n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

sobota, października 13, 2012

Polski byt narodowy - masakra 1989


RABUNEK czyli SZACHER MACHER

jak kto woli, geszeft
 czyli "Zapis rabowania Polski"   SEE
(1)    "Wyeliminowanie narodowej produkcji w Polsce, głównie przemysłu ciężkiego, maszynowego, górniczego, kolejowego czy okrętowego, zepchnęło Polskę do grona niedorozwiniętych technologicznie krajów obrzeża starych krajów unijnych. Pozbawiona zdolności eksportowych Polska stała się łakomym kąskiem rynkowym wspólnotowej konkurencji, która otwierając Polsce drogę do Unii narzuciła jej dalsze ograniczanie zdolności wytwórczych i zwiększanie uzależniającego ją importu techniczno-technologicznego, permanentnie zadłużającego ją za granicą, które obecnie wynosi 16,4 mld dolarów amerykańskich. Taka sytuacja i to w sercu kontynentu europejskiego, pozwoliła natomiast obcym firmom, głównie europejskim i północnoamerykańskim na natychmiastową ekspansję lokalizacyjną. Rozpoczął się wyścig po zdobycie uzbrojonej infrastruktury przemysłowej na własność i to w głównych ośrodkach przemysłowych i wielkomiejskich na obszarze całej Polski. W ten sposób nowe 87 obce firmy utrwaliły swoją długoterminową ekspansję i rażąco wysoką dewizowo zależność eksploatacyjną Polski, ograniczając nasz strukturalny rozwój w oderwaniu od położenia, zasobności surowcowej i kapitału ludzkiego kwalifikowanej kadry robotniczej i inżynieryjnej, która poszła w zupełną rozsypkę lub na wcześniejsze emerytury" - pisze dr Ryszard ślązak w artykule pt. "Powikłana prywatyzacja" zamieszczonym w nr 1(10)/2009 dwumiesięcznika "Realia". 
     Ponieważ po zlikwidowaniu przemysłu stoczniowego przez rząd Donalda Tuska Polska stała się krajem bez własnej ekonomiki, warto przyjrzeć się jak w ciągu 20 lat kolejne ekipy "prawicowe" i "lewicowe" dokonywały eutanazji gospodarki narodowej, będącej dziełem dwóch pokoleń Polaków. Ten przegląd zawdzięczamy uprzejmości dra ślązaka, który zezwolił nam na wykorzystanie materiałów zamieszczonych w ww. pracy, za co autor i redakcja składają serdeczne podziękowania Panu Doktorowi. 
     Sterowany bałagan 
     Na przełomie lat 1989/90 ówczesne władze rozpoczęły przygotowania do przemian własnościowych w naszym kraju. Jednym z motywów tych posunięć był jeden z niepisanych punktów układu "okrągłego stołu", polegający na oddaniu władzy politycznej "Solidarności" w zamian za uwłaszczenie nomenklatury partyjnej. Pierwszy krok stanowiło usamodzielnienie przedsiębiorstw państwowych, co oznaczało zdjęcie gwarancji władz, natomiast państwo przejęło długi zagraniczne tych zakładów. (Wówczas tylko państwo, a nie podmioty gospodarcze było zadłużone względem zagranicy.) W tym okresie pojawiły się trzy rodzaje własności: samodzielne przedsiębiorstwa używające jeszcze przymiotnika "państwowy", własność Skarbu Państwa i własność prywatna. Przywrócono funkcjonowanie przedwojennego Kodeksu handlowego (nota bene nigdy nie został on formalnie uchylony), który zezwalał na powstawanie nowych podmiotów gospodarczych różnego rodzaju. Na początku lat 90. wyodrębniono czwarty rodzaj własności - własność komunalną. 
     Za tymi gwałtownymi zmianami nie nadążało jednak ustawodawstwo gospodarcze - w praktyce obowiązywało równolegle nowe i stare prawo. Zasypywany pytaniami Sąd Najwyższy podjął uchwałę z dnia 12 grudnia 1989 roku nr III CRN 401/89 (nie publikowaną!), w której uzasadniał, że majątek państwowych zakładów jest ich własnością i nie stanowi własności Skarbu Państwa. Tym samym zakłady państwowe zostały uwłaszczone majątkiem od stycznia 1989 roku. Oznaczało to, że mogą one tworzyć spółki z innymi podmiotami gospodarczymi - głównie akcyjne i z ograniczoną odpowiedzialnością, bez uzyskiwania zgody branżowych ministrów. Na podstawie nowych regulacji prawnych w latach1989 - 1990 zakłady stały się właścicielami gruntów i innych nieruchomości dotąd przez niezarządzanymi w imieniu państwa. W 1993 roku Sąd Najwyższy inną uchwałą (tym razem opublikowaną) potwierdził rozróżnienie własności formułując termin "Skarbu Państwa". 
     Tak szybki proces przekształceń własnościowych stał się przyczyną majątkowego ataku na zadłużone zakłady ze strony różnych sił krajowych i zagranicznych oraz bankowych kredytodawców. Banki obejmując czy przejmując akcje lub udziały w nowych spółkach szybko zaczęły je rozparcelowywać, dzielić, likwidować i zbywać ich majątek o równowartości należności kredytowych czy akcji bądź udziałów. Częściowo również z winy banków nastąpił lawinowy proces upadłości, bankructw, likwidacji, sprzedaży i różnorodnych spekulacji majątkiem wypracowanym przez Naród w latach 1945 - 1989. Miało miejsce rażące marnotrawstwo majątku narodowego, na przy zezwoleniu władz państwowych wszystkich szczebli. Co gorsza, już na początku realizowania doktryny prywatyzacyjnej odrzucono zasadę zachowania w rękach państwa pewnej liczby przedsiębiorstw o znaczeniu strategicznym. 
     Opisany tu bałagan wynikał nie tylko z braku doświadczenia czy też niechlujstwa. Przy braku jasnego, czytelnego prawa, nieprecyzyjnych zasadach wyceny (o czym poniżej), braku określenia, co powinno pozostać w ręku państwa lub pod jego kontrolą, można było za bezcen - ale za to za łapówki - wyprzedać zagranicznemu kapitałowi cały majątek narodowy. 
     Wycena według uznania 
     W pierwszych latach 90. zastanawiano się nad metodą wyceny podmiotów państwowych oraz nad tym, co ma być i komu sprzedane. W rezultacie mienie państwowe podzielono na trzy grupy:
     a) niebędące przedmiotem obrotu, zawsze pozostające jako własność państwa, np. złoża kopalin czy dobra kultury;
     b) dobra nieprzeznaczone do obrotu, nabyte lub wytworzone za środki publiczne przez jednostki państwowe;
     c) mienie stanowiące obecnie lub w przyszłości przedmiot obrotu, a przeznaczone do prywatyzacji
     Według tej metodologii mienie zaliczone do grupy "a" określano tylko rzeczowo, w ujęciu opisowym lub rodzajowo-opisowym, ale wyceny dokonywano jak dla mienia będącego w stanie naturalnym, dóbr kultury, zasobów dokumentacyjnych czy archiwaliów. Majątek z grupy "b", ujmowano wartościowo, stosując wartość szacunkową, głównie w odniesieniu do gruntów. Natomiast mienie z grupy "c", ujmowano wartościowo na podstawie przepisów o rachunkowości oraz odnoszących się do jednostek państwowych. Te pośpiesznie przyjęte zasady wyceny sprawiły, że nadano im szczegółowy charakter i przyjęto odmienne wymogi. 
     Tak sformułowane zasady powodowały nieadekwatność przyjmowanych kwot wyceny do rzeczywistej wartości mienia oraz niemożność stosowania jednego miernika wartości. Majątek państwowy wyceniano poprzez szacunek ekspercki, szacunek własny Ministerstwa Skarbu Państwa, poprzez operat szacunkowy, w oparciu o informacje przekazywane przez starostów, a także wyceniano według wartości wynikającej z protokołów przekazania zakładu pracy nowemu użytkownikowi - właścicielowi.
     Stosunkowo największa uznaniowość występowała przy wycenie gruntów państwowych, będących obiektem szczególnego zainteresowania rolników - z jednej strony a wszelkiej maści spekulantów krajowych i zagranicznych - z drugiej. Pamiętajmy, że w roku 1987 grunty Skarbu Państwa obejmowały 42% terytorium kraju, co stanowiło niemal 13 mln hektarów. Gminy i różne osoby prawne zajmowały tylko 6% obszaru państwa, a osoby fizyczne miały prawo własności do 52% powierzchni kraju. Wartość tych gruntów ujmowano tylko wtedy, gdy nieruchomość była znana. W zasobach Agencji Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa w 1997 roku znajdowało się 2.435.214 hektarów o uznaniowo określonej wartości 6 021 160 110 zł. Po 2004 roku grunty wyceniano bardziej precyzyjnie.
     Ile mieliśmy
     W 1997 roku. działało 415 jednoosobowych spółek Skarbu Państwa o wartości nominalnej akcji 26.494.319.033 zł. Z liczby tej 39, o wartości akcyjnej 110.684.200 zł, było w stanie likwidacji. Natomiast spółek z częściowym udziałem Skarbu Państwa istniało 1.347, o wartości udziałów państwa wynoszącej 8.983.367.950, w tym 33 spółki o wartości 74.567.470 zł znajdowały się w stanie likwidacji. Wszystkie spółki z całkowitym i częściowym udziałem Skarbu Państwa, podlegały nadzorowi Ministra Skarbu Państwa. Do organów zarządzających tych spółek partie polityczne desygnowały swoich delegatów, co nadzwyczaj sprzyjało ich prywatyzacji.
     Jeszcze w 1997 r. przedsiębiorstwa państwowe i banki państwowe, dla których organem założycielskim i zarządzającym byli minister skarbu i wojewodowie, posiadały fundusze własne o łącznej, szacunkowej wartości 42.099.088 tys. zł, która w czasie działalności gospodarczej powinna wzrastać, a nie maleć, bo stanowi to przecież cel ich działalności.
     Poza tym majątkiem Skarbu Państwa, Minister SP wniósł część majątku narodowego do 38 różnego rodzaju fundacji o łącznej wartości 17,098.mln zł. Majątek ten w wielu przypadkach został dziwnie "uwłaszczony" i nadal po cichu się rozpływa. Z czego wynika konieczność rzetelnej ewidencji majątków wszelkich fundacji, którym rząd powierzył mienie narodowe do czasowego gospodarowania. Minister powinien każdego roku składać dokładne sprawozdanie z gospodarowania tym majątkiem przez fundacje. Ponadto do wiadomości publicznej powinien podawać wykaz fundacji z wyszczególnieniem, jakim majątkiem narodowym dysponują i jak go użytkują. A są to grunty, budynki, pałace, nawet te znacjonalizowane, a niezwrócone ich prawowitym właścicielom, budynki wybudowane po wojnie. Majątek ten nie powinien pozostawać bez nadzoru państwa, mimo iż umknął z dotychczasowej publicznie dostępnej ewidencji. 
     Po 10 latach, w 2007 roku. Skarb Państwa dysponował akcjami i udziałami w 1.344 spółkach, z których 982 prowadziło działalność gospodarczą, a wartość akcji i udziałów w tych spółkach wynosiła 198 mld złotych. Z tych 1.344 spółek tylko 410 było jednoosobowymi spółkami Skarbu Państwa z kapitałem o wartości 80 mld złotych. Na giełdzie papierów wartościowych notowano tylko 40 spółek dysponujących akcjami o wartości 73 mld zł. Najdroższe były spółki energetyczne wycenione na ok. 56 mld złotych, których wartość znacznie wzrosła. Za nimi znajdowały się spółki kolejowe o wartości 12 mld złotych. Do nieodpłatnego nabycia akcji w spółkach w samym tylko 2007 roku uprawnionych było 1,64 mln pracowników różnych zakładów, a także rolników, którzy łącznie otrzymali nieodpłatnie 950 mln akcji. W całym dotychczasowym procesie prywatyzacyjnym nieodpłatnie akcje uzyskało około 4 mln pracowników.
     CDN Zbigniew Lipiński
     Nr 12 (22.03.2009)
   Zapis rabowania Polski (2)
     Kontynuujemy zapis eutanazji gospodarki narodowej pod hasłem "prywatyzacji" przeprowadzanej od tzw. przełomu, czego symbolicznym zakończeniem stała się likwidacja przemysłu stoczniowego na przełomie ubiegłego i bieżącego roku. Przypominam, że w artykule tym korzystam z danych zawartych w artykule dra Ryszarda ślązaka "Powikłana prywatyzacja" zamieszczonym w nr 1/10 2009 dwumiesięcznika "Realia", na co zezwolił Autor.
     Po cichu a potem jawnie
     "Prywatyzacja stała się doktryną i programem gospodarczym niemal wszystkich rządów po roku 1989 (...) stała się integralną częścią programu działalności gospodarczej, którego założenia opracowywał rząd, a Sejm zatwierdzał i rozliczał go z tej realizacji" - pisze dr ślązak w ww. pracy. Pierwsza prywatyzacja odbywała się po cichu, niejawnie, począwszy od 1988 r. i obejmowała ona głównie nomenklaturę partyjno-rządowo-esbecką. Ta prywatyzacja nie podlegała ewidencji, choć objęła ona majątek wartości 200 mln zł.
     Tę jawną rozpoczęto w 1990 r. Istniało wtedy 8.453 zarejestrowanych przedsiębiorstw państwowych, z czego w okresie 1990 - 2000 "sprywatyzowano" 5.216, co stanowi 62% stanu wyjściowego. W 2002 r. działalność gospodarczą prowadziło 1.386 państwowych zakładów, z których w roku 2006 pozostało czynnych tylko 551, 94 likwidowano, a 188 znajdowało się w stanie upadłości (vide - tabela 1). Zasadniczy cel prywatyzacji stanowiło unicestwienie najpierw wielkich przedsiębiorstw państwowych, określanych pogardliwie "molochami". Tak naprawdę chodziło o sprzedaż uzbrojonych terenów, głównie miejskich, zabudowań i wyposażenia technicznego. W ten sposób firmy zagraniczne, przy pomocy polskich kondotierów, wyparły raz na zawsze polskie przedsiębiorstwa z ich zagranicznych rynków zbytu.
     Jednocześnie likwidowano centrale handlu zagranicznego, głównie eksportowe, co niemal całkowicie i nagle załamało polski eksport wyrobów przemysłowych i eksport budownictwa. Ten ostatni rozwijany był na podstawie długoterminowych umów państwowych, przyczyniając się do wzrostu polskiego eksportu w ramach nowej polityki gospodarczo-modernizacyjnej Edwarda Gierka. Polityka "prywatyzacji" doprowadziła polskie centrale eksportowe do paraliżu ekonomicznego, a następnie do ich rozpadu i likwidacji. Na proces prywatyzacji nie miały one wpływu, ponieważ o losie przedsiębiorstw państwowych decydowały ówczesne, z zasady niestabilne politycznie, nowe władze. W rezultacie nastąpiło zwiększanie importu inwestycyjnego i importu ogółem, w dużej części zbędnego, czy wręcz śmietnikowego. Poprzedniej struktury eksportowej nigdy już nie odbudowaliśmy, a i dziś w programach rządowych ten problem nie istnieje.
     Jeszcze do początku lat 90 Polska eksportowała kompletne obiekty przemysłowe, różnorodne usługi (także medyczne) na Bliski i Daleki Wschód, do Azji, Europy, Związku Sowieckiego. Budowaliśmy drogi, mosty, zakłady przemysłowe pod klucz, kopalnie, huty, elektrownie, całe osiedla mieszkaniowe od zaprojektowania do ich kompleksowego, ostatecznego wykonania, szpitale, w których w ramach kontraktów usługowych były zatrudnione całe nasze zespoły medyczne. Roczne wpływy z tego eksportu sięgały ponad 6 mld USD. Tylko z samego eksportu różnorodnych usług, nasze wpływy w końcu lat 70. i w latach osiemdziesiątych wynosiły rocznie ponad 2 mld USD. Wyspecjalizowane polskie firmy renowacyjne (odbudowy i konserwacji zabytków) realizowały w różnych krajach europejskich i pozaeuropejskich tego rodzaju usługi, co poza zarobkiem i dopływem wymienialnej waluty dla nich i dla kraju, dawało polskiej kadrze technicznej i artystycznej uznanie i zawodową sławę zagranicą, z czego korzystamy do dziś.
