n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, listopada 12, 2012

s t r i e l a t' v Варшаву * die Warschau schießen


Katyń: minęło    26508 dni
Smoleńsk: minęło 941 dni

Michał Karnowski

Siedem wniosków po Marszu. Klęska Komorowskiego, media jak z PRL, słabnięcie Marszu, siła flagi, narastające w kraju napięcie...

Tylko u nas
"Każdy kto chce do Polaków trafić musi dziś mówić pod biało-czerwonym sztandarem. Warto także zwrócić uwagę na pełne tej niedzieli Kościoły gdzie modlono się za Ojczyznę. I to jest największy sukces!".
 ******************************
Paweł Pietkun - Gospodarka przede wszystkim. Dziennikarz od zawsze, astronom z pasji, bloger z powołania. I zastępca naczelnego Nowego Ekranu

Strzelać do tych z polskimi flagami

ZACHOWAJ ARTYKUŁ POLEĆ ZNAJOMYM
Z jednej strony ludzie z polskimi flagami śpiewający hymn Polski. Z drugiej pluton egzekucyjny ubrojony w karabiny i strzelający do wszystkich – do dzieci i ich matek również. Co Wam to przypomina? A to był Marsz Niepodległości AD 2012.

Nie mam wątpliwości – wszyscy byliśmy bici, i strzelano do nas za to, że szliśmy pod polskimi flagami. Za to, że śpiewaliśmy hymn i skandowaliśmy patriotyczne hasła. Po rzezi, którą próbowała dokonać policja, tłum zaczął skandować „gestapo”. I słusznie, bo to było gestapo. Od początku go końca.
11 listopada 2012 roku skończyła się w Polsce demokracja.

Nigdy nie spodziewałem się doczekać czasów, kiedy stanę między jednym a drugim kordonem policji – oba będą mierzyć do mnie z karabinów. I oba otworzą ogień celując w cywilów. Bynajmniej nie w nogi – lufy kierowały się na wysokość szyi i głowy. Pal licho, że stałem między policjantami. Ale za moimi plecami stały w tłumie kobiety, dzieci.
Obok mnie stała Carcinka, płacząca z bezsilności i bezradności. I Andrzej, człowiek dzielny i niezłomny, którego syn stał w tłumie, który robił za cel plutonów policyjnych i który błagał, żeby policja nie strzelała do dzieci. Później okazało się, że policjanci go pobili. 10-letniego chłopca, który nawet gdyby chciał, nie miałby szans wyglądać na groźnego kibola. Przyszedł świętować Dzień Niepodległości. Przyszedł zobaczyć grupy rekonstrukcyjne Narodowych Sił Zbrojnych, wziąć udział w ważnym wydarzeniu razem z ojcem.
Jak to się stało, że marsz, który przebiegał spokojnie zamienił się nagle w bitwę uliczną, w której znalazłem się na celowniku policyjnych karabinów? Przecież tylko szedłem z radością z powodu święta, i z chęcią udokumentowania patriotyzmu kiludziesięciu tysięcy maszerujących, młodych w dużej części, Polaków.

Policjanci doskonale wiedzieli co się wydarzy. To stąd na udach i ramionach mieli po kilkanaście nabojów do strzelania do ludzi. Ba! Wiedzieli nawet, w którym momencie rozpocznie sie bitwa – w końcu sami ją zaczęli. Oto grupa przebranych w bluzy i kurtki cywilne, zamaskowanych policjantów rozpoczęła burdę. Rozpoczęła ją rzucając kostką brukową w policyjne tarcze swoich kolegów – rzucając tak, żeby nie skrzywdzić. Bruk walający się po chodnikach Al. Marszałkowskiej był szczególny – bo poza tym, że leżał na asfalcie, w żadnym miejscu ulicy nie brakowało kostek brukowych. Chwilę później odkryłem, że policjanci bruk przywieźli ze sobą – stąd brak dziur w deptaku.
Później poszły w ruch race świetlne. I znów odkryłem, że to race, jakich nie można kupić w żadnym sklepie – race, w jakie wyposażona jest policja i służby ratunkowe. To był znak do otwarcia ognia do ludzi. Natychmiast zorientowałem się w widzianych chwilę wcześniej pospiesznych manewrach policji. Oni nie ochraniali marszu, tylko prowadzili manewr oskrzydlania. Po to, żeby zamknąć połowę uczestników marszu na placu i strzelać do nich jak do zwierząt. Tych prowokatorów policyjnych widziałem wcześniej – jak się przebierali, jak umawiali się, gdzie uderzyć, jak zakrywali kurtkami kamizelki kuloodporne i niezgrabnie zasłaniali napisy „Policja”. Niektórzy z nich zresztą kilka godzin wcześniej koczowali pod siedzibą Nowego Ekranu, w samochodach zaparkowanych przy bocznych uliczkach. Wyglądali nawet zabawnie, szczególnie kiedy podchodziłem do nich i przyglądałem się im uważnie. Chowali oczy, odwracali twarze, przerywali rozmowy. Podobnie, jak wyszedłem z innymi blogerami Nowego Ekranu, żeby pokazać im tajniaków. I – na wszelki wypadek – zrobić kilka zdjęć. Przecież to funkcjonariusze policji. Służby, w której nie ma tajności.

- Mam ich zdjęcia, więc je opublikuję – cieszyłem się. - Każdego po kolei.
Niestety nie zdążyłem tego zrobić przed rozpoczęciem Marszu Niepodległości. Teraz te zdjęcia będę publikował – jako dowód w sprawie przekroczenia uprawnień i popełnienia szeregu przestępstw karnych przez funkcjonariuszy policji. Być może dowiem się, kto wydał rozkaz strzelania do bezbronnego tłumu. Bezbronnego, bo uzbrojeni w race i kamienie byli tylko przebrani za cywili policjanci.

Próbowałem rozmawiać z uzbrojonymi policjantami i policjantkami. Tępe twarze, spojrzenia bez wyrazu – miałem nieodparte wrażenie, że wszyscy są pod wpływem narkotyków. Nie wyobrażam sobie, jak można bez mrugnięcia okiem w kilka osób wycelować w tłum i wypalić. I znów. I zów.

Chwilę później rozmawiałem z ludźmi, których policja pobiła. Po prostu wyciągali ich z tłumu, bądź z ulicy ciągnęli w bramy i tam kopniakami i pałkami znęcali się nad każdym, kto miał jakikolwiek symbol polskości. Niektórych nagrywałem.
Od kilkunastu blogerów dostałem material filmowy i fotograficzny. Materiał, który aż nabyt wyraźnie świadczy o tym, że mieliśmy do czynienia z prowokacją i zachowaniem, którego nie powstydziliby się najgorliwsi siepacze Gestapo, szczególnie znienawidzonego w Warszawie własnie.
Pytanie tylko, kto wydał rozkaz takiej pacyfikacji? I znów, jak w przypadku niewyjaśnionej sprawy lotu do Smoleńska, pojawiają się obok siebie dwa nazwiska. Tusk i Komorowski. Obaj zainteresowani bitwą na ulicach Warszawy i pacyfikacją tłumu. Komorowski, bo chciał pokazać, jak wiele wart był zorganizowane przez niego obchody Święta Niepodległości. Tusk, bo z jednej strony chciałby trzymać Polaków za pysk, z drugiej boi się tego tłumu, który potrafi się zorganizować wbrew państwowej administracji. Boi się, bo wie, że dzień w którym niezadowoleni z tego, co dzieje się z ich krajem Polacy przyjdą do kancelarii premiera i zrobią mu to, na co wie, że zasłużył. To zresztą dlatego Donald Tusk spędził Święto Niepodległości poza granicami Polski. Ze strachu. Strachu, który czuli nieżyjący już dziś dyktatorzy na Bliskim Wschodzie i w Afryce.
Wiem dzisiaj, że Tusk nie da sobie odebrać władzy – ani siłą, ani wyborami.
Policjanci na poligonie, starannie przygotowanym i tym cenniejszym, że z żywymi celami, przećwiczyli utrzymanie ludzi w ryzach. Niepokornych załatwi się sprawami skarbowymi, odbierze im dzieci, lub po prostu przestraszy.
Marsz przeszedł! To daje nadzieję, że we własnym kraju będę się czuł jak obywatel. Nie tak, jak Polacy w Prusach Wschodnich za panowania Bismarcka. Zresztą oni mieli lepiej – nikt do nich nie strzelał...

Brak komentarzy: