Nieco ponad miesiąc temu do polskich księgarń trafiła kontrowersyjna książka Gail Dines „Pornoland”. Publikacja z okładką w rażącym, czerwonym kolorze z rysunkiem rozchylonych kobiecych nóg ukazała się nakładem wydawnictwa W drodze, a jej patronem medialnym zostało radio TOK FM. - Samo to zestawienie, tak różnych redakcji i koncepcji świata, pokazuje, że sprzeciw wobec bezkarności pornobiznesu łączy. Na tym opierała się skuteczność naszych dotychczasowych akcji. Wierzę, że to się uda, że poniżaniu człowieka, mimo różnic światopoglądowych można wspólnie powiedzieć – stop! – mówił w rozmowie z portalem Fronda.pl Rafał Porzeziński ze Stowarzyszenia Twoja Sprawa, które objęło patronatem publikację.
Co więcej, STS zorganizowało akcję wysyłania kilkuset egzemplarzy „Pornolandu” do premiera, ministrów, urzędników, członków komisji parlamentarnych, liderów partii politycznych, posłów, prokuratorów, prezydentów oraz komendantów straży miejskiej wybranych miast. Książka została także wysłana do członków Komisji Rady Etyki Mediów, przedstawicieli przedsiębiorstw uczestniczących w dystrybucji pornografii takich jak TPSA, Polkomtel, Ruch, ludzi z reklamy, firm, urzędów. Działacze stowarzyszenia chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na problem skrajnego upadlania kobiet w treściach obecnych we współczesnej pornografii. Dodatkowo, zachęcili swoich sympatyków i zwolenników akcji przeciw porno, by ci wysyłali maile z wyrazami poparcia do polskich decydentów.
Jak zapewniał w rozmowie z Fronda.pl Porzeziński, wprowadzenie generalnego zakazu pornografii w samej Polsce niewiele zmieni. - Należy zdecydowanie egzekwować obecne przepisy prawa, które zakazują takiego sposobu dystrybucji pornografii, który naraża na styczność z pornografią dzieci. Należy egzekwować przepisy zakazujące rozpowszechniania pornografii z elementami przemocy. To jest absolutne minimum. Niestety, w tej dziedzinie postępowania prowadzone przez prokuraturę pozostawiają wiele do życzenia – mówił. Celem wydania w Polsce „Pornolandu” było rozpoczęcie publicznej debaty na temat obecności pornografii w rzeczywistości społecznej.
Na ile porno jest zakorzenione w naszej codzienności? Po lekturze książki Dines z przerażeniem można zdać sobie sprawę ze skali tego problemu. Lektura „Pornolandu” całkowicie zmienia spojrzenie na porno oraz stopień jego zasięgu i degeneracji. Autorka bez ogródek (i oszczędzania czytelnika) pisze o tym, jak pornografia drobnymi krokami, zdobywając kolejne przyczółki, wkradła się do naszej rzeczywistości na tyle głęboko, że już nawet nie dostrzegamy jej obecności wokół.
Dines zaczyna od krótkiego zarysowania skali zepsucia producentów porno i brutalizacji serwowanych przez nich obrazów we „Wstępie”, przez który co wrażliwszemu czytelnikowi będzie bardzo trudno przebrnąć. Wspomina o targach przemysłu porno, Adult Entertainment Expo, które corocznie ściągają tłumy fanów do Las Vegas. I bynajmniej nie są to imprezy, na których brylują skąpo odziane dziewczyny z pokazami filmów o zabarwieniu erotycznym. To spędy zwyrodnialców gotowych obmacywać obecne tam (oczywiście nagie) dziewczyny, poszukujących porno w najbardziej hardcorowej, wyuzdanej wersji.
Pojawiający się tam producenci porno nawet nie próbują ukryć, że jedynym, na czym im zależy, jest gruba kasa, jaką mogą łatwo zarobić produkując coraz to bardziej sadystyczne porno. „Przyznają, że ich pornografia staje się coraz bardziej ekstremalna, zaś ich sukces zależy od tego, czy uda im się wymyślić jakiś nowy, kontrowersyjny numer, który przyciągnie użytkowników wciąż poszukujących dodatkowego seksualnego napięcia. Żaden z mężczyzn, z którymi rozmawiałam, nie wydaje się szczególnie zainteresowany, jak te ekstremalne wyczyny miałyby być zrealizowane na prawdziwych, kobiecych ciałach, które i tak są już wykorzystywane do granic fizycznych możliwości. Nie, oczywistym jest, że ci mężczyźni skupieni są tylko na jednym – by dopchać się do koryta i dobrze na tym zarobić” – pisze Dines.
