi to stwierdzić, ale wypowiedź rzecznika Sądu Okręgowego w Legnicy nie ma nic wspólnego z normami demokratycznego państwa prawa i wpisuje się w komedię prokuratorską. W kilku gazetach, między innymi w „Polska The Times” i „Gazecie Wyborczej” pojawiła się następująca opinia pana rzecznika sądu Ireneusza Halikowskiego:
„W tekście autor wielokrotnie obraża publicznie głowę państwa, łamiąc przy tym jednocześnie artykuł 135 Kodeksu karnego (paragraf drugi), który mówi wyraźnie, że kto publicznie znieważa prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, ten podlega karze pozbawienia wolności do lat 3 - wyjaśnia Jarosław Halikowski, rzecznik prasowy prezesa Sądu Okręgowego w Legnicy. - Sąd jeszcze nie wyznaczył terminu rozprawy, ale nie będzie to jednak jakaś odległa data - dodaje Halikowski.”
Chciałbym wyrazić głębokie zdziwienie wobec tak kuriozalnej wypowiedzi rzecznika sądu, jednocześnie wyrażam nadzieję, że powyższe słowa są albo przekłamaniem prasowym albo nieporozumieniem, z którego pan rzecznik zechce, a wręcz musi się wytłumaczyć. Z takim fenomenem, jak ogłaszanie sentencji wyroku przed procesem, a nawet wyznaczeniem terminu rozprawy ostatni raz w Polsce można się było spotkać w czasach późnego Bieruta. I chociaż ta okoliczność w żaden sposób mnie nie przeraża i nie zadręcza, raczej śmieszy, proszę by wysoki sąd zechciał przywrócić powagę postępowaniu procesowemu i odniósł się do słów rzecznika, gdyż powstało wrażenie, że moja obecność na sali sądowej i moje wyjaśnienia są tylko nieistotną formalnością, elementem teatru procesowego, którego scenariusz dawno został rozpisany. Wierząc, że tak się stanie i normom państwa prawa wysoki sąd nada odpowiedni charakter, przystępuję do wyjaśnień związanych z nieporozumieniem, jakim było oskarżenie mnie przez prokuraturę o czyn z artykułu 135, paragraf 2 KK.
Wysoki sądzie z wykształcenia jestem socjologiem i swoją działalność publicystyczną zawsze traktowałem jako okazję do potwierdzenia pewnych tez, jakie można postawić na podstawie obserwacji społecznych zachowań.
Tekst „Polską rządza dwa ruskie cwele: Tusk i Komorowski”, jest jednym z bardzo wielu felietonów, który miał dokonać weryfikacji socjologicznych diagnoz. W powyższym artykule zawarłem dwie tezy.
Pierwsza z nich odnosiła się do kreowania zbiorowej mentalności narodowej, która polega na uniżeniu, służalczości, utracie godności oraz bezmyślnym naśladownictwie kulturowym.
W Polsce istnieje bardzo szeroka i wpływowa grupa ludzi, samozwańcza elita, usiłująca wpoić Polakom taki typ mentalny, który czyni człowieka nie tylko poddanym, ale poddanym upodlonym, niewolnikiem pozbawionym podmiotowości. Proces ten nabrał cech patologicznych, dlatego usiłując oddać istotę problemu odniosłem się do subkultury więziennej i najbardziej popularnej ofiary tej subkultury, czyli tytułowego cwela.
Nie jestem z tego powodu szczęśliwy, ale właśnie tak widzę społeczne procesy, bo jako socjolog nie mogę ich widzieć inaczej. Surowa ocena ma swoje głębokie uzasadnienie, krępująca i dwuznaczna postawa głębokiego skłonu przed postsowieckim imperium i okaleczonym do tandetnej popkultury wielkim dziedzictwem europejskim, jest sprzedawana społeczeństwu jako wyraz cywilizacji, światowości, otwartości umysłu i poszanowania praw jakiejś bliżej nieokreślonej masy, zwanej wspólnotą europejską.
Zabijanie kreatywnych, indywidualnych postaw, tłumienie nonkonformizmu, buntu wewnętrznego jednostki, opakowuje się w masowość, w modę na niewolnictwo ozdobione paciorkami poprawności politycznej i ideologii gender. Takie skoordynowane procesy , taką indoktrynację uniżoności połączoną z samobiczowaniem i dyscyplinowaniem społecznych postaw, z całą pewnością można nazwać językiem subkultury więziennej. Polskie społeczeństwo dzień w dzień jest poddawane procederowi, który recydywiści nazywają przecweleniem. Opisałem stan mentalny grupy recydywistów ideologicznych, wyrosłych z minionej i ciągle dogorywającej epoki PRL, opisałem kondycję intelektualną i moralną recydywy zwanej elitą i opisałem ofiary tej grupy, czyli coraz szersze kręgi społeczne ulegające niezrozumiałej modzie, kreującej zagubionego i poniewieranego hermafrodytę, innymi słowy cwela.