     Tzw. prywatyzację motywowano rzekomo większą efektywnością ekonomiczną tego sektora. Tłumaczono, że nawet przedsiębiorstwa państwowe przekształcone w spółki prawa handlowego osiągają lepsze wyniki w porównaniu z czysto państwowymi. Aby nadać szczególną wagę tej wyprzedaży, ukuto termin "inwestora strategicznego", z reguły zagranicznego. Wyprzedaż miała się stać jednym z decydujących czynników wzrostu gospodarczego, szybkiego wzrostu eksportu i spadku importu. Minione 20-lecie dowiodło czegoś wręcz przeciwnego: eksport rósł bardzo powoli (była to tendencja stała), czemu towarzyszył lawinowy wzrost importu uzupełniającego, co uzależnia produkcję realizowaną przez nowego właściciela od dostaw zagranicznych. Import półfabrykatów i innych elementów, które mogą być produkowane w Polsce, ma stałą tendencję wzrostu. Ponadto w Polsce zagraniczni właściciele z reguły zmieniali asortyment produkcji i wytwarzają części, elementy i półfabrykaty a nie produkt finalny. W przypadku tego ostatniego nie oznakowują, że towar został wytworzony w Polsce. Taki stan rzeczy zwiększa pośrednio obciążenie dewizowe państwa, bo tylko państwo dysponuje dewizami i to państwo, kosztem własnego budżetu, zapewnia obce dewizy na regulacje zobowiązań płatniczych wobec zagranicy.
     Pętla Balcerowicza
     Nowo mianowany minister finansów, a jednocześnie wicepremier - Leszek Balcerowicz (funkcje te pełnił w latach 1989-1991, a następnie za rządów AWS/UW w okresie1987-2000), od razu wprowadził restrykcyjną politykę finansową służącą podbiciu ekonomicznemu Polski przez Zachód. Paradoksalnie, jego polityce sprzyjały odziedziczone po poprzednim systemie - centralny model zarządzania oraz powszechna własność państwowa. Ponadto do państwa nadal należały wszystkie banki, a NBP nadal nosił charakter nie banku centralnego, ale monobanku: udzielał kredytów, obsługiwał finansowo podmioty gospodarcze, dysponował rozbudowaną siatkę filii. Nadal więc polityka kredytowa i stopy procentowe zależały od decyzji Ministra Finansów.
     Na początku 1989 roku średnia stopa procentowa dla kredytów inwestycyjnych wahała się w granicach 4 -7 procent, a kredytów obrotowych 7-10 proc. Od początku 1990 r. Balcerowicz podniósł drastycznie wszystkie stopy procentowe, w tym stopy odsetek od zaległości podatkowych oraz odsetki cywilnoprawne, czyli tzw. ustawowe, stosowane w relacjach podmiot - obywatel. Stopy kredytowe wzrosły w roku 1990 do ponad 72 proc., a stopa redyskontowa nawet do106 proc. rocznie
     Odsetki ustawowe wzrosły do 92 proc. średniorocznie, odsetki od zaległości podatkowych nawet do 212 proc. średniorocznie, a czasowo aż do 720 proc. Horrendalnemu podniesieniu stóp, co stanowiło bandytyzm ekonomiczny, towarzyszył bandytyzm prawny, bowiem nowo wprowadzone stopy procentowe obejmowały nie tylko nowe umowy kredytowe, ale również wszystkie kredyty udzielone uprzednio. Czyli, już w trakcie trwania umowy, kredytobiorcom narzucono nowe warunki kredytowe w czterech tytułach odsetkowych, po to, aby nie mogli prowadzić działalności gospodarczej. Zostali oni z góry skazani na straty. Wszystkie przecież rodzaje kosztów były uprzednio kalkulowane w oparciu o stopy z umów zawartych przed rokiem 1990. Nagły wzrost stóp procentowych prowadził nieuchronnie do szybkiej upadłości i likwidacji przedsiębiorstw państwowych z powodu niewypłacalności, niewypłacalność do ich upadku, a to z kolei dawało asumpt do ich pośpiesznej, przymusowej prywatyzacji pod pozorem braku zyskowności. Metody te przypominają niszczenie własności prywatnej domiarami w czasach stalinowskich. Zadłużone w ten sposób podmioty gospodarcze nie mogły spłacić nie tylko kapitału uzyskanego z kredytu, ale i ponad dziesięciokrotnie wyższych odsetek, tym bardziej, że władze i banki przyjęły zasadę, że wszelkie spłaty dłużnika (kredytobiorcy) najpierw są zaliczane na spłatę odsetek, a dopiero reszta na spłatę kapitału kredytowego.
     Balcerowicz stworzył sytuację wieczystego zadłużenia i niemożności spłaty kredytów kiedykolwiek, co przyśpieszało nagonkę prywatyzacyjną zarówno ze strony władz, jak i różnych kombinatorów krajowych i zagranicznych. Stosunkowo często przyjmowano kwotę zadłużenia przedsiębiorstwa za cenę jego sprzedaży. Wycena przedsiębiorstwa zazwyczaj miała charakter uznaniowy. Z zasady kwestionowano wartość ewidencyjną majątku trwałego twierdząc, że majątek ten został już zamortyzowany, jest mało wartościowy produkcyjnie, a to rażąco zaniżało wartość podmiotu gospodarczego. Ponadto do wyceny z reguły nie zaliczano wartości gruntu, na którym znajdował się zakład. Przejęć za należności kredytowe i odsetkowe dokonywały także banki. Uzyskały one zamianę swoich należności kredytowych na udziały czy na akcje u tych kredytobiorców. W sztucznie zawyżonej części odsetkowej uzyskiwały one korzyści finansowe czy majątkowe niemal za darmo.
     Podsumujmy. Wskutek wstrząsowej polityki finansowej nastąpiła niemal powszechna niewypłacalność różnorodnych podmiotów gospodarczych, ogromne zatory płatnicze i zastosowana przez władze blokada kredytowa wobec przedsiębiorstw państwowych.
     W takich to warunkach ekonomicznych następował aktywny politycznie proces przekształceń prywatyzacyjnych. Sztucznie zawyżone zobowiązania bezpośrednio wpływały na uzyskiwaną cenę zbycia, czy ceny udziałów bądź akcji podlegających sprzedaży. Innymi słowy, chodziło o wyprzedaż polskich zakładów jak najszybciej i jak najtaniej. CDN
     Zbigniew Lipiński
     Nr 13 (29.03.2009) nowa.myslpolska.pl
Zapis rabowania Polski (3)
     Poniżej przedostatni odcinek relacji z niszczenia gospodarki polskiej przez ekipy rządzące Polską od 1989 r. W artykule tym korzystam z danych zawartych w artykule dra Ryszarda ślązaka "Powikłana prywatyzacja" zamieszczonym w nr 1/10 2009 dwumiesięcznika "Realia", na co zezwolił naszej redakcji Autor. 
     Apogeum wyprzedaży
     31.10.1997 r. rządy w Polsce objęła koalicja AWS-UW. Na czele gabinetu stanął Jerzy Buzek (AWS), ale kluczowe resorty gospodarcze (i nie tylko) objęli bądź funkcjonariusze UW, bądź ludzie z AWS, których poglądy na gospodarkę (a raczej wykańczanie polskiej gospodarki) mieli tożsame z partią Bronisława Geremka. Tak więc wicepremierem i jednocześnie ministrem finansów został Leszek Balcerowicz - w gabinecie Tadeusza Mazowieckiego pogromca przedsiębiorstw państwowych. Urząd ten pełnił do czerwca 2001 r., kiedy to UW - ku rozpaczy Mariana Krzaklewskiego - opuściła koalicję. Był on faktycznym dyktatorem gospodarki. W procederze wyprzedaży majątku narodowego zaciekle pomagał mu minister skarbu państwa - Emil Wąsacz (AWS), zdymisjonowany dopiero 16.08.2000 r., na cztery miesiące zastąpiony przez Andrzeja Chronowskiego, a od 28.02.2001 r. funkcję tę objęła Aldona Kamela-Sowińska. Zapewniała ona publicznie, że do końca kadencji rządu nie pozostanie w Polsce ani jeden zakład państwowy. Wprawdzie zapowiedzi nie spełniła, ale starała się bardzo usilnie. W każdym razie rządy Buzka stanowią apogeum wyprzedaży (z reguły za bezcen) majątku narodowego, zaś rok 2000 jej szczyt. 
     W roku 1999 majątek Skarbu Państwa (w tym państwowe zasoby własności rolnej) wyceniono na 159 mld zł (ok. 41 mld USD). Wartość samych przedsiębiorstw i banków państwowych i jednoosobowych spółek Skarbu Państwa oraz udziałów i akcji państwa w różnych podmiotach gospodarczych wynosiła ok. 137 mld zł (ok. 35 mld USD). Przyjęto wtedy (teoretycznie), że część majątku państwowego służąca zadaniom publicznym nie będzie prywatyzowana. Jego wartość oszacowano na ok. 21 mld złotych. 
     Tylko w roku 2000 "sprywatyzowano" poprzez sprzedaż: Polski Koncern Naftowy S.A, Telekomunikację Polską S.A, Bank Handlowy w Warszawie S.A, Bank PBK S.A., Bank Pekao S.A, Orbis S.A. Nadto rozpoczęto przygotowania do prywatyzacji głównych sektorów gospodarki: energetyki, hutnictwa, cukrownictwa, górnictwa węgla kamiennego, a nawet przemysłu obronnego. Forsowano też przyśpieszenie prywatyzacji bezpośredniej, czyli sprzedaży całkowitej. W tym samym roku rozpoczęto sprzedaż 9 spółek w ramach prywatyzacji pośredniej, tzw. kapitałowej, czyli udziałów i akcji w spółkach Skarbu Państwa wcześniej powstałych w ramach komercjalizacji. W grupie tych 9 spółek były: Zespól Elektrociepłowni Wrocławskich Kongeneracja S.A, Elektrociepłownie Warszawskie S.A, Polskie Linie Lotnicze LOT SA, Elektrociepłownia im. T Kościuszki S.A, Zakłady Farmaceutyczne Polfarma S.A, Szczecińskie Zakłady Nawozów Fosforowych "Superfosfat" S.A, Kieleckie Zakłady Przemysłu Wapienniczego S.A, Zakłady Gipsowe Dolina Nidy oraz Opoczno S.A. W 3 innych spółkach nastąpiła warunkowa sprzedaż akcji tj. w Elektrociepłowni Wybrzeże S.A, w Górnośląskim Zakładzie Energetycznym S.A i w śląskiej Spółce Cukrowej S.A.
     Minister Skarbu sprzedawał też udziały i akcje 24 spółek Skarbu Państwa oraz rozpoczął sprzedaż akcji i udziałów w 80 nowych spółkach, w 32 wznowił sprzedaż akcji i udziałów, jak również wznowił procesy upadłościowe. W roku 2000 całkowicie sprywatyzowano 35 spółek i w 12 rozpoczęto sprzedaż. Z niepełnych danych wynika, że podczas 20 lat prywatyzacji wpływy finansowe wyniosły zaledwie 94,54 mld zł, w tym ze sprzedaży banków 22,52 mld zł. Ryszard ślązak pisze: "W żadnych materiałach sejmowych nie można było znaleźć danych o wpływach dewizowych z tej prywatyzacji, o dokonanych wpłatach dewizowych z zagranicy za nabywany zakład czy za nabywane akcje lub udziały. Nie ma też wykazu sprywatyzowanych czy przekształconych w spółki zakładów, komu zostały sprzedane, jakie uzyskano za nie należności, czy były wpłaty dewizowe za ich nabycie przesyłane z zagranicy oraz jakie poniesiono koszty w trakcie sprzedaży czy przekształcania danego zakładu". 
     Ziemia i grunty pod młotek
     Na początku przekształceń własnościowych w rękach państwa znajdowało się 3.352.631 ha ziemi, z czego większość przeznaczono do sprzedaży, względnie do dzierżawy - często nawet na okres ponad 20 lat. Dotąd sprzedano 1,8 mln ha gruntów. W 2003 r. na podstawie 150 tys. umów wydzierżawiono 2,4 mln ha gruntów, tj. około 70 proc. ówczesnego zasobu, a obecnie wydzierżawionych jest 1,8 mln ha W zasobach państwowych pozostało jeszcze 1,1 mln ha. Obecnie porządkuje się ewidencję gruntów znajdujących się w dyspozycji wojewodów i starostów gospodarujących gruntami Skarbu Państwa. Inne grunty, jako samorządowe, pozostają w dyspozycji wójta, starosty i marszałka województwa.
     Grunty i ziemia niedzierżawiona i niesprzedana oraz położona wewnątrz aglomeracji miejskich, czy w nieistniejących już okręgach przemysłowych, stanowi przedmiot usilnych zabiegów spekulantów, głównie zagranicznych, w celu ich odrolnienia. Odrolnienie ma objąć grunty bez względu na klasę ziemi, choć powinno obejmować tylko grunty klasy V i VI, jako niemal nieużytki rolne. Dr ślązak zauważa: "Powtarza się sytuacja z okresu panowania ziemskiej doktryny przeniesionej ze Związku Sowieckiego, że ziemia nie była czynnikiem ekonomicznym, nie miała w ogóle ceny. Według tej zasady rozwój przestrzenny Warszawy pchano na żyzne tereny rolnicze Służewca i Ursynowa, zamiast na piaski Młocin czy w kierunku Otwockim". Brak ustalenia ceny gruntów w okresie intensywnej prywatyzacji od początku lat dziewięćdziesiątych spowodował, że wielu prywatnych nabywców zakładów państwowych, natychmiast dzieliło je na mniejsze działki i wnosiło aportem po parokrotnie wyższej cenie do innych nowo powstałych podmiotów, czy nawet zbywało. Usługi doradcze, opiniodawcze dokonywały firmy czy nowo tworzone obce spółki, które kapitał zdobywały dopiero realizując zamówienia na tzw. doradztwo. Zyski pochodzące z tych zamówień transferowano, po zamianie krajowych środków płatniczych na waluty obce zagranicę.
     Wzrost zainteresowania wszelkiego rodzaju gruntami wystąpił głównie w okresie przygotowawczym do naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Rozparcelowywano grunty kółek rolniczych oraz państwowych gospodarstw rolnych po ich likwidacji. Z drugiej strony - reprywatyzację i zwrot ziemi przedwojennym właścicielom przewlekano w nieskończoność, aby nie reaktywować historycznej warstwy ziemian.
     Narodziny nowej oligarchii 
     Tzw. prywatyzacja służyła dwóm grupom beneficjantów. Pierwszą stanowiły firmy i koncerny zagraniczne, które nabywały nie tylko poszczególne zakłady, ale całe branże i rynki zbytu po cenach śmiesznie niskich. Przejmowały one polskie podmioty gospodarcze, a następnie likwidowały, bądź uruchamiały produkcję półfabrykatów, stanowiących uzupełnienie produkcji zakładów umieszczonych w krajach macierzystych. O kulisach tej prywatyzacji oraz branych przy tej okazji łapówkach znakomicie pisał kilka lat temu prof. Kazimierz Poznański w dwóch książkach - "Wielki przekręt" i "Obłęd reform". 
     Druga grupa, to rodzime "elity" polityczne, które podjęły samouwłaszczenie, zapominając o obowiązku wyrównania krzywd pokoleniu, które odbudowywało Polskę ze zniszczeń wojennych i zostało pozbawione jakiejkolwiek własności. A jest to pokolenie odchodzące.
     Dr ślązak tak komentuje ten proces: "Naiwna, liberalna wiara w samoregulującą się gospodarkę rynkową i preferencje wobec cudzoziemszczyzny sprawiły, że majątek narodowy przechodził w obce ręce, a nie w ręce własnych pracowitych obywateli, zwłaszcza indywidualnych rolników, którzy powinni nabyć na paroletnich warunkach kredytowych większość gruntów rolnych, jakimi państwo dysponowało od momentu przemian. Łatwość nabywania od państwa ziemi rolnej nawet na długoletnie dzierżawy czy też gruntów po zakładowych, spowodowała szybkie własnościowe rozwarstwienie się społeczeństwa, co sprzyjało powstawaniu nowej klasy posiadaczy i nowych już regionalnych struktur oligarchicznych, nawet oligarchii rolnej. Aktywność w pozyskiwaniu ziemi od państwa przejawiały głównie te siły, które dysponowały wiedzą i przygotowywały się pod przyszłe uzyskiwanie korzyści z unijno-narodowych dopłat okresu członkowskiego. Te przyszłe zapoczątkowane w roku 2004 narodowo-unijne dopłaty powierzchniowe do gruntów rolnych, utrwaliły podział struktury w rolnictwie, na większościową liczebnie drobnicę gospodarstw do 20 ha stanowiącą około 76 proc. ogółu gospodarstw rolnych i drugą część oligarchiczną od 300 ha aż do 12.400 ha stanowiącą około 20 proc. obszaru rolnego".
     Nowi władcy Państwa Polskiego nie zapomnieli również o pomocy dla nabywców naszego majątku narodowego w sektorach pozarolniczych. Przejawiała się ona w zwolnieniach podatkowych sięgających nawet 10 lat. Była to innego rodzaju dotacja i to dla firm cudzoziemskich. Inną formą dotacji były kredyty preferencyjne oraz pomoc uzyskiwana z funduszy przedakcesyjnych rozdzielanych przez państwo. Trzeba też pamiętać o dopłatach powierzchniowych dla rolnictwa, już w niemałym stopniu opanowanym przez zagranicznych właścicieli. Wreszcie - po aneksji Polski do UE - obcy kapitał w rolnictwie czy w innych dziedzinach gospodarki korzysta z najprzeróżniejszych funduszy unijnych, skorzystanie z których jest uwarunkowane udziałem budżetu państwa w granicach 25 - 50 proc.
     Zbigniew Lipiński 
     Nr 14 (5.04.2009)
Zapis rabowania Polski (4)
    "Tubylcy" w odstawce

