n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

piątek, marca 18, 2016

kod zdrajców #CYBA


piens.pl

Kto jest kim – piękne opracowanie postaci KOD - PIENS.pl

Redakcja Piens
Od kilku tygodni słyszymy w środkach masowego przekazu (czyt. masowego ogłupiania) o pewnej inicjatywie nazwanej Komitetem Obrony Demokracji. Ponieważ jak obrazują to sondaże większość Polaków nie interesuje się zamieszaniem wokół Trybunału Konstytucyjnego oraz niespecjalnie przejmuje się jakimiś „komitetami” obrony czegoś co gdyby było zagrożone, nie pozwoliłoby takim komitetom istnieć, więc postanowiłem przybliżyć sylwetki osób, które tworzą ów inicjatywę.
koddd1
Zacznijmy więc od samej góry, chociaż jak się przekonacie czytając dalej ten artykuł, Ci na samej górze to jedynie pionki – marionetki wystawione do odgrywania swojej roli.

Jednym z założycieli KOD-u jest Krzysztof Łoziński. O tym panu właściwie za wiele ciekawego nie można napisać. W ciągu ostatnich 10 lat prowadził lewacki portal „Kontrateksty” razem z Piotrem Rachtanem i Stefanem Bratkowskim, na łamach którego wyszydzał i obrażał Polaków, polski patriotyzm oraz religię katolicką. A współtworzył ten portal z bardzo doborowymi „demokratami”, szczególnie tutaj należy wspomnieć o S. Bratkowskim.
Stefan-Bratkowski
Stefan Bratkowski – żydowski komunista, w okresie stalinizmu członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, członek egzekutywy PZPR w Związku Literatów Polskich a także członek Komitetu Centralnego Związku Młodzieży Socjalistycznej. Założyciel Gazety Wyborczej i spółki Agora.
k
Jego córką jest Katarzyna Bratkowska – zadeklarowana komunistka, zwolenniczka Józefa Stalina. Propagatorka gender, aborcji i pederastii. W 2011 roku wystawiała północnokoreańskie opery autorstwa Kim Ir Sena. Organizatorka corocznej „Manify”, wraz z żydówkami i feministkami Szczuką oraz Graff.
Drugi ze współpracowników Łozińskiego, P. Rachtan był członkiem Platformy Obywatelskiej.
Piotr Rachtan
Piotr Rachtan – pochodzenie żydowskie. Rachtan w roku 1968 podobnie jak Łoziński zajmował się rozprowadzaniem ulotek nawołujących do protestów w obronie komunistów pochodzenia żydowskiego, którzy w wyniku wewnętrznej walki w PZPR-ze tracili władze w Polsce. Rachtan był według inspektora Wydziału III Komendy Milicji Obywatelskiej miasta stołecznego Warszawy Zbigniewa Stefanka bliskim współpracownikiem Adama Michnika oraz grupy tzw. Komandosów.
Komandosi byli grupą żydowskich studentów, których rodzice lub inni bliscy członkowie rodziny zajmowali wysokie stanowiska w PRL-u i którzy w wyniku działań frakcji tzw. Partyzantów stopniowo tracili wpływy we władzach Polski Ludowej.
Fragment donosu znajdującego się w archiwach IPN, złożonego do inspektora MO Stefanka przez kontakt poufny o pseudonimie „Maciej” 3 maja 1968 roku:
„Znakomita większość tego towarzystwa należy do złotej młodzieży stolicy. Utrzymują ze sobą bardzo ścisłe kontakty towarzyskie – razem na zajęciach, w Łazienkach, na prywatkach. Pochodzą z rodzin wysoko postawionych urzędników (wielu z nich sprawowało wysokie funkcje w czasach stalinowskich). Grupa z [brak nazwy ulicy ] ma bardzo bliskie kontakty z I rzutem „komandosów” – przede wszystkim z Michnikiem,, Szlajferem i Grudzińską. W okresie poprzedzającym 8 marca część uniwersytecka grupy brała czynny udział w akcji nazywanej na UW „wojną ulotkową”: i tak Piotr Rachtan dał Magdzie do przepisania i kolportowania ulotki z cyklu „Przeciw faszystowskiej prowokacji” – ta przekazała je Adamowi, sama też pisząc. […] Całe towarzystwo wywodzi się z ekskluzywnych szkół warszawskich – Żmichowskiej, Gottwalda, Słowackiego i Batorego, działalność polityczno-towarzyską rozpoczynało jeszcze w szkole. Grupa ma kontakty z wysokimi czynnikami – z racji swoich koneksji. Reprezentuje program rewizjonistyczny, proizraelski, a w odniesieniu do niektórych osób – można nawet powiedzieć – syjonistyczny.”
Rachtan tak jak w roku 1968 tak i dzisiaj namawia do udziału w ulicznych rozruchach
Tak więc panowie Łoziński i Rachtan znają się nie od dziś. Oboje zajmowali się w marcu 1968 roku napuszczaniem polskich studentów na ZOMO w imię interesu wąskiej grupy żydowskich studentów, działających na zlecenie swoich rodziców bądź bliskich krewnych, którzy z dnia na dzień tracili stołki. Czy nie przypomina to wam dzisiejszej sytuacji w Polsce?
Tyle o pierwszym z założycieli KOD-u. Teraz zajmijmy się Walterem Chełstowskim.
Dwóch deprawatorów
Dwóch deprawatorów polskiej młodzieży – Owsiak i Chełstowski
Walter Chełstowski – jeden z założycieli Komitetu Obrony Demokracji. Syn komunistycznych propagandystów – Jolanty i Stanisława Chełstowskich, redaktorów tygodnika „Po prostu”, będącego propagandowym oddziałem Związku Młodzieży Polskiej, komunistycznej organizacji zajmującej się stalinowską indoktrynacją, wzorowanym na bolszewickim Komsomole.
Walter Chełstowski jest bliskim współpracownikiem naczelnego deprawatora polskiej młodzieży Jerzego Owsiaka, syna pułkownika Milicji Obywatelskiej, który w okresie stalinizmu zajmował się rozbijaniem Polskiego Stronnictwa Ludowego. (Nie mylić z dzisiejszym PSL-em)
Chełstowski w okresie PRL-u zajmował się organizacją Festiwalu w Jarocinie, a w III RP współtworzył Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, która zajmuje się organizacją tzw. Przystanku Woodstock, wzorowanego na amerykańskim Woodstocku, który był narzędziem marksistowskiej rewolucji kulturowej lat 60-tych i 70-tych w USA i który doprowadził do fali alkoholizmu, narkomanii, niechcianych ciąż a przede wszystkim zarażeń wirusem HIV i zachorowań na AIDS, które zniszczyły życie setkom tysięcy Amerykanów.
Jerzy Owsiak po wizycie w USA w 1994 roku i odwiedzeniu amerykańskiego „Woodstocku” zachwycony tym festiwalem postanowił razem z Chełstowskim zorganizować tego typu „imprezę” w Polsce.