Druga teza zawarta w moim eksperymencie socjologicznym odnosi się bezpośrednio do aktu oskarżenia, niestety się odnosi, ponieważ prokuratura wykazała się wyjątkowym brakiem zrozumienia tekstu. Nie ukrywam, że artykuł zawiera pewien klucz, który trzeba odnaleźć, ale dla bardziej nieuważnych czytelników już w pierwszych zdaniach podaję przydatne wskazówki. Proszę, by czytać tekst ze zrozumieniem, nie ulegać powierzchowności, taniej podniecie na widok ostrych słów i złudzeniu, że tekst ma obrażać:
„W subkulturze kryminalnej na najniższych szczeblach drabinki klęczą pedofile i cwele, z tym, że ci pierwsi bardzo szybko stają się jednymi i drugimi. Gdybym chciał bez sensu obrażać, jak to wielu odczyta po łebkach i tytule, napisałbym, że Tusk i Komorowski są pedofilami, sodomitami lub gwałcicielami, ale ja obrażać nie chcę, jedyne co chcę, to napisać prawdę.”
Prokuratura i wielu dziennikarzy, co raczej jest smutną normą, nie wzięła sobie do serca dobrej rady, ale mniej więcej takiego skutku się spodziewałem. W tej sytuacji i z pewnym zażenowaniem wywołanym poziomem wiedzy wielu odbiorców tekstu, jestem zmuszony do przedstawienia właściwej interpretacji. Tezę o mentalnym przecweleniu należy
połączyć z bardziej rozbudowaną tezą odnoszącą się do równie niebezpiecznego zjawiska społecznego.
Wysoki sądzie wbrew temu co pani prokurator Danuta Górecka napisała w akcie oskarżenia, Komorowski nie jest prezydentem Bronisławem Komorowskim. Pani prokurator wprowadziła nową formułę postępowania procesowego, do dwóch znanych: procesu dowodowego i poszlakowego, dodała proces „widzi mi się”. W akcie oskarżenia pani prokurator nie wskazała ani jednego dowodu, ani jednej poszlaki, świadczącej, że treść artykułu wiąże się z osobą prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Nie mam odwagi zgadywać, jakie konkretne zdania opisujące było nie było patologiczne stany mentalne, zdaniem pani prokurator pasują charakterologicznie do osoby prezydenta RP. Wiem natomiast, że wykazanie podobnego związku byłoby dowodem, ale obawiam się, że dowodem na stosunek prokuratury do prezydenta RP i fatalny obraz prezydenta, jaki stanął przed oczyma pani prokurator.
Pani prokurator nie ma najmniejszych szans na przedstawienie dowodów i nawet poszlak, co prostą konstatacją starałem się wielokrotnie pani prokurator uświadomić – w tekście nie ma ani jednego słowa o prezydencie RP. Skoro jednak prokuratura podjęła się misji niemożliwej do wypełnienia, oczekuję, że zachowa powagę wobec prawa i szacunek dla cywilizacyjnego dorobku. Oczekuję jednoznacznych dowodów, ponieważ określenia „w sposób oczywisty narusza ”, „kontekst jest oczywisty”, są kpiną z wymiaru sprawiedliwości, ale też ze znajomości zasad i reguł gramatyki języka polskiego. Pani prokurator istniejący podmiot szeregowy „dwa „ruskie cwele: Tusk i Komorowski” zamieniła, w sobie tylko wiadomy sposób, na podmiot domyślny prezydent RP Bronisław Komorowski.
W kategoriach językowych możemy mówić o braku wiedzy, w kategoriach logicznych o fałszu, a w kategoriach prawnych o braku dowodów i poszlak. Tusk i Komorowski w języku polskim zawierają się w jednym słowie, to są po prostu nazwiska.
Komorowski i Tusk pełnią w moim tekście rolę nazwisk, nie konkretnych osób, ponieważ socjologia nie zajmuje się jednostkami, tylko grupami, natomiast ja nie prowadzę eksperymentów psychologicznych, tylko pasjonuję się socjologią. Tytuł mówi wyraźnie, chociaż jest metaforą, że w Polsce rządzi mentalność cwela oraz w Polsce rządzą nazwiska.
