n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, lipca 02, 2012

POpolsza, kRaj b. " k .."


Co się u was k.... dzieje!

ZACHOWAJ ARTYKUŁPOLEĆ ZNAJOMYM
Teraz próbując cokolwiek załatwić czuję się jak ktoś, kto topi się w bagnie, a nogi ma oplątane przez wodorosty.

Izabela Brodacka Falzmann



Było to w roku 1974 lub 75. Kolega męża uciekł z jednostki wojskowej z bronią. Nie planował niczego- nie wytrzymał fali. Muzyk, delikatny długowłosy chłopak ( oczywiście ogolono go na zero) był bity, upokarzany, dręczony przez kolegów. Jakoś nie pocieszała go perspektywa rewanżu na „kotach”,  gdy już znajdzie się w „starym wojsku”. Największą torturą, której mu jako muzykowi nie szczędzono było „ stereo”. Zamykano go w metalowej biurowej szafie i koledzy walili w nią kijami i butami.
Pewnego dnia,  uciekając przed rozbawionymi prześladowcami, przeskoczył przez płot jednostki. Chciał popełnić samobójstwo w lesie. Dezercja z bronią to też było właściwie samobójstwo. Na szczęście  przyszło mu do głowy zadzwonić do Michała.

Michał obmyślił plan ratunku , w którym ja miałam być głównym aktorem. Kolega był uczniem liceum, w którym kiedyś pracowałam. Nie znałam go, ale byłam pewna, że nikt tego nie będzie sprawdzać.  Kluczowym punktem naszego planu było zdobycie nazwiska jakiegokolwiek wojskowego wysokiej szarży.  Niestety w tych sferach nie znaliśmy nikogo. Wreszcie znajomy, wykładający na WAT geometrię wykreślną,  z duszą na ramieniu podał nam nazwisko generała Kwiatka pracującego w domu bez kantów na  Krakowskim Przedmieściu, w departamencie szkoleń.
Zgłosiłam się w biurze przepustek, zażądałam widzenia z generałem Kwiatkiem i z kamienną twarzą odmówiłam zreferowania sprawy oficerowi dyżurnemu, twierdząc, że jest ona wagi państwowej. Po kilku telefonach oficer wydał mi imienną przepustkę polecając bardzo wolno iść przez podwórze. Czułam się dość nieswojo- okazało się, że chodziło tylko o to, żeby dać czas adiutantowi generała na wyjście po mnie. Nikt niepowołany nie mógł się przecież włóczyć po budynku.
W ogromnym gabinecie, za ogromnym biurkiem siedział tęgi człowiek o bystrym spojrzeniu. Pałając świętym oburzeniem,  na wysokim diapazonie, wykrzyczałam jakim skandalem jest fala, sprzedając wymyśloną  historię ukochanego ucznia. Generał wysłuchał mnie w milczeniu. Polecił doprowadzić dezertera następnego dnia o 6 rano przed gabinet określonego psychiatry w wojskowym szpitalu na Szaserów. „My wychowawcy musimy się wspierać” –dodał dziękując mi za wizytę. Nie zaprzeczyłam.  
Nie zdążyłam zamknąć drzwi gdy usłyszałam jak wrzeszczał do słuchawki: „ Co się u was k.... dzieje”. Reszty nie odważyłabym się zacytować.
Na następny dzień mąż, z pomocą innego kolegi wepchnęli siłą przerażonego delikwenta do gabinetu lekarza i zamknęli szybko drzwi. Nie było innego wyjścia. W rodzinnym domu szukała go już żandarmeria wojskowa.
Skończyło się dobrze. Po dwóch miesiącach chłopak został „wybrakowany” do cywila , a sprawa broni rozmyła się.

W mojej stajni jeździła dziewczyna, której siostra studiowała medycynę. Na wyścigach kręcił się również chłopak udający studenta socjologii. Zaproponował medyczce in spe spisywanie dla niego przebiegu religijnych spotkań studentów w kościele Św Anny. Miało to mu być potrzebne do pracy magisterskiej, miał nawet pismo przewodnie z UW. Naiwna dziewczyna pracowicie notowała przebieg dyskusji, a nawet podpisywała się na liście płac. Nie przyszło jej do głowy,  że na UW honoraria wypłaca raczej  kwestura.
Przybiegła do nas szlochając. Prowadzący sprawę tajniak, przełożony rzekomego studenta, dysponując jej podpisami na ubeckiej liście płac, szantażował ją, że ujawni wszystko na uczelni ( byłaby to w tych czasach  śmierć cywilna)  i żądał donoszenia na kolegów.
Pamiętam co powiedział jej mąż „ Twój rektor jest też ubekiem, ale żaden ubek nie lubi gdy mu ktoś sika na dywan, idź do niego, od drzwi lej ślozy i opowiedz mu wszystko zgodnie z prawdą.”
Poskutkowało. Wściekły rektor nie czekając na  wyjście dziewczyny z gabinetu, złapał za słuchawkę wrzeszcząc; Co się u was k... dzieje” . Dziewczynie dano spokój.

Dlaczego o tym piszę. Zarówno generał Kwiatek jak i rektor uczelni byli naszymi ideowymi przeciwnikami. Mieliśmy jednak do czynienia- że tak powiem-  z materiałem sprężystym. Była akcja i reakcja. Jeden człowiek był w stanie jednym telefonem uratować komuś życie. Brzmi to patetycznie, ale nie wiem jak bez niezapomnianego generała Kwiatka skończyłaby się sprawa dezercji z bronią i co zrobiłaby studentka prześladowana przez SB.

Inaczej mówiąc – rzucając się na głęboką wodę, żeby kogoś ratować,  mogłam ufać swojej umiejętności pływania i sile ramion. ( raczej sile perswazji i talentom aktorskim).

Teraz próbując cokolwiek załatwić, na przykład  ratować zabytkową kamienicę przed zburzeniem, piękne dęby przed wycięciem, czy ostatnio- ratować  konia,  czuję się jak ktoś, kto topi się w bagnie a nogi ma oplątane przez  wodorosty.

Czekam, że ktoś zatelefonuje do podwładnych  krzycząc :” Co się u was k... dzieje ”. Niestety bezskutecznie.

z krain pornoimperium


"Pornoland" - to trzeba znać. Uwaga, drastyczne treści!drukuj

Dodane przez: Redakcja Fronda.pl Kategoria: Kultura
/
Fronda.pl chwali książkę, która niemal na każdej stronie epatuje opisami brutalnego seksu? I w dodatku napisaną przez wojującą feministkę? Dokładnie tak, bo „Pornoland” powinien przeczytać każdy.