Chełstowski na swoim profilu facebookowym 19 listopada 2015 roku przyznał się, że w wyborach parlamentarnych poparł partię .Nowoczesna.
Jeżeli już wspomniałem o partii .Nowoczesna to nie mogę pominąć jej przywódcy a zarazem wielkiej „gwiazdy” demonstracji organizowanych przez KOD a więc Ryszarda Petru.
Petru i jego mocodawca, Żyd George Soros
Ryszard Petru – słysząc to nazwisko od razu przychodzi mi na myśl jedna osoba – Balcerowicz. Nie trudno żeby takie skojarzenia się nie pojawiały gdyż śledząc „karierę” Petru od lat 90-tych można się przekonać, że bardzo konsekwentnie podąża on za swoim „Mistrzem”.
UCZEŃ Balcerowicza na marszu KOD
I tak Petru w połowie lat 90-tych rozpoczął pracę w fundacji CASE – Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych, założonej m.in. przez Ewę Balcerowicz, Jacka Rostowskiego (Rothfelda) oraz Tadeusza Baczko. Tadeusz Baczko jest bratankiem Bronisława Baczko, żydowskiego komunisty, oficera politycznego Ludowego Wojska Polskiego oraz jednego z głównych ideologów stalinizmu w Polsce.
Jednym z członków rady fundacji CASE jest rzecz jasna … Leszek Balcerowicz. Ale jak zapewne wszyscy zorientowani w tematach związanych z Balcerowiczem wiedzą, że w jego otoczeniu zawsze gdzieś czai się jeden z najważniejszych obecnie ludzi na świecie a więc George Soros. I tak jest również i w tym przypadku. Jak można przeczytać na stronie CASE członkiem rady naukowej tej fundacji jest Jeffrey Sachs, protegowany Sorosa, który z jego polecenia napisał dla Polski na przełomie lat 80-tych i 90-tych w ciągu jednej nocy kompletny program transformacji z ustroju socjalistycznego na kapitalistyczny.
Jeffrey Sachs, członek CASE
Jak przyznał Minister Przekształceń Własnościowych, który rozpoczął wdrażanie programu Sorosa i Sachsa, niejaki Kuczyński Polska miała być jedynie „królikiem doświadczalnym”, na którym Soros chciał przetestować transformacje ustrojową tak, aby kilka lat później zastosować ten sam chwyt w Rosji.
I tak też się stało. W Rosji zastosowano bardzo podobną terapię szokową w wyniku której 90% rosyjskiego społeczeństwa popadło w nędze a wąska grupa 15-20 żydowskich oligarchów, współpracowników Sorosa przejęła niemal 80% rosyjskich złóż surowców naturalnych i dorobiła się w niespotykanie krótkim czasie ogromnych majątków, liczonych w dziesiątkach miliardów dolarów.
Ale wracając do Sachsa: program transformacji ustrojowej w Polsce był wdrażany przy pomocy finansowej Fundacji S. Batorego, założonej rzecz jasna przez George Sorosa. W swojej książce „Underwriting Democracy” z roku 1991 napisał:
„[…] Połączyłem swoje wysiłki z prof. Sachsem z Harvard University, którego działalność sponsorowałem przez Fundację Stefana Batorego”
Dlaczego o tym wspominam? Otóż fundacja CASE której założycielem są państwo Balcerowicz i której członkiem jest Ryszard Petru jest finansowana przez Fundację Stefana Batorego należącą do Sorosa.
Sponsorzy funduszu Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe
Ale to nie wszystko. CASE jest również finansowana przez fundację Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe, która to z kolei bierze pieniądze od Rockefeller Brother Fund, założonej przez Davida Rockefellera oraz z Open Society Institute (Instytut Społeczeństwa Otwartego) , należącego do …. George Sorosa.
Ryszard Petru jest także obecnie przewodniczącym Towarzystwa Ekonomistów Polskich, założonego rzecz jasna przez Leszka Balcerowicza oraz członka PZPR i doradcę I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Janusza Beksiaka.
Ryszard Petru był także współpracownikiem Balcerowicza przy Forum Obywatelskiego Rozwoju, fundacji założonej przez Balcerowicza.
Strona fundacji FOR
Forum Obywatelskiego Rozwoju jak można przeczytać na stronie tej organizacji jest finansowane przez Fundacje Stefana Batorego oraz Instytut Otwartego Społeczeństwa, należące do … George Sorosa.
Oczywiście pisząc o partii .Nowoczesna nie można zapomnieć o jej współzałożycielu, Pawle Rabieju, który był rzecznikiem fundacji Pro Civili, założonej przez oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych współpracujących z radzieckim/rosyjskim wywiadem wojskowym GRU. Fundacja Pro Civili znana jest z tego, że wyprowadzała z Wojskowej Akademii Technicznej setki milionów złotych, które następnie trafiały na konta osób mieszkających na terenie byłych republik radzieckich.
Żeby nie odbiegać zbyt od tematu Fundacji Batorego zajmijmy się kolejną gwiazdą Komitetu Obrony „Demokracji”, Agnieszką Holland.
Holland na demonstracji KOD
Agnieszka Holland – reżyserka teatralna i filmowa pochodzenia żydowskiego. Córka bolszewika i syjonisty Henryka Hollanda.
Henryk Holland – żydowski bolszewik, członek syjonistycznej organizacji Haszomer Hacair, będącej odłamem Światowej Organizacji Syjonistycznej. Członek Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Redaktor „Czerwonego Sztandaru” i „Młodzieży Stalinowskiej”, dwóch komunistycznych gadzinówek wydawanych przez sowieckie władze okupujące Polskę. W późniejszym okresie członek komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej oraz czołowy propagandysta PRL-u.
Holland na spędzie KOD-u
Agnieszka Holland jest obecnie członkinią rady Fundacji Stefana Batorego, należącej do Sorosa.
Agnieszka Holland na stronie Fundacji Sorosa
Holland znana jest ze swoich antypolskich wypowiedzi oraz notorycznego opluwania polskiego patriotyzmu.
Pan z brodą stojący za panią Holland nazywa się Andrzej Miszk i jest jednym z założycieli Komitetu Obrony Demokracji.
Andrzej Miszk
Andrzej Miszk – polski diakon „katolicki”, „przedsiębiorca” oraz bloger. Działacz opozycji w czasach PRL-u, w trakcie przemian ustrojowych porzucił działalność opozycyjną i zajął się nielegalnym handlem książkami, na terenie Polski i Niemiec. Współpracuje z założonym przez koncesjonowane środowiska „katolickie” w PRL-u miesięcznikiem „Więź”. W 2004 roku założył portal Tezeusza. Obecnie jest jest redaktorem naczelnym portalu tezeusz.pl oraz prezesem fundacji Tezeusz.
Interesująco brzmi deklaracja ideowa portalu tezeusz.pl:
„Jako katolicy staramy się o twórczą wierność wobec Magisterium Kościoła, a jednocześnie zgodnie z duchem II Soboru Watykańskiego podejmujemy dialog ekumeniczny i międzyreligijny, który uważamy za integralną część bycia katolikami. Jesteśmy otwarci na egzystencjalny, filozoficzny i teologiczny dialog z chrześcijanami innych wyznań, członkami religii niechrześcijańskich, agnostykami i niewierzącymi oraz każdym człowiekiem dobrej woli, bez względu na wyznanie, światopogląd, wykształcenie, rasę, narodowość, język, wiek, płeć i orientację seksualną”
Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości co do intencji tego „duchownego”?
Kolejną „gwiazdą” protestów KOD-u którą się zajmę jest Marcin Święcicki.
Święcicki na spędzie KOD-u
Marcin Święcicki – „wzorowy” demokrata, członek Związku Młodzieży Socjalistycznej, Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej oraz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Członek Komitetu Centralnego PZPR oraz sekretarz KC.
Święcicki był w 1968 roku organizatorem protestów studenckich, podobnie jak wcześniej opisani tutaj Łoziński i Rachtan. Według utajnionego raportu Milicji Obywatelskiej Święcicki został aresztowany 21 kwietnia 1968 roku przez Służbę Bezpieczeństwa PRL-u za organizowanie nielegalnego zgromadzenia. Wraz z nim aresztowano m.in. Michała Komara, Włodzimierza Kuperberga, Claude Goldberga, Fajna Lewina, Lejbe Fogelmana, Stefana Bekiera (Borensztajna) oraz Andrzej Celińskiego. Każdy z nich oprócz Święcickiego miał pochodzenie żydowskie. Co więc wśród nich robił Święcicki ?
Żoną Święcickiego jest Joanna Święcicka, z domu Szyr. Ojcem Joanny a teściem Święcickiego jest Eugeniusz Szyr
Żydowski bolszewik Eugeniusz Szyr
Eugeniusz Szyr – żydowski bolszewik, agent sowieckiego wywiadu wojskowego GRU, członek Komunistycznej Partii Polski, Polskiej Partii Robotniczej oraz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W latach 1948-1981 członek Komitetu Centralnego PZPR a w latach 1964-1968 członek Biura Politycznego KC PZPR.
Żołnierz walczący z narodem hiszpańskim w tzw. Brygadach Międzynarodowych podczas wojny domowej w tym kraju. Oficer polityczny komunistycznego batalionu im. Palafoxa, komisarz polityczny ds. demobilizacji brygad międzynarodowych. Pochowany na warszawskich Powązkach !
Co ciekawe w batalionie Brygad Międzynarodowych im. Palafoxa podczas wojny domowej w Hiszpanii walczył razem z Szyrem niejaki Henryk Toruńczyk, żydowski bolszewik, członek Komunistycznej Partii Polski, dowódca Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Toruńczyk został pod koniec wojny domowej w Hiszpanii dowódcą wszystkich jednostek międzynarodowych, wspieranych przez komunistyczny Komintern i NKWD.
Córką Henryka Toruńczyka jest Barbara Toruńczyk, aktywna uczestniczka rozruchów marca 1968. Członkini grupy tzw. Komandosów. Bliska współpracowniczka Aleksandra Smolara, prezesa zarządu Fundacji im. S. Batorego.
Paryż 1983, pierwsza od lewej B.Toruńczyk. Obok niej w okularach A. Smolar
Córka Eugeniusza, Joanna w 1968 roku była aktywną uczestniczką rozruchów na polskich uczelniach, podobnie jak Święcicki. Przyczyną tego była najprawdopodobniej utrata przez Szyra stanowiska członka Biura Politycznego PZPR. Według wymienionego przeze mnie przy okazji Piotra Rachtana kontaktu poufnego o pseudonimie „Maciej” Joanna Szyr również była związana ze środowiskiem tzw. Komandosów, wynika z donosu złożonego przez „Macieja” oficerowi Milicji Obywatelskiej Zbigniewowi Stefankowi.
Fragment donosu z archiwów IPN:
„Luźniej związani z tym towarzystwem [z komandosami] są: Matwin z I r. matematyki, bracia (bliźniacy) Drukierowie. Jacek Andrzejewski (vel Ajzen, s. Leona), Michał Komar, Konar (vel Kohn), s. Juliana, Wanda i Maria Ochab, Joanna Szyr.”
Michał Komar – współpracownik „Komandosów”. Aresztowany w 1968 roku przez SB razem ze Święcickim za wszczynanie rozruchów na polskich uczelniach. Syn Wacława Komara (Mendel Kossoj).
Wacław Komar
Wacław Komar – nazwisko prawdziwe Mendel Kossoj – żydowski bolszewik, syjonista. Morderca pracujący dla Komunistycznej Partii Polski. Członek syjonistycznej organizacji Haszomer Hacair. Uczestnik wojny domowej w Hiszpanii po stronie Bolszewików. Dyrektor VII Departamentu Ministerstwa Bezpieki. Dowódca Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Członek Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Komunistycznej Partii Polski, Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej oraz sekcji młodzieżowej Międzynarodówki Komunistycznej. Szkolony przez Armię Czerwoną. Agent sowieckiej policji politycznej OGPU oraz NKWD.
I kolejny „obrońca demokracji” Karol Modzelewski.
Karol Modzelewski
Karol Modzelewski – właściwie Cyryl Budniewicz, urodzony w Moskwie żydowski komunista, członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Wydalony z partii za lewicowe odchylenia ! Aktywny uczestnik wydarzeń marca 1968. Według raportu płk Milicji Obywatelskiej Stanisława Sławińskiego podczas aresztowania Modzelewskiego w jego domu 11 kwietnia 1968 roku zabezpieczono maszynę do drukowania oraz ulotki nawołujące polskich studentów do rozruchów i wystąpień przeciwko władzy (czytaj napuszczające Polaków na Polaków).
I kolejna obrończyni demokracji, Wanda Nowicka.
W. Nowicka (w różowym szaliku)
Wanda Nowicka – feministka, działaczka lewackiej partii Ruch Palikota, Europa Plus a obecnie Zjednoczona Lewica. Matka Michała i Floriana Nowickich, dwóch działaczy organizacji skrajnie lewicowych i komunistycznych. Nowicka znajduje się na liście płacowej przemysłu aborcyjnego. Jej organizacja otrzymuje fundusze od międzynarodowego koncernu farmaceutycznego produkującego środki antykoncepcyjne oraz międzynarodowej organizacji zajmującej się produkcją i dystrybucją przyrządów przeznaczonych do przerywania ciąży.
Nowicka na paradzie
Nowicka zajmuje się także propagowanie gender oraz pederastii.
Kolejnym KOD-owcem którym się zajmę jest niejaki Jan Tomasz Gross.
Gross i jego była żona Irena Grudzińska-Gross
Jan Tomasz Gross – żydowski polonofob, uczestnik rozruchów marca 1968. Znany z zakłamywania historii i powielania kłamstw na temat udziału Polaków w pogromie w Jedwabnym.
Od lewej: Jan Kofman, Barbara Skowrońska, Irena Grudzińska, Jan Lityński, Jan Tomasz Gross, Aleksander Smolar, Adam Michnik
Irena Grudzińska była w 1968 roku członkinią tzw. Komandosów, podobnie jak większość osób z powyższego zdjęcia. Aleksander Smolar (na zdj. w ciemnych okularach), syn Hersza Smolara, żydowskiego bolszewika i syjonisty jest obecnie prezesem zarządu Fundacji im. Stefana Batorego, założonej przez Sorosa.
Aleksander Smolar
Aleksander Smolar – żydowski komunista, członek Związku Młodzieży Polskiej, Związku Młodzieży Socjalistycznej oraz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. II sekretarz komitetu PZPR na wydziale ekonomii politycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Aktywny uczestnik rozruchów marca 1968 roku, członek grupy tzw. „Komandosów”. Syn Hersza Smolara. Obecnie prezes zarządu Fundacji im. Stefana Batorego, należącej do George Sorosa.
Hersz Smolar
Hersz Smolar – Grzegorz Smolar – żydowski bolszewik, ojciec Aleksandra, członek Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Komunistycznej Partii Polski, Polskiej Partii Robotniczej oraz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Organizator spotkań młodzieży syjonistycznej.
W roku 1920 po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej Hersz Smolar zajmował się organizowaniem bolszewickich Komitetów Rewolucyjnych przejmujących władze na terenach okupowanych przez Armię Czerwoną. Poszukiwany przez polską Żandarmerię Wojskową za antypolską działalność. Pracownik Międzynarodówki Komunistycznej oraz sekretarz Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi.
Irena Grudzińska, koleżanka A. Smolara z „komandosów” jest córką Jana Grudzińskiego, wiceministra leśnictwa i przemysłu drzewnego PRL-u, odwołanego w 1968 roku za popieranie działalności swojej córki.
Jan Tomasz Gross jest synem Zygmunta i Hanny Grossów. Zygmunt Gross był pracownikiem naukowym. W 1969 roku za wspieranie działalności swojego syna oraz innych Żydów musiał udać się na emigrację.
A wracając jeszcze do Fundacji Batorego:
Udziałem w marszach Komitetu Obrony Demokracji na swoim facebookowym profilu chwali się niejakaIngeborga Janikowska-Lipszyc.
Profil pani Lipszyc
Post pani Lipszyc o Trybunale polubiła niejaka Lidia Kołucka-Żuk, absolwentka i pracownik uniwersytetu Yale.

Pani Kołucka-Żuk jest dyrektorem wykonawczym funduszu Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe, który jest wspierany finansowo przez Rockefeller Brothers Fund i należący do Sorosa Open Society Institute.
Pani Kołucka-Żuk na stronie Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe
Pani ta jest członkinią programu Obywatele dla Demokracji, zajmującego się głównie szerzeniem w Polsce marksizmu kulturowego.
Strona programu Obywatele dla Demokracji
Program ten został wdrożony oraz jest finansowany przez Fundację im. Stefana Batorego, a pani Janikowska-Lipszyc zajmuje tam stanowisko koordynatora ds. m.in. „zwalczania dyskryminacji”. Całkowity budżet programu wynosi 37 mln Euro czyli około 150-160 mln złotych.
Pani Lipszyc na stronie fundacji Sorosa
Oczywiście pani Janikowska-Lipszyc jest także pracownikiem Fundacji Batorego.
Innym pracownikiem Fundacji Stefana Batorego który chwali się na Facebooku swoją obecnością na marszach KOD-u jest Szymon Gutkowski.
Profil Gutkowskiego
Szymon Gutkowski – członek zarządu Fundacji im. S. Batorego, w 1991 roku współpracownik Jacka Kuronia (Izaak Kordblum). Doradca instytucji finansowych w byłych republikach radzieckich. Realizator Programu Powszechnej Prywatyzacji, czyt. zniszczenia ponad 500 polskich zakładów pracy.
I następny obrońca demokracji, Tomasz Cimoszewicz.
Tomasz Cimoszewicz
Tomasz Cimoszewicz – syn Włodzimierza Cimoszewicza, członka Związku Młodzieży Socjalistycznej oraz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, tajnego współpracownika wywiadu PRL-u o pseudonimie „Carex”. Wnuk Mariana Cimoszewicza (Goldsteina)
Marian Cimoszewicz
Marian Cimoszewicz – pochodzenie żydowskie, agent NKWD, oficer polityczny Armii Czerwonej, oficer Informacji Wojskowej oraz Wojskowej Służby Wewnętrznej, odpowiedników sowieckiego GRU. W latach 1945-1946 zajmował się „likwidacją polskiego podziemia niepodległościowego”, czyt. mordowaniem polskich patriotów. Znany z brutalnych przesłuchań i stosowania wyniszczającej przemocy psychicznej, m.in. przesłuchiwania więźniów z pistoletem przy skroni.
Następnym obrońcą demokracji maszerującym na czele stawki jest Ryszard Kalisz
Kalisz, pierwszy od lewej
Ryszard Kalisz – członek Socjalistycznego Związku Studentów Polskich oraz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Kalisz na tzw. Paradzie Równości
Kalisz jest etatowym uczestnikiem parad zboczeńców i innych tego typu spędów.
Pani w niebieskawym płaszczu po prawej stronie na pierwszym zdjęciu z Kaliszem to kolejna obrończyni demokracji – Kamila Gasiuk – Pihowicz.