Żądza pieniądza leży u podstaw wygenerowania setek stron porno z opisami, takimi jak ten cytowany przez Dines: „Czy wiesz, co mówimy, gdy słyszymy o romantyzmie, grze wstępnej i innych takich? Mówimy, p*****l się! To nie jest kolejna strona, gdzie małe, ledwo podniesione k****y próbują zrobić wrażenie na zuchwałych d******h. Bierzemy sobie śliczne suczki i robimy z nimi to, co każdy prawdziwy mężczyzna NAPRAWDĘ chciałby zrobić. Dławimy je penisem, aż spłynie im makijaż – a potem zabieramy się za szlifowanie innych dziurek. Dopochwowa, analna, podwójna penetracja – wszystko, co brutalne z k*****m i dziurką. A potem serwujemy im lepką kąpiel!”.
To tylko jeden z setek opisów, które autorka cytuje w „Pornolandzie”, i jeden z tysięcy, jeśli nie milionów, które można znaleźć na stronach z filmami porno. Ze względu na to, że recenzję tę mogą czytać osoby niepełnoletnie i wrażliwe na takie drastyczne treści, nie będę już cytować za Dines „wyrafinowanych” opisów, jakimi producenci porno okraszają swoje dzieła. Dodam jedynie, że ten zacytowany przeze mnie, autorka „Pornolandu” znalazła na jednej z pierwszych stron z darmowym porno, które wyskoczyły jej po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „XXX”. Zapewniam, że po takim wstępie naprawdę wolałoby się uniknąć szczegółów tego, co można znaleźć w sieci za uiszczeniem stosunkowo niewielkiej opłaty… Ale Dines nie szczędzi czytelnikowi brutalnych opisów, które znalazła podczas swoich wieloletnich poszukiwań dotyczących hiperseksualizacji kultury i życia społecznego. I właściwe można by zapytać, dlaczego autorka już na samym początku książki epatuje takimi brutalnymi, wulgarnymi do granic możliwości tekstami. Dines ma jednak jasny cel – pokazać czytelnikowi, nawet za cenę jego zgorszenia, do jakiego stopnia człowiek potrafi stać się zwierzęciem, żeby zarobić mamonę.
Autorka „Pornolandu” zaczyna od wnikliwej analizy branży pornograficznej, pokazując, jaką drogę przeszedł ten przemysł od punktu wyjścia w latach ’70 XX wieku, aż po dzień dzisiejszy. Dines opisuje więc torowanie drogi dla współczesnej pornografii gonzo przez pierwsze erotyczne wielkonakładowe magazyny, jak „Playboy”, „Penthouse” i „Hustler”. „Im bardziej Flint i Guccione [twórcy Hustlera i Penthousa] naciągali strunę, tym bardziej „Playboy” wydawał się dopuszczalny, a im głębiej „Playboy” zagnieżdżał się w oficjalnych nurtach, tym „Hustler” i „Penthouse” mieli większą swobodę by przesuwać się w kierunku twardej pornografii. Dzięki tej symbiozie, w momencie, gdy Internet zagościł w naszych domach, kultura była już odpowiednio przygotowana na zaakceptowanie pornografii jako części codziennego życia, a nie przemysłu, który produkuje system obrazów upokarzających i dehumanizujących kobiety i mężczyzn” – podkreśla.
Dines bezlitośnie pokazuje jakich rozmiarów sięga ta dehumanizacja, szczególnie w przypadku kobiet. One właściwie przestają być kobietami. W branży porno nikt o nich nie mówi „kobieta” czy dziewczyna”, a wulgaryzmy „suka” czy „p***a” to i tak jedne z „najłagodniejszych” epitetów, jakimi są określane. Kobiety w porno to „brudne dziwki”, „suki do rżnięcia”, „zafajdane wory na spermę”, gorące szpary”, „rury do dymania”, „mokre szmaty”, „spermozjady”, wyuzdane zdziry, które pragną ostrego seksu, a którym trzeba go dać, zaś za te pragnienia ukarać najgorszym sponiewieraniem, jakie tylko można sobie wyobrazić.
