n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

niedziela, września 04, 2011

t i t a n i c , 150 mph

Podobne posty:

Radek Radosław Sikorski - historia nieznana 

POlska rzeczywistość - dezinformacja

Cenzorski Salon

POparcie dla Platformersów

Polska na skraju bankructwa

 


niedziela, 4 września 2011

Pomroczność Jasna Klanu Wałęsów

Czym jest "pomroczność jasna"?
Pomroczność – choroba psychiczna, która występuje jedynie w Polsce i charakteryzuje się:
  •     jazdą samochodem po pijanemu;
  •     posiadaniem ojca-prezydenta;
  •     uniewinnieniem w sądzie w razie wypadku.
  •     przekonaniem o nadprzyrodzonych zdolnościach




Przemysław Wałęsa skazany - 14.04.1995
W dniu swoich imienin Przemysław Wałęsa, 21-letni syn prezydenta RP, został przez Sąd Rejonowy w Gdańsku skazany na dwa lata pozbawienia wolności. Prokuratura występowała o wyrok w zawieszeniu. Jesienią 1993 r. spowodował, będąc pod wpływem alkoholu, wypadek samochodowy, popełniając następnie osiem innych przestępstw.

Sławomir Wałęsa prawomocnie skazany - 24.04.1997

Sąd Wojewódzki w Warszawie oddalił wczoraj apelację obrońcy i utrzymał w mocy wyrok skazujący 24-letniego Sławomira Wałęsę za spowodowanie wypadku drogowego na dwa lata więzienia...

Źródło:
http://archiwum.rp.pl

Czy któryś z nich odsiedział swoją karę? Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami...

Jarosław Wałęsa

Policja i media wydają wyrok na kierowcę Toyoty nic nie mówiąc o prędkości z jaką poruszał się Jarosław Wałęsa na swoim motocyklu. Policja nie ma też żadnego naocznego świadka.

Na miejscu nie było właściwie żadnego naocznego świadka, który widział całą sytuację. Jedyny świadek zdarzenia -kierowca ciężarówki nie widział, tylko słyszał. Nie potrafił podać szczegółów - powiedziała rzeczniczka płockiej prokuratury okręgowej Iwona Śmigielska-Kowalska.

Kierowca terenowej Toyoty odmówił składania zeznań a na miejscu nie ma wyraźnych śladów hamowania.

Kluczowa dla sprawy będzie opinia biegłego z zakresu ruchu drogowego, który na podstawie zabezpieczonych pojazdów i dowodów zabezpieczonych podczas oględzin wypowie się kto spowodował wypadek.
Źródło:
niezalezna.pl

Z jaką prędkością jechał Wałęsa?

Wałęsę znaleziono 30 metrów, od miejsca wypadku, to świadczy że musiał jechać z prędkością ok. 200km/h.
Wystarczy dokonać obliczeń dla rzutu poziomego (zakres szkoły średniej z fizyki)
Przyjmując następujące parametry
- środek ciężkości kierowcy motocykla na wysokości 1 metra
- długość lotu ok. 25 metrów (pozostałe 5 metrów ciało mogło koziołkować po jezdni)
Z obliczeń wychodzi
czas lotu t= pierwiastek(2*h/g)=pierwiastek(2*1 m/9,81
m/sek2)=0,45 sekundy
Prędkość:
v=25 m/0,45 s = 55,5 m/s = 199,8 km/h
Przy takiej prędkości przejechanie 200 metrów zajmuje niespełna 4 sekundy. Ciekawe jak kierowca toyoty mógł zauważyć Wałęsę. Gdy rozpoczynał on manewr to motocykla jeszcze tam nie było.

http://czerwonykiel.blogspot.com/2011/09/pomrocznosc-jasna-klanu-waesow.html

n a r a ż e n i * jak Polska

Naruszyłem interesy środowiska Tuska

- Program PiS-u jest mi bardzo bliski. Wcześniej głosowałem na to ugrupowanie. Są dla mnie wiarygodni. Miałem okazję przekonać się o tym niejako na własnej skórze. To uczciwi i rzetelni politycy. Chcą realnie walczyć z korupcją, nie stosując dla nikogo taryfy ulgowej – mówi Tomasz Kaczmarek
Rozmowa z Tomaszem Kaczmarkiem, byłym funkcjonariuszem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, kandydatem w wyborach do Sejmu ze świętokrzyskiej listy Prawa i Sprawiedliwości
Jeszcze wiosną wypierał się pan startu w wyborach. Co spowodowało zmianę decyzji?
Startu w wyborach nigdy się nie wypierałem. Natomiast zawsze podkreślałem że jeżeli otrzymam poważną propozycję wejścia do świata polityki to ją rozważę. Tak się stało – dlatego podjąłem decyzję o kandydowaniu do Sejmu z województwa świętokrzyskiego.
Dlaczego z list Prawa i Sprawiedliwości?
Program PiS jest mi bardzo bliski. Wcześniej głosowałem na to ugrupowanie. Są dla mnie wiarygodni. Miałem okazję przekonać się o tym niejako na własnej skórze. Byłem funkcjonariuszem CBA w czasach rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego i wiem że to uczciwi i rzetelni politycy. Chcą realnie walczyć z korupcją, nie stosując dla nikogo taryfy ulgowej. A ja równość wobec prawa stawiam na pierwszym miejscu.
Zamierza pan wstąpić w szeregi partii Jarosława Kaczyńskiego?
Nie wykluczam tego.
Jest pan osobą znaną głównie dzięki sprawie rozpracowania afery korupcyjnej związanej z byłą posłanką Platformy Beatą Sawicką, ale to chyba za mało by zostać posłem. Czym ma pan zamiar przekonać do siebie wyborców?
Zadał pan to pytanie tak jakby praca agenta pod przykryciem, działającego w środowisku osób z najwyższych szczebli władzy, była zadaniem dla praktykanta. A jest dokładnie odwrotnie. I nie mówię tylko o sobie ale również o innych funkcjonariuszach pod przykryciem którzy wykonywali zadania w CBA. Przez 15 lat pracowałem na rzecz bezpieczeństwa Polski. Przeszedłem wszystkie szczeble policyjnej kariery by dojść do tych najwyższych – pracy w CBŚ i CBA. Walczyłem z mafią narkotykową handlującą kobietami, gangami złodziei samochodowych. Miedzy innymi dzięki mojej pracy wielu przestępców rozprowadzających narkotyki pod szkołami trafiło za kratki. To wymierne osiągnięcie. Dodam że z mafią narkotykową walczyłem również w województwie świętokrzyskim z którego dziś kandyduję. Dlatego mam bogate doświadczenie i wiedzę zarówno na temat służb specjalnych jak i z zakresu bezpieczeństwa. Specjaliści mojej rangi w innych krajach są bezcenni. Ja zostałem zmuszony do odejścia z CBA bo naruszyłem interesy środowiska politycznego Donalda Tuska. Mimo to nadal chcę służyć mojej ojczyźnie, tak jak to robiłem całe dorosłe życie. Jeżeli wyborcy udzielą mi poparcia będę walczyć z korupcją i działać na rzecz poprawy bezpieczeństwa jako poseł Rzeczypospolitej.
Co to znaczy być profesjonalistą w zawodzie który pan wykonywał?
Od funkcjonariusza pod przykryciem wymaga się wszechstronnej wiedzy na temat działania grup przestępczych oraz zasad przenikania w te środowiska. Taką wiedzę zdobywa się latami – podczas realnej pracy i podczas mnóstwa różnorodnych szkoleń. Niezbędne są także predyspozycje psychiczne, a ponadto całkowite oddanie sprawie. Są chwile gdy przykrywkowiec pracuje cały czas, musi umieć dostosować się do przestępców których rozpracowuje. To bardzo trudne. Dlatego na całym świecie funkcjonariusze pod przykryciem uznawani są za elitę służb. Polscy przykrywkowcy – a znam ich wielu – naprawdę pracują dla dobra swojej ojczyzny, a nie dla pieniędzy, bo dużych pensji nie dostają. Wiem że w dzisiejszym świecie patriotyzm nie jest w modzie ale ja w pracy narażałem swoje zdrowie, a niekiedy i życie, bo wierzyłem że mój trud nie pójdzie na marne. I wierzę że kolejny raz przyda się Polsce.
Często używa pan terminu ‘przykrywkowiec’…
Po części już wyjaśniłem. Przykrywkowiec to funkcjonariusz policji lub innych służb który wnika w świat przestępczy by zbierać dowody na łamanie prawa. Posłużę się przykładem handlarzy narkotykami. Przykrywkowiec udaje że jest takim przestępcą jak oni. Zdobywa ich zaufanie. Ale nie robi tego na własną rękę – ściśle współpracuje z zespołem policjantów który go wspiera. Jego celem jest doprowadzenie do sytuacji w której bandyci zostaną przyłapani na gorącym uczynku, na przestępstwie. Zdobywa także inne dowody potwierdzające ich kryminalną działalność.
Część mediów przypięła panu łatkę bezdusznego playboya.
Tomasz Kaczmarek jest osobą bezkompromisową w walce z przestępczością. Trudno mi kolejny raz odnosić się do bzdur kolportowanych przez tzw. główne media. Proszę zwrócić uwagę że tym opowieściom przeczy nawet raport z prac komisji ds. nacisków pod kierownictwem posła Andrzeja Czumy. Zapewniam że nie mam zamiaru udawać. Będę się starać pokazać swoje prawdziwe oblicze. Planuję mnóstwo spotkań. W wielu już zresztą uczestniczyłem i widzę że mimo tej potężnej czarnej propagandy ludzie widzą we mnie uczciwego, porządnego człowieka. To bardzo krzepiące. Zamierzam pokazywać się moim wyborcom takim jakim naprawdę jestem na co dzień, ze swoim podejściem do ojczyzny, do pracy i w ogóle do życia.
Zdekonspirowany odszedł pan z CBA. Czuje się pan pokrzywdzony?
Nie myślę już o własnej krzywdzie ale o tym jak zapobiec takim sytuacjom w przyszłości. Jaki mechanizm należy zastosować by zapewnić bezpieczeństwo wszystkim funkcjonariuszom pracującym pod przykryciem. Prawdę mówiąc pierwszy raz spotkałem się z sytuacją – przy czym chcę podkreślić że wiele lat pracowałem w różnego rodzaju służbach, w pionach operacyjnych – kiedy media ujawniają tajnego agenta narażając na szwank jego życie i zdrowie. To dla mnie nie do pojęcia. Proszę pamiętać że ci odważni i ofiarni ludzie pracują z prawdziwymi bandytami. W tej sytuacji nie mogą czuć się pozostawieni samym sobie, pozbawieni ochrony państwa. Dekonspirowanie tajnych agentów jest działaniem na szkodę kraju. Jeżeli wyborcy powierzą mi mandat poselski będę walczyć o bezpieczeństwo policjantów.
Ma pan do kogoś szczególne pretensje że został pan zdekonspirowany?
Moje zdjęcie prasie udostępnili ludzie z bliskiego kręgu Aleksandra Kwaśniewskiego. To dość symboliczna i wiele mówiąca informacja – osoba z otoczenia byłego prezydenta ujawnia dane funkcjonariusza pod przykryciem, działając tym samym na niekorzyść Polski. Nasuwa się pytanie o jakość tej byłej głowy państwa. Ale pozostawię to bez komentarza. Za skandaliczne uznaję zachowanie obecnego szefa CBA Pawła Wojtunika który swoją biernością wydał niemą zgodę na takie praktyki. Nie żądał wyciągnięcia konsekwencji wobec tych dziennikarzy którzy ujawnili mój wizerunek i wszystkie dane, łącznie z informacjami o moich rodzicach. To skandal i w mojej ocenie przynajmniej ogromna nieodpowiedzialność.
Ile lat pan pracował pod przykryciem?
Osiem. Dzięki m.in. mojej pracy wielu groźnych przestępców – ludzi bez skrupułów – trafiło za kratki m.in. za handel narkotykami, ale również za udział w poważnych aferach korupcyjnych. Jedni odsiadują wyroki, inni już wyszli z więzienia. Nietrudno się domyślić że przynajmniej niektórzy z nich chcieliby się na mnie zemścić. Media dały im taką możliwość, ułatwiły zadanie: pokazały jak wyglądam, gdzie mieszkam.
Chciałby pan wrócić do służby gdyby taka okazja się nadarzyła?
Polsce można służyć na różne sposoby. Zapewniam że będę robić wszystko by ludzie czuli że mieszkają w kraju bezpiecznym: wolnym od korupcji, handlarzy narkotykami.
Mówi się o panu – jeden z najmłodszych emerytów w Polsce.
Tak samo można powiedzieć o wielu policjantach i żołnierzach którzy odchodzą ze służby po 15 latach pracy. Jestem młodym człowiekiem ale przypominam że to nie ja zrezygnowałem z pracy w CBA tylko zostałem zmuszony do odejścia.
Poseł Beata Kempa doceniając pańskie doświadczenie twierdzi że z Antonim Macierewiczem i Mariuszem Kamińskim mógłby pan stworzyć zespół ekspertów od służb specjalnych.
Poseł Kempa wymieniła mnie wśród ludzi których szanuję i bardzo cenię. Mariusza Kamińskiego poznałem w CBA jako człowieka wielkiej uczciwości i rzetelności. Antoni Macierewicz to osoba niezwykle odważna. Jego działania na rzecz wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej uznaję za kluczowe dla przyszłości Polski. Myślę że to w jaki sposób obecna władza i rząd traktują podległe sobie służby jest karygodne. Wierzę że wkrótce będzie to można zmienić.
Czym chciałby się pan zająć po ewentualnym zdobyciu mandatu posła?
Może nieskromnie to zabrzmi ale wiedza jaką posiadam w zakresie bezpieczeństwa, służb specjalnych czy policji, jest naprawdę bardzo duża. Dlatego chciałbym wnieść swój wkład na polu działania tych instytucji oraz pomagać funkcjonariuszom służb i policjantom. Nie chcę być parlamentarzystą który wmawia swoim wyborcom że jest specjalistą od wszystkiego. Będę zajmować się tym na czym się znam, skoncentruję się na zagadnieniach z zakresu bezpieczeństwa państwa. Chciałbym zaangażować się również w wyjaśnianie tragedii z 10 kwietnia 2010.
rozm. mk/nd /25.8.2011/

