n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

wtorek, maja 17, 2011

Oszustwo Katastrofy Smoleńskiej* K. Cierpisz, Sveden


+++
 
Oszustwo Katastrofy Smoleńskiej
10 kwietnia 2010
 
Dowody oszukańczej inscenizacji - ręcznego ułożenia -podrzuconych fragmentów
wraku samolotu TU-154M. Uwagi pośrednie.
(ciąg dalszy; „Samolot bliźniak” oraz „Katastrofa, której nie było”)
 
Cześć Szósta –Dwa samoloty jeden zamach.
 
 
 
 
 
R.1.1
 
 
 
Wstęp.
 
Publikując 16 kwietnia 2010 roku pierwszy artykuł – na temat wraku tupolewa  smoleńskiego - z tezą „samolotu bliźniaka”, bez delegacji katyńskiej na jego pokładzie - widzieliśmy jasno to, że wrak jest fałszywką. Nie była jasna jedynie kwestia; w jaki sposób ten wrak tam się znalazł. To mogłoby także dotyczyć sytuacji odwrotnej tzn. że w Warszawie, kontrolerom lotu na Okęciu „wystawiono” bliźniaka, a w Smoleńsku podrzucono oryginał.
 
Możliwe kombinacje wyłożyliśmy w:
 
Dzisiaj jest już oczywiste, że wrak smoleński, został tam podrzucony w częściach i później został wysadzony w powietrze, głównie po to, aby ukryć fakt braku ciał pasażerów oraz nieautentyczność wraku. Bliźniakiem mógł być tupolew 102, ale niekoniecznie. Pisaliśmy, że samolot identyfikuje się głównie przez kabinę pilotów (rasowy mechanik, który robił tam regularny serwis pozna swoją robotę nawet pa małych fragmentach konstrukcji, którą doglądał). W kabinie znajduje się mnóstwo oprzyrządowania, które jest „numerem seryjnym” maszyny, niejako odciskiem papilarnym .  Dotyczyło to szczególnie egzemplarza 101, który miał ponoć unikalne wyposażenie produkcji USA. Brak kabiny pilotów, jest główną okolicznością mogącą świadczyć o tym, że wrak smoleński nie pochodził z samolotu 101.
 
Artykułami od dnia 21sierpnia 2010 roku
„ 4.Falszerstwo smoleńskie jest zdemaskowane w faktach, które nie mogą być podważone:
             - Rozrzucenie wraku, jego niekompletność oraz forma zniszczenia
             - Sztuczna konfiguracja podstawowych części wraku
             - świadectwa nt. braku ciał ofiar – krótko po alarmie…”
do dnia 09 lutego 2011 roku
„ Dodajmy tu kolejne fakty, których już nikt nie wyruguje; kierunek (kurs) wysypania części wraku podrzuconego Tupolewa świadczą o tym, że:
- nie pochodzą one z katastrofy lotniczej, bo samoloty z urwanym skrzydłem tak nie latają.
- udowodniony przez MAK kurs K2 jest sprzeczny z kursem lotniska w takim stopniu,
że wyklucza to manewr lądowania na pasie. Samolot TU-154, który miałaby lądować na
pasie NIGDY NIE MOGŁBY LECIEC KURSEM K2.”
Opisaliśmy warunki techniczne – tam zastane -na podstawie, których sceny z lasku smoleńskiego uznane są bez wątpienia jako owoc inscenizacji. Zalegający tam wrak samolotu, nie ma nic wspólnego z samolotem, do którego – na Okęciu o godz . 07.27 - rzekomo wsiadła delegacja do Katynia z Prezydentem Kaczyńskim na czele. Dowody ukazane w Smoleńsku świadczą niezbicie o tym, że tam katastrofy nie było. W Smoleńsku nikt nie zginął.
 
Te kilka zdań – powyżej – są kamieniem węgielnym prawdy na temat kłamstwa smoleńskiego,
dotyczącego miejsce zamachu, który umownie nazwijmy warszawskim. I co najważniejsze: wzajemnego związku ze sobą. Kłamstwo o Smoleńsku ma uwiarygadniać kłamstwo o prawdzie w Warszawie. Te dwa oszustwa tworzą oś wspólną tego krętactwa zamieniające zamach na katastrofę. Obnażenie jednego z tych dwóch kłamstw automatycznie objawia oblicze kłamstwa pod drugiej stronie.
 
Oszuści i zamachowcy warszawscy widząc fiasko kłamstwa smoleńskiego rozumieją najlepiej to,
że kłamstwo o Okęciu bez podsycanej fikcji smoleńskiej nie utrzyma się długo. Odwracanie uwagi od istoty problemu jakim jest brak faktów o odlocie  z Okęcia, przez fantazje o strzelaniu do tych co przeżyli, meconingu, czekistów, sms’y do polski tych co przeżyli, szaleńcu Putinie, etc. przestają funkcjonować, bo kłamstwo w swoich niesłychanych kalamburach nie wytrzymało próby czasu.
 
Trzeba czegoś nowego.  Dlatego właśnie nagle odnajdują się ludzie, którzy widzieli w smoleńsku ciała członków delegacji. Jest ich wielu, ale tylko jeden widział parę prezydencką na Okęciu. Normalnie powinno być odwrotnie. To zastępy świadków widzą wsiadających do samolotu, a tylko nieliczni ofiary katastrofy. No, ale tak jest podczas prawdziwych katastrof.
Tu mamy do czynienia z zamachem, a informacje zamachowców i najętych kłamców, są właśnie podawane według innych reguł – są dezinformacją.
 
Te fałszerstwa warszawskie są łatwe do odszyfrowania, jako że mają swój specyficzny charakter:
- Dużo krzyku i zamieszania tam, gdzie nic nie może się wydać, bo nic nie było – to Smoleńsk.
- Cicho tam, gdzie nawet jednym słowem można obnażyć straszną prawdę – to Okęcie.
 
Jakiekolwiek potknięcie na temat Smoleńska nie obnaży niczego innego, jak co najwyżej śmieszność oszustów smoleńskich, który zostali skompromitowani na swoich błędnie rozegranych rekwizytach.
Odwrotnie, drobne nawet błędy w sprawie odlotu na Okęciu poruszą lawinę, której nic nie powstrzyma – ujawnią straszną zbrodnię. A w całym tego tle wiele innych morderstw na ludziach niewinnych, zupełnie postronnych. Zamach w Warszawie ujawni zamach w Mirosławcu, one razem to zamach na Polskę.  Oto dlatego jest tak cicho w sprawie Okęcia, 10 kwietnia 2010 roku.
 
Aby jednak mącić, uwiarygodniać fałszywe wersje, agenci służb nakręcili parę filmideł na temat „katastrofy”, których głównym zadaniem jest wkleić fałszywe historie na temat odnalezionych w Smoleńsku ciał, natychmiast po „katastrofie”. To celem naprawnienia błędu Wiśniewskiego i Bahra, którzy byli autentycznie zadziwieni właśnie ich brakiem, a co spontanicznie zeznali przed kamerami.
 
Fałszywi świadkowie wkłamując się w scenariusze oszustw smolenskich eksponują się tak na bezwstyd jak i zarzut popełnienia przestępstwa. Kłamiący – przed kamerami, w filmach o „katastrofach smoleńskich”, a nawet później przed reprezentantami Sejmu - urzędnicy państwowi, będący na służbie – w opisywanym przez siebie zdarzeniu smoleńskim – bez cienia żenady oświadczają, że przybywszy na miejsce zalegania wraku smoleńskiego, zobaczywszy w jednym miejscu fragmenty ciał swoich kolegów urzędników – będących także na służbie – wycofali się, bez udzielenia pomocy ofiarom w potrzebie. Stwierdzili oni, że jeżeli „tu” widzą poszarpane ciało, to oczywistym jest to, że nie trzeba już iść dalej i szukać kogoś innego, bo prawie setka pozostałych pasażerów musi być podobnie porozrywana. Czyli, oświadczyli publicznie, że stwierdzili zgon setki ludzi na odległość, bez poszukiwania innych poszkodowanych, bez oględzin całości miejsca wypadku. A do czego byli zobligowani na mocy prawa
 
Tak bezwstydnie motywuje wysoki urzędnik prezydencki – będący na służbie w momencie zdarzenia-, który do tej pozostałej grupy ofiar - ryczałtem uznanych za niewartych ratowania -zalicza swego szefa Prezydenta Polski. Ani go nie ratując, ani nie próbując szukać.
 
Powtórzmy i podkreślmy tę zgrozę napisaną tłustymi literami:
Urzędnik prezydencki popisuje się publicznie oświadczeniem mówiącym, że de facto uciekł on z miejsca katastrofy bez udzielenia pomocy ofiarom tego wypadku. Sam będąc na służbie, uciekł z miejsca tragicznego zdarzenia i pozostawił tam poszkodowanych, innych urzędników państwowych, a będących na służbie -  w tej samej instytucji, co i on sam - bez udzielenia im pomocy.
Tymczasem prawnie zawsze zachodzi domniemanie utrzymywania się procesów życia u osoby rannej, to aż do stwierdzenia jej śmierci przez odpowiedni personel medyczny. Nikomu nie wolno zaprzestawać wysiłków w ratowaniu życia u poszkodowanych, bez stwierdzenia u nich zgonu.
 
Spoglądając na drugi biegun, Warszawę słyszymy, że odnalazł się - nareszcie - świadek odlotu delegacji z Okęcia. Było widać i słychać jak sztywno opowiada on historię, nie kojarzy faktów, bo ich nie zna. Możliwe, był on świadkiem drastycznych scen związanych z zamachem. A to, dzień i noc, przypomina jemu sznur od odkurzacza, który zastosowano na sekretarzu folksdojcza. To, co go motywuje do występów na rzecz zamachowców, choć nerwy i stres związane z traumą wizji kabla elektrycznego jako krawata - sprawiają, że pamięć jest bardzo niespójną. Świadek pamięta aż 39 osób, a zapomniał to czy z szefem sił powietrznych witał się czy nie. Zaświadcza też, że widział tupolewa jak ten wystartował, a oczywiste musi być to, że i z całą delegacją na pokładzie. Jak świadek to sam ujął, miał on tam w  terminalu, skojarzenia z „Weselem” – Wyspiańskiego. Godzina odlotu 7.23 – bo spojrzał na zegarek i zapamiętał.
 
Smoleńsk i Okęcie musza wzajemnie zbudować oś, obustronnie uwiarygadniająca tę drugą stronę.
To widać w komisji pod kierunkiem Antoniego M, który nad takim modelem także intensywnie pracuje.
 
Co najgorsze jednak, żyrantami wiarygodności tej osi zbrodni stały się – w ostatnich tygodniach -  rzekomo katolickie media; Radio Maryja, TV Trwam, Nasz Dziennik. To poprzez publikowanie ustawionego - przez zamachowców – wywiadu z doradcą Andrzejem K.
Redakcje te nie mogą mieć wątpliwości, co do tego, że te sztuczne (bezkrytyczne)  wywiady mają na celu ukrycie faktu zamachu, że redakcje te świadomie podjęły współpracę  się z wyrachowanymi mordercami. Bo nikt inny nie lansuje zmyślonych faktów podanych przez Andrzeja K.
 
Tu widzimy kondycję władz kościelnych w Polsce. Ten cierniowy owoc posoborowy.
 
W Smoleńsku, rozpędem jakiegoś pokłosia gorbaczowskiej pierestrojki i glasnosti, pokazano światu nową goebbelsowską prowokację gliwicką w ruskich dekoracjach, z postsowieckim pomyślunkiem i warszawskim aparatem propagandowym – a całość to pranie mózgu po PRL-owsku.
 
Pranie, które się nie powiodło, co choćby namacalnie widać było po składzie osób, jakie pojechały na obchody do Smoleńska 09 .04.2011.  Smoleńsk, jako miejsce katastrofy upadł całkowicie, a jeden z dowodów na to widzieliśmy w raporcie z uroczystości rocznicowych w Smoleńsku, na które praktycznie nikt nie przybył. A które to uroczystości prowadziła aktorka teatru jednego widza i samozwańcza płaczka, Komorowska, a co w sobotę pokazała TVP,
 
Jak doszło do tego, że taki wielopłaszczyznowy kosztowny plan upadł? Jakie błędy popełnił nie tylko warszawski ale i międzynarodowy aparat propagandowy?
 
Otóż należy uważnie przyjrzeć się samym faktom związanym z elementami inscenizacji smoleńskiej. To oszustwo było z góry zaplanowane, jednak ani w Polsce ani w Rosji - co ciągle powtarzamy - a gdzie indziej. I to było jego główną słabością. Plan ten swym rozmachem i brakiem poczucia realizmu oraz intelektualną naiwnością „projektantów” ugrzązł w miejscu. Propaganda, zaś nie potrafiła tu pomóc, bo planu tego nikt w Polsce głębiej nie rozumiał, czy nie czuł. Przypomina to sytuację  z PRL, tzw. „dyrektorów, sekretarzy, przywiezionych na prowincję w teczce”, gdzie władza centralna odgórnie nominowała szefami swych ludzi, którzy nie mieli jakiejkolwiek kompetencji, a byli klasycznym elementem sterowania nakazowego. Sterowanie to przynosiło kuriozalne skutki z budowaniem drzwi do lasu włącznie.
 
Skąd wzięło się to wszystko?
 
Katastrofa lotnicza jest zwykle badana poprzez analizę przebiegu lotu oraz badaniem fizycznym szczątków. Jest oczywiste, że nasze analizy opierały się głownie na materiale wizualnym, jakichś
szczątkowych doniesieniach, głownie medialnych, bez możliwości badania wraku. Ale w końcu MAK, też niczego nie badał, a wszystko napisał!?  To proste, MAK uczynił to na podstawie jakiegoś wcześniej narzuconego scenariusza.
 
Scenariusz Smoleński został napisany przed zamachem na Prezydenta i delegacje. A napisali go anglojęzyczni osobnicy, arogancko przyzwyczajeni do służalczego lokajstwa „polskich partnerów”, którzy wszystko potulnie zrobią, co im się tylko nakaże.  Widać to wyraźnie po porównawczej lekturze raportu katastrofy w Mirosławcu, która nie była katastrofą, ale także zamachem.
 