     Prywatyzację w Polsce przeprowadzały z reguły firmy zagraniczne. Pełniły one dwojakie funkcje: po pierwsze - przystosowywały one zakłady do przejęcia przez nowego właściciela, po drugie - choć nie zawsze - wyszukiwały kupca zwanego mylnie inwestorem. Dr Ryszard ślązak pisze: "Miały one niczym nieskrępowany dostęp do organów władzy, która wprost szczyciła się otwartością na współpracę z zagranicą, choć w rażącej różnicy poziomowej, bo nie na równorzędnym poziomie państwowym". Firmy polskie były dyskryminowane w tym procederze. Nie brały w "doradzaniu" ani nasze uczelnie ekonomiczne, ani wybitni polscy ekonomiści. Nie dopuszczono też ani polskich (jeszcze) banków, ani instytutów branżowych (potem rozpędzonych). Na "doradców" zagranicznych, niekiedy zwykłych hochsztaplerów, nie szczędzono środków. Często honorarium otrzymywały one, głównie banki, w walutach wymienialnych, aby wykonawcy tych usług nie ponosili kosztów różnic kursowych i prowizji bankowych przy zamianie w polskich bankach złotych na walutę obcą. Troska to zgoła wzruszająca. Niejednokrotnie tak uzyskane należności "doradcy" przeznaczali na zakup polskich przedsiębiorstw lub udziałów lub akcji w nich (sic!). Największe prowizje otrzymywały banki zagraniczne za "sukces przy prywatyzacji", za znalezienie kupca (z zasady ze swojego kraju) i za przeprowadzenie jego sprzedaży. Od niektórych wynagrodzeń strona polska płaciła jeszcze podatek VAT i inne pochodne im koszty, niezaliczone bezpośrednio w koszt obsługi tych umów.
     "Zagraniczny, więc lepszy" - takie hasło przyświecało sprzedawcom naszego majątku, a właściwie sprzedawczykom.

     Kto się obłowił?

     Przyjrzyjmy się ile w niektórych latach zarobiły zagraniczne firmy doradcze.
     Wydatki na nich w 1993 r. stanowiły kwotę ponad 37 mln zł. Wówczas sprzedawano 184 przedsiębiorstw. W 100 przypadkach brali udział "doradcy" zagraniczni, w większości obce banki. Oto lista tych, którzy w owym roku najbardziej się obłowili. Habros Bank zajął się sprzedażą 5 państwowych zakładów papierniczych, za co policzył sobie i wziął 4,4 mln zł. Bain and Compagnie "obrabiał" przedsiębiorstwa z branży telekomunikacyjnej za 7,3 mln zł. Price Waterhause pobrał 1,9 mln zł, White and Case - 110 tys. zł, Samuel Montagu - 1,586 mln zł, Creditanstalt Investment - 4,5 mln zł. Zakłady "Stomil" prywatyzowało Societe General za 890 tys. zł. Inni doradcy policzyli sobie następująco: Nicom Consulting - 200 tys., zł, NM Rothschild - 270 tys. zł, Winson and Elkins -150 tys. zł, Dickions Wright - 300 tys. zł, BAA - 143 tys. zł, KPMG - 400 tys. zł, Artur Andersen - 1,214 mln zł, Deloitte and Touche - 100 tys. zł, Kleinwort Benson Limited - 260 tys. zł, International Finance Corporation - 1,1 mln zł, York Trust 160 tys. zł, ING Bank 90 tys. zł. Ci i inni "doradcy" kosztowali budżet państwa (czyli nas wszystkich) 26 mln zł, co stanowiło 69 proc. kosztów obsługi wyprzedaży majątku narodowego w 1993 r. W 1994 r. koszty te opiewały na 22,893 mln zł, z czego firmom obcym, przeważnie bankom, zapłaciliśmy 16,8 mln zł, czyli 73,5 proc. tej kwoty. "Krajowcy" uzyskali 5,2 mln zł, tzn. 22,7 proc. Zapłacony z budżetu państwa od niektórych transakcji z firmami zagranicznymi podatek VAT wypełnia różnicę. Price Waterhause zajął się hutami szkła Jarosław i Kunice za 1,5 mln zł. Bain and Company "prywatyzował" fabryki baterii, w tym znaną Centra Poznań, za 380 tys. zł. Dams and Moore za "zajęcie się" celulozowniami i zakładami papierniczymi uzyskał 350 tys. zł. Rothschild doradzał, jak "spylić" Orbis za 250 tys. zł. Morgan Grenfell za "prywatyzację" fabryk tytoniowych wziął 150 tys. zł. International Financial Corporation zarobił 1,7 mln zł, W następnym, 1995 r., koszty obsługi "prywatyzacji" 121 zakładów państwowych wyniosły 34,8 mln zł, z czego firmy zagraniczne wzięły 21,094 mln zł, czyli 69,7 proc. Były to z reguły zachodnie banki, które obsługiwały 36 największych państwowych zakładów. W większości przypadków podatek VAT zapłaciła za nich strona polska. A oto czołówka najdroższych z roku 1995. International Finance Corporation za "prywatyzację" Cementowni Ożarów otrzymał 2,516 mln zł, a za KOW Kujawy 2,282.mln zł, razem - prawie 4,8 mln zł. Morgan Grenfell zajmujący się państwowymi fabrykami papierosów policzył sobie łącznie 11,132 mln zł. Były to zakłady w Augustowie, Radomiu, Łodzi, Krakowie, Poznaniu. Business Analysis and Advisers (BAA) za wynegocjowanie wartości spółki oraz zobowiązań inwestycyjnych dostała 270 tys. zł, a firma Schoder za pomoc przy "prywatyzacji" zakładów papierniczych otrzymała prowizję za "sukces prywatyzacyjny" w kwocie 418.018 zł. Central Europe Trust za doradztwo przy prywatyzacji zakładów Hanka w Siemianowicach śląskich zarobiła 235.820 zł.
     W 1996 r. "prywatyzacja" kosztowała Polaków 39,446 mln zł. Rozdzielono ją na kapitałową (koszt - 36,25 mln zł) i przetargową (koszt - 3,196 mln zł). "Prywatyzacji" kapitałowej podlegało 67 zakładów, a przetargowej - 51. Przy pozbywaniu się 20 największych zakładów drogą kapitałową i 10 ważniejszych zakładów drogą przetargową "doradzały" firmy zagraniczne, głównie banki. W pierwszym przypadku kosztowało to polskiego podatnika 28,58 mln zł, a w drugim - 2,901 mln zł. Na cudzoziemskie doradztwo wydaliśmy wtedy 31,481 mln zł, czyli 80 proc. "prywatyzacyjnych" kosztów.
     A komu wówczas zapłaciliśmy najwięcej? Morgan Grenfell and Cooperation Ltd doradzał przy zbyciu 6 największych zakładów tytoniowych: w Augustowie, w Radomiu (2 zakłady), Krakowie, Lublinie i Poznaniu, za co otrzymał 22,936 mln zł. Prócz tego zapłaciliśmy za niego VAT - 633 tys. zł. Hambros Bank za przetarg na Zakłady Przemysłu Celulozowego Kwidzyń dostał 4,535 mln zł. Z tytułu "sukcesu za prywatyzację" Browarów w Tychach Finkorp pobrał prowizję 1,993 mln zł, a Zakładów Kęty firma Evip - 698 tys. zł. Pro-Invest otrzymał prowizję za sprzedaż akcji spółki FAEL w kwocie 1,191 mln zł. Z kolei firma BAA otrzymała premię 190 tys. zł za "prywatyzację" Browarów Piast we Wrocławiu. W roku 1997 "prywatyzacja" kosztowała nas 65,726 mln zł, z czego udział obcych doradców wyniósł 69 proc. Rok 2000 stanowi szczyt ilościowego udziału obcych spółek doradczych lub firm lub ich spółek-córek funkcjonujących w naszym kraju. Usługi tych firm były średnio czterokrotnie droższe niż podmiotów polskich o tym samym profilu. Najwięcej kosztowała nas "prywatyzacja" polskich banków. Za PKO S.A. Credit Suisse First Boston sp. z o.o. wzięła 4,6 mln zł, a Nikom Konsulting Ltd pobrał 6,625 mln zł za Bank Zachodni S.A. W wysokości honorarium "przebił" wszystkich ABN Amro Bank Polska, który za "prywatyzację" PZU S.A. policzył sobie12 mln złotych. TDI -Towarzystwo Doradztwa Inwestycyjnego za "prywatyzację" Towarzystwa Ubezpieczeń i Reasekuracji Warta S.A. wzięło 1,4 mln złotych. Tylko za doradztwo przy zawieraniu umowy kupna-sprzedaży akcji Wytwórni Wyrobów Tytoniowych S.A w Poznaniu Deutsche Morgan Grenfeel zapłacono 720 tys. zł. Innym wypłacono: Central Europe Trust Polska sp. z o.o. -1,3 mln zł, spółce Doradztwo Gospodarcze DGA -1.830 tys. zł. White and Case za doradztwo przy odszkodowaniach otrzymało 980 tys. zł. Firmy polskie za analogiczne usługi brały w tym samym roku średnio 52,5 tys. zł.

     "Wolny najmita"
     Przedstawiony powyżej zapis wyprzedaży majątku narodowego Polaków, choć niepełny, jest obrazem wstrząsającym. Na oczach całego narodu ekipy zwące się raz lewicowymi, raz prawicowymi wyprzedały dorobek wielu pokoleń Polaków. Chciałoby się napisać, że dokonano "wyprzedaży bezmyślnej". Takie określenie stanowiłoby jednak kłamstwo. Konsekwencja i determinacja w oddawaniu naszego majątku obcym świadczą o czymś wręcz przeciwnym. Była to od początku do końca operacja przemyślana i rozłożona na etapy. Kraj, który nie posiada we własnych rękach kluczowych, strategicznych gałęzi gospodarki jest skazany na niebyt polityczny, a jego niepodległość staje się fikcją. Rządzący Polską kondotierzy zagranicznych koncernów i agenci obcych wywiadów poszli dalej: nie tylko pozbawili nas branż strategicznych, ale również innych gałęzi gospodarki. A co zakrawa już na cynizm, za tzw. prywatyzację na rzecz obcych Polacy musieli zapłacić z własnych kieszeni. Nawet przy tym podłym, zdradzieckim procederze, dawano zarobić różnej maści doradcom zagranicznym, odsuwając polskie firmy doradcze. Początkowo była to wyprzedaż chaotyczna. Potem przybrała charakter planowy, systemowy i w ciągu 20 lat średniej wielkości, zasobny, uprzemysłowiony kraj położony w centrum Europy został prawie całkowicie pozbawiony własnej gospodarki. Piszę "prawie", ponieważ do "ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej" pozostała jeszcze wyprzedaż ostatniego dobra narodowego - ziemi. Ten "problem" już rozwiązuje. Doprowadzenie do nieopłacalności produkcji rolnej, cicha wyprzedaż ziemi pozostającej w rękach agencji państwowych, dopuszczenie do nieuczciwej konkurencji na rynku żywnościowym (produkty wytwarzane przez zachodnie, wysoko dotowane rolnictwo), wywłaszczanie przez "polskie" sądy obywateli polskich z ich własności na rzecz Niemców - to pierwsze jaskółki oddania ziemi obcym. (Nota bene - co robi w tej sprawie PSL?) Część Polaków posiada jeszcze nieruchomości. Tę sprawę załatwi podatek katastralny, do wprowadzenia którego od kilku lat przymierzają się rządzący. Natomiast na Ziemiach Odzyskanych przejmą je Niemcy, co już się dzieje, a spotęguje między innymi dzięki przygotowywanej w Sejmie ustawie o obywatelstwie polskim oraz dalszej inkorporacji prawa Unii Europejskiej do naszego prawodawstwa. Polak zostanie "wolnym najmitą", szukającym pracy i chleba zagranicą, gdzie będzie wykonywał prace, których zachodni bezrobotni wykonywać nie chcą. Ten proces już się rozpoczął, a niedługo stanie się zjawiskiem jeszcze bardziej powszechnym.
     Koniec
     Zbigniew Lipiński
     Nr 15-16 (12-19.04.2009)
     "Myśl Polska"


DODATEK.

Historia prywatyzacji polskiego przemysłu

Od 1990 do końca ubiegłego roku, jak informuje w oficjalnym raporcie Ministerstwo Skarbu Państwa, przekształceniami własnościowymi objęto 5 tys. 992 państwowe przedsiębiorstwa. Gdy prywatyzacja startowała, państwo było właścicielem około 8,5 tys. zakładów.
Pierwszym akordem skoku na majątek wypracowany przez kilka pokoleń Polaków było uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury. Skala tego złodziejstwa była ogromna – w latach 1988-1989 powstało około 12 tys. spółek, które na bazie państwowego majątku zakładali dyrektorzy zakładów przy współudziale członków rodzin, urzędników i działaczy partyjnych. To ze spółek nomenklaturowych wyrosły fortuny ludzi, spośród których wielu jest dziś obecnych na listach najbogatszych. Inną formą wysysania aktywów z państwowych firm były przedsięwzięcia typu joint venture, w które zaangażowały się firmy zagraniczne lub polonijne – zakładane często przez komunistyczne służby specjalne.