„Brak ludzkich cech u kobiet w pornografii często kończy się tym, że mężczyźni nie potrafią dostrzec brutalności pokazywanej praktyki seksualnej.(…) Odnosi się wrażenie, że mężczyźni myśląc o kobietach w pornografii mają w głowie obraz kobiety, która pewnego dnia przypadkiem wpadła na plan zdjęciowy filmu pornograficznego i zdała sobie sprawę, że to tego szukała całe swoje życie (…) Jeśli okazuje się, że kobiety w pornografii tak naprawdę nie lubią tego, co się z nimi robi, to fantazja, którą stworzyli użytkownicy, dotycząca kobiet i pornografii zaczyna się rozpadać, konfrontując ich z brutalną rzeczywistością, w której nie są one „lalkami do pie…”, ale istotami ludzkimi z prawdziwymi emocjami i odczuciami. Jeśli tak jest w rzeczywistości, użytkownicy musieliby przyznać przed samymi sobą, że podnieca ich oglądanie seksualne maltretowanych kobiet. (…) Mężczyznom może się wydawać, że obrazy porno są zamknięte na klucz w szufladce w mózgu pod nazwą „fantazja” i nigdy nie przedostają się do prawdziwego świata. Jednak wiele studentek mówi mi, że ich chłopacy coraz częściej domagają się seksu porno” – czytamy w „Pornolandzie”.
Mogło się nam wszystkim do tej pory wydawać, że piętno pornografii noszą na sobie jedynie aktorki występujące w tej branży, i mężczyźni, których podniecają takie filmy. Nic bardziej mylnego. Dines udowadnia, że bolesne skutki kultury porno odczujemy także my, kobiety, których mężczyźni, nawet w niewielki sposób mieli do czynienia z porno, niekoniecznie w wersji najbardziej brutalnej. Prosty przykład? Proszę bardzo – ileż to razy zdarza się, że mężczyzna zafascynowany tym, co przed chwilą zobaczył na ekranie, idzie do łóżka ze swoją partnerką/żoną, i nie tyle prosi, co żąda, odgrywania tych paskudnych scen na żywo? Dines opisuje w swojej książce dziesiątki rozmów z kobietami, studentkami, które – zdesperowane, nieumiejące odmówić – godziły się na chore wymysły swoich mężczyzn. Wspomina o kobiecie, której partner zasłaniał twarz pornograficznym pismem i gwałcił, albo o dziewczynie, której chłopak odmówił współżycia dopóty, dopóki nie ogoli swoich włosów łonowych.
Golenie genitaliów to zresztą kolejny, dobry (choć zdaję sobie sprawę z tego, że słowo to może średnio tu pasuje) przykład tego, jak porno wdarło się do naszego codziennego życia. Niewydepilowane okolice intymne uchodzą dziś za wyraz skrajnego niedbania o samą siebie (vide kinowa wersja serialu „Seks w wielkim mieście”, w którym jedna z bohaterek z obrzydzeniem patrzy na niewydepilowane okolice bikini koleżanki). A już szczytem pożądania są całkowicie wydepilowane genitalia, które przywodzą na myśl ciało małej dziewczynki. Dines podkreśla, że to czysta kalka z filmów pornograficznych i drwi z kobiet, które uważają się za takie wyzwolone, a niewolniczo kopiują co jakiś czas aktorki porno goląc sobie włosy łonowe. Bo tego pragną mężczyźni. To już nie jest przejaw dbania o siebie. To dowód tego, na jaką skalę porno przedarło się do naszej świadomości, bo robimy dokładnie to, co jest tam pokazane. I hipokryzji, bo jak najdalej odsuwamy od siebie myśl o prawdziwych przyczynach naszego działania.
O tym, jakie spustoszenie sieje porno w psychice mężczyzny można się przekonać, czytając choćby kilka komentarzy pod materiałami erotycznymi w sieci. Jeden z czytelników tak dzielił się swoimi wrażeniami po seansie: „Najbardziej na serio bolesną sceną, jaką kiedykolwiek widziałem, jest Gang Bang Auditions#3 (Przesłuchania do seksu zbiorowego 3) od Diabolic. Scena z Aspen Brock. Kiedy Lexington jest w jej c***e, a Mr Marcus w jej d***e. Kolesie zaczynają zadawać jej pytania „Lubisz mieć tego f***a w d***e?”, ale ją tak bardzo boli, że trudno zrozumieć, co odpowiada. Próbowała powiedzieć coś jak „Uwieeeeeeelbiam tooooo, ale wtedy zaczęły jej lecieć łzy. Wydaje mi się, że jeden z kolesi mówi „ooooooo, zobacz, ona płacze”. (…) Dzięki tej scenie i humorowi i rzadkości, z jaką widzi się laski porno, które nie dają sobie rady z k*****m, stanął mi do sufitu, z tego, co pamiętam”.