Nieco ponad miesiąc temu do polskich księgarń trafiła kontrowersyjna książka Gail Dines „Pornoland”. Publikacja z okładką w rażącym, czerwonym kolorze z rysunkiem rozchylonych kobiecych nóg ukazała się nakładem wydawnictwa W drodze, a jej patronem medialnym zostało radio TOK FM. - Samo to zestawienie, tak różnych redakcji i koncepcji świata, pokazuje, że sprzeciw wobec bezkarności pornobiznesu łączy. Na tym opierała się skuteczność naszych dotychczasowych akcji. Wierzę, że to się uda, że poniżaniu człowieka, mimo różnic światopoglądowych można wspólnie powiedzieć – stop! – mówił w rozmowie z portalem Fronda.pl Rafał Porzeziński ze Stowarzyszenia Twoja Sprawa, które objęło patronatem publikację.

Co więcej, STS zorganizowało akcję wysyłania kilkuset egzemplarzy „Pornolandu” do premiera, ministrów, urzędników, członków komisji parlamentarnych, liderów partii politycznych, posłów, prokuratorów, prezydentów oraz komendantów straży miejskiej wybranych miast. Książka została także wysłana do członków Komisji Rady Etyki Mediów, przedstawicieli przedsiębiorstw uczestniczących w dystrybucji pornografii takich jak TPSA, Polkomtel, Ruch, ludzi z reklamy, firm, urzędów. Działacze stowarzyszenia chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na problem skrajnego upadlania kobiet w treściach obecnych we współczesnej pornografii. Dodatkowo, zachęcili swoich sympatyków i zwolenników akcji przeciw porno, by ci wysyłali maile z wyrazami poparcia do polskich decydentów.

Jak zapewniał w rozmowie z Fronda.pl Porzeziński, wprowadzenie generalnego zakazu pornografii w samej Polsce niewiele zmieni. - Należy zdecydowanie egzekwować obecne przepisy prawa, które zakazują takiego sposobu dystrybucji pornografii, który naraża na styczność z pornografią dzieci. Należy egzekwować przepisy zakazujące rozpowszechniania pornografii z elementami przemocy. To jest absolutne minimum. Niestety, w tej dziedzinie postępowania prowadzone przez prokuraturę pozostawiają wiele do życzenia – mówił. Celem wydania w Polsce „Pornolandu” było rozpoczęcie publicznej debaty na temat obecności pornografii w rzeczywistości społecznej.
 

Na ile porno jest zakorzenione w naszej codzienności? Po lekturze książki Dines z przerażeniem można zdać sobie sprawę ze skali tego problemu. Lektura „Pornolandu” całkowicie zmienia spojrzenie na porno oraz stopień jego zasięgu i degeneracji. Autorka bez ogródek (i oszczędzania czytelnika) pisze o tym, jak pornografia drobnymi krokami, zdobywając kolejne przyczółki, wkradła się do naszej rzeczywistości na tyle głęboko, że już nawet nie dostrzegamy jej obecności wokół.

Dines zaczyna od krótkiego zarysowania skali zepsucia producentów porno i brutalizacji serwowanych przez nich obrazów we „Wstępie”, przez który co wrażliwszemu czytelnikowi będzie bardzo trudno przebrnąć. Wspomina o targach przemysłu porno, Adult Entertainment Expo, które corocznie ściągają tłumy fanów do Las Vegas. I bynajmniej nie są to imprezy, na których brylują skąpo odziane dziewczyny z pokazami filmów o zabarwieniu erotycznym. To spędy zwyrodnialców gotowych obmacywać obecne tam (oczywiście nagie) dziewczyny, poszukujących porno w najbardziej hardcorowej, wyuzdanej wersji.

Pojawiający się tam producenci porno nawet nie próbują ukryć, że jedynym, na czym im zależy, jest gruba kasa, jaką mogą łatwo zarobić produkując coraz to bardziej sadystyczne porno. „Przyznają, że ich pornografia staje się coraz bardziej ekstremalna, zaś ich sukces zależy od tego, czy uda im się wymyślić jakiś nowy, kontrowersyjny numer, który przyciągnie użytkowników wciąż poszukujących dodatkowego seksualnego napięcia. Żaden z mężczyzn, z którymi rozmawiałam, nie wydaje się szczególnie zainteresowany, jak te ekstremalne wyczyny miałyby być zrealizowane na prawdziwych, kobiecych ciałach, które i tak są już wykorzystywane do granic fizycznych możliwości. Nie, oczywistym jest, że ci mężczyźni skupieni są tylko na jednym – by dopchać się do koryta i dobrze na tym zarobić” – pisze Dines.

Żądza pieniądza leży u podstaw wygenerowania setek stron porno z opisami, takimi jak ten cytowany przez Dines: „Czy wiesz, co mówimy, gdy słyszymy o romantyzmie, grze wstępnej i innych takich? Mówimy, p*****l się! To nie jest kolejna strona, gdzie małe, ledwo podniesione k****y próbują zrobić wrażenie na zuchwałych d******h. Bierzemy sobie śliczne suczki i robimy z nimi to, co każdy prawdziwy mężczyzna NAPRAWDĘ chciałby zrobić. Dławimy je penisem, aż spłynie im makijaż – a potem zabieramy się za szlifowanie innych dziurek. Dopochwowa, analna, podwójna penetracja – wszystko, co brutalne z k*****m i dziurką. A potem serwujemy im lepką kąpiel!”.

To tylko jeden z setek opisów, które autorka cytuje w „Pornolandzie”, i jeden z tysięcy, jeśli nie milionów, które można znaleźć na stronach z filmami porno. Ze względu na to, że recenzję tę mogą czytać osoby niepełnoletnie i wrażliwe na takie drastyczne treści, nie będę już cytować za Dines „wyrafinowanych” opisów, jakimi producenci porno okraszają swoje dzieła. Dodam jedynie, że ten zacytowany przeze mnie, autorka „Pornolandu” znalazła na jednej z pierwszych stron z darmowym porno, które wyskoczyły jej po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „XXX”. Zapewniam, że po takim wstępie naprawdę wolałoby się uniknąć szczegółów tego, co można znaleźć w sieci za uiszczeniem stosunkowo niewielkiej opłaty… Ale Dines nie szczędzi czytelnikowi brutalnych opisów, które znalazła podczas swoich wieloletnich poszukiwań dotyczących hiperseksualizacji kultury i życia społecznego. I właściwe można by zapytać, dlaczego autorka już na samym początku książki epatuje takimi brutalnymi, wulgarnymi do granic możliwości tekstami. Dines ma jednak jasny cel – pokazać czytelnikowi, nawet za cenę jego zgorszenia, do jakiego stopnia człowiek potrafi stać się zwierzęciem, żeby zarobić mamonę.