Kamila Gasiuk-Pihowicz – polska prawniczka, rzecznik prasowy partii .Nowoczesna oraz posłanka na sejm z ramienia tej partii. W przeszłości członkini Stowarzyszenia Młode Centrum, finansowanego przez różnorakie zagraniczne fundacje, którego przewodniczącym był już wcześniej przeze mnie wspomniany Szymon Gutkowski, członek zarządu Fundacji Stefana Batorego, należącej do Sorosa.
I kolejny wzorowy „demokrata”, Marek Borowski (Berman)
Marek Borowski na demonstracji KOD-u
Marek Borowski – nazwisko prawdziwe Berman – żydowski komunista, członek PZRP-u oraz Związku Młodzieży Socjalistycznej. Marek Borowski (Berman) jest synem Wiktora Borowskiego (Aarona Bermana), żydowskiego bolszewika, członka Komunistycznej Partii Polski oraz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej.
Aaron Berman był wielokrotnie aresztowany i skazywany za antypolską działalność. Był członkiem Polskiej Partii Robotniczej.
Bratem Aarona Bermana był Bronisław Berman – żydowski bolszewik, członek Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy oraz członek Komunistycznej Partii Polski. Wielokrotnie aresztowany i więziony za antypolską działalność.
Na marszach KOD-u lubi się pokazywać także niejaka Monika Płatek.
Monika Płatek na spędzie KOD-u
Monika Płatek – feministka, propagatorka gender i pederastii. Członkini rady programowej fundacji Panoptykon. Fundacja ta jest finansowana przez Fundację im. S. Batorego oraz Instytut Społeczeństwa Otwartego należące do …. George Sorosa.
Strona internetowa fundacji Panoptykon
Fundusz Panoptykon wspiera także wspomniany już wcześniej przeze mnie Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe, finansowany przypomnijmy przez Davida Rockefellera i George Sorosa.
Profil Płatek na Wikipedii
Monika Płatek była także ekspertką ds. prawnych fundacji Open Society Institute, należącej do ….. oczywiście George Sorosa.
Jednym z założycieli KOD-u jest także Radomir Szumełda.
Szumełda z agentem Stasi, TW „Oscarem”
Radomir Szumełda – polityk PO, zadeklarowany pederasta, jeden z założycieli Komitetu Obrony Demokracji.
Szumełda z „tramwajarką” Henryką Krzywonos oraz Agnieszką Pomaską (druga z lewej)
Agnieszka Pomaska – polityk PO.
Agnieszka Pomaska na antenie Al Jazeery razem z niejakim Grzegorzem Makowskim, członkiem … Fundacji Stefana Batorego przejęta była troską o upadającą polską demokracje.
Grzegorz Makowski na stronie Fundacji Sorosa
Oczywiście rozmowa o tym z dziennikarką na antenie Al Jazeery, a więc stacji telewizyjnej należącej do władz państwa Katar, jednego z najbardziej antydemokratycznych krajów na świecie to najbardziej odpowiednie do tego miejsce..”
źródło: wolna-polska.pl

SCENARIUSZ działania – Krok po KROKU od 26 lat

czwartek, lutego 25, 2016

Sovdepia Rosja. Mordercy Kresów i Polaków


Wspomnienia Zesłańca

Echa Polesia 1/2008
Opis zdarzeń oparty jest na faktach, do opracowa­nia których wykorzysta­łem pamiętnik pisany w Kazachsta­nie przez Tadeusza Bubień (moje­go wujka). Należą do nich: 42 listy w oryginale, kartki pocztowe, doku­menty z NKWD, kołchozu, zdjęcia dokumentalne z miejsca zesłania, własne zapamiętane przeżycia oraz relacje zesłanych członków rodziny.
1. Wigilia rodziny Tumiłowiczów w 1932 roku
1. Wigilia rodziny Tumiłowiczów w 1932 roku

h2
3. Jadwiga Tumiłowicz.
2. Jadwiga Tumiłowicz.
Wspanialy i krótki okres był mo­jego dzieciństwa. Doskonale pamię­tam lata 1938,1939 i dalsze. Urodzi­łem się w miejscu czarownym, na Po­lesiu. Tu ongiś sięgała Puszcza Bia­łowieska, pozostawiając relikty przy­rody takie jak 200-300-letnie dęby, wielką, tętniącą życiem rozmaitość owadów, roślin, ptaków i zwierząt. Pamiętam roje kolorowych motyli, ciem, płynących w powietrzu ważek, koncerty świerszczy, żab i ptaków. Beztrosko spędzałem czas dzieciń­stwa z rodzeństwem w naszym sa­dzie, ogrodzie na łące pod czujnym okiem naszej opiekunki Mili. Zasy­pialiśmy w hamakach na świeżym powietrzu, cieszyliśmy się huśtaw­kami, kompozycyjnym zapachem kwiatów, owoców, itp. Tu mieszkał zlepek różnych narodowości: pol­skiej, żydowskiej, białoruskiej, litewskiej, tatarskiej, ukraińskiej, francu­skiej i niemieckiej w obopólnej zgo­dzie. Nasi rówieśnicy przychodzili do nas w gościnę, na zabawy, a ba­riera językowa nie istniała. Mój oj­ciec – Aleksander Tumiłowicz był leśniczym, oprowadza! po kniejach myśliwych prawie z całej Europy, towarzyszyły im wykwintne damy pozostające u nas na obiadach. Tato po wybudowaniu dwóch domów, za­łożył zakład fotograficzny. Zajmując się głównie zdjęciami, zrezygnował z leśnictwa.
2. Na ganku domu Tumiłowiczów. Stoją od lewej: Łucja Gilejko z d. Bubień c. Józefa i Emilii. Na ręku syn Ryszard Gilejko. W kapelu¬szu - Jan Gilejko, z kokardą - Jan Stanisław Tumilowicz, z białym kołnierzem - Jadwiga Tumiłowicz z d. Bubień c. Józefa i Emilii ur. 22.03.1911 w Libawie, w czapce gimnazjalnej - Tadeusz Bubień s. Józefa i Emilii ur. 28.10.1924 w Baranowiczach. Foto: Aleksander Tumiłowicz.
3. Na ganku domu Tumiłowiczów. Stoją od lewej: Łucja Gilejko z d. Bubień c. Józefa i Emilii. Na ręku syn Ryszard Gilejko. W kapeluszu – Jan Gilejko, z kokardą – Jan Stanisław Tumilowicz, z białym kołnierzem – Jadwiga Tumiłowicz z d. Bubień c. Józefa i Emilii ur. 22.03.1911 w Libawie, w czapce gimnazjalnej – Tadeusz Bubień s. Józefa i Emilii ur. 28.10.1924 w Baranowiczach. Foto: Aleksander Tumiłowicz.
4. 16-letni Aleksander Tumilowicz ur 17.08.1897 r. w Borsukowej Grzędzie k/Mińska s. Szymona i Zofii.
4. 16-letni Aleksander Tumilowicz ur 17.08.1897 r.
w Borsukowej Grzędzie k/Mińska
s. Szymona i Zofii.

h6

Niepokoje roku 1939

7. Hancewicze, 16.02,1939 r. Ks. Stanisław Kurek z organi-stą. Od lewej: Justyna, Teresa i Jan Stanisław Tumilowicz.
7. Hancewicze, 16.02,1939 r. Ks. Stanisław Kurek z organistą. Od lewej: Justyna, Teresa i Jan Stanisław Tumilowicz.
Dobrze pamiętam lata: 1938, 1939 i dalsze. W połowie sierpnia 1939, tato otrzymał kartę mobilizacyjną na woj­nę z Niemcami (należał do KOP, był plutonowym). Podczas obiadu poże­gnalnego opowiedział swoje dzieje – „Pochodzę z bogatej rodziny ziemiań­skiej. Rodzice moi Szymon i Zofia Tumiłowiczowie mieli majątek ziemski w Borsukowej Grzędzie koło Mińska.
Tu się urodziłem, mam starszą sio­strę Olgę, zamężną z legionistą Oku- liczem (obecnie jest na liście katyń­skiej – przyp. autora). Sierotą zosta­łem w wieku 16 lat. Rodzice aresztowani przez władze sowieckie zginęli, majątek rozgrabiono, a myśmy z sio­strą uciekli. Ja cudem ocalałem, ukry­wałem się w studni kolo naszego ma­jątku przez ponad 6 miesięcy. Dobry sąsiad wywiózł mnie pod Baranowi- cze pod kopą siana, tam pracowałem jako parobek. Po zwycięstwie Wojsk Polskich osiadłem w Hancewiczach, gdzie byłem leśniczym, potem wła­ścicielem zakładu fotograficznego”. Zwrócił się do mamy: Jadziu pilnuj dzieci, nie wiem, czy wrócę”. Ucało­wał nas, pożegnał słowami: „Zostań­cie z Bogiem” i wyszedł. Więcej ojca żywego nie widziałem.
Ulicami Hancewicz maszerowały różnie ubrane oddziały pospolitego ruszenia z pałkami, szablami, karabi­nami. Miały bronić mieszkańców, bo coraz częściej mówiono o wojnie to z Rosjanami, to Niemcami. Przygo­towywano zapasy żywności, budowa­no schrony, zamykano sklepy. Nocą przemieszczały się polskie wojska. Wykupywano sól, cukier, zapałki.
8. Oddziały obrony mieszkań¬ców Hancewicz - 1938. Foto: Aleksander Tumilowicz.
8. Oddziały obrony mieszkań¬ców Hancewicz – 1938. Foto: Aleksander Tumilowicz.

1. IX. 1939

Tadeusz Bubień skonstruował radio kryształkowe, odbierające au­dycje z Baranowicz (około 50 km od Hancewicz). Już 1 września wiedzie­liśmy o wojnie. Tadzio mówił: „bom­bardują lotniska”; „naloty na War­szawę, Modlin”; „uderzenie z Prus”. Pierwsze naloty niemieckie – kilka bomb spadło na Hancewicze, są za­bici i ranni. Zbombardowano Bara- nowicze. Widoczna nocą luna poża­rów. Brak łączności radiowej. Przed 10.IX.39 pod wieczór, mama oban­dażowała polskiego żołnierza, dała chleb, mleko, koc, on już ledwo szedł. Siadł pod drzewem. Nadlaty­wał niemiecki samolot, dość nisko, zabijając ludzi na drodze. Uciekali­śmy do schronu. Żołnierz przymie­rzył, strzelił z karabinu, samolot wy­leciał w górę i spadł za lasem, ludzie wiwatowali, chcieli pogratulować, ale żołnierz już nie żył. Dziś wiem, że honor był silniejszy od śmierci. Naloty ustały. Wiedzieliśmy, że Pol­ska jest pod okupacją niemiecką.
9. Aleksander Tumitowicz, żołnierz września 1939 r„ plu-tonowy w walkach z Niemca¬mi, członek ZWZ w Warsza¬wie, gdzie wykonywał zdjęcia dla organizacji. Fotografia z30.IV.1940 r. potwierdza przebywanie A. Tumiłowicza przy ul. Krochmalnej 73-29 w Warszawie.
9. Aleksander Tumitowicz, żołnierz września 1939 r., plutonowy w walkach z Niemcami, członek ZWZ w Warszawie, gdzie wykonywał zdjęcia dla organizacji. Fotografia z 30.IV.1940 r. potwierdza przebywanie A. Tumiłowicza przy ul. Krochmalnej 73-29 w Warszawie.

17.IX.1939

Byłem świadkiem napaści wojsk radzieckich na Polskę. Pamiętam niezwykle upalne lato roku 1939. Już nie wychodziliśmy poza nasz płot. Do Hancewicz zjechała cała na­sza rodzina. Mieliśmy spore zapasy w piwnicach, wodę z własnej studni, zapas opału, suchary, drób. Coraz mniej ludzi przychodziło do zdjęć.
Wrzesień 1939 r.
Wrzesień 1939 r.
16 września do późnej nocy babcia piekła chleb, nosiłem opał z drewut­ni. 17 września obudził mnie około południa chrzęst żelastwa, wystrza­ły, krzyki i rżenie koni. Zerwałem się z łóżka, starsi z rodziny już stali przy oknie za firankami. Wcisnąłem się pod łokciami. Całą szerokością na­szej ulicy szło wojsko sowieckie. Na czele oddziałów jechał konno dowód­ca. Nagle cofnęli się wszyscy. „Boże od nas” – krzyknęła babcia. Rzeczy­wiście, na koniu podjechał dowódca pod nasz płot i zniszczył szablą 6 czy 7 garnków wiszących na płocie – do dziś nie wiem dlaczego. Rozległy się strzały – strzelano do polskich żoł­nierzy, którzy nie zdążyli podnieść rąk w górę. Padli zabici.
Za piechotą szły konie ciągnące na wózkach z kołkami działa. Głuchy huk, czołgi, jadąc spychały i miażdży­ły z ludźmi i końmi stające nad rowa­mi wyładowane wozy. Nie da się tego zapomnieć. Strzelanina przeniosła się na bagna i oczerety. Trwało to aż do zmierzchu. Wbiegła do nas prze­straszona Poleszuczka – „Pani, tam czerwono od krwi, gęsto leżą zabici, nie dotrę do swojej chaty”. „Proszę przenocować u nas, zaraz podam ko­lację”. To bronił się Korpus Ochrony Pogranicza. Dziś wiem że nie miał szans, bo wojska ZSRR zaatakowa­ły Polskę na całej długości granicy wschodniej (1400km).

Okupacja sowiecka

Zarządzono zebrania mieszkań­ców. Ogłoszono amnestię dla więź­niów, powierzając im stanowiska. Po­wołano Radę Robotniczą. Zaczęły się spisy mieszkańców, tłumacząc, że armia radziecka wyzwoliła biedotę od panów i krwiopijców. Zamknięto sklepy. NKWD zarządziło stawienie się do prac publicznych wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat, po to, by sporządzić listy, potem wzy­wać na przesłuchanie. Wiele osób nigdy do domów nie wróciło. Piw­niczne zapasy żywności malały. Nikt nie przychodził do zdjęć. Z banków nie można było pobrać oszczędności. Sąsiad również nie oddawał długu (to łącznie ponad 5000 zł strat). Jeszcze nam pozostały pełne szuflady monet, w tym srebrnych.
h11

Wigilijne niespodzianki

10. Jeszcze razem
10. Jeszcze razem
2.XI.1939 r. urodziła się moja naj­młodsza siostra Helenka, wnosząc wiele radości. Przed wigilią zgłosił się do nas gajowy, przynosząc cho­inkę i wiadomość od naszego ojca. Jest w Warszawie, pozdrawia, ad­resu nie podał. Nadszedł czas wigi­lii, starannie przygotowanej. „Pierw­sza gwiazdka”, 12 potraw, 13 osób w domu, jesteśmy odświętnie ubra­ni. Ostatnia nasza wigilia w naszym domu rodzinnym. Modlitwa, biały obrus, dzielenie się opłatkiem, życze­nia. Smaczne posiłki. Zapach praw­dziwych świec, kręcą się na choince w różne strony ręcznie wykonane za­bawki, aniołki, pajace, zajączki, wiszą cukierki… i o dziwo w tej sytuacji są dla wszystkich prezenty. NKWD za­mknęło kościół… śpiewamy kolędy, po polsku na głosy.
11. Jeszcze razem
11. Jeszcze razem
Nagle łomot do okiennic, przekleństwa, jakiś żołdak krzyczy: „Kto tam pozwolił śpiewać, milczeć!”. Dopiero teraz zdaliśmy so­bie sprawę, że jesteśmy tu pod oku­pacją sowiecką. Zapanowała cisza… mogą nas aresztować. Tak przywita­liśmy Nowy Rok 1940.
Na drugi dzień mamy brat – Sta­nisław Bubień odjechał do Lidy, tam znalazł pracę w kantorze na kolei, jego żona Irena została urzędniczką, służącą i sprzątaczką biura. Wujek wykorzystał znajomość 4 języków (polski, białoruski, ukraiński, łaciń­ski). Oświadczył nam: pomogę wam i wszystkim zagrożonym aresztowa­nym.
12. Ostatnie zdjęcie przed aresztowaniem przez NKWD. 24.02.1940 r„ Hancewicze. gmina Kruhowicze, pow. Łu- niniec, woj. poleskie. Stoją od lewej: Jadwiga Tumiłowicz, Józef Bubień, Tadeusz Bubień, Emilia Bubień, Stanisław Bu- bień (uniknął aresztowania), Łucja Gilejko, Teresa, Jan Stanisław i Justyna Tumiło- wicz oraz Ryszard Gilejko. Na zdjęciu brak Aleksandra Tumiłowicza (w Warszawie), Jana Gilejko aresztowanego przez NKWD 25.09.1939. wy- wieziony do Archangielska i na Kołymę.
12. Ostatnie zdjęcie przedaresztowaniem przez NKWD. 24.02.1940 r., Hancewicze, gmina Kruhowicze, pow. Łuniniec, woj. poleskie. Stoją od lewej: Jadwiga Tumiłowicz, Józef Bubień, Tadeusz Bubień, Emilia Bubień, Stanisław Bubień (uniknął aresztowania), Łucja Gilejko, Teresa, Jan Stanisław i Justyna Tumiłowicz oraz Ryszard Gilejko. Na zdjęciu brak Aleksandra Tumiłowicza (w Warszawie), Jana Gilejko aresztowanego przez NKWD 25.09.1939. wywieziony do Archangielska i na Kołymę.
Ostatnie zdjęcie na progu na­szego rodzinnego domu w Hance­wiczach 24.11.1940 r., spotkaliśmy się po raz ostatni. Tym razem bez szwagra mojej mamy Jana Gilejko, który 25. IX. 1939 r. został w Stołpcach aresztowany przez NKWD peł­niąc funkcję kierownika pociągu osobistego Polska – ZSRR. Uznany za szpiega, otrzymał wyrok 8 lat ła­grów. Osadzony został w wiezieniu w Baranowiczach, maltretowany, przesłuchiwany odjechał na Kołymę 10.11.1940 r. w bydlęcym wagonie, o czym nie wiedzieliśmy.

Wywiadowca

28.11.1940 r. w Hancewiczach ciocia moja Gilejko Łucja urodzi­ła synka Zbyszka. Dość ostra zima, dużo śniegu. Ale mamy sporo opału (drewna). Ciężkie sowieckie sprzęty pojechały na gąsienicach, wyciąga­ją z lasu 200-300-letnie ścięte dęby. Ludzie szepczą „kradzież, rabunek”. Gajowy przywozi nam grube kona­ry odcięte z tych drzew – wywożo­nych do ZSRR. Wkrótce odwiedza nas młody enkawudzista – „Zdjęcie zróbcie”. „Ładnie tu” – podoba mu się korytarz z ciągiem kolorowych witraży. Po zdjęcia nie zgłosił się.

Aresztowanie

W nocy z 11 na 12 kwietnia 1940 r. usłyszeliśmy łomot do drzwi, krzy­ki, przekleństwa – głośne „Otkroj!” (otwierać). Mama mocuje się ze sztabą drzwi, wepchnięta przez na­pierających żołdaków sowieckich pada, wszyscy z nas boso. Chcę po­dać ciapy, dostałem kopniaka. Je­steście aresztowani” krzyczy do­wódca z pistoletem w ręku. Za nim dwóch żołdaków z ostro postawio­nymi na karabinach bagnetami, da­lej dwóch woźniców.
„Ruki w wierch” (ręce do góry). Drzwi pozostały cały czas otwarte, straszny ziąb, dzwonimy zębami. „Będzie rewizja. Nie ruszać się bo strzelam” – krzyczy enkawudzista. Zaczęliśmy płakać wraz z niemowlę­tami. Ze stołu zrabowano 2 budziki, z szuflad biżuterię, zegarki, srebr­ne monety. Wszystko co było w sza­fach, na pólkach wyrzucone zostało na środek pokojów. Tyle futer, skó­ry na podłodze, jakieś ubrania… „Burżuje!” krzyknął enkawudzista. Drugi żołnierz miał broń wymie­rzoną na nas. Przed rewizją mama spaliła dwie szuflady pełne zdjęć, na pewno mających znaczenie historyczne. – „Gdzie zdjęcia?” – „Nie zbieraliśmy.” – „Gdzie mąż?” – „Na wojnę poszedł, nie wrócił.” – „Broni nie ma” – stwierdził. – „Rodzina Tu- miłowicz – macie pół godziny na od­jazd.” – „Ale ja mam czworo dzieci.” rzekła mama. -„Milczeć! Możecie zabrać ze sobą 100 kg, a na dzieci 30 kg bagażu. Opuścić ręce!” -„Lu­ciu” – zwróciła się mama do siostry, „zostawię Ci Helenkę, z dwoma nie­mowlętami was nie aresztują”. -„Do­brze miła, zostaw becik”.
h16
Wszyscy pomagali pakować się, mama nakładała na nas jak najwię­cej ubrań, babcia wkładała świeżo upieczone bochny chleba. Za chwilę łzy pożegnania, znaki krzyża zza fi­ranek. Śnieg zakleja nam zapłakane oczy. Siedzimy w saniach na wiązce słomy. Za nami konwój NKWD z wy­mierzonymi w nas karabinami, mają koce. Mama trzyma nas przy sobie. Śpiewa „Kto się w opiekę…”. „Mil­czeć” słyszy, śpiewa dalej… Szep­cze nam „módlcie się dzieci….”. Na stacji w Hancewiczach wsadzono nas do wagonu, zaryglowano wraz z żołnierzem. Do Baranowicz doje­chaliśmy 13. IV. 1940 r. Nocujemy na peronie – bardzo zimno. Obok żołnierz z karabinem, całą noc cho­dzi, nie odzywa się. Rano zmieniają na innego. Pozwala nam się załatwić pod wagonem. „Nie uciekać – będę strzelać” – ostrzega.
h17

Spotkanie ciocią Łucją Gilejko

Mama zdjęła pierścionek – „po­zwólcie poszukać rodziny”. „Idź”. Długo nie wracała – zaczęliśmy pła­kać. „Nie płaczcie – bo rozstrzelam” – usłyszałem. Zrozumiałem, uspo­kajałem Justynę i Teresę. „Stasiu pić i jeść” – prosiły. Wraca mama z uśmiechem – „Są dziadek, babcia, wujek – w tamtym pociągu” – poka­zuje. Idąc z powrotem do nas z wo­dą nie widzi, jak ciocia Gilejko zbli­ża się do nas etapami. Bierze raz Helenkę podnosi, kładzie na pero­nie, potem Zbyszka, taszczy bagaż, prowadzi Rysia za rękę… Zobaczy­ła mamę, nie umie po rosyjsku. – „Towariszcz, pierepraszaju (zamiast „izwiniaju”) o tam”… on nie rozu­mie. Odwraca się, wyciąga chustecz­kę, ociera łzy… był człowiekiem. Rozkazuje brać niemowlaki, zwraca się do dwóch z jego konwoju, „pod­nieść”. „Nam nie wolno”. Rozkazuję – za niewykonanie rozkazu rozstrze­lam was. Poskutkowało. Tak odzy­skaliśmy Helenkę. Ciocia poszła do wagonu, myśmy jeszcze zostali.
13. Olga Tumiłowicz siostra Aleksandra i Stanisław Oku- licz legionista rozstrzelany 14.09.1937 r. w Kuropatach k/Mińska, zrehabilitowany w 1960 r.
13. Olga Tumiłowicz siostra Aleksandra i Stanisław Okulicz legionista rozstrzelany 14.09.1937 r. w Kuropatach k/Mińska, zrehabilitowany w 1960 r.

Podróż, odjazd w nieznane

14.IV. 1940 r. załadowano nas do bydlęcego wagonu. O dziwo poma­ga nam w tym nasz sąsiad winien nam 2000 zł, których nie zamierzał oddać. W wagonie ciemno, po środ­ku piecyk bez kominka, obok dziu­ra, po bokach dwie rynienki – to ubikacja. Dwie prycze przy ścianie, u góry dwa małe zakratowane okien­ka z drutem kolczastym. Z 15 na 16 kwietnia nocą ruszyliśmy. Usłysze­liśmy śpiewany hymn polski, „Boże coś Polskę”, „Serdeczna Matko” – śpiewano w wagonach. Konwojenci tłukli kolbami – ale byliśmy zaryglo­wani. Mijając polską granicę, ska­zańcy płakali. Trzymaliśmy się tobołów. Wagonem rzucało. Słyszeliśmy nieznośne „tratatach” (na złączach szyn koła uderzały). Mama trzyma­ła Helenkę na kolanach. – „Pani co robić, znikł mi pokarm”. – „Niech Pani rozdrobi okruchy chleba, w śli­nie rozpuszcza i daje”. Helenka ma biegunkę – jest tylko 40 pieluch. – „Niech Pani suchą kładzie na na­robioną, siada, suszy ciałem, wy­krusza i znów używa”. Nie mamy wody. Przez 13 dni i nocy ani razu nie umyliśmy się. Wchodzi felczer- ka. – „Chorzy są?” – „Tak dziesię­ciu.” – „Nie widzę, nic nie potrzeba”. – wychodzi. W Smoleńsku wnoszą kocioł lury, pływają buraki z jaglany­mi cząstkami kaszy. „Na ponad 70 osób macie”. Zabrakło wszystkim. Ale wreszcie ciepła strawa… dzieli­my się chlebem. Dają nam co dzień taką „zupę” – raz na dobę. Na sta­cjach kupujemy 1-2 wiadra wrzątku – wody czasem tam nalewają prosto z rury pod parowozem.

Pogrzeb zmarłych

Za Smoleńskiem 3 osoby zmarły. Zawiadamiamy konwojenta. „Dawaj zdechłych”. Chwytają za nogi, wy­rzuca do rowu z komentarzem „wil­ki też muszą coś jeść”.
Opadły nas pchły, wszy i plu­skwy. Niesamowite cierpienie. Po­wstają rany, czyraki. Wreszcie ze­słańcy wpadli na pomysł. „Dziurę ubikacji” otaczają z czterech stron stojąc z kosami, a potrzebujący zała­twia się, zachęcany „rżnij, niech im g… zostanie”.

W Aktiubińsku

23.IV. 1940 r. dojechaliśmy do Ak- tiubińska. Bezsilni, spadamy z wago­nu, poraża nas światło dzienne. Nad­zorca z batem spędza nas do kupy. Co za rozkosz, takie dobre powie­trze. Wkrótce nadciąga zimne, z py­łem stepowym. Dają nam po kawał­ku czarnego chleba, żwir trzeszczy, połknąłem. Obok latryna. Belka na kółkach, rów. W potrzebie już nikt się nie wstydzi. Noc bardzo zimna, cała rodzina nasza jest razem. Dzia­dek zdejmuje kożuszek, okrywa nas, sam chodzi całą noc. „Zabija” marz­nące ręce. Świt 24.IV. 1940. Stróż ni­skiego wzrostu, ze skośnymi ocza­mi, żółtej cerze, koziej brodzie, ze zwisającymi wąsami, w brudnych waciakach, rozgarnia batem zbliża­jących się tubylców.

Odjazd w stepy Kazachstanu

14. Widok stepu - kołchozu Czan-Czar, 10.05.1940.
14. Widok stepu – kołchozu Czan-Czar, 10.05.1940.
Po południu 24.IV. 1940 r. odjecha­liśmy z Aktiubińska w miejsce na­szego zesłania. Siedzimy na otwar­tej skrzyni ciężarówki, której bur­ty zostały spięte łańcuchami. Kon­wój liczył pięć pojazdów, na każdym osobno jechała jedna rodzina. Nie­bo pokryły szaro-ołowiane chmu­ry, zaczął padać deszcz. Jechaliśmy po rozmokłej polnej drodze wzdłuż słupów telegraficznych. Mokliśmy trzymając się łańcuchów. Helence przemokła całkiem chusta. W dali widniały ośnieżone szczyty gór Ura­lu. Ciągłe, groźne poślizgi na boki na stromiznach wzniesień. Z jedne­go samochodu na zewnątrz wypadła płachta z naczyniami. Kobieta rozpa­czała, kierowca śmiał się. – „Wresz­cie mam co zabrać do domu w dro­dze powrotnej”. Wjechaliśmy w doli­nę, tam zaś bajkowy świat: mnóstwo dzikich tulipanów: białych, żółtych, bordowych z deseniami. Cudowny zapach…

Pietropawłowka

15. Sowchoz Zaria-Swoboda, lipiec 1942
15. Sowchoz Zaria-Swoboda, lipiec 1942
W dole rzeka, dojeżdżamy. W nur­tach stoją trzy samochody z zesłań­cami. Deszcz leje. Nasz kierowca wjeżdża, grzęźnie. Sprowadzają trzy woły, traktor. Pęka lina. Ciężarówka z babcią i dziadkiem Tadziem prze­chyla się niebezpiecznie. -„Chcą nas potopić” – krzyczy babcia. Okrutnie bite woły wyciągają dwa samocho­dy, zdychają na brzegu. Nas wycią­ga traktor z wołem. 10 minut prze­rwy. Zdyszane ciocia i mama wcho­dzą do biura, chcą nakarmić dzieci. Siedzący przed­stawiciel wali pię­ścią w stół nakryty czerwonym płót­nem. – „To nie ochronka – biuro Kraju Rad. Won!” Wychodzą zapła­kane. Niemowlęta dalej głodne.

Kołchoz Kyzył-Ku – pierwsza noc w stepie

Zmierzch, dojechaliśmy tu przez rzekę z mostkiem kamiennym. Trzy obskurne lepianki bardzo niskie, da­lej jeszcze dwie… powychodzili tu­bylcy, brudni, obdarci.
16. Bronowanie stepu wola¬mi w kołchozie Czan-Czar. 10.05.1940
16. Bronowanie stepu wola¬mi w kołchozie Czan-Czar. 10.05.1940
Enkawudzista powiedział nam: Tu będziecie żyć, pracować, ro­dzić się i umierać, a do Polski już nie wrócicie, bo Polski nie ma i nie bę­dzie. Odjechał.
Podszedł gospodarz lepianki, po­lecił wnosić bagaże, nie mieliśmy siły… pomogli Kirgizi. Szliśmy dłu­gim korytarzem uplecionym z wikli­ny. Za jego ścianą odzywały się kozy ibarany. Brodziliśmy w rzadkim, cuchnącym gnoju po kostki, docho­dząc do suchego małego klepiska. Wystąpiły trudności w oddychaniu. Gospodarz wypchnął pięścią trzy małe okienka – były z pęcherzy ry­bich. Wpłynęło rześkie, stepowe po­wietrze.
Kirgiz postawił ręczną naftową lampę. Załadował strzelbę, ułożył się na jednej pryczy i zaczął strasz­nie chrapać. Obudził się, odmówili­śmy pacierz, wsłuchiwał się. Zgasił lampę. Opadły nas pchły, wszy i ro­bactwo spadające z pułapu.
17. Kołchoz Czan-Czar. Przy żarnach ręcznych w lepiance. Od lewej: Teresa, Jan Stanisław i Justyna Tumiłowicz. Foto: Jadwiga Tumiłowicz.
17. Kołchoz Czan-Czar. Przy żarnach ręcznych w lepiance. Od lewej: Teresa, Jan Stanisław i Justyna Tumiłowicz. Foto: Jadwiga Tumiłowicz.
Rano obudziło nas miłe ciepło samowara i zapach herbaty. Kirgiz z żoną i dzieckiem siedzieli pijąc „czaj”. Uśmiechał się. Z jednej półki zdjął drewniane czarki, zdmuchnął kurz, nalał kumysu (kobylego mle­ka), podał nam – natychmiast wypi­liśmy. Wyjął z kieszeni spodni pasek pszenny, rozerwaliśmy go patykiem na klepisku.
Wytłumaczył mamie i Tadziowi, że jesteśmy 70 km na wschód od Ak- tiubińska. Reszta dnia zeszła nam na przesuszeniu rzeczy. Umyliśmy się po raz pierwszy od dwóch tygodni.

Na przełaj w step

Musimy wysuszyć rzeczy, tubyl­cy myślą, że te rzeczy są na handel, dotykają, targują się, nie znamy ich języka. Babcia zarządza powrót do lepianki, co oburza Kirgizów. Noszę z odległej rzeki wodę – po 14 dniach i nocach trzeba się umyć. Niemow­lęta nie mają mleka. W oddali są pa­stuchy, widać kozy i owce. Idę tam z mamą. Kłaniam się wielokrotnie, na migi prosimy o mleko… Kirgiz w kożuchu i czapie baraniej kijem wytrąca mi polski duży kubek ema­liowany, ogląda w trawie. Podnosi, doi kozę, podaje mi mleko. Szybko łykam. Powtarza czynność, podaje mamie, przygląda się jej niebieskim oczom, znów pusty kubek.
18. Teresa Janina, Jan Sta-nisław, Justyna Tumiłowicz oraz Ryszard Gilejko i Helena Tumiłowicz (w-wózku, jeszcze żyjąca). Kołchoz Czan-Czar, maj 1940 r. Foto: Jadwiga Tu-miłowicz.
18. Teresa Janina, Jan Sta-nisław, Justyna Tumiłowicz oraz Ryszard Gilejko i Helena Tumiłowicz (w-wózku, jeszcze żyjąca). Kołchoz Czan-Czar, maj 1940 r. Foto: Jadwiga Tu-miłowicz.
Oddaje nam z mlekiem, wskazu­je kijem lepianki. Kłaniamy się, on spluwa wzdłuż kija. Odchodzimy, daleko w step echo niesie polskie piosenki, które śpiewa mama.
Pod nogami morze pachnących tulipanów. Następny dzień, świt. Przed naszą lepianką stoi zaprzęg z wołami, brygadier wpada – „Zbie­rajcie się, jedziemy do innego koł­chozu”. W pośpiechu zbieramy rze­czy, ubierać się nie trzeba – spali­śmy w ubraniach. Na wozie jedzie dziadek z niemowlętami i bagażem. Pozostali idą piechotą. Ciocia z Ta­dziem na zmianę niosą Teresę i Ry­sia, potykają się o kępy traw. Rosa, wszyscy są mokrzy po pas. Woźnica śpiewa: „Kag da ja był Kirgiz, jeł mo- cha, pił Kumys; Kag da stał Kazach, uj bajaj, prapał kursak”. Oznaczało: kiedy byłem Kirgizem, jadłem mię­so, piłem kumys. Stając się Kaza­chem straciłem brzuch. Doszliśmy do kołchozu Czan-Czar kompletnie wyczerpani.

Zderzenie z obcą kulturą

W poprzednim kołchozie byli­śmy jedną rodziną polską. Tu spo­tkaliśmy Polaków, mogliśmy poro­zumieć się po rosyjsku. Zamieszka­liśmy w lepiance opuszczonej kar­nie przez Kazacha za niestawienie się do pracy. Brak pieca. Dziadek z Tadziem rozpoczęli budowę, ja no­siłem wodę i glinę. Wyjrzało słoń­ce. Znów wynosimy rzeczy przed le­piankę. Musimy coś sprzedać, żeby zaskarbić łaski tubylców w tym koł­chozie. Piec zawalił się. Nie mogli­śmy się ogrzać. Rano z wielkim krzy­kiem wpada do lepianki brygadier. „Wstawać do pracy lenie, jesteście skazańcami”. Bez posiłku wycho­dzą: mama, ciocia, Tadzio. Noszą worki pszenicy po 50 kg. Przewraca­ją się. Kirgiz-nadzorca bije biczem po nogach. To pierwsza niewolnicza praca. Tu kobiety pracują, mężczyź­ni odpoczywają. Rok 1940, to naj­gorszy dla nas okres przystosowaw­czy. Z radością odkrywamy niespo­dziankę. Tadzio przynosi z poduszki poprutej bagnetami aparat. – Jest, przejechał” – stwierdza. Trzeba nie lada odwagi, żeby podczas rewizji włożyć niepostrzeżenie do podusz­ki. Za to mogli nas rozstrzelać. Tu wykonaliśmy zdjęcia dokumental­ne. W następnym dniu bronowanie stepu, zagony po 9 km. Brygadier uczy bić woły aż do krwi… Od świ­tu do późnego wieczora obowiązuje praca za tzw. trudodzień – 100 gramów chleba, młodociani mają tylko 50 gramów. W kołchozie Czan-Czar nie płacą nam nic aż do lipca 1940 r. Potem otrzymujemy wóz siana… „Można sprzedać” mówi priedsieda- tiel. Wszyscy chorujemy na malarię. Nie leczona prowadzi do śmierci. Nie wolno nam nigdzie odejść poza rejon pół kołchozowych i część ste­pu (bez pozwolenia). Priedsiedatiel zezwala mamie iść do Aktiubińska po chininę – 70km przez step. Pod­jeżdża kawałek, dochodzi piechotą, dostaje chininę, malaria mija.
h24

Nieszczęścia w kołchozie Czan-Czar

Tadziowi rozliczeniowa wyrzuci­ła kartkę przez okno z dwutygodnio­wym rozliczeniem pracy, podpisany przez brygadiera. -„Za młody jesteś, żebyś tyle dostał trudodni”. Nie pła­cą nadal.
19. Śmierć H. Tumiłowicz 16.08.1940, ur. 2.11.1939 r.
19. Śmierć H. Tumiłowicz 16.08.1940, ur. 2.11.1939 r.
Idę nad rzeki Karhała i Żyzdybaj (górka), łowię ryby. Mamy co jeść. Zbieram łajno bydlęce z rodzeń­stwem na opał, suszymy, w nocy kradną (nie było oznaczone). Łowię susły, jestem głodny całymi dniami. 5-6 susłów dziennie to za mało. Cho­dzę w step po cebulę dziką boso, nie mam butów. Dopada nas ponownie malaria. Ataki coraz częstsze, nie mamy siły chodzić. Mama idąc (za zezwoleniem NKWD) piechotą do Aktiubińska zdobywa chininę, zno­wu nawiązuje kontakty – oddaje film do wywołania. Dostałem od babci za dużą dawkę (pomyłkowo), tracę przy­tomność, mam bóle serca. Głoduje­my, dziadek puchnie. Mama z ciocią zostały dojarkami kóz, krów, kradną mleko, odżyliśmy. Mam się uczyć na pastucha – mówi brygadier – umiem liczyć do 100. To nie jest łatwe, nie umiem szybko wsiadać na konia, dostaję baty. – „Bez nich się nie na­uczysz” mówi starszy pastuch. W le­piance nie przyznaję się do tych ra­zów. Idę ponownie w step na naukę. Widzę już ognisko pastuchów. Nastąpiłem boso na żmiję, ugryzła, ze strachu mało nie zemdlałem. Wiem, parę godzin życia. Biegnę… pokazu­ję moim nauczycielom, „syczę”. Zro­zumieli. Nóż w ognisku, Kirgiz wy­ssał ranę, wypluł krew. Nożem z ża­ru przedziurawił stopę, wycisnął, do kubka z wrzątkiem wrzucił zielsko. -„Będziesz żył”. Podziękowałem za­skoczonego całując w ręce. To poza ich zwyczajem. -„Co Ci jest?” mama pyta. -„Kolce w stopach”. -„Szybko wyjmuj!” Nie pokazałem owiniętej w szmaty krwawiącej stopy. Dwa tygo­dnie miałem gorączkę, w nocy różne mary mi się śniły. Owijam szmatami stopy, związuję sznurkami iw step, byle nie boso. Noszę codziennie wodę z rzeki. Dostajemy 16 kg psze­nicy, kręcę kamienie żaren. Nosimy na rękach Zbyszka, ma krwawe bie­gunki, chudnie. Mamy niemowląt w stepie, wrócą po zmierzchu. Tadzio nie wraca cały tydzień (musiałby iść 7-8 km). Jest łubiany, cenionyjako do­bry woźnica. Wychodzę w step – tym razem jestem oczarowany. Miliardy polnych koników koncertują, wokół kolorowe motyle. Siadłem, słucham tej wielkiej orkiestry. Kilka kilome­trów ode mnie pojawia się trąba po­wietrzna, rośnie, potężnie. Uciekam ok. 1,5 km biegiem do lepianki.h25
Mama składa podania do NKWD „Chcemy do Aleksandrówki, tu­taj nie przeżyjemy”. Idę z mamą. -„Weźmiesz kradzionego mleka dla Helenki Zbyszka, uważaj żeby Cię nie złapali”. Przerwa wkrótce na obiad. Kirgizka doi kozę od tyłu, ta załatwia się do wiadra z mlekiem. Mama krzyczy do niej, „Przecedzi się, a w kotle przegotuje” – słyszy w odpowiedzi. Kawałek mięsa (to rzad­kość) wisi na kołku – to do dużego kotła na obiad kołchoźnikom. Pełno much. Obmyć trzeba, mówi mama. Znowu słyszy „Przegotuje się”.
h26Kirgiz proponuje w kołchozie Czan-Czar lepiankę za 400 rubli. NKWD zezwala na zmianę kołcho­zu. Predsiedatel nie zgadza się. Ar­gument – „Polacy to dobrzy koł­choźnicy”. Musimy wyjechać pod konwojem do Aleksandrówki (to tyl­ko przez rzekę). Nie zapłacili nam za trudodni. NKWD poleca dać zbo­że. Zwlekają.

Alesandrówka

Do rzeki blisko (50-60 metrów). Dziadek dostał pracę stróża, ciocia z mamą są dojarkami. Z braku pa­szy zdechło tu ponad 100 krów, spo­ro owiec wilki rozszarpały. To więk­szy kołchoz – 6 czy 7 rodzin pol­skich, do Aktiubińska około 50 km. Jest poczta.

Łączność z Lidą

Od początku piszemy rozpacz­liwe listy do brata mamy w Lidzie, prosząc o paczki. Jest on także łącz­nikiem między nami i naszym ojcem w Warszawie, do czasu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Jego rodzina od świtu stoi w kolejkach by zdobyć dla nas żywność, machor­kę, herbatę – wysyła do nas paczka­mi, tu część kradną na poczcie. Li­sty otrzymujemy często. W jednym z nich pisze: „Podgrzejcie, zmarzł”. Tadzio podgrzewa. Między wier­szami ukazuje się brązowe pismo z cennymi wiadomościami. „Napi­sał mlekiem” – stwierdza Tadzio. Jaszcze jeden list, wiadomość szy­frem pod znaczkiem. Wujek prze­stał ryzykować, myśmy listy spalili. Ciocia z mamą dostały zezwolenie na wyjazd po chleb do Aktiubińska. Sprzedały wiele sukienek i rzeczy, zawiozły też z Tadziem Justynę do szpitala w Aktiubińsku – szkorbut, wyschła, wszystkie zęby się ruszają. Znajoma polska pielęgniarka znala­zła miejsce. Kołchoz Czan-Czar wy­płaca należności 2 pudy pszenicy, reszta siana. Zboże zostało, sprzeda­no za ruble. Z Aktiubińska nasi koł­choźnicy przywożą aż 22 kg chleba – za sprzedane rzeczy – zamieniamy na suchary.
Śmierć Zbigniewa Gilejko s. Jana i Lucji (miał 6 miesięcy). Foto Jadwiga Tumiłowicz
Śmierć Zbigniewa Gilejko s. Jana i Lucji (miał 6 miesięcy). Foto Jadwiga Tumiłowicz
16.VII.1940 r. umiera mój brat cioteczny Zbigniew Gilejko, a 22. IX. 1940 r. moja najmłodsza sio­stra Helena Tumiłowicz. Kilka dni wstecz trzymała się kurczowo mo­ich rąk, obnoszona wokół lepianki, śpiewamy jej piosenki. Teraz idzie­my ku wzgórzu, gdzie stoi z paty­ków zrobiony krzyżyk dla Zbyszka. Od tej pory, będzie śpiewać im wiatr stepowy i orły. Zmarli z głodu i cho­rób.

Wzgórze Czyjlin

Spotykamy z Tadziem Babaja Kirgiza. „Idę do swoich przodków, jesteś chory, ale iść możesz” – zwró­cił się do Tadzia. -„Chodź i ty, znasz step” kiwnął na mnie. Doszliśmy i widzimy jakieś kurhany. Kirgiz rozłożył dywanik i bił pokłony. My­śmy klęcząc w trawie robili to samo. O dziwo zauważyliśmy ciągnący się ze wschodu na zachód pas błękit­nych tulipanów, jak gdyby przecho­dzące przez kurhany. Tadzio powie­dział „Tam Polska 5000 km od nas”.
Ogarnęła nas niespotykana tęsk­nota, pociekły łzy – Kirgiz to zauwa­żył, wzruszony przygarnął nas ręką do siebie. Nie powiedzieliśmy ani słowa. Zrozumiał, że żal nam jego przodków. – „Tu leżą moi dziadko­wie rozstrzelani przez żołnierzy so­wieckich”. „Nie chcieli oddać jurt, dużych stad owiec i koni do koł­chozu”. Od tej pory wszyscy Kirgizi i Kazachowie stali się naszymi wiel­kimi przyjaciółmi.

Zabłądziłem w stepie

Wybrałem się po cebulę idąc ku wzgórzu „Kinderluk”. I nagle opadła mleczna mgła. Straciłem orientację w tym moim miejscu. Wróciłem do lepianki, rano wzdłuż rzeki z pokale­czonymi stopami na kolanach, o mój powrót modliła się babcia. Mama są­dziła, że nocuję z Tadziem, który ty­godniami nia wracał do lepianki.

„Pieretykoły”

Coraz trudniej o opał. Idziemy z dziadkiem daleko w step, dźwiga­my po pół worka „kiziaku”. Mało krów. Łowimy pędzące stepem ku­liste krzaki „pieretykoły”. Co dzień po kilka na opał.

Baty w stepie

Nadal proponowano mi uczyć się na pastucha, lub iść do szkoły. Krót­ko byłem w miejscowych Jaślach” – coś w rodzaju „Dom Dziecka” – do­wiedzieliśmy się, że to tylko dla dzie­ci obywateli ZSRR. Znów idę do pa­stuchów, którzy są niedaleko mamy i cioci dojących krowy. Drogę zajeż­dża mi „bajec” na koniu. – „Kto ty?” – „Polak”. Bez słowa zaczął mnie bić batem. Uskakiwałem przed koniem. Wołanie o pomoc usłyszała mama, zdyszana przybiegła z widłami. Do­stała batem, który owinął się wokół ręki, wyrwała oprawcy, dostał widła­mi. – „Zgłoszę do NKWD!” Tego się bali. Jeździec pomknął w step.

Tama na rzece Karhała – do­stałem szkolę…

Susły już śpią w norach. Zresztą po ostatnich przeżyciach, postano­wiłem więcej ich nie zabijać. Wyle­wając wodę złapałem 2 dorosłe, za nimi wyszło 9 osesków. Zrozumia­łem, że zabiłem rodziców. Nie mogłem powstrzymać się od płaczu. Predsiedatel zarządził budowę tamy – przy dwóch wzgórzach rzeka była dość wąska. Wszyscy mieli pracę. Ja małolat mam 50 gramów chleba za tmdodzień. Były wielkie plany na­wadniania. – „Nie będziesz dźwigał, idź do szkoły” powiedziała mama. Poszedłem. Wszystko po rosyjsku. Po dwóch tygodniach byłem pod opieką komsomolców, a nauczyciel­ka biła mnie wskaźnikiem do tablicy najbardziej po łydkach, chociaż nie byłem najgorszy. Tadzio odkrył si­niaki, przyznałem się. – „Nie zapo­minaj mówić po polsku, mimo siń­ców”. Zapamiętałem.
Kazachstan - rok szkolny 1940/1941. Nauczyciele z Aleksandrówki oblaść Aktiu- bińsk, wraz z komsomolcami. Bili za każde polskie słowo - J ana Stanisława Tumiłowicza ucznia I kl. Szkoły Sowieckiej wAleksandrówce. Obłaść Ak- tiubińsk-Kazachstan. Zdjęcie wykonała Jadwiga Tumiłowicz w tajemnicy przed NKWD (na-uczyciele i komsomolcy chcieli
Kazachstan – rok szkolny 1940/1941. Nauczyciele z Aleksandrówki oblaść Aktiubińsk, wraz z komsomolcami. Bili za każde polskie słowo – Jana Stanisława Tumiłowicza ucznia I kl. Szkoły Sowieckiej w Aleksandrówce. Obłaść Aktiubińsk-Kazachstan. Zdjęcie wykonała Jadwiga Tumiłowicz w tajemnicy przed NKWD (nauczyciele i komsomolcy chcieli mieć pamiątkę)
Korespondencja z wujkiem z Lidy urwała się, wiemy o wojnie z Niemcami. „Wszystko na front”. Znów głodowanie. Jak zimą chodzić do szkoły? Z wojłoków wyrosłem. I całe szczęście. Uczę się w lepiance z książeczki do nabożeństwa i czaso­pism nadesłanych od wujka. Dowie­dzieliśmy się, że jest prawdziwa fer­ma krów. W kołchozie nie zebrane zboże zasypał śnieg, kłoski wystają. Przywieźli dwóch Czeczenów. Nocą zebrali oni garści kłosów. Rano za kradzież mienia kołchozowego roz­strzelało ich NKWD.

Wilki pożarły bohatera

Z frontu na urlop w styczniu 1942 przyjechał z licznymi medalami bo­hater, opowieściom nie było koń­ca. Krowy z głodu padały, ale koń dostał racje trawy stepowej. Zaczy­nała się zawieja. Odjechał do Aktiubińska. Wkrótce NKWD aresztowa­ło predsiedatiela Aleksandrówki, bo „ukrył żołnierza, który nie stawił się na front.” Dopiero wiosną znaleziono na drodze jego szablę, karabin, część podkutego buta i medale, czterolet­nie dziecko z kołchozu Czan-Czar też tego roku pożarły wilki.

Wilk

Bałem się wilków. W lutym 1942 r. w lepiance zimno, przykry­waliśmy się dodatkowo trawą ste­pową. W nocy wszedłem z dziad­kiem, pod zaspę śnieżną, był okropny mróz. Wołałem dziadka, nie ma, wracam do lepianki. 6-8 metrów ode mnie stoi olbrzymi wilk (ba­sior). Odjęło mi mowę, włosy stanę­ły dęba cofałem się powoli, by osło­nić plecy o lepiankę. Nie mogłem wydobyć głosu. Wreszcie krzykną­łem „Wiiilk!!!” Zerwały się i wybie­gły z widłami mama i ciocia. Wcze­śniej dziadek nie zauważył tego, że nie wróciłem i zamknął drzwi na za- tyczkę z kółka. Wilk odszedł, zżera­jąc po drodze ścierki.

„Bies Kunak”

Wielka zawieja śnieżna. Kirgiskie święto, „Bies Kunak”, czyli „Pięciu podróżnych”. To na ich pamiątkę urządza się spotkanie przy olbrzy­mim kotle, gdzie gotuje się łazanki z kawałkami baraniny (nas na to nie stać), a biesiadnicy z zakasanymi rękawami wyławiają łazanki i mię­so prosto z kotła, snując wspomnie­nia i opowieści. Wyznaczony loso­wo stróż pilnuje zachowania rytu­ału. U pułapu rozświetla mrok nafto­wa lampa, a pod kocioł bez przerwy podkłada „kiziak” kucharz. (Z opo­wieści Tadzia).

Pęka tama – powódź

Wiosna 1942. Mama dobrze po­wozi końmi, jedyną parą w Alek- sandrówce. Predsiedateł wyznacza – „Pojedziesz ze mną po chleb do Aktiubińska”. Pojechała. Wracając zauważyła pękającą tamę. – „Nie po­jadę”. – „To zastrzelę”. Predsiedateł wyjmuje pistolet. Mieszkańcy cze­kają na chleb… – Jedź, ciebie konie słuchają. Módl się do swego Boga, bo oboje zginiemy i wymrą z głodu mieszkańcy”. Ruszyła, przyjechała. W kilka minut potem głuchy grzmot i walące się bałwany z lodowatą krą oznajmiły wszystkim koniec tej bu­dowli. Dołączyły się wylewy rze­ki Żyzdybaj. Zaczął padać deszcz. Woda zalała około 1,5 km terenu wokół nas, na trzy tygodnie odcina­jąc nas od świata. Dzięki dostawie chłeba mieszkańcy przeżyli.

Sowchoz „Zaria – Swobody” (Zorza Wolności)

Uciekamy znów, by być bliżej Ak­tiubińska. Tu też paręset krów z gło­du (zostawiono w polu w zimie). Ale ponad 500 sztuk przeżyło. Mama i ciocia z bardzo dobrą opinią dosta­ły pracę dojarek i po 15 krów do do­jenia ręcznego 3 razy dzienne. Było to możliwe, bo krowy nie dały wię­cej niż 1,5-2 litrów mleka. Wyzna­czono niemożliwą do osiągnięcia nagrodę. Za zachowanie 15 cieląt od 15 krów, jałówka na własność. Cio­cia z mamą umówiły się. Jedna dru­giej odda mleko (część ukradną dla nas), druga zaś odchowa 15 cieląt. Kołchoz miał też ogród, rzekę obok. Dziadek został stróżem sterty siana. Babcia cały czas chorowała. Tu dą­żyliśmy. Z ogrodów kradzione były kawony, pietruszka, ogórki. Nad­zorujący często zabierał je sobie po złapaniu sprawcy, nie zawiadamia­jąc NKWD.

Rok 1942

Tadzio piechotą odszedł do Ak­tiubińska – 6. IX. 1942 r. wraz z sze­ścioma Polakami wstąpić do Ar­mii Andersa. Zabrakło nam bardzo energicznej osoby.

Powtórne aresztowanie

NKWD wezwała mamę i ciocię. – „Macie przyjąć obywatelstwo ZSRR, będzie zarabiać tyle co Rosjanie”; – „Nie”. – odpowiedziały. – „Dajemy dwa tygodnie do namysłu”. Po tym czasie zajeżdża konwój. Dowód­ca pyta: „Przyjmujecie?” – „Nie”; – Jesteście aresztowane!” Zabiera­ją je, ku naszej rozpaczy. Mama że­gna słowami: Jak Bóg nie opuści, to Świnia nie zje – wrócimy”. Nasze główne żywicielki zostały aresztowa­ne na trzy miesiące. Tam powiedzia­no: „wasza cała rodzina zdechnie”; „damy was do przestępców za gwałt do jednej celi”. Mama odpowiedzia­ła: Jeżeli wasze dzieci się urodzą, chętnie poprosimy towarzysza Stali­na o opiekę nad nimi”. Tego się bali. Wreszcie, zgodziły się przyjąć oby­watelstwo – za kilka miesięcy. Po 11 dniach, sczerniałe, wychudzone sta­nęły na progu lepianki, szczęśliwe, wracając do pracy. Ciocia w nagro­dę otrzymała jałówkę, mama naganę za odchowanie tylko jednego bycz­ka nazwanego „Atamanem”.
Bubicń Tadeusz s. Józefa i Emilii - brat Tumiłowicz Jadwigi i Gilejko Łucji ur. 28.X.1924 r. w Baranowi¬czach. Junak Armii Andersa (zesłaniec z Kazachstanu) ~ 1942 r. obóz wojskowy w Guzar.
Bubicń Tadeusz s. Józefa i Emilii – brat Tumiłowicz Jadwigi i Gilejko Łucji ur. 28.X.1924 r. w Baranowiczach. Junak Armii Andersa (zesłaniec z Kazachstanu) – 1942 r. obóz wojskowy w Guzar.

Postanowienie ucieczki

Odkryłem że stróż, zesłaniec, codziennie idzie pod zlewnię mle­ka z kijem wyjmował on niewielką płytkę szklaną, a na kiju miał gru­by kożuch z mleka po pasteryzacji. Zaproponował dzielenie się zdoby­czą pod warunkiem, że nikomu nie powiem. Nie powiedziałem, i jesz­cze jak się odżywiłem przez kilka miesięcy. Większość z nas choruje, dziadek nawet puchnie (oddał swo­je porcje jedzenia). Przekonaliśmy się, że potrzebujemy szpitalnego okresowego leczenia, z normalny­mi wyżywieniem. Tak znaleźliśmy się w Aktiubińsku. Tu już załatwili­śmy z NKWD zezwolenia na wyjazd do republiki na południe. Wszystko sprawdziliśmy co było możliwe.

Aktiubińsk – Ukraina

W Sowchozie „Zara – Swobo­da” wszystko sprzedajemy we wrze­śniu 1944 r. Zezwolono nam na przy­jazd do szpitala w Aktiubińsku (cho­rzy: dziadek, babcia, ciocia, Justyna). W szpitalu nie ma miejsc – pierwszeń­stwo mają ranni żołnierze przywoże­ni z frontu. Zatrzymujemy się u znajo­mych Polaków. – „Teraz wolno zmie­niać miejsce pobytu, jedźcie na połu­dnie, uciekajcie bliżej Polski” – radzą. Przez Taszkient pociągiem dojeżdża­my do Nikołajewa… Przedstawiamy zaświadczenie z aktiubińskiego szpi­tala o chorobach. Ukraińskie NKWD zabiera nas do świetlicy szkoły w Ni- kołajewie, Warwarowski Rejon.

Śmierć dziadka Józefa Bubień

Zakażenie nogi w drodze, brak pomocy lekarskiej. Mama pyta: „Co tatuś by sobie życzył?” Pada odpo­wiedź: „Stanąć na wolnej polskiej ziemi i zjeść prawdziwego razowe­go poleskiego chleba”. W nocy z 14 na 15 października 1944 r. dziadek umiera, trzyma mnie chwilowo za rękę; palą się świece. Strach mnie ogarnia. Dwie wielkie łzy spływa­ją po dziadka twarzy. Wypowiada ostatnie słowa: „Boże, Józefie Świę­ty”. Pogrzeb w Nikołajewie pod cerkwią, kilkanaście osób idzie za trumną. To ostatnio częsty widok. Do dziś nie wiemy w jaki sposób za­dzwoniły cerkiewne dzwony, skoro schody na dzwonnicę były zerwa­ne. Wielki smutek nas ogarnia, to już trzecia ofiara w naszej rodzinie. Nawiązujemy kontakt z Lidą, otrzy­mujemy adresy, w tym do Tadeusza Bubień, żołnierza Armii Andersa osiadłego w Anglii. W ukraińskiej NKWD w Nikołajewie mama składa pisemne zażalenie: „Z braku obieca­nej pomocy lekarskiej 15.X.1944 r. zmarł mój ojciec…”

Ostatni rok na obczyźnie

Obawiamy się, że mogą nas cof­nąć do Aktiubińska, jednak kierują do sowchozu „Telman”. Wodę do­wożą beczkowozami (staw i studnie zatrute). Wita nas predsiedatel. „Tu musicie przepracować rok – pra­ce połowę, dojenie krów”. Kolchoźniczki to znają. W naszym pomiesz­czeniu jest światło elektryczne, pod­łoga. Regularnie płacą za pracę ma­mie i cioci. Mnie proponują: „Ucz się powozić, będziesz woziwodą”. Umiem, nie przyznaję się. Ja chcę do szkoły” – mówię. Mija zima. Na­wiązujemy kontakt z Polakami. „Mogą was nie puścić do Polski” – stwierdzają. Mija rok. Mama z cio­cią zgłaszają się do NKWD w Nikołajewie. – „Chcemy wrócić do Pol­ski, już dawno wyzwolona” – argu­mentują. Po wielkich trudach dosta­ją „propusk” (przepustkę) nr 24366 dnia 12.09.1945 r. na wyjazd do Lwo­wa z ważnością do końca październi­ka 1945 r. Zgłaszają predsiedatielo- wi sowchozu. Niezadowolony. – „Po co do Lwowa, możecie tu pracować, dzieci podrosną też dostaną pracę”.
Kopia karty ewakuacyjnej z zesłania w Kazachstanie do Polski po 6 latach i 7 miesią-cach rodziny Turni łowiczów. Bubień i Gilejko.
Kopia karty ewakuacyjnej z zesłania w Kazachstanie do Polski po 6 latach i 7 miesiącach rodziny Turni łowiczów. Bubień i Gilejko.

Ryzykowne decyzje

Nie chcą nam wydać karty ewa­kuacyjnej do Polski bez zaprosze­nia. Nie ma nam kto wysłać takie­go zaproszenia (nie mamy żadnej rodziny). Brat mamy o tym już wie. Podejmuje decyzję. Zostawia swoją rodzinę w Lidzie. Zwalnia się z pra­cy, a jego naczelnik (Rosjanin) pota­jemnie blokuje mu wyjazd do Polski. Wujek chowa niektóre dokumen­ty w butach, wsiada do towarowe­go wagonu, dojeżdża nielegalnie do Lublina. Tu otrzymuje stanowisko podrzędnego urzędnika w Rządzie Tymczasowym. Otrzymuje miesz­kanie, legalnie sprowadza swoją ro­dzinę z Lidy, wysyła nam „wyzow” (zaproszenie).
Predsiedatiel naszego sowcho- zu „Telman” celowo doprowadza do przeterminowania naszego po­bytu, by unieważnić nam „propusk” (zezwolenie na wyjazd do Lwowa) – udaje mu się to – bo czekamy na „wyzow”.
Dalej zrządza przypadek. Zajeż­dża do naszego sowchozu Polak sie­rota ze śledziami w beczkach, kupu­jemy śledzie. – Ja też jestem Pola­kiem” – stwierdza. Zapraszamy na kolację, ustalając od razu: „Uciek­niemy z nim nocą do Lwowa.” -„Ry­zyko”. – mówi, – „ale powinno się udać ” Jeszcze raz przyjadę pozoru­jąc sprzedaż, a następny, posadzę was za cuchnącymi śledziami becz­kami, po drodze nie wolno kaszleć, kichać i rozmawiać, przykryjcie się kawałkami plandeki.
Z 2 na 3 października 1945 r. w mglistą noc, wsiadaliśmy w odstę­pie czasu pojedynczo… W drodze napotkanym patrolom rozdawał ki­logramami, po bardzo niskiej cenie śledzie. „Sielodki, sielodki!” – gło­sił. Już zapach przekonywał żołnie­rzy. We Lwowie, uregulowaliśmy umowną należność i serdecznie wy­całowaliśmy bardzo spoconego do­broczyńcę, żegnając go. – „Może i ja ucieknę kiedyś do Polski…”; – „Daj Boże!” – usłyszał.
Kwarantanna we Lwowie, pod opieką PCK, władz repatriacyj­nych, jakiejś komisji mieszanej. Śpimy na piętrowych drewnia­nych łóżkach. Od 17X1945 r., ale w Lublinie jesteśmy zarejestrowa­ni dopiero 17.XI.1945 r. Wróciliśmy 16.XI.1945 r. Zarejestrowaliśmy się 17.XI.1945 r.

Witaj Polsko!!!

Prawie wszyscy płaczą z rado­ści. Wreszcie polskie nazwy, polska mowa. Ktoś nas zabiera ze stacji. Tra­fiamy na obiad w PCK Coś wspania­łego. Tylko panie dziwią się: „Dlacze­go jesteś w krótkich spodenkach?”; – „Bo tylko jedyne mam” – odpowia­dam. Załatwienia urzędowe…
I odwożą nas do miejsca czaso­wego zamieszkania, do baraków na Majdanku. Cóż, jak słyszymy pod­czas wojny Lublin stracił wskutek bombardowań około 140 budynków. Teraz dopiero mama wyjmuje ze sta­nika zdjęcia z Kazachstanu i część dokumentów, a z innego schowka zwinięty w rulon pamiętnik swego brata Tadeusza Bubień pisany dzień w dzień w latach 1940-42 w Kazach­stanie. „Przyjechały” – stwierdza.

Spotkanie w Lublinie

Brat mojej mamy oczekiwał nas, nie wiedząc, że już jesteśmy zakwa­terowani na Majdanku. Przenosząc się do pracy w Izbie Skarbowej, peł­ni funkcję nadzorcy nad produkcją cukru w Cukrowni Lubelskiej. Do pomocy dostał z urzędu towarzysza uzbrojonego w pistolet, zagorzałe­go komunistę, z którym prowadził w wolnych chwilach rozmowy na te­mat tego ustroju… Pewnego dnia (nie pamiętam daty z opowieści wuj­ka) towarzysz woła wujka „do pana jakaś baba w chuście i waciakach”.
Jadzia!” – woła wujek – padając so­bie w ramiona, łzy radości. – „Kto to?” – pyta zaskoczony towarzysz. – „Moja rodzona siostra, właśnie wraca z pań­skiego kraju”. Nie wierzył. – „Może pani pokazać dokument?”; – „Widzi pan, że jestem z domu Bubień”. W na­stępnych dniach zrozumiał – „Ach, to tak, naprawdę” – stwierdził. Wigilię mieliśmy razem z rodziną wujka. Po­tem cudem znaleźliśmy stancję na uli­cy Drobnej 36/2,16 m2na 7 osób, bez wody, z piecykiem węglowym, bez ubikacji.
Rząd PRL nie śpieszył się z przy­znaniem mieszkania, nie należeliśmy do PZPR. To, że straciliśmy całość mienia, naszych dziadków, rodziców nikogo z władz nie obchodziło. Ale byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy wy­kształcić się i biegle opanować język polski po 5 latach i 7 miesiącach ru­syfikacji. Długo zrywałem się w nocy – bo koszmar zesłania prześladował mnie w snach wiele lat.
23. Fotografia z 1960 r. w Lublinie. Rodziny Gilejko, Tumiłowicz i Bubień. Stoją od lewej: Jan i Ryszard Gilejko. Teresa Tumiłowicz, Władysław i Irena Bubień, Jan Stanisław Tumiłowicz i Stanisław I od lewej: Justyna i Jadwiga Tumiłowicz. Emilia Bubień, Łucja i Janusz Gilejko.
23. Fotografia z 1960 r. w Lublinie. Rodziny Gilejko, Tumiłowicz i Bubień. Stoją od lewej: Jan i Ryszard Gilejko. Teresa Tumiłowicz, Władysław i Irena Bubień, Jan Stanisław Tumiłowicz i Stanisław Bubień. Siedzą od lewej: Justyna i Jadwiga Tumiłowicz. Emilia Bubień, Łucja i Janusz Gilejko.

EPILOG

22. Żołnierze Armii Andersa, uczestnicy walk o Monte Cassi- no. Od lewej: Tadeusz Bubień i Jan Gilejko.
23. Żołnierze Armii Andersa, uczestnicy walk o Monte Cassino. Od lewej: Tadeusz Bubień i Jan Gilejko.
Ze względu na ograniczoną ilość stron mych wspomnień, pominąłem wiele zdarzeń – tragicznych i komicz­nych, może ciekawych opisów oby­czajów zachowanych wówczas przez mieszkańców i zesłańców, z którymi zetknęliśmy się. Oryginały wymie­nionych na wstępie dokumentów po­zostają u mnie. Niektóre zdarzenia pozostawiły trwały ślad w mojej psy­chice. Np. pod koniec naszego poby­tu w Kazachstanie przywieziono 12- -osobową rodzinę Rumunów. Z głodu łowili i smażyli polne koniki, motyle, różne larwy owadzie. Przeżyła tylko jedna dziewczynka. Jeden zMołda- wian za długo był na zewnątrz lepian­ki, po wejściu roztarł ucho – wykru­szyło się (mróz – 47/48°C).
Warto też podać nazwiska osób, które tam spotkaliśmy. W kołcho­zie Czan-Czar – była polska rodzina (nazwisk nie pamiętam), zmarło im dwoje dzieci, chłopczyk i dziewczyn­ka; brygadier kołchozu Alijew i Ba- baj. Aleksandrowka – spotkani Pola­cy: Edward Skawiński, Stefania Grabowska z córką, Noczewkowa, Ma­ria Kozłowa, Halina i Wanda Jachow- ska, Tadeusz Błażewicz, Jan Szadzi- szewicz, Wojszwiłowa, Jurewiczowi, dr Podhajka, predsiedatel Korolew, brygadierzy Abłais, Samura i Czerwaczenko.
My, czworo polskich dzieci, anal­fabetów, byliśmy szczęśliwi idąc w Lublinie do szkoły. Za prawdzi­wych bohaterów w rodzinie, dzię­ki którym my dzieci przetrwaliśmy uważam na zesłaniu: dziadka mo­jego Józefa Bubień, któiy cierpiąc na przepuklinę dźwigał worki z „kiziakiem”, okrywał nas swoim ubra­niem, sam bardzo marznąc. Odda­wał nam po kryjomu swoje racje żywnościowe (wydało się dopiero jak bardzo opuchł z głodu).
Moją niezłomną i bardzo zaradną mamę, która cierpiąc na nerw kul- szowy i udając że nic nie boli praco­wała od świtu do nocy, ucząc nas ję­zyka polskiego, matematyki i zacho­wania obyczajów. Pokonując każdą, najtrudniejszą sytuację, była zawsze prawdziwą patriotką.
Warto zapamiętać mego wujka, Stanisława Bubień (znał 5 języków), który pod okupacją sowiecką ze swo­ją rodziną stał w kolejkach od pią­tej rano, by kupić i przesłać nam do Kazachstanu środki do życia (żyw­ność), utrzymać do końca z całą ro­dziną łączność, załatwiając wszyst­kie urzędowe sprawy. Nie należąc do żadnej organizacji – nie był podej­rzany i mógł dzięki temu pracując na kolei w Lidzie pod okupacją sowiec­ką i niemiecką uchronić tysiące ludzi różnych narodowości przed areszto­waniem i rozstrzelaniem.
Stanisław Bubień w dniu swoich 93. rocznicy uro¬dzin. Lublin, 29.07.2001, zm. 2.01.2002 r. Prezentowana w „Sadze Han- cewickiej” dokumentacja oca-lała dzięki jego skrupulatności w gromadzeniu i przechowy-waniu materiałów rodzinnych. W życiu rodzin Tumiłowi- czów, Bubień i Gilejko odegrał główną rolę. Zesłanym wysy¬łał paczki żywnościowe, zor¬ganizował uzyskanie niezbęd¬nych dokumentów i wybitnie pomógł w powrocie zesłań¬ców. Do 1939 roku współpra¬cował z Abramowiczem, był redaktorem czasopisma „Zie-mia Nasza”, „Głos Wileński” i innych. Utrzymywał kontakt z Aleksandrem Tumiłowiczem członkiem ZWZ w Warszawie. Znając doskonałe język rosyj-ski i niemiecki podczas dwóch okupacji wystawiał dokumen-ty, na podstawie których wie¬lu ludzi różnych narodowości ocalił od aresztowań. Nie nale-żał do żadnej organizacji.
Stanisław Bubień w dniu swoich 93. rocznicy urodzin. Lublin, 29.07.2001, zm. 2.01.2002 r. Prezentowana w „Sadze Hancewickiej” dokumentacja ocalała dzięki jego skrupulatności w gromadzeniu i przechowywaniu materiałów rodzinnych. W życiu rodzin Tumiłowiczów, Bubień i Gilejko odegrał główną rolę. Zesłanym wysyłał paczki żywnościowe, zorganizował uzyskanie niezbędnych dokumentów i wybitnie pomógł w powrocie zesłańców. Do 1939 roku współpracował z Abramowiczem, był redaktorem czasopisma „Ziemia Nasza”, „Głos Wileński” i innych. Utrzymywał kontakt z Aleksandrem Tumiłowiczem członkiem ZWZ w Warszawie. Znając doskonałe język rosyjski i niemiecki podczas dwóch okupacji wystawiał dokumenty, na podstawie których wielu ludzi różnych narodowości ocalił od aresztowań. Nie należał do żadnej organizacji.
Tym wszystkim, którzy kiedykol­wiek będą dłużej na obczyźnie do­znając nostalgii poświęcam pierwszy mój wiersz napisany na stacji w Ode­ssie w 1944 r.:
Tęsknota
Wracam myślami, tam gdzie mój dom, Niwy zielone, jeziora błękitne,
W gałęziach szron,
I mowa polska, tam aksamitna Dziś po bezdrożach.
Boso do Polski bym szedł,
Pomóż mi Boże,
Bym mógł spróbować jej chleb.
Jan Stanisław Tumiłowicz
Lublin
h33

http://polesie.org/2487/wspomnienia-zeslanca/