Balcerowicz wzywa do wyprzedaży
Wyprzedaż za bezcen majątku narodowego była bardzo istotnym elementem programu Leszka Balcerowicza. Wicepremier – minister finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, a potem Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jerzego Buzka – ochoczo wdrażał w Polsce pomysły amerykańskiego spekulanta George´a Sorosa i ekonomisty Jeffreya Sachsa oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego: połączenia finansowej terapii szokowej z wyprzedażą firm państwowych. Balcerowicz naciskał na szybką prywatyzację, osoby krytykujące wyprzedaż majątku, pokazujące oszustwa, patologie przy prywatyzacji nazywał demagogami, populistami, szkodnikami itp.
Pierwszy minister przekształceń własnościowych Waldemar Kuczyński (Unia Wolności) co prawda szybko odszedł, bo wraz z premierem Tadeuszem Mazowieckim (grudzień 1990), ale przygotował przedpole dla swojego następcy Janusza Lewandowskiego (KLD, potem UW, teraz PO) – ministra w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego (1991) i Hanny Suchockiej (1992-1993). To Lewandowski stał się “znakiem firmowym” prywatyzacji, zarzucano mu potem wielokrotnie łamanie prawa przy przekształceniach własnościowych, zaniżanie wartości sprzedawanych zakładów. Do sądu trafiła sprawa prywatyzacji dwóch krakowskich spółek: Techmy i KrakChemii, ale po wielu latach i kilku procesach obecnego eurodeputowanego PO uniewinniono. Premier Jan K. Bielecki i inni politycy KLD nie kryli swojej dewizy, że “pierwszy milion trzeba ukraść”, uważali, iż to po prostu koszt transformacji. Nic więc dziwnego, że byli przez Polaków nazywani nie liberałami, a aferałami. A hasło KLD z kampanii wyborczej w 1993 r. “Milion nowych miejsc pracy” przerobiono na “Milion nowych afer”.
Oddam zakład za półdarmo
W lipcu 1990 r. parlament przyjął ustawę o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, otwierając drogę także sprzedaży majątku narodowego w obce ręce. Inwestorzy domagali się, aby przy procesie prywatyzacji pracowały firmy doradcze, ale takich w pierwszych latach transformacji w Polsce nie było – więc wynajmowano zagraniczne, które kazały sobie słono płacić za usługi. Ekonomista dr Ryszard Ślązak wyliczył, że np. w 1994 r. wynagrodzenie dla doradców sięgnęło prawie 7 proc. wpływów z prywatyzacji. Zdarzało się też nieraz, że więcej zapłacono doradcy, niż uzyskano ze sprzedaży. Skrajnym przykładem są Zakłady Papiernicze w Kostrzynie nad Odrą, które sprzedano za 80 zł (!), a za doradztwo ministerstwo dostało fakturę na ponad 80 tys. dolarów.
Ten przykład pokazuje inną poważną patologię: powszechną praktyką było zaniżanie wartości sprzedawanego przedsiębiorstwa. Obowiązywała propaganda, że “firma jest warta tyle, ile inwestor jest gotów za nią zapłacić”. Urzędnicy celowo np. zaniżali wartość gruntów lub całkowicie pomijali je przy wycenie. Dlatego bardzo nowoczesne zakłady celulozowe w Kwidzynie, produkujące np. ponad połowę papieru gazetowego w Polsce, sprzedano za 120 mln dolarów – to niewiele, bo gdyby amerykański inwestor chciał zbudować taki zakład w szczerym polu, musiałby wydać zapewne dużo więcej niż 500 mln dolarów.
Z kolei Elektrownia Połaniec, o mocy 1800 MW, została sprzedana przez ministra Emila Wąsacza z AWS Belgom z Electrabela w dwóch transzach (2000-2003) za blisko 250 mln dolarów. Tymczasem na Zachodzie przyjmowano, że nabywca powinien zapłacić przynajmniej 1 mln dolarów za 1 MW mocy, czyli w przypadku Połańca powinno to być 1,8 mld dolarów (!).
W latach 90. Niemcy, Francuzi, Irlandczycy, Belgowie wykupili za kilkaset milionów złotych nasze cementownie, co stanowiło ułamek ich wartości. Skutek był taki, że zamknięta została Cementownia w Wierzbicy, bo jej modernizacja dla Lafarge była nieopłacalna, a my mieliśmy najdroższy cement w Europie.
A jak było z Polskimi Hutami Stali? Pojedynczo nasze huty nie stanowiły wielkiej siły, więc słusznie przeprowadzono ich konsolidację (Huta Katowice, Sendzimira, Cedler i Florian). Szybko jednak PHS zostały sprzedane przez ministra Wiesława Kaczmarka (SLD) hinduskiemu koncernowi Mittal, który zapłacił za niego zaledwie 6 mln zł (!), przejmując 70 proc. rynku, choć do tego doszło, jak mówił rząd, 3 mld zł długów (prawdopodobnie inwestor wynegocjował i tak redukcję długu z wierzycielami). W kolejnych latach Mittal dostał jednak aż 2,5 mld zł pomocy publicznej, więc w praktyce państwo polskie jeszcze zapłaciło inwestorowi za to, że przejął kontrolę nad hutami.
Wiesław Kaczmarek w 2002 r. sprzedał za 1,5 mld zł STOEN niemieckiemu RWE, co przez większość ekspertów zgodnie zostało uznane za cenę kilkakrotnie zaniżoną. Niewiele brakowało, a za marne pieniądze kontrolę nad polskim rynkiem cukru przejęliby za rządów Buzka Niemcy i Francuzi. Tylko determinacji części posłów AWS, w tym Elżbiety Barys, Gabriela Janowskiego, Adama Bieli, Mariana Dembińskiego, Tomasza Wójcika, Zdzisława Pupy, zawdzięczamy powstanie Polskiego Cukru, który zdążył jeszcze zachować około 40 proc. rynku. Co dla inwestorów było najważniejsze, to fakt, że przejmowali chłonny polski rynek i pozbywali się potencjalnych konkurentów. Niejednokrotnie chodziło też o kupienie polskiej firmy, aby ją zwyczajnie zniszczyć i zamknąć. Już w 1998 r. prof. Andrzej Karpiński z PAN alarmował, że Polska straciła przemysł elektrotechniczny, bo nasze firmy zostały przez nowych właścicieli zlikwidowane.
Nie mamy banków
Innym przykładem wyprzedaży za półdarmo państwowego majątku jest prywatyzacja sektora bankowego, która rozpoczęła się już w 1991 roku. Zagranicznych właścicieli znalazły prawie wszystkie banki komercyjne, częściowo sprywatyzowany jest też PKO BP. To wszystko spowodowało, że zagraniczny sektor bankowy opanował około 80 proc. rynku. Dla przykładu w Niemczech, Francji czy Włoszech udział zagranicznych banków w rynku jest symboliczny, wynosi co najwyżej około 10 procent. W dodatku zrobili to bardzo tanio, bo trudno za dobry interes uznać 6,5 mld zł, jakie Włosi z UniCredit zapłacili za Pekao SA, albo nieco ponad 2 mld zł, które za BZ WBK zapłacili Irlandczycy z AIB – wartość tych banków była kilka razy wyższa.
Z kolei za 30 proc. akcji PZU Eureko i BiG Bank Gdański zapłaciły ponad 3 mld zł, choć grupa była warta wtedy co najmniej 30-50 mld złotych. Minister Emil Wąsacz wybrał wówczas inwestora bez zgody rządu i w atmosferze skandalu został zdymisjonowany. Kulisy tej prywatyzacji odsłoniła sejmowa komisja śledcza, a Wąsacza postawiono przed Trybunałem Stanu (także za sprzedaż Domów Towarowych Centrum po zaniżonej cenie).
Friedman ostrzegał
Skandalicznie prowadzona prywatyzacja przyniosła Polakom upadek całych gałęzi przemysłu, gigantyczne bezrobocie, spadek poziomu życia. W roku 1990 stopa bezrobocia w Polsce wynosiła 6,5 proc., a bez pracy było 1,1 mln Polaków. Rok później ten wskaźnik wzrósł do 12,2 proc. (2,1 mln), a w 1994 – 16,4 proc. (2,9 mln). W pierwszych latach prywatyzacji mieliśmy także do czynienia z drastycznym spadkiem PKB – w 1994 r. był on niższy o kilkadziesiąt procent niż w 1989 roku.
Przed skutkami takiej polityki prywatyzacyjnej przestrzegał Polaków jeszcze w 1990 r. prof. Milton Friedman, amerykański ekonomista, laureat Nagrody Nobla. Apelował, abyśmy nie popełniali błędu w postaci sprzedaży polskich firm cudzoziemcom, bo sprzedamy je “niemal za nic” i nic na tym nie zyskamy. – Pamiętajcie jedno: cudzoziemcy nie będą inwestować w Polsce po to, by pomóc Polsce, ale po to, by pomóc sobie – mówił Friedman w wywiadzie dla “Res Publiki”.
Stoczniowy biznes Tuska i Grada
Ogromnym skandalem okazała się w ostatnich latach prywatyzacja przemysłu stoczniowego. Rząd Donalda Tuska nie chciał obronić stoczni przed decyzjami Komisji Europejskiej o zwrocie pomocy publicznej, co skazywało je na upadek. W tym samym czasie Niemcy hojnie dotowali swoje stocznie (ponad 300 mln euro) i ani myśleli przejmować się groźbami Brukseli. Tymczasem u nas zgodzono się na bankructwo stoczni, a minister Aleksander Grad gorączkowo szukał dla nich inwestora i “znalazł go” tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku. Stocznie miał kupić tajemniczy inwestor z Kataru, którego jednak nikt nigdy nie zobaczył.
Taki obrót sprawy był na rękę rządzącym. Stocznie, zwłaszcza ta w Gdańsku, były symbolem zwycięstwa “Solidarności”, jedności narodowej i oporu społecznego, także w III RP. Doprowadzając do zniszczenia wielkie zakłady stoczniowe zatrudniające tysiące ludzi, władze likwidowały także potencjalne ogniska sprzeciwu wobec polityki rządu.
Oszukani Polacy
Polska prywatyzacja jest pełna afer. I słusznie większości Polaków kojarzy się ze złodziejstwem. Dopiero po latach dowiadujemy się o roli różnego typu lobbystów w rodzaju Marka D., Gromosława C. czy ludzi z holdingu Jana Kulczyka zaangażowanych przy prywatyzacji TP SA.
Za sztandarowy przykład aferalnej prywatyzacji trzeba uznać Program Powszechnej Prywatyzacji z połowy lat 90., który miał z milionów Polaków uczynić właścicieli. Jego pomysłodawcą był minister Janusz Lewandowski, a realizacją zajął się Wiesław Kaczmarek. Program zakończył się klapą, Narodowe Fundusze Inwestycyjne (NFI) zarządzające ponad 500 firmami po kolei bankrutowały, wyprzedając za grosze wiele przedsiębiorstw. Polacy nie zyskali nic, ci, którzy w odpowiednim czasie sprzedali swoje świadectwo udziałowe (trzeba było za nie zapłacić 20 zł), mogli dostać za nie najwyżej 100 zł, a NFI nazwano najdroższą porażką III RP. Pieniądze zarobiła na tym grupa biznesmenów i polityków, często uciekających się do korupcji i innych przestępczych działań.
Historia wyprzedaży polskiego majątku narodowego po 1989 r. poraża skalą celowego niszczenia dobra, które mogło służyć ludziom. Zakłady zaorano, pracownicy poszli na bruk. Winnych nie pociągnięto do odpowiedzialności.

Krzysztof Losz
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 15-16 września 2012, Nr 216 (4451)
APPENDIX.


Naród na wychodźstwie
Wersja do drukuMichał Miłosz

Ekonomiczny zastój i rosnące bezrobocie, które już przekroczyło 13 proc., spowoduje, że dziesiątki tysięcy, głównie młodych i wykształconych Polaków ponownie poszuka szczęścia za granicą.

Już w tej chwili do krajów UE wyjechało ponad 2,5 mln Polaków, a w samej Wielkiej Brytanii, która jest Mekką naszych rodaków, mieszka ich już ponad milion. Te dane są wiarygodne, ponieważ pochodzą z brytyjskiego biura statystycznego (ONS). Widać tu tendencję wzrostową. W 2009 roku na stałe zamieszkiwało tam 531 tys. Polaków, w roku 2010 – 614 tysięcy. Mimo to sytuacja na polskim rynku pracy wcale się nie poprawiła. Dlatego może nadejść kolejna fala emigracji z Polski. Zjawisko to dostrzegają sami Brytyjczycy. Portal emigrate.co.uk sugeruje, że ekonomiczny zastój w Polsce i rosnące bezrobocie, które już przekroczyło 13 proc. spowoduje, że tysiące głównie młodych, wykształconych Polaków ponownie poszuka szczęścia za granicą. Przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, ale także Skandynawii, Niemczech i Holandii. Ilu się zdecyduje na wyjazd – nikt nie wie, ale eksperci mówią o pół do nawet miliona ludzi.
U progu katastrofy
Tego, co dzieje się od otwarcia granic kilku krajów Unii, nie można nazwać emigracją – to masowy exodus ludzi, którym Polska nie dała żadnej szansy na normalne życie. Tak potężnej fali nikt, łącznie z politykami, się nie spodziewał. Także Zachód nie sądził, że będą to miliony. Najbardziej wygrała na tym Wielka Brytania i Irlandia, których PKB przez ostatnie kilka lat mogłoby być nawet o 0,5 proc. niższe, gdyby nie Polacy. Przegrały za to Niemcy – wprowadzając ograniczenia dostępu do swojego rynku pracy na 7 lat, same pozbawiły się pracowników, którzy wyjechali na Wyspy. Dzisiaj Niemcy żebrzą o gastarbeiterów z Polski, ale oni mają już przetarty szlak – do Wielkiej Brytanii.
Polska przeżywa już zapaść demograficzną, wskaźniki dzietności nie gwarantują zastępowalności pokoleniowej. Mimo to nadal brakuje polityki wsparcia rodzin. Wskaźnik dzietności Polek w Wielkiej Brytanii to 2,5 dziecka, a w Polsce – 1,31 dziecka, co daje naszemu krajowi 209. miejsce na świecie, na 222 kraje, w których prowadzone są takie statystyki. Wskaźnik musi być powyżej 2,2, żeby istniała zastępowalność pokoleniowa. Dziś, nawet bez emigracji, Polska się wyludnia.
Emigracja tak potężnej grupy osób, przede wszystkim młodych, to potężna wyrwa w systemie ubezpieczeń społecznych.
– Z jednej rzeczy bardzo się cieszę, że nie wrzucam już w czarną dziurę ZUS-u ani złotówki. Niech się udławią moimi składkami, wyrwanymi mi przez te wszystkie lata – mówi 43-letni Adam prowadzący w Liverpoolu taką samą jednoosobową działalność gospodarczą, jaką miał w Łodzi – kładzenie kafelków, boazerii, paneli i usługi z zakresu elektryki i hydrauliki. – Żałuję tylko jednego, że wyjechałem o dziesięć lat za późno. Składki za firmę są wielokrotnie niższe, a brytyjski urzędnik traktuje mnie jak człowieka i stara się mi pomóc! To był dla mnie największy szok po przyjeździe na Wyspy.
Emigracja kilku milionów ludzi w wieku produkcyjnym to gwóźdź do trumny systemu ubezpieczeń społecznych. Tej wyrwy nikt i nic już nie zapełni. Grozi nam bankructwo ZUS i to w perspektywie kilku, a najwyżej kilkunastu lat. Im więcej potencjalnych płatników składki wyjedzie, tym szybciej.