Czytając komentarze fanów ostrego porno, można odnieść wrażenie, że mężczyźni to sadyści, którzy odczuwają podniecenie jedynie na widok cierpiącej, dręczonej kobiety. Dines podkreśla jednak, że trudno przyjąć za constans uogólnienie, iż każdy przeciętny mężczyzna to chory, nienawidzący kobiet zboczeniec. To raczej obraz kreowany właśnie przez producentów pornografii, co nie zmienia faktu, że lubujący się w takich filmach faceci z czasem sami stają się sadystami.
Cały problem polega na tym, że wmawia się nam, że pornografia nie szkodzi dorosłemu człowiekowi, podczas gdy porno diametralnie zmienia mężczyzn i kobiety, wypaczając ich seksualność. To nie jest – jak przekonywał Porzeziński z STS – niewinna zabawa dorosłych w erotykę. Raczej coś tak paskudnego, że pozostawi to trwałe piętno na ich psychice i duszy, którego nie da się pozbyć tak samo łatwo, jak się je nabyło. Nasze sumienia, znieczulone setką obrazków soft porno, jakimi jesteśmy na bombardowani każdego dnia idąc z domu do pracy czy szkoły, przestają dostrzegać granicę, za którą popporn zamienia się w ostrzejsze odmiany. Coraz mniej nas szokuje, coraz więcej jesteśmy w stanie tolerować, więc wydawać by się mogło, że ta rozkręcona machina porno jest nie do zatrzymania.
Choć książka Dines może gorszyć, to muszę przyznać, że dobrze się stało, że wreszcie ukazała się w języku polskim. Tym, co gorszy, nie jest sama publikacja amerykańskiej feministki. Tym, co powinno nas gorszyć i wywoływać jednoznaczny sprzeciw, jest przyzwalanie na upadlanie kobiet (nie tylko tych grających w porno, ale także nas wszystkich, kobiet, na które mężczyźni przekładają kalki z obrzydliwego świata porno), przyzwalanie na upadlanie dzieci (autorka odrębny rozdział poświęca pornografii pseudodziecięcej i dziecięcej) oraz upadlanie mężczyzn (tak, tak, to, że w filmach porno grają oni zazwyczaj „ogierów” nie oznacza, że są traktowani z szacunkiem; już samo zrobienie z nich zwierząt jest upadlające).
Jeszcze lepiej, że patronat nad pozycją katolickiego wydawnictwa objęło radio TOK FM. To daje nadzieję, że środowiska zazwyczaj dalekie od konserwatywnych idei być może aktywnie zaangażują się w walkę z porno. Porno, które w gruncie rzeczy jest nie tylko orężem skierowanym przeciw kobietom, ale zasadza się na nienawiści do drugiego człowieka. Nienawiści do kobiety, do osoby o innym kolorze skóry (to, co w innych gałęziach przemysłu rozrywkowego jest w ogóle nie do pomyślenia, tu przechodzi bez najmniejszego komentarza).
„Musimy zaoferować alternatywny sposób bycia, sposób, który przewiduje seksualność opartą na równości, godności i szacunku (…). Kobiety i mężczyźni muszą wyrzucić przemysłowo stworzone obrazy ze swoich sypialni i głów, by mogli znaleźć sposób na bycie seksualnym, który nie dyktuje dostosowywania się plastikowego, pospolitego i schematycznego seksu, oferowanego przez kulturę porno” – pisze w zakończeniu Dines.
Jej szokująca książka to zimny prysznic dla wszystkich, którzy myślą sobie, że porno-przemysł istnieje od zawsze i nic nie można zrobić, by go zatrzymać. „Pornoland” to terapia bardzo bolesna, ale konieczna, by nie przepoczwarzyć się w brutalne istoty człekokształtne, które do tej pory można było jedynie oglądać w filmach opisywanych przez Dines.
Marta Brzezińska