Wysoki sądzie, ani pani prokurator, ani żaden dziennikarz z poważnego tytułu prasowego nie zadał mi lub sobie najprostszego pytania. Autorze kogo miałeś na myśli, pisząc o Komorowskim i Tusku? Takie pytanie nie padło, ponieważ tezą drugą socjologicznego felietonu jest coś, co w polskiej rzeczywistości staje się aksjomatem. Wysoki sądzie w Polsce rządzą nazwiska, wystarczy rzucić w przestrzeń publiczną konkretne nazwisko i zasugerować kierunek ocen, by na milion odbiorców, najwyżej 100 spytało, no dobrze, ale który Komorowski, obrońca Legii Warszawa, Komorowski z Pułtuska, czy prezydent Bronisław Komorowski. Język społecznej
komunikacji przez wspomnianą już recydywę poprzedniego ustroju został doprowadzony do atawizmów, do odruchów warunkowych i bezwarunkowych. Gdy ktokolwiek wypowie nazwisko Komorowski lub Kaczyński, natychmiast uzyska pakiet gotowych skojarzeń, schematów, stereotypów, kalek językowych i myślowych, cały zbiór bezrefleksyjnych zachowań.
Wysoki sądzie w Polsce rządzą nazwiska, ale taka prosta teza, choć prawdziwa nie oddaje rzeczywistego stanu rzeczy, jedynie wskazuje na kierunek działań. Tezę należy rozbić na dwie mniejsze obserwacje i w ten sposób uzyskamy kompletny obraz społecznego procesu. W Polsce rządzą nazwiska, jednak te rządy polegają na bardzo specyficznych konsekwencjach, otóż odruchowy
pakiet poddańczych zachowań skierowany pod adresem konkretnych nazwisk skutkuje społecznym poklaskiem, medialną klaką i zachwytem elit. W wybranych przypadkach porządna postawa jest nagradzana awansem społecznym, a niepożądana polemika z modą na serwilizm, jest rozbrajana przez autorytety i ekspertów stygmatyzującymi neologizmami jak: homofobia, antysemityzm, nietolerancja, ksenofobia i co najbardziej zastanawiające epitetem „prawdziwy Polak”. To ostatnie określenie jest w zasadzie kwintesencją procesu, który nazwałem przecweleniem, bo oto słowa, które w języku polskim od zawsze miały pozytywny, wręcz sakralny ładunek emocjonalny, nagle stały się inwektywą. Dziś w Polsce największym upokorzeniem dla Polaka, jest wyzwisko wykreowane przez recydywę peerelowską: „prawdziwy Polak”. Podobne zabiegi stosowali ideolodzy niemieckiej III Rzeszy, słowo Żyd nie określało narodowości, czy wyznawcy judaizmu, ale było stygmatem i synonimem najpodlejszego ludzkiego gatunku.
Istnieje szereg niezliczonych przykładów potwierdzających, że właściwy stosunek do odpowiednich nazwisk winduje kariery, zapewnia wysoki status towarzyski, w najgorszym razie pozwala spokojnie egzystować. Podam tylko jeden przykład. W powszechnym społecznym odbiorze krytyka z gruntu szkodliwej działalności WOŚP, uznawana jest za herezję, a wręcz za przyczynianie się do mordowania niewinnych dzieci, czekających na pomoc medyczną. Argumentem w podobnym tonie posłużył się redaktor Gazety Wyborczej, przedstawiając moją sylwetkę, w artykule zapowiadającym proces. W oczach redaktora byłem nie tylko oskarżonym o znieważenie prezydenta RP, ale ośmielałem się krytykować samego Jerzego Owsiaka, co oznacza, że z tym Wielguckim na pewno w porządku nie jest, pewnie „prawdziwy Polak”. Z drugiej strony jeden nieostrożny ruch gałki ustawiającej fale radiowe, jeden nieprzemyślany
zakup prasy spoza głównego nurtu medialnego, jedna pochwała dla odmiennych od preferowanych postaw, w mgnieniu oka skutkuje ostracyzmem społecznym i szkarłatną literą „faszyzmu”. Słowem można wielbić i atakować, ale trzeba wiedzieć kogo. Wysoki sądzie pisząc swój tekst nie tylko nie miałem zamiaru obrazić prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego, ale z niebywałą precyzją starałem się nie dać najmniejszego pretekstu do zastosowania artykułu 135 paragraf 2. Powód tej ostrożności jest bardzo prosty – nie mogłem przeczyć własnej tezie, skoro zakładałem, że pewien typ postaw wobec konkretnych nazwisk skutkuje nagrodą, a inny karą, byłbym niekonsekwentny i mało naukowy, psując eksperyment u podstaw, jednocześnie narażając się na proces karny.