Autorka „Pornolandu” zaczyna od wnikliwej analizy branży pornograficznej, pokazując, jaką drogę przeszedł ten przemysł od punktu wyjścia w latach ’70 XX wieku, aż po dzień dzisiejszy. Dines opisuje więc torowanie drogi dla współczesnej pornografii gonzo przez pierwsze erotyczne wielkonakładowe magazyny, jak „Playboy”, „Penthouse” i „Hustler”. Im bardziej Flint i Guccione [twórcy Hustlera i Penthousa] naciągali strunę, tym bardziej „Playboy” wydawał się dopuszczalny, a im głębiej „Playboy” zagnieżdżał się w oficjalnych nurtach, tym „Hustler” i „Penthouse” mieli większą swobodę by przesuwać się w kierunku twardej pornografii. Dzięki tej symbiozie, w momencie, gdy Internet zagościł w naszych domach, kultura była już odpowiednio przygotowana na zaakceptowanie pornografii jako części codziennego życia, a nie przemysłu, który produkuje system obrazów upokarzających i dehumanizujących kobiety i mężczyzn” – podkreśla.

Dines bezlitośnie pokazuje jakich rozmiarów sięga ta dehumanizacja, szczególnie w przypadku kobiet. One właściwie przestają być kobietami. W branży porno nikt o nich nie mówi „kobieta” czy dziewczyna”, a wulgaryzmy „suka” czy „p***a” to i tak jedne z „najłagodniejszych” epitetów, jakimi są określane. Kobiety w porno to „brudne dziwki”, „suki do rżnięcia”, „zafajdane wory na spermę”, gorące szpary”, „rury do dymania”, „mokre szmaty”, „spermozjady”, wyuzdane zdziry, które pragną ostrego seksu, a którym trzeba go dać, zaś za te pragnienia ukarać najgorszym sponiewieraniem, jakie tylko można sobie wyobrazić.

„Brak ludzkich cech u kobiet w pornografii często kończy się tym, że mężczyźni nie potrafią dostrzec brutalności pokazywanej praktyki seksualnej.(…) Odnosi się wrażenie, że mężczyźni myśląc o kobietach w pornografii mają w głowie obraz kobiety, która pewnego dnia przypadkiem wpadła na plan zdjęciowy filmu pornograficznego i zdała sobie sprawę, że to tego szukała całe swoje życie (…) Jeśli okazuje się, że kobiety w pornografii tak naprawdę nie lubią tego, co się z nimi robi, to fantazja, którą stworzyli użytkownicy, dotycząca kobiet i pornografii zaczyna się rozpadać, konfrontując ich z brutalną rzeczywistością, w której nie są one „lalkami do pie…”, ale istotami ludzkimi z prawdziwymi emocjami i odczuciami. Jeśli tak jest w rzeczywistości, użytkownicy musieliby przyznać przed samymi sobą, że podnieca ich oglądanie seksualne maltretowanych kobiet. (…) Mężczyznom może się wydawać, że obrazy porno są zamknięte na klucz w szufladce w mózgu pod nazwą „fantazja” i nigdy nie przedostają się do prawdziwego świata. Jednak wiele studentek mówi mi, że ich chłopacy coraz częściej domagają się seksu porno” – czytamy w „Pornolandzie”.

Mogło się nam wszystkim do tej pory wydawać, że piętno pornografii noszą na sobie jedynie aktorki występujące w tej branży, i mężczyźni, których podniecają takie filmy. Nic bardziej mylnego. Dines udowadnia, że bolesne skutki kultury porno odczujemy także my, kobiety, których mężczyźni, nawet w niewielki sposób mieli do czynienia z porno, niekoniecznie w wersji najbardziej brutalnej. Prosty przykład? Proszę bardzo – ileż to razy zdarza się, że mężczyzna zafascynowany tym, co przed chwilą zobaczył na ekranie, idzie do łóżka ze swoją partnerką/żoną, i nie tyle prosi, co żąda, odgrywania tych paskudnych scen na żywo? Dines opisuje w swojej książce dziesiątki rozmów z kobietami, studentkami, które – zdesperowane, nieumiejące odmówić – godziły się na chore wymysły swoich mężczyzn. Wspomina o kobiecie, której partner zasłaniał twarz pornograficznym pismem i gwałcił, albo o dziewczynie, której chłopak odmówił współżycia dopóty, dopóki nie ogoli swoich włosów łonowych.

Golenie genitaliów to zresztą kolejny, dobry (choć zdaję sobie sprawę z tego, że słowo to może średnio tu pasuje) przykład tego, jak porno wdarło się do naszego codziennego życia. Niewydepilowane okolice intymne uchodzą dziś za wyraz skrajnego niedbania o samą siebie (vide kinowa wersja serialu „Seks w wielkim mieście”, w którym jedna z bohaterek z obrzydzeniem patrzy na niewydepilowane okolice bikini koleżanki). A już szczytem pożądania są całkowicie wydepilowane genitalia, które przywodzą na myśl ciało małej dziewczynki. Dines podkreśla, że to czysta kalka z filmów pornograficznych i drwi z kobiet, które uważają się za takie wyzwolone, a niewolniczo kopiują co jakiś czas aktorki porno goląc sobie włosy łonowe. Bo tego pragną mężczyźni. To już nie jest przejaw dbania o siebie. To dowód tego, na jaką skalę porno przedarło się do naszej świadomości, bo robimy dokładnie to, co jest tam pokazane. I hipokryzji, bo jak najdalej odsuwamy od siebie myśl o prawdziwych przyczynach naszego działania.

O tym, jakie spustoszenie sieje porno w psychice mężczyzny można się przekonać, czytając choćby kilka komentarzy pod materiałami erotycznymi w sieci. Jeden z czytelników tak dzielił się swoimi wrażeniami po seansie: „Najbardziej na serio bolesną sceną, jaką kiedykolwiek widziałem, jest Gang Bang Auditions#3 (Przesłuchania do seksu zbiorowego 3) od Diabolic. Scena z Aspen Brock. Kiedy Lexington jest w jej c***e, a Mr Marcus w jej d***e. Kolesie zaczynają zadawać jej pytania „Lubisz mieć tego f***a w d***e?”, ale ją tak bardzo boli, że trudno zrozumieć, co odpowiada. Próbowała powiedzieć coś jak „Uwieeeeeeelbiam tooooo, ale wtedy zaczęły jej lecieć łzy. Wydaje mi się, że jeden z kolesi mówi „ooooooo, zobacz, ona płacze”. (…) Dzięki tej scenie i humorowi i rzadkości, z jaką widzi się laski porno, które nie dają sobie rady z k*****m, stanął mi do sufitu, z tego, co pamiętam”.

Czytając komentarze fanów ostrego porno, można odnieść wrażenie, że mężczyźni to sadyści, którzy odczuwają podniecenie jedynie na widok cierpiącej, dręczonej kobiety. Dines podkreśla jednak, że trudno przyjąć za constans uogólnienie, iż każdy przeciętny mężczyzna to chory, nienawidzący kobiet zboczeniec. To raczej obraz kreowany właśnie przez producentów pornografii, co nie zmienia faktu, że lubujący się w takich filmach faceci z czasem sami stają się sadystami.