W planie tym założono, że Mirosławiec będzie protoplastą Smoleńska. Z podobnym tłem: braki w wyszkoleniu, niefachowość, zaniedbania techniczne, zły proces decyzyjny, pilot bez honoru, etc. Polnische Wirtschaft na nowo.
 
Równolegle z zamachem w Mirosławcu i po nim, przeloty Kaczyńskiego cechowały usterki samolotu, dym z wentylacji i podobne. Miało to za zadanie urobić atmosferę pasma usterek i błędów technicznych, wśród których ten zaplanowany w Smoleńsku miał wyglądać, jako naturalny fragment całego ciągu wypadków i problemów. 
 
Przypuszczalnie, miano tym także uśpić czujność tak ofiar, jak i uczciwej (nie biorącej udziału w zamachu) części personelu z obsługi czy z otoczenia Prezydenta lub lotniska. Atmosfera nagłych i niecodziennych zmian w samolocie i usprawiedliwienia potrzeby nagłych serwisów, mogła być urabianiem okoliczności do kamuflowania planowanego sabotażu.
 
Katastrofa Bryzy – przypuszczalnie - była rezultatem dywersji, to celem tego, co napisano powyżej. Bryza to samolot prosty, łatwy w pilotażu i katastrofa takiego samolotu to coś bardzo niezwykłego.
 
W raporcie z Mirosławca widać identyczny scenariusz „przebiegu katastrofy” z tym w Smoleńsku. Z tą jedynie różnicą, że tamte trupy mogły autentycznie pochodzić od osób, które zginęły w samolocie, który tam został rozbity.
 
Katastrofa w Mirosławcu jest tak identyczna ze smoleńską  - mówimy o zapisie raportu komisji, podpisanego dnia 04 kwietnia 2008, która „badała” ten przypadek, że to aż szokuje.
 
Kłamstwa jednego i drugiego raportu, pisane są według innego (jednego) dokumentu, źródłowego planu tych obu zamachów, który jest dla nich obu pierwotny i imperatywny. A który nie powstał w Polsce, co już nadmieniliśmy.
 
O niezrozumiałym pochodzeniu sprzecznych ze sobą sztuczności inscenizacji w Smoleńsku pisaliśmy już w lecie 2010, zanim ujawniono raport o Mirosławcu. Czytanie tego raportu, potwierdziło tamte tezy i wyjaśniło wiele.
 
Plan tych zamachów, jest aż nadto hollywoodzki i jaskrawo obnażający nie tylko wspomnianą
arogancję, ale i duże braki inteligencji u tych, który to wszystko wypocili.  A bez wątpienia nie byli to inżynierowie. Są to osobnicy dotknięci piętnem zdeformowanego genomu, które to piętno sprawia, że każdą inność u innych odczuwają, jako agresję i zagrożenie ich egzystencji, co z kolei, ma być usprawiedliwieniem aktów bezwarunkowego odwetu wobec innych.  Taką mentalność, trzeba chyba mieć, aby takie kategoryczne scenariusze spreparować, a odzwierciedlają one jakieś imperatywne myślenie, już nie tylko w stosunku do ludzi, ale i przedmiotów martwych nawet.
 
Porównanie  Mirosławca i Smoleńska.
 
LP
Opis
Mirosławiec
Smoleńsk
1
Brak zapisu FDR z ostatnich sekund przebiegu katastrofy
Tak
Tak
2
Samolot zszedł z kursu  
80 stopni
30 stopni
3
Piloci mieli problem  językowy w rozmowie z wieżą 
Tak
Tak
4
Nieuzasadnione luki czasowe w locie w pobliżu lotniska
Tak
Tak
5
Problem autentyczności kontaktu pilotów z wieżą
Tak
Częściowo
6
Wyłączony EGPWS 
Tak
Źle ustawiony
7
Wybieg myślowy raportu: zarzut błędnie wybranego momentu wyłączenia autopilota  
Tak
Tak
8
Niewłaściwa prędkość opadania
Tak
Tak
9
Problem pomieszania jednostek miar metryczne/angielskie
Tak
Tak
10
Pilot zabłądził, a miał być ponoć do ostatniej chwili w położeniu prawidłowym
Tak
Tak
11
Granie na czas – przez „załogę” - przy podejściu do lądowania
Tak
Tak
12
Samolot rozbił się, bo z niewidomych powodów
w ostatnich sekundach stał się niesterowalny,
albo pilot nie miał właściwego kontaktu z systemem sterowania
Tak
Tak
13
W ostatnich sekundach piloci nie odpowiadali
na wezwania wieży
Tak
Tak
14
Załoga niedouczona, a w zasadzie amatorska
Tak
Tak
15
Dziwne okoliczności procedury odlotu
Tak
Tak
16
Brak listy pasażerów
Tak
Tak
 
 
Dodajmy, że problem  autentyczności  realnego kontaktu pilotów CASY z wieżą kontrolera (w tabeli,  przejawiający się w paru punkach), stał się tak napięty ( tamte rodziny musiały lepiej dbać o honor ofiar CASY, niż rodziny ofiar tego lotu, którego nie było), że musiano powołać rzeczoznawcę. Został nim profesor Grocholewski z Poznania. Prof. Stefan Grocholewski badając zapisy lotu CASAy odkrył tam problemy z rozpoznaniem, pewnych głosów w kabinie pilotów lub utożsamianych z tą kabiną.
 
Odkrycie to mogło ujawnić obecność niezidentyfikowanych osobników w nagraniach rozmów pomiędzy kontrolerem a pilotem, fakt sfałszowania zapisu, lub dowód na to ,że ktoś w rozmowach z wieżą podszywał się pod pilotów CASAy. Ale tego jednak dokładnie nie wiemy.
 
 Problem pracy profesora- która nie posuwała się tak jak należy- polegał na tym, że pracował on na kopiach zapisu, nie oryginałach, które to było dużym utrudnieniem.
Zauważmy:  MAKu, czekistów, Anodiny  jeszcze nie było, tak jak to ich obecność i destrukcję bezustannie podnoszą  fałszywi lub nieroztropni analitycy katastrofy smoleńskiej, a to po to,
aby fałszywym tropem rosyjskim odwrócić uwagę od wydarzeń na Okęciu – zamachowców w Polsce.
 
Profesora Grocholewskiego już nie ma, zmarł, był chory na raka. Pracy nie dokończy i raportu nie napisze. Następcy nie powołano. A nie mamy pewności, co do tego, czy pewne odkrycia profesora nie tylko nie zostały zniszczone i czy nie przyspieszyły jego śmierci, historia Polski ostatnich 30 lat, to historia konstelacji personalnej zbudowanej na paśmie seryjnych skrytobójstw na ludziach, którzy do tego doboru gwiazd nie pasowali.  Profesor był bratem kardynała Zenona Grocholewskiego.
 
O ile Grocholewski zauważył problemy z zakresu fonoskopii( był specjalistą od: automatycznego rozpoznawanie mowy, syntezy mowy, weryfikacji i identyfikacji mówców). To należy także rzucić okiem na pewne cechy lingwistyczno-orientacyjne uwidocznione w dialogach podczas lotu do Mirosławca.
 
Mamy na myśli - oprócz podanego wyżej problemu jednostek miar; raz metryczne, raz angielskie, (gdzie pilot podawał coś w stopach angielskich , a wieża w metrach) - problem wyrażeń językowych w relacji do poczucia pory dnia.
Zauważmy coś niezwykle ciekawego: Około godz. 19 w styczniu, w ciemnościach, w złych warunkach pogodowych, pilot CASAy miał powiedzieć do kontrolera „ dzień dobry”. A powinien powiedzieć „dobry wieczór”.
 
Pilot zawodowy jest niezwykle wyczulony na poprawność formułowania wypowiedzi normalnych, standardowych, a dotyczących środowiska parametrów, jakim jest lot samolotu.  Normatywne formułowanie warunków środowiska fizycznego, w którym się znajduje - lecący samolot – jest formą automatycznej poprawności.
 
 A tu mamy dowód na błędnie podane pozdrowienie, co nie może być pustym gadulstwem, bo jest częścią komend lub raportów.
 
Zwrot „dzień dobry” został tak użyty jakby, za oknem był jasny dzień. Pilot tak powiedział, bo było jasno, kiedy to mówił. Alternatywnie, podający się za pilota intruz komunikacji radiowej, znajdował się w strefie czasowej, gdzie o godzinie 19 czasu warszawskiego była pora białego dnia. On to też – podszywając się pod pilota CASAy odpowiedziałby „automatycznie”, bo też był dobrze wyszkolony jako pilot, a może nieco gorzej jako oszust- dywersant.
Jeżeli w Mirosławcu była noc, to strefa czasową, gdzie był dzień jest strefa Ameryki. A dominacja jednostek pomiarowych anglosaskich – w dialogach – wskazuje Amerykę Północną. Są tu powyżej wyliczone dwie okoliczności – kulturowe – wskazujące na to,
że był tam obecny czynnik anglosaski. 
 
Zauważymy też, że zwrot „dzień dobry” jest dużo łatwiejszy do użycia (motoryka wymowy) niż „dobry wieczór”. Niepoprawność wymowy słowa „wieczór” jest dużo łatwiej wychwytywana w rozmowie z obcokrajowcem niż słowa „dzień”. Dlatego jest bezpiecznej użyć słów „dzień dobry”. Ale to z kolei niezwykle razi nas Polaków, o ile jest wypowiedziane późną porą a nawet wczesnym wieczorem. Kultura językowa i obyczajowa w Polsce zdecydowanie oddziela tu pozdrowienia dzienne od wieczornych, takie pomieszania nie są spotykane.
 
Jest uzasadnione podejrzenie, że samolot CASA 295M został porwany – prawdopodobniej fizycznie – a nie drogą elektronicznego przejęcia kontroli nad samolotem. Co prawda, firma BAE od paru lat dostarcza do CASA systemy do UAV. Byłoby bardzo łatwo taki system podłączyć do CASA 295M, który mógł być do tego przygotowany już fabrycznie  - jako opcja wyposażenia dodatkowego. Zdalne sterowanie takim samolotem byłoby b. łatwe.
 
Za fizycznym porwaniem przemawia bardzo dziwne zachowanie CASAy przed podejściem do lądowania, strata orientacji w locie, konieczność drugiego podejścia, a co mogło być wybiegiem porywaczy w taktyce grania na czas. O porywaczach fizycznych, świadczyć może także fakt wielkiego zamieszania w komisji, co do konieczności uzgodnienia orzeczenia w kwestii tego: kto w chwili uderzenia o ziemię siedział za sterami CASAy. Spekulowano, że nie był to oficjalny pilot, ale ktoś inny.
 
Brak listy pasażerów, świadczy także o tym, że opcja fizycznego porwania samolotu musi być brana pod uwagę, jako podstawowa. Fakt, że w Poznaniu, przed ostatecznym startem do Mirosławca, opuściło CASA’e 15 pasażerów, a samolot parkował na włączonych silnikach, jest okolicznością nasuwające podobne podejrzenia.
 
Można tu spekulować, że dowódca lotu, już w Warszawie, dostał informacje - lub poufny rozkaz – wzięcia na pokład – w Poznaniu, bo bez świadków - osób spoza planu lotu. Np. podawanych jako oficerów NATO, którzy incognito dokonują inspekcji w polskich strukturach sił powietrznych, co jest łatwo chwytliwe i uzasadnia brak listy pasażerów. A i jest identyczne z – przypuszczanym- fałszywym poczuciem bezpieczeństwa w Gibraltarze. Tam też Nasi Żołnierze byli wśród swoich.
 
Otóż – drążąc dalej naszą hipotezę – suponujemy, że za sterami samolotu CASA - w momencie jego rozbicia - nie siedział nikt. Fotel był pusty. Dlatego tak trudno było dla komisji wybrać to, jakie DNA pozostało na szczątkach miejsca pierwszego pilota.
 
Porywacze samolotu zamordowali załogę i pasażerów. Aby przez jakiś czas mieć niezbędna kontrolę manualną nad maszyną, jeden z nich musiał zasiąść na miejscu pilota. W tym celu ciało pilota zostało odrzucone gdzieś na bok. Porywacz, odchodząc później od sterów, był w pospiechu i ciała pilota nie posadził z powrotem na fotelu– stąd ta konsternacja w komisji na temat tego, kto pilotował.
 
W/w granie na zwłokę, mogło być konieczne do dokonania pewnych czynności na pokładzie – lot był krótki - a także, aby móc opuścić samolot na spadochronach, do czego należało przygotować samolot. To, aby fakt ten nie był odkryty w rozbitym wraku. Te właśnie zwłoki czasowe spowodowane rzekomymi błędami w nawigacji, umożliwiłaby utrzymanie samolotu na wysokości ok. 200 metrów, co dla dobrze wyszkolonych spadochroniarzy jest bezpieczną wysokością skoku spadochronowego.
 
Błędów w raporcie CASAy jest mnóstwo a ich klasa na poziomie dywersji. Np. CASA do lądowania miał wychylenie klap 15 stopni, podczas kiedy w rejestrze FDR mamy 10 stopni. Raport pozostawia to bez komentarza. Fakt zaś przepadnięcia na lewe skrzydło – zapobiegawczo komentuje, że obaj piloci musieli zapatrzyć się w bok, dlatego zaniedbali kontrolę nad instrumentami pokładowymi, nie zauważyli, że instrumenty te wskazywały właśnie nadchodzącą katastrofę. Faktem zaś jest i to, że piloci nie odpowiadali na wezwania – aż tak się zapatrzyli, że nie słyszeli okrzyków kontrolera!
 
Kontrola instrumentów –„rozłożenie uwagi w locie wg. przyrządów” jest podstawą szkolenia pilota, gdzie jest on uczony kolejności omiatania wzrokiem Instrumentów pokładowych tak, aby przerwa w obserwacji jego poszczególnych wskaźników nie była zbyt długa lub przypadkowa, a gdzie centralnym wskaźnikiem jest sztuczny horyzont.
 
Jak wyżej podaliśmy, z dużym prawdopodobieństwem, zachodzi podejrzenie, co do tego, że zleceniodawcą obu zamachów jest ośrodek obcy, O ile w smoleńsku podejrzewa się Rosję, to rozpatrując oba przypadki widzimy jak środek ciężkości tych podejrzeń leży na zachód od Odry.
 
Widzimy też, że ośrodek ten wziął na siebie pewne działania operacyjne, lub zlecił je innym, do których miał większe zaufanie operacyjne niż do strony polskiej czy rosyjskiej. Zauważmy też, że
konspiracja przy układaniu planu zamachu, nie mogłaby pozostać niezauważona przez kontrwywiad, o ile centrum planowania takiego zamachu znajdowałoby się w Polsce.
 
Szkicując jakiś zarys domniemanych udziałowców tego, co wydarzyło się w Mirosławcu i Smoleńsku ( Warszawie) a rozpatrując te wydarzenia całościowo zauważamy, że:
 
W Mirosławcu,
Polska strona odpowiadała za:
- teren zamachu
- wystawienie ofiar na zamach
- utrudnianie śledztwa
- matactwo raportu końcowego ( zgodę na zamach, jako uznaną katastrofę)
- (likwidacje nie wiemy), zastraszenie polskich świadków w Polsce – to pewne.
- akcję propagandowa ( wyciszenie)
Obca strona odpowiadała za;
-za środki techniczne zamachu, których nie ma w Polce, a które musiały być
kompatybilne z NATO-wskimi. Co musi wykluczać Rosję, a wskazywać niektórych sojuszników, jako głównych sprawców zamachu na CASAę. Rosja nie mogła, bez zauważenia przez NATO, włamać się do systemu komunikacji pomiędzy kontrolerem a pilotem.
- Planowanie
Rosyjska strona odpowiadała za:
- nie była zauważona (ewentualnie dawni agenci sowieccy, których jest pełno).
 
W Smoleńsku,
Polska strona odpowiadała za:
- atak na delegacje, zamordowanie jej członków
- dostarczenie zwłok do Rosji
- likwidacje oraz zastraszenie polskich świadków w Polsce
- akcje propagandowa (wojnę totalną wszelkich masmediów przeciw Polakom)
- utrudnianie śledztwa z łamaniem praw człowieka włącznie (zakaz otwarcia trumien), a nawet
  ze złamaniem Konstytucji RP oraz praw EU, bo ustanowieniem jurysdykcji Federacji Rosyjskiej
  na polskich cmentarzach.
Rosyjska strona odpowiadała za:
- inscenizację katastrofy
- świadectwa zgonu 96 osób.
- raport MAK
- dostawę piachu na miejsce rzekomej katastrofy i podobny niegodny cyrk medialny.
Strona obca ( głównie NATO) odpowiadała za:
- zdradę Polski jako państwa sojusznika – członka NATO.
- włamanie do komunikacji miedzy wieżą lub pilotem (bardziej pewne niż to, że była to strona rosyjska, która może zadbała jedynie o odpowiedniego kontrolera)
- ukrycie dowodów nasłuchu elektronicznego i kontroli satelitarnej.
- akcję medialną na Zachodzie.
 
Centralne sterowanie, podsłuchy elektroniczne utrzymane były w rękach własnych zleceniodawcy
Tak w Mirosławcu jak i w Smoleńsku lub przekazano je innym służbom (w Smoleńsku, może częściowo rosyjskim). Jak nadmieniliśmy Polska nie posiada sił kontroli systemów informatycznych, które były użyte w Mirosławcu i w Warszawie, czy na drodze do Rosji.
 
To właśnie „inne służby” zdalnie wspomagały porwanie samolotu CASA. Zdalnie też – nieprawdziwy pilot obcokrajowiec  - udawał wobec kontrolerów w Smoleńsku pilotów TU-154M 101, udając, lub rzeczywiście mając problem językowy – granie na czas.
 
Zleceniodawcy.
 
Nadużywając – powtarzając - swych grubymi nićmi szytych metod, zleceniodawca zamachów odsłania się. Wszechwładza tego ośrodka, nakazowa wobec strony tak polskiej, jak i rosyjskiej gubi go, bo czyni go ofiarą własnej arogancji. Błędy, które popełnia, umożliwią jego identyfikacje, a przynajmniej ukazują przyczynki do poszlak.
 
Siłą rzeczy, umysły tych nadludzkich półinteligentów, a wykształcone na bzdurach filmów Hollywood napisały te infantylne wręcz scenariusze Mirosławca i Smoleńska, a które były niewykonywalne.
 
Cechujący je aprioryzm ujawnia proweniencje autorów planu zamachów. Coś, co zadecydowano za biurkiem nie zgadzało się z warunkami realizacji i nie mogło przynieść takich rezultatów, które można było opisać w raportach z tych „katastrof”. To, dlatego oba raporty zostały opublikowanie z brakami zawartości merytorycznej, tak jakby ktoś powyrywał z nich kartki.
Mówiąc językiem techniki zarządzania; profil własności oczekiwań „planu” nie mógł znaleźć swego odniesienia do profilu własności rezultatów.
 
Wrzenie sprawy obu katastrof.
 
Teraz, kiedy już wszystko poszło tak jak miało, czyli mamy zabitych wg listy, a nawet lepiej, nadeszła pora na równie gładkie zakończenie historii obu katastrof.  Tak zleceniodawcy myślą i żądają tego od agentury w Kraju Priwiślańskim.
 
Nie pójdzie to ani gładko, ani wcale. Widać to po reakcji polskiego aparatu propagandy – utracił on skuteczność i ma tego świadomość. I to mimo tego, że zostali uruchomieni wszyscy bez wyjątku.
Dziennikarze – w ramach nowych priorytetów - zarzucili już nawet akcje samokajania się np. obowiązkowo wypowiadając formułkę pokutną „ nigdy nie wierzyłem/wierzyłam w zamach”. Dyskutując na żywo przed kamerami, szukają innowacyjnych pomysłów, co do tego, co oni muszą takiego zrobić, aby społeczeństwo na nowo dało się im sterować – panika, ryzyko zawodowej ekskluzji.
 
Wśród ośrodków formalnie odpowiedzialnych za przerobienie tych dwóch zamachów na katastrofy  - władz – również wzrasta świadomość wymykania się sytuacji spod kontroli i to właśnie jest absolutna katastrofa. Co najgorsze nie chodzi tu polską giełdę błaznów politycznych, którzy mogą przejąć jakieś ministerialne synekury. Tu chodzi Zachód, który z niedowierzaniem i obrzydzeniem patrzy na te seryjne zbrodnie polityczne w Polsce. Tam tak się nie robi. A o bandytach na szczytach władzy w Polsce robi się głośno. To temat, o którym się mówi przy kawie!
Widać to np. po przerażonej twarzy Buzka, który nie wie co ma już odpowiadać na zdawkową ciekawość  swych brukselskich kolegów. Pachnie to trybunałami i nie jest takie pewne to, że odliczanie głów zakończy się na kozłach ofiarnych.
 
Wspomniana wyżej próba totalnej mobilizacji całego dostępnego aparatu propagandy idzie pełną parą no, bo nie wiadomo, co dalej.
 
Ta akacja ratunkowa toczy się dwoma torami, co podsumowujemy następująco;
Jednym torem idą ci, którzy nagle zaczynają opowiadać o ciałach delegacji znalezionych koło
wraku, tuż po jego katastrofie. Druga grupa to ci, którzy widzieli jak delegacja odlatywała tupolewem do Smoleńska o godzinie  7.27. Ci maja kłopoty, bo są nieliczni.
 
Kłamcy smoleńscy dają przestrzeń kłamstwom z Okęcia. Kłamcy z Okęcia – wzajemnie – uwiarygadniają autentyczność znajdowania ciał na miejscu katastrofy.. Co robić? czy nawała propagandowa z przerażonym Andrzejem K. i rozhisteryzowanym Marcinem W. zastąpi materię faktów, których nigdzie nie ma? Sam Marcin W. bajdurząc podaje ciągle jakby za sprawą czkawki „..tam nic nie było..”. Istotnie, prawdę mówi.
Andrzej K. podobnie – używając porównania delegacji do Wesela – poruszył postać Chochoła, który istniał w fantazji Wyspiańskiego, a faktycznie go nie było. Istotnie, ten też prawdę mówi.
 
Na koniec nadmienimy akcje w parlamencie, nie chodzi o pracę, ale jej główną osobę Antoniego M. Jest on tam, jako osoba godna najwyższego zaufania, ze względu na wagę sprawy, musi być pewność, że wszystko będzie przypilnowane. 
 
To on sterowany, przez siły zakulisowe – zagraniczne, ale nie tylko - pomógł niegdyś w założeniu szkodliwego Polsce ZChN, po to, aby tym utrudnić Stronnictwu Narodowemu wejście do Sejmu po okrągłostołowego. Do spółki z Chrzanowskim odciągnął wyborców od SN. Była to akcja międzynarodowa łącznie z Watykanem w jednej z głównych ról..
I tak Polska pozostała bez jakiegokolwiek partyjnego zaplecza narodowego. Zjednoczenie już dawno padło, podobnie jak jego równie nieporadne LPR- ZChN-bis. Praca tej komisji ma też być tak prowadzona, aby i ona nic nie dała.
 
Co dalej?
Blogerscy oszuści kontra prawda.
 
Kiedy już to wszystko się nie uda, a to jest przesądzone, pozostaje plan B. Wspominaliśmy o tym już wielokrotnie, Plan B, zakłada przyznanie nawet, że tupolew padł ofiarą zamachu, lub czegoś podobnego, a co winą obciąży Rosje. Rosja to przyjmie – to też pisaliśmy.
 
Plan B nie będzie wypracowany, przez tradycyjne media, a które padły nad planem A. Plan B wypracują chłopcy internetowcy. Plan ten jest już gotowy, nad jego zaszczepieniem w świadomości społeczeństwa, które na nowo musi być oszukane – innego wyjścia nie ma – pracuje Internet.
 
Rożni blogerscy guru prowadzą zasiew szeroką parą, a są rozpoznawalni poprzez hasła:
MAK, Anodinia, czekisci, meconing, Putin, etc, czyli wszystko to, co prowadzi kompromisem
Do zamknięcia sprawy zamachu po stronie rosyjskiej.
Utrzymać front rosyjski za wszelką cenę.
I to jest tłem tego zgiełku internetowego, odczytów czarnych skrzynek i podobne.
Podczas kiedy – od roku – nikt nie widział listy pasażerów tupolewa! Nawet tej sfałszowanej na komputerze. Tak jak jest sfałszowane opublikowane zdjęcie Tu-154 na Okęciu rano zrobione telefonem Blackberry.
 
Każdy, kto ma trochę wyksztalcenia, rozumu etc. Układa sprawy, które bada wg jakiegoś porządku, a tu, tym podstawowym porządkiem jest chronologia zdarzeń. Nie możemy rozpatrywać lądowania czegoś, o czym nie wiemy jak to wystartowało. W ogóle nie wiemy czy coś wystartowało, a co ma jakikolwiek związek z odlotem delegacji – nawet martwej (godz. 7.27). 
 
Guru prowadzą jednak te sprawy odwrotnie, od końca - mają już nawet lotniska w Rosji, na których powinny wylądować Tupolew i Jak. W domyśle czekały tam plutony egzekucyjne, jeszcze lepsze nawet niż te z filmu Koli.
 
Guru blogów szukających winy w Rosji z wyprzedzającym bezwarunkowym rabatem dla nieróbstwa śledczego warszawskich bandziorów ,  są właśnie tymi dziś , kim  kiedyś byli ich ojcowie podczas wszelkich buntów społecznych w PRLowskiej Polsce: na Żeraniu , w Poznaniu , Gdańsku , w okresie Solidarności - prowokatorami. Prowokatorami zwodzącymi tłumy, odwracającymi uwagę ogółu od istoty problemu.
Prowokatorzy zaczynając lub włączając się w bunty pomagali prowadzić ludzi ku właściwemu dla władz rozwiązaniu.
Tak jest teraz w Internecie z problemem śledztwa smoleńskiego. Zrobiono wszystko, aby śmierć delegacji do Katynia toczyła się w Rosji i tak jest, tak się stało. Toczy się to przy pomocy Internetu. Jest to genialne oszustwo epoki blogu, blogerskie wunderwaffe.
Bunty wasze, zyski nasze.
 
Okrągły stół zaczął być strugany zaraz po śmierci Stalina. Jego głównym propagatorem a w Polsce był zbrodniarz komunistyczny Kołakowski. A Polacy uważają, że to Jaruzelski z elektrykiem.
I teraz, po raz kolejny odbywa się cos podobnego, z tym tylko, że w innej skali i warunkach, ale toczy się. Nie możemy dać się oszukać, wejście na zły tor zaprowadzi nas w niewłaściwe miejsce.
 
Zachodzi ryzyko powodzenia planu B. Kiedy wróg podda się, a Rosjanie wezmą winę na siebie, Polakom wstyd będzie grzebać się dalej w przeszłości, zamiast raźnie iść do przodu. A kiedy tak, to śledztwo polskie trzeba umorzyć, jako zbędne, bo rosyjskie już jest zakończone i po myśli, i nie trzeba Rosji obrażać, bo zagrożą, że odwołają swoja winę, tak jak odwołali zeznania świadka.
 
Plan C
 
My zakładamy plan C. Plan C to całkowite pozostawienie wątków smoleńskich na uboczu, (łącznie z lotem i nagraniami), poza może jednym – udowodnieniem nieautentyczności wraku smoleńskiego. Co jest jedynie kwestią czasu. Znajdzie się ktoś, kto to udowodni.
Pozostaje ew. kwestia tego, gdzie wylądował samolot z Okęcia ( lub samoloty), ale nie musi to być Rosja. Lecz także i nie Polska. To jest jednak mało pilne, może poczekać.
 
Zarysowany powyżej z grubsza przebieg zamachu w Mirosławcu powinien być równolegle analizowany z zamachem warszawskim. Ma to wiele zalet, widzi się tak większą całość, która bez wątpienia stanowi jedno. Jest też doskonałym narzędziem odstraszającym różnych zadymiaczy, którzy ciągle uruchamiają motyw złych ruskich, a dobrych „naszych” śledczych. Którzy chcą dobrze, ale ruscy im nie dają. Co też znamy dobrze (prześwietnie) z okresu PRL.u.
(Zresztą,  może tu w Mirosławcu zobaczą Ruskich, niech ich obecność w zamachu ujawnią , to może być bardzo ciekawe)
 
To, co my widzimy, jako plan C to ujawnienie wszelkich okoliczności związanych z odlotem
Delegacji z Okęcia.
 
Plan C ustawia oszustwo smoleńskie poza nawiasem, tam jest niewiele z tego, co wniesie coś do sprawy. Fakty medialne o „katastrofie”, w 99 procentach dotyczą informacji, które są bez sensu,
Zagłusza to fakty na temat zamachu rożnymi smoleńskim bredniami. To bardzo utrudnia pracę nad tym, co rzeczywiście istotne dla wyjaśnienia prawdy i ukarania winnych.
 
Jedno, co jest obecnie najważniejsze dla ustalenia prawdy, co należy robić natychmiast, to ułożenie faktów dotyczących:
- przybycia
- pobytu
- opuszczenia
Okęcia przez członków delegacji. Każdego z osobna, oraz, kto z rodzin widział ich, jako ostatni.
 
Przy czym niektórzy mogli być zaatakowani, w swych domach (Szczygło), to celem wydobycia od nich informacji na temat ewentualnego ukrycia dokumentów, które zamachowcy chcieliby zdobyć.
 
Jaka była ich kondycja psychiczna ostatnich dni, bo mogli być oni poddani – wiele dni przed 10 kwietnia -  na ekspozycje środków psychotropowych, a co jest częste, przy podobnych akcjach.
Nowoczesne militarne środki psychotropowe są bardzo trudne do zauważenia  ( symptomy u ofiary) nawet przez najbliższych ofiar tych substancji.
 
Plan C będzie na pewno zrealizowany, sprawy zaszły bowiem zbyt daleko, Polski nie stać na plan B. Polska nie ma wyjścia.
 
Polska
 
Mimo wszystko Naród Polski budzi się. Polacy łączą się w grupy, jednostki nie są już dłużej samotne. Na demagogię o podziale Polaków już nikt też się nie nabiera. Polakiem jest ten, kto ma na sercu jedność wspólnego polskiego dobra, a w ręku czyn. Jedności z kimś, kto szkodzi Polsce nie chcemy.
Wzrasta świadomość wroga wewnętrznego, który umacnia siły odśrodkowe.
Po raz pierwszy po wojnie, widać coś, co wygląda jak polityczna i kulturowa wieź pokoleń, która stara się podjąć wspólne kroki polityczne.  Czyli jest to, czego nie było w okresie solidarności (S).  Gdzie całe pokolenie fantastycznych ludzi nie miało oparcia w mądrości i doświadczeniu starszych pokoleń, a śmierć Prymasa pozostawiła nas samych.
Dlatego wtedy przegraliśmy i cała Polska jest dziś tak zrujnowana.
 
Uwagi
 
Wydarzenia 9-10 kwietnia 2010 głównie rozegrały się w Warszawie, dlatego skrótowo
nazywamy je „zamachem warszawskim”.
 
Kiedy samolot CASA rozbił się, Prezydent Kaczyński znajdował się na pokładzie innego rządowego samolotu.
 
 
Christus Rex
(-)Krzysztof Cierpisz
20110416
+++
Zdjęcia o podwyższonej jakości Można ładować z : http://zamach.eu/
 

poniedziałek, maja 16, 2011

rozmowa O C h a o s i e

NICZEGO NIE MA ZA DARMO


Z WŁADIMIREM BUKOWSKIM rozmawia Elżbieta Misiak



- We wstępie do swojej książki "Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla" z goryczą cytuje Pan słowa redaktorów, którym proponował Pan wydanie z trudem i sprytem zdobytych dokumentów: "Po co? Komu to potrzebne?" Przed Pana przyjazdem, na propozycję wywiadu z Panem usłyszałam pytanie: a któż to jest Bukowski i kogo on obchodzi? Jednak Pana przyjazd do Polski zmienił sytuację radykalnie. Książka stała się bestselerem, a Pan bohaterem mediów.



- 7 lat temu byłem w Polsce i nikogo ten fakt nie interesował. Teraz moja obecność tutaj wywołuje bardzo duże zainteresowanie. Nie umiem tego wyjaśnić.



- Wtedy był Pan "tylko" byłym rosyjskim dysydentem. Dzisiaj pojawia się Pan jako ten, który znalazł w archiwach dowody, że Jaruzelski wprowadzając stan wojenny nie ratował Polski przed sowiecką interwencją. Z dokumentów wynika, że wręcz zabiegał o "bratnią pomoc". Miał Pan okazję spotkać się w radiowej "Trójce" z Wojciechem Jaruzelskim. Jakie wrażenia?



- Po pierwsze, że jest to człowiek słaby, a po drugie że głupi. Wymiennie używa pojęć kraj i reżim. Bronił komunizmu w Polsce, a mówi, że bronił Polski. Śmieszne, że podjął ze mną dyskusję. Lepiej by zrobił, gdyby milczał. On nawet nie zrozumiał, że nie ze mną się spiera, ale z Andropowem, Breżniewem, Gromyką... On nie zrozumiał, że zaczynając dyskusję ze mną, skończy ją z biurem politycznym KPZR. Mądry człowiek potrafiłby to przewidzieć. Przynajmniej przygotowałby jakąś wersję, nawet fałszywą, na której mógłby się oprzeć.



- Skierował Pan do Jaruzelskiego słowa, które były jak wyciągnięcie ręki: "Jesteśmy już starzy. Powiedzmy ludziom prawdę".



- ...a on znów zaczął swoje od początku. Zadziwiające, że tych ludzi ciągle nie stać na powiedzenie prawdy.



- Jak Pan dotarł do kremlowskich archiwów i jak udało się zdobyć tak wiele dokumentów?



- Udało mi się za drugim podejściem, wtedy, kiedy Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego wniosła skargę do trybunału przeciw decyzji o ich rozwiązaniu. Jelcyn się wtedy naprawdę przestraszył i mnie zaprosił. Po raz pierwszy w życiu zostałem oficjalnym ekspertem /śmieje się/. Postawiłem warunek: otworzycie archiwa - przyjadę, nie otworzycie - nie przyjadę. Wiedziałem, że nie będę mógł niczego skopiować, bo ciągle działa zaklęcie z 1976 roku, bo kopiarki nie będą sprawne, bo jakiegoś dokumentu nie będzie można naświetlić. Wiedziałem, że do archiwum wpuszczą nie po to, abym stamtąd coś wyniósł. Kupiłem więc supernowoczesny komputer ze skanerem i tak przygotowany zasiadłem do tych trzech tysięcy stron z napisami "ściśle tajne", "do rąk własnych", "specjalnego znaczenia". Pracowałem w obecności licznych towarzyszy. Oni w ogóle nie wiedzieli, co ja mam za sprzęt i co robię. W pewnym momencie jeden towarzysz wydał okrzyk zgrozy: - - On to wszystko kopiuje! On to opublikuje. Zapanowała złowroga cisza. Zanim ochłonęli, wyszedłem i udałem się prosto na lotnisko.



- Pokonał ich Pan techniką.



- Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby komunizm dożył obecnego czasu. Przy tak rozwiniętej technice komunizm nie ma racji bytu. Wyobraża sobie pani pracę KGB przy tych wszystkich telefonach komórkowych? /śmieje się/ Chińscy komuniści mają ogromny problem jak wprowadzić cenzurę do internetu.



- Dlaczego komunizmowi udało się opanować na tyle lat taki kawał świata?



- Komunizm to utopia, a utopie zawsze były i będą atrakcyjne, wabiące... Człowiek potrzebuje utopii, doskonałego modelu życia. Ale utopie dążą do zmiany natury człowieka, a tego przecież nie można zmienić i dlatego muszą kończyć się one przemocą, gwałtem. Mam jednak nadzieję, że nigdy już utopie nie będą tak krwawe, jak faszyzm i komunizm. Uważam, że społeczeństwo, które utraciło tyle istot ludzkich, powinno przynajmniej trochę zmądrzeć. Ale nie zmądrzało.



Faszyzm rozliczono, komunizmu ciągle jeszcze nie. Przypuszczam, że przewartościowanie oceny komunizmu dopiero nastąpi. Musi nastąpić, ponieważ zjawisko komunizmu trwało 75 lat, kosztowało setki milionów istot, miliardy dolarów i niemal całkowicie zniszczyło planetę. To wszystko nie może być tak po prostu zapomniane.



- A w wolnych wyborach ludzie ciągle głosują na byłych komunistów.



- Wolność sama w sobie nie jest przyjemna, ponieważ wymaga wysiłku. Weźmy dla przykładu więzienie. Dadzą tam mały kawałek chleba, ale dadzą, nie musisz się o niego troszczyć. A na wolności trzeba samemu pogłówkować, jak i skąd wziąć ten kawałek chleba. Nauka samodzielności jest długim i trudnym procesem.



- A może to dlatego, że w Polsce nie było wyraźnej granicy pomiędzy komunizmem a wolnością?



- Wiosną 1989 roku rozmawiałem - w Waszyngtonie - z Jackiem Kuroniem. Wyraziłem wtedy swoje zdziwienie, że zgodzili się na ten okrągły stół. Uważałem, że się dyskredytują i tracą cały kapitał, który zdobyła "Solidarność". Stracą również zaufanie społeczeństwa. Proponowałem, aby poczekali jeszcze pół roku, a komunizm sam pęknie. Przechytrzyli samych siebie. To był duży błąd, za który zapłaciła Polska. Zapłaciliśmy my wszyscy. A teraz bronią tej durnej linii.



Przypomina mi się, co Adam Michnik pisał w "Gazecie Wyborczej", że wojska radzieckie w Polsce stabilizują sytuację. Przez znajomych poinformowałem Adama, że w takim razie trzeba wprowadzić wojska radzieckie na całym świecie, wtedy nastąpi pełna stabilizacja. A skoro to jest takie pozytywne, to w Afganistanie powinny pozostać na stałe.



- Powiedział Pan, że pisząc "Moskiewski proces" zrobił Pan swoje i więcej nie będzie się tym zajmować. Co zatem będzie Pan robił dalej?



- Najchętniej wróciłbym do pracy naukowej - zajmowałem się neurofizjologią, ale - niestety - na badania podstawowe nie ma pieniędzy. Dziewięć miesięcy trwają starania o granty, a trzy miesiące można za nie pracować. To nie ma sensu. Sektor prywatny nie chce finansować badań naukowych, ponieważ nie ma z tego doraźnych korzyści. Muszę teraz napisać książkę o Zachodzie. Ale pisanie jest dla mnie męką. Wolę szyby myć, drwa rąbać, kopać, byle nie pisać.



- To dlaczego Pan pisze?



- Muszę zarabiać pieniądze. I powraca wiatr napisałem dla pieniędzy. Znalazłem się na Zachodzie bez grosza, musiałem stanąć na nogi o własnych siłach. Ale nie pieniądze zadecydowały o napisaniu książki. Moi przyjaciele siedzieli, musiałem im pomóc. Miałem bardzo rygorystyczny kontrakt - cztery miesiące na napisanie. Zaprosił mnie do siebie wnuk Churchilla, oddał do dyspozycji stojący na uboczu domek i tam całymi nocami, leżąc na brzuchu, pisałem. Byłem jak w transie. Pewnej nocy poczułem na sobie czyjś wzrok. Na parapecie zobaczyłem czarnego kota, absolutnie czarnego. To była półdzika kotka, mieszkanka tej posiadłości. Nigdy nie zbliżała się do nikogo. Mnie odwiedzała co noc, siadała obok mnie, jakby pisała ze mną. Ku wielkiemu zdumieniu gospodarzy, już po paru latach, kiedy ich odwiedziłem, przybiegła do mnie. Niesamowita historia, jak z Bułhakowa.



- Czy chciałby Pan mieć 20 lat ?



- Nie miałbym nic przeciwko temu, aby jeszcze raz mieć lat 35. 20 lat to trudny wiek, trzeba dokonywać wyborów na całe życie, a to nie jest łatwe. Natomiast w wieku 35 lat niczego sobie nie trzeba już udowadniać, wszystko jest już jasne i wiadome. Jestem pewien, że poświęciłbym się nauce.



- Co powiedziałby Pan tym, którzy dzisiaj mają po dwadzieścia lat?



- Żal mi ich. Jakkolwiek by się to wydawało dziwne, nam było lżej. Żyliśmy bowiem w świecie czarno-białym. A teraz panuje pełny chaos. Młodym ludziom trudno jest dokonać wyboru, często nie wiedzą co jest słuszne, co nie, co dobre, co złe, co jest Bóg, co diabeł. Teraz jest im bardzo trudno żyć. Ja oczywiście mogę im powiedzieć jakieś mądre słowa, dać im jakieś rady, ale oni sami muszą rozumieć, co jest ważne, wiedzieć, że zawsze istnieje wybór. Ale za każdy wybór trzeba zapłacić jakąś cenę. Nie ma niczego za darmo. Po każdej uczcie otrzymujemy rachunek. Takie są reguły gry. Można się bawić, jeżeli ma się na to ochotę, ale za wszystko trzeba zapłacić.



- Jak się Pan czuje na Zachodzie?



- Już ponad 20 lat mieszkam w Anglii. Czuję się zupełnie jak w domu. Nigdy nie męczyła mnie nostalgia. Mam dom z dużym ogrodem i kota. Teraz kot przeżywa okres miłości - bo jest wiosna. Przychodzi do mnie, użala się, mówi, że ma kłopoty z kobietami. Skarży się na nie, ponieważ go nie rozumieją. Natomiast jeżeli o mnie chodzi, wydaję książki, dużo jeżdżę.



Do ramki



Zasady korzystania z wyciągów z protokołu Sekretariatu KC KPZR



1. Zabrania się kategorycznie kopiowania, robienia wyciągów z protokołów Sekretariatu KC KPZR, a także powoływania się na nie ustnie lub na piśmie w wystąpieniach publicznych, w prasie lub innych jawnych dokumentach.



Zasady korzystania z dokumentów politbiura



1. Towarzysz, który otrzymuje ściśle tajne dokumenty KC KPZR, nie może ani ich przekazywać, ani zapoznawać z nimi absolutnie nikogo, jeżeli nie ma na to specjalnego pozwolenia KC.



Kopiowanie wspomnianych dokumentów i robienie z nich wyciągów jest kategorycznie zabronione.