niedziela, sierpnia 28, 2011

cena t a m t e g o złota



Janusz Wróbel, IPN Łódź    http://www.ipn.gov.pl/portal.php?serwis=pl&dzial=345&id=5518&poz=2

 
Wojenne losy polskiego złota
 


Rząd polski od czasu reformy monetarnej Władysława Grabskiego przywiązywał wielką wagę do stabilizacji waluty. Jednym z najważniejszych czynników gwarantujących siłę złotówki były odpowiednio wysokie rezerwy złota. Gromadził je Bank Polski utworzony w 1924 r., w formie prywatnej spółki akcyjnej. Jego obowiązkiem była emisja waluty polskiej oraz utrzymywanie stałego kursu wymiany. Starano się to zapewnić dzięki zgromadzeniu odpowiednio wysokich rezerw złota i obcych walut.


Według oficjalnych danych z sierpnia 1939 r. Bank Polski posiadał złoto w sztabach o łącznej wadze prawie 38 ton, a ponadto sporo złotych monet [1].
W obliczu nadciągającej wojny z Niemcami podjęto odpowiednie kroki, aby złoto zabezpieczyć. Część złota znajdującego się w warszawskim skarbcu Banku Polskiego postanowiono wyekspediować do oddziałów terenowych położonych we wschodniej części kraju. W czerwcu i lipcu 1939 r. cztery transporty pojechały do oddziałów banku w Siedlcach, Brześciu nad Bugiem, Zamościu i Lublinie. Ponadto w twierdzy brzeskiej przygotowano specjalne pomieszczenia, dokąd miano w razie potrzeby ewakuować całe złoto z Warszawy. Jeszcze przed wybuchem wojny zastanawiano się, czy nie wywieźć go na Zachód, gdzie złożone w bankach francuskich, angielskich i amerykańskich byłoby całkowicie bezpieczne. Na ten temat panowały jednak rozbieżne opinie. O ile kierownictwo Banku Polskiego pomysł ten popierało, o tyle sprzeciwiał się temu wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski, który obawiał się, że w niesprzyjających okolicznościach polskie złoto łatwo mogłoby paść ofiarą sekwestru. Niewątpliwie w dyskusjach nad tym zagadnieniem brano pod uwagę doświadczenia z okresu pierwszej wojny światowej, kiedy to Rosja dysponująca ogromnymi rezerwami złotego kruszcu przechowywanego w krajowych bankach miała duże problemy z wykorzystaniem ich do sfinansowania zakupów broni na Zachodzie. Rosjanie musieli uciec się do transportowania złota drogą morską, co w warunkach wojennych wiązało się z dużym ryzykiem [2].
Do wybuchu wojny, mimo podejmowanych prób, plany wywiezienia złota z Polski nie zostały zrealizowane. Z oczywistych względów odrzucono pomysł transportu złota drogą lądową przez Niemcy. Nie wywieziono go również nowoczesnymi samolotami pasażerskimi LOT-u, gdyż nie zdołano załatwić wszystkich formalności związanych z międzylądowaniem w krajach skandynawskich. Według stanu z 1 września 1939 r. zasoby złota Banku Polskiego były ogółem warte 463,6 mln złotych, to jest około 87 mln ówczesnych dolarów amerykańskich. Z tego złoto wartości 193 mln zł znajdowało się nadal w skarbcu centralnym w Warszawie. Sztaby wartości 170 mln zł przechowywano w Brześciu nad Bugiem, Lublinie, Siedlcach i Zamościu, a złoto wartości nieco ponad 100 mln zł znajdowało się w depozytach Banku Polskiego ulokowanych od dawna za granicą, głównie w Banku Francji, Banku Anglii oraz bankach amerykańskich i szwajcarskich [3]. Tak więc zasadnicza część złotego skarbu Rzeczypospolitej znajdowała się nadal w kraju. W pierwszych dniach wojny ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo rezerw złotego kruszcu zdali sobie sprawę z faktu, że wojska niemieckie zbliżają się do stolicy szybciej, niż tego się spodziewano. Uznano, że nie ma chwili do stracenia i należy natychmiast podjąć decyzję o ewakuacji zasobów przechowywanych w podziemiach Banku Polskiego przy ul. Bielańskiej.
4 września autobusami należącymi do Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych wywieziono do Brześcia 15 ton złota wartości 80 mln zł. Tegoż dnia u premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego zjawili się pułkownicy Ignacy Matuszewski i Adam Koc oraz były minister handlu Henryk Floyar-Rajchman. Oświadczyli, że działają z upoważnienia wicepremiera i ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego, i zażądali pomocy w zorganizowaniu ewakuacji złota z Warszawy. Premier w pełni podzielił ich troskę o bezpieczeństwo skarbu Rzeczypospolitej i wydał im specjalne glejty gwarantujące pomoc wszystkich organów państwowych w przeprowadzeniu tej ważnej misji. Nad bezpieczeństwem operacji czuwali urzędnicy Banku Polskiego uzbrojeni w broń krótką oraz strażnicy bankowi. Okazało się jednak, że obiecanych samochodów było zbyt mało, aby wywieźć wszystko jednym transportem. W nocy z 4 na 5 września pierwsza partia złota z Warszawy dotarła do Lublina, szybko ją rozładowano i auta wróciły do Warszawy po resztę złota. 5 września druga kolumna opuściła stolicę, napotykając na szosach ogromne trudności. Drogi były zatarasowane wszelkiego rodzaju pojazdami, wszędzie panował niesamowity chaos, trwały ataki lotnictwa niemieckiego. Mimo to kolumna z transportem złota dotarła do Lublina, gdzie spodziewano się dłuższego postoju.
Okazało się, że były to złudne nadzieje. Niemcy parli na wschód, oskrzydlając polskie armie od północy i południa. W tej sytuacji nakazano dalszą ewakuację złota w kierunku południowo-wschodnim. Uznano, że nowym miejscem przechowania skarbu Banku Polskiego będzie Łuck. W nocy z 7 na 8 września 30 autobusów i samochodów osobowych przewiozło tam całe złoto znajdujące się w Lublinie. Zatrzymano się na dłuższy odpoczynek.
Wydarzenia wojenne rozwijały się jednak w takim tempie, że zaczęto myśleć o całkowitej ewakuacji wszelkich zasobów kruszcu poza granicę Polski. Do przygotowań przystąpiono wszędzie tam, gdzie znajdowało się złoto, a więc nie tylko w Łucku, ale również w Brześciu nad Bugiem, Siedlcach i Zamościu. Między 7 a 9 września drogą kolejową przewieziono do Śniatynia przy granicy z Rumunią cały zapas złota przechowywany dotąd w Brześciu oraz w Łucku. Tam też dotarło złoto z Zamościa. 13 września w Śniatyniu zebrano całość złota Banku Polskiego z wyjątkiem 3817 kg złota wartości ponad 22 milionów złotych, które pozostawiono w Dubnie do dyspozycji rządu polskiego.
Teraz należało załatwić na drodze dyplomatycznej kwestię tranzytu polskiego złota przez terytorium Rumunii. Sprawa nie była wcale prosta. Wprawdzie kraj ten był formalnie związany sojuszem z Polską od 1921 r., ale jego ostrze wymierzone było nie przeciwko Niemcom, a Związkowi Sowieckiemu. Ponadto Bukareszt był pod stałym naciskiem Berlina i Moskwy, które nalegały, aby rząd rumuński nie zezwalał na tranzyt ludzi i towarów z Polski na Zachód i odwrotnie. Z każdym dniem, wraz z pogarszaniem się sytuacji militarnej Polski, stanowisko Rumunii było coraz trudniejsze, w coraz mniejszym stopniu mogła ona ignorować naciski niemieckie i sowieckie.
Ambasada Rzeczypospolitej w Bukareszcie, powiadomiona o planach ewakuacji polskiego złota przez Rumunię, rozpoczęła energiczne starania o uzyskanie na nią zgody rządu rumuńskiego. Polaków wspierali w tych staraniach ambasadorzy Francji i Wielkiej Brytanii, również zainteresowani tym, aby polskie złoto nie wpadło w ręce niemieckie.
Wysiłki dyplomatyczne okazały się skuteczne i ambasador Roger Raczyński zawiadomił władze polskie, że Rumuni zgadzają się na przewóz polskiego złota do portu w Konstancy nad Morzem Czarnym, gdzie oczekiwać miały statki alianckie. Rumuni stawiali jednak jeden warunek; cały transport miał odbyć się w ciągu 48 godzin.
Po polskiej stronie granicy rozpoczęły się gorączkowe przygotowania do ewakuacji. W nocy z 13 na 14 września załadowano na stacji w Śniatyniu całość złota do dziewięciu wagonów towarowych. Każdy wagon opatrzono trzema rodzajami plomb i zamknięto na kłódki. Pół godziny po północy pociąg przekroczył granicę i ruszył w kierunku Konstancy. Przez cały czas był eskortowany przez rumuńskich policjantów i polski personel Banku Polskiego. 15 września, krótko po północy, „złoty” pociąg był już w Konstancy. Na miejscu okazało się jednak, że nie ma statku, który mógłby natychmiast zabrać ładunek. Przewlekanie sprawy było bardzo niebezpieczne, gdyż Niemcy wpadli już na trop polskiego złota i zaczęli energiczne starania, aby je zatrzymać. 14 września poseł niemiecki w Bukareszcie Wilhelm Fabricius na spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Rumunii Grigore Gafencu złożył protest przeciwko łamaniu przez ten kraj neutralności. Niemiecki dyplomata domagał się, aby Rumuni złoto traktowali jak materiał wojenny. Rumuński minister udał, że o sprawie przewozu złota nic konkretnego nie wie, ale obiecał przeprowadzić odpowiednie dochodzenie. Przyjęta przez niego taktyka była korzystna dla Polski, dawała bowiem czas na wywiezienie złota z Konstancy.
Warto w tym miejscu dodać, że w tym samym czasie Polskę opuściło kierownictwo Banku Polskiego, a poza złotem wywieziono papiery wartościowe oraz klisze umożliwiające druk banknotów. O ile ewakuacja złota była w pełni uzasadniona, o tyle, jeśli chodzi o wyjazd dyrekcji banku i wywiezienie klisz, opinie specjalistów do dziś są podzielone. Niektórzy uważają, że miało to negatywne następstwa gospodarcze dla okupowanego kraju, doprowadziło do próżni walutowej i ułatwiło okupantowi ograbienie ludności [4].
14 września do Konstancy wpłynął mały tankowiec „Eocene” o wyporności zaledwie 4 tys. ton. Statek był zarejestrowany w Hongkongu i wykonywał zlecenia amerykańskiej firmy naftowej. Jego dowódca kpt. Brett sądził, że w Konstancy czeka go rutynowy załadunek paliwa, tymczasem odwiedził go konsul brytyjski, który poprosił o zabranie kilkudziesięciu ton polskiego złota. Kapitan Brett nie miał nawet czasu dobrze przemyśleć ryzyka związanego z tą sprawą, gdyż konsul dał mu pięć minut na zastanowienie. Na szczęście dla Polaków wyraził zgodę. Złoto załadowano na pokład statku i wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby opuścił Rumunię.
Okazało się jednak, że miejscowi urzędnicy nie wyrażali zgody na opuszczenie portu, twierdząc, że nie wszystkie formalności zostały załatwione. Polacy podejrzewali, że jest to wynik niemieckich nacisków. Czekanie na wyjaśnienie wszystkich wątpliwości i oficjalną zgodę zarządu portu w Konstancy było niebezpieczne, z drugiej jednak strony ryzykowne było również samowolne opuszczenie portu. Obawiano się, że może nastąpić atak lotniczy bądź interwencja marynarki wojennej. Ostatecznie jednak uznano, że lepiej podjąć ryzyko na morzu niż bezczynnie czekać, aż Niemcy położą rękę na polskim złocie.
