By Max Kolonko | October 1, 2010
Dlaczego jest pan na okładce w podkoszulku? – zaatakowała mnie niegdyś jedna z feministek wyskakując z w zakamarków redakcji pewnego kolorowego pisma, kiedy spotkaliśmy się, by porozmawiać na temat mojej najnowszej książki. Odparłem, że trudno byłoby odkrywać Amerykę w garniturze ale podejrzewam, że darowany jej egzemplarz z moim wizerunkiem w podkoszulku na okładce, pokazujący męskie ciało, musiał być potem – jak niewygodne voodoo – solidnie nakłuwany szpilką, bo po wywiadzie bolała mnie głowa przez miesiąc.
Polskie feministki, które jeszcze parę lat temu musiały sikać nienawiścią z ukrycia, dziś stoją przed bramami Sejmu. W ręku mają dwa klucze. Jeden, to „nowoczesność”. Drugi, to „wyborcze parytety”.
Jak pisał genialny Eric Hoffer w Fanatyku (The True Believer): „ żarliwa nienawiść może dać znaczenie i cel pustemu życiu. W ten sposób ludzie, których gnębi bezcelowość ich życia mogą się odnaleźć, poświęcając się świętemu celowi, choć jednocześnie: pielęgnując fanatyczny żal. Ruch masowy oferuje im niezliczone możliwości w obydwu kwestiach.’
Tym ruchem masowym jest dla feministek, szlachetny i wspaniały ze wszech miar, Ruch Kobiet, pociąg, którym wojujące feministki chcą się przewieźć na gapę. Liczą, że kobieta – maszynistka, być może, przerzuci kiedyś po znajomości zwrotnicę, eliminując pielęgnowany przez feministki żal do społeczeństwa opartego na chrześcijańskim ładzie: instytucji małżeństwa i sanktuarium rodziny, kręgosłupie wiary i katechizmie moralności.
Penetracja władzy ustawodawczej w Polsce przez feministki, umożliwiona parytetami wyborczymi, pozwoli im wreszcie na polityczny hokus pokus: rozprucie narodu od środka. Społeczne harakiri tym badziej doskonałe, że rękojeść noża nosić będzie odciski palców narodu, nieświadomego dokonywanego na sobie samym morderstwa.
UPROWADZONY POCIąG
Amerykański Ruch Kobiet zaczynał jako antyaborcyjny i powstawał przy współudziale mężczyn. 300 kobiet i 40 mężczyzn zebranych w kościele metodystów w Seneca Falls w lipcu 1848 roku pod przewodnictwem Jamesa Motta domagało się „równości kobiet ale bez specjalnego traktowania”, zaś Elizabeth Cady Stanton nazwała aborcję „wstrętną i degradującą zbrodnią.” W 1920 roku amerykańskie kobiety pod sztandarem Narodowej Partii Kobiet (NWP) wywalczyły 19. poprawkę do konstytucji dającą im prawo do głosowania.
Ale gdzieś między 1960. a 70. rokiem, ruch kobiet w Ameryce porzucił swoje moralne i chrześcijańskie dziedzictwo, przejęty przez radykalizujące się feministki, stał się ruchem opartym na złości i niechęci. Owa niechęć koncentrowała się na instytucji małżeństwa, jako fundamencie fenomenu chrześcijaństwa.
O ile Betty Friedan (Goldstein), współzałożycielka Narodowego Ruchu Kobiet (NOW,1966) pisała w Mistycyzmie Kobiecości (The Feminine Mystique) o domostwie jako „obozie koncentracyjnym kobiety” o tyle już jej uczennice, jak profesorka socjologii Uniwersytetu Chicago, Marlene Dixon w 1969 roku głosiły: instytucja małżeństwa to podstawowy wehikuł utrwalania opresji kobiety, Robin Morgan nazywa małżeństwo wprost ”niewolniczą praktyką”, zaś Kate Millett, otwarta lesbijka w Sexual Politics (1970) wypowiada małżeństwu wojnę. Trzy lata później Nancy Lehman i Helen Sullinger drukują Deklarację Feministek ogłaszając małżeństwo narzędziem kontroli kobiety przez mężczyznę dodając: „warunkiem koniecznym wyzwolenia kobiety jest zniszczenie instytucji małżeństwa”.
Ciągle młode dziewczęta z kwiatami we włosach pokolenia baby boomers, wojujące feministki uwiodły rebelią, bezceremonialnym buntem przeciwko status quo, stając się przykładem nowoczesności dla wchodzących w życie, palących Marlboro i czytających poezje Beatników, wyemancypowanych babek w mini spódniczkach. Feministki podrzuciły im Manifesty Radykalnych Kobiet (The Radical Women Manifesto)zachęcając, by porzuciły mini spódniczki dla spodni, rodziny dla kariery i raz po raz skoczyły na głowę w objęcia nowoczesnego, wyzwolonego, lesbijskiego seksu.
Kiedy 30 lat później Ruch Kobiet stanął na stacji 2000 roku, przebudzone ze snu Amerykanki oglądały za oknem inny kraj. O ile w 1970 roku 523 tys. kobiet wybierało życie w luźnym związku, o tyle w 2000 r. było ich aż 5.5 miliona. W prawie 30 % domów mieszkały single. O ile w 1960 roku 91% par mających dzieci było w związku małżeńskim, teraz już tylko 73%. Wolny seks był „In”, małżeństwo „Out”. Singielek był „cool”, rodzina była „passe”. Pociąg został uprowadzony. Małżeństwo, rodzina, a wraz nimi naród, zacząły w Ameryce umierać.
BUNT NOWOCZESNEJ KOBIETY
W 2000 r. wydanie wrześniowego numeru magazynu George (Kennedy’ego Juniora) przyniosło wypowiedź supermodelki (i mamy) Cindy Crawford (
obok). Nie lubię słowa feministka – powiedziała gwiazda. „Ma ono dla mnie taka negatywną konotację. To jakby nienawidzić mężczyzn. A ja chcę, by chłopak otwierał mi drzwi…lubię być traktowana jak kobieta. Nie chcę być, żadną miarą, traktowana na równi.”
Rok wcześniej ankiety CBS wykazały, że amerykańskie kobiety podzielają ten pogląd. O ile w 1992 r. 31% uważało się za feministki, siedem lat później tylko 20 % mogło tak o sobie powiedzieć. Co więcej trzy z czterech ankietowanych kobiet uznało słowo „feministka” za obraźliwe. Mimo, że dziś 70 % Amerykanek popiera Ruch Kobiet, chcą sie trzymać od feministek z daleka.
Symbolika feministek lansująca stereotyp kobiety nowoczesnej, jako kobiety niezaleźnej (od czego?/kogo?), ubranej w biznes-garsonkę laski dźwigającej laptopa zamiast dziecka, uderzyła w nie same. Wczorajsze „nowoczesne” babki w mini spódniczkach, ruch feministyczny wypluł 30 lat później pozostawiając je zgorzkniałe i osamotnione, rozczarowane obietnicą stylu życia, który zamiast być cool, pozostał cool…awy.
Virginia Haussegger, goniąca karierę gwiazda australijskiej telewizji ABC, napisała w swej książce rozczarowana: Nie mam dzieci i jestem zła. Zła, że tak głupio przyjęłam słowo moich feministycznych idolek za wiarę. Zła, że byłam na tyle walnięta, żeby uwierzyć, że spełnienie kobiety przychodzi ze skórzana biznes-aktowką.”
Jak wykazały badania uniwersytetów Harvarda i Yale, które przeciekły do prasy w 1986 roku, kobiety wybierające karierę zamiast rodziny, kończąc 30 lat, miały tylko 20 % szansę znalezienia męża. W wieku 35 lat ich szanse malały do procent 5, zaś po 40., jak pisał Newsweek w okładkowym „Marriage Crunch”: „kobieta miała większe szanse być zabita przez terrorystę, niż wziąć ślub”, pesymistyczna wizja skorygowana dziesięć lat później danymi cenzusu ustawiającymi te szanse na procent 40.
Nowoczesne amerykańskie kobiety wybrały rodzinę zamiast kariery. Jak podaje Roper Organization w 1985 roku 51% Amerykanek wybierało pracę nad dom ale w 91 roku już tylko 43%. Według “Money and the American Family”, 81% kobiet uważa małżeństwo za podstawę szczęśliwego życia. Reaganowska rewolucja zmniejszyła różnice między płacami kobiet i mężczyzn (do 71 centów z dolara) zaś rzekomo uciemiężający kobietę mężczyzni objęli ruch kobiet otwartym ramieniem. W 1997 r. Bill Clinton nominuje Madeleine Albright pierwszą kobietą – sekretarzem stanu. W 2001 r. Hillary Clinton zostala pierwszą żoną prezydenta wybraną do senatu. W 2005 prezydent Bush proponuje Murzynkę Condoleezzę Rice na sekretarza stanu. W 2007 Nancy Pelosi wybrana zostaje pierwszą Spikerką Izby (trzecie stanowisko w państwie). W 2008 Senator McCain po raz pierwszy w historii GOP wybiera Sarę Palin na współpartnerkę w prezydenckim wyścigu.
