W numerze:
Vidkun Quisling i Kanał Białomorski im. Stalina - Piotr Wodziński, październik 2011
Krótki rys historii Rusi – pod specyficznym kątem
Rosji pęd do wody słonej – preludium
Akt pierwszy, czyli miłe złego początki
Interludium, czyli „czas przeszły niedokonany”
Drang nach „słona woda", akt drugi, czyli huśtawka po rosyjsku
Akt trzeci – dogrywki i początki kłopotów
Akt czwarty, czyli Mikołaja Pałkina igraszki z zapałkami
Zanim nastąpi epilog
Akt piąty – calamitatis imperium, czyli tragedia pomyłek Carski epilog, czyli ostatni pisk myszy
Vitalisa Pantenburga konstatacje i proroctwa
Jak przedstawiała się sytuacja za miedzą?
Vidkun Quisling – zdrajca czy bohater? Próba „rewizji nadzwyczajnej”
Ab ovo…
Minister obrony i Nasjonal Samling
Godzina próby
Proces i egzekucja
Próba podsumowania
Vidkun Quisling i Kanał Białomorski im. Stalina
Od dawna interesuję się historią i zauważyłem, że związek
między rzeczami – zdawałoby się – odległymi nagle zyskuje na wyrazistości przy
oświetleniu problemu lub spojrzeniu na niego z innej strony. Bywa też tak, że
odkrycie czegoś innego, dotąd nieznanego: faktu, zjawiska, osoby, stanowi jakby
klucz do „tajemnego przejścia" między faktami, zjawiskami, osobami dotychczas
uważanymi za niemające żadnego związku ze sobą, albo nić przewodnią po
nieprzetartych dotąd szlakach. Tak i w tym przypadku; któż mógłby przypuszczać,
że istnieje jakikolwiek związek między Vidkunem Quislingiem, człowiekiem będącym
od kilkudziesięciu lat uosobieniem wszelkiego, możliwego zła, ba, symbolem, a
właściwie synonimem, zjawiska kolaboracji z okupantem, a czołową, wręcz
sztandarową budową początku lat 30-ych XX w. w ZSRR? Otóż taki związek istnieje,
ale by go odsłonić, konieczne są pewne założenia wyjściowe, mianowicie takie, że
1. nie zadowolimy się wyświechtaną opinią na temat Quislinga i sięgniemy głębiej
w problem, uwzględniając przy tym szeroko pojęty kontekst, w jakim działał, 2.
odrzucimy pogląd, lansowany – być może mimowolnie – również przez Aleksandra
Sołżenicyna w "Archipelagu Gułag" o tym, że budowa kanału była li tylko
fajerwerkiem obliczonym na cele propagandowe. Inaczej mówiąc, również tu jest
konieczne zagłębienie się w problem i próba doszukania się racjonalnych
przesłanek, które przesądziły o decyzji o jego budowie. Jest to, czy też może
być, o tyle trudne, że racjonalne ziarna zostały przysypane tak szumem
propagandowym, jak i typowo rosyjskim/sowieckim stylem realizacji,
niewyobrażalnym bałaganem, marnotrawstwem, a przede wszystkim mnóstwem ofiar
ludzkich. Jednak, by wywód stał się zrozumiały, musimy sięgnąć daleko w
przeszłość, do czasów Iwana IV Groźnego, a nawet dalej.
Jak wiadomo, Rosję carską, potem ZSRR, wreszcie współczesną
Rosję można i należy uważać za kontynuatorkę Rusi Moskiewskiej. Tymczasem, na
mapach historycznych z początku istnienia Rusi w ogóle, próżno jej szukać.
Spójrzmy na mapę poniżej (za Wikipedią). Głównym ośrodkiem Rusi był przez długi
czas Kijów, oprócz niego w różnych okresach czasu do głosu dochodziły takie
ośrodki, jak Włodzimierz (nad Klaźmą - nie mylić z Włodzimierzem Wołyńskim),
który z czasem urósł do rangi Wielkiego Księstwa, quasi-samodzielne republiki
kupieckie na północy: Nowogród i Psków, Twer, Połock, Smoleńsk, Halicz,
Włodzimierz Wołyński. Każde z nich miało swoje „pięć minut”, jako lider wśród
księstw ruskich. W X, XI i XII wieku Ruś, jakkolwiek skłócona wewnętrznie,
rozdarta na zwalczające się ośrodki, nie ustępowała cywilizacyjnie pozostałej
części Europy, była jednak ściśle związana z Bizancjum, w tym też obrządku
przyjęła chrześcijaństwo. Tragedią wszakże Rusi było to, że w dobie, kiedy
Europa Zachodnia i Środkowa zaczęła stopniowo wychodzić z rozbicia
dzielnicowego, tak typowego dla środkowego Średniowiecza, tam ten proces,
zapoczątkowany podziałem Rusi w 1054 roku przez umierającego Jarosława Mądrego,
postępował osiągając swój szczyt na początku XIII wieku (patrz Mapka 1). I wtedy
właśnie zdarzyło się coś, co ciężko zaważyło na losach księstw ruskich na długie
stulecia: najazdy mongolskie. Najpierw w roku 1223 Batu-chan zadał straszną
klęskę siłom rusko-połowieckim pod Kałką, potem Mongołowie zhołdowali niemal
całą Ruś, wreszcie w 1240 roku zdobyli Kijów, który – już uprzednio chylący się
ku upadkowi, czego wyrazem było przeniesienie siedziby i tytułu wielkiego
księcia do Włodzimierza - został zdegradowany do niewiele znaczącej mieściny i
to aż do czasów, gdy wszedł w skład Korony Królestwa Polskiego.
Nie czas tu ani miejsce na szczegółowe śledzenie historii
zmagań Rusinów z okupacją mongolską, a potem tatarską, dlatego skupię się na
jednym tylko ośrodku: Moskwie.
Pierwsza wzmianka o mieście Moskwie pochodzi z 1147 roku,
kiedy to książę Jerzy I Dołgoruki założył kreml moskiewski. Potem, przez
dwieście lat, było to nic nieznaczące księstewko, wciśnięte między Wielkie
Księstwo Włodzimierskie, Księstwo Smoleńskie i Nowogród Wielki. Ale też to
położenie na uboczu okazało się być niezwykle korzystnym dla jego władców; nie
zwracając specjalnej uwagi, zręcznie manewrując między Scyllą zwierzchności
mongolsko-tatarskiej i Charybdą rodzimych konkurentów rosło na znaczeniu.
Wreszcie w roku 1328, kiedy to dzięki pomocy tatarskiej Iwan I Kalita pokonał
konkurenta, księcia twerskiego Aleksandra Michajłowicza, doszło do unii
personalnej między Wielkim Księstwem Włodzimierskim i Księstwem Moskiewskim.
Iwan I za siedzibę obrał sobie rodzimą Moskwę. W roku 1340 Wielkie Księstwo
Włodzimierskie zostało oficjalnie zniesione. Odtąd rolę czynnika jednoczącego
ziemie ruskie przejęła Moskwa. Stopniowy wzrost terytorialny ilustruje Mapka
2.
Mapka 1: Ruś Kijowska , 1054-1132; źródło: Wikipedia | |
Mapka 2, wzrost terytorialny Rusi Moskiewskiej, źródło - Wikipedia |
Jeszcze Iwan III Srogi, panujący w latach 1462 – 1505,
obejmował rządy, jako – formalnie rzecz biorąc – lennik Wielkiej Ordy. W roku
1480 odmówił płacenia daniny, co umownie przyjmuje się za koniec niewoli
tatarskiej, bowiem wyprawa chana Ahmeda na Moskwę skończyła się fiaskiem. Nie
jest moim celem szczegółowa prezentacja dziejów Rusi, chcę jednak zwrócić uwagę
na trzy elementy o ogromnym i dalekosiężnym znaczeniu. Jak pisze Vitalis Pantenburg, o którym będzie
jeszcze mowa (patrz Notka 12), ogrom terytorialny Rusi/Rosji jest tego rodzaju,
że niejako wymusza działanie i myślenie w zupełnie innej skali niż w Europie.
Polityka Rusi, a później Rosji, ma to do siebie, że jest planowana
dalekosiężnie, z wyprzedzeniem o dziesięciolecia, a nawet i dłużej. O tym też
będzie mowa. W związku z tym, już na etapie historii Rusi z przełomu XV i XVI
wieku, należy koniecznie zwrócić uwagę na trzy elementy, których reperkusje dają
o sobie znać aż do najnowszych czasów.
Po pierwsze, wspomniany już Iwan III Srogi poślubił
księżniczkę Zoe, córkę ostatniego cesarza bizantyjskiego. Już wtedy w oficjalnej
nomenklaturze pojawił się tytuł „samodzierżcy (cara) Wszechrusi”. W ślad za tym
szły odpowiednie symbole, jak czarny orzeł dwugłowy, przejęty z Bizancjum, oraz
bizantyjski ceremoniał dworski. Sam tytuł, początkowo jeszcze używany
sporadycznie, prowadził ni mniej, ni więcej, tylko do bezpośredniej konfrontacji
z Wielkim Księstwem Litewskim, a w konsekwencji z Królestwem Polskim, i to
konfrontacji, w której nie mogło być mowy o kompromisie.
Po drugie, chyba nikt ze współczesnych, a nawet
niewielu historyków, zwrócił uwagę na dwie daty: 1552 – unicestwienie Chanatu
Kazańskiego, 1554 – podbój Chanatu
Astrachańskiego; w tej sytuacji podbój Chanatu Syberyjskiego w 1582 roku był już tylko postawieniem
przysłowiowej kropki nad „i”. Ale reperkusje tych podbojów były dalekosiężne: oto Ruś Moskiewska na ponad 300 lat pozbyła
się przeciwników na Wschodzie, całą energię mogła zwrócić na Zachód.
Po trzecie, Ruś Moskiewska, bo tylko taka pozostała po
podbojach Iwana III, Wasyla III i Iwana IV Groźnego, jeśli nie liczyć tych
części Rusi, które pozostawały w granicach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, mimo
rozległego terytorium, leżała na peryferiach ówczesnego świata cywilizowanego,
praktycznie bez dostępu do morza. Nie mogło to ujść uwadze kolejnych lokatorów
moskiewskiego kremla. Stąd „wyrąbanie
okna na ocean światowy” na trwałe zagościło w programie politycznym Rusi i
Rosji. Ten program oznaczał, zdaniem autora, koleinę polityczną, z której Rosja nie
może się wydostać, zapewne do dzisiaj. Dziwna to jednak koleina, przypomina
raczej karuzelę albo oscylator, który miota tym krajem z jednego krańca na
drugi, a z czasem przyprawia o drgawki. I zasadniczo na tym właśnie chcę się
skupić.
„Praktycznie bez
dostępu do morza…”, stwierdzenie bardzo bliskie stanu faktycznego, z jednym
wszakże, „ale". Oto w połowie XVI wieku angielski żeglarz, kapitan Richard
Chancellor, odkrył przejście drogą północną przez Morze Białe i wylądował u
ujścia rzeki Dwiny. Zastał tam Monastyr Michało-Archangielski, powstały przed
1419 rokiem, w miejscu, gdzie już w XII wieku nowogrodzianie założyli osadę
Nur-Nawołok. Niewiele czasu upłynęło i wokół monastyru pojawiły się
cudzoziemskie faktorie, składy i domostwa kupców z różnych stron Rusi. Dopiero w
roku 1584 wszakże powstało miasto nazwane Archangielsk. Problem polegał jednak
na tym, że okres nawigacyjny ograniczał się tylko do kilku miesięcy w roku, a to
z powodu zamarzania Morza Białego. Sytuacja taka w pełni konweniowała Anglikom,
później także Holendrom: mieli dostęp do Rusi i jej surowców, nie musieli za to
obawiać się jej konkurencji na morzach.
Spójrzmy w związku z tym na ten problem oczyma Iwana
Groźnego: drogę marszu na południe, ku Morzu Czarnemu, zagradza Chanat
Krymski, za którym stoi potężny protektor, Imperium Ottomańskie, ba, to właśnie
imperium zmiotło z powierzchni ziemi Cesarstwo Bizantyjskie, z którym Ruś
utrzymywała bliskie kontakty, a w dodatku trzyma w ręku „korek” do Morza
Czarnego panując nad obydwoma brzegami Bosforu i Dardaneli. Marsz na
północ z konieczności musi się zatrzymać nad brzegami Oceanu Lodowatego;
niby to ocean, niby to wybrzeże, a całkowicie bezużyteczne nawet i dzisiaj.
Marsz na wschód, eksploracja Syberii, krainy praktycznie nieznanej
Europejczykom, zapoczątkowana już w 1581 roku przez wyprawę kozackiego atamana
Jermaka, związana z takimi nazwiskami, jak Iwan Rebrow, Iwan Buza, Wasyl
Pojarkow, Michał Staduchin i Siemion Dieżniew, doprowadziła wprawdzie do
kolejnych odkryć: Bajkału, Leny, Kamczatki, Sachalinu, Cieśniny Beringa itd.,
oraz założenia miast: Tobolska, Omska, Jakucka itd., osiągnęła nie tylko
wybrzeże Pacyfiku, a nawet Alaskę oraz, o czym mało, kto pamięta, Fort Ross w
Kalifornii, nie miała żadnego praktycznego znaczenia, poza geograficznym, po
prostu Rosja długo jeszcze nie była w stanie „skonsumować” tak ogromnych
nabytków terytorialnych. Poza tym, tereny te były odległe od centrów
decyzyjnych, ośrodków przemysłowych i dużych skupisk ludności, że nie wspomnę o
ówczesnych środkach transportu. Dodajmy, że pochód Rosji na wschód został
powstrzymany przez Chiny, gdy Jerofiej Chabarow w latach 1650-3 podjął,
nieudaną, próbę opanowania Mandżurii. W czasach Iwana Groźnego była to jednak
dopiero śpiewka przyszłości.
To właśnie wspomniany Pantenburg zwrócił uwagę na pewną
regułę ściśle związaną z długofalową polityką Rosji: niczym piorun „iść po linii
najmniejszego oporu” inaczej mówiąc – „wynajdować najsłabszą ofiarę”. Tak też
stało się na samym początku drugiej połowy XVI wieku. Iwan Groźny zwrócił wtedy
wzrok na Inflanty, czyli ziemie Zakonu Kawalerów Mieczowych. A tam nie działo
się dobrze. W połowie XVI wieku czas zakonów rycerskich dawno już minął, Zakon
stał się anachronizmem, zwłaszcza po sekularyzacji pobratymczego Zakonu
Krzyżackiego. Państwem targały konflikty wewnętrzne, zwłaszcza między wielkim
mistrzem, Johannem Wilhelmem von Fürstenberg i biskupem ryskim, Wilhelmem
Hohenzollernem, za którym stała kuria rzymska, oraz wielkim mistrzem i szlachtą,
która domagała się ściślejszych związków z Polską. Gdy wielki mistrz zawarł
traktat z carem, król Polski Zygmunt August zareagował błyskawicznie
koncentrując wojska w Pozwolu niedaleko Poniewieża; w wyniku tego wielki mistrz
oraz biskup ryski tam właśnie złożyli mu hołd lenny 14 września 1557.