„Eocene” podniósł kotwicę i nie pytając nikogo o zgodę, odpłynął na południe w kierunku cieśnin tureckich. Kpt. Brett trzymał statek możliwie blisko brzegu, tak aby w przypadku storpedowania osadzić go na mieliźnie i uratować złoto. Na szczęście nic złego się nie stało i już 16 września statek wpłynął do tureckiego portu pod Stambułem.
Nie ulega wątpliwości, że wywiezienie złota z Polski nie byłoby możliwe bez życzliwości Rumunów. Ich stanowisko wywołało wściekłość Niemców. Ambasador Fabricius oświadczył ministrowi Gafencu, że Rumunia „dopuściła się ciężkiego naruszenia neutralności, co nigdy więcej nie powinno się powtórzyć” [5].
Kolejnym zadaniem, jakie stanęło przed opiekunami transportu, było wyjaśnienie stanowiska Turcji, która sprawowała kontrolę nad cieśninami czarnomorskimi i mogła bez trudu zatrzymać transport polskiego złota. Do akcji przystąpił ambasador polski w Ankarze Michał Sokolnicki, mający zresztą od lat bardzo dobre stosunki z najwyższymi czynnikami Republiki Tureckiej. Po rozmowach z ministrem spraw zagranicznych Sükrü Saracoglu stanowisko władz w Ankarze wyjaśniło się. Turcja godziła się na tranzyt polskiego złota.
Ze względów bezpieczeństwa zdecydowano przetransportować polskie złoto drogą kolejową do Syrii. Wydawało się to rozwiązaniem najbardziej sensownym, gdyż dalsza podróż morska mogła się okazać ryzykowna, zwłaszcza że na Morzu Śródziemnym operowały już niemieckie U-booty. Nie można też było wykluczyć sabotażu agentów niemieckiego lub sowieckiego wywiadu.
20 września sztaby złota z pokładu tankowca przeniesiono do wagonów specjalnego pociągu podstawionego przez władze tureckie. 22 września transport kolejowy bez przeszkód przybył do granicy syryjskiej, gdzie ochronę cennego ładunku przejęli Francuzi. W dwa dni później polskie złoto dotarło do Bejrutu.
Cały polski personel prowadzący ewakuację mógł wreszcie odetchnąć z ulgą. Złoto Banku Polskiego znalazło się na terytorium podległym sojuszniczej Francji.
Wywiezienie skarbu Banku Polskiego uznać trzeba niewątpliwie za duży sukces. Ocalono ważny składnik majątku narodowego. Było to tym istotniejsze, że od pierwszych dni okupacji na ziemiach polskich obydwaj okupanci bezwzględnie grabili mienie. Tylko na obszarze Generalnego Gubernatorstwa do początku 1940 r. Niemcy zabrali z sejfów bankowych dewizy i różne inne kosztowności (także biżuterię) na kwotę 2 238 149 marek, w tym 276 559 dolarów amerykańskich. Samych metali szlachetnych wywieziono do Niemiec 28 ton. Łupem Niemców padły też dzieła sztuki. Naziści zagarnęli między innymi trzy najcenniejsze obrazy z kolekcji Czartoryskich (Damę z gronostajem Leonarda da Vinci, Portret młodzieńca Rafaela i Pejzaż z dobrym Samarytaninem Rembrandta) [6]. Dodać trzeba, że dla Berlina wymknięcie się transportu złota Banku Polskiego oznaczało także utratę ważnego atutu w ewentualnych rozmowach na temat utworzenia kolaboracyjnego rządu polskiego czy rokowaniach z mocarstwami zachodnimi, czego jeszcze wówczas nie wykluczano.
Z chwilą dotarcia transportu do Bejrutu wydawało się, że odyseja złota Banku Polskiego dobiegła szczęśliwego końca. Mało kto zdawał sobie jednak sprawę z tego, że zakończył się tylko pierwszy jej etap.
Władze polskie zastanawiały się, co zrobić dalej ze złotem. Przeważało stanowisko, że trzeba je przewieźć do Francji, gdzie tworzył się rząd polski na uchodźstwie pod kierownictwem gen. Władysława Sikorskiego i gdzie formowała się już armia polska. Tego samego zdania były władze francuskie, które wyznaczyły do przewozu złota krążownik „Emile Bertin”. 23 września w porcie bejruckim zaczęto przeładunek skrzyń, a już 27 września krążownik był w Tulonie, gdzie złoto wyładowano i tymczasowo złożono w tamtejszym silnie strzeżonym arsenale francuskiej marynarki wojennej.
W Bejrucie pozostała jednak druga partia złota, którą także skierowano do Tulonu, tym razem na pokładach dwóch szybkich niszczycieli. W początkach października 1939 r. skarb Rzeczypospolitej znowu był w jednym miejscu, pod kontrolą rządu polskiego.
Jeszcze w tym samym miesiącu przewieziono złoto pod konwojem francuskiej żandarmerii do Nevers nad Loarą w centralnej Francji. Spodziewano się, że tu pozostanie do końca wojny, oczywiście zwycięskiej dla Francji i jej sojuszników. Na razie blisko 34 tony złota spoczęły w podziemnym skarbcu tamtejszego oddziału Banku Francji.
Rząd polski na uchodźstwie podchodził do kwestii polskiego złota bardzo rozważnie, traktując je jako skarb narodu, który powinien być zachowany na potrzeby powojennej odbudowy. Odrzucono pojawiające się co jakiś czas pomysły, aby złoto spieniężyć, utrzymać z niego rząd polski na uchodźstwie i pokryć koszty formowania Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Te wydatki cywilne i wojskowe były pokrywane przez cały czas wojny z kredytów gotówkowych udzielanych przez zachodnich sojuszników [7].
Chociaż na przełomie lat 1939/1940 polscy emigranci we Francji, z premierem Sikorskim na czele, nie wątpili w potęgę Francji i ostateczne zwycięstwo aliantów, przezorni bankowcy zaczęli snuć plany wywiezienia części złota do Anglii lub za ocean do Stanów Zjednoczonych. Rozmowy na ten temat przeciągnęły się aż do 10 maja 1940 r., kiedy to na Francję runęła ofensywa Wehrmachtu. Złoto polskie spoczywające w banku nad Loarą ponownie znalazło się w niebezpieczeństwie. Francuzi obiecywali jednak solennie, że życzeniu Polaków stanie się zadość i złoto zostanie wysłane za ocean.
22 maja 1940 r. rząd polski, nie czekając na wynik ciągle trwających negocjacji polsko-francuskich w tej sprawie, zwrócił się o pomoc do Anglików, a ponadto prosił dowództwo Polskiej Marynarki Wojennej o wyznaczenie statków polskich, które mogłyby podjąć się trudnej i niebezpiecznej misji przewiezienia skarbu Banku Polskiego do Ameryki. Niestety, sprawa ta ślimaczyła się i nic nie zapowiadało, że szybko będzie zakończona, tym bardziej że Francuzi najwyraźniej przegrywali wojnę i tak jak przed rokiem w Polsce, administracja i transport działały coraz gorzej. Dopiero 31 maja Bank Francji wydał polecenie ewakuacji złota polskiego z Nevers do innej miejscowości położonej nieco dalej na zachód [8]. Polacy uważali, że decyzja jest błędna, gdyż w zaistniałej sytuacji należy złoto natychmiast wysłać do Ameryki. Poleceniu sojuszniczych władz nie można było się jednak przeciwstawić i ostatecznie skrzynie złota wydobyto ze skarbca banku w Nevers i załadowano na wagony kolejowe. 3 czerwca złoto dotarło do jednej z miejscowości w południowej Francji, gdzie zaczęto jego rozładunek. Położenie armii francuskiej było na tyle złe, że zanim rozładowano złoto, nadszedł nowy rozkaz, aby je zawieźć do portu Brest na wybrzeżu atlantyckim. Wkrótce i ten rozkaz okazał się nieaktualny i nadeszły nowe instrukcje. Złoto miano wywieźć do portu w Lorient, gdzie podobno oczekiwały statki. Cenny kruszec załadowano do pięciu wagonów i doczepiono do specjalnego pociągu, którym ewakuowano złoto Królestwa Belgii. Transport złota polskiego i belgijskiego dotarł bez przeszkód do Lorient i miał pozostać w tamtejszej bazie morskiej marynarki francuskiej. Nadzieje na stabilizację sytuacji na froncie, na co liczono, okazały się jednak płonne. W okolicach Lorient widać już było objawy paniki, rozchodziły się nawet pogłoski, że Niemcy wysadzili tu desant spadochronowy. Polscy urzędnicy odpowiedzialni za bezpieczeństwo złota Banku Polskiego doszli do wniosku, że niezwłocznie trzeba je wywieźć za ocean, jeśli ma nie wpaść w ręce niemieckie. Starano się skłonić Francuzów do skierowania do Lorient odpowiedniego okrętu, który mógłby przyjąć złoto belgijskie i polskie. Udało się wreszcie uzyskać od wiceadmirała de Laborde rozkaz wysłania do portu w Lorient krążownika pomocniczego „Victor Schölcher”. Znalazł się on w porcie 16 czerwca, a tego samego dnia rząd francuski zdecydował się na kapitulację.
Na szczęście w Lorient o tym jeszcze nie wiedziano. 17 czerwca nad ranem zakończono załadunek złota na krążownik i około południa wyszedł on w morze, klucząc wśród pól minowych postawionych przy wejściu do portu.
Polskie złoto konwojował dyrektor Stefan Michalski z Banku Polskiego, który był przekonany, że statek skieruje się na zachód ku brzegom Stanów Zjednoczonych. Tymczasem ku swemu zdumieniu spostrzegł, że okręt skręcił na południowy zachód. Kapitan okrętu poinformował go, że płynie do Casablanki. 23 czerwca krążownik „Victor Schölcher” szczęśliwie dotarł do Maroka. Polacy nie mogli być jednak tym zachwyceni. Francja skapitulowała i nie było wiadomo, jak nowy rząd rozwiąże kwestię polskiego i belgijskiego złota. Podjęto więc na miejscu w Casablance oraz w Londynie starania, aby skłonić Francuzów do skierowania okrętów ze złotem do wybrzeży amerykańskich. Niedawni sojusznicy realizowali jednak swoją politykę. Wprawdzie krążownik wyszedł ponownie w morze, ale i tym razem nie popłynął na zachód, a na południe. Wkrótce wszystko się wyjaśniło. Punktem docelowym był Dakar we francuskim Senegalu.
O celu rejsu nie wiedziały władze polskie, które w pośpiechu przeniosły się do Londynu. W ogólnym rozgardiaszu panującym w tych dniach nie zapomniano jednak o złocie Banku Polskiego. Generał Sikorski osobiście interweniował u premiera Winstona Churchilla, prosząc go, aby brytyjska marynarka wojenna zatrzymała statek z polskim złotem. Problem był jednak w tym, że w Londynie nie wiedziano, gdzie jest złoto. Nadchodziły sprzeczne wiadomości: że polskie złoto płynie na pokładzie krążownika „Emile Bertin” do Kanady, że jest transportowane na Martynikę. Sytuacja wyjaśniła się dopiero 30 czerwca, kiedy dotarła do Londynu depesza dyr. Michalskiego nadana za pośrednictwem konsulatu angielskiego w Dakarze, informująca, że w porcie tym rozładowano skarb Banku Polskiego, a także złoto Narodowego Banku Belgii. Rychło jednak i te wiadomości okazały się nieaktualne. Francuzi obawiając się ewentualnej próby odzyskania złota przez marynarkę brytyjską, wysłali je w głąb kraju. Skrzynie ze złotem wywieziono daleko na wschód na obrzeża Sahary, do miasteczka Kayes (obecnie Republika Mali), odległego od Dakaru o prawie 800 km. Powstała w ten sposób zupełnie nowa sytuacja. Złoto wprawdzie nie wpadło w ręce Niemców, co byłoby najgorsze, znalazło się jednak w rękach rządu Vichy, który poszedł na współpracę z Niemcami i w niczym nie chciał się im narażać.
W Londynie, gdzie zainstalował się od nowa polski rząd na uchodźstwie, postanowiono zrobić wszystko, aby złoto z Afryki wydobyć i przetransportować do Ameryki. Szkopuł polegał jednak na tym, że rząd gen. Sikorskiego dysponował nikłymi środkami i we wszystkim musiał polegać na swym jedynym sojuszniku – Wielkiej Brytanii. Polski przywódca wielokrotnie rozmawiał z premierem Churchillem na temat polskiego złota, namawiał go nawet do użycia siły przeciwko Francuzom, jeśli nie będą chcieli dobrowolnie go wydać.
Wkrótce okazało się, że Francja kapitulując przed Hitlerem, musiała uwzględniać niemiecki punkt widzenia także w kwestii złota. Wprawdzie marszałek Philippe Pétain nie zgodził się wydać złota III Rzeszy, ale też zobowiązał się, że nie zostanie ono zwrócone Polakom.
W tej sytuacji zaczęto poważnie rozważać użycie siły. Anglicy długo pozostawali głusi na prośby Polaków w tym względzie, ale w końcu doszli do wniosku, że będzie to korzystne także dla ich interesów. Admiralicja brytyjska opracowała śmiały plan ataku na Dakar. Chodziło głównie o to, aby port ten nie stał się przypadkiem bazą dla niemieckich okrętów podwodnych. Sprawa polskiego złota miała drugorzędne znaczenie.
W końcu września 1940 r. potężna eskadra angielskich pancerników wsparta przez lotniskowiec pojawiła się pod Dakarem z zamiarem opanowania portu. Francuzi nie zamierzali jednak kapitulować i stawili silny opór. Jeden z pancerników został poważnie uszkodzony, a ostrzał artyleryjski i ataki lotnicze na miasto okazały się nieskuteczne, głównie na skutek złej pogody. W tej sytuacji Anglicy zdecydowali się na odwrót. Polskie złoto pozostało więc w nadal w rękach rządu marszałka Pétaina [9].
Fiasko próby zbrojnego odbicia złota Banku Polskiego zmusiło Polaków do ponowienia pertraktacji z Francuzami. Zaczęły się poufne kontakty polskich dyplomatów z rządem marszałka Pétaina. Okazało się, że porozumienie jest możliwe. Francuzi wprawdzie nie godzili się na wydanie polskiego złota znajdującego się w Afryce, ale zaproponowali, że oddadzą do dyspozycji Banku Polskiego złoto Banku Francji zdeponowane w Kanadzie. Rozwiązanie to wydawało się do przyjęcia, ale o dziwo nie zgodzili się na nie Anglicy. Otóż złoto francuskie znajdujące się w Kanadzie tak czy owak było już w rękach Brytyjczyków i mogli z nim zrobić, co tylko chcieli. Przekazanie ich Polakom było niekorzystne dlatego, że Francuzi oddawali złoto, nad którym nie mieli już kontroli. Mogliby też bez przeszkód dysponować złotem polskim w Afryce, a może nawet przekazać je Niemcom. Z punktu widzenia Londynu lepiej było więc, aby wszystko pozostało bez zmian.
Oczywiście bez zgody i pomocy Anglików Polacy nic w sprawie złota zrobić nie mogli, zaczęli więc szukać innego rozwiązania. Przykład dali Belgowie, którzy byli w podobnej sytuacji. Francuzi nie chcieli oddać ich zasobów złota, które znalazły się również w Afryce. W tej sytuacji Belgowie zdecydowali się wytoczyć Bankowi Francji proces przed sądem amerykańskim w Nowym Jorku. Rozwiązanie to było o tyle trafne, że w bankach amerykańskich spoczywały znaczne depozyty francuskiego złota, które w przypadku pomyślnego wyroku można było przejąć. Podobnie postąpili Polacy.
Nie było szansy, aby polskie złoto wydał rząd marszałka Pétaina, ale inaczej rzecz się miała z Francuskim Komitetem Narodowym gen. Charles’a de Gaulle’a, który stanowił zalążek rządu francuskiego u boku aliantów. W październiku 1941 r. rząd gen. Sikorskiego zawarł z komitetem układ, w którym znalazł się paragraf dotyczący polskiego złota. Francuzi zobowiązywali się w nim do zwrotu kruszcu, natychmiast jak tylko wejdą w jego posiadanie.
Wypełnienie tego zobowiązania stało się możliwe po lądowaniu wojsk amerykańskich i angielskich w listopadzie 1942 r. w koloniach francuskich w północnej Afryce. Od tej chwili posiadłości kolonialne Francji zostały uwolnione spod kontroli rządu marszałka Pétaina i znalazły się w strefie wpływów państw alianckich i komitetu gen. de Gaulle’a. Powstała tym samym realna szansa, że polskie złoto wróci do prawowitego właściciela. Zanim rząd polski przejął kontrolę nad złotem, upłynęło jednak sporo czasu. Dopiero w styczniu 1944 r. polscy urzędnicy bankowi dotarli do Dakaru, a wkrótce do położonej w głębi kraju miejscowości Kayes, gdzie w pilnie strzeżonym budynku administracji kolei przechowywano złoto Banku Polskiego. Wkrótce skrzynie złota przewieziono do fortu w Dakarze, komisyjnie przejęli je Polacy. Po czterech latach złoto wróciło więc do prawowitych właścicieli. Rząd polski na uchodźstwie podjął teraz decyzję, aby część złota skierować do Anglii, a resztę na kontynent amerykański.
Tymczasem sytuacja polityczna ponownie zaczęła się komplikować. Przeciwko wydaniu złota rządowi polskiemu zaprotestował ambasador sowiecki przy władzach francuskich, Aleksander Bogomołow. Utrzymywał on, że złoto powinno pozostać na razie w Afryce, a jako decydujący powód takiego rozstrzygnięcia podał przekonanie rządu sowieckiego, że rząd polski w Londynie nie powróci do kraju. Zdaniem sowieckiego dyplomaty złoto powinno przypaść polskiemu rządowi, który miał być w przyszłości utworzony przez komunistów. Na szczęście gen. de Gaulle nie podzielał sowieckiego punktu widzenia.
W lutym 1944 r. do Dakaru przybyły dwa amerykańskie niszczyciele, które łącznie zabrały po 500 skrzynek złota. Dotarły one bez przeszkód do Nowego Jorku, gdzie w arsenale US Navy zaczęto wyładunek. Zachowano wszelkie środki ostrożności. W porcie czuwali żołnierze piechoty morskiej, agenci FBI i policja. Przystąpiono również do transportowania złota przeznaczonego do Wielkiej Brytanii i Kanady.
Kiedy złoto zostało rozmieszczone w sojuszniczych bankach Anglii, Kanady i Stanów Zjednoczonych, zaczęła się nowa rozgrywka. W Polsce powstał Rząd Tymczasowy składający się z komunistów i ich sympatyków, uznawany przez Związek Sowiecki. Rząd polski w Londynie wprawdzie nadal był uznawany przez państwa zachodnie, ale nie ulegało wątpliwości, że w najbliższych latach to Sowieci będą mieli najwięcej do powiedzenia w sprawach polskich.
Komuniści polscy mieli wielką ochotę przejąć złoto Banku Polskiego. Dawało to wielorakie korzyści. Można było uzyskać najlepszy środek płatniczy, co było bardzo ważne w sytuacji, gdy w zniszczonym kraju brakowało dosłownie wszystkiego. Przekazanie komunistom złota polskiego z banków zachodnich byłoby także dowodem, że państwa zachodnie pogodziły się z rządami komunistów w Polsce. Byłaby to więc pośrednia forma ich legitymizacji.
W początkach lipca 1945 r., już po zakończeniu wojny w Europie, mocarstwa zachodnie wycofały uznanie dla polskiego rządu w Londynie. Za jedyny legalny rząd polski uznano Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej w Warszawie zdominowany przez komunistów. Zaczęły się teraz rozmowy o przekazaniu złota Banku Polskiego władzom w Warszawie. Z początku szły bardzo opornie. Anglicy nie negowali prawa Warszawy do przejęcia spadku po Banku Polskim, ale domagali się uregulowania zobowiązań polskich wobec Wielkiej Brytanii zaciągniętych w okresie wojny. Chodziło głównie o spłatę kredytów udzielonych rządowi emigracyjnemu na utrzymanie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i na cele cywilne. Ostatecznie w czerwcu 1946 r. doszło do podpisania układu o likwidacji wszystkich zobowiązań rządu RP wobec Wielkiej Brytanii. Przewidywał on, że z tytułu wydatków poniesionych przez Wielką Brytanię na poczet utrzymania polskich uchodźców wojennych, które zamknęły się ogólną kwotą 32 mln funtów szterlingów, Polska wypłaci 3 mln funtów szterlingów w złocie, które miały pochodzić z zasobów Banku Polskiego przechowywanych w Londynie. Reszta złota miała powrócić do Polski lub pozostać w bankach angielskich do dyspozycji rządu polskiego w Warszawie.
Inaczej rozwiązano sprawę tej części złota Banku Polskiego, która znalazła się w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.
Poseł polski w Kanadzie z ramienia rządu emigracyjnego, Wacław Babiński, uznał, że złoto nie powinno wpaść w ręce komunistów. Alarmował władze w Londynie, proponował nawet, aby przekazać złoto Banku Polskiego do Irlandii, która była jednym z nielicznych krajów nie uznających rządu komunistycznego w Warszawie. Niestety, do realizacji tego ciekawego pomysłu, który pozostawiłby do dyspozycji polskiej emigracji politycznej znaczne zasoby finansowe, ostatecznie nie doszło. Nie starczyło na to czasu, a przede wszystkim determinacji emigracyjnych polityków [10]. Kanada, w ślad za USA i Wielką Brytanią, wycofała swe uznanie dla rządu polskiego w Londynie i zamroziła aktywa polskie do czasu wyjaśnienia sytuacji. Podobnie miała się rzecz w Stanach Zjednoczonych. Po dłuższych pertraktacjach w 1946 r. władze warszawskie weszły w posiadanie złota Banku Polskiego, pozostawiając je zresztą w depozytach w tamtejszych bankach.
Trzeba w tym miejscu stwierdzić, że urzędnicy z Banku Polskiego i rząd na uchodźstwie nie zrobili w zasadzie nic, aby przeszkodzić komunistom w przejęciu złota. Pozbawili się tym samym możliwości zachowania złota, które mogło w przyszłości finansować polską akcję polityczną na emigracji i stanowić podstawy finansowe polskiego rządu na uchodźstwie. Nie było to jednak zwykłe zaniedbanie, ale wynikało raczej z faktu, że uważano złoto za nienaruszalny skarb narodu polskiego, który powinien być przekazany na potrzeby zniszczonego wojną kraju.
Skrupułów z wydaniem złota Banku Polskiego nie mieli natomiast polscy komuniści. Przede wszystkim władze w Warszawie za pomocą różnych operacji przejęły owo złoto na rzecz skarbu państwa, co w końcu doprowadziło do całkowitej likwidacji w 1952 r. Banku Polskiego [11]. Jego funkcję przejął utworzony przez komunistów Narodowy Bank Polski. Rolę głównego dysponenta polskiego złotego skarbu odgrywał odtąd Hilary Minc, jeden z najbliższych współpracowników Bolesława Bieruta i główny spec od gospodarki. Po prostu gdy trzeba było za granicą zrobić poważniejsze zakupy, Minc żądał spieniężenia kolejnych partii polskiego złota. W ten sposób bardzo szybko złoto sprzedano, nie informując o tym nawet społeczeństwa. Nie zawsze czynione zakupy były uzasadnione polskim interesem narodowym. Już na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych gospodarkę kraju całkowicie podporządkowano względom politycznym. Rozwijano przemysł ciężki i zbrojeniowy, całkowicie zaniedbywano te gałęzie przemysłu, które pracowały na potrzeby ludności. Zupełnie nie przywiązywano wagi do stabilności waluty. Powojenna złotówka była walutą niewymienialną, zupełnie oderwaną od realiów rynku światowego, i nikt nie miał do niej zaufania.
Epopeja złota Banku Polskiego w latach drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu to z jednej strony dzieje heroicznych wysiłków polskich bankowców, aby narodowy skarb ocalić i zachować dla powojennej odbudowy, z drugiej – smutna historia beztroski władz komunistycznych, które to, co zdołano ocalić, szybko roztrwoniły.