Cały problem polega na tym, że wmawia się nam, że pornografia nie szkodzi dorosłemu człowiekowi, podczas gdy porno diametralnie zmienia mężczyzn i kobiety, wypaczając ich seksualność. To nie jest – jak przekonywał Porzeziński z STS – niewinna zabawa dorosłych w erotykę. Raczej coś tak paskudnego, że pozostawi to trwałe piętno na ich psychice i duszy, którego nie da się pozbyć tak samo łatwo, jak się je nabyło. Nasze sumienia, znieczulone setką obrazków soft porno, jakimi jesteśmy na bombardowani każdego dnia idąc z domu do pracy czy szkoły, przestają dostrzegać granicę, za którą  popporn zamienia się w ostrzejsze odmiany. Coraz mniej nas szokuje, coraz więcej jesteśmy w stanie tolerować, więc wydawać by się mogło, że ta rozkręcona machina porno jest nie do zatrzymania.

Choć książka Dines może gorszyć, to muszę przyznać, że dobrze się stało, że wreszcie ukazała się w języku polskim. Tym, co gorszy, nie jest sama publikacja amerykańskiej feministki. Tym, co powinno nas gorszyć i wywoływać jednoznaczny sprzeciw, jest przyzwalanie na upadlanie kobiet (nie tylko tych grających w porno, ale także nas wszystkich, kobiet, na które mężczyźni przekładają kalki z obrzydliwego świata porno), przyzwalanie na upadlanie dzieci (autorka odrębny rozdział poświęca pornografii pseudodziecięcej i dziecięcej) oraz upadlanie mężczyzn (tak, tak, to, że w filmach porno grają oni zazwyczaj „ogierów” nie oznacza, że są traktowani z szacunkiem; już samo zrobienie z nich zwierząt jest upadlające).

Jeszcze lepiej, że patronat nad pozycją katolickiego wydawnictwa objęło radio TOK FM. To daje nadzieję, że środowiska zazwyczaj dalekie od konserwatywnych idei być może aktywnie zaangażują się w walkę z porno. Porno, które w gruncie rzeczy jest nie tylko orężem skierowanym przeciw kobietom, ale zasadza się na nienawiści do drugiego człowieka. Nienawiści do kobiety, do osoby o innym kolorze skóry (to, co w innych gałęziach przemysłu rozrywkowego jest w ogóle nie do pomyślenia, tu przechodzi bez najmniejszego komentarza).

„Musimy zaoferować alternatywny sposób bycia, sposób, który przewiduje seksualność opartą na równości, godności i szacunku (…). Kobiety i mężczyźni muszą wyrzucić przemysłowo stworzone obrazy ze swoich sypialni i głów, by mogli znaleźć sposób na bycie seksualnym, który nie dyktuje dostosowywania się plastikowego, pospolitego i schematycznego seksu, oferowanego przez kulturę porno” – pisze w zakończeniu Dines.

Jej szokująca książka to zimny prysznic dla wszystkich, którzy myślą sobie, że porno-przemysł istnieje od zawsze i nic nie można zrobić, by go zatrzymać. „Pornoland” to terapia bardzo bolesna, ale konieczna, by nie przepoczwarzyć się w brutalne istoty człekokształtne, które do tej pory można było jedynie oglądać w filmach opisywanych przez Dines.

Marta Brzezińska

piątek, czerwca 29, 2012

W Polsce trwa wojna


Niemieckie kłamstwa i germanizacja Polski     SEE

W Polsce trwa wojna. Na razie nie jest to wojna militarna ale wojna informacyjna. Co pewien czas jest wspierana przez bezpośrednią interwencję służb specjalnych różnych państw i wtedy giną ludzie tak jak w Smoleńsku. Wojna ta dotyka również zwykłych ludzi gdy likwidują im szpital, zamykają szkołę, itp. Niemcy przy pomocy innych państw odsuwają od siebie odpowiedzialność za wymordowanie milionów ludzi. No ale jeśli nie Niemcy ich zamordowali to kto bo przecież ktoś to musiał zrobić skoro są miliony trupów. No oczywiście, tym chłopcem do bicia zostali wybrani Polacy. Wystarczyło na szczytach władzy w POlsce ulokować ludzi lojalnych wobec obcych mocarstw a nie Narodu Polskiego aby ta strategia opracowana w Niemczech po wojnie mogła byc skutecznie zrealizowana. O tym jest poniższy filmik i książka.


Darski:" Trup ściele się coraz gęściej "


Darski: Trup ściele się coraz gęściej

28.06.2012  SEE
Tagi: 
Polska jest dziś pustynią polityczną, gdzie ludzie niezmarginalizowani dzielą się na fajtłapy i nieudaczników, bądź cwaniaków i złodziei niezdolnych jednak do innego działania niż skok na kasę - pisze Józef Darski.
    Zgony polityków, bezpieczniackich businessmenów, a zawłaszcza członków mafii i służb specjalnych, ogłaszane w tej samej sekundzie, jak na zawołanie, przez skorumpowane prokuratury, sądy i dziennikarzy samobójstwami, nie są przypadkowe z definicji.

    W miarę bujnego rozwoju Ubekistanu, trup ściele się coraz gęściej i aż strach pomyśleć, ile trzeba będzie wybudować nowych cmentarzy, gdy państwo firmowane przez Tuska osiągnie pełen rozkwit. Porachunki bezpieczniackich mafii w walce o prawo do swojej części majątku ukradzionego społeczeństwu, za pełną zgodą tegoż wyrażaną wielokrotnie i konsekwentnie w wyborach, nie musi być jednak jedynym wytłumaczeniem.

    Prawdą jest, iż w korycie coraz wyraźniej prześwituje dno, że do podziału coraz mniej, a i nie wszyscy chcą się dzielić według należnej im rangi, ale przyczyna może być poważniejsza i wynikać z nadchodzących zmian geopolitycznych i powrotu Ameryki do naszego regionu, zwłaszcza po zwycięstwie Romneya. Rosja musi sią na ten moment wcześniej przygotować, a najlepszą metodą działania jest skok do przodu i oczyszczenie terenu, by służby USA nie miały już na kim się oprzeć.

    Pamiętajmy, że Stany Zjednoczone posługują się wyłącznie przewerbowaną agenturą przeciwnika, gdyż słusznie uważają, iż tylko ta ma wpływy i rzeczywistą władzę. Autentyczne siły polityczne, które widzą interes swój i kraju w sojuszu z Ameryką przeciwko zagrożeniu ze strony innych mocarstw, nie mają z tego punktu widzenia znaczenia, gdyż są całkowicie zmarginalizowane w polityce, a nieobecne w strukturach prawdziwej władzy. Jakiż wpływ może mieć PiS na ubekistański business i oligarchię – żaden. A to one potrzebne są do gry politycznej, a konkretnie eliminację ludzi przeciwnika z kluczowych stanowisk i umieszczenia tam własnych.

     A społeczeństwo – ktoś powie. Społeczeństwo postkomunistyczne jest zdominowane przez pragnienie bezpieczeństwa i wynikające stąd tchórzostwo, czyli niezdolne do działania. Nie odczuwa potrzeby ani wolności, ani godności, gdyż nie wie co to w ogóle oznacza. Chce jedynie niewoli, która nie wymaga żadnego ryzyka i odwagi  oraz pragnie kłamstwa, które pozwala mu odrzucać rzeczywistość i zachować poczucie bezpieczeństwa. Wiedza budzi strach, więc reaguje na nią agresją i nienawiścią. Upodlenie daje poczucie bezpieczeństwa, więc dominująca cześć Polaków upadla się z lubością. Dlatego społeczeństwo jako czynnik zmian NIE istnieje. Oczywiście piszę o postawach dominujących. Fakt, że 2 czy 20 tys. ludzi weźmie udział w jakimś marszu czy demonstracji nie ma żadnego wpływu na masowe zachowania milionów. Te miliony, gdyby od nich zażądano, natychmiast wydałyby Putinowi wszystkich pisowców i wichrzycieli, gdyby obiecano im w zamian spokój. A jeszcze w TVN i Wybiórczej pochwalono by ich za patriotyzm i europejskość.

    Wróćmy zatem do głównej rozgrywki. Widzimy tu dwa zjawiska. Przygotowanie do „ofensywy miłości” pod tytułem „Rosja prawdziwy przyjaciel Polski”. A to cudownie odnajdzie białoruską listę katyńską, to znów obniży ceny gazu jak dobry Pan albo obieca kawałek blaszki z tupolewa. Oczywiście agentura też swoje czyni. Słyszymy nawet, iż wielce dla zniewolenia Polski zasłużeni biskupi przygotowują list do Rosjan (oficjalnie Cerkwi prawosławnej)  z prośbą o wybaczenie. Wszak zbrodnie polskie są bezgraniczne, a to powstania narodowe, to znów Bitwa Warszawska no i odpowiedzialność za Reagana też.

     Jednocześnie prowadzona jest cały czas kampania antyamerykańska pod hasłem obrony niezależności Iranu i Syrii, a przy okazji antysemici też się przydadzą, bo dokopią Izraelowi już bez instrukcji. Celem jest przedstawienie USA jako zagrożenia i sojusznika niedopuszczalnego dla Polski. Oczywiście co innego Rosja. To w sferze oddziaływania na społeczeństwo, ale nie ona jest decydująca.

     Głównym zadaniem jest stworzenie sytuacji, w której Amerykanie nie będą już dysponowali nikim w Polsce, ani dawniej przewerbowanym, ani kandydatami obecnie do przewerbowania. Chyba po Petelickim wszyscy (np. Czempiński, Polko) rozumieją co ich czekałoby w takim wypadku. Widać tu krótkowzroczność USA, które wyobrażają sobie, że państwo postkomunistyczne to jakiś Urugwaj i wystarczy sypnąć zielonych, by kandydaci się znaleźli. Tu czuwa GRU/KGB, by ich nie było.

    Widziałbym w tym kontekście likwidację Petelickiego. Był on nie tylko umocowany w oligarchicznym businessie ale także miał tzw. parcie na ekran, mógł być wykorzystany także do odegrania roli politycznej. W rzeczywistości Polska jest dziś pustynią polityczną, gdzie ludzie niezmarginalizowani dzielą się na fajtłapy i nieudaczników, bądź cwaniaków i złodziei niezdolnych jednak do innego działania niż skok na kasę.



Przypis:

Wiem, KGB nie ma, gdyż zostało podzielone na SWR i FSB, więc mądrale mogą sobie darować poprawki. Tradycyjna nazwa jest krótsza, a istota ta sama.
Józef Darski
Autor jest politologiem i publicystą. Powyższy tekst ukazał się pierwotnie na jego blogu

wtorek, czerwca 26, 2012

CZERWONI - m o r d e r c y

WROGOWIE LUDU – KILLING FIELDS REVISITED



Nuon Chea, najbliższy współpracownik Pol Pota, o niemal dwóch milionach ofiar komunistycznego reżimu Czerwonych Khmerów w Kambodży: wszystkiemu są winni Wietnamczycy i Amerykanie (w kadrze z Thetem Sambathem, współtwórcą filmu dokumentalnego "Wrogowie ludu")

W chicagowskiej siedzibie Towarzystwa Sztuki, można było obejrzeć niedawno jeden z najważniejszych i najbardziej wstrząsających dokumentów ostatnich lat – film “Wrogowie ludu”, traktujący o zbrodniach kambodżańskiego reżimu Pol Pota i Czerwonych Khmerów.

PYTANIA BANALNE

Zawsze, w obliczu ludobójstwa, zawisa nad nami to pytanie: Dlaczego? Jak to było możliwe? Jakim sposobem człowiek mógł się dopuścić tak niewyobrażalnych zbrodni?
Zwykle jednak większość z nas nie chce sobie zaprzątać tym głowy i – chcąc uniknąć konieczności, a może nawet sposobności zadawania (sobie i innym) takich pytań - wypiera ze swojej świadomości niewygodne fakty. Zasłania się więc brutalną rzeczywistość kurtyną nieświadomości,obojętności, niepamięci, ignorancji i niewiedzy.
Jednakże, prędzej czy później, owe pytania w nas się pojawiają i – chcąc nie chcąc – musimy sobie dawać z nimi radę. Także  próbować znaleźć na nie odpowiedzi.
Czy będzie to ponowna konstatacja o banalności zła? O tej wiecznie obecnej w człowieku ciemnej stronie? O przyrodzonej ludzkiej naturze skłonności do gwałtu, przemocy i destrukcji? O zgubnej sile popędów i instynktów? O machiawelicznym dążeniu do władzy i kontroli nad innymi ludźmi? O braku skuteczności, nie tylko świeckiej etyki, ale i świętych kodeksów? O fiasku naszych wzniosłych ideałów i pięknych humanistycznych deklaracji?
 Takie oto myśli trywialne przyszły mi do głowy kiedy oglądałem dokumentalny film Theta Sambatha i Roba Lemkina “Wrogowie Ludu”, którego jednak banalnym żadną miarą uznać już nie można.
Również dlatego, że postawione przed chwilą pytania nie są banalne dla twórców filmu, a zwłaszcza dla Theta Sambatha, którego ojciec i brat zostali zamordowani na kambodżańskich killing fields przez siepaczy Czerwonych Khmerów. Stracił on wówczas także matkę, która zmarła przy porodzie, zmuszona wcześniej do poślubienia jednego z członków milicji, zabójców jej męża.

Wspomnienia zabójcy: "(Pewnego dnia) poderżnąłem tak dużo gardeł, że zaczęła mnie od tego boleć ręka. Wtedy przerzuciłem się na dźganie w szyję."

POWRÓT NA POLA ŚMIERCI

Jest to film wyjątkowy pod wieloma względami.
Thet Sambath, dziennikarz z Phnom Penh, poświęcił mu ponad 10 lat swojego życia, kręcąc go w czasie wolnym od pracy zawodowej.
Po raz pierwszy słyszymy w nim jak na temat masowego ludobójstwa, jakie miało miejsce w Kambodży w latach 1976 – 79, wypowiadają się sami mordercy: ci, którzy zabijali ludzi własnoręcznie, jak również człowiek będący drugim po Pol Pocie najważniejszym twórcą i funkcjonariuszem reżimu Czerwonych Khmerów (chodzi o ministra Nuon Chea, zwanego także Bratem nr 2), który całą tę potworną ludobójczą maszynerię wprowadził w ruch.
Sambath nie szuka zemsty, on chce poznać prawdę. Robi to w sposób zdumiewający: jeździ do kambodżańskich wiosek, szuka świadków tamtych wydarzeń, a wśród nich – samych zabójców. (Porównuje to do poszukiwania “igły w oceanie”, bo cały kraj ogarnęła przecież mgła powszechnej amnezji, zwłaszcza wśród tych, co w zbrodni brali udział bezpośredni.) Znajduje ich i… stara się z nimi zaprzyjaźnić, zdobyć ich zaufanie i sprowokować do zwierzeń i konfesji. A trwa to latami! Lecz w końcu mu się to udaje. Nawet Nuon Chea – z którym Thet, mimo niezwykle sekretnej i powściągliwej natury Chea, nawiązuje nie pozbawioną autentyzmu i szczerości międzypokoleniową relację – po trzech latach zaczyna mówić (przed kamerą) o zabijaniu.

O PODRZYNANIU GARDEŁ I PICIU ŻÓŁCI


Na polach śmierci
Sambath, spotykając się ze swoimi “bohaterami” zachowuje wielki spokój i opanowanie, nieustannie się uśmiecha, jest miły, sprawia wrażenie człowieka delikatnego i ciepłego i – co ciekawe - postawa ta nie wydaje nam się  być udawana ani fałszywa. (Ale czy nie jest jednak podstępna?)
Zapewne, w sposób niemal szokujący, kontrastuje z obrazowymi i drastycznymi opisami zbrodni, które przywołują w obecności kamery Sambatha jego nowi znajomi. Jeden z nich demonstruje nawet sposób w jaki powalał ludzi na ziemię, przygniatał ich nogą, chwytał za głowy i podcinał gardła “tak, aby nie krzyczeli”: “[Pewnego razu] poderżnąłem tak dużo  gardeł, że zaczęła mnie od tego boleć ręka. Wtedy przerzuciłem się na dźganie w szyję.” Inny wspomina zaś o wyrywaniu z ludzkich zwłok woreczka żółciowego i wypijaniu jego zawartości, która podobno miała chronić przed chorobami.
Oto zaś innym razem, kiedy Sambath wraz ze swoimi towarzyszami siedzi przy sielsko-wiejskiej drodze niczym na pikniku, przechodzi obok nich starsza kobieta i zagadnięta o miejsca gdzie znajdują się masowe groby ofiar, wskazuje na znajdujące się tuż obok pole ryżowe, mówiąc: “tu leżało wiele z tych trupów, a jak się rozkładały, to wydawały taki dźwięk, jakby się gotowały – coś jak pękające bąble”.

WINNI – NIEWINNI

Jednak tym, co najbardziej mnie zdumiało podczas oglądania filmu Sambatha, było to, że ja nie tylko nie zapałałem nienawiścią, ale zacząłem ukazanym w nim mordercom… współczuć. Czy też raczej… wzbudzili  oni we mnie pewien rodzaj żalu. Zobaczyłem w nich bowiem zwykłych, normalnych ludzi, jacy zostali dość bezwłasnowolnie uwikłani w okoliczności, które następnie uczyniły z nich morderców.
Dziwne?
Ale czyż nie dziwniejsze było zachowanie Theta, który rzeczywiście i po ludzku się do nich zbliżył? A kiedy aresztowano Nuona Chea i helikopter zabierał go, by odstawić przed oblicze trybunału, który miał go osądzić, Sambath wyznał: “Nie mogę powiedzieć, że był on dobrym człowiekiem, ale czuję teraz wielki smutek”.

Thet Sambath nagrywa wyznania Brata nr 2
Myślę że jest to bardzo charakterystyczna i w sumie niezwykle rzadko spotykana w filmach tego rodzaju cecha: pewne fatalistyczne wyciszenie, brak jakiejkolwiek chęci konfrontacji, nieobecność radykalnych stwierdzeń, zupełnie wyzbycie się nienawistnych resentymentów…
Tak, jak już wspomniałem: Sambath nie szukał zemsty ale zrozumienia co rzeczywiście było przyczyną tego, że jedni (zwyczajni) ludzie zaczęli mordować drugich ludzi – równie zwyczajnych i niewinnych, często swoich sąsiadów.
Sambath też nikogo właściwie nie oskarża, choć stara się dociec, gdzie – i na czym polegała – geneza tej zbrodni. On nawet nie szuka winnych – chce jedynie wiedzieć, kto podjął decyzję o zabijaniu, na jakim szczeblu ona zapadła i w jakich okolicznościach.
I co się okazuje?
Jak zwykle w takich sytuacjach: nikt nie jest winny – wszyscy wypełniali jedynie rozkazy, bo gdyby wykonania rozkazów odmówili, to sami zostaliby zabici. Wina zostaje rozmyta w jakimś bezosobowym partyjnym aparacie, Jednak, jak się okazało, wystarczyła jedna decyzja Pol Pota i jego świty, a masowe mordy w Kambodży ustały, jak ręką odjął. [1]*