Pracodawcy z kosmosu
Wymogi polskich pracodawców to najczęściej: wiek do 30 lat, dwa kierunki studiów, dwa języki obce, 10 lat doświadczenia zawodowego. Pensja – 1500 zł brutto.
– Pieniądze w Polsce są żadne, a wymagania szefów z kosmosu. To jedyny kraj, gdzie pracodawca zwrócił mi uwagę, że nie mogę w magazynie obsługiwać wózka widłowego, bo nie mam kciuka prawej ręki. I jeszcze powiedział: „Nie zatrudnię pana, bo po Europie się jeździło i zaraz mi pan znowu spie...y stąd”. W sześciu pozostałych krajach nikt nawet uwagi na to nie zwrócił i nikomu to nie przeszkadzało – mówi Adam 38 lat, nieskończone studia humanistyczne, pracował w Anglii, Irlandii, Holandii, Norwegii, Danii i Islandii.
Rząd Platformy nie zajął się problemem odpływu gigantycznej fali ludzi młodego pokolenia z Polski w ostatnich kilku latach. Co więcej, politycy cieszyli się jak dzieci, że bezrobotni wyjechali za granicę. O tym, że najgorszej fali kryzysu Polska uniknęła dzięki transferom pieniężnym od emigrantów, nikt nie mówi. „Zielona wyspa” była oparta na dwóch filarach – kredycie i pieniądzach od emigrantów. Polityczne elity nie martwią się wcale emigracją, bo emigranci wysyłają do Polski coraz więcej pieniędzy. Widać to na podstawie danych Narodowego Banku Polskiego o prywatnych przekazach pieniężnych z zagranicy do Polski. Tylko w I kwartale br. przesłano 928 mln euro, podczas gdy w tym samym okresie 2011 roku było to 861 mln euro.

Emigrant – zwierzyna łowna 
Polacy wracający po latach do kraju muszą się przygotować na wojnę z urzędem skarbowym.
– Mamy prześwietlać zarobki powracających z Anglii na kilka lat wstecz – mówił anonimowo pracownik urzędu skarbowego na Pomorzu. – To taki niepisany prikaz z góry. Minister Rostowski kombinuje jak by tu obrobić z pieniędzy emigrantów, którzy mają konta za granicą. Stąd zalecenie Ministerstwa Finansów dla skarbówek, żeby zainteresowały się tymi, którzy wracają. – Emigrant to świetna zwierzyna łowna – mówi anonimowy pracownik krakowskiej skarbówki. – Ma jakieś pieniądze do zabrania, nie jest pod nikogo podpięty, nie ma znajomości i przez kilka lat w normalnym kraju zdążył się odzwyczaić od naszego absurdu prawnego, więc w tym gąszczu sprzecznych przepisów poruszać się nie umie. A jak przypadkiem założy sobie jakąś firmę, to już jest nasz. Pierwszą kontrolę od nas, z ZUS-u i Sanepidu ma już w pierwszym miesiącu działalności. Zanim ją zamknie, straci kilka–kilkadziesiąt tysięcy zł.

Polscy specjaliści w Kanadzie
Z Polski uciekają nie tylko ci, którzy są młodzi i pełni sił.
– Moja babcia w wieku 84 lat pojechała do Anglii do swojej siostry. I kiedy wróciła powiedziała mi: Wnusiu, uciekaj z tego kraju, bo tu się od roboty tylko garba dorobisz i rąk takich, jak moje. I dodawała, że gdyby była o dziesięć lat młodsza, to nawet bez języka sama by wyjechała zajmować się jakąś staruszką – opowiada 40-letni Stanisław Zagrodniczek z podłowickiej wsi, dziś pracownik budowlany w Szkocji. – W kraju nie miałem żadnej roboty, więc nawet garb mi nie groził. Szkoda, że jej nie posłuchałem dziesięć lat temu – dodaje.
– Wyjechałem, bo musiałem – mówi z kolei Antoni Waszkiewicz. Ma 64 lata. Przez wiele lat był mechanikiem w PGR-ach, SKR-ach, pracował w magazynach, w Bumarze Łabędy. Oprócz tego miał na podkieleckiej wsi gospodarstwo rolne po rodzicach. Nie zawsze wystarczało czasu, żeby je uprawiać, ale starał się coś w nim robić w miarę swoich możliwości. Płacił jednocześnie ZUS i KRUS, ale przyszedł moment, kiedy nie znalazł żadnej pracy, bo był za stary. A na emeryturę – zbyt młody.
– Za namową kolegi wyjechałem na kilka miesięcy do Kanady, do pracy w rolnictwie. Gdy mój szef dowiedział się, że nie tylko umiem obsłużyć traktor i kombajny do zboża i kukurydzy, ale każdą maszynę rolniczą na jego farmie, a także zrobić ich przegląd techniczny i naprawy, mało mnie po rękach nie zaczął całować. Powiedział, że on mnie z Kanady do Polski z powrotem nie puści, bo gdzie takiego specjalistę znajdzie?

Kto zostanie?
Na pewno będą to emeryci i renciści oraz ci, którym w Polsce jest dobrze: politycy, urzędnicy i członkowie ich rodzin. Następną grupą są ludzie, którzy nie wyjadą z przyczyn osobistych. – Chętnie bym wyjechała – mówi 28-letnia Joanna Stefaniak, pracownica warszawskiej agencji PR. – Moja starsza siostra z mężem i dziećmi od kilkunastu lat żyje w Singapurze. To zupełnie inny świat. Tylko że mam dwójkę schorowanych rodziców, w coraz bardziej podeszłym wieku. I nie mogę ich zostawić.


Emigracja w liczbach
13 proc. – bezrobocie w Polsce
2,5 mln – liczba Polaków, którzy wyjechali do krajów UE w ostatnich latach
1 mln – liczba Polaków w Wielkiej Brytanii
0,5–1 mln – liczba Polaków, którzy mogą jeszcze wyjechać
poniżej 37 mln – przewidywalna liczba Polaków w kraju w 2014 roku
1,31 – wskaźnik dzietności Polek w kraju
2,5 – wskaźnik dzietności Polek w Wielkiej Brytanii
981,26 zł – miesięczna składka na ZUS dla osoby prowadzącej pozarolniczą działalność gospodarczą
561,35 zł – roczna składka na National Insurance Contributions Class 2, czyli brytyjskie obowiązkowe ubezpieczenie społeczne (109 funtów rocznie razy 5,15 zł za funt). Można wystąpić o zwolnienie z tej składki, jeśli dochód netto z działalności nie przekroczył 4345 funtów rocznie.


wtorek, 21 lutego 2012 22:35


Jan Paweł II powiedział w 2001 r.: ,,Stając się członkiem wspólnoty Europejskiej,
Rzeczpospolita Polska nie może tracić niczego ze swych dóbr materialnych
i duchowych, których za cenę krwi broniły pokolenia naszych przodków”.
Dlatego też, niezrozumiała jest polityka rządów w Polsce, które w następstwie
„okrągłego stołu”, według wiarygodnych danych z 2011r., doprowadziły
do likwidacji ponad 300 tysięcy gospodarstw rolnych i sprzedały za bezcen,
w pierwszej kolejności obcokrajowcom, ponad 8400 strategicznych zakładów
przemysłowych.



- Rząd Mazowieckiego i Balcerowicza (UW) od 12.09.1989 r., rządził 16 m-cy.

Przygotował zbrodniczą ustawę o tzw. restrukturyzacji i prywatyzacji, która od 22 lat zabija Naród i polską gospodarkę;

- Rząd Bieleckiego (KLD) od 12.01.1991 r., rządził 11 miesięcy i 11 dni. Sprzedał obcym 1209 zakładów;

- Rząd Olszewskiego (ROP) od 23.12.1991 r., rządził 6 miesięcy i 18 dni. Sprzedał 1 zakład i dlatego został odwołany;

- Rząd Suchockiej (UD) od 11.07.1993 r., rządził 15 miesięcy i 14 dni. Sprzedał obcym 21 zakładów;

- Rząd Pawlaka (PSL) od 26.10.1993 r., rządził 16 miesięcy i 12 dni. Sprzedał 2269 zakładów;

- Rząd Oleksego (SLD) od 7.03.1995 r., rządził 14 miesięcy. Sprzedał 598 zakładów.

- Rząd Cimoszewicza (SLD) od 7.02.1996 r., rządził 20 miesięcy i 18 dni. Sprzedał 992 strategicznych zakładów;

- Rząd Buzka (AWS+UW) od 31.10.1997 r., rządził 47 miesięcy i 19 dni. Sprzedał 1311 strategicznych zakładów;

- Rząd Millera (SLD) od 19.10.2001 r., rządził 30 miesięcy i 15 dni. Sprzedał 548 strategicznych zakładów;

- Rząd Belki (SLD) od 02.05.2004 r., rządził 17 miesięcy i 29 dni. Sprzedał 477 strategicznych zakładów;

- Rząd Marcinkiewicza (PiS) od 31.10.2005 r., rządził 8 miesięcy i 15 dni. Sprzedał 271 strategicznych zakładów;

- Rząd Kaczyńskiego (PiS) od 14.07.2006 r. W okresie 15 miesięcy i 24 dni sprzedał 18 strategicznych zakładów,

w tym 4 huty warte minimum 100 miliardów złotych za 380 milionów złotych, nie mówiąc o innych wartościach;

- Rząd Tuska (PO) rządzi od 7.11.2007 r. Sprzedał 724 zakłady.

Pozostało jeszcze 16 strategicznych zakładów.

Polska utraciła prawie bezpowrotnie cały majątek narodowy, zadłużenie wynosi ponad 300 miliardów dolarów
amerykańskich, a autorzy i reżyserzy powyższej koncepcji, zostają wyróżniani najwyższymi odznaczeniami
państwowymi, w tym ,,Orła Białego”.


Źródło: http://szachimat.bloog.pl/?ticaid=6df66



Wyprzedaż majątku narodowego zabezpieczy nas przed wyższymi podatkami


Najlepsza prostytutka globalistów

Donald Tusk - Człowiek Roku 2011



Dług publiczny Polski w 2007r. - 527 mld zł, teraz 916 mld zł (01.01.2012),

Wzrost o 389 mld zł ! procentowo wzrost o 74 % !

Roczne odsetki od obecnego długu państwa wynoszą 40 mld zł !

Według zegarudlugu.pl na dzień 01.01.2012


Deficyt budżetowy w Polsce ( kliknij jeśli chcesz powiększyć )












Zobacz też:

czwartek, września 27, 2012

C z e r n i a k ó w 1944

Ostatnie dni Czerniakowa


          Powiśle Czerniakowskie, w czasie Powstania Sierpniowego zwane Czerniakowem bliższym, a później także Górnym Czerniakowem lub Czerniakowem, łączy się z odległymi dziejami Warszawy. W rejonie środkowej części ul. Solec była jedna z przepraw przez Wisłę oraz składy i przystań handlu solą na Wiśle. Stąd i nazwa późniejszej ulicy Solec. Interesujący nas obszar Warszawy - Powiśle Czerniakowskie - obejmuje teren pomiędzy: wiaduktem mostu Poniatowskiego na północy i ul. Łazienkowską na południu oraz od skarpy wiślanej na zachodzie do brzegu Wisły na wschodzie.
          Od początku drugiej dekady września, do daty upadku tej powstańczej dzielnicy - 23 września 1944r., Czerniaków bliższy był terenem poważnych walk, porównywalnych nawet z najcięższymi bitwami miejskimi II wojny światowej - Stalingradem, Berlinem, ale także z obroną powstańczego Starego Miasta w Warszawie...



Samotny powstańczy krzyż na czerniakowskim pobojowisku

Powstanie na Czerniakowie
          O godzinie 17, 1 sierpnia 1944r., podobnie jak w innych dzielnicach Warszawy, na Czerniakowie do otwartego boju ruszyły oddziały polskiej armii podziemnej. Niestety podczas tego wstępnego boju, główne budynki na tym terenie obsadzone przez Niemców nie zostały zdobyte. Były to m. in. zabudowania sejmu, Muzeum Narodowe, stadion WKS "Legia", oraz placówka niemiecka przy zachodnim krańcu mostu Poniatowskiego. Wskutek nieudanych natarć, wobec pewnego bałaganu, część oddziałów z Czerniakowa wycofała się w nocy z 1 na 2 sierpnia do Lasów Kabackich, a część cofnęła głęboko na pozycje wyjściowe. Teren opanowany przez powstańców ograniczony był wówczas ulicami: Łazienkowską, Rozbrat, Szarą, Czerniakowską.
          W nocy z 7 na 8 sierpnia na teren Czerniakowa przybył kpt. "Kryska" - Zygmunt Netzer wraz z 24 kompanią WSOP batalionu "Narew", który objął dowództwo nad całością wojsk na tym terenie, tworząc V Zgrupowanie "Kryska". Zreorganizował podległe sobie siły, tworząc batalion "Tum" i batalion "Tur". W nocy z 3/4 i 4/5 września, w dwóch rzutach, na Czerniaków zostały skierowane oddziały powstańcze zgrupowania "Radosław" ppłk "Radosława" Jana Mazurkiewicza. W tych dniach zgrupowanie po uzupełnieniach, wraz z innymi oddziałami, liczyło około 500 - 600 żołnierzy i było zorganizowane w batalion "Broda" (byłe bataliony "Zośka" i "Parasol") oraz batalion "Czata" (byłe bataliony "Czata 49" i "Miotła").
          W dniu 7 września dowódcą Czerniakowa został mianowany ppłk "Radosław", jego zastępcą został kpt. "Kryska". Nastąpiło kolejne przegrupowanie oddziałów. Zgrupowanie "Kryska" obsadziło południowy odcinek obrony (od strony Stoczni Rzecznej, z biegiem ul. Łazienkowskiej do Rozbrat, aż do ul. Szarej). Natomiast Zgrupowanie "Radosław" zajęło stanowiska na północnej stronie (od ul. Szarej przez Rozbrat, potem Książęcą, Ludną i Solcem do brzegu Wisły). Po przybyciu oddziałów na Czerniaków panował względny spokój i dla żołnierzy, którzy przeżyli piekło walk na Woli, a potem bombardowanie i ostrzał artyleryjski na terenie Starego Miasta, szyby w oknach na Czerniakowie budziły sensację i radość, że Warszawa jednak żyje.