Kobiety weszły, gdzie chciały: biur, urzędów, męskich szkół, akademi wojskowych, wojska, Sądu Najwyższego, polityki i zrobiły to wcale nie stricte politycznymi środkami. Jak podaje Biuro Danych Pracy, w rękach kobiet jest dziś 49.1 % wszystkich miejsc pracy, zaś z uwagi na recesję widoczną najbardziej w „męskich” sektorach, do końca roku będzie w Ameryce więcej pracujących kobiet, niż mężczyzn.
ZA PŁOTEM STEREOTYPOW
W powieści Johna Updike’a, Czarownice z Eastwick (The Witches of Eastwick), trzy porzucone żony, zamieniają się w czarownice. Kiedy pojawia się w ich życiu „magiczny” mężczyzna, kobiety tracą głowy posuwając się w zazdrości do morderstwa jego nowo poślubionej żony.
Bestseller Updike’a spotkał się z furią feministek za przedstawienie kobiety jako wiedźmy i postaci uzależnionej od mężczyzny. Teoria Updike’a, że kobieta bez mężczyzny to kobieta nieszczęśliwa, działa na feministki jak woda dolana do kwasu. Mężczyzni natomiast ze spokojem przyjmują stwierdzenie, że życie bez kobiety jest pozbawione sensu.
Dlaczego feministki reagują tak wściekle, żeby nie powiedzieć, wojująco? Dlaczego feminizm musi być nachalny, jak świadek Jehowy pukający do drzwi w najmniej odpowiednim momencie? Już sam feminizm drugiej fali kąsał na lewo i prawo tak boleśnie, że alienował bazę społeczną kobiet, które wolały się z feministkami nie utożsamiać, preferując łagodniejszy w formie Ruch Kobiet nad ruch feministyczny. Dziś te pojęcia wcale tożsame nie są. Feministki zdają sobie sprawę, że tracą nad kobietami kontrolę, dlatego poza łapaniem się na pociąg Ruchu Kobiet, ustawiają wokół siebie płot stereotypu.
Feministka jest samotna – stereotyp. Femistka nienawidzi mężczyzn – stereotyp. Feministka jest rozgoryczona – stereotyp. Feministka nienawidzi seksu, nosi krawat i spodnie – wielki stereotyp!! Krzyczą dzisiejsze feministki zza płotu, w którym gołym okiem widać dziury.
Po pierwsze: co złego w stereotypowaniu rzeczywistości? Stereotyp pozwala nam (kobietom i mężczynom) uporządkować skomplikowany świat. Cały Hollywood jedzie na stereotypach i jakoś nikt w kinie nie dławi się, w okrzyku protestu, popkornem. Stereotypujemy w sklepie pytając o najlepszą pralkę, „bo wszyscy mówią, że Maytag dudni”. Stereotypujemy Republikanów mówiąc, że są bogaci i mają rodziny i Demokratów mówiąc, że są biedniejsi i stanu wolnego. Stereotypują sprzedawcy podchodząc do klientki w szpilkach szybciej niż do wampa w trampkach. Kobiety stereotypują, kiedy pytają mężczyzn o status pytaniem: czym się pan zajmuje? Stereotypują wreszcie same feministki: M. środa: „Nasza historia jest historią mężczyzn” (Gazeta Wyborcza, 2009-06-24).
Po drugie: feministka często jest samotna , zwykle rzeczywiście nienawidzi mężczyn,bywa rozgoryczona do życia za które wini mężczyznę, często nienawidzi seksu i na ogół nosi krawat i spodnie… Cóż, feminizm często przychodzi z wiekiem. Jest to sposób widzenia świata wynikający z dziedzictwa wychowania, modyfikowanego własnymi doświadczeniami w których często główną rolę gra zwykły pech.
I tak, jedna z guru „drugiej fali”, Andrea Dworkin,
(obok) która pisze w Pornografii (1981), że małżeństwo to instytucja, która ewoluowała od „gwałtu jako praktyki”, poślubiła w Holandii chama. ów bił ją niemiłosiernie kijem od miotły, gwałcił, zmuszając do ucieczki i w efekcie, prostytucji. Tragedią zaś było dla niej aresztowanie po antywojennej demonstracji. Osadzona w więzieniu dla kobiet przeszła tam brutalną penetrację pochwy, po której stosunek seksualny stał się dla niej bolesny. Doświadczenia, które legły u podstaw książki Stosunek (Intercourse, 1987) , w której, jak pisze Dworkin, stosunek płciowy między mężczyzną, a kobietą miałby być dla tej ostatniej kaźnią nieporównywalną nawet z okropnościami Oświęcimia.
Feministka nienawidzi mężczyn? Ależ skąd! Twierdzi jedynie (M. środa), że „mężczyzni ciała nie mają”, co jest niewątpliwie ewolucją od feministek baby boom, które nazywały mężczyznę „biologicznym wybrykiem” w manifeście Walerii Solanas: Towarzystwo Poćwiartowania Mężczyzn, (SCUM, 1968). Solanas molestowana seksualnie przez ojca, kiedy dorosła, nagabywała Andy Warhola, by produkował jej sztukę pt.„Prosto w D…pę” , a kiedy ten odmówił, rąbnęła do niego z pistoletu w lobby „Fabryki” na 47 ulicy, o mało nie zabijając nieszczęśnika na miejscu.
Czarownice z Warszawki redagują dziś rubryki internetowe Kobieta i… Mężczyzna? Skądże! Kobieta i Facet. A dlaczego nie -pytam- Baba i Facet? Albo wręcz po swojsku: Baba i Chłop? I o czymże to, ten nasz polski chłop, może tam poczytać? Artykuł: „Panowie! Jak wynika z obserwacji zwierząt (sic!) przystojni faceci mają mniejszą szansę na spłodzenie potomstwa”. Proszę wymienic zalety poligamii! -domaga się feministka portalu WPtv w wywiadzie z panią psycholog (ta, o zgrozo! milczy) Dalej, dla męskiej higieny, sonda w której polski chłop może sprawdzić „czy (aby nie) jesteś jeszcze seksistą?” oraz „Jedyna droga awansu” (zawodowego mężczyzny): Szefowa prosiła, abyś po pracy został chwilkę dłużej (…) Czy pomyślałeś sobie: „Chciałbym zobaczyć jak ona robi świecę? I zrobi!”( portal WP.pl, lipiec, sierpień 2009).
Zupełnie jak w feminizmie lat 60. w Ameryce… Ale polski feminizm 2009, tracąc bazę rozsądnych, polskich kobiet werbuje już wśród mężczyzn: Małżeństwo jest „passe”. Poligamia jest In, monogamia jest Out. God Bless Poland.
PARYTETY WYBORCZE – TROJANSKI KON FEMINISTEK
Propagowane jako „nowoczesne” parytety wyborcze dla kobiet nie są żadną miarą nowoczesności społeczeństwa, podobnie, jak nowocześnie skrojony garnitur nie na każdym dobrze leży. Do 2005 roku 129 partii politycznych w 69 krajach adoptowało parytety płci na listach wyborczych. Ponad 100 krajów świata ma jakąś ich formę (konstytucyjne, partyjne bądź wyborcze). W Kenii kobiety są wyznaczane przez prezydenta do 3% miejsc w parlamencie. Nepal ma rezerwację 5%. Paragwaj 20%, Costa Rica, 40%, Francja 50% . średnia światowa dla obecności kobiet w parlamencie wynosi 16.1%. Większość krajów decyduje się na 30.procentowy parytet płci za rekomendacją Narodów Zjednoczonych, jako pułapu wystarczająco efektywnego dla wpływu kobiet na działanie parlamentu.
Prawdziwie nowoczesne, dojrzałe społeczeństwo nie potrzebuje animowania demokracji urzędniczą dyrektywą. O ile w rodzącej się demokracji Iraku, konstytucja przewiduje rezerwację 25 % miejsc w legislaturze dla kobiet o tyle w Ameryce kobiece organizacje pozarządowe, nie wprowadzając parytetów płci, wypracowały 24,3% obecność kobiet w legislaturach stanowych i 16.8% w Kongresiee.
Występowanie zjawiska parytetu płci we władzy ustawodawczej uzależnione jest od charakteru systemu politycznego danego państwa i może być sprzeczne z zapisami konstytucyjnymi. W amerykańskiej tradycji politycznej w której partie polityczne nie mają takiej dyscypliny nad członkami, jak to ma miejsce w Europie, wszelkie manipulacje parytetami (płci, rasy, pochodzenia) otrzymują natychmiast trudny do odparcia zarzut dyskryminacji odwróconej (reversed discrimination) i są uważnie śledzone na szczeblu stanowym.
Polskim feministkom niegdysiejszej awangardy nowego ładu, stojącym dziś samotnie za płotem stereotypów pozostaje wmawianie działaczkom ruchu kobiet, że są feministkami (Pani już feministką jest.- M. środa o J. Mucha, Gazeta Wyborcza) podpieranie się autorytetatmi ruchu kobiet i przekonywanie społeczeństwa, że potrzebuje parytetów płci, bo nie jest „nowoczesne”, kolejny płot, za którym feministki przegrupowują się do nowego natarcia. Jak nawoływała Brigitta Dahl, była spikerka szwedzkiego parlamentu, parytety to nie koniec. „Za partiami politycznymi powinno iść szkolnictwo, związki zawodowe i kościoły” natępne cele ataku. Przepisanie podręczników szkolnych miała na celu już „drugofalowa” Dworkin pisząc o klasyce dziecęcej literatury, śpiącej Królewnie: kobiety w męskim świecie są atrakcyjne tylko wtedy, gdy śpią.
„Dokad zmierzamy” polskich feministek objawia skala wścieklizny, jaka owładnęła je i środowisko progresywne, po zgodnym z logiką, prawem i praktyką stwierdzeniu Minister d /s równego traktowania, Elżbiety Radziszewskiej, że szkoły katolickie mają prawo nie zatrudniać homoseksualistów. Feministki nazywające Polskę „skansenem Europy”, a panią minister „uschniętym listkiem figowym”, ani się nie zająknęły, że nie dalej jak rok wcześniej w podobnej sprawie, podobne stanowisko, co polska minister, zająła ówczesna Minister d.s Wewnętrznych Holandii, pani Guusje Ter Horst. Wystosowała ona wyjaśnienie do parlamentu holenderskiego w którym stwierdziła, iż choć „generalnie homoseksualistów nie można pozbawić lub odmowić im zatrudnienia z uwagi na orientację seksualną, chrześcijańskie szkoły mają prawo odrzucić aplikację osoby homoseksualnej o pracę lub zwolnić nauczyciela, jeśli ich orientacja seksualna pozostaje w konflikcie z pryncypiami nauczania przyjętymi przez szkołę”. I co? O tym –cisza. O tamtym – wrzawa, bo pani minister miała byc „nasza”, a tu raptem w skansenie hokus pokus jak z Updike’a.
Przefiltrowanie działaczek feministycznych do władzy ustawodawczej w Polsce, da feministkom upragnioną trampolinę. Teraz, za tarczą autorytetów, zaatakujemy znienawidzony świat: wejdziemy do kościołów i szkół, gdzie Jasia i Małgosię w podręcznikach szkolnych zastąpi Zuzanna, która ma dwie mamusie. Uchwalimy obowiązkowe standardy nauczania, gdzie parytet płci obejmie Alę i Asa, zaś Bolka i Lolka zastąpi Tola i Lola. Do widzenia śpiąca Królewno, witaj Zosiu Traktorzystko, niezależna amazonko odmierzająca swoją nowoczesność skibami przeoranej ziemi… Zaczniemy zmieniać tradycje, konstytucję i wychowywać społeczeństwo w duchu asymilacji rzekomo nowoczesnego świata ”skoków w bok”, wolnego seksu i „świecy po godzinach”. Dorwiemy się wreszcie do tego dużego, łakomego wyborczego placka jakim jest polskie konserwatywne społeczeństwo piętnowane codziennie w mediach swastyką moherowego beretu. Wtedy rządzić będzie się łatwo. Szary, zdezorientowany, pozbawiony kręgosłupa wiary, wartości moralnych i tradycji naród, przeciwnikiem politycznym nie jest.
Dla większości amerykańskich kobiet walka o parytety płci jest dziś zagadnieniem minionej epoki. Po falach feministycznych uniesień, kobiety osiągnęły życiową satysfakcję wypracowanym wspólnie z mężczyznami, naturalnie modyfikowanym status quo. Ich duża obecność w sektorze pracujących i wyższe wykształcenie nie przekłada się wcale na udział w życiu politycznym, który jest dla amerykańskich kobiet mniej istotny, niż udział w życiu rodziny. Kobiety wiedzą najlepiej, że bycie gospodynią domową to bardzo trudne, szlachetne i odpowiedzialne zajęcie, zaś aby mieć władzę, wcale nie trzeba tupać nogą. Wystarczy być kobietą.
Wysiłki feministek zagrzewających kobiety do walki trafiają więc w Ameryce w próżnię. Nowoczesna amerykańska kobieta nie chce politykować, a zamiast bokserskich rękawic woli nosić seksowne szpilki. Woli kibicować dzieciom jak grają w piłkę (soccer mom) czy hokeja (hockey mom). Czasem, dla sportu, zakręci się na tancrurze. Potem pójdzie do kościoła. A ukochany mężczyna jej życia (w podkoszulku) otworzy dla niej z wdzięcznością drzwi.
Mariusz Max Kolonko – Nowy York