JUŻ NIGDY NIE ZOBACZĘ WSCHODU SŁOŃCA JAKO CZŁOWIEK

Thet Sambath wiele lat czekał z wyjawieniem Nuonowi Chea, w jaki sposób zginęła jego rodzina. Okłamał go mówiąc, że jego rodzice zmarli w latach 80-tych. Jak (pewnie słusznie) uważał, gdyby Chea się o tym się dowiedział, to Thet nigdy by nie wyciągnął od niego zwierzeń i przyznania się do tego, że to właśnie on, wraz z Pol Potem, zadecydowali o rozpoczęciu etnicznych czystek: “gdybym okazał tym ludziom litość, mój kraj byłby stracony” – powiedział przy tej okazji, dodając, że ich rząd z założenia miał być “czysty, pokojowy, o jasnym spojrzeniu”. Zaczęli jednak od fizycznej eliminacji “wrogów ludu”.
Wcześniej Thet nie omieszkał jednak pokazać Nuonowi filmu z nagraną egzekucją Sadama Hussajna, którą ten skomentował następująco: “To straszne, że w ten sposób skończył prawdziwy patriota. Ale on i tak jest zwycięzcą”. A kiedy zaprosił do domu Chea dwóch wspomnianych już ludzi, którzy dokonywali masowych egzekucji własnymi rękami, ten ich zaczął pocieszać, że walczyli po właściwiej stronie i że wg nauk Buddy, nie można ponosić winy za czyn, którego intencją było co innego, niż to, co się stało.
Lecz Thet w końcu musiał powiedzieć Chea prawdę. I fragment filmu ukazujący moment, w jakim to robi, należy do najbardziej poruszających i zapadających nam w pamięć obrazów.
A skoro mowa o buddyzmie. Jeden z występujących we “Wrogach ludu” zabójców uznaje się za buddystę. Wierzy w reinkarnację. Wie, że będzie musiał przejść wiele bolesnych wcieleń, zanim ponownie odrodzi się w ludzkiej postaci. Tak naprawdę, to on już teraz nie uważa się za członka ludzkie wspólnoty, zwierzając się nam przed kamerą: “Już nigdy nie zobaczę wschodu słońca jako człowiek”.
I właśnie w takiej chwili widzimy w nim prawdziwe człowieczeństwo.
*  *  *
[1]* PRZYPIS: odrębnym tematem jest tu amerykańskie uwikłanie się w relacje z reżimem Czerwonych Khmerów. Już 1975 roku, Zbigniew Brzeziński, podczas swojej wizyty w Tajlandii, powiedział do tamtejszego ministra spraw zagranicznych: “You should also tell the Cambodians that we will be friends with them. They are murderous thugs, but we won’t let that stand in our way. We are prepared to improve relations with them.” (“Powinniście też powiedzieć tym w Kambodży, że będziemy ich przyjaciółmi. To są morderczy bandyci, ale my i tak nie pozwolimy, aby to stanęło na naszej drodze. Jesteśmy gotowi, by poprawić nasze relacje z nimi.”) Źródło: “Cambodian Genocide Program” (publikacja Uniwersytetu Yale).
Niestety, nawet po 1979 roku, kiedy już wiedziano wszem i wobec o krwawej łaźni jaką urządzili Khmerowie swoim rodakom  (anihilując  blisko czwartą część całej populacji Kambodży), amerykańskie poparcie dla “morderczych bandytów” wcale nie ustało (choć nie było już takie oficjalne).
Tym, którzy zainteresowani są amerykańską polityką w Indochinach w latach 70-tych (z uwzględnieniem morderczych ataków lotnictwa USA na Kambodżę, w których poniosło śmierć ok. 600 tys. ludzi, a które de facto umożliwiły przejęcie władzy przez Czerwonych Khmerów w 1974 r.), polecam artykuł Z. M. Kowalewskiego pt. “Czas Czerwonych Khmerów”, jaki ukazał się w polskiej edycji „Le Monde Diplomatique” w 2010 roku.

ANEKS

Nie tak dawno trafiłem na – nazwijmy to – ciekawą stronę występującą pod szyldem “Trzeci Świat”. Jej autorami (autorem?) jest „organizacja trzecioświatowego maoizmu”, mianująca siebie także jako “Organizacja Czerwonej Gwardii”. W pierwszej chwili pomyślałem, że jest to jakaś kolejna kuriozalna stronka (jakich w internecie jest wiele), ale nie…  pomijając  ewidentne oderwanie od rzeczywistości obsługujących tę witrynę “polskich trzecioświatowych maoistów”, znaleźć tam można naprawdę wiele interesujących materiałów, które mają jednak dużą wartość historyczną i archiwalną.
W związku z podjętym przeze mnie w tym wpisie tematem, chciałbym przedstawić fragmenty kilku artykułów nawiązujących do Czerwonych Khmerów. Pozostawię ich do oceny tym, których to zainteresuje – powstrzymując się tu od własnego komentarza.


W walce o świetlaną przyszłość - młodzi bojownicy Czerwonych Khmerów
*
1. Cytaty z artykułu pt. “Korzenie intelektualne i ideologiczne ruchu Czerwonych Khmerów”.
Organizacja Czerwonej Gwardii: “Przedstawiamy niezwykle interesujący tekst omawiający ideologię jednej z najbardziej fascynujących organizacji rewolucyjnych XX wieku – Komunistycznej Partii Kampuczy, znanej szerzej jako Czerwoni Khmerzy. Po obaleniu rządów KPK w Demokratycznej Kampuczy przez rewizjonistów wietnamskich partia ta była szkalowana i oczerniana przez rewizjonistów i pierwszoświatowców, wymyślających brednie o „ludobójstwie”, czy „totalitaryzmie”. Mit „pól śmierci” zaciemnia prawdziwy obraz i historię ruchu Czerwonych Khmerów, utrudniając poważnym badaczom dotarcie do prawdy. Dla Organizacji Czerwonej Gwardii historia Rewolucji Kampuczańskiej jest tym bardziej interesująca, że często Pol Pota i jego towarzyszy oskarża się o maoizm. Prawda jest jednak bardziej złożona, czego można dowiedzieć się z tekstu Adama Jelonka. OCG krytycznie ocenia Czerwonych Khmerów, nie ze względu na Tuol Sleng, czy pola śmierci, ale ze względu na ich ultralewicowe odchylenie, które doprowadziło do rewizji marksizmu-leninizmu” – pisze “redakcja” OCG, a następnie przestawia tekst Jelonka, z którego pozwolę sobie wyłuskać parę cytatów:
“Większość elementów radykalnej rewolucji Czerwonych Khmerów znajduje bowiem swe odniesienia w dokonaniach rewolucji chińskiej. Na konferencji prasowej w Pekinie w drugiej połowie 1977 roku Pol Pot po raz pierwszy potwierdził wczesne związki między rozwojem ruchu rewolucyjnego w Kampuczy, a myślą Mao: “W 1957 roku założyliśmy komitet… zdecydowaliśmy, że parlamentarna droga wiedzie donikąd. Czerpaliśmy… szczególnie z prac towarzysza Mao Tse-tunga, doświadczeń chińskiej rewolucji, odgrywającej niezwykle doniosłą rolę w tym okresie.”
(…)