Dowodzący na Czerniakowie ppłk "Radosław" Jan Mazurkiewicz (pierwszy z lewej) ze sztabem, na zdjęciu jeszcze na Woli

          W pierwszej dekadzie września w związku z przewidywaniem działań zaczepnych Armii Czerwonej na kierunku Warszawy i w celu uniemożliwienia jej przekroczenia Wisły, Niemcy skierowali główny wysiłek bojowy swych wojsk na nadwiślane dzielnice opanowane przez powstańców. Na Powiśle Czerniakowskie gen. von dem Bach (dowódca grupy korpuśnej zorganizowanej do walki z powstańcami) skierował ogółem około 6 tys. żołnierzy wspartych czołgami, działami szturmowymi i artylerią.
          W tym czasie siły płk "Radosława" na Czerniakowie liczyły około 1100 żołnierzy z niewielkim zapasem amunicji, przy czym bataliony "Tur" i "Tum" dość słabo uzbrojone.
          Od 10 września rozpoczął się silny ostrzał Czerniakowa przez niemieckie ciężkie działa i moździerze oraz poważne bombardowania lotnicze. Następnego dnia zaatakowały nieprzyjacielskie oddziały wsparte bronią pancerną, które dążyły głównie do spychania powstańców w głąb pozycji i zajmowania kolejnych ulic oraz do przecięcia połączenia Czerniakowa ze Śródmieściem ulicą Książęcą. Zadaniem nieprzyjaciela było także odsunięcie Polaków od brzegu Wisły, stąd natarcia wychodzące wzdłuż ulicy Solec.
          W dniu 12 września cały impet swej machiny wojennej w Warszawie Niemcy skierowali na Powiśle Czerniakowskie. Od rana trwał ciężki ostrzał dzielnicy przez moździerze salwowe oraz ciężkie wyrzutnie rakietowe (zwane przez powstańców "szafami" lub "krowami" ze względu na specyficzny dźwięk towarzyszący odpalaniu pocisków), ciężką artylerię, granatniki i ogień ckm-ów. Ze wschodu ostrzeliwała Polaków pływająca po Wiśle kanonierka. Trwały naloty bombowe. Przez kolejne dni, wobec trwającej po drugiej stronie rzeki bitwie o Pragę, Niemcy starali się uzyskać powodzenie w natarciach na Czerniakowie, dążąc do odepchnięcia polskich żołnierzy od brzegu rzeki oraz o przecięciu połączenia ze Śródmieściem. To ostatnie udało im się dopiero rankiem 13 września - zajęli strategiczne budynki na ul. Na Skarpie - Poselstwo Chińskie i willę Pniewskiego oraz zdobyli Szpital Św. Łazarza.
          Nie udało im się natomiast odepchnąć powstańców od Wisły. A było to zadanie ważniejsze, niż przecięcie połączenia ulicą Książęcą między Czerniakowem a Śródmieściem południowym. Na Pradze pod naporem wojsk polskich i radzieckich, Niemcy musieli tego dnia wycofać się na lewą stronę Wisły i wysadzić kolejno mosty warszawskie.



Powstańcy warszawscy na barykadzie

          W nocy 13/14 września lotnictwo radzieckie dokonało na terenie Czerniakowa pierwszych zrzutów żywności, broni i amunicji. Zrzutów dokonywały samoloty Po-2, zwane przez powstańców "terkotkami", które z wyłączonym silnikiem na niskim pułapie nadlatywały nad wyznaczony obszar i zrzucały 50-kilogramowe worki i skrzynie - z zaopatrzeniem, bez spadochronów.
          14 września około godz. 16 ppłk "Radosław" postanowił utrzymać teren nad Wisłą i bronić się przy Wiśle w słabszej zabudowie ulic Solec i Czerniakowskiej, czekając na desant i pomoc zza Wisły. Przeorganizował obronę, skracając linię obrony na ul. Okrąg wraz z blokami między ul. Okrąg a ul. Solec, na ul. Czerniakowską oraz na ul. Zagórną. Siły powstańcze oddalały się tym samym od Śródmieścia. Do obsadzenia brzegu Wisły wyznaczono siły batalionu kpt. "Jerzego" - resztki "Zośki" i "Parasola", których żołnierze broniły dostępu do ul. Wilanowskiej od ul. Czerniakowskiej. Oddziały kpt. "Motyla" miały utrzymać ul. Okrąg z placówkami na ul. Ludnej. Oddziały mjr "Bicza" - Edwarda Jaworowicza (z NSZ), dowodzącego resztkami zgrupowania "Kryska" po rannym por. "Tumie" - ul. Zagórną i ul. Czerniakowską.



Niemieccy żołnierze z oddziału SS Dirlewanger podczas walk w Warszawie

          Tej nocy kompania "Zośki" pod dowództwem por. "Morro" obsadziła pod silnym ogniem brzeg Wisły i zajęła na wpół-zatopiony statek wycieczkowy "Bajka", który znajdował się przy nabrzeżu. Nad ranem powstańcy zauważyli 3 łodzie zbliżające się od Saskiej Kępy. Była to grupa rozpoznawcza 1 DP w sile 15 ludzi. Desant dotarł do lewego brzegu już pod ogniem niemieckim. Z 15 żołnierzy na Czerniaków przedostało się 11, w tym 3 rannych. 4 zginęło. Powstańcy z "Zośki" chcąc nawiązać kontakt z lądującym oddziałem, myśląc że mają do czynienia z Rosjanami, próbowali wzywać żołnierzy do siebie, krzycząc po rosyjsku i machając biało-czerwonym proporcem.
          Około 8 rano do przybyłych wyszedł por. "Morro" i w tym miejscu dostał postrzał prosto w serce. Najprawdopodobniej por. Andrzej Romocki "Morro" zginął wskutek nieszczęśliwego wypadku, od kuli wystrzelonej przez polskiego żołnierza przybyłego zza Wisły. Mówią o tym w nieoficjalnych rozmowach byli żołnierze zgrupowania "Radosław". Jednak ze względów propagandowych fakt ten nie był dotychczas nagłaśniany. "Morro" miał na sobie niemiecką panterkę i niemiecki pokrowiec ochronny na polskim hełmie (wz. 31), a wczesnym rankiem biało-czerwona opaska mogła być niewidoczna.
          Po nawiązaniu kontaktu z ppłk "Radosławem" patrol 1 DP w nocy 15/16 września powrócił na prawy brzeg zabierając ze sobą oficera łącznikowego mjr "Kmitę" Witolda Sztampkę z pismem ppłk "Radosława" adresowanym do "D-cy Wojsk Rosyjskich na Pradze".



Walki na Czerniakowie od 6.09.44 do 14.09.44 (rys. Piotr Wawrzkiewicz)

          Po szczęśliwej przeprawie mjr "Kmita", z którym byli również dwaj powstańcy (1 podoficer i 1 szeregowy), został skierowany do dowódcy 3 dywizji piechoty, gen. bryg. Galickiego, a następnie do dowódcy 1 armii WP.
          Wieczorem 15 września, położenie walczących stron, było w ogólnych zarysach następujące: Powstańcy zajmowali przyczółek:
          - od północy zamknięty ulicami: Okrąg, Solec; odcinka tego broniły resztki batalionu "Broda";
          - od zachodu zamknięty ulicą: Czerniakowską; odcinka tego broniły resztki batalionu "Czata";
          - od południa zamknięty ulicą: Zagórną; odcinka tego broniły resztki zgrupowania "Kryska".
          Ogółem na Czerniakowie znajdowało się około 500 żołnierzy, ludzi już krańcowo wyczerpanych ciężkimi walkami oraz odczuwających brak amunicji. Siłami tymi dowodził ppłk "Radosław".
          Wojska nieprzyjacielskie znajdowały się:
          - od północy i częściowo północnego zachodu, w rejonie Al. 3 Maja - pododdziały grupy uderzeniowej Dirlewangera (wchodziła w skład grupy bojowej gen. Reinefartha) liczącej 1968 żołnierzy;
          - od zachodu i południa, w rejonie Sejmu, ul. Fabrycznej, parku im. Sobieskiego oraz Mokotowa Dolnego - pododdziały trzech pododcinków (III, IV i V), których działania koordynowało dowództwo pułku płk Schapera. Pododcinki wchodziły w skład grupy bojowej gen. Rohra. Liczebność tych trzech pododcinków wynosiła w przybliżeniu około 3200 żołnierzy.



Niemcy przygotowują do działania "Goliata"

          W nocy z 15 na 16 września (około godz. 4:00) na Czerniakowie desantował się oddział rozpoznawczy 3 DP (60 ludzi - 2 plutony piechoty i pluton ppanc) i podał sygnał - dwie białe rakiety wskazujące, że "nieprzyjaciela w punkcie przeprawy nie ma". Na ten sygnał rozpoczęła się przeprawa 1 batalionu (9 pp, 3 DP) por. Sergiusza Kononkowa, która trwała do godziny 7:00 rano.
          Tak więc 16 września 1944r. w sobotę, czterdziestego siódmego dnia powstania, żołnierze 1 armii gen. Zygmunta Berlinga przeprawili się na lewy warszawski brzeg Wisły, a bohaterscy powstańcy doczekali się wreszcie realnej pomocy ze wschodu, na którą to oczekiwali od pierwszych dni powstania.
          Nastąpiła wielka radość i entuzjazm powstańców walczących na Czerniakowie. Wstąpiła nadzieja na to, że wspólnymi siłami powstańcy i żołnierze Berlinga będą w stanie wyzwolić Warszawę.
Przeprawa oddziałów 3 DP 1 Armii Wojska Polskiego gen. Berlinga
          Mogło się wydawać, że lądowanie sił 3 DP, spowoduje przełom w walkach na Czerniakowie. Panowanie w powietrzu nad Warszawą, ostrzał artyleryjski zza Wisły oraz ciągła, systematycznie zwiększająca się przeprawa świeżych wojsk armii gen. Berlinga (zwanych potocznie przez Warszawiaków "berlingowcami") na zajęty przez AK-owców Czerniaków oraz ostateczne wyzwolenie stolicy Polski - to teraz kwestia dni. Plan opracowany 16 września w sztabie 1 AWP, zakładał, że siły główne armii miały w ciągu czterech nocy i trzech dni zdobyć przyczółek w Warszawie o głębokości około 4 km i szerokości około 5 km, aż do połączenia się z powstańcami w Śródmieściu, Żoliborzu i Mokotowie. Gdyby życie można było kreślić według planów...
          Czy to przez opieszałość działań przeprawowych, czy też przez celowe działanie Rosjan, cele zawarte w planie nie były realizowane. Od początku należy zauważyć, ze wg. planu prawie cała 1 armia (wraz z czołgami 1 BPanc) miała się przeprawić na 44 półpontonach NLP (lekkie pontony z dykty, mogące przewozić do 25 żołnierzy) i 10 pontonach N2P (ciężkie pontony), 48 amfibiach oraz środkach podręcznych, które trudno było zdobyć. Jak widać kalkulacja czasu przeprawy oraz liczby środków przeprawowych zabezpieczonych do akcji, była bardzo powierzchowna i nieprawidłowa.



Niemieckie lekkie działo podczas zmiany stanowiska

          Pierwszej nocy zdołano przeprawić dwie kompanie piechoty, ponad 1 pluton ckm z 1 kompanii ckm, ponad 1 pluton rusznic z 1 kompanii rppanc, część 1 kompanii moździerzy oraz część plutonu dział 45 mm. Ogółem (ze zwiadowcami dywizyjnymi) na lewym brzegu znalazło się: 420 żołnierzy, 14 ckm, 16 rusznic ppanc, 6 granatników 50 mm, 3 moździerze 82 mm, 1 działo 45 mm. Siły te mimo entuzjazmu powstańców, nie wpłynęły znacząco na przebieg bitwy w tym rejonie. Faktycznie udało się odbić kilka punktów, lecz inicjatywa pozostała w rękach Niemców. Jednocześnie okazało się, że żołnierze zza Wisły ponosiły bardzo wysokie straty w zabitych, rannych i zaginionych. "Berlingowcy" nigdy nie byli szkoleni do walki w mieście. Większość z nich zresztą po raz pierwszy w ogóle była w tak wielkim mieście jak Warszawa.
          Nie było czasu na zapoznanie z nowymi warunkami boju w pobliżu nieprzyjaciela, wśród gruzów i zgliszcz miasta, w labiryncie krytych przejść przez piwnice, pod murami, pomiędzy barykadami.
          Tadeusz Targoński żołnierz 3 batalionu 9 pp wspominał: "Nasi z nawyku próbują na zajętych pozycjach okopywać się, a tu wszędzie bruk i asfalt. Powstańcy śmieją się i dziwują, że nie umiemy walczyć w mieście tak jak oni. (...) Chłopcy ze Wschodu gubią się w zajętych domostwach i nie potrafią się sprawnie po nich poruszać. Początkowo miotają się to tu, to tam w panicznym podnieceniu, gdyż wróg jest wszędzie, a tu trudno trafić tam, gdzie trzeba. Plątanina pokoi, klatek schodowych, piwnic i strychów oraz różnych dobudówek i nadbudówek stanowi nowość dla ludzi przywykszych walczyć zgodnie z regulaminami wojskowymi na otwartej przestrzeni."
          Drugiej nocy (16/17 września) powtórzono forsowanie Wisły na tym samym odcinku. W ciągu nocy (do godz. 5:00) przeprawiono na przyczółek prawie cały 3 batalion (bez dwóch plutonów 3 kompanii moździerzy) oraz resztę 1 batalionu (przede wszystkim 1 kompanię). W liczbach było to: 390 ludzi, 14 ckm, 16 rppanc, 8 granatników 50 mm, 5 dział 45 mm. W ciągu dnia w południowej części przyczółka Polacy zdobyli wrzynający się w powstańcze ugrupowanie budynek przy ul. Idźkowskiego 5/7. Niestety nadal to nieprzyjaciel miał przewagę, wyprowadzając kolejne ciężkie uderzenia wsparte czołgami i działami szturmowymi. Z powodzeniem - tego dnia Niemcy zajęli broniony przez resztki "Parasola" budynek PKO.



Żołnierze Zgrupowania "Radosław", po przejściu kanałami ze Starówki na Śródmieście. Po kilku dniach oddziały zgrupowania przejdą na Czerniaków

          17 września odparto na przyczółku 11 uderzeń niemieckich, wspieranych przez 10 - 12 czołgów lub dział szturmowych. Wobec przygniatającej przewagi Niemców, którzy otrzymali wzmocnienie - grupę Dirlewangera uzupełniły dwa bataliony 34 regimentu Schutzpolizei w sile ponad 1000 żołnierzy, zmniejszały się siły obrońców. Opanowany teren przyczółka kurczył się, a realnego wsparcia zza rzeki nie było.
          Kolejna przeprawa sił 3 DP rozpoczęła się dopiero około godziny 3:30 w dniu 18 września, gdyż do tego czasu Niemcy silnie ostrzeliwali rejon przeprawy, a także oświetlali rzekę i brzeg warszawski. Tej nocy na przyczółek czerniakowski przerzucono zaledwie 63 żołnierzy (pozostałość 3 batalionu i część 2 batalionu), 2 działa 45 mm oraz amunicję i żywność. Na lewy brzeg przeprawił się również szef sztabu 9 pp, mjr Stanisław Łatyszonek, który objął dowodzenie nad całością sił 9 pp znajdujących się na Czerniakowie.
          Dowodzący na przyczółku ppłk "Radosław" i mjr Łatyszonek prosili drogą radiową dowództwo 3 DP o przyspieszenie pomocy, wobec stracenia przedniej krawędzi głównej pozycji obrony i bardzo ciężkich strat oddziałów. Ppłk Radosław zameldował przy tym, że resztki jego grupy będą bronić przyczółka jeszcze 24 godziny.
          18 września Warszawa była świadkiem niezwykłego widowiska. Dla wielu powstańców i ludności cywilnej było to przeżycie oszałamiającej radosnej nadziei, gdy w godzinach 14:50 - 15:15 nastąpił przelot na wysokości około 3 tys. metrów 107 amerykańskich samolotów B-17 "Latających Fortec". W pierwszej chwili wszyscy myśleli, że to oczekiwany od początku powstania zrzut Polskiej Brygady Spadochronowej. Jednak, gdy okazało się, że to zasobniki z zaopatrzeniem spadają na teren zajęty przez Niemców, cała radość i entuzjazm zgasł.
          Następnej nocy przeprawa na Czerniaków prawie się nie odbyła - armia zza Wisły planowała już forsowanie rzeki w innym miejscu. W dniu 19 września około godz. 16 rozpoczęła się przeprawa wojsk 8 pp 3 DP na teren między mostem Średnicowym a mostem Poniatowskiego (na północ od Przyczółka Czerniakowskiego). Zdołano przeprawić około 1000 żołnierzy, lecz nieprzyjaciel w trybie szybkim wprowadził do walki odwody. Przed północą na przyczółku między mostami walczyły już odosobnione grupy żołnierzy bez dowództwa i bez łączności z prawym brzegiem.