1 Z. Karpiński, O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach. Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 201.
2 Jesienią 1914 r. Rosja była zmuszona naruszyć największe na świecie rezerwy złota sięgające 1,7 mld rubli, aby poprawić wyposażenie swej zacofanej armii. Pierwszy transport złota odpłynął z Archangielska już w październiku na pokładach brytyjskich okrętów wojennych. Pomimo zachowania wszelkich środków ostrożności, Niemcy dowiedzieli się o przesyłce i próbowali zatopić okręty. Kolejne transporty złota wysyłano drogą okrężną, do Władywostoku, a następnie na pokładach japońskich okrętów do kanadyjskiego portu Vancouver – W. Clarke, Zagubiona fortuna carów, Warszawa 1998, s. 347–355.
3 W. Rojek, Odyseja skarbu Rzeczypospolitej. Losy złota Banku Polskiego 1939–1950, Kraków 2000, s. 28; Z. Karpiński, Losy złota polskiego podczas II wojny światowej, „Najnowsze Dzieje Polski”. Materiały i studia z okresu II wojny światowej, t. 1, 1957, s. 97–154.
4 Tego zdania był m.in. Feliks Młynarski, wiceprezes Banku Polskiego w latach 1924–1929, prezydent Banku Emisyjnego w latach okupacji – C. Madajczyk, Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, t. 1, Warszawa 1970, s. 614–615.
5 J. Sobczak, Polska w propagandzie i polityce III Rzeszy w latach 1939–1945, Poznań 1988, s. 40.
6 C. Łuczak, Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce, Poznań 1979, s. 241; L.H. Nicholas, Grabież Europy. Losy dzieł sztuki w Trzeciej Rzeszy i podczas II wojny światowej, Kraków 1997, s. 60–69.
7 Pierwszy taki kredyt (na cele cywilne) przyznano Polsce 7 września 1939 r. Kolejne w coraz większej kwocie uruchamiano w latach następnych. Opłacano z nich koszty utrzymania rządu, zagranicznych placówek dyplomatycznych oraz rosnące koszty opieki społecznej nad uchodźcami. Organizacja PSZ finansowana była początkowo dzięki kredytom na cele wojskowe udzielanym przez Francję, jednak po jej klęsce źródłem finansowania były kredyty brytyjskie udzielane na podstawie umowy wojskowej z 5 sierpnia 1940 r. Kredyty na cele wojskowe i cywilne miały być spłacone przez Polskę po zakończeniu wojny – M. Hułas, Goście czy intruzi? Rząd polski na uchodźstwie wrzesień 1939–lipiec 1943, Warszawa 1996, s. 35–52.
8 W. Rojek, op. cit., s. 127–132.
9 J. Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Gdynia 1962, s. 104–105.
10 Rząd na uchodźstwie w chwili wycofania uznania przez mocarstwa zachodnie dysponował jeszcze sporymi zasobami finansowymi, na które składało się nie tylko złoto Banku Polskiego, ale również depozyty w bankach szwajcarskich oraz gotówka na rachunkach polskich przedsiębiorstw, m.in. żeglugowych. Fundusze te zostały w dużej części przejęte przez władze warszawskie – Druga Wielka Emigracja 1945–1990, t. 1 [w:] A. Friszke, Życie polityczne emigracji, Warszawa 1999, s. 32.
11 W. Rojek, op. cit., s. 482–486.
tekst z „Biuletynu IPN” 2002, nr 8-9