Mao i Pol Pot (w tle)
Potwierdzenie wpływów myśli Mao znalazło swój wyraz w innych publicznych wystąpieniach. Jesienią 1977 roku Pol Pot oświadczył: “W walce rewolucyjnej w naszym kraju, w sposób twórczy i z powodzeniem wcielaliśmy w życie myśl Mao Tse-tunga od chwili gdy nie dysponowaliśmy niczym, prócz gołych rąk, po 17 kwietnia 1975”.
(…)
“Zrozumienie celów maoistowskiej idei wielkiego skoku i rewolucji kulturalnej rzuca więcej światła na związki doktrynalne z przywódcami Demokratycznej Kampuczy. Idee maoistowskie sprowadzały się do pragnienia przekształcenia chłopstwa w nowoczesnych producentów, oddanych dla idei kolektywizmu. Mao uznawał konieczność realizacji trzech etapów rewolucji:
1. Likwidacji starej elity wiejskiej i właścicieli ziemskich dzięki realizacji programu reformy rolnej;
2. Zlikwidowania chłopskiego przywiązania do własnej ziemi i własności prywatnej przez ustalenie własności kooperatywnej;
3. Masowej restrukturyzacji organizacji pracy, która dokonać się miała dzięki procesowi budowy komun ludowych.”
OCG: “Malcolm Caldwell był jednym z kilku mieszkańców Zachodu, którzy kiedykolwiek odwiedzili Kambodżę w trakcie władzy Czerwonych Khmerów.(…) napisał kilka wartych uwagi książek i artykułów. Opublikowana w roku 1977, rok przed jego śmiercią, „Bogactwo niektórych narodów” była ostatnią książką, którą napisał.
(…) Caldwell ma całkowitą rację mówiąc, że jedyną drogą do rozwoju Trzeciego Świata jest walka zbrojna.(…) Śmierć Mao i powrót Deng Xiaopinga były tylko ostatnimi gwoździami do trumny. Wietnamski socjalizm z kolei był od samego początku martwy, wskutek wpływów rewizjonizmu i radzieckiego socjalimperializmu. W tamtym okresie, gdy po heroicznych walkach przeciwko ludobójczemu imperializmowi amerykańskiego, socjalizm zanikał na całym świecie, wydawało się, że Czerwoni Khmerzy przeprowadzają radykalną wersję rewolucji socjalistycznej. W 1977 nadzieje Caldwella, podobnie jak wielu innych, ulokowane zostały w pozornie radykalnych propozycjach społecznych Czerwonych Khmerów. Jednak, jak się okazało po ujawnieniu ich błędów w wyniku wietnamskiej agresji i okupacji ich kraju, nadzieje te były chybione. Pomimo, że Caldwell mylił się chwaląc domniemany „sukces” Kampuczy, miał on jednak rację wskazując, że drogą do rozwoju jest walka zbrojna i socjalizm. Dzisiaj jest to droga globalnej wojny ludowej, prowadzonej przez trzecioświatowy maoizm.”

Pol Pot - Brat Nr 1
3. Fragmenty artykułu “Kampuczańskie doświadczenie”.
OCG: Publikujemy tekst, który zrywa z mitem Demokratycznej Kampuczy stworzonym przez imperialistów i trockistów. Tekst jest szczególny, ponieważ jego autor, Ezrom Mokgakala był w Demokratycznej Kampuczy w roku 1978 i na własne oczy widział osiągnięcia rewolucyjnego rządu. Jego słowa powinny być wzięte na poważnie, w przeciwieństwie do kłamstw rozpowszechnianych przez wrogów rewolucji. Podpiera je jego rewolucyjny autorytet. Ezrom Mokgakala był członkiem Komitetu Centralnego Panafrykańskiego Kongresu Azanii, i członkiem Wysokiego Dowództwa Azańskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która do dzisiaj toczy walkę o wyrwanie Południowej Afryki z łańcucha kapitalistycznego. (…) Poniższy tekst po raz pierwszy opublikowano w czasopiśmie Ikwezi z 11 marca 1979 roku.
Cytaty z “dzieła” Ezroma Mokgakali:
- “Z tej historii można wynieść dwie główne lekcje. Pierwsza jest taka, że lud Kampuczy jest ludem heroicznym, który walczył i pokonał lokalnych i zagranicznych ciemiężycieli, czasami walcząć gołymi rękami. Z tej lekcji możemy wywnioskować, że są oni naprawdę odważnym ludem, który zasługuje na zachwyt i pomoc wszystkich prawdziwych rewolucjonistów. Drugą lekcją jest fakt, że pomimo ich bohaterstwa, ich poświęcenia długo nie przynosiły rezultatów.”
- „Poprawna linia polityczna wyrasta z samego ludu, nie może być kopiowana z innych krajów” powiedział Towarzysz Hong, przywódca Kampuczańskiego Komitetu Przyjaźni z innymi krajami. „Poprawna linia polityczna zapewni, że zwycięstwo ludu nie zostanie zdradzone” dokończył.
Towarzysz Hong położył nacisk na fakt, że „po poprawnym zrozumieniu lekcji z historii kampuczańskiego ludu, przywódcy rewolucyjnego ludu Kampuczy zrozumieli, że lud będzie zwalczał wroga aż do końca, pomimo jego brutalności.”

Odkurzanie czaszek wydobytych z masowego grobu na terenach obozu tortur Cheung Ek, gdzie trafiały ofiary terroru Czerwonych Khmerów
- (Pierwszy Zjazd Komunistycznej Partii Kampuczy) “zadecydował, by rozpocząć organizowanie chłopstwa w celu obalenia ciemiężycieli i zdobycia władzy politycznej. Wszystkie kadry partii zostały przeszkolone w celu wprowadzenia tej rewolucji w życie w najbardziej zdeterminowany i stanowczy sposób poprzez życie wśród chłopstwa i nie oczekiwaniu na żadne zagraniczne rady, które miałyby dotyczyć tego zadania. Mieli polegać całkowicie na pomysłowości i kreatywności mas. Droga do walki zbrojnej została wytyczona.”
- “MOBILIZUJĄC CHŁOPSTWO. Partia rozpoczęła dokładne badania kwestii chłopskiej. Kadry Partii zostały wysłane na wieś by żyć pośród chłopów w celu zrozumienia rzeczywistości ich egzystencji. (…) Ze względu na tą nędzną egzystencję, słabe zdrowie i wykształcenie, chłopi stali się twardym jądrem, oparciem Narodowo-Demokratycznej Rewolucji. Ze względu na strategiczne znaczenie tej klasy, Komitet Centralny Komunistycznej Partii Kampuczy zadecydował by przenieść się na wieś, blisko chłopstwa. W ciągu roku 90% członków Komitetu Centralnego znalazło się na wsi.”
- “Trzeba pamiętać, że przeprowadzanie Rewolucji Ludowo-Demokratycznej oznacza dla uciskanych i wyzyskiwanych mas nowe, lepsze życie. (…) Od samego początku Komunistyczna Partia Kampuczy była tajną organizacją, ponieważ reakcyjny reżim zabronił istnienia partii komunistycznych w kraju i wszczął brutalną kampanię przeciwko tej idei. Eliminowano wszystkich znanych komunistów poprzez morderstwa i siano strach wśród ludu poprzez kłamliwą propagandę. Na przykład rozsiano plotkę, że komuniści używają sierpa by łapać ludzi za kark, a młota by rozbić im głowy. Ponieważ przeciwdziałanie tej propagandzie byłoby zbyt kosztowne, zdecydowano zignorować ją i działać w sekrecie pośród ludu. Komitet Centralny zbudował Zjednoczony Front Narodowy, który z sukcesem doprowadził lud do ostatecznego zwycięstwa.”

Kości ofiar Czerwonych Khmerów zgromadzone w Muzeum Ludobójstwa w Phnom Penh