To jednak oznaczało wojnę z Moskwą; już w 1558 roku car Iwan Groźny zdobył Dorpat i Narwę uruchamiając szlak handlowy zwany żeglugą narewską. Cel, "wyrąbanie okna na ocean", zdawał się być osiągnięty. W konflikt wmieszały się jednak: Szwecja, Dania i Lubeka, czego efektem był podział Inflant oraz sekularyzacja Zakonu i zhołdowanie go przez królów Polski. Mimo, że w pewnym momencie niemal całe Inflanty zostały podbite przez Moskwę, car Iwan ostatecznie wojnę przegrał i został zmuszony do zawarcia rozejmu w Jamie Zapolskim z Polską w 1582 roku; przegrał także wojnę ze Szwecją. W 1581 roku Szwedzi zdobyli Narwę. W pierwszej połowie XVII wieku Szwedzi zdobyli wreszcie całe Inflanty (oprócz Kurlandii i tzw. Inflant Polskich), a także Ingrię (Ingermanland) i Karelię na prawie 100 lat zamykając Rosji drogę do Bałtyku (patrz Mapka 3).
Mapka 3, imperium szwedzkie, źródło: Wikipedia. |
Wkrótce po śmierci Iwana IV Groźnego Rosja zaczęła się
pogrążać w głębokim kryzysie wewnętrznym, który przypadł na czasy rządów Fiodora
I (1584-98) i Borysa Godunowa (1598-1605). Śmierć tego ostatniego przyjmuje się
zwykle za początek tzw. „wielkiej smuty”. Dopiero w1645 roku pojawił się
ciekawy, ale niezrealizowany plan. Wprawdzie w tym przypadku nie chodziło
bezpośrednio o sprawy morskie, tym niemniej wspominam o nim, dlatego że był to
bodaj jedyny przypadek sojuszu polsko-rosyjskiego w historii obu tych krajów.
Dwór królewski w Warszawie od lat już nosił się z zamiarem czynnego wystąpienia
przeciwko uciążliwemu sąsiadowi: Chanatowi Krymskiemu. Głównym jego rzecznikiem
był sam król Władysław IV, kanclerz Jerzy Ossoliński i przede wszystkim hetman
wielki koronny, Stanisław Koniecpolski. To właśnie on na polecenie króla
sporządził „Dyskurs o wojnie z Tatarami i
lidze z Moskwą”. Od lat czynił też szeroko zakrojone przygotowania, łącznie
z rozpoznaniem wywiadowczym Krymu, przygotowaniem gruntu wśród Kozaczyzny itd. W
grudniu 1645 roku doszło nawet do współdziałania bojowego, kiedy to hetman polny
Mikołaj Potocki, w zastępstwie Koniecpolskiego, poprowadził korpus polski na
Dzikie Pola. Silne mrozy i zawieje sprawiły jednak, że efekt był żaden.
Niestety, nagła i niespodziewana śmierć hetmana Koniecpolskiego 11 marca 1646
wywróciła wszystko do góry nogami. Zamiast wojny ograniczonej do Chanatu
Krymskiego król i kanclerz, rozsadzani ambicją, zaczęli przeć do wojny z Turcją,
co było koncepcją kompletnie oderwaną od rzeczywistości, jeśli zważymy, że
szczyt swojej potęgi Turcja miała jeszcze przed sobą, a mocarstwom europejskim
sprawiała kłopoty nawet i w 200 lat później. Wybuch powstania Chmielnickiego
wiosną 1648 roku sprawił, że o tych i nie tylko o tych planach należało
zapomnieć, zaś w parę lat później przyszło walczyć z niedoszłym sojusznikiem i
jeszcze Szwecją na dokładkę. Tak kończą się niewczesne i niewydarzone pomysły na
zasadzie porywania się z motyką na słońce.
W 1686 roku Moskwa przystąpiła do Ligi Świętej, sojuszu antytureckiego, zawiązanej w 1684 roku, czyli krótko po bitwie wiedeńskiej, do której należała Rzeczpospolita, papiestwo, Austria i Wenecja. W jej trakcie car Piotr I zdobył w roku 1696 twierdzę Azow u ujścia Donu do Morza Azowskiego. Miał to być zapewne pierwszy krok w kierunku opanowania wybrzeża Morza Czarnego. 14. lipca 1700 roku car zawarł pokój z Turcją, po czym zwrócił swoją uwagę w innym kierunku. Jeszcze w roku 1699 trzy państwa: Dania, Rosja i Saksonia, zawarły sojusz antyszwedzki licząc na to, że ledwie 17-letni władca, Karol XII, jest młody i niedoświadczony, a zatem łup będzie łatwy. Srodze się zawiedli; Szwedzi błyskawicznie pokonali Danię i, ledwie wojska rosyjskie skoncentrowały się pod Narwą bronioną przez 1500 Szwedów, wylądowali w Estonii. 30. listopada 1700 roku doszło do konfrontacji. Mimo wielokrotnej przewagi liczebnej armia rosyjska poniosła druzgocącą klęskę. Rosję uratowało tylko to, że car w przeddzień opuścił pole bitwy pozostawiając dowodzenie generałowi de Croy. (Patrz Notka 1).
Notka 1:
Zdaniem Pantenburga tym, co
charakteryzuje Rosję w przekroju przez stulecia, jest niezwykle "krótka ławka rezerwowych", jeśli chodzi
o grupę, którą można by nazwać „państwowotwórczą”, albo – jak to określał
marszałek Piłsudski – zdatną do pracy państwowej. Co więcej, czyn Piotra I pod
Narwą znamionuje męża stanu, a nie tylko mniej lub bardziej sprawnego polityka.
I w tym kontekście nasuwa się bardzo surowa obserwacja z ostatnich 400-500 lat
historii Rosji: ilu polityków rosyjskich zasługuje na takie miano? Niewątpliwie
Piotr I, nazwany potem Wielkim. A kto jeszcze? Może, z pewnymi zastrzeżeniami,
car Aleksander II; miał niewątpliwe zadatki, jednakże przedwczesna śmierć w
wyniku zamachu sprzątnęła go z tego świata. A potem? Chyba dopiero Michaił
Gorbaczow!
Przypomina się tutaj dość stara anegdota, którą przeczytałem u
Melchiora Wańkowicza – zapytano rosyjskiego chłopa pańszczyźnianego: „Wania, co
byś zrobił, gdybyś został carem?” „Ukradłbym sto rubli i uciekł”. Czy nie na tym
przypadkiem polega dramat Rosji? Czy tylko Rosji?
|
Notka 2. Wojny
rosyjsko-szwedzkie:
*Ze względu na szczupłość źródeł z tego okresu, tak w Szwecji, jak
i po stronie rosyjskiej, brak bliższych danych, poza tym, że generalnie Nowogród
oparł się naciskom Skandynawów, po czym sam został wchłonięty przez Ruś
Moskiewską.
|
Tylko temu, że Karol XII był istotnie geniuszem taktyki, za
to ignorantem strategii, Rosja i Piotr I zawdzięczają 9 lat czasu, jaki
otrzymali w prezencie od króla Szwecji. Ten, bowiem, zamiast pójść za ciosem,
wdał się w konflikt ze słabnącą Rzeczypospolitą i pogoń za Augustem II.
W tym czasie Piotr I nie próżnował, nie tylko rozbudowywał na
ogromną skalę kopalnie, huty, odlewnie, stocznie, działobitnie, lecz także
skubał Szwedów, gdzie się tylko dało. W październiku 1702 roku zdobył szwedzką
twierdzę Nöteborg, u ujścia Newy do jeziora Ładoga, dawną
pograniczną twierdzę Orieszok, z czasów Nowogrodu Wielkiego. Wkrótce twierdza
została rozbudowana i przemianowana na Schlisselburg. W roku 1703, na świeżo
zdobytej na Szwedach tzw. Wyspie Zajęczej, została założona Twierdza
Pietropawłowska, pod której osłoną zaczęło powstawać, od podstaw, miasto na
bagnach osuszanych wysiłkiem tysięcy „ochotników” z całej Rosji: Petersburg, od
1712 roku nowa stolica Rosji (już sam ten fakt świadczy o kierunku
zainteresowania polityki rosyjskiej).
Tymczasem jednak wojna trwała dalej, Karol XII w dalszym ciągu ścigał
Augusta II, zaś Piotr I zdobywał, jedną po drugiej, twierdze szwedzkie w Ingrii
i Inflantach, wzbogacając się przy tej okazji o zdobyczne działa szwedzkie,
których Skandynawowie mieli więcej niż kanonierów. Do ostatecznej rozprawy
doszło 27 czerwca 1709 pod Połtawą. Rosyjskie zwycięstwo oznaczało koniec potęgi
szwedzkiej, ale nie koniec wojny. W dodatku pojawiły się komplikacje; Turcja,
zaniepokojona sukcesami rosyjskimi oraz podjudzona przez zabiegi Karola XII,
który po klęsce schronił się na jej terenie, wypowiedziała Rosji wojnę. Niewiele
brakowało, a wzlot Rosji i Piotra I zakończyłby się jeszcze szybciej, niż się
zaczął. Jeszcze raz Turcy pokazali, na co ich stać. W lipcu 1711 roku
38-tysięczna armia rosyjska wraz z carem została okrążona nad rzeką Prut przez
120-tysięczną armię turecką wspartą 70 tysiącami Tatarów. Tylko zdolnościom
negocjacyjnym dyplomatów carskich, popartych bakszyszem, w odpowiedniej
wysokości, rzecz jasna (była mowa o milionach ówczesnych rubli), które trafiły
do kieszeni wielkiego wezyra, Baltacı Mehmed Paszy udało się zapobiec
najgorszemu. Azow, zdobyty takim trudem 15 lat wcześniej, trzeba było oddać.
Podobnie inne nabytki terytorialne. Podobno sułtan bardzo był niezadowolony z
takiego obrotu sprawy; co stało się z wezyrem, możemy się domyślać.
Wojna z Turcją trwała jeszcze dwa lata, do
zawarcia pokoju w 1713, który ostatecznie zatwierdził warunki traktatu
pruckiego.
Traktat pokojowy w Nystad w 1721 zatwierdził
zdobycze Rosji na Szwedach; Rosja urosła do rangi potęgi europejskiej, Szwecja
została zdegradowana.
Notka 3. Wojny
rosyjsko-tureckie*:
*Po stronie tureckiej mniej lub bardziej znaczący udział Tatarów
Krymskich (do 1774 roku; potem Chanat stał się protektoratem rosyjskim, w 1783
do niej wcielony).
**Ekspedycja astrachańska według nomenklatury
tureckiej.
***W ramach Ligi Świętej.
****Jej częścią była tzw. kampania prucka. |
Notka 4. Wojny
rosyjsko-perskie:
*Kapitulacja Persji przed Rosją wobec inwazji tureckiej z drugiej
strony, sojusz persko-rosyjski.
**Wycofanie się Rosji po podboju części Persji.
***Kapitulacja Persji mimo przewagi liczebnej.
****Wspólna okupacja brytyjsko-sowiecka wobec pro-niemieckiej
polityki szacha perskiego. Okupacja miała zakończyć się w 6 miesięcy po
zakończeniu wojny.
*****Po zakończeniu wojny w Europie Brytyjczycy wycofali się z
Iranu, natomiast wojska sowieckie pozostały. W dodatku Sowieci doprowadzili do
utworzenia separatystycznej Autonomicznej Republiki Azerbejdżanu oraz
niezależnej Republiki Kurdyjskiej. Dopiero nacisk USA i W. Brytanii zmusił
Stalina do wycofania wojsk z Iranu.
Dwa ostatnie przypadki nie dotyczą tematu artykułu, wymieniam je
dla porządku.
|
W XVIII wieku kilkakrotnie jeszcze dochodziło
do wojen Rosji z Turcją, całe północne wybrzeże czarnomorskie zostało opanowane
przez carów, w roku 1774 Chanat Krymski stał się protektoratem rosyjskim po to,
by w 1783 r. zniknąć zupełnie. W miejscu dawnego Oczakowa powstała Odessa. Cel,
likwidacja Chanatu, którego nie udało się zrealizować sto lat wcześniej we
współpracy z Polską, został niby osiągnięty. Cóż z tego, skoro Bosfor nadal był
w rękach tureckich! Podobnie na północy, na mocy traktatu pokojowego w Nystad ze
Szwecją Rosja weszła w posiadanie dawnych Inflantów szwedzkich, miała, więc, to,
co chciała. Mało tego, szturmem wdarła się do grona wielkich potęg, co
szczególnie uwydatniło się w czasie wojen o sukcesję austriacką, zwłaszcza w
wojnie siedmioletniej 1756-63. Ale kontrolę wejścia do Bałtyku dalej sprawowała
Dania; w niczym nie przeszkadzało to w warunkach pokoju, ale w razie
wojny?
Szwedzi trzykrotnie jeszcze próbowali zmienić
niekorzystne dla siebie rozstrzygnięcia traktatu z Nystad wszczynając wojnę z
Rosją (patrz Notka 2: poz. 9-11), z bardzo mizernym skutkiem, mówiąc
eufemistycznie. Warto przy tym zwrócić szczególną uwagę na dwa ostatnie
konflikty. W roku 1788 Szwecja zaatakowała Rosję
korzystając z okazji zaangażowania tej ostatniej (wespół z Austrią) przeciwko
Turcji (patrz Notka 3, poz. 8). Rosja musiała, więc, walczyć na dwa
fronty, zagrożony został nawet Petersburg. Sytuacja stała się bardzo poważna, a
jeszcze zaczął zagrażać trzeci front. Oto zawiązała się koalicja Anglii,
Holandii i Prus, z biernym udziałem Rzeczpospolitej. Na żądanie zachodnich
mocarstw wojska rosyjskie i austriackie, będące dotąd „gwarantem ładu”,
grzecznie opuściły granice Polski, zabierając ze sobą nawet składy wojskowe,
umożliwiając tym samym obrady Sejmu Wielkiego. Tym razem dzięki zręczności
dyplomacji rosyjskiej udało się zażegnać niebezpieczeństwa uderzając w
najsłabsze ogniwo koalicji, którym okazał się być… angielski parlamentaryzm.
Wojna rosyjsko-szwedzka, 1808-9, toczyła się niejako na uboczu wojen
napoleońskich, dlatego może umyka uwadze historyków. Są jednak trzy powody, aby
zwrócić na nią uwagę. Po pierwsze, dlatego że po raz kolejny Rosja musi walczyć
na dwa fronty (patrz również Notka 3, poz. 10); to jest pokłosie
poprzednich podbojów i zalążek dalszych kłopotów. Po drugie, o czym w ogóle
mało, kto pamięta, skutkiem traktatu z Tylży (1807) i ogłoszenia przez cesarza
Napoleona tzw. „blokady kontynentalnej”, do której, acz niechętnie, przystąpiła
Rosja, było wypowiedzenie przez Rosję wojny Anglii (26.10.1807), jako skutek
angielskiego ataku na Danię we wrześniu tego roku, co z kolei miało ścisły
związek z sojuszem angielsko-szwedzkim. W ten sposób po raz pierwszy doszło do
konfrontacji brytyjsko-rosyjskiej. Do działań na lądzie, co prawda, nie doszło,
ale Anglicy zatrzymali rosyjskie statki i okręty w portach brytyjskich, miał
miejsce także tzw. incydent lizboński w związku z zatrzymaniem rosyjskiej
eskadry śródziemnomorskiej zmierzającej z Korfu (pytanie, skąd i po co się tam
wzięła?) na Bałtyk. Wreszcie brytyjskie okręty wojenne pojawiły się na Bałtyku
wspierając Szwedów.
Po trzecie, ta wojna była ostatnią w dziejach, (jeśli nie liczyć symbolicznego udziału Szwecji w VI. koalicji antynapoleońskiej) wojną prowadzoną przez Szwedów. Jej skutkiem była utrata Finlandii, która - jako autonomiczne Wielkie Księstwo - weszła w skład Imperium Rosyjskiego. Tym samym Rosja znalazła się już o krok od upragnionego oceanu, był on już na wyciągnięcie ręki. To był już ostatni, istotny nabytek terytorialny Rosji carskiej; udało się jeszcze zdobyć to i owo na Kaukazie, gdyż wojny rosyjsko-tureckie zdarzały się jeszcze kilkakrotnie, również rosyjsko-perskie (patrz Notka 4); epoka tanich podbojów jednak miała się ku końcowi. Z każdym następnym rosło ryzyko "nadepnięcia na odcisk" któremuś z mocarstw. Na skutki nie trzeba było długo czekać, ale o tym w następnej części.
Notka 5: Mikołaj I Romanow (1796-1855,
car od 1825).
Urodził się, jako trzeci w kolejności syn cara Pawła I i Zofii
Doroty Wirtemberskiej. W związku z tym jego perspektywy objęcia tronu były
znikome, dlatego w ogóle nie był do tego przygotowywany. Nikt nie przypuszczał,
bowiem, że najstarszy brat, Aleksander I, umrze przedwcześnie i to bezpotomnie,
zaś młodszy, Konstanty, zrezygnuje z pretensji do tronu. Despotyczny charakter,
odporność na wszelką wiedzę, twarda ręka i bezwzględne zwalczanie wszelkiej
"nieprawomyślności" spowodowały, że ten, jeden z najbardziej reakcyjnych
władców, zyskał wśród ludu miano Mikołaja I Pałkina. Jedynym jego sukcesem w
polityce wewnętrznej była kodyfikacja prawa w całym państwie i reforma
finansowa. W polityce zagranicznej pełnił rolę strażaka (chciałoby się
powiedzieć: gaśnicy); zaczął od stłumienia powstania dekabrystów—jeszcze u
siebie, tłumił powstania Czeczenów i Osetyjczyków na Kaukazie, potem wybierał
się tłumić powstanie we Francji, zgniótł powstanie w Polsce, w Rzeczpospolitej
Krakowskiej, wreszcie na Węgrzech (1849). Na nieszczęście dla Rosji, zamienił w
końcu gaśnicę na zapałki. |
Każdy kraj miał w swojej historii, bądź ma,
takich polityków czy przywódców, nad którymi wolałby opuścić zasłonę milczenia.
Również w Rosji było niemało takich; zapewne jedno z czołowych miejsc zajmuje
car Mikołaj I, zwany wśród ludu Mikołajem Pałkinem (patrz Notka
5).
Wkrótce po koronacji w maju 1826, bo już w
1828 roku rozpoczęła się kolejna wojna z Turcją, której przyczyną była grecka
wojna o niepodległość; na paradoks zakrawa sytuacja, w której jeden z
najbardziej reakcyjnych władców europejskich, wystąpił w roli „obrońcy
uciśnionych”. Bezpośrednią przyczyną jednak było to, że sułtan turecki zamknął
Dardanele dla statków i okrętów rosyjskich. Rosyjska ofensywa przeprowadzona na
dwóch kierunkach równocześnie: gen. Paskiewicza na Kaukazie i gen. Dybicza na
Bałkanach, skończyła się pełnym sukcesem rosyjskim; armia carska dotarła na 68
km od Stambułu zajmując Adrianopol (Edirne). Traktat pokojowy w Edirne oddawał
Rosji wschodnie wybrzeże Morza Czarnego, wraz z Gruzją i częścią Armenii, Serbia
zyskała autonomię, zaś Rosja okupowała Mołdawię i Wołoszczyznę. Ponadto Turcja
została zobowiązana do wypłaty reparacji. 4 lata później kolejny traktat nieco
zmieniał warunki poprzedniego; tajny załącznik przewidywał zamknięcie cieśnin
tureckich dla statków nie-rosyjskich. To z kolei wzbudziło podejrzenia innych
mocarstw i doprowadziło do zawarcia w 1841 roku tzw. Konwencji Londyńskiej,
która zabraniała w ogóle przepływu okrętów wojennych przez cieśniny.
Jak, więc widać, wahadło polityki morskiej
Rosji w I połowie XIX wieku wychyliło się zdecydowanie na południe. Podboje
miały dokonać się kosztem ”chorego człowieka Europy”, czyli Turcji; dodajmy, że
w jakimś stopniu również Persji. Rosja jeszcze odnosiła tu sukcesy, jakkolwiek
minęły już czasy, kiedy mogło to odbywać się tanim kosztem (mam na myśli koszt
polityczny, nie ludzki, bo tego rosyjska kalkulacja nigdy nie uwzględniała: "u nas ludiej mnogo"). Zauważmy
przedziwny, na pozór, kontredans w kwestii cieśnin tureckich, raz są otwarte dla
statków i okrętów rosyjskich, innym razem zamknięte. Jak wspomniałem,
najbardziej reakcyjny reżim europejski popiera ruchy wyzwoleńcze Grecji oraz
innych narodów bałkańskich. Na Morzu Śródziemnym raz po raz pojawiają się okręty
rosyjskie, ba, mało, kto pamięta o tym, że w pewnym momencie car Paweł I był
nawet wielkim mistrzem Zakonu Maltańskiego. Wreszcie, zdarzają się sytuacje, gdy
Rosja staje się sojusznikiem Turcji, np. gdy ta staje wobec rewolty w Egipcie w
latach 1831-3. Przyczyna jest i prosta, i złożona. „Prosta", dlatego że tym
regionem interesują się również inne mocarstwa; rosyjskie zakusy wobec Bałkanów
krzyżują się z analogicznymi interesami Austrii. Anglicy bynajmniej nie życzą
sobie obecności floty rosyjskiej na Morzu Śródziemnym, nie życzą sobie zbytniego
osłabiania tak Turcji, jak i Persji. Przykłady można by mnożyć. „Złożona", bo
wymaga od kierownictwa państwa rosyjskiego doskonałej orientacji w zmiennej
sytuacji, umiaru i długofalowego przewidywania. Tego wszystkiego zabrakło
Pałkinowi pod koniec panowania; orientacja zawiodła na całej linii. Chodzi
mianowicie o wojnę krymską, 1853-6, zwaną przez niektórych "pierwszą nowoczesną
wojną", bo dały o sobie znać zmiany w technice walki, w tym wykorzystanie
taktyczne kolei i telegrafu. Była to też pierwsza wojna, która pozostawiła po
sobie dokumentację fotograficzną.
Formalnym pretekstem do wszczęcia wojny przez
Rosję były roszczenia cara Mikołaja I do opieki nad miejscami świętymi w
Jerozolimie, w czym Turcy, rzekomo, robili trudności. (W rzeczywistości
chodziło, jak zwykle, o cieśniny.). Tymczasem, z analogicznymi roszczeniami
wystąpił świeżo upieczony cesarz Francji, Napoleon III, który domagał się,
poprzez swojego ambasadora w Stambule, zmiany istniejącego stanu rzeczy. Wobec
odmowy Francja zastosowała demonstrację siły wysyłając na Morze Czarne okręt
liniowy „Charlemagne”, co było
naruszeniem Konwencji Londyńskiej. Ofensywa dyplomatyczna Rosji, wsparta
wkroczeniem dwóch armii do księstw naddunajskich, nie dała efektu, mało tego,
niepowodzeniem zakończyły się próby arbitrażu neutralnych dotąd: Anglii,
Austrii, Prus i Francji. Formalnie rzecz biorąc to sułtan Abdülmecid I
wypowiedział wojnę Rosji 23. października 1853. Działania wojenne nad Dunajem i
na Kaukazie nie przyniosły rozstrzygnięcia, natomiast zniszczenie okrętów
tureckich pod Synopą 30. listopada tego roku stały się dla Anglii i Francji casus belli. W dodatku Austria i Prusy
zachowały tzw. „neutralność zbrojną”, ale nieprzyjazną Rosji.
Wojna krymska, 1853-6, źródło: Wikipedia |
Nie jest moim celem wdawanie się w szczegółowy
opis wojny, znacznie ważniejsze są jej skutki, jakkolwiek Rosja jakichś
istotnych strat terytorialnych nie poniosła. Wojna bezlitośnie obnażyła słabość
wewnętrzną imperium Romanowów. Wbrew nazwie toczyła się równocześnie na wielu
teatrach działań: na Krymie, Morzu Czarnym, Azowskim, na Kaukazie, Bałkanach, na
Bałtyku, Morzu Białym, a nawet na Pacyfiku. Traktat pokojowy zawarty w Paryżu
30. marca 1856 był dla Rosji upokarzający, mimo minimalnych strat
terytorialnych. Przewidywał m.in. neutralizację Morza Czarnego wraz ze
zburzeniem fortyfikacji nadbrzeżnych, demilitaryzację Wysp Alandzkich na
Bałtyku, nominalnie należących do Wielkiego Księstwa Finlandii oraz rezygnację
przez Rosję z roszczeń do opieki nad chrześcijanami w Turcji. W dodatku traktat
ten zapoczątkował proces „przemeblowania” w stosunkach między mocarstwami
prowadząc do tego, jaki ukształtował się na przełomie XIX i XX w.
Mogłoby się zdawać, że wobec przegranej wojny
Rosja zdecyduje się na reformy wewnętrzne; jest to dość częste zjawisko, które
można kolokwialnie określić w ten sposób, że „trzeba solidnego lania, aby łobuz coś
zrozumiał”. Podobnie stało się przecież z Prusami po katastrofie wojny
1806-7 roku, zwłaszcza po unicestwieniu przez Napoleona i marszałka Davouta
armii pruskich pod Jeną i Auerstädt, 14. października 1806 roku, a to w postaci
reform barona vom Steina i księcia von Hardenberga. Szwecja, przegrawszy
ostatnią w swoich dziejach wojnę w 1809 roku, zajęła się sprawami wewnętrznymi z
jak najlepszym skutkiem. Jeśli wybiec nieco w przyszłość, przypomnijmy Niemcy
Zachodnie i Japonię po 1945 roku. Tak stało się i w Rosji, gdzie następcą
niesławnej pamięci Mikołaja I został jego syn, Aleksander II, człowiek zupełnie
innego kalibru. Zmiany przez niego zainicjowane, jakkolwiek skromne wedle
kryteriów Zachodu, były rewolucyjne według norm rosyjskich. Cóż jednak z tego,
skoro dzieło nie zostało ukończone, gdyż car-reformator padł ofiarą zamachu w
1881 roku, a potem… wszystko wróciło w starą koleinę? Nie to jest wszakże celem
tego artykułu, lecz raczej działania zewnętrzne caratu. Tym razem huśtawka
przechyliła się zdecydowanie na Wschód. W latach 1868-87 Rosja opanowała
terytoria w Azji Środkowej: Chanat Chiwy, Samarkandy, Buchary i Taszkentu, co
miało być zapewne wstępem do marszu w kierunku Zatoki Arabskiej; układ z Chinami
z 1858 roku dał Rosji nabytki w postaci Kraju Nadamurskiego i Ussuryjskiego,
gdzie powstały nowe miasta, Chabarowsk i Władywostok, wreszcie Sachalin. W
Europie Rosja uzyskała w 1870 roku rewizję ograniczeń wytyczonych przez traktat
paryski, mianowicie dotyczących floty czarnomorskiej i umocnień nadbrzeżnych.
Wreszcie, poparcie udzielone powstańcom w Bośni i Bułgarii oraz wypowiedzenie
wojny Turcji przez Serbię i Czarnogórę doprowadziły do kolejnej wojny z sułtanem
w latach 1877-8. Mimo dotarcia armii rosyjskiej na przedpola Stambułu powtórzył
się poprzedni scenariusz: nacisk innych mocarstw zmusił Rosję do ograniczenia
zapędów. Z całą siłą uwydatnił się konflikt interesów zwłaszcza między Rosją i
Austrią. Program ekspansji rosyjskiej w tym kierunku, „opakowany” w papierek
panslawizmu, niósł ze sobą widmo ostrej konfrontacji.
Na początek krótka inwentaryzacja… Już wojna
krymska powinna była zabrzmieć carom i kamarylom dworskim Petersburga niczym
dzwonek ostrzegawczy. Ba, kolejne rejterady sprzed murów Stambułu, pod naciskiem
mocarstw, powinny działać niczym hamulec, czy raczej kubeł zimnej wody na
rozpalone głowy. Wniosków, zdaje się, nikt nie wyciągnął, podobnie jak z
krótkiej wojny rosyjsko-afgańskiej, 1884-5, gdzie doszło do spięcia z
Brytyjczykami. Tylko dzięki powściągliwości premiera Gladstone’a nie doszło do
konfliktu na dużą skalę. Ale nie, polityka zagraniczna Rosji zdążała utartą
koleiną: jeśli coś można „capnąć”, to dlaczego nie? Tak, jakby siła i potęga
państwa była prostą pochodną rozległości terytorium, nawet wtedy, gdy tej
rozległości nie da się skonsumować. Rosja carska jeszcze zachowywała pozory
„dobrego wychowania” (przynajmniej na salonach politycznych) i „cywilizacji”,
nie doszło jeszcze do tego, co cechowało Rosję bolszewicką i stalinowską,
mianowicie skrajnego prymitywizmu i bezczelności, jak w roku 1939, gdy wobec
Finlandii padło żądanie, które, po odrzuceniu osłonek, brzmiało: „potrzebujemy
Wyborga, bo zagraża Leningradowi”. Gdy w wyniku Wojny Zimowej, kosztem ogromnych
ofiar, zdobyli Wyborg, pojawiły się skrajnie brutalne wręcz żądania, które można
dosadnie odczytać: „potrzebujemy Helsinek, aby lepiej bronić Wyborga”. Gdyby
żądanie zostało spełnione, zapewne padłoby: „potrzebujemy Wysp Alandzkich, aby
lepiej bronić Helsinek”, potem „…Sztokholmu … itd.”, aż zapewne do Lizbony i
Florydy.
Przejawem wspomnianej koleiny jest tajny
raport złożony carowi Mikołajowi II w roku 1900 przez ówczesnego ministra wojny,
generała Aleksego Kuropatkina. Stwierdzał on ni mniej, ni więcej, że Rosja w
ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat osiągnie 400 mln ludności i MUSI mieć
dostęp do oceanu, co wiąże się z wojną z wszystkimi, możliwymi potęgami. Raport
był tak „tajny”, że w krótkim czasie wyciekł do prasy i wszyscy zainteresowani i
niezainteresowani o nim wiedzieli. Dla znawców ówczesnej Rosji nie powinno to
być niczym dziwnym; kraj przeżarty był biurokracją, korupcją, przysłowiową wręcz
nieudolnością i nepotyzmem. Najszybciej zareagowali Japończycy. 8. lutego 1904
roku japońska flota znienacka zaatakowała rosyjski Port Arthur. Dzięki
znakomitemu rozpoznaniu wywiadowczemu carskiej Rosji, co było zasługą m.in.
pułkownika barona Motojiro Akashi (patrz Nr 9 „Merkuryusza”), wojskowi japońscy
dobrze wiedzieli, kiedy uderzyć – kolej transsyberyjska nie była jeszcze w pełni
gotowa: odcinek wokół Jeziora Bajkał został uruchomiony dopiero pod koniec 1904
roku. Dostawy posiłków i zaopatrzenia na front dalekowschodni były utrudnione –
przeprawa przez Bajkał odbywała się na promach.
Seria niepowodzeń rosyjskich na lądzie,
zakończona klęską pod Mukdenem (19. lutego – 10. marca 1905), do czego wybitnie
przyczyniło się też niedołęstwo dowodzenia wspomnianego wyżej generała
Kuropatkina, kapitulacja twierdzy Port Arthur (2. stycznia 1905), wreszcie
klęska floty bałtyckiej w bitwie morskiej pod Cuszimą (27-28. maja 1905)
położyły kres marzeniom o podbojach na Wschodzie. W efekcie Rosja utraciła
południowy Sachalin, wpływy w Mandżurii, a zwłaszcza kontrolę nad Koleją
Wschodniochińską, półwysep Liaotung (z twierdzą Port Arthur). Pozostał w jej
posiadaniu port we Władywostoku, nie dość, że zamarzający na parę miesięcy w
roku, odległy od ośrodków przemysłowych i decyzyjnych, połączony z nimi cienką
nitką kolei transsyberyjskiej, w dodatku oddzielony od oceanu łańcuchem wysp
japońskich. Przy tej okazji warto dodać, że na włosku wisiał konflikt
rosyjsko-brytyjski, gdyż od 30. stycznia 1902 funkcjonował sojusz
brytyjsko-japoński, w dodatku 21. października 1904 zdarzył się tzw. „incydent
hullski”, gdy flota bałtycka, zmierzająca na Daleki Wschód, omyłkowo ostrzelała
brytyjskie kutry rybackie.
do początku
Notka 6: Powszechnie już w tej chwili
wiadomo, że w kwietniu 1917 roku Włodzimierz Lenin, z grupą towarzyszy, zostali
przewiezieni w zaplombowanym wagonie, ze Szwajcarii, via Niemcy, Dania i Szwecja
do Rosji. Organizatorem całej akcji był niemiecki sztab generalny, a konkretnie
- szef niemieckiego wywiadu wojskowego, pułkownik Walter Nicolai. Początki
kontaktów tego ostatniego z anarchistami rosyjskimi datują się jednak na okres
poprzedzający wybuch wojny. Wiadomo również, że wybuch wojny zastał Lenina w
Poroninie, gdzie przebywał na emigracji. W sierpniu tegoż roku został
aresztowany przez władze austriackie. Zwolniono go, rzekomo, w wyniku
interwencji m.in. Jana Kasprowicza i Władysława Orkana. W rzeczywistości
przyczyniła się zapewne do tego zupełnie inna instancja, mianowicie właśnie
Nicolai.
Skądinąd wiadomo też o kontaktach Lenina z wywiadem japońskim w
czasie wojny 1904-5. Ówczesny rezydent wywiadu japońskiego, płk Motojiro Akashi,
namówił go do powrotu do Petersburga podczas rewolucji 1905, udzielił mu też
pomocy finansowej. Wzmianki na ten temat można znaleźć w raporcie płk Akashi,
którego ocalałe fragmenty zostały wydane pod tytułem „Rakka
Ryusui”. |
Notka 7: Powodem interwencji państw Ententy w Rosji ogarniętej wojną domową było nie tyle, i nie przede wszystkim, zwalczanie bolszewików, co niedopuszczenie do zagarnięcia przez tych ostatnich ogromnych ilości materiału wojennego, który został wcześniej dostarczony Rosji. Vitalis Pantenburg podaje jeszcze jeden, chyba najistotniejszy powód. Mianowicie, wobec zamiarów zawarcia pokoju z państwami centralnymi, czego bolszewicy nie taili, i co stało się faktem, państwa Ententy poważnie obawiały się, że Niemcy mogą wymusić na bolszewikach zgodę na wykorzystanie portów morskich, choćby jako bazy wypadowe dla U-Bootów. Stąd już w marcu 1918 Brytyjczycy i Francuzi, z udziałem Serbów, lądowali w Murmańsku, w maju został opanowany cały półwysep Kola, nawet port Petsamo (Pieczenga), potem w sierpniu tego roku zajęli Archangielsk. W kwietniu tego roku we Władywostoku wylądowały oddziały amerykańskie i japońskie. |
Rosja bolszewicka, „poczęta” ręką niemieckiego
sztabu generalnego (patrz Notka 6), jak powszechnie wiadomo, została zmuszona do
zawarcia traktatów brzeskich z Niemcami i Austro-Węgrami. W związku z tym, będąc
zaabsorbowaną działaniami na frontach wewnętrznych oraz interwencją obcą (patrz
Notka 7), nie miała ani sił, ani środków, by zajmować się „polityką morską”.
Przeniesienie stolicy z Piotrogrodu do Moskwy mogło jeszcze wzmagać takie
wrażenie. Jednakże wnikliwy, bardzo wnikliwy obserwator wkrótce spostrzegłby, że
nowi władcy Rosji bardzo szybko „ubrali się w stare butki” rosyjskiego
imperializmu, jakkolwiek tym razem przyozdobione inną obudową ideologiczną; nie
chodziło teraz o „zbieranie ziem ruskich” ani o panslawizm, przynajmniej w
ujęciu werbalnym, lecz o „światową rewolucję”.
Notka 8: Edvard Gylling, ur. 30. listopada 1881 w Kuopio, zm. 14. czerwca 1938 (?) w ZSRR. Pochodził z dość zamożnej rodziny klasy średniej, akademik i członek partii socjaldemokratycznej w Finlandii, był ekspertem tej partii w dziedzinie rolnictwa. Jako akademik był pionierem w stosowaniu metod statystycznych do historii rolnictwa. Po stłumieniu przez „białych” Finów rewolty „czerwonych” w 1918 roku zbiegł do Szwecji, skąd pertraktował z Leninem sprawę autonomii karelo-fińskiej na północy Rosji; Lenin ostatecznie przystał na jego propozycje obiecując szeroko zakrojoną autonomię, zachowanie fińskiego charakteru republiki, m.in. przez powstrzymanie napływu Rosjan, oraz zastąpienie języka rosyjskiego fińskim. W 1920 roku Gylling objął funkcję przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych Karelo-Fińskiej ASRR. Udawało mu się zachować fiński charakter republiki przez całe lata dwudzieste, przyczynił się do rozbudowy szkolnictwa w tym języku, zakładania kooperatyw. Pierwsze zgrzyty pojawiły się w roku 1929 w związku z wdrażaniem pierwszego planu pięcioletniego, który dla tego regionu oznaczał potężną industrializację i tym samym napływ siły roboczej z innych regionów ZSRR. W tym czasie, aby wzmocnić fiński charakter, zdecydował się na rekrutację fińskich imigrantów w USA, o nastawieniu lewicowym. W ślad za tym poszła spora pomoc materialna tamtejszej diaspory dla republiki w postaci środków finansowych i sprzętu, np. traktorów. Niestety, koniec tego eksperymentu był dramatyczny, kooperatywy w Karelii stały się obiektem sabotażu ze strony GPU, sam Gylling w 1935 został zmuszony do złożenia samokrytyki z powodu „odchyleń nacjonalistycznych”, zaś amerykańscy Finowie poddani represjom, nawet ci, którzy wstąpili do WKP(b). Ostatecznie Gylling został aresztowany i stracony. Przyczyny staną się jasne, gdy w dalszym ciągu wspomni się o zamiarach Stalina wobec północnych regionów Rosji, z którymi koncepcja Gyllinga była po prostu sprzeczna. | Dr Edvard Gylling, 1881-1938, przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych Karelo-Fińskiej ASRR; źródło - Wikipedia. |
Początkowo bolszewicy skupili swoją uwagę na
krajach kolonialnych Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz na Turcji. Zapewne
uznali, że tam będzie najłatwiej wzniecić „ogień rewolucji światowej”. Tym, być
może, można tłumaczyć fakt, że Moskwa długo popierała Czang Kaj-szeka w Chinach,
spisując, jakby, na straty komunistów chińskich Mao Tse-tunga. Spójrzmy zresztą
na mapę z tamtego okresu: Rosja utraciła Finlandię, kraje bałtyckie i wschodnią
Polskę. Dostęp do Bałtyku ograniczał się jedynie do Leningradu z okolicami i
bazy floty wojennej w Kronsztadzie. W dodatku granica sowiecko-fińska
przebiegała ok. 45 km od miasta. Tym niemniej, Pantenburg przytacza przypadek
pewnego procesu o zdradę stanu, jaki miał miejsce w Szwecji, w roku 1921. Przy
tej okazji wyszedł na jaw pewien ciekawy dokument, którego treść przytaczam, za
Panteburgiem, w tłumaczeniu z niemieckiego:
„Czerwone państwo karelskie znaczyłoby wiele
dla zrewolucjonizowania Finlandii. Tu czerwona ludność fińska, która nie może
mieszkać w samej Finlandii, mogłaby znaleźć rewolucyjną ojczyznę i z pewnością
przyczynić się także do rozwoju gospodarczego kraju. Z tej wspólnoty karelskiej
łatwo mogłaby uskuteczniać się propaganda rewolucyjna przeciwko Finlandii, jak
też czerwonych grup operacyjnych (oddziałów), bo długiej na tysiąc kilometrów
granicy fińskiej nie da się zadowalająco strzec. Aby nie narażać Rosji
Radzieckiej na bezpośrednią kompromitację taką działalnością, szczególnie
pożądaną byłaby „autonomiczna” wspólnota. Utworzenie komunistycznego tworu
państwowego wpłynęłoby wprost idealnie na fińską ludność robotniczą, a przez to
stworzyłoby korzystny grunt do wprowadzenia Republiki Rad w Finlandii. Również
dla pewnych kręgów drobnych rolników, o nastawieniu narodowym, rewolucja, która
mogłaby zjednoczyć wszystkie części ludu fińskiego, mogłaby przez to (a więc
„Republikę Karelską”) oznaczać pewną przynętę.
Karelia, z punktu
widzenia geograficznego, stanowi część Skandynawii. W swych częściach północnych
przylega do Szwecji, Norwegii i Finlandii. Jest strategiczną pozycją wyjściową
do zrewolucjonizowania Skandynawii. Stąd można inscenizować działalność
rewolucyjną przeciwko wszystkim tym państwom. Tu można by, dla działań
administracyjnych, jak też bezpośrednio dla szkolenia wojskowego, gromadzić
towarzyszy ze wszystkich tych krajów. W północnych częściach tak Szwecji, jak i
Norwegii, działalność tego rodzaju znalazłaby dobry grunt. Rewolucja oczekiwana
w Skandynawii miałaby, tak pod względem materialnym, jak i moralnym, wsparcie w
komunie karelskiej. Zyskałaby przez to z kolei pewne cechy skandynawskie, a
potem, wraz z innymi państwami skandynawskimi z czasem mogłaby tworzyć część
skandynawskiej Republiki Rad. Lewicowo-socjalistyczny ruch międzyskandynawski
oraz grupa skandynawska III Międzynarodówki już teraz tworzą idealną podstawę
dla skandynawskiej Republiki Rad. Jednak możliwą do pomyślenia jest także
rewolucja w Skandynawii, niezależna od rewolucji światowej, gdyż skandynawska
Republika Rad, przy rosyjskim poparciu wojskowym i gospodarczym, byłaby nie do
pobicia militarnego. Pod względem gospodarczym ta republika całkowicie
opanowałaby europejską produkcję drzewną i papierniczą i w tym względzie
poddałaby kapitalistyczne mocarstwa Zachodu swojej woli. W związku z tym
Skandynawska Republika Rad byłaby z kolei bardzo ważnym etapem także dla
rewolucji światowej.
Dzięki Karelskiej
Republice Rad cała Karelia rosyjska i Murmańsk byłyby uratowane dla rewolucji
światowej, a przez to i dla Rosji, a do tego oznaczałaby bezpieczną podstawę
wyjściową do świata zachodniego. Krótko: utworzenie komuny karelskiej wydaje mi
się być właściwą taktyką i strategią rewolucyjną.”
Czas, miejsce oraz treść zdają się, zdaniem
Pantenburga, jednoznacznie wskazywać autorstwo tego dokumentu. Wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa wyszedł on spod pióra dr Edvarda Gyllinga (patrz Notka 8).
Treść wielce wymowna! Na temat Karelo-Fińskiej Socjalistycznej Republiki
Radzieckiej, patrz Notka 9.
Notka 9: Niewiele osób pamięta o tym, że
w pewnym okresie czasu w ZSRR było 16, a nie 15 republik związkowych.
Mianowicie, w marcu 1940 roku Karelo-Fińska Autonomiczna SRR została
przekształcona w Karelo-Fińską SRR, czyli na równi z Ukraińską SRR, Białoruską
SRR itd. Zakrawa na paradoks to, że o ile w czasach Gyllinga (patrz Notka 8)
republika rzeczywiście była karelo-fińska, o tyle w późniejszym okresie ludność
napływowa, przede wszystkim Rosjanie i Ukraińcy (oczywiście chodzi w dużej
mierze o napływowość wcale nie dobrowolną), stanowiła ponad 80% mieszkańców
republiki. W związku z tym utraciła ona rację bytu i w 1956 roku została
ponownie przekształcona w republikę autonomiczną w ramach RFSRR.