Nie osoba, ale nazwisko było narzędziem weryfikacji, o to założenie dbałem ze szczególną pieczołowitością. Wynik socjologicznego eksperymentu wcale mnie nie zaskoczył, liczyłem się z najbardziej dotkliwym dla mnie, empirycznym potwierdzeniem tezy, czyli procesem sądowym wywołanym przez społeczny zespół odruchowych postaw. Tak też się stało odruchowe zachowanie powiadamiających prokuraturę o popełnieniu przestępstwa: Grzegorza Tyszkiewicza i Teresy Smogorzewskiej-Andrzejak wywołało odruchowe zachowanie prokuratury gdańskiej i potem złotoryjskiej, następnie swoje odruchy dodały media. Jako socjolog mam niebywałą satysfakcję naukową, nieskromnie sobie gratuluję, ponieważ podobnej pracy naukowej w historii polskiej socjologii nie znam, natomiast jako obywatel oczywiście nie mogę być szczęśliwy. Martwi mnie, że jednak istnieje coś z czego zawsze kpiłem, a mianowicie tak zwana świadomość zbiorowa. Co gorsze ta świadomość w moim odczuciu jest na katastrofalnie niskim poziomie, ale i dla tej obserwacji mam wyjaśnienie, jednocześnie linię obrony, która polega na publicznym oskarżeniu.
Wysoki sądzie, jako socjolog nie daję sobie takiego prawa, ale jako obywatel i oskarżony, mam pełne prawo bronić się oskarżając i wskazując na okoliczności nie popełnienia czynu, który mi się zarzuca. Rola elit, autorytetów, najwyższych przedstawicieli w państwie jest niezwykle istotna dla kształtowania postaw społecznych, a ponieważ jakość polskich elit i władz jest tak niska, że niemal co dzień spotykamy się ze skandalicznymi zachowaniami, społeczeństwo nie ma szansy na czerpanie właściwych wzorców. Gdybym nie miał odpowiedniej wiedzy i odpowiedniego wykształcenia, prawdopodobnie popełniłbym zarzucony mi czyn, którego nie popełniłem. Niestety wiele było okazji, żeby się szacunku do urzędu i osoby prezydenta Polski nie nauczyć i ten przykład szedł z góry. Były polityk partii rządzącej, zajmujący wysokie stanowisko partyjne, dzięki politycznemu „kurestwu” i przyzwoleniu recydywy peerelowskiej, uczynił z urzędu prezydenta dół kozaczy, gdzie wrzucał wszelkie ekskrementy i ten „cham”, został liderem partii własnego imienia. Z chamstwa i pogardy dla najwyższych urzędów w państwie, powstała partia Janusza Palikota uchodząca za zachodni model światłości, kultury i tolerancji, taka jest nagroda za odpowiednie traktowanie odpowiednich nazwisk.
Pozbawiony elementarnego obycia i wykształcenia, Lech Wałęsa, zwracał się do swojego następcy Lecha Kaczyńskiego takimi słowami, które pozwalają na stwierdzenie, że „durnia mieliśmy za prezydenta”, nie legendę Solidarności.
Premier polskiego rządu, Donald Tusk, z którym „nie wyobrażam sobie ułożenia stosunków w jednym kraju”, z urzędu prezydenta uczynił budkę nocnego stróża, od pilnowania żyrandola.
Wicemarszałek sejmu, Stefan Niesiołowski, reprezentujący najniższe standardy polityczne, rodem z „politycznej żuliI”, odsyłał prezydenta RP do psychiatry.
W końcu sam prezydent, Bronisław Komorowski, drwiąc ze strzałów oddanych z borni palnej w kierunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego, stał się prorokiem we własnej sprawie. Bogu dziękować nie o taki zamach chodzi, jakiego mamy prezydenta, ale takim prezydentem jest Bronisław Komorowski, jakie ma procesy z urzędu w obronie prezydenckiej godności.
Nikt spośród przedstawicieli najwyższych władz i elit, nigdy nie poniósł żadnych konsekwencji za sponiewieranie prezydenta i urzędu prezydenta, przeciwnie każdy z nich awansował na dostojne stanowiska. Dlaczego mnie miałoby spotkać coś przeciwnego, dlaczego na sali sądowej miałaby zostać złamana konstytucyjna zasada równości obywateli wobec prawa? Tylko dlatego, że zrobiłem wszystko, aby nie zostać podejrzanym o surową recenzje niewłaściwego nazwiska skojarzonego z niewłaściwą osobą, co jest problemem prokuratury, składających zawiadomienie do prokuratury i mediów, nie moim.
Wierzę, że w schizofrenicznym pojedynku „państwa prawa” i „stalinowskich metod”, co na przemian jest Polakom wystrzeliwane w przestrzeń medialną w postaci oceny stanu państwa polskiego, wygra jednak państwo prawa. To wszystko wysoki sądzie, co mam do powiedzenia we własnej sprawie, jako socjolog jestem spełniony, jako obywatel jestem niewinny.
Piotr Wilegucki
PS.
Manifest" znajdzie się w