n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

czwartek, lipca 21, 2011

RPrl z 1997

Aleksander Sołżenicyn - Lenin w Zurychu




Informatorem KGB zostałem przypadkowo... PDF Drukuj Email
Wpisany przez Administrator   
poniedziałek, 18 lipca 2011 10:55
AddThis Social Bookmark Button

Praca w gabinecie luster

Rzeczpospolita, Jerzy Jarzębowski, 17.05.1997 r.
Informatorem KGB zostałem przypadkowo. Wczesną wiosną 1985 roku znajomy profesor zaprosił mnie na Uniwersytet Duke w Północnej Karolinie. Przyjeżdżali radzieccy, nie było wiadomo, w jakim właściwie celu. - Na Kremlu dopiero co zasiadł nowy sekretarz, nazywa się Gorbaczow, warto będzie posłuchać, o czym mówią - zachęcał mnie znajomy.
Już pierwszego dnia dowiedziałem się, po co przyjechali. Właśnie wymieniłem wizytówki z którymś z dziennikarzy, towarzyszących radzieckiej delegacji, i wszedłem do toalety, gdy on zajął miejsce przy sąsiednim pisuarze. Odbyła się rozmowa, jedna z dziwniejszych w moim życiu (zapisuję je sobie w notesie), początkowo po angielsku:
On: - A ty, co tu robisz?
Ja: - Jak to, co robię? Przecież masz moją wizytówkę?
On: - No, wizytówkę mam. Ale, co naprawdę robisz?
Ja: - Nagrywam reportaż dla kanadyjskiego radia.
On: - Dla kanadyjskiego radia? (pauza) No, można i tak. Dlaczego nie, nagrywaj ten swój reportaż. A co ty sądzisz o sytuacji w Polsce? Proces w sprawie tego księdza, jak mu tam... Popiełuszko... skończył się?
Ja: - Proces się skończył? Słuchaj, a jak chcesz wiedzieć o sytuacji w Polsce, to ci powiem: nie chcieliście się dogadać, kiedy był na to czas, nie chcieliście się władzą dzielić, to przyjdzie kiedyś czas, że oddacie całą władzę. Rozmawiać trzeba, póki czas.
On: - Nu, my eto znajem, znajem. No kak sowierszyt eto - nie znajem.
W tym momencie do toalety wsunął się mizerny człowieczek, rzucił okiem na zajęte pisuary i z rezygnacją podążył w stronę kabin. My, pośpiesznie, zakończyliśmy, co trzeba i wyszliśmy, zaś człowiek zmienił zamiar w pół kroku i wyślizgnął się za nami.
Konferencja okazała się niewypałem. Radzieccy chcieli kupić, mimo oficjalnego zakazu Waszyngtonu, dwadzieścia tysięcy komputerów - "dla szkół". Nie mogli ich dostać. Lecz mój znajomy profesor promieniał: jeszcze nigdy nie rozmawiał z tyloma Rosjanami naraz. "Wiesz, z jednym tylko miałem kłopoty. Dwóch agentów FBI pilnowało go całą dobę. Niby korespondent agencji prasowej, a oni mówią, że to oficer wywiadu w stopniu majora". Na pamiątkę zachowałem pożółkłą wizytówkę: "Nikolai Setounski, Bureau Chief, TASS News Agency".

Ponura agentura
Zdarzało się być informatorem KGB, człowiekiem Kiszczaka i CIA, czasem wszystkimi trzema naraz. Inwencja rodaków bywała niewyczerpana. Kiedyś spytałem Dariusza Fikusa: - Czy Polacy zwariowali? A Darek na to: - Mój drogi, przereagowujesz. Polski naród jest głęboko skaleczony, a już najbardziej - inteligencja. Niektórzy nie umieją sznurowadła prawidłowo zawiązać (był czerwiec 1993 roku - J.J.), więc biorą się za ferowanie wyroków. Mnie też niektórzy zawsze uważali i będą uważać za agenta - bo umiałem bez ich udziału coś zrobić. A ja się nie obrażam. Zamiast babrać się w polskiej piaskownicy, napisz, co dzieje się w tych sprawach na świecie. Otarłeś się przecież.
Obiecałem wówczas Darkowi, że postaram się.
Piaskownica
Wiosną 1990 roku wszedłem do bardzo ważnego gabinetu w Sejmie. Nikogo wokół - Obywatelski Klub Parlamentarny odbywał kolejne zebranie. Na biurku - stosik zadrukowanego papieru z pieczęcią "ściśle tajne", egzemplarze numerowane. Nie byłbym dziennikarzem, gdybym nie spojrzał. Raport polskiego wywiadu z Waszyngtonu, sprawozdanie ze spotkania którejś z wielu komisji Senatu na Kapitolu. Podpis szefa Zarządu Wywiadu, pułkownika (obecnie gen. w st. spocz.). Sprawa poważna. Czytam i po chwili orientuję się, że przebieg tego spotkania oglądałem w telewizji CNN jakiś czas wcześniej w Ameryce. Sprawozdanie można zresztą zamówić w Bibliotece Kongresu. Zaczynam chichotać, gdy wchodzi sekretarka i wyrywa mi raport z rąk: - Zostaw to, ściśle tajny dokument!
Tajne służby na całym świecie usiłują usprawiedliwić swe istnienie i zabezpieczyć swe budżety dostarczaniem informacji, których wartości mocodawcy często nie są w stanie sprawdzić. Ale żeby aż tak!
Polski wywiad
Polski wywiad miewał duże osiągnięcia. Chcemy w to wierzyć. Może nie za PRL, ale przed wojną, to już na pewno. Lektura książki Andrzeja Pepłońskiego "Wywiad polski na ZSRR, 1921-1939", pozbawia nas złudzeń co do kierunku wschodniego. Wywiad na Niemcy dysponował dużą siatką agentów, lecz ich śmiertelnie ryzykowna praca nie wpłynęła, o ile wiem, na przebieg kampanii wrześniowej, zaś fakt, że archiwum II Oddziału znalazło się w rękach niemieckich, zaś później sowieckich, wystawia niedostateczną notę jego kierownictwu. Można sobie wyobrazić losy polskich agentów, których dane osobowe znalazły się w rękach gestapo i NKWD! Polacy chętniej ofiarnie umierają, niż mądrze szpiegują. Jako dowód dobrej kondycji polskiego wywiadu w okresie późnej PRL podawany jest sukces kapitana (obecnie gen. w st. spocz.) Mariana Zacharskiego. Zdobycie dokumentacji systemu naprowadzania rakiet na cel musiało być istotnym osiągnięciem, jeśli amerykański wymiar sprawiedliwości uhonorował Zacharskiego bardzo surowym wyrokiem. Wysokiej klasy wyczynu nie należy kwestionować. Laik może jednak zgłosić w tej sprawie trzy pytania.
Kucie wałów na zimno
1. Kpt. Zacharski dokonał tego wyczynu nominalnie w imieniu PRL, lecz obiektywnie dla ZSRR. Czy główną korzyścią dla jego ojczyzny było podniesienie przyjaźni polsko-radzieckiej na wyższy szczebel?
2. Na wyczyn kpt. Zacharskiego propaganda PRL powoływała się z podobnym entuzjazmem, jak w latach 70. na patent odkuwania wałów na zimno metodą inżyniera Ruta. Starsi czytelnicy wiedzą, o co chodzi. Ilekroć wypływał temat technicznej zapaści polskiego przemysłu, tylekroć pojawiał się argument: jednak sprzedaliśmy za granicę patent na odkuwanie wałów na zimno. Czy mamy do czynienia z takim właśnie przypadkiem?
3. Pozostaje do ustalenia, czy i w jakim stopniu autentyczny wyczyn Zacharskiego był częścią kampanii dezinformacyjnej, prowadzonej w owych latach przez KGB przeciw wywiadowi USA. Proszę się nie śmiać, będzie o tym mowa w dalszej części tekstu.
Trzy ruchy przeciw trzynastu
W ciągu półtora roku od wybuchu afery Oleksego, po lekturze Szarej i Białej Księgi, oraz po bezprecedensowej serii wywiadów dawanych przez generałów UOP dla prasy, wrażenie "piaskownicy" utrwaliło się, nie tylko w umyśle laika. Niemal od początku krążyło podejrzenie, że polski wywiad i kontrwywiad zostały "wpuszczone w maliny" przez rosyjskich kolegów, którzy mieli w takiej operacji jasny interes: wywołanie wrażenia na Zachodzie, zwłaszcza w USA, że w przededniu decyzji o rozszerzeniu NATO kierownictwo polskiego państwa jest opanowane przez agenturę. W ub.r. płk Konstanty Miodowicz, i nie tylko on, taką możliwość zdecydowanie odrzucił. Mimo dementi, miarodajne koła w Ameryce nadal uważają taką możliwość za najbardziej prawdopodobną. Oto opinia dobrze poinformowanego Amerykanina, wyrażona przy okazji rozmowy na zupełnie inny temat: - Prezydent Clinton nie spotkałby się był z prezydentem Kwaśniewskim w lipcu ubiegłego roku i nie przekazałby mu był znanej już prywatnej obietnicy w sprawie NATO, gdyby jego doradca do spraw bezpieczeństwa państwa oraz Departament Stanu wierzyły w sprawę Olina, Kata i Minima. Wy, Polacy, macie skłonność do niedoceniania Rosjan. W tej grze Polacy planowali trzy ruchy do przodu, Rosjanie - trzynaście. I mogłoby się im udać, gdyby nie nachalny pośpiech, wymuszony zresztą przez samych Polaków, w związku z wyborami prezydenckimi w waszym kraju. W pewnym momencie cała afera była szyta zbyt grubymi nićmi. Przejdźmy do gry poważnej.
Wielka Gra
Jest to termin tradycyjnie używany przez anglosaskich autorów dla określenia rywalizacji, od drugiej połowy XIX wieku, między wywiadami brytyjskim, rosyjskim, zaś później również niemieckim, na obszarze od Tybetu, przez północno-zachodnie Indie, Afganistan, Iran, aż po Imperium Ottomańskie. Celem Rosjan było dotarcie do Oceanu Indyjskiego, celem Niemców - dotarcie do pól naftowych Mossulu, celem Brytyjczyków - niedopuszczenie jednych i drugich do osiągnięcia tych celów. Naiwne, choć zawierające elementy prawdy, opisy wycinka Wielkiej Gry, zawarte są w książce Rudyarda Kiplinga "Kim".
Anglicy mieli organizację wywiadowczą już w XVI wieku, gdy elżbietańska Anglia była śmiertelnie zagrożona przez mocarstwo hiszpańskie. Angielski agent z otoczenia króla Filipa II donosił na bieżąco sir Francisowi Walsinghamowi na dworze angielskim o gromadzeniu się Wielkiej Armady w portach hiszpańskich, przekazując nawet takie detale, jak liczba beczek z peklowaną wołowiną, ładowanych na pokład statków. Pracownikiem wywiadu w początkach XVIII wieku był Daniel Defoe, autor między innymi "Robinsona Crusoe" i powiedzenia: "Zbieranie informacji jest duszą wszelkiej działalności publicznej".
MI-6 + MI-5
Nowoczesny wywiad powstał w początkach naszego wieku. W 1909 roku Brytyjczycy powołali do życia MI-6 (wywiad, znany też jako Secret Intelligence Service) i MI-5 (kontrwywiad, organizacja do tego stopnia utajniona, że dopiero przed paru laty brytyjski rząd przyznał oficjalnie w parlamencie, iż coś takiego w ogóle istnieje, i dostaje pieniądze z budżetu oraz podał do wiadomości nazwisko jej szefa - była nim kobieta). Przedstawiając sprawę humorystycznie, lecz zgodnie z prawdą, brytyjski wywiad zapisał się w historii XX wieku:
1. Całkowitym niedocenieniem znaczenia rewolucji bolszewickiej. Penetrujący Rosję agent Sidney Reilly (ani on nie był Sidney, ani Reilly, miał kilka różnych biografii, lecz podobno był Rosjaninem z Odessy) okazał się hochsztaplerem, który w 1918 roku donosił do centrali, że trzyma w garści zarówno rewolucję, jak i bolszewików. Zorganizował potem pucz łotewski i zamach Dory Kaplan na Lenina, potem zginął w do dziś nie wyjaśnionych okolicznościach. Feliks Dzierżyński prawdopodobnie wiedział, co przydarzyło się Reilly'emu.
2. Rekrutowaniem do pracy w latach 30. głównie tych absolwentów Uniwersytetu Cambridge (Burgees, Maclean, Blunt, Cairncross, Philby), którzy już na studiach byli ideowymi sympatykami Sowietów, zaś później - agentami NKWD. Ostatniemu z tej słynnej piątki, Haroldowi "Kimowi" Philby'emu, MI-6 powierzyła po wojnie służbę łącznikową przy wywiadzie amerykańskim dla kierowania akcjami dywersyjnymi przeciw ZSRR i krajom podporządkowanym. Trudno się dziwić, że akcje pomocy WiN-owi w Polsce, UPA na Ukrainie, innym organizacjom w krajach bałtyckich, zakończyły się katastrofą dla uczestników. Philby uciekł do Moskwy w 1963 roku i przeżył tam jeszcze 25 lat. Pod koniec życia pozwolono mu spotykać się z gośćmi z Zachodu, którym opowiadał, że został mianowany generałem KGB. Była to blaga, lecz zachodni dziennikarze chętnie w nią uwierzyli.
3. Wielką kompromitacją w latach 60., gdy ujawniono zakres i głębię penetracji brytyjskich tajnych służb przez KGB. Podcięło to współpracę z Amerykanami. Szef kontrwywiadu CIA, James Jesus Angleton, popadł w paranoję, poszukując dalszych ukrytych agentów u siebie i wśród aliantów (między innymi zrujnował karierę szefa kanadyjskiego kontrwywiadu, Leslie Bennetta, którego, jako obywatela brytyjskiego, podejrzewał o agenturalność). Stan Angletona był tak poważny, że w 1974 roku ówczesny dyrektor CIA, William Colby, musiał zwolnić go ze służby. Był to koniec Wielkiej Gry starego typu. Brytyjczycy zeszli na dalszy plan, pierwszeństwo przejęły służby USA i ZSRR, komputery i satelity.
Historia wielkich organizacji wywiadowczych ostatniego ćwierćwiecza, to historia wyścigu technik rakietowych i elektronicznych. Łamaniem szyfrów przeciwnika dawno przestali się zajmować matematycy z kartką papieru. Już od czterdziestu lat robią to komputery. Ponad pięćset satelitów - nie tylko i nie przede wszystkim meteorologicznych i telekomunikacyjnych - krąży po orbitach Ziemi. Fotografowaniem obiektów wojskowych przeciwnika przestali się zajmować szpiedzy z aparatem ukrytym w rękawie. Robią to satelity, które zresztą zamiast fotografować, robią coś w rodzaju wideoklipów, przesyłanych w zaszyfrowanej postaci na ziemię. Strona przeciwna, oczywiście, stara się te miliony kropek napływających z kosmosu zarejestrować i odczytać w swojej centrali.
Urządzenia podsłuchowe i komputery obsługiwane są przez specjalistów wydziału COMINT (Communications Intelligence), podsłuchujących i rejestrujących przekazy telefoniczne, radiowe, mikrofalowe i satelitarne, po czym rozszyfrowujących ich zawartość.
Specjaliści wydziału SIGINT (Signals Intelligence) również starają się łamać szyfry, lecz głównie analizują przekazy radiowe w sensie ściśle technicznym. Jak wiedzą eksperci, każdy przekaz, każda depesza ma charakterystyczne cechy, porównywalne z liniami papilarnymi. Dlatego angielska nazwa tego rodzaju pracy wywiadowczej brzmi "fingerprinting". Ci specjaliści określają kto, na jakich falach i z jakiego nadajnika przekazuje depesze.
Specjaliści wydziału ELINT (Electronic Intelligence) przechwytują i analizują impulsy nadajników radarowych, które nie przekazują treści, lecz zdradzają źródło - i jego prawdopodobne zastosowanie - z którego pochodzą przechwytywane sygnały.
Komputery nie nadążają
Ilości i mocy komputerów zainstalowanych w centralach służb wywiadowczych nikt nie zliczy, podobno jednak ich moc potraja się co pięć lat. Nie tak dawno prezydent Clinton mówił przy okazji trzydziestolecia filmu "2001. Odyseja kosmiczna": - Dzisiaj samochód typu Ford Taurus, którym gospodyni jeździ na zakupy, ma więcej zainstalowanej mocy cybernetycznej w swoich procesorach, niż rakieta kosmiczna Apollo 11, która wyniosła pierwszego Amerykanina na Księżyc.
Tempo postępu nowej techniki stale przyśpiesza. Na ostatnim Światowym Forum w Davos, główny technolog koncernu Xerox, Mark Weiser, ujawnił, że jego firma pracuje nad projektem komputera, którego wyprodukowanie ma kosztować nie więcej niż trzy dolary. W kilka dni później, koncern Texas Instruments wprowadził na amerykański rynek nowy typ "czipa", wykonującego miliard sześćset milionów operacji na sekundę (tak, na sekundę!).
Postęp w technice cybernetycznej doprowadził do zaskakującej rewolucji w pracy wywiadów. Komputery szyfrujące pracują tak szybko, często "w biegu" zmieniając szyfry, że stało się niemożliwością rozszyfrowywanie wszystkiego, co dzieje się w eterze. Przyczyna jest matematycznie prosta: za każdym razem, gdy zainstalowana moc komputera szyfrującego powiększa się do kwadratu, strona przeciwna musi zwiększyć moc komputera deszyfrującego do sześcianu. Według źródeł amerykańskich, w ciągu ostatnich trzydziestu lat specjalistom z National Security Agency (NSA jest instytucją znacznie bardziej utajnioną, niż CIA) nie udało się złamać niemal żadnego ze strategicznych szyfrów radzieckich/rosyjskich. Wyjątkiem było złamanie szyfrów radzieckich w 1972 przy okazji rozmów SALT w sprawie ograniczenia zbrojeń strategicznych, gdy radzieccy szyfranci pomylili się przy wprowadzaniu szyfru do swych komputerów. Amerykanie twierdzą, że osiągają sukcesy tylko w deszyfracji najmniej tajnych 25 procent depesz. Oczywiście, można w to wierzyć, lub nie.
Nieopłacalność prób rozszyfrowywania wszystkiego, co dzieje się w eterze, doprowadziła NSA oraz Defence Intelligence Agency (DIA jest organizacją tak utajnioną, że tylko kilku członków Kongresu zna jej budżet, jednak bez prawa wglądu w to, na co jest przeznaczany) do mierzenia jedynie zmian w natężeniu ruchu elektronicznego między obiektami, będącymi w polu zainteresowania. Gdy natężenie wyraźnie wzrasta, specjaliści podejmują próby deszyfracji.
Natomiast wyraźny spadek natężenia, a zwłaszcza cisza radiowa, uruchamiają dzwonki alarmowe w centrali przeciwnika. Dla pracowników wywiadu i kontrwywiadu jest to sygnał, że przeciwnik "szykuje skok".
Tu dygresja, pozornie nie związana z pracą wywiadu. O tym, że Amerykanie pracują nad zbudowaniem bomby atomowej, Stalin dowiedział się już w 1942 roku i bynajmniej nie od swego wywiadu. Młody radziecki fizyk, Georgi Florow, stwierdził ze zdumieniem, że z amerykańskich czasopism fizycznych od 1940 roku znikły artykuły i nazwiska czołowych atomistów: Fermiego, Szilarda, Tellera, Andersena i Wignera. Wyciągnął wniosek: widocznie cała piątka pracuje nad doświadczeniami z rozszczepianiem atomu. Napisał list do Stalina, zaś ten mu uwierzył i polecił Igorowi Kurczatowowi wznowić pracę jego Instytutu, zawieszoną na czas wojny. Polecił też przyjąć do pracy Florowa.
Niemożliwość deszyfracji milionów depesz i miliardów słów, przekazywanych na falach radiowych, stworzyła pole dla ponownego rozkwitu bardzo starego działu pracy wywiadu.
Gra pozorów
Tylko organizacje wywiadowcze małych państw ograniczają się do wyłuskiwania konkretów od potencjalnego przeciwnika. Wielkie organizacje poświęcają ogromną część czasu, środków i talentu swych najlepszych pracowników na wprowadzenie przeciwnika na fałszywy trop za pomocą gry pozorów. Jest to praca w gabinecie luster. Jak przyznają Amerykanie, mistrzami dezinformacji były tradycyjnie służby radzieckie, głównie KGB, zaś w mniejszym stopniu GRU (gław-razwiedka, czyli wywiad wojskowy). Oto zaledwie dwa spośród wielu fałszywych manewrów, na jakie Amerykanie poniewczasie przyznają, że dali się nabrać:
1. W latach 1947-1952 specjalny referat w CIA, we współpracy z brytyjskim MI-6, organizował zrzuty agentów, pieniędzy i wyposażenia na tereny Polski, Ukrainy i krajów bałtyckich. To, że miejscowe antykomunistyczne grupy oporu zostały spenetrowane przez agenturę KGB (wówczas zwanego MWD), zaś na terenie Polski - przez kontrwywiad wojskowy i UB, jest znane od dawna. Co najmniej dwie ostatnie komendy WiN prowadzone były przez PRL-owskich i radzieckich oficerów wywiadu i kontrwywiadu. Lecz dlaczego ta gra trwała tak długo, aż do wczesnych lat pięćdziesiątych; dlaczego oficerowie sowieccy i PRL-owscy fingowali rzekome bitwy i robili zdjęcia umyślnie wypalonych czołgów, przesyłane później na Zachód?
Stalin był przekonany, że Amerykanie - od 1945 roku dysponujący bronią atomową - mogą w każdej chwili zaatakować ZSRR. Potrzebował czasu. Chodziło mu o to, aby amerykański wywiad sam przekonywał politycznych mocodawców w Waszyngtonie, że siły oporu w Europie Wschodniej są silne i same dadzą sobie radę z nową okupacją, wystarczy je wesprzeć dolarami i bronią, nie warto tracić żołnierzy w nowej wojnie. W sierpniu 1949 roku ZSRR miał już bombę atomową, w sierpniu 1953 roku - bombę wodorową. Głośno rozreklamowanej likwidacji nie istniejących już praktycznie organizacji antykomunistycznego podziemia dokonano w okresie między tymi dwiema datami. Pozory słabości nie były już potrzebne.
2. Od końca lat 60. przez wiele lat Sowietom udawało się fałszować sygnały elektroniczne z przeprowadzanych prób rakietowych. Sygnały te, przechwytywane przez amerykańskie satelity, prowadziły Amerykanów do wniosku, że radzieckie systemy naprowadzania rakiet na cel są mało precyzyjne i że ich rakiety są w gruncie rzeczy niegroźne. Jednocześnie zarówno agentura GRU, jak i KGB w Ameryce wychodziła ze skóry, aby wykraść amerykańskie systemy naprowadzania rakiet. Chodziło o utrwalenie tych pozorów. Przypomnijmy teraz przypadek kpt. Zacharskiego. Dopiero w latach 80. amerykański wywiad przyznał, że dał się zwieść tej grze pozorów. Przy tak skomplikowanej grze, technika w pewnym momencie staje się mało użyteczna. Tylko ludzka inteligencja - po angielsku Human Intelligence - może odróżnić prawdę od pozorów. Ten sam termin - skrócony do akronimu HUMINT - oznacza wywiad osobowy.
Wywiad radziecki był mistrzem w rekrutacji i posługiwaniu się podwójnymi agentami. Jednym z jego największych triumfów był George Blake, który - jak podejrzewają amerykańscy i brytyjscy eksperci wywiadu - był agentem potrójnym. Oficer MI-6, prawdopodobnie od wczesnych lat pracujący dla radzieckiego wywiadu, w latach 50. zaskoczony przez wojska komunistyczne w Seulu, przez trzy lata był więziony w Korei Północnej. Po uwolnieniu przyznał się kierownictwu MI-6, że radziecki wywiad zmusił go do współpracy. Brytyjczycy uwierzyli i postanowili wykorzystać go w grze z Sowietami jako swego podwójnego agenta, dając mu wolną rękę w kontaktach z KGB w celu podrzucania materiałów dezinformacyjnych. Na trop "prawdziwego" Blake'a wprowadził ich dopiero płk Michał Goleniewski, zastępca szefa wywiadu wojskowego PRL, który w 1961 roku uciekł na Zachód. Blake spowodował takie spustoszenie, wydając tajemnice operacyjne, włącznie z danymi osobowymi brytyjskich agentów w Polsce i ZSRR, że był sądzony w zamkniętym przewodzie bez uczestnictwa prasy i skazany na 42 lata więzienia: rok za każdego straconego agenta. Siedział sześć lat. Pomógł mu uciec bojowiec IRA, można się domyślić - za czyje pieniądze.
Blake odnalazł się w Moskwie, gdzie otrzymał Order Lenina, ożenił się, przez wiele lat przyjaźnił się z Haroldem Philby'emu. Jego wybawcę, który również uciekł do Moskwy, spotkał okrutny los. Wkrótce po przyjeździe, rozczarowany życiem w ZSRR, postanowił wrócić do Irlandii. Za dużo mówił. Na rozkaz szefa Zarządu Wywiadu KGB, Aleksandra Sacharowskiego, dosypywano mu do pożywienia środki chemiczne, powodujące nieodwracalne zmiany w mózgu, lecz nie pozbawiające życia. Musiał jedynie stracić pamięć. Pisze na ten temat Oleg Kaługin, były generał KGB w swej książce "Pierwszy Zarząd. 32 lata pracy w wywiadzie przeciw Zachodowi" (wyd. St. Martin's Press, Nowy Jork 1994).
Krety
Marzeniem wywiadu jest umieszczenie "kreta", czyli własnego agenta w centrum dowodzenia przeciwnika. Takim był Kim Philby, który omalże nie został naczelnym dyrektorem MI-6. Na następne odkrycie przyszło czekać 30 lat. W 1994 roku kontrwywiad FBI aresztował w Waszyngtonie Aldricha Amesa, naczelnika wydziału kontrwywiadu na ZSRR (później na Rosję) w centrali CIA (FBI prowadzi kontrwywiad wewnętrzny w USA, CIA - kontrwywiad zagraniczny). Przez 8 lat, Ames - będąc upoważniony do utrzymywania kontaktów z oficerami KGB - sprzedawał im wszystko, o czym wiedział, między innymi nazwiska co najmniej 10 amerykańskich agentów w ZSRR, za co dostał od Rosjan 2,5 miliona dolarów w gotówce, zaś od Amerykanów - wyrok dożywotniego więzienia.
Od tego czasu wyłuskiwanie starych radzieckich agentów z central amerykańskich służb specjalnych poszło w przyśpieszonym tempie. W listopadzie ubiegłego roku FBI aresztowało wysokiego rangą pracownika CIA, Harolda Nicholsona. Przyznał się do sprzedania Rosjanom dokumentów operacyjnych za ponad 180 tysięcy dolarów. W grudniu aresztowano Earla Pittsa, naczelnika wydziału kontrwywiadu FBI, w latach 1987-1992 odpowiedzialnego za rekrutację do współpracy radzieckich dyplomatów w Nowym Jorku. Zamiast rekrutować, Pitts sam wynajął się do współpracy, sprzedając Rosjanom plany operacji kontrwywiadowczych FBI za 224 tysiące dolarów.
W ubiegłym roku FBI, po 30 latach, rozwiązało zagadkę tajemniczego żołnierza z NSA, o którym z podziwem pisze Oleg Kaługin, sam niegdyś osobiście odpowiedzialny za agentów penetrujących CIA, FBI i NSA. Ów żołnierz przez lata podrzucał w umówionych z oficerami KGB skrzynkach kontaktowych wokół Waszyngtonu kopie najtajniejszych raportów NSA, między innymi cotygodniowych raportów oceniających bezpieczeństwo państwa dla Białego Domu. Kaługin pisze, że do końca nie poznał danych osobowych owego żołnierza, odpowiedzialnego za dystrybucję dokumentów wewnątrz NSA. Można w to wierzyć lub nie. Teraz wiadomo już, że były żołnierz nazywa się Robert Lipka i że od roku jest pod kluczem.
Informacja a władza
Jeśli KGB był tak groźną i skuteczną służbą wywiadowczą, dlaczego nie obronił ZSRR? Odpowiedzi dostarcza Kaługin w swej książce: od lat 60. musiał dobrze płacić wszystkim zagranicznym agentom, niemożliwością stało się rekrutowanie agentów ideologicznie zaangażowanych. Zabrakło wyznawców komunizmu. Wcześniej było ich mnóstwo. Absolwenci angielskich uniwersytetów (Philby i koledzy nie szpiegowali dla pieniędzy), dziennikarze (Richard Sorge, powieszony przez Japończyków, ostrzegał Stalina przed inwazją Hitlera), niezwykła Czerwona Orkiestra w hitlerowskiej Rzeszy, mniej niezwykli, lecz skuteczni Ruth i Juergen Kuczynscy w Wielkiej Brytanii, fizycy atomowi darmo oddający rosyjskiemu wywiadowi plany budowy bomby atomowej... Ideologicznie motywowani entuzjaści byli przekonani, że pomagając stalinowskiej Jutrzence Wolności, pomagają całej ludzkości. Legenda i magia komunizmu dawała ogromną przewagę NKWD (później KGB) nad znacznie bardziej zrutynizowanymi służbami Zachodu.
Mit zaczął rozsypywać się po XX Zjeździe KPZR i po rewolucji węgierskiej w 1956 roku. Już pod koniec lat 50. współczesny Goleniewskiemu funkcjonariusz wywiadu PRL odwiedzający Wiedeń, ówczesne centrum agentur wszystkich służb wywiadowczych świata, rozpuścił do domu najbardziej zaufanych agentów, mówiąc im, że wszystko, o co walczyli i za co przed wojną siedzieli w więzieniach, okazało się szalbierstwem. Tej informacji nie mają nawet archiwiści Łubianki. Dzisiejszym szefom wywiadu chyba trudno w to uwierzyć, lecz ten funkcjonariusz musiał być zawiedzionym idealistą.
Wiadomo, że łatwiej sprawuje się władzę, mając zaufanie obywateli. Łatwiej też zdobywa się informacje, sprawując władzę nad sercami i umysłami.
Watykan i Mosad?
1 grudnia 1989 roku blok radziecki był w stanie zaawansowanego rozpadu, gdy do Watykanu przyjechał - już w roli pokutnika - sekretarz generalny Michaił Gorbaczow. Była to jego ostatnia próba uratowania ZSRR - następnego dnia miał spotkać się na Malcie z prezydentem Bushem. Oto opis watykańskiej wizyty, autorstwa Carla Bernsteina i Marco Politiego z książki "Jego Świątobliwość Jan Paweł II i sekretna historia naszych czasów" (Doubleday, Nowy Jork, Londyn, Toronto, 1996), która ukazała się również w Polsce: "Owego dnia z okien kurii wychylali się wszyscy księża arcybiskupi, aby zobaczyć scenę, jaką zdarza się widzieć raz na 1000 lat. Załamywała się wroga cywilizacja. Od przeszło 60 lat Kościół rzymskokatolicki zaangażowany był w walkę z Kremlem, zaś ci ludzie w czarnych sutannach, wychowani w seminariach do walki ze sługami Szatana, byli zawsze w pierwszym szeregu. Walka wywiadów jest tylko jednym z wielu przejawów walki wielkich cywilizacji o umysły i o dusze ludzkie. Wywiad radziecki, działający również przy pomocy swych surogatów, takich jak Stasi i bułgarska Durżawna Sigurnost', był wywiadem znakomitym, dopóki stała za nim idea".
Ci sami autorzy cytują opinię generała w st. spocz. Vernona Waltersa, reaganowskiego ambasadora do specjalnych poruczeń: "Papież ma do dyspozycji najstarszą służbę wywiadowczą na świecie, chyba że weźmiemy pod uwagę Izraelczyków; lecz jego służba nie miała tysiącletniej przerwy".
Genius Ecclesiae
Dusza buntuje się, gdy nieżyczliwi autorzy (ostatnie rozdziały książki są paszkwilem na dogmatyzm polskiego papieża) stawiają Kościół rzymski - Ecclesia, Mater Nostra - na jednej płaszczyźnie z Mosadem. Jest to wulgarne ujęcie tematu, mimo że organizacja Opus Dei istotnie wykazuje cechy porównywalne z cechami organizacji wywiadowczych. Jest natomiast prawdą, że w wielopiętrowej hierarchii Kościoła nieporównywalny z żadnym innym przepływ informacji zależy obecnie (różnie to w przeszłości bywało) głównie od zaufania wiernych, i że powolnie wypracowywane decyzje mają utrwalać władzę nad sercami i umysłami 900 milionów członków Kościoła. Nie zawsze się to udaje.
Ci sami dwaj autorzy twierdzą, że Kościół, osiągnąwszy zwycięstwo nad Czerwonym Szatanem Wschodu, na polecenie papieża angażuje swą potężną organizację informacji i władzy do walki z konsumeryzmem i relatywizmem moralnym Zachodu. Wskazuje na to - według nich - przesłanie encykliki "Veritatis Splendor". Po 20 latach walki ze złem Wschodu, twierdzą autorzy, papież chce poświęcić resztę życia walce z wpływami Zachodu.
Jako organizacja władzy (nad sercami wiernych), działalność Kościoła - podobnie jak innych organizacji - podlega rygorom oceny opinii publicznej. Wiedzą o tym mądrzy hierarchowie: inaczej bywał oceniany, i inne miewał wpływy na serca i umysły ludzkie Kościół Cierpiący, Kościół Walczący, Kościół Triumfujący. Ten ostatni bywał traktowany jako część establishmentu.
Ramiona wzniesione do nieba
Latem 1987 roku jechałem z korespondentem "Los Angeles Timesa", Bobem Gillette, z Warszawy do Kazimierza nad Wisłą. Wybrałem boczną drogę, przez Kozienice. Za wsią Mniszew zjechałem na parking-skansen z czasów bitwy o Studzianki: w kiosku pożółkłe ulotki informacyjne, na piedestale czołg T-34, w rowach działka przeciwpancerne. Później pojechałem dalej, by Amerykanin zobaczył, że jest w ojczyźnie władza większa od tej, którą dają radzieckie armatki. O kilometr dalej, po prawej stronie, na wysokim wzgórzu, w błagalnym geście do nieba - dwie płaszczyzny ścian kościoła, już zwieńczone krzyżem, jeszcze nie dachem. Ich gest dominował nad okolicą. - To najwspanialsza metafora rządów nad Polską - te niewinne ściany na wzgórzu i te rdzewiejące czołgi w dolinie - powiedział Gillette. Wkrótce potem został zastępcą szefa Radia Wolna Europa.
Ubiegłego lata jechałem tamtędy ponownie. Genius loci - duch miejsca - zmienił się po latach. Rdzewiejące czołgi są nadal, lecz całkiem już odparowały z ludzkiej świadomości: kiosk sprzedaje colę i batoniki "Mars". Faraoński w swym majestacie kościół na wzgórzu nie wyciąga już ramion błagalnie do nieba. Nie jest symbolem błagania ani buntu, nie rozpala wyobraźni.
Przypisy
Przewertowałem wiele książek, starając się oddzielić ziarno od plew. Z pewnością nie w pełni mi się to udało. Pisanie o tajnych służbach też jest pracą w gabinecie luster: większość publikacji jest inspirowana.
Nie piszę o izraelskim Mosadzie, przez niektórych uważanym za najsprawniejszy wywiad na świecie. Szkoda fatygi. Nawet korespondencja przewożona przez jego kurierów pieczętowana jest nieprawdziwą nazwą. Samo słowo "Mosad" oznacza po prostu instytut. Pełna nazwa "ha-Mosad le-Tafkidim Mejuchadim" oznacza Instytut do Zadań Specjalnych, lecz Izraelczycy mają również - "ha-Mosad le-Bitachon Leumi" - Instytut ds. Bezpieczeństwa Państwa. Dziennikarz, pytający osobę wtajemniczoną o to, który instytut jest którym, napotyka ciężkie spojrzenie: A po co ci ta wiadomość? Grubą książkę z podtytułem "Pełna historia izraelskiego wywiadu", można spokojnie odłożyć na półkę - ani pełna, ani historia.
Zabrzmi to nieprawdopodobnie, lecz najbardziej wiarygodnym autorem w tych skomplikowanych sprawach wydał mi się być emerytowany generał KGB, Oleg Kaługin: krytycyzm, imponująca pamięć, chłodna logika, intelektualna spójność.
No, lecz skoro już jest się informatorem KGB...
źródło

poniedziałek, lipca 18, 2011

" TRUMNA BIERUTA "

Dokad zmierzamy?



Wyrazane sa ostatnio opinie, jakoby polska gospodarka byla slabo sprzezona z gospodarka amerykanska i z tego powodu odporna na kryzys pogodnie rozwijajacy sie w USA. Zwazywszy, ze podczas niedawnego wywiadu jaki udzielil CNBC George Soros nazwal on obecny stan rynku amerykanskiego jako "najgorszy kryzys rynkowy ostatnich 60 lat" i "koniec epoki" nie byloby to zjawisko nieporzadane. Soros przewiduje, ze w wyniku tego kryzysu dolar przestanie byc waluta rezerwowa swiata i ze kryzys jeszcze sie poglebi zanim nastapi pewna stabilizacja. Ze sytuacja jest powazna swiadczy takze decyzja Miedzynarodowego Funduszu Walutowego, ktory zaniepokojony spadkiem wartosci USD postanowil rzucic na rynek 13% swoich zapasow zlota aby powiekszyc podaz tego metalu na rynku. MFW posiada 3217 ton zlota a wiec oznacza to, ze na rynku pojawi sie okolo 418 ton zlota czyli 13.45 mln uncji. Odpowiada to zgrubsza odplywowi okolo 13.45 mld USD z rynku (o ile cale to zloto zostanie sprzedane). Istotnie w ciagu ostatnich trzech miesiecy cena zlota spadla nieznacznie (z 1000USD/oz do 910 USD/oz) i utrzymuje sie ona na tym poziomie. MFW zdolal wiec ustabilizowac cene zlota ale nie osiagnal znaczacej obnizki ceny. To zas oznacza, ze istnieje nadal silny popyt na ten kruszec i nie jest wcale powiedziane, ze 418 to zlota ustabilizuje rynek chroniac USD przed dalszym spadkiem. Jak juz pisalem poprzednio uwazam, ze cena zlota nie osiagnela jeszcze swojego maksimum (1700USD/oz), ktore jak przewiduje osiagnie w roku 2010. Obecnie poza granicami USA znajduje sie okolo 6 000 mld USD. Jesli MFW chcialby podtrzymac lub nawet podniesc wartosc USD to potrzebowalby do tego wiecej zlota niz ma do dyspozycji. Oczywiscie nie wiadomo (mi) kim sa owi finansisci, ktorzy zakupuja takie ilosci zlota i w jakim celu to czynia. Zapewne ich zasoby sa tez ograniczone. W kazdym razie widzimy raczej desperackie proby podtrzymania USD co swiadczy o zaniepokojeniu sytuacja ludzi, ktorzy byle czym sie nie przejmuja. Czy jednak Nasza Droga Ojczyzna i jej uboga gospodarka jest istotnie odlaczona od gospodarki USA? Byloby to mozliwe tylko w przypadku gdyby polska gospodarka byla kompletnie izolowana od gospodarek panstw zewnetrznych. Tak oczywiscie nie jest. Powiedzialbym nawet, ze Polska prowadzi nazbyt otwarta polityke gospodarcza czesciowo dzieki niefortunnej decyzji o wlaczeniu sie do UE. Na zalaczonymch rysunkach przedstawiony jest indeks WIG20 wyrazony w PLN i zlocie . Latwo zauwazyc, ze poczatek kryzysu w USA w roku 2000 jest wyraznie widoczny. W roku 2000 WIG20 osiagnal maksimum , z ktorego spadal przez nastepne trzy lata. Tak wiec to co sie dzieje na rynku naszego Wielkiego Bialego Brata wplywa na to co sie dzieje na polskiej gieldzie. Jednak istotnie , po poczatkowym wstrzasie , WIG 20 wykazal trend wzrostowy poczynajac od roku 2003 a konczac na roku 2007. Rok 2008 wykazuje tendencje znizkowa . Osobiscie oczekiwalbym powrotu do poziomu minimum z roku 2003 gdyz nie widze powodow, dla ktorych polski rynek akcji mialby sie stac nagle atrakcyjny dla inwestorow zagranicznych i krajowych. Z drugiej strony, o ile Polska utrzyma relatywnie niski poziom dewaluacji (obecnie okolo 8% rocznie przy 11% poziomie dewaluacji euro i 20% poziomie dewaluacji USD ) to przy rozsadnie wysokiej stopie oprocentowania obligacji mozna liczyc na naplyw kapitalu zagranicznego, ktory moze traktowac inwestycje w Polsce jako sposob na przechowanie kapitalu.