Stolicą tej republiki był Petrozawodsk (fiń. Petroskoi), z
wyjątkiem okresu 1941-4 (okupacja fińska), gdy siedzibą władz był
Biełomorsk. |
Mapa 5. Karelo-Fińska SRR. Na mapie widoczny Kanał
Białomorski im. Stalina. (źródło: Wikipedia):
Od samego początku istnienia bolszewickiej
Rosji Karelia i Murmańsk znalazły się w centrum zainteresowania WCzK, jak i jej
następcy – GPU (OGPU). To tu właśnie powstawały, niczym grzyby po deszczu,
pierwsze „wyspy” archipelagu, zwanego później GUŁAG. Jednym z pierwszych, jeśli
nie pierwszym, był obóz na Wyspach Sołowieckich, wykorzystujący dawny, jeszcze z
czasów średniowiecznych, monastyr. Po co? W jakim celu? Od samego początku, jak
dowodzi przebieg wydarzeń, bolszewicy upatrzyli sobie w tym miejscu korytarz na
ocean światowy. W krótkim czasie kolej murmańska została odnowiona,
przekształcona w dwutorową, ba, nawet częściowo, potem całkowicie
zelektryfikowana. Całe armie, już nie jeńców niemieckich ani austrowęgierskich,
lecz zeków budowały kopalnie (niklu, fosfatów), fabryki, stocznie, znajdowały
zatrudnienie w kamieniołomach, przy budowie portów, lotnisk, dróg, kolei,
elektrowni itd., wszystko to pod czujnym okiem i twardą ręką Dzierżyńskiego,
Mienżynskiego, Jagody i następców. Ba, działała olbrzymia flotylla rybacka,
zakłady produkujące konserwy rybne (w końcu nawet zeków trzeba było czymś
żywić); OGPU stało się największym na świecie koncernem przemysłowym. Koszty?
Nie grały roli, zresztą praca zeków była darmowa. Był inny, znacznie
poważniejszy problem! Cała Karelia to tajga, tundra, bagna i moczary, tam nic
nie rosło, nic, co można byłoby uprawiać. Owszem, pojawiały się koncepcje
„adaptacji żyta czy pszenicy” do warunków polarnych, koncepcje rodem od
szarlatana Łysenki, ale to nie wystarczało, aby pokryć zapotrzebowanie ze strony
gwałtownie rosnącej liczby ludności, również tej „wolnej”. Wszystko, co
potrzebne, trzeba było dowozić z południa i centralnej Rosji. Jak i czym
dowozić? Odległość z Murmańska tylko do Leningradu to prawie 1500 km. Aby
przewieźć jeden tylko skład węgla z Zagłębia Donieckiego, lokomotywy musiałyby
spalić połowę tego składu; nie chodzi już w tym przypadku o koszty, lecz po
prostu o wydajność energetyczną. Węgla na miejscu nie ma, sieć kolejowa i tak
jest rzadka i przeciążona, skąd go wziąć? I Sowieci znaleźli rozwiązanie: o 700
km na północ od Przylądka Północnego znajduje się norweska kolonia arktyczna,
Svalbard, znany również pod inną nazwą – Spitsbergen. Status tej kolonii był (i
jest) bardzo dziwny; wedle Traktatu Spitsbergeńskiego z 1920 niby suwerenne
prawa przysługują Norwegii, ale: 1. bez prawa utrzymywania tam sił zbrojnych, 2.
zebrane tam podatki i inne opłaty mogą być przeznaczane wyłącznie na cele
tamtejsze, 3. każdy kraj ma równy dostęp do tamtejszych kopalin, prowadzenia
badań naukowych, zakładania osiedli itd. Norwegom nie przysługuje nawet prawo
kontroli paszportowej ani celnej (tak przynajmniej było w okresie
międzywojennym). W związku z tym władze norweskie nie były w stanie zapobiec
zakupieniu przez sowiecki trust węglowy, „Arktikugoł”, kopalni Barentsburg od
spółki holenderskiej i to za bardzo niską cenę 5 mln koron norweskich. Jedynym
sposobem przeciwdziałania byłoby przejęcie kopalni przez samą Norwegię,
niestety, tylko niewielu Norwegów zdawało sobie sprawę z zagrożenia. Można by
zadać pytanie, po co Sowietom kopalnia węgla, wprawdzie o bardzo dobrej jakości,
ale tuż pod biegunem? Do przewozów masowych, w tym przypadku węgla, znacznie
przydatniejszy jest transport morski niż kolejowy. Pamiętajmy przy tym, że
Golfstrom wywiera swój wpływ również na wody otaczające archipelag. A jeśli nie,
to od czegoż olbrzymia flota największych na świecie lodołamaczy, jaka była w
posiadaniu Rosji? (Przy okazji, jeśli spojrzymy na mapę, to stanie się
oczywistym, do czego Sowietom było potrzebne węglowe Zagłębie Peczorskie, z
brzmiącą złowrogo nazwą „Workuta”.). To kolejna z kolein cywilizacyjnych, w
jakie wpadła Rosja: każdy nowy nabytek terytorialny pociąga za sobą konieczność
następnego; odległości i niedowład transportu niejako wymuszają autarkiczny
rozwój poszczególnych regionów (jak mówi przysłowie ludowe: każdy [region] sobie
rzepkę skrobie). A jeśli czegoś nie ma? No to trzeba sięgnąć do sąsiadów, za
miedzę!
I jeszcze jedna uwaga; napływ „pracowników”
sowieckich na Spitsbergen był tego rodzaju, że w parę lat ich liczba
kilkakrotnie przekroczyła liczbę „tubylców”. W dodatku byli bardzo starannie
dobierani i szkoleni, wystarczyło tylko ich uzbroić…
Ale Svalbard to nie wszystko, o nie! Ambicje
Kremla sięgają dalej. Na północny wschód od Spitsbergenu leży archipelag zwany
Ziemią Franciszka Józefa; został odkryty w roku 1873 przez austrowęgierską
wyprawę polarną Juliusa von Payera i Karla Weyprechta. Ponieważ ekspedycja była
sponsorowana prywatnie, nie miała żadnych następstw politycznych. W następnych
latach archipelag i okolice były nawiedzane przez wiele wypraw, głównie
norweskich, a także przez norweskich rybaków i wielorybników. Już dekretem z 15
kwietnia 1926 władze sowieckie jednostronnie anektowały te tereny, mimo
protestów Norwegii, przepędzając stamtąd obce statki i kutry. Powód? Panowanie
nad Morzem Arktycznym, to raz, widoki na pokłady węgla kamiennego, podobne jak
na Spitzbergenie, to dwa. Pytanie retoryczne: jaki nabytek będzie w następnej
kolejności?
Nie muszę dodawać, że w ślad za niezwykle
forsowną industrializacją Karelii szła rozbudowa sił zbrojnych w tym regionie.
Mimo hermetyczności ZSRR Pantenburg w 1938 roku mówi, o co najmniej trzech
dywizjach kadrowych stacjonujących w tamtych okolicach oraz jednej brygadzie
(nie licząc Leningradu i Kronsztadu!). Dalej, dziesiątki lotnisk i lądowisk
stałych i polowych, w niemal każdym fiordzie półwyspu Kola mniejszy lub większy
port wojenny, wreszcie w fiordzie Zatoki Kolskiej, na północ od Murmańska
powstał największy port wojenny na tych szerokościach geograficznych –
Poliarnyj. Należy to uzupełnić flotą okrętów podwodnych, stawiaczy min,
trałowców, kutrów torpedowych, ścigaczy, wreszcie ciężkich krążowników, które
mogą zagrozić już nie tylko statkom i okrętom na Morzu Norweskim, lecz
zablokować Skagerrak i Kattegat. Istnieją mocne poszlaki wskazujące na obecność
lotniskowca we flocie północnej ZSRR. Dodajmy do tego fakt, że praktycznie cała
Skandynawia, może oprócz południowych skrawków Szwecji, znalazły się w zasięgu
lotnictwa sowieckiego operującego z okolic Leningradu, Karelii i półwyspu Kola.
Nie zapominajmy także o lodołamaczach, tak potrzebnych na tych akwenach. Czyżby
to wszystko było potrzebne do ochrony żeglugi do i ze Spitsbergenu?
Mimo że flota sowiecka Morza Arktycznego mogła
wydawać się dość słabą w porównaniu z Royal Navy, tym niemniej wywoływała
zaniepokojenie również w Londynie. Pamiętajmy jednak o tym, że tak na północnym
Bałtyku, usianym zatoczkami, wyspami i wysepkami, płyciznami i skałami
podwodnymi, jak i na Morzu Barentsa czy Morzu Norweskim, z plątaniną fiordów,
nie ma miejsca na wielkie jednostki, wręcz przeciwnie, bardzo przydatne są
jednostki małe, szybkie i zwrotne.
Vitalis Pantenburg zwraca uwagę na jeszcze
jeden niezwykle istotny aspekt, mianowicie dotyczący ewentualnej wojny na tych
najbardziej na północ wysuniętych skrawkach Europy. Tundra arktyczna, tajga,
usiana jeziorami, bagnami, mokradłami, głazami narzutowymi, bez dróg, osiedli
ludzkich itd., z definicji nie nadawała się do zmasowanego użycia piechoty,
ciężkiej artylerii, o wojskach pancernych nie wspominając (zapomnieli o tym
sowieccy „geniusze” strategii w 1939/40 roku). Dodajmy do tego bardzo krótkie
lato oraz długą, arktyczną noc zimą, gdy słońce pojawia się ledwie na
trzy-cztery godziny albo i wcale, z kolei latem – białe noce. Wiosna i jesień, z
uwagi na liczność terenów podmokłych, praktycznie w ogóle uniemożliwia działania
na lądzie. Ale… Wszystkie te czynniki nie stanowią przeszkody dla działań
lotnictwa szczególnie, jeśli rozwiąże się problemy techniczne związane z surowym
klimatem. A w tej dziedzinie, tzn. lotów arktycznych, Sowieci mieli ogromne
osiągnięcia. Przypomnę tu, jako przykład pierwszy z brzegu, loty Walerego
Czkałowa nad Arktyką. Nie od rzeczy będzie tu przypomnienie, że zimą samoloty
wyposażone w płozy mogą lądować (i startować) gdziekolwiek: na zamarzniętym
bagnie czy jeziorze, na śniegu itd. Z kolei latem mogą być wykorzystywane
wodnosamoloty. Jeśli lotnictwo potraktować tylko, jako środek transportowy, to
rodzą się możliwości wykorzystania spadochroniarzy zrzucanych na głębokich
tyłach w celu opanowania konkretnego obiektu: węzła kolejowego, lotniska, portu,
zapory wodnej, fabryki itd. Zaś spadochroniarze byli liczeni w ZSRR w setkach
tysięcy, jeśli nie więcej. Pamiętając o tym, a także o tym, że front na tych
terenach nie miałby formy ciągłej, jak front wschodni w II Wojnie Światowej,
lecz raczej punktowy, możemy uświadomić sobie, jakie to stwarzało zagrożenie dla
krajów nordyckich. Niestety, kraje te, najbardziej, zdawałoby się,
zainteresowane, były pogrążone w śnie zimowym, ale o tym będzie jeszcze
mowa.
W przedstawioną wyżej logikę idealnie wpisuje
się budowa kanału białomorskiego, wspomnianego w tytule. Tu nie chodziło o
pomnik socjalizmu, ani o prezent urodzinowy dla tow. Koby, przyczyna była dość
prozaiczna: stworzenie połączenia wodnego między Bałtykiem a Morzem Białym po
to, aby można było szybko przerzucić lżejsze jednostki nawodne i podwodne między
tymi akwenami w razie potrzeby. Ktoś powie, że pancernik „Marat” nie mógł
tamtędy przepłynąć. Zgoda, ale, po co? Na tych akwenach takie jednostki nie były
potrzebne. Podobnie lotniskowiec: na Bałtyku nie był Sowietom do niczego
potrzebny, na Morzu Arktycznym – owszem.
Nieodłączną częścią planowania wojennego,
nawet, jeśli odbywa się tylko „na wszelki wypadek”, jest rozpoznanie terenu
przyszłych działań wojennych. Stąd sowieckie loty zwiadowcze nad północną
Finlandią, Szwecją i Norwegią, czyli tzw. „samoloty-widma”, o których
wspomniałem w numerze 9 „Merkuryusza”. Zaczęło się zimą 1932/3 i potem w
kilkakrotnie w kolejnych latach. Zasługę identyfikacji tych nieoznakowanych
samolotów Pantenburg przypisuje radioamatorom, którzy namierzyli ich komunikację
radiową z bazami na płw. Kola. Rzecz jasna, Pantenburg nie mógł w 1938 roku
wiedzieć o tym, że radiowywiady: szwedzki, fiński i estoński nie próżnują.
Ostatni taki przypadek zaobserwowano zimą 1937 roku nad północną Norwegią; w
pobliżu jej wód terytorialnych pojawiły się również okręty podwodne oraz
lotniskowiec, z którego startowały samoloty.
Bolszewicy nie zaniedbywali też działań zupełnie innego rodzaju. W
każdym kraju, również skandynawskim, działała partia komunistyczna prowadząca
agitację wśród szerokich mas ludności, wykorzystywała niezadowolenie społeczne,
np. przy okazji kryzysu gospodarczego po I Wojnie Światowej, czy w czasie
wielkiego kryzysu przełomu lat 20-ych i 30-ych XX w. Działalność komunistyczna
często zahaczała o robotę dywersyjną, rozkładową czy wręcz szpiegowską. Czy to
komuniści – jawni lub ukryci, czy wręcz agenci GPU lub GRU przenikali do partii
politycznych, instytucji państwowych, wojska, policji itd. I tutaj Pantenburg
zwraca uwagę na ciekawy drobiazg: na okresowe kongresy Kominternu z każdego
kraju była zapraszana do Moskwy jedna delegacja, z jednym wszakże wyjątkiem –
Norwegii. Osobną reprezentację mieli komuniści z północnej Norwegii. Pytanie,
dlaczego? Odpowiedź jest prosta, jeśli uwzględni się wcześniejsze uwagi na temat
autarkicznego rozwoju poszczególnych regionów ZSRR. Karelia sowiecka z jednej
strony oraz północna Szwecja i Norwegia, a zwłaszcza prowincje: Finnmark i
Troms, niby leżą na tej samej szerokości geograficznej, ale klimat – za
przyczyną Golfstromu – jest w tych ostatnich łagodniejszy i stwarza lepsze
warunki dla rozwoju rolnictwa, przy czym są one słabo zaludnione (ludzie w
Sowietach to nie jest przecież problem!). Dlatego Sowieci spoglądali na nie
łakomym wzrokiem.
Nie od rzeczy będzie tu krótkie spojrzenie na
problem: demokracja a „komunizacja” kraju (patrz Notka 10).
Przykłady Węgier i Finlandii dowodzą tego, że
nieudana próba przejęcia władzy przez „czerwonych” uodpornia na zakusy
komunistyczne chyba, że przy wsparciu siły militarnej. Poza tym, im bardziej
ustabilizowana demokracja, tym mniejsze wpływy komunistów. Z kolei próby
rewolty, jak w Estonii w 1924 roku, czy w Bułgarii w 1923 roku, kończyły się
represjami, delegalizacją i w konsekwencji dyktaturą. Jednakże komunistom to nie
przeszkadza; dla nich groźniejszym przeciwnikiem jest demokracja. Przy tej
okazji warto napomknąć o pewnym przypadku perfidnej frazeologii komunistycznej.
Mianowicie, kiedy zarzuca się komunistom, nawet dzisiaj, to, że bezczelnie
wykorzystują prawa obowiązujące w demokracji dla celów niemających z demokracją
nic wspólnego, zawsze pada zdanie wypowiadane z przekąsem, takie, które ma w
założeniu dobić oponenta: „Czyli co, nie
ma demokracji dla wrogów demokracji?’. Na takie dictum stosuję jedną ripostę, powalającą
z nóg. Przywołuję mianowicie wypowiedź Błażeja Pascala, znanego fizyka i
filozofa z XVII-wiecznej Francji; padła ona w głośnym sporze jansenistów z
jezuitami: „Wy, w imię naszych zasad, domagacie się dla siebie takich praw,
jakich – w imię waszych zasad – nam odmawiacie”. I na tym dyskusja się
kończy.
Zachodnim sąsiadem ZSRR była Finlandia;
1600-kilometrowa granica lądowa między nimi stanowiła, o czym warto pamiętać,
około 40% długości całej granicy zachodniej ZSRR. Pamiętajmy również o tym, że
Finlandia, jeszcze w składzie Imperium Rosyjskiego, była jednym z
najbiedniejszych rejonów, pozbawionym jakichkolwiek, poza drewnem, bogactw
naturalnych. Dopiero w 1912 roku rosyjskie wyprawy geologiczne i geograficzne
doprowadziły do odkrycia w rejonie Petsamo, na północy kraju, skał niklonośnych.
Intensywne badania geologiczne, przeprowadzone na początku lat 20-ych XX w.,
spowodowały odkrycie interesujących gospodarczo siarczków niklu i miedzi
(dodajmy, że do tej samej formacji geologicznej należały pokłady odkryte na
półwyspie Kola). Według J. G. Foster, „The Pechenga Ore Deposits: Russia”,
GeoDiscovery Group, Sherwood, QLD, Australia, luty 2003, koncentracja niklu jest
bardzo zmienna, od 10-12% w rudzie brekcjowej, przez mniej niż 6% w rudach gęsto
rozpowszechnionych po ok. 1,5%. Oprócz niklu rudy zawierały znaczące ilości
miedzi i kobaltu oraz niewielkie ilości platynowców.
Wcześniej, bo w 1910 roku zostały odkryte w
rejonie Outokumpu pokłady miedzi, żelaza i cynku. (Dodajmy, że Finlandia, z
upływem czasu, stała się światowym potentatem w dziedzinie maszyn i urządzeń
górniczych oraz do przeróbki rud – Outokumpu Oy).
Ludność Finlandii liczyła 3,8 mln mieszkańców,
co oznaczało, w stosunku do wschodniego sąsiada o 140 mln w samej części
europejskiej, proporcję Dawida do Goliata. Ta liczba ludności pozwalała,
teoretycznie, na wystawienie 15 dywizji (patrz William R. Rotter „Mroźne piekło. Radziecko-fińska wojna zimowa
1939-40” , Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2007) o etacie
wojennym 14.400 ludzi. W praktyce uzbrojenia wystarczyło na wystawienie 9-10
dywizji. W porównaniu ze wschodnim sąsiadem armia fińska ustępowała pod każdym
względem, oprócz wyszkolenia i morale. (O morale armii fińskiej świadczy dowcip
z czasów wojny zimowej: „Ich jest tak wielu, a Finlandia taka mała. Gdzie my ich
wszystkich pochowamy?”). Według Pantenburga wojska lądowe Finlandii składały się
z:
Piechota – 9 pułków, 1 kompania
specjalna, 4 samodzielne bataliony kolarzy, jeden oddział czołgów,
Kawaleria – dwa pułki, jeden
samodzielny oddział rozpoznawczy,
Artyleria – 4 pułki artylerii polowej,
jedna samodzielna kompania artylerii konnej,
Pionierzy – jeden batalion pionierów,
jedna samodzielna kompania pionierów,
Formacje kolejowe – jeden batalion
zaopatrzeniowy, jedna samodzielna kompania samochodowa,
Oddziały specjalne – jeden samodzielny
batalion rozpoznawczy, jedna samodzielna kompania sygnałowa.
Siły morskie:
2 nowoczesne pancerniki obrony wybrzeża (po
3900 ton, działa 425,4 mm i 81,2 mm), stawiacze min i dozorowce, flotylla
złożona z 5 okrętów podwodnych, 5 kutrów torpedowych i okręty pomocnicze, a
także 3 pułki artylerii nadbrzeżnej i 2 samodzielne oddziały nad Jeziorem
Ładoga.
Siły powietrzne i
przeciwlotnicze:
3 pułki lotnicze, 1 samodzielna eskadra,
szkoły lotnicze, pułk artylerii p-lot., samodzielna kompania p-lot. Na lotnictwo
zdatne do natychmiastowego użycia składało się 40 maszyn rozpoznawczych, 75
myśliwców i 25 lekkich bombowców. Na 6 lotniskach stacjonowało 10 eskadr, z
czego 6 lotnictwa morskiego.
Słabym punktem armii fińskiej była bardzo
niewielka ilość ciężkiej artylerii, przeważnie pochodzącej jeszcze z czasów
wojny rosyjsko-japońskiej, a szczególnie krytycznie niskie stany zapasów
amunicji. Bardzo dotkliwie dał o sobie w tym względzie znać kryzys gospodarczy
przełomu lat 20-ych i 30-ych i zarządzone w wyniku tego oszczędności, a także
przygotowania Finlandii do… olimpiady w Helsinkach w 1940 roku.
Finlandia miała w ręce pewien atut, o którym
Vitalis Pantenburg w roku 1938 nie mógł wiedzieć, przynamniej teoretycznie.
Wspominałem o nim w numerze 9 „Merkuryusza”, mianowicie o wywiadzie radiowym i
kryptologii. Z kolei słabym punktem, już nie tylko Finlandii, lecz całej
Skandynawii były Wyspy Alandzkie z uwagi na ich status; demilitaryzacja
narzucona konwencją międzynarodową oznaczała, zwłaszcza w przypadku zaborczego
sąsiada, który żadnych konwencji nie uznawał, po prostu bezbronność. W razie
inwazji sowieckiej Finowie (ani Szwedzi) nie byliby w stanie się temu
przeciwstawić.
Notka 10:
*W 1939-40 roku Sowieci mieli przekonać się, kosztem strat
wynoszących ponad 200 tys. zabitych czerwonoarmistów oraz kompletnym fiaskiem
marionetkowego rządu Kuusinena, jak bardzo lud pracujący miast i wsi Finlandii
jest przesiąknięty ideami rewolucyjnymi.
**Przypadek wybitnie nietypowy, gdyż po skandalicznym
potraktowaniu Węgier przez Ententę i eksperymencie komunistycznym kraj był
praktycznie „skazany” na rządy autorytarne prawicy.
|
Według http://niehorster.orbat.com/081_sweden/sweden.html
w kwietniu 1940 roku armia szwedzka liczyła, przy ogóle ludności 6,3 mln, 400
tysięcy ludzi w stanie gotowości, nie licząc cywilów z Gwardii Cywilnej (Home
Guard), obserwatorów lotniczych i pewnych formacji pomocniczych. W tym samym
roku, drogą przedłużenia obowiązkowej służby wojskowej do 450 dni, stan liczebny
szwedzkich sił zbrojnych wzrósł do 600 tysięcy. W drugiej połowie lat 30-ych
armia szwedzka przechodziła szeroko zakrojoną modernizację, która miała
zakończyć się w 1943 roku. Siły lądowe składały się z 10 dywizji piechoty (z
batalionem artylerii w każdym pułku), 1 brygady kawalerii, 1 brygady
zmotoryzowanej. Dywizje były 3-pułkowe plus pułk artylerii dywizyjnej. Każdy
pułk artylerii składał się z 3 dywizjonów po 3 baterie.
Obrona przeciwlotnicza składała się z 76 dział
p-lot. 75 mm, 154 40-milimetrowych działek Bofors i 78 reflektorów. Istniały
również 4 baterie mobilne, każda po 4 40-milimetrowe działka Bofors oraz 4
oddziały dział samobieżnych, 40 mm , również Boforsa. Flota wojenna składała się
z 8 niszczycieli, 6 okrętów podwodnych, stawiacza min, 3 pancerników obrony
wybrzeża i 3 krążowników. Flota morska należała do najnowocześniejszych na
świecie. W 1939 roku lotnictwo szwedzkie liczyło 40 bombowców średnich, 30
lekkich, 50 myśliwskich i 50 rozpoznawczych oraz 10 torpedowych. Sprzęt może nie
był najnowocześniejszy, ale szkolenie pilotów odbywało się według najwyższych
standardów.
Zdecydowanie najgorzej przedstawiał się stan
obronności Norwegii, liczącej ok. 2,6 mln ludności. Już sam kształt geograficzny
kraju, rozciągniętego wąskim pasem wzdłuż brzegów Morza Norweskiego, stwarzał
problemy niewystępujące u sąsiadów: w Szwecji i Finlandii. Władze norweskie i
sztab generalny chyba nie wyciągnęły z tego żadnych wniosków. W czasach pokoju
istniały tylko dwie formacje wojsk lądowych gotowe do natychmiastowego użycia
(za Pantenburgiem): gwardia w Oslo i tzw. „garnisonskompani” w Kirkenes pełniąca
rolę straży granicznej. (Zapewne Norwegowie nie obawiali się Szwedów ani Finów.
Problem w tym, że długą na prawie 1500 km i biegnącą przez tajgę i tundrę
granicę sowiecko-fińską strzec było trudno. Kilka batalionów fińskiej straży
granicznej stanowczo nie wystarczało (nie muszę dodawać, że po przeciwnej
stronie granica była pilnie strzeżona przez „pogranotriady” NKWD; biada temu, kto
zapuściłby się poza pas graniczny choćby o metr). Stąd, z terytorium ZSRR, z
łatwością przenikali szpiedzy, dywersanci, agitatorzy itd. Wprawdzie w tamtych
czasach Norwegia nie graniczyła z ZSRR, ale oddzielał ją od tego kraju tylko
wąski pasek Finlandii w rejonie Petsamo). Teoretycznie było tych jednostek
więcej i były rozrzucone po całej Norwegii, ale ograniczały się one do sztabów,
do których rokrocznie przydzielano, w ramach szkolenia, rekrutów oraz
rezerwistów na szkolenia okresowe. Pamiętajmy o odległościach; podróż (koleją i
promem) z południowych krańców do rejonów północnych mogła trwać nawet do 5 dni.
Łatwo sobie wyobrazić transport rezerwistów w razie mobilizacji, w dodatku przy
całkowitym panowaniu przeciwnika w powietrzu. Pamiętajmy również o tym, że
wszystkie ważniejsze porty: Narvik, Hammerfest, Tromsö itd. znajdują się w
odległości nie większej niż 600 km od Murmańska, zaś obrona przeciwlotnicza w
tych północnych rejonach kraju praktycznie nie istniała. To samo można
powiedzieć o kontroli ruchu w eterze. (O radiostacjach szpiegowskich w północnej
Skandynawii była mowa w numerze 9 „Merkuryusza”). Do tego dodajmy, o czym już
była mowa, niezwykle aktywną partię komunistyczną (czy też partie), która
niezwykle ożywiła się zwłaszcza po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow, oczywiście
w duchu popierającym pakt, „lewoskrętność” rządzącej niemal nieprzerwanie aż do
dzisiejszych czasów Norweskiej Partii Pracy, a będziemy mieli niemal kompletny
obraz słabości kraju. Również flota wojenna Norwegii była słaba i przestarzała
diametralnie odbiegając od floty handlowej, jednej z największych, jeśli nie
największej, na świecie, stanowiącej niezwykle łakomy kąsek dla każdego
agresora, czy to Niemiec, ZSRR, czy… Wielkiej Brytanii. Jak powiedział pewien
oficer norweskiego sztabu generalnego (cytuję za C. G. McCay, „From Information to Intrigue. Studies in Secret Service based on the
Swedish Experience, 1939-1945", Frank Cass & Co. Ltd., 1993),
armia norweska „…jest najgorzej
wyszkoloną i najgorzej wyposażoną armią w Europie”.
Lewicujące kręgi rządzące najwidoczniej nie
przywiązywały do tego wagi licząc na neutralność kraju w razie wojny. Zapomniały
tylko o tym, że nie wystarczy ogłosić neutralności, trzeba ją jeszcze umieć
obronić. Pytanie, czym?
W tym miejscu, brzmiący niczym memento, cytat
z Pantenburga (przypomnę, rok 1938!):
„W
razie konfliktu między ZSRR z jednej strony i innym mocarstwem morskim – z
drugiej, rozwinęłoby się zapewne obustronne dążenie do tego, by zdobyć korzystne
punkty wyjściowe w wyścigu, przy czym Norwegowie prawdopodobnie byliby zmuszeni
do tego, by stanąć po którejś stronie, lub uciec się do papierowych protestów;
pytanie tylko, przed jakim forum. Konflikt pewnie nie będzie narastać stopniowo,
lecz każdy spróbuje uderzyć możliwie z zaskoczenia i wszystkimi, decydującymi
środkami.”
Byli wszakże tacy, którzy widzieli, że źle się
dzieje, widzieli narastające zagrożenie, przez lata alarmowali, niestety –
bezskutecznie. Aż przyszedł 9. kwietnia 1940 roku i godzina próby.
Vidkun Quisling, źródło - Wikipedia
Vidkun Abraham Lauritz Jonssøn Quisling
urodził się 18. lipca 1887 w Fyresdal w Norwegii, jako najstarsze z dzieci
pastora i genealoga, Jana Lauritza Quislinga oraz Anny Caroliny Bang. Rodzina
Quislingów pochodziła z Jutlandii w Danii, skąd wyemigrowała do Norwegii w XVII
wieku. Był nieprzeciętnie uzdolniony zarówno w naukach humanistycznych,
zwłaszcza w historii, jak też przyrodniczych, a zwłaszcza w matematyce. Z domu
rodzinnego wyniósł wychowanie w duchu patriotyzmu i obowiązku, w stylu
angielskim, całe życie pozował na angielskiego gentlemana no i, aż do początków
II Wojny Światowej, był… anglofilem.