Jeńcy polscy - żołnierze 1 Armii WP gen. Berlinga

          Późnym wieczorem 19 września, w związku z brakiem dalszej pomocy zza Wisły, ppłk "Radosław" wraz z mjr Łatyszonkiem uznali, że przyczółka nie uda się utrzymać posiadanymi siłami i środkami. Postanowiono na stopniowe wycofywanie się z wybrzeża - powstańcy "Radosława" mieli przejść kanałami na Mokotów; żołnierze Łatyszonka i ciężko ranni mieli być przewiezieni łodziami na Pragę. Około godz. 24 ppłk "Radosław" wraz z grupą około 260 powstańców wszedł włazem przy rogu ul. Zagórnej do kanału i przeszedł na Mokotów.
          Na skrawku terenu Górnego Czerniakowa między ulicami Wilanowską, Idźkowskiego, Zagórną pozostała grupa powstańców z "Zośki" i "Parasola" (około 90 osób) pod dowództwem kpt. "Jerzego", którzy pozostali w celu ochrony rannych do czasu ewakuacji na Pragę. Ponadto na Czerniakowie znajdowała się grupa około 70 powstańców z innych oddziałów, do których rozkaz o ewakuacji kanałami prawdopodobnie w ogóle nie dotarł. Jednocześnie na przyczółku pozostało około 700 żołnierzy 9 pp pod dowództwem mjr Łatyszonka w oczekiwaniu na obiecaną ewakuację.
          Wydaje się, że dni 18 i 19 września były przełomowymi dla dalszego istnienia przyczółka czerniakowskiego. Nadzieja na skuteczne przeprawy w pasie Czerniakowa oraz działanie i pomoc 8 pp zawiodła. Część powstańców z dotychczasowym dowódcą ewakuowała się kanałami. Wobec braku powodzenia w działaniach na lewym brzegu Wisły, najprawdopodobniej wieczorem 20 września dowództwo 1 armii WP podjęło decyzję, o zaprzestaniu przepraw przez Wisłę na kierunku Warszawy. Według tej decyzji, należało podjąć ograniczone próby zwiadowcze i ewakuacyjne przez rzekę na kierunku czerniakowskim.

Ostatnie dni na Powiślu Czerniakowskim
          Kolejne dni na Czerniakowie to karty bezprzykładnego bohaterstwa polskich obrońców i bestialstwo Niemców oraz żołnierzy innych narodowości kolaborujących z nimi. Przykłady można mnożyć, oto kilka z nich.
          Chor. Kunysz skierował ogień ciężkiej artylerii na obsadzony przez obserwatorów 3pal dom przy ul. Zagórnej 6, znajdując swoją śmierć, ale przy okazji grzebiąc wielu atakujących nieprzyjaciół. W hali "Społem" po zgarnięciu wielu powstańców, cywilów i żołnierzy 3 DP, Niemcy wśród cywilów wyszukiwali młodych mężczyzn i wraz z powstańcami od razu ich rozstrzeliwali.
          Adam Borkiewicz: "Taki los spotkał też kilka dziewcząt, między innymi jedną z najdzielniejszych kobiet powstania - łączniczkę "Szympans" (Maria Cetys). Nie uchroniło jej to, że miała amputowaną przed miesiącem rękę; na pytanie "Bist du Banditin?" odpowiedziała z godnością: "Jestem żołnierzem Armii Krajowej", za co natychmiast ją zamordowano."
          W budynku Wilanowska 5 Niemcy zamordowali 122 osoby, w tym 12 przez powieszenie. Z batalionu "Parasol" zginęli "dr Turek" Sułtan Safijew i "Paweł" Peter Forro (byli to uwolnieni wcześniej Żydzi z "Gęsiówki": "dr Turek" - obywatel ZSRR pochodzenia tureckiego, "Paweł" - z Węgier), którzy udali się jako parlamentariusze do Niemców, w imieniu grupy otoczonej w domku na terenie magazynów "Społem". Bez wdawania się w żadne układy Niemcy natychmiast zamordowali obydwóch powstańców.
          Powoli minął w ciągłej walce dzień 21 września. Wieczorem teren broniony przez Polaków skurczył się do około 250 metrów wybrzeża oraz dwóch budynków: Solec nr 53 i Wilanowska nr 1. Ostatni dom na rogu Wilanowskiej i Solca (Wilanowska 1), tworzył niejako cytadelę tej małej twierdzy. Budynek zajmowali obrońcy: oddział rusznic przeciwpancernych 9 pp, oddział kpt. "Jerzego" (80 powstańców). Tam też w suterenie znajdowało się dowództwo: mjr Łatyszonek i kpt. "Jerzy" z radiostacją, która z braku akumulatorów przestała działać. W dalszych pomieszczeniach leżeli ciężko ranni, po których deptali spieszący na posterunki żołnierze.
          Posesję przy ul. Solec 53 obsadzał oddział powstańczy ppor. "Szumskiego" Stanisława Jordana-Warzyckiego (zgrupowanie "Kryska", 6 kompania) w sile około 60 żołnierzy, w tym 7 kobiet. Budynki te łączył niejako oddział 9 pułku zalegający w okopach. Frontowa część domu Solec 52 była spalona. Obrońcy obsadzali oficynę, a w piwnicach chroniła się ludność cywilna. Na tyłach tego domu znajdowały się puste garaże, które łączyły się jednym skrzydłem z podwórzem posesji Wilanowska nr 1. Ugrupowanie polskie broniące się na niespełna 3 tys. metrach kwadratowych, liczące około 620 żołnierzy 9 pp i 140 powstańców, było w stanie skrajnego wyczerpania wskutek przemęczenia, braku snu, głodu i pragnienia.
          W nocy z 21 na 22 września z Saskiej Kępy przypłynęło tylko kilka łodzi, przywożąc nieco chleba i zabierając część rannych. Ewakuowana została także niewielka część ludności cywilnej, która przez całą noc pod ostrzałem oczekiwała na brzegu na zbawcze łodzie.
          W nocy uzupełniono wyczerpane akumulatory jedynej już działającej radiostacji, zebrawszy zapas baterii do latarek i nad ranem nawiązano ponownie łączność z Pragą. Dowodzący mjr Łatyszonek i kpt. "Jerzy", porozumieli się z dowództwem 3 DP i ustalili sposób ewakuacji - o godzinie 8:00 miało przybić 100 pontonów i zabrać wszystkich żołnierzy, rannych i cywilów. Jednocześnie Niemcy przysłali parlamentarzystów z propozycją poddania. Kpt "Jerzy" przystał jedynie na godzinny rozejm, aby umożliwić głównie cywilom wydostanie się z kotła.
          Zaraz po upływie czasu rozejmu, o godzinie 9:00, Niemcy zaatakowali od strony garaży w kierunku budynku Wilanowska 1, gdzie jednak zostali odparci. Zdołali przed wycofaniem podpalić garaże (które w czasie rozejmu polali benzyną). Ogień przeniósł się na I piętro budynku. Na walczących z ogniem obrońców nieprzyjaciel wyprowadził kolejne natarcie z trzech stron, wzmocnione trzema czołgami. Także w tym czasie broniący domu przy ul. Solec 53 oddział ppor. "Szumskiego" został zaatakowany przez Niemców. Na południowym odcinku polskiej obrony nastąpiła dezorganizacja wskutek poddania się części żołnierzy. Na pomoc grupie ppor. "Szumskiego" ruszyło przeciwnatarcie skierowane przez kpt. "Jerzego" z Wilanowskiej 1, wsparte skutecznym ogniem zza Wisły.



Niemiecki nurkowiec Ju-87 Stuka po zrzuceniu bomby nad Warszawą

          Jednak ostatni bój o Czerniaków powoli dogasał. W ciągu dnia poinformowano przez radiostację, iż planowana przeprawa została przesunięta na godzinę 20:00. Kolejne przesunięcie planowanej godziny przeprawy złamało opór znacznej części żołnierzy i powstańców. Niemieckie ataki, odpierane do tej pory zaciekle przez placówkę Wilanowska 1, wbijały się coraz głębiej w ugrupowania polskie na Solcu, gdzie nieprzyjaciel wziął dużą liczbę jeńców. Pod wieczór w rękach polskich pozostały dwa budynki: Solec 53, gdzie pozostało wraz z rannymi i kobietami około 30 powstańców z ppor. "Szumskim" oraz Wilanowska 1, obsadzona przez około stu kilkudziesięciu ludzi pod dowództwem kpt. "Jerzego". Pozostałe oddziały uległy rozbiciu i dezorganizacji. Żołnierze i powstańcy często próbowali ratować się już na własną rękę lub oddawali się w niemieckie ręce.
          Około godz. 19 przyszła wiadomość o kolejnym przesunięciu ewakuacji, tym razem na godzinę 21:00. Około godziny 21, ppor. "Słoń" (Jerzy Gawin, batalion "Zośka") ubezpieczył miejsce przeprawy. Stał z latarką i zielonym światłem wskazywał miejsce przybijania łodziom z Saskiej Kępy. Po raz nie wiadomo już który z kolei, rannych gromadzono na statku "Bajka" oraz w jego pobliżu, przygotowując do ewakuacji. Tutaj także zgromadziły się resztki 9 pułku - około 200 żołnierzy. Ostatecznie zamiast zapowiadanych 100 łodzi, z Saskiej Kępy przypłynęło zaledwie kilka. Tej nocy z Czerniakowa ewakuowano 94 ludzi (w tym 40 żołnierzy 9 pp), wśród których było 15 kobiet z dziećmi.
          Pomimo nalegań żołnierzy obsługujących łodzie, by pierwsi ewakuowali się dowódcy, kpt. "Jerzy" i mjr Łatyszonek postanowili opuścić wybrzeże wraz z ostatnimi swoimi podkomendnymi. Oficer saperów, który przeprawił się na przyczółek poinformował także, że wobec strat przeprawa będzie odbywać się stopniowo, co wieczór będzie przybywać po 15 łodzi. Wiadomość ta bardzo negatywnie wpłynęła na resztkę znękanych obrońców. Część popadła w apatię i nie zdolna już była do jakiegokolwiek działania, część próbowała ratować się płynąc wpław lub na prowizorycznych tratwach przez Wisłę. Na przyczółku pozostało jeszcze około 100 żołnierzy 9 pp z mjr Łatyszonkiem i kilkoma oficerami, około 70 powstańców z kpt. "Jerzym" oraz kilkudziesięciu rannych. Ponadto w części budynku Solec 53 znajdowało się około 30 powstańców z ppor. "Szumskim", niezdolnych już do walki.
          Wobec informacji o przysyłaniu każdej nocy po 15 łodzi, którą to wiadomość kpt. Jerzy" otrzymał około godz. 2:30 - dowódca powstańczy zdecydował się na przebijanie z resztkami swojego oddziału do Śródmieścia. Niejako aprobując tą decyzję mjr Łatyszonek przyłączył się do powstańców z grupą około 20 swoich żołnierzy. Jeszcze w celu zawiadomienia drugiego brzegu, by ewakuować rannych (którzy pozostawali na "Bajce" oraz nad brzegiem) i spowodować przysyłanie większej liczby łodzi, kpt. Jerzy" wysłał wpław trzech powstańców, którzy sami zgłosili się na ochotnika.
          Zbiórka oddziału przewidzianego do przebijania, odbyła się na podwórzu domu Solec 51/53. "Ojciec Paweł" (Józef Warszawski, kapelan zgrupowania "Radosław") udzielił wszystkim absolucji, powiedział kilka słów dodających otuchy. Przed wyruszeniem kpt. "Jerzy" objaśnił zaplanowaną trasę przebicia: ul. Wilanowską do ul. Czerniakowskiej, następnie ul. Czerniakowską w kierunku gmachu ZUS, obok ZUS-u w górę skarpy do ul. Frascati i stamtąd do gmachu YMCA lub do Instytutu Głuchoniemych, które to budynki prawdopodobnie obsadzone były przez powstańców ze Śródmieścia. Ustalono kolejność grup: w straży przedniej miała iść uzbrojona w pm-y i granaty grupa uderzeniowa w składzie: ppor. "Słoń", pchor. "Sęp" (Wojciech Markowski) i pchor. "Halicz" (Henryk Kończykowski) - wraz z nimi kpt. "Jerzy" jako dowódca całości i "Ojciec Paweł" jako przewodnik. Po straży przedniej w pewnym odstępie - łączniczka "Wika" (Maria Całka), w celu zapewnienia łączności między strażą przednią i grupą główną, za nią - także w pewnym odstępie - grupa główna, obejmująca łącznie z żołnierzami mjr Łatyszonka około osiemdziesięciu do stu osób.
          Po wyjściu z ruin na ul. Solec, oddział dostał się na teren "ziemi niczyjej". Straż przednia natrafiła na rów łącznikowy i idąc nim weszła niespodziewanie na placówkę niemiecką. Przedwcześnie wdając się w walkę, żołnierze awangardy obrzucili ją granatami. Niemcy odpowiedzieli ogniem karabinu maszynowego. W walce zginął prowadzący oddział ppor. "Słoń". W powstałej strzelaninie i zamieszaniu grupy straciły łączność ze sobą, zdezorientowana grupa główna częściowo rozbiegła się, a część z mjr. Łatyszonkiem i "Ojcem Pawłem" wycofała. Odszukanie i zebranie grupy głównej nie dało rezultatów, nawoływania pozostały bez odpowiedzi. W dalszą drogę wyruszyła grupa powstańców z kpt. "Jerzym" oraz drużyna berlingowców z sierżantem. Ostatecznie po wielu przygodach, m. in. udając niemiecki patrol, do polskiej placówki w Śródmieściu udało się przedostać pięciu osobom: "Jerzy", "Halicz", "Bląd", "Wika" i sierżant 9 pp.
          Całość pozostałej grupy głównej usiłował zorganizować "Ojciec Paweł" i dalej kontynuować przejście do Śródmieścia. Lecz wobec braku wiary w powodzenie u części osób zrzekł się przywództwa. Ostatecznie "Ojciec Paweł" zdecydował się udać do budynku ZUS o świcie i tam poddać się. Sprzeciwiło się temu grupka powstańców (2 mężczyzn i 5 kobiet), którzy na własną rękę przekradli się następnej nocy (z 23 na 24 września) ze stratą dwóch osób do ul. Książęcej, obsadzonej przez powstańców ze Śródmieścia. W międzyczasie żołnierze 1 Armii z grupy "Ojca Pawła" porozumieli się na migi z Niemcami, zamierzając się poddać. W tej sytuacji "O. Paweł" Józef Warszawski postanowił udać się na nieprzyjacielskie stanowiska jako parlamentariusz.
          Niemcy przyjęli kapitulację oddziału i dali 15 minut na wyjście poddających się. Oddział powstańców i żołnierzy 9 pp wraz z ludnością cywilną skupił się wokół mjr Łatyszonka i "O. Pawła". Niemcy otoczyli grupę i zaczęli rewidować, a ich wściekłość wzbudziło to, że u jednej z dziewcząt znaleziono pistolet... Dziewczynę powieszono, innych pobito i wstępnie zamierzano rozstrzelać. Sprzeciwił się temu oficer niemiecki, który wstrzymał egzekucję, twierdząc, że Niemcy nie są barbarzyńcami.



Walki na Czerniakowie od 6.09.44 do 14.09.44 (rys. Piotr Wawrzkiewicz)

          Około godziny 6, 23 września 1944r. Niemcy zaczęli ostrożnie obsadzać powstańcze pobojowisko, na którym większego oporu już nie napotkali. Kilku SS-manów zeszło do piwnic i wymordowało wszystkich rannych, którzy nie mogli wyjść o własnych siłach. Zgromadzoną oddzielnie ludność cywilną, wśród której było kilku przebranych powstańców, uformowali w kolumnę, dali eskortę i zaprowadzili na Dworzec Zachodni. Powstańców i żołnierzy 9 pp brali do niewoli.
          Życie poddających się AK-owców często zależało od niemieckiego oddziału, w którego ręce się dostali. Kryminaliści Dirlewangera i Niemcy z innych oddziałów SS zajmowali placówkę powstańczą w budynku przy ul. Solec 53, która po wyjściu grupy kpt. "Jerzego" z budynku przy ul. Wilanowskiej 1, była ostatnią obsadzoną na przyczółku. O godz. 6:00 żołnierze niemieccy podeszli pod budynek i garaże. Spośród około 30-osobowej bezbronnej już załogi tylko ppor. "Szumski" zdołał przebrać się w cywilne ubranie. Rewidujący go esesman znalazł w jego portfelu fotografię zrobioną w czasie powstania. Wściekły strzelił krótką serię w brzuch ppor. "Szumskiego".
          Księdza "Rudego" Józefa Stanka (kapelana Zgr. "Kryska") Niemcy powiesili na jego własnym szaliku. Inna wersja mówi, że była to jego stuła. Pięciu ciężko rannych powstańców także zostało powieszonych. 15 powstańców i 5 dziewcząt z grupy znajdującej się w budynku przy ul. Solec 53, Niemcy zamordowali - mężczyzn rozstrzelali, dziewczęta powiesili. Na Solcu obok posągu Syreny hitlerowcy powiesili około 30 powstańców. Penetrując zajęte już wcześniej piwnice i ruiny, Niemcy powyciągali ciała zamordowanych powstańców i cywilów. Tylko przed budynkiem Wilanowska 1 i przed "Społem" poukładano całe stosy z około 400 ciał.
          W dniu 23 września niemiecki meldunek wywiadu podawał (Kwiatkowski Maciej Józef: "W kotle na płd. od Nowego Mostu po zaciętej walce został złamany ostatni opór nieprzyjaciela, kocioł oczyszczony, łącznie z zamknięciem luki nad brzegiem Wisły. Nieprzyjaciel poniósł ciężkie straty. Wzięto do niewoli: 82 polskich legionistów, 57 bandytów, 30 uzbrojonych kobiet. Zdobyto: 3 działa ppanc. kal. 4,5, 2 ckm, 1 nkm, 12 rkm, 15 pm, 1 rusznica ppanc., 16 automatycznych kb, 37 kb, 3 lekkie granatniki, 2 plecakowe radiostacje oraz dalszych 6 plecakowych radiostacji i wielką liczbę mpi i karabinów niezdatnych do użytku."
          W nocy z 23 na 24 września z terenu Czerniakowa na wschodni brzeg ewakuowano razem około 50 osób.

"Bajka"
          "Bajka" to statek spacerowy, pełniący równolegle funkcję przystani z kawiarnią. Zacumowany w porcie czerniakowskim, w dniu 12 sierpnia został ostrzelany przez Niemców. Statek pochylił się na burtę i osiadł na płytkim w tym miejscu dnie. W ostatnich dniach walk na Czerniakowie, powstańcy znosili tutaj swoich rannych, przygotowując ich do obiecanej ewakuacji na drugi brzeg. I chociaż Tadeusz Grigo w swojej książce "Powiśle Czerniakowskie 1944" podaje jako datę zajęcia "Bajki" przez Niemców - 23 września wieczorem, kiedy Niemcy obrzucili granatami wpół - zatopiony statek, a następnie weszli na pokład i zabrali z niego powstańców. Przeczą temu wspomnienia "Czarta" (S. Lechmirowicza) z "Zośki" i "Ceśka-Lalki" (Cz. Zaborowskiego) z "Miotły".
          Według tych relacji jeszcze po 23 września na Czerniakowie pozostała grupa rannych i kontuzjowanych powstańców oraz żołnierzy 9 pp, stłoczonych na pokładzie "Bajki" oraz w najbliższej odległości na wybrzeżu. Część z nich próbowała się ratować przechodząc przez przęsła wysadzonego mostu Poniatowskiego.
          Stanisław Lechmirowicz "Czart" z "Zośki" wspomina: "Ale oto i trzeci filar, a w nim taki sam jak w poprzednim przełaz. Zagłębiam się w jego czarnym wnętrzu i spoglądam na dół. Pode mną, o dwa piętra niżej, leży zwalona jezdnia. Gładka, stroma ściana, u spodu woda - koniec. Zdrowi mogliby może spuścić się po wiązce kabli zwisających około jednego metra w lewo od otworu, ale my? Więc wracać? Nie, nie damy rady. W prawo od dziury jest nisza. W niej siedzimy długo, beznadziejnie długo... Wiktor odchodzi. Siedzę sam, tracę poczucie czasu. Naraz nisko z dołu dobiega mnie stłumiony głos Wiktora. Podrywam się niespokojnie i zbliżam do dziury. Nisko, pode mną, bulgoce przeciskająca się przez szczelinę koło filaru woda. Na zwalonym przęśle stoi Wiktor. Więc jednak, więc jednak!
          Z zapartym oddechem wychylam się z otworu, zdrową ręką chwytam za kable i spuszczam się w dół. Usiłuję powstrzymać się zdrową ręką i nogą, na próżno. Ubranie na brzuchu rwie się w strzępy, raniąc mi ciało. Już nie mogę dłużej wytrzymać z bólu, rozwieram rękę... ale nogi napotykają niespodziewane oparcie. Znużeni, potłuczeni kładziemy się na drewnianej kostce jezdni i odpoczywamy. Jest już noc. Z tyłu za nami pali się Warszawa. Gryzę wargi z bólu, dobywam resztek sił. Kręci mi się w głowie, tracę orientację i nadzieję, że będę mógł iść dalej. (...) Nieprzytomnymi oczami łapiemy zarysy żelaza, bezsilnymi rękami chwytamy się jego zimnych krawędzi i brniemy dalej... naprzód! W głowie się kręci, szumi, dzwoni. Twarze wykrzywiają się z nieludzkiego bólu, a oczy patrzą beznadziejnie na wyrastające z nagła przeszkody. Jakaś myśl bezkształtna plącze się po rozpalonej gorączką głowie. Jakieś filary, między którymi brak przęsła, wśród których leży czarna, gładka tafla wody, jawią się w rozgorączkowanej wyobraźni jak upiorny majak.
          Wsparty bezsilnie o wyrwę nawierzchni spoglądam w dół: pusta, wyjałowiona z szyn przepaść oddziela nas od filaru. Przerażone oczy szukają ratunku. Bezwolne już ciało zsuwa się gdzieś w głąb i dotyka wody. Lecz co to? Powierzchnia wody zarzucona jest szczątkami łodzi, które tworzą tu jakby sztuczny pomost. Boże! Jest ratunek! Gorączkowy wchodzimy na pogruchotane kulami, napełnione workami i amunicją łodzie. Od brzegu dzielą nas już tylko metry. Wymijamy powciskane między szczątki czółen trupy i wchodzimy na ląd. Resztką sił ściskamy się z Wiktorem i osuwamy bezsilnie na żwir. Gdzieś daleko, na drugiej stronie gra cekaem, a przed nami szybuje jasna wstęga rakiety... Zmęczone oko chwyta jeszcze błysk wynurzającego się zza filaru bagnetu. Kto idzie? - P o w s t a ń c y..."

          W taki sposób na drugi brzeg przedostali się Stanisław Lechmirowicz "Czart" i Bogdan Celiński "Wiktor" żołnierze "Zośki".



Niemieckie zdjęcie ukazujące odpalanie pocisków rakietowych z ciężkich wyrzutni Schweres Wurfgestell kaliber 28 - 32 cm. Broń ta nazwana została przez powstańców ze względu na specyficzny odgłos (zgrzyt, wycie) towarzyszący odpalaniu pocisków - "szafami" lub "krowami".

          W ostatnich dniach walk na Powiślu Czerniakowskim, wielu powstańców i żołnierzy 9 pp z rozbitych i zdezorganizowanych już oddziałów podejmowało próby przepłynięcia wpław Wisły.
          Juliusz Deczkowski "Laudański" (baon "Zośka") wspomina: "Odbiłem się mocno od pokładu "Bajki". Uczułem miły chłód wody. Mogłem się teraz napić bez ograniczeń. Dopiero, gdy przypomniałem sobie o leżących od kilku dni topielcach, woda nagle jakby zmieniła smak. (...) Każdy ruch rękoma, każde odbicie nogami zbliżało mnie do Saskiej Kępy. (...) Czułem, że nie tylko tracę siły, ale również nie jestem pewien pierwszej decyzji. Postanowiłem sprawdzić grunt. Ucieszyłem się, bo w tym miejscu głębokość wody wynosiła mniej więcej metr. (...) Oglądałem się i z większej perspektywy widziałem płonące miasto. Znów straciłem grunt pod nogami, lecz do brzegu nie było już daleko. Jeszcze kilkadziesiąt metrów płynięcia i pełzania po coraz to płytszej wodzie. Gdy usiłowałem się podnieść, uczułem bezwładne, sztywniejące ręce i nogi. Całe ciało stało się dziwnie ciężkie".
          Oprócz "Laudańskiego" na drugi brzeg wpław udało się przepłynąć m. in.: Janinie Borowskiej - Szczęsnej "Jeanette" (batalion "Parasol"), Tadeuszowi Targońskiemu (III/9 pp 3 DP), Tadeuszowi Sosińskiemu (III/9 pp 3 DP), Stanisławowi Krupie "Nicie" ("Zośka"), Henrykowi Deminetowi "Misiowi" ("Zośka"), Tadeuszowi Hoffmanowi "Krukowi" (zgrupowanie "Kryska"), Stanisławowi Komornickiemu "Nałęczowi" (104 kompania, na Czerniakowie bat. "Tum").
          Na statku "Bajka" pozostali ranni i kontuzjowani żołnierze 9 pp i AK z rozbitych oddziałów zostali wzięci do niewoli dopiero 2 października 1944r.
          Czesław Zaborowski "Cesiek-Lalka" z batalionu "Miotła" tak wspomina ostatnie dni na Czerniakowie: "Było nas około 10 jak poszliśmy do "Bajki", ludzie na czym kto mógł próbował płynąć na Pragę. Niemcy walili z granatników po Wiśle, to był deszcz granatów, co chwilę wybuch i fontanna do góry. Już zaczęło się trochę robić jaśniej, z "Błyskawicą" ściągnąłem jakiś słup i zaczęliśmy płynąć, deszcz granatów padał z wieżyczek wiaduktu Poniatowskiego, ostrzał z broni maszynowej, zaczęły nas łapać kurcze, wróciliśmy, słup jakoś podbił mnie pod "Bajkę" i gdyby nie wyciągnęli mnie berlingowcy, pewno bym się utopił. Ubrania i butów nie znalazłem, trzeba było ściągać z zabitego i w płaszczu wojskowym znalazłem miejsce na płetwie, to znaczy położyliśmy deski i można było siedząc odpoczywać. Na pokładzie statku leżeli ranni, jęczeli, przerażający widok".
          Według Czesława Zaborowskiego w tym czasie na statku było około 50 - 60 osób, m.in. ppor. berlingowiec, który jako najstarszy rangą dowodził. Oprócz tego nieczynne radiostacje i mnóstwo broni, amunicji. Zmarłych spuszczano na wodę. Żywność zdobywano gdzieś na ul. Zagórnej, wody do picia było w Wiśle pod dostatkiem. Jednak czerpać ją lepiej było przed "Bajką". 26 września, wieczorem do "Bajki" dobiło czółno z chorążym, sierżantem i saperem, którzy przypłynęli po mjr. Łatyszonka.- mieli rozkaz żywego lub umarłego przewieść na Pragę. Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje, a widziany był ostatnio na Wilanowskiej 1. Przybyli żołnierze poszli na poszukiwania, ale nie wrócili. Przez kolejne trzy noce łódź przybijała do "Bajki" zabierając po 2 rannych. Za każdym razem przybyli pytali o berlingowców i o mjr. Łatyszonka.



Żołnierze Zgrupowania "Radosław"

          I dalej Czesław Zaborowski: "2.10, było już ciemno, przyszli na "Bajkę" trzej cywile z podniesionymi rękoma, dyżurny ich zatrzymał, a następnie doprowadził do ppor., którego traktowaliśmy jako dowódcę. Powiedzieli, że są Polakami, pracują u Niemców do grzebania zabitych i kopania umocnień, że przysłali ich Niemcy, po to abyśmy się poddali, bo za pół godziny "Bajka" będzie wysadzona, że to absolutnie nam nic nie da, że cała Warszawa się już poddała, że będziemy właściwie traktowani, że cała "Bajka" jest otoczona. Ppor. zrobił odprawę, nikt jednak pierwszy nie chciał zabrać głosu, dopiero kilku starszych wiekiem powiedziało, że w takiej sytuacji obrona nasza jest beznadziejna i należy się poddać. Nikt nie zamierzał oponować. (...) Natychmiast radiostacje, broń i amunicję spuściliśmy do wody, tylko chlupało. Wisła ładunek przyjęła, ta Wisła, która odgradzała nas od wolności. (...) Jeden z cywilów został na "Bajce", a 2 poszło do Niemców. Czekaliśmy dobre 15 minut, zegarki i obrączki niektórzy chowali do butów, co i ja zrobiłem. Przyszło tych dwóch cywili i chyba 4 Niemców (mieli opaski na rękach Herman Göring Division), a reszta Niemców zatrzymała się na górze skarpy. Niemcy, którzy weszli na "Bajkę" kazali nam pojedynczo wychodzić na ulicę."

opracowanie:Szymon Nowak
autor pracy "Przyczółek Czerniakowski 1944",
której wydanie w roku 2011
planuje Wydawnictwo Inforteditions

redakcja: Maciej Janaszek-Seydlitz

          Bibliografia:

          1. Baczko Henryk , 8 dni na lewym brzegu, Warszawa 1946;
          2. Białous Ryszard "Jerzy", Walka w pożodze, Warszawa 2000;
          3. Borkiewicz Adam, Powstanie Warszawskie. 1944. Zarys działań natury wojskowej, Warszawa 1964;
          4. Deczkowski Juliusz Bogdan "Laudański"Wspomnienia żołnierza baonu AK "Zośka", Warszawa 2004
          5. Grigo Tadeusz . Powiśle Czerniakowskie 1944, Warszawa 1989;
          6. Kwiatkowski Maciej Józef, Tu mówi powstańcza Warszawa... Dni Powstania w audycjach Polskiego Radia i dokumentach niemieckich, Warszawa 1994;
          7. Margules Józef , Przyczółki Warszawskie, Warszawa 1962;
          8. Mórawski Karol, Świerczek Lidia , Czerniaków. Warszawskie Termopile 1944, Warszawa 2001;
          9. "Pamiętniki żołnierzy baonu Zośka", Warszawa 1986;
          10. Sawicki Tadeusz , Rozkaz: zdławić powstanie. Siły zbrojne III Rzeszy w walce z Powstaniem Warszawskim 1944, Warszawa 2001;
          11. Targoński Tadeusz , Kresowiak na Czerniakowie, "Gazeta Wyborcza Stołeczna", 21 września 2004;
          12. Targoński Tadeusz , Wspomnienia, maszynopis i rękopis w posiadaniu autora;
          13. Zaborowski Czeslaw , Przyczółek czerniakowski, Biuletyn Stowarzyszenie - Klub Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari, Warszawa, Lipiec-wrzesień 2005;
          14. Zaborowski Czesław Wspomnienia rękopis w posiadaniu autora.


          Uwaga! Większą część tekstu można znaleźć w numerze 1(40)/2011 czasopisma "Militaria XX w."


Copyright © 2011 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.