piątek, sierpnia 26, 2011

mokra robota

Na zlecenie Kremla (leksykon zamachów i prowokacji FSB)

Do stworzenia tego leksykonu, skłoniło mnie stwierdzenie: „Rosja nie mogła przeprowadzić zamachu terrorystycznego, bo nie odważyłaby się na coś takiego w obawie przed konsekwencjami”.
Jest wiele informacji na ten temat w internecie. Postanowiłem kilka z nich zgromadzić w jednym miejscu, żeby zainteresowani tematem, mogli wyrobić sobie zdanie o sprawach poniżej przedstawionych.

Premier Rosji Władimir Putin przekonywał, że służby specjalne jego kraju, w odróżnieniu od służb specjalnych innych państw, nie stosują takich metod, jak likwidacja zdrajców.
Putin mówił o tym podczas swojego dorocznego teledialogu z obywatelami.
- W czasach stalinowskich były specjalne oddziały, które wykonywały również takie zadania, jak likwidacja zdrajców. Jednak formacje takie same już dawno zostały zlikwidowane – powiedział premier, zapytany czy będąc prezydentem podpisywał rozkazy o likwidacji zdrajców ojczyzny.
- Rosyjskie służby specjalne takich środków nie stosują – oświadczył Putin. – Jeśli zaś chodzi o zdrajców, to sami wyciągną kopyta. Zapewniam was – dodał.
Putin odpowiada na pytania rodaków już po raz dziewiąty, w tym po raz trzeci jako premier. Wcześniej rozmawiał z nimi jako prezydent. Telemost jest transmitowany na żywo przez stacje telewizyjne Rossija (dawna RTR) i Rossija-24, a także rozgłośnie radiowe Majak, Wiesti FM i Radio Rossii.
Z tymi zapewnieniami kontrastuje zdanie, jakie ma na temat „likwidacji” rosyjskich obywateli – nie zdrajców wprawdzie – były doradca Putina z czasów, gdy ten był jeszcze prezydentem.

Cytowany przez „Nasz Dziennik” prof. Andriej Iłłarionow mówi m.in., że bardzo długa jest lista polityków rosyjskich, którzy myśleli o ubieganiu się o najwyższy urząd w państwie, ale… zostali zabici. I podaje przykłady: Galina Starowojtowa, Siergiej Juszenkow, Aleksandr Lebiedź, Lieb Rochlin, Giennadij Troszew i wielu innych…
Andriej Iłłarionow przestał współpracować z Putinem, gdyż widział na własne oczy mafijne i autorytarne działania obecnego rosyjskiego premiera. Obecnie współpracuje z parlamentarnym zespołem Macierewicza ds. katastrofy smoleńskiej.
Na kolejnych stronach:
2. Zamach na Jana Pawła II
3. Wiktor Juszczenko, Micheil Saakaszwili, Lech Kaczyński – ofiary FSB
4. Smoleńskie kłamstwo WSI
5, 6. Metody śledcze pułkownika Putina
7. Bunt zgnieciony w zarodku
8. Gieorgij Gordin, „Komentarz z Rosji”
9. Amatorski film ze Smoleńska – analiza oraz transkrypcja audio (w trakcie tworzenia)
10. Bunt. Sprawa Litwinienki – film.
Zobacz także!
> Wojciech Mann – Terror FSB
  • Print
  • Facebook
  • email
  • PDF
  • Twitter
  • Wykop

soviet radar * C e r n o b y l

“Duga”, the Steel Giant Near Chernobyl


Posted on by russia
rls duga near Chernobyl 1

When someone goes to Chernobyl he often misses one thing that could be of big interest and is located just a few miles away from the exploded nuclear power plant.
This one is one of the three alike built by Russian army in Russia during the iron curtain times. It was used for some of their military purposes but as you can see is abandoned now.

Advertisement:





rls duga near Chernobyl 2

rls duga near Chernobyl 3

rls duga near Chernobyl 4

rls duga near Chernobyl 5

rls duga near Chernobyl 6

rls duga near Chernobyl 7

rls duga near Chernobyl 8

rls duga near Chernobyl 9

rls duga near Chernobyl 10

rls duga near Chernobyl 11

rls duga near Chernobyl 12

rls duga near Chernobyl 13

rls duga near Chernobyl 14

rls duga near Chernobyl 15

rls duga near Chernobyl 16

rls duga near Chernobyl 17

rls duga near Chernobyl 18

rls duga near Chernobyl 19

rls duga near Chernobyl 20

rls duga near Chernobyl 21

http://englishrussia.com/2008/04/28/duga-the-steel-giant-near-chernobyl/

środa, sierpnia 24, 2011

G ł o s

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Ze wzgórza pod Krakowem. Kardynał kontra dziennikarz



Portret użytkownika Gazeta Polska - publikacje
Oświadczenie metropolity krakowskiego wywołało w Kościele polskim takie samo zamieszanie, jak poparcie władz KUL dla skompromitowanego Juszczenki
Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy tuż przed najważniejszą uroczystością maryjną, jaką jest Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, na stronie internetowej kurii krakowskiej zamiast zachęty do udziału w obchodach na Jasnej Górze czy w Kalwarii Zebrzydowskiej zobaczyłem na głównym miejscu oświadczenie atakujące znanego dziennikarza katolickiego Tomasza Terlikowskiego, który przecież tyle razy bronił wartości chrześcijańskich. Co więcej, autorem tego oświadczenia, krótkiego, ale podszytego emocjami, jest sam ks. kardynał Stanisław Dziwisz. W oświadczeniu tym w sumie poszło o jedno zdanie z długiego artykułu o ks. dr. hab. Piotrze Natanku. Zdanie to dotyczyło upolitycznienia kurii krakowskiej.
Od strony formy oświadczenie to jest zaskakująca z kilku powodów. Po pierwsze, do tej pory nie było żadnej reakcji kardynała na teksty dziennikarskie, które ukazywały się np. w „Gazecie Wyborczej”, a które nie zostawiały suchej nitki na Kościele katolickim, w tym na nauczaniu zarówno byłego, jak i obecnego papieża. Po drugie, jeżeli w ogóle była jakaś reakcja, to wychodziła ona z ust rzecznika prasowego, ks. Roberta Nęcka, który za pomocą kościelnej nowomowy zaistniałe problemy starał się rozmydlić, jak się tylko dało. Po trzecie, sformułowania zawarte w oświadczeniu naruszają godność drugiej osoby, o której to godności tak wiele mówił bł. Jan Paweł II. Można bowiem ze sobą polemizować, ale nie takim językiem, który jest godny Stefana Niesiołowskiego, a nie byłego sekretarza papieskiego. Poza tym oskarżanie osób mających inne zdanie o to, że są „niezrównoważone”, przypomina poprzednią epokę, w której osoby takie oskarżano o „bezobjawową schizofrenię”. Dodam też, że nadzwyczaj czytelne aluzje pod adresem mojego bloga przyjmę z kolei z satysfakcją, bo oznacza to, że z blogiem tym ważne osoby w Kościele jednak się liczą.
Co do treści oświadczenia, to ostrymi słowami nie da się przesłonić faktów. O. Tomasz Dostatni, dominikanin związany z „Gazetą Wyborczą”, na łamach tejże domagał się ujawnienia tych faktów, więc je podaję. Metropolita krakowski popiera jedną opcję polityczną, czyli PO, dzięki której błyskawiczne kariery (głównie ze względu na nazwisko) robią jego najbliżsi krewni: Barbara Dziwisz (radna wojewódzka, a obecnie kandydat na posła) i Andrzej Dziwisz, wójt rady Wyżnej, rodzinnej miejscowości purpurata. Tę sytuację krytykuje wielu księży archidiecezji krakowskiej. Oczywiście nie odbieram kardynałowi prawa do własnych poglądów politycznych. Ale trudno nie przypomnieć, że w ciągu ostatnich lat, tuż przed ciszą wyborczą przyjmował on u siebie – w świetle jupiterów – kandydatów PO, choćby Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, a jednocześnie odmawiał takich spotkań innym politykom. Trzeba też przypomnieć rekolekcje dla PO. Dlaczego tylko ta jedna partia miała zorganizowane rekolekcje pod auspicjami kardynała, a inne nie? Czy tegoroczna procesja na Skałkę, w czasie której politycy PO otaczali szczelnym murem kardynała Dziwisza i szli wraz z nim przez cały Kraków, nie jest upolitycznieniem uroczystości religijnych? Tu fakty mówią same za siebie. Co więcej, znamienną rzeczą jest to, że w sporze z Terlikowskim metropolita natychmiast dostał poparcie od działaczy PO oraz od tych duchownych (jak np. ks. Kazimierz Sowa), których bracia tkwią w tej partii.
Jeśli chodzi o powiązania rodzinne, to kolejną oczywistą sprawą jest sprawa braci Rasiów, z których jeden jest posłem i szefem małopolskiej partii władzy, a drugi wpływowym sekretarzem kardynała, chcącym decydować o ważnych nominacjach w archidiecezji. Pisałem już wielokrotnie, że poseł Raś chodził po plebaniach i namawiał księży do głosowania na PO. A oni go przyjmowali, gdyż obawiali się reakcji jego brata. Ksiądz kardynał musi sobie zdawać z tego sprawę i dlatego też powinien wreszcie odsunąć braci Rasiów.
A teraz o innych problemach, choć bardzo podobnych. Bogumiła Berdychowska, lansowana przez poprawne politycznie środowiska na eksperta ds. ukraińskich, parę lat temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” napisała: „Wiktor Juszczenko jest politykiem z ukraińskich marzeń”. Podobnie pisali inni zwolennicy obozu pomarańczowych. Co więcej, tygodnik „Wprost” nadał ukraińskiemu prezydentowi tytuł Człowieka Roku, a dwa uniwersytety lubelskie – UMCS i KUL – tytuły doktora h.c. Szczególnie zbłaźnił się ten ostatni, bo uczynił to wbrew protestom społecznym.
Juszczenko zdradził jednak swoich polskich popleczników, w tym zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego, gloryfikując Stepana Banderę i zbrodniarzy z OUN-UPA. Teraz zdradził Julię Tymoszenko, która siedzi w więzieniu. Nawet wspierająca go do tej pory „Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst pod mocnym tytułem „Hańba Juszczenki”. Podobnie postąpiła „Rzeczpospolita”, publikując komentarz pt. „Juszczenko zdradził pomarańczowych”. Nie ma co ukrywać, ale ci, którzy 1 lipca 2009 r. protestowali pod gmachem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, mają dziś ogromną satysfakcję, bo to oni mieli rację, a nie ks. rektor Stanisław Wilk. Wtedy do megafonu wraz z innymi krzyczałem „Hańba, hańba”. Cieszę się, że dziś ten okrzyk podejmują nawet podwładni Adama Michnika.
A co do Bogumiły Berdyczowskiej, powinna wzorem Józefa Piłsudskiego głośno powiedzieć: „Ja was przepraszam, panowie. Ja was serdecznie przepraszam”. Podobnych słów należałoby oczekiwać od ks. Stanisława Wilka i całego senatu KUL.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

poniedziałek, sierpnia 22, 2011

na 23 - VIII - * 1939 - 2011

p o * t w o r y

"Ostatni transport do Katynia 10.04.2010"

avatar użytkownika Brus_Zły_Lis
  Książka Henryka Pająka to oczywiście kompendium informacji o zbrodni smoleńskiej w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Tym cenn...

 

Książka Henryka Pająka to oczywiście kompendium informacji o zbrodni smoleńskiej w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Tym cenniejsze, że zawiera wątki, o których nie pisze młody dziennikarz z Warszawy Leszek Szymowski. Chodzi w szczególności o dowody na ręczną inscenizację ułożenia szczątków w miejscu domniemanej katastrofy. I ciagle aktualne pytanie – czy były dwa miejsca „katastrofy” czy tylko to jedno, oficjalnie ujawnione? Czy też z miejsca prawdziwego przewieziono tylko w pobliże lotniska pewną ilość zwłok i autentycznych szczątków, i nad tym miejscem potem rozerwano inny bliźniaczy samolot?
 
Oczywiście, jest nadal wiele pytań nie zadanych przez badających zbrodnię smoleńską. 
 
 
Dlaczego były dwie grupy zwłok: zmasakrowane i praktycznie nie uszkodzone? Przecież z takiej eksplozji nie miało prawa być zwłok bez żadnych widocznych uszkodzeń? Dlaczego wszystkie zwłoki miały bardzo jasne włosy i śnieżnobiała skórę? Nawet jeżeli przyjąć, że Rosjanie czymś „polewali” zwłoki (w domyśle jakimś silnym utleniaczem), by ukryć domyślne ślady pozostałości wybuchu bomby izowolumetrycznej – wszak czyn taki wyczerpuje znamiona przestępstwa bezczeszczenia zwłok, a jak dotychczas – nikt nie podniósł tegoż tematu…
 
Nie zmienia to faktu, że książka Henryka Pająka jest „kompendium” wiedzy o zbrodni wysokiej wartości, a wespół z pracą Leszka Szymowskiego tworzą poniekąd komplet „dowodów zbrodni”, które znamy. Komplementarność obu prac możnaby rozwijać, np. Leszek Szymowski nie pisze o zeznaniach pilotów polskiego Jaka-40, a Henryk Pająk wyczerpująco je relacjonuje – a same te zeznania są dowodem na zmianę lokalizacji przez władze rosyjskie tzw. radiolatarnii przed przylotem Tu-154M 101… Za to Leszek Szymowski podnosi bardziej wyczerpująco sprawę „filmu Andreja” i informuje o fachowej analizie tegoż filmu dokonanej w laboratorium FBI w Quantico, i to już w dniu 11 kwietnia 2010 roku… A wnioski są porażające!
 
Z tym, że Henryk Pająk przyjął inną konwencję literacką i wydarzenia z dnia 10 kwietnia 2010 roku „nakłada” na fresk faktograficzny dotyczący zbrodni katyńskiej. Z nieodłącznym pytaniem o cel tamtego ludobójstwa, z nieodłącznym pytaniem o podobieństwa – i o cel tej nowej zbrodni…
 
I dopiero analizując ten „fresk historyczny” zauważyłem coś, co autor uzasadnił nijako mimochodem… I ogarnęło mnie prawdziwe olśnienie!!!
Stalin i Beria sadza drzewa  przy lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 1940 roku
 
Otóż prezentując fakty na temat kolejnych „prezydentów” „demokratycznej” Rosji (de facto chazarskich tzw. starszych braci „w wierze” /o ile kto wierzy w Belzebuba/) – Jelcyna, Putina, Miedwiediewa – Henryk Pająk po prostu konstatuje „oczywistą oczywistość” – Rosją od 1917 roku rządzi sekta Habad Lubawicz!
 
I tu mi aż wstyd… Ja, stary historyk – na ten pomysł nie wpadłem! Nagle wszystko stało się jasne… Dlaczego „pognali” Trockiego, dlaczego uśmiercili Zinowjewa, Kamieniewa – czy jak tam były ich prawdziwe nazwiska… Ależ to proste! Pomoc syjonistów z USA była potrzebna „na etapie” dokonywania przewrotu i wojny domowej! A potem ci bezwzględni naziści uprzejmie „podziękowali” kamratom z USA! Do rządzenia zdobytą Rosją, neo-Chazarią (jak to zwał tak to zwał – na salonach mówili „Soviet Union”) – syjoniści z Ameryki nie byli już potrzebni!
 
Henryk Pająk podaje też kompendium faktów na temat Habadu. Chasydzka sekta powstała w społeczności żydowskiej w Rosji, dokładnie w miasteczku Lubawicz w dawnym województwie smoleńskim, pod koniec XVIII wieku… Fascynaci tzw. prawa noachickiego, twórcy ideologii „tikkun olam” („oczyszczania świata”). Do dziś dnia propagatorzy swego rodzaju „mistycznego rasizmu”, bardzo bezwzględnego. Związany z nimi w USA rabin Ytzchak Ginsburg oficjalnie głosi, że DNA żydowski jest „bez porównania” lepszy od DNA „gojów” – bo zawiera „pierwiastek boski”!
 
Rzecz też w tym, że członkowie Habadu – jak to chasydzi („chasidi” znaczy po hebrajsku „czyści”) nawet wielu Żydów uważają za takich nie do końca… „czystych”. Dla skrajnej bezwzględności jaką implikuje prawo noachickie implikuje to… Cóż… Kamieniew, Zinowiew, Trocki… Skończyli nieciekawie… A w stosunku do gojów – cóż… Straszliwe represje tzw. rewolucji i wojny domowej w Rosji, głód na Ukrainie, Katyń, Gułag i jego ofiary, Smoleńsk… W tej ostatniej zbrodni zginęło i wiele osób żydowskiego pochodzenia… Nihil novi sub sole – nic nowego pod słońcem!
 

 
Oczywiście, Henryk Pająk zauważa nijako mimochodem, że po roku 1990 Habad Lubawicz opanował władze państwa Izrael. Ależ tu nagle wszystko okazało się dla mnie jasne! Simon Peres – premier Izraela, zginął wszak w dwa tygodnie po swojej mowie, że Chasydzi za bardzo angażują się w podziemie przestępcze w państwie Izrael – i trzeba zacząć robić z tym porządek! (O czym pan Pająk wprost pisze!)
 
A teraz Habad sięga po władzę nad Polską i nad Europą. Radusiowi Sikorskiemu, powiązanemu poprzez małżeństwo z Anne Apllebaum z tradycyjnymi syonistami z USA, właśnie zdają się wprost mówić: Sikorski – sp..aj!
 
Ciekawe jest tylko, czy rzeczeni tradycyjni syjoniści im na to pozwolą? To jest teraz też jedno z najważniejszych pytań, odnośnie spraw polskich.
 
(...)
Ale prawdziwie szokujące dane zawiera dosłowna treść tych „siedmiu przykazań” i komentarz do nich. Są to w kolejności: I – zakaz bałwochwalstwa (czczenia „idoli” – czyli idolatrii); II – zakaz przeklinania imieniu; III – zakaz niektórych przestępstw seksualnych; IV – zakaz morderstwa; V – zakaz kradzieży; VI – zakaz spożywania mięsa z krwią; VII – nakaz uznania kompetencji sądów noachickich nad całą ludzkością.
 
Jeśli chodzi o „bałwochwalstwo” – jest nim np. czczenie Jezusa jako Boga i np. posiadanie wszystkich bez wyjątku wizerunków świętych, czy takie „przestępstwa” jak nawiedzanie kościołów chrześcijańskich. „Przeklinanie imieniu” – to np. krytykowanie Żydów, czy twierdzenie, że nie są narodem wybranym. (O tym ostatnim Pan Jezus mówi na kartach Ewangelii ze sto razy, że Żydzi odrzucając Mesjasza tracą swój przywilej bycia narodem wybranym i nowym Ludem Bożym jest teraz Kościół – wspólnota wszystkich ochrzczonych.) Centrum „nowego sądownictwa”, oczywiście noachickiego, ma być odbudowana świątynia Salomona i urzędujący tam odnowiony Sanhedryn, składający się z 71 sędziów. Ma być najwyższym sądem dla… całego świata!!! Bo prawa noachickie maja obowiazywać wszystkich nie-Żydów! I jak przewiduje i rebe Majmonides, i jak przewidują duchowi liderzy Habadu – karą za wykroczenie przeciwko któremukolwiek z „siedmiu przykazań” – jest kara śmierci! Oczywiście, rabi Mosze Majmonides był „humanitarny”. Jak napisał – i co cytuje Henryk Pająk (acz bez podania źródła – jest to dzieło Majmonidesa „Mishneh torah”, rozdział Malachim 8,9): „Kobieta przyłapana na idolatrii, po okresie próby 12 miesięcy, jeśli nie porzuci bałwochwalstwa, ma być poddana egzekucji”. Ludzki rabbi, rok okresu „próbnego”, jaki litościwy sędzia – nie ma co!!! Czyli znajdą u jakiejś pani obrazek świetego Antoniego – i nie ma tej pani!
 (...)
W roku 1991 roku prezydent Bush senior przeforsował rezolucję połączonych Izb Kongresu USA uznającą „Siedem przykazań synów Noego” za podstawę prawa, podstawę na której zbudowano USA (akurat!) i jedyną drogę do „zabezpieczenia ludzkości” przed zagrażającym „chaosem” (akurat!)… W dodatku wówczas, na pamiatkę dnia urodzin jednego z kluczowych rabinów Habadu (Menachema Mendela Schneersona I /bo było ich dwóch o takich imionach i nazwisku/) – Kongres USA ustanowił w dniu 26 marca święto państwowe – Dzień Edukacji! Czemu Senat i Izba Reprezentantów uchwalają takie nonsensy – ewidentnie nieświadomi problemu – cóż o roli pewnego przepotężnego lobby w USA, cóż, wiadomo… Henryk Pająk pisze też o dwóch wpływowych doradcach Busha juniora powiązanych z Habadem… Ja sobie tłumaczyłem, że ideologia Habadu, ten ich „mistyczny rasizm” jest w jakiś sposób bardzo atrakcyjna dla wielu Żydów, że widać są hołubieni, etc…
 
 
Ale na to, że Habad rządzi Rosją, z całą noachicką bezwzględnością od 94 lat – i że zaczął się właśnie groźnie rozszerzać… Cóż, Henryk Pająk otworzył mi oczy. I że teraz mówią: Sikorski – sp…aj! Niedługo może i powiedzą: Rockefeller, Rotschild – sp…ać! W tym kontekście wybór Baracka Obamy, odsunięcie ekipy Busha juniora i nagłe sprawy sądowe dla rabinów powiązanych z Habadem, m.in. za nielegalny handel narządami ludzkimi – może to być i „pogrożenie paluszkiem” przez tradycyjnych syjonistów coraz bardziej groźnym „chasidim”…
 
Co z tego będzie dalej? Ano – zobaczymy. W każdym razie sytuacja z punktu widzenia interesów Polski wydaje się być ciekawa. I gdy moi znajomi w USA mówią mi, żebyśmy byli spokojni, bo ujawnienie zdjęć satelitarnych dowodzących zamordowania prezydenta Kaczyńskiego na pewno nastąpi – jakoś wcale nie jest tak, że zupełnie im nie wierzę… Oby jak najszybciej! (Z drugiej strony nie jest też tak, że do końca w to wierzę. To poniekąd zależy i od „rozwoju sytuacji”.) Z tym, że jestem raczej przekonany, że obecnie „korona” w jakiś sposób przywoła Habad do „szeregu”. W ostateczności sprawa elektrowni w jakimś Fuku-kuku i pchanie Japonii z jej techniką w objęcia Chin… Putin – jeśli to on to zrobił, by sprzedawać więcej gazu Europie – tym razem naprawdę przesadził i prowokuje sytuację groźną dla intersów „starszych braci” w ogóle… Coś obawiam się, że na ten moment to jest „już po Putinie”…
 
A jeżeli Habad miałby zdobyć władzę, czy jakąś formę przewagi w społeczności żydowskiej na świecie? Cóż – w Jerozolimie zburzą meczet Omara i rozpoczną budowę nowej świątyni Salomona. A to oznacza wojnę z Islamem na śmierć i życie…
 
Ksiądz Czesław Andrzej Klimuszko i jego wizje inwazji muzułamnów na Europę przywołują się same z magazynów pamięci. Być może szansa dla Polski (a może na ostateczne wyzwolenie Polski) otworzy się dopiero, gdy furia Islamu uderzy zarówno w Europę, jak i w Rosję… Ale, jak to już w Starym Przymierzu powiedział Pan Bóg: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę!!!” (Cytat z Księgi Mądrości…)
 
Tylko to, co powiedział ksiądz Czesław – a to warto znać. Także o „uruchomieniu potworów” „spoczywających” na dnie szczeliny tektonicznej przez środek Atlantyku. Po komuniźmie – to należało dobrze posprzątać, a nie hołubić Wałęsów i Kwaśniewskich, Jelcynów i Putinów… (Swoją drogą ciekawe, ile tam tych mega-bombek do wywoływania ruchów tektonicznych Sowieci umieścili…) A już święta Hidegarda w XII wieku opisywała, co stanie się z miastami wybrzeży Ameryki!
 
Tyle, że… I ksiądz Czesław Andrzej Klimuszko, i Henryk Pająk, i inni… To jest ta niechciana przez świat (czy może nieznana światu) mądrość Polaków. Tym większa strata – strata dla świata…
 
Źródło
http://marucha.wordpress.com/

czwartek, sierpnia 18, 2011

Eldorado a'la tonald d, jak sld

Polscy tani robotnicy

DrukujDrukujWyślij znajomymWyślij znajomymPolska jest krajem tanich robotników.
robotnik.jpg
Prawie najtańszych w krajach OECD. Amerykańskie biuro Statystyk Pracy (US Bureau of Labor Statistics) zestawia koszt pracy w różnych krajach. W poniższej tabelce widzimy koszty godzinnego wynagrodzenia pracownika w przemyśle.

Jak widać, jesteśmy krajem najtańszej przemysłowej siły roboczej wśród krajów OECD. Tańsi są jedynie robotnicy w Meksyku i na Filipinach (te nie są członkiem OECD).
Lepiej wynagradzani są pracownicy na Węgrzech (+15%), w Estonii (+25%), w Czechach i Słowacji (+50%), już nie mówiąc o Norwegii, gdzie pracownicy są wynagradzani ponad siedem razy lepiej.

Andrzej    http://prawica.net/blog/26838
Publikacje Autora na prawicy.net