W 1905 roku, w tym samym, w którym Norwegia
zyskała pełną niepodległość po zerwaniu unii personalnej ze Szwecją, wstąpił do
Norweskiej Akademii Wojskowej uzyskawszy najlepszy wynik egzaminu wstępnego
spośród 250 kandydatów. W roku 1906 przeniósł się do Norweskiego Kolegium
Wojskowego z siedzibą w twierdzy Akershus (szkoła istniała od 1817 roku i jej
ukończenie było obowiązkowe dla oficerów norweskiego sztabu generalnego). W roku
1908 otrzymał promocję na oficera. Kolegium ukończył w roku 1911 uzyskawszy
wynik końcowy najlepszy od czasu istnienia szkoły. Został w związku z tym
zaszczycony audiencją u króla. Od 1. listopada 1911 służył w norweskim sztabie
generalnym, gdzie odpowiadał za sprawy rosyjskie. W ramach obowiązków poznawał
nie tylko historię i geografię Rosji, lecz również literaturę, opanował również
język rosyjski, którym biegle władał. Na jego dalszej karierze w dużym stopniu
zaważyła zapewne znajomość z kapitanem Antonem Frederikiem Jakhelln Prytzem,
który w 1911 roku został norweskim wicekonsulem w Archangielsku. Wiosną 1918
roku Quisling objął stanowisko attache wojskowego w Piotrogrodzie, później w
Moskwie. W związku z tą funkcją miał sposobność poznać osobiście Lwa Trockiego,
ludowego komisarza obrony.
W tym czasie poselstwo norweskie
reprezentowało aż sześć ambasad i 10 innych poselstw, gdyż wiele krajów wycofało
– ze względów bezpieczeństwa – swoich przedstawicieli z Rosji, zwłaszcza po tym,
jak grupa czekistów wdarła się do ambasady brytyjskiej w Piotrogrodzie zabijając
attache morskiego, kapitana Cromie, a następnie aresztowała wielu
przedstawicieli brytyjskich i francuskich w tym mieście. W końcu również
norweski MSZ zdecydował o przeniesieniu personelu poselstwa do Helsinek w
kwietniu 1919 roku. Quisling przebywał tam do początków 1922 roku.
W lutym 1922 roku Vidkun Quisling został
asystentem znanego polarnika Fridtjofa Nansena, który, jako Wysoki Komisarz Ligi
Narodów ds. Uchodźców oraz, jako wysłannik Międzynarodowego Czerwonego Krzyża,
prowadził szeroko zakrojoną akcję humanitarną na terenach zniszczonych wojną.
Wraz z nim Quisling wielokrotnie podróżował po Rosji, głównie na Ukrainie, na
Krymie i Powołżu, ale także do Armenii i Bułgarii. Jeszcze wcześniej, jako
attache w Piotrogrodzie, składał obszerne raporty na temat warunków panujących w
Kraju Rad. Teraz miał wyjątkową okazję poznać ten kraj od jak najgorszej strony.
Mówi się o uratowaniu 7 milionów istnień ludzkich, w około 6 milionów dzieci od
śmierci głodowej. Znamiennym jest, jak pisze Michael Walsh w „THE SLAYING OF A
VIKING. The Epic of Vidkun Quisling”, odkrycie w wielu wiejskich chatach przez
żołnierzy Wehrmachtu po 22. czerwca 1944 ikon z Matką Boską i wizerunkami…
Fridtjofa Nansena i Vidkuna Quislinga obok.
Z jednej z takich podróży do Rosji w roku 1921
Quisling przywiózł sobie żonę, Aleksandrę Woroninę (primo voto Quisling, secundo
voto Yurieff). Z pewnością nie była to romantyczna miłość, raczej małżeństwo z
litości; po prostu, Quisling umożliwił jej opuszczenie „nieludzkiej ziemi”, poza
tym niedługo potem przywiózł następną, Marię Pasecznikową, z którą ostatecznie
spędził resztę życia. (Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa przynajmniej jeden z
tych związków, bądź oba, nie był zawarty formalnie, tak, więc, ewentualny zarzut
bigamii nie jest uzasadniony). Właśnie z pamiętników Aleksandry Yurieff („In
Quisling’s Shadow”) można wyczytać wiele ciekawych informacji na temat Vidkuna
Quislinga. Maria Pasecznikowa (zm. 1980) nigdy, przynajmniej od śmierci męża,
nie wypowiadała się publicznie, poza jednym wywiadem, który i tak nie ukazał się
w druku.
Pod koniec lat 20-ych XX w. ponownie pojawił
się w poselstwie norweskim w Moskwie, tym razem, jako kierownik sekcji…
interesów brytyjskich. W numerze 9 „Merkuryusza” wspominałem o tzw. „aferze
Arcosu” z 1927 roku, czego wynikiem było zerwanie stosunków dyplomatycznych z
ZSRR przez Wielką Brytanię. Efektem jego działań było uhonorowanie go
odznaczeniem Komandora Orderu Imperium Brytyjskiego (CBE). (Odznaczenie zostało
cofnięte w roku 1940!).
W roku 1930 Quisling ostatecznie powrócił do
kraju; swoje obserwacje i doświadczenia z pobytu w Rosji zawarł w książce „Rußland und wir” („Rosja i my”);
wcześniej ukazywała się w formie cyklu artykułów, które zostały zebrane w formie
książkowej. Była to pierwsza w Skandynawii, jeśli nie jedyna, i jedna z
nielicznych w Europie, tak przenikliwa i dogłębna analiza tego, co działo się w
ZSRR oraz zagrożenia dla świata, jakie z niej wypływają. Znamienny jest przy tym
następujący fragment (cytuję za wydaniem niemieckim z 1942 roku):
„Widzieliśmy, jak bolszewicy działają
przeciwko całemu światu. Jak ma zachować się teraz świat wobec bolszewizmu i
Rosji rządzonej przez bolszewików, która wraz ze swymi pomocnikami stwarza nie
jedno, lecz największe ze wszystkich zagrożeń dla światowej cywilizacji?
Oto jest pytanie, na
które odpowiedź w szczegółach powinno się znaleźć raczej nie publicznie. Ale
oprócz tego, o czym powiedziałem już wcześniej, muszę zaakcentować jeszcze coś,
co jest ważniejsze niż wszystko inne.
Jeśli bolszewizm, co
istotnie jest faktem, przedstawia spisek przeciwko zorientowanej nordycko
cywilizacji europejskiej i zagraża przede wszystkim nordyckim wartościom, jeśli
największe przeciwności świata zaostrzają się dziś w walce między bolszewizmem i
nastawieniem nordycko-europejskim, to najskuteczniejszym środkiem przed
bolszewizmem i przed podstępami i knowaniami bolszewickiej Rosji jest ścisła
współpraca kulturalna, gospodarcza i polityczna ludów zorientowanych nordycko w
najszerszym sensie tego słowa, przede wszystkim Skandynawów i Brytyjczyków, a
następnie Niemców. Związek nordycki między Skandynawią i Wielką Brytanią z
włączeniem Finlandii i Holandii, do którego potem mogłyby być przyjęte Niemcy,
dominia brytyjskie i Ameryka, stępiłby ostrze planów bolszewickich i zapewniłby
cywilizacji pokój po wsze czasy. Wobec obecnego rozwoju tak w zakresie polityki
celnej, jak i relacji gospodarczych dla Skandynawii i Norwegów przyłączenie się
do Imperium Brytyjskiego, z którym łączą nas liczne więzi wzajemnej sympatii i
poważania, byłoby czymś naturalnym. Do pewnego stopnia jednakowe położenie
Anglii i Skandynawii w stosunku do Europy i do rewolucji, wspólne zagrożenia i
interesy, tworzą także zdrową podstawę dla ścisłej współpracy.”
W tym miejscu nie od rzeczy będzie
przypomnienie poglądu, jaki wyraził młody Karol Marks w jednym z wczesnych pism,
mianowicie, że samo istnienie Rosji przyczynia się do rozbicia Europy. Zwróćmy
przy tym uwagę na datę: 1930 rok! Koncepcja Quislinga, może naiwna, może za
bardzo pod wpływem uniwersalizmu, którego był wyznawcą, jest ni mniej, ni więcej
pomysłem na to, co stało się faktem kilkadziesiąt lat później, mianowicie Unii
Europejskiej. Różnica między koncepcją Quislinga i faktyczną Europejską
Wspólnotą Gospodarczą, która stała się zalążkiem Unii Europejskiej, polega na
tym, że w tym pierwszym przypadku „rdzeniem” byłyby kraje Północy, a więc raczej
germańskie, na mniej więcej jednakowym poziomie rozwoju, natomiast EWG była
zdominowana przez kraje Południa, a więc romańskie i o bardzo nierównym poziomie
gospodarczym.
I jeszcze dwie adnotacje, jakie Quisling dodał
do tego fragmentu w wydaniu niemieckim. Po pierwsze, wyjaśnia, dlaczego w
pierwszym wydaniu odsunął na czas późniejszy możliwość przystąpienia Niemiec do
„związku nordyckiego”. Mianowicie, gdy pisał książkę w latach 1929-30, Niemcy
były pogrążone w chaosie wewnętrznym i to właśnie komuniści czynnie w tym
uczestniczyli. Po drugie, nawiązuje do rozmowy, jaką przeprowadził osobiście w
Paryżu w październiku 1939 roku z premierem Wielkiej Brytanii, Nevillem
Chamberlainem. Wyłożył wtedy premierowi brytyjskiemu swoje poglądy oraz
ubolewanie, że doszło do konfliktu między narodami nordyckimi. Kończy swój
dopisek, którego, rzecz jasna, nie było w pierwszym wydaniu norweskim,
zdaniami:
„Przyjazne nastawienie narodu norweskiego
wobec Anglii było więcej niż życzliwe. Anglia w dużej mierze odnosiła korzyści z
tego od wielu pokoleń, a zwłaszcza podczas ostatniej wojny. Jednak jak bardzo
nadużyła tego stosunku, całkiem ujawniło się dopiero po 9.4.1940, gdy została
dokładnie odkryta angielska gra z Norwegią tak, że dziś każdy widzi wyraźnie,
jak bardzo brytyjski establishment nadużył tej przyjaźni.”
Notka 11: Hitler wielokrotnie dawał do
zrozumienia, mniej lub bardziej wyraźnie, że w ogóle nie chce wojny z Wielką
Brytanią, co w świetle wydarzeń wygląda na prawdę. Z drugiej strony Brytyjczyków
oskarża się o prowadzenie polityki appeasementu wobec hitlerowskich
Niemiec, w szczególności przez rząd Stanleya Baldwina i Neville’a Chamberlaina.
Jest to o tyle niesłuszne, że w tym drugim przypadku w ogóle nieprawdziwe, zaś
ekipa Baldwina (1935-7) nie miała innego wyjścia. W styczniu 1936 roku zmarł
król Jerzy V, następcą zaś został Edward VIII, z jednej strony bardzo popularny
w kraju, z drugiej zaś niechętnie widziany przez znaczną część brytyjskiego
establishmentu nie tylko i nie tyle z powodu romansu z panią Wallis-Simpson, co
z powodu przekonań pro-nazistowskich i bliskich kontaktów z ambasadorem Niemiec,
Joachimem von Ribbentropem. To właśnie Stanley Baldwin doprowadził do abdykacji
Edwarda VIII 10. grudnia 1936.
Sprawa miała jednak swój dalszy, tragiczny w skutkach ciąg (Martin
Allen, „Tajny układ”, Amber, 2006). Po wybuchu II W. Św., Edward, teraz już
książę Windsoru, w randze generała armii brytyjskiej, dokonywał inspekcji wojsk
alianckich na froncie „dziwnej wojny” (Francuzi nie za bardzo chętnie udzielali
Brytyjczykom informacji o szczegółach dyslokacji swoich wojsk. Dlatego generał
Ironside, szef Brytyjskiego Sztabu Imperialnego i generalny inspektor wojskowy,
wpadł na pomysł wykorzystania księcia Windsoru, któremu Francuzi nie odważyli
się odmówić). Książę istotnie sporządzał obszerne raporty z inspekcji, które
trafiały jednak równocześnie, za pośrednictwem Charlesa Bedaux, przyjaciela
księcia, do… Berlina (o bliskich kontaktach Bedaux z Berlinem książę Edward nie
mógł nie wiedzieć). W ten sposób Hitler znał wszystkie szczegóły dyslokacji
wojsk francuskich i brytyjskich.
Jak wiadomo, Hitler początkowo planował uderzenie na Zachodzie 12.
listopada 1939 roku, został nawet opracowany plan operacyjny będący w istocie
powtórką planu Schlieffena z I Wojny Światowej, z głównym uderzeniem przez
Holandię i Belgię. Takiego planu oczekiwali alianci i odpowiednio rozlokowali
wojska. Tymczasem, książę Windsoru, dzięki swoim inspekcjom, ujawnił najsłabszy
punkt linii francuskich – na północ od Sedanu. Dlatego Hitler powierzył
generałowi Mansteinowi opracowanie nowego planu, w którym kierunek
rozstrzygającego uderzenia wojsk pancernych prowadził przez Ardeny. W ten sposób
gros sił francuskich i Brytyjski Korpus Ekspedycyjny, skupione w północnej
Francji, znalazły się w pułapce. Stary plan został zaś wykorzystany w celu
dezinformacji przeciwnika; Niemcy jeszcze utwierdzali aliantów w przekonaniu o
aktualności tego planu prowadząc działania w Belgii i Holandii m.in. z licznym
udziałem spadochroniarzy; im więcej wojsk Francuzi pchali na północ, tym większy
był potem „kocioł”.
Na co liczył książę Windsoru? Jak sam napisał do Hitlera, liczył
na „utarcie nosa Brytyjczykom”, wskutek czego będą bardziej skłonni do
zakończenia niepotrzebnej wojny z Niemcami, zapewne upadnie rząd, co pociągnie
za sobą króla Jerzego, a wtedy on sam, prawowity władca, wróci na tron.
Potwierdzeniem tej tezy może być dziwny rozkaz Hitlera zatrzymania wojsk
pancernych na 36 godzin, wskutek czego Brytyjczycy zdołali przedrzeć się do
wybrzeża w rejonie Dunkierki i w parę dni ewakuować się. Generałowie niemieccy,
z Guderianem na czele, zgrzytali zębami, ale Hitler miał swoje rachuby i
wiedział, co robi. Nie uwzględnił tylko tego, że od 9. maja 1940 roku premierem
jest już Churchill, nie Chamberlain.
|
Cóż, nic dodać, nic ująć, może tylko to, że
Norwegia nie była pierwszym (małym) krajem potraktowanym czysto instrumentalnie
przez wielkie mocarstwo ani z pewnością ostatnim. (Pisze o tym, między
wierszami, również pułkownik Beck w „Ostatnim raporcie”, co prawda, bardziej w
odniesieniu do Francji. Ponieważ polska ekipa rządząca nie dała się sprowadzić
do roli wasala, Francuzi skorzystali z okazji, i pomocy rodzimych „pomagierów”,
i doprowadzili do zmiany tej ekipy w 1939 roku). Przypomnijmy, że ten sam
premier Chamberlain w roku 1939 na prawo i lewo rozdawał tzw. „gwarancje
brytyjskie”, że wspomnę tylko Polskę i Rumunię. Dopóki chodziło o
niedopuszczenie do wybuchu wojny, takie postępowanie nie wywoływałoby wrażenia
moralnej dwuznaczności (patrz Notka 11). Problem w tym, że w godzinie próby owe
gwarancje okazywały się warte mniej niż papier, na którym były napisane. Zaś po
3. września 1939 roku, gdy już Wielka Brytania i Francja nie miały innego
wyjścia niż przystąpienie do wojny, cynizm, z jakim oba mocarstwa traktowały
„mniejszych sojuszników”, choćby tylko potencjalnych, przybrał rozmiary
monstrualne. Konieczne tu jest jednak pewne zastrzeżenie; o ile Chamberlain miał
jeszcze jakieś opory i, przykładowo, w rokowaniach z ZSRR nie dał Stalinowi
wolnej ręki w kwestii krajów bałtyckich czy „przemarszu Armii Czerwonej przez
Polskę i Rumunię”, o tyle Churchill, nie wiadomo, dlaczego uważany za męża
stanu, oporów nie miał żadnych. Przypomnijmy: Londyn i Paryż nie udzielił Polsce
pomocy, ale przynajmniej złożył oficjalny protest w Moskwie w związku z zajęciem
wschodniej Polski. Tymczasem sir Winston, w owym czasie już członek gabinetu,
jako Pierwszy Lord Admiralicji, wyraził pełne zrozumienie dla agresji
sowieckiej, podobnie zresztą jak Lloyd George. To właśnie Pierwszy Lord
Admiralicji koniecznie chciał zaminować wody terytorialne Norwegii, aby zmusić
statki niemieckie z rudą do wypłynięcia na wody międzynarodowe, aby tam można
było je bezkarnie zatapiać. (Prawdę mówiąc był w tym niekonsekwentny; skoro
można było pogwałcić prawo międzynarodowe minując wody norweskie, to dlaczego
nie atakować na nich niemieckich statków? Jaka różnica? Wyszłoby taniej!).
Dodajmy do tego incydent z „Altmarkiem”, który był bezpośrednią przyczyną
inwazji niemieckiej. A jeszcze ekspedycję do północnej Skandynawii, rzekomo w
obronie Finlandii, a „przy okazji” okupację Narviku i szwedzkiej Kiruny. Krótko
mówiąc, sam Quisling wielce rozczarował się wobec Churchilla.
Wróćmy jednak do początku lat 30-ych. Gdy
Quisling powrócił do kraju, zastał sytuację bardzo nieciekawą. Tak zwany
Norweski Ruch Pracy, afiliowany przy Kominternie, finansowany z Moskwy, jawnie
nawoływał do „sowieckiej Norwegii”, do „republiki sowieckiej” poprzez krwawą
rewolucję. Pewien polityk, który później miał zostać ministrem, został
przyłapany na granicy norweskiej z walizką złota o wartości wielu milionów
koron. Ten sam osobnik miał powiedzieć, że „życie jednego robotnika jest więcej
warte niż dwudziestu tysięcy z klasy średniej”. Inny przyszły minister
przechwalał się, że wkrótce nad parlamentem (Storting) zawiśnie czerwona flaga,
inny z kolei wprost wzywał do rewolucji. Był to ten, który w 1935 roku został
ministrem obrony, i ten sam, który zaniedbał budowy sił obronnych zdolnych
oprzeć się planom Churchilla oraz działaniom prewencyjnym Niemców w Norwegii.
Tymczasem nie kto inny niż Quisling wypowiedział 27. czerwca 1936 te
słowa:
„Taka wojna między Wielką Brytanią i Niemcami
byłaby katastrofą dla Norwegii. Norwegia nie może i nie pójdzie na nią chyba, że
w razie zagrożenia naszej wolności i naszych granic. Dlatego żądamy silnego i
bezwarunkowego potwierdzenia neutralności Norwegii oraz tego, by ta neutralność
i pokój były zabezpieczone przez wzmocnienie naszej obronności, szybko i
skutecznie.”
W tym samym czasie strajki były na porządku
dziennym, literatura wywrotowa krążyła po kraju, raz po raz ginął jakiś polityk
opozycyjny lub policjant, podpalane były biura partii opozycyjnych, szerzyły się
zamieszki wzniecane bynajmniej nie przez nacjonalistów. W tym właśnie momencie
ministrem obrony został Vidkun Quisling w rządzie Pedera Kolstada, a po jego
śmierci – Jensa Hundseida, rządzie sformowanym przez Partię Agrarną. W krótkim
czasie zmobilizował armię i policję i zamieszki zostały stłumione. Komuniści
nigdy nie wybaczyli tego Quislingowi. Jak pisze wspomniany wyżej Walsh:
„W kwietniu
1932 roku, Vidkun Quisling, norweski patriota mógł stanąć w parlamencie swojego
kraju i publicznie przedstawić zdradzieckie działania rewolucji międzynarodowej,
nakierowane z Moskwy w serce Norwegii. „Jestem w
posiadaniu zdjęć, kopii faktycznych oświadczeń, które agent międzynarodówki
komunistycznej wykonał w Norwegii. O czym mówią? Po prostu o tym, że ruch
rewolucyjny w tym kraju jest finansowany z zagranicy. W latach 1928-9 otrzymali
500.000 koron od obcego mocarstwa. Niewiele jest partii w tym kraju, które
dysponują podobnymi kwotami na swoją działalność.” W dalszym
ciągu Quisling zaprezentował twarde dowody na to, że komuniści agitują żołnierzy
norweskich do ‘rozpoczęcia insurekcji, organizowania jaczejek w armii i flocie,
w fabrykach, przygotowania do rewolucji i insurekcji’.”
W maju 1933 Quisling założył własną partię,
Nasjonal Samling. Program partii był, powiedzmy sobie szczerze, dość mętny,
wzorowany nieco na ideologii faszystów włoskich, ale też koniecznie trzeba
uwzględnić trzy czynniki; po pierwsze, program Mussoliniego nie pozostawał bez
wpływu nawet na takich polityków, jak Winston Churchill, po drugie, program
adresowany do mas nie mógł być zbyt „intelektualny”, po trzecie, nie było łatwo
zrewoltowanym i zlewicowanym masom przedstawić programu alternatywnego do
atrakcyjnego, pozornie, marksizmu i bolszewizmu. I w tym tkwił cały dramat, nie
tylko Quislinga. On sam znał Rosję i bolszewizm, można rzec, od podszewki. Wielu
informacji nie mógł ujawnić, jako że zostały zdobyte metodami operacyjnymi. Z
pewnością nie można mu zarzucić oportunizmu, karierowiczostwa, dążenia do
własnych korzyści, ani zapędów wodzowskich; w okresie szczytu swojej
popularności mógł przecież pokusić się o zamach stanu. Nie zmieniał przekonań
niczym rękawiczki, karierowiczem nie był, wręcz przeciwnie. Pamiętajmy o tym, że
całą dekadę lat dwudziestych spędził, w różnych rolach, w Rosji. W tym celu
musiał wystąpić z wojska; w czasie, gdy inni koledzy robili kariery w biznesie
czy polityce, Quisling przebywał poza krajem. Owszem, przez krótki czas był
ministrem obrony, było to jednak w okresie krótkiej przerwy, gdy rządów nie
sprawowała Partia Pracy.
Nowa partia spotkała się z wrogą reakcją
lewicy, nie pomogły setki wieców, spotkań, mityngów, na które, dodajmy, Quisling
jeździł na własny koszt, nie pomogło nawet poparcie wdowy po Fridtjofie
Nansenie. Partia nigdy nie zdobyła poparcia większego niż 2,5% głosów
elektoratu. Jednakże, Quisling swoją działalnością zwrócił na siebie uwagę
głównego ideologa NSDAP, Alfreda Rosenberga. Zapewne stało się to za przyczyną
koncepcji Związku Nordyckiego. Dlatego nie ma niczego dziwnego w tym, że doszło
do spotkania między nimi w gorącym okresie poprzedzającym wybuch wojny, w lipcu
1939 roku. Gdy na początku grudnia 1939 roku Quisling ponownie udał się do
Niemiec z wizytą prywatną i w prywatnych sprawach, jak zeznał podczas
powojennego procesu, na nalegania właśnie Rosenberga doszło do spotkań z
Hitlerem, 16. i 18. grudnia. Oto jak przed sądem zrelacjonował swoją rozmowę z
Hitlerem [za M. Walsh, j.w.]:
„Hitler
napomknął, że jest świadomy starań Norwegii, by być poza wojną, szczególnie
zaakcentował to, by państwa skandynawskie, zwłaszcza Norwegia, pozostały
neutralne, jak najlepiej nastawione wobec interesów Niemiec. Niemcy, podkreślił,
nie mają jakiegokolwiek interesu w ingerencji w Norwegii, jeśli tylko ta
potwierdzi swoją neutralność. Jeśli nie, Niemcy będą musiały interweniować,
bowiem jeżeli Wielka Brytania spróbowałaby usadowić się w Norwegii, stanowiłoby
to istotne zagrożenia dla Niemiec, a Hitler użyje wszelkich sił, aby temu
zapobiec.
Niemcy musiałyby, więc okupować Danię, a
przeciwko Norwegii rzucić wszelkie siły niezbędne do tego, by złamać wszelki
opór, bez względu na to, czy potrzeba by było 6, 10, 12, czy 16 dywizji,
oświadczył. Szczególnie pamiętam, jak wypowiedział te 16 dywizji, jednakże
tylko, jako przypadkowy koniec ciągu liczb, który mógłby być zwiększony.
[…]
To było
dokładnie to, o co wykłócałem się przez lata i błagałem moich rodaków w
niezliczonych wykładach i artykułach. Jednakże dla mnie ważne było to, by mieć
potwierdzenie moich poglądów z pierwszej ręki. A nie mam wątpliwości, że mówił
to śmiertelnie poważnie.”
I jeszcze jeden fragment:
„Hitler spytał także o nasz ruch.
Powiedziałem o tym i o naszej walce, jaką prowadzimy w Norwegii. Spytał, jakie
są szanse na to, byśmy przejęli władzę bądź czy jest możliwe wprowadzenie paru
ludzi do rządu? To zabezpieczyłoby neutralność Norwegii. Odpowiedziałem, że nie
sądzę, by było to w tej chwili możliwe, ale że zdobywamy coraz większą liczbę
zwolenników, zaś wojna może rozwinąć się w taki sposób, że będzie to możliwe lub
nawet pożądane.”
Przypomnijmy, że rozmowy toczyły się w
momencie, gdy od ponad dwóch tygodni toczyła się wojna sowiecko-fińska; dla
kogoś pokroju Quislinga zamiary Kremla były bardzo czytelne, wcale nie było
pewności, czy inwazja ograniczy się do samej Finlandii. Poza tym, w świetle
traktatu Ribbentrop-Mołotow III Rzesza i ZSRR były sojusznikami. Zapewne,
dlatego właśnie Quisling zdecydował się na przyjęcie zaproszenia na audiencję u
Hitlera chcąc u źródła wysondować jego zamiary wobec Skandynawii. Wcześniej
przecież konferował z Chamberlainem, w tym samym celu. Gdyby ktoś chciał być
złośliwym, to zauważyłby, że czynienie z tego zarzutu Quislingowi ma mniej
więcej taki sens, jak zarzucanie zdrady Wiaczesławowi Mołotowowi, który przecież
też jeździł do Berlina i rozmawiał z Führerem.
Nadszedł krytyczny dzień, 9. kwietnia 1940
roku. Niemcy, uprzedzając akcję Brytyjczyków i Francuzów, zaatakowali Danię i
Norwegię. Przez długi czas przyjmowano, że to uprzedzenie o 1-2 dni było dziełem
przypadku. W świetle enuncjacji prof. Erkki Hautamäki w publikacji „Suomi myrskyn silmässä” [szw. „Finland i stormens öga”, ang. „Finland in the Eye of a Storm”] zawierającej tajne
dokumenty z prywatnego archiwum marszałka Mannerheima, Niemcy dobrze wiedzieli,
co się święci. Dlatego plan operacji „Weserübung”, opracowany na wszelki wypadek, był jak znalazł.
Tak, więc, incydent z „Altmarkiem” na norweskich wodach terytorialnych 16.
lutego 1940 roku pełnił rolę wyłącznie listka figowego. O stanie przygotowań
norweskich do obrony była już mowa, zresztą o 9. kwietnia o świcie praktycznie
nie można już było mówić o żadnej obronie. Rząd Johana Nygaardsvolda ogłosił
mobilizację, przynajmniej o parę dni spóźnioną, po czym ewakuował się z Oslo,
podobnie król Haakon VII; o ile ewakuacja króla jest całkowicie zrozumiała, o
tyle zniknięcie rządu, i to w krytycznym momencie, niewybaczalne. Znamienne jest
również to, że pouciekali również przywódcy związkowi oraz partii rządzących. W
tym momencie zaczął się osobisty dramat Quislinga, który doprowadził go do
tragicznego końca.
Tymczasem jednak w Oslo szerzyła się panika,
rozległy się pogłoski o inwazji brytyjskiej, o bombardowaniach… W tej sytuacji
Quisling zainstalował się w znajomym mu gmachu Ministerstwa Obrony i, na
zasadzie autorytetu, usiłował opanować sytuację. (Dla niego samego z pewnością
byłoby lepiej, gdyby pozostał w domu albo uciekł, jak inni, a miał taką
sposobność). O dziwo, podporządkowali mu się z entuzjazmem nawet związkowcy
porzuceni przez swoich przywódców. W dniu 9. kwietnia 1940 o godzinie 19.32
rozgłośnia radiowa w Oslo nadała wystąpienie Vidkuna Quislinga; alea iacta est, można rzec:
„Norwescy mężczyźni i kobiety! Gdy Anglia narusza neutralność
Norwegii kładąc pola minowe na norweskich wodach terytorialnych, nie napotykając
żadnego innego sprzeciwu niż jałowe protesty rządu Nygaardsvolda, rząd niemiecki
zaoferował rządowi norweskiemu swoją pomoc, której towarzyszy solenna obietnica,
że Niemcy będą respektować naszą narodową niezależność oraz życie i mienie
Norwegów. W odpowiedzi na tę ofertę, która zapewniłaby rozwiązanie nieznośnej
sytuacji, w jakiej nasz kraj się znalazł, rząd Nygaardsvolda zarządził
powszechną mobilizację z rozkazami, by wszystkie norweskie siły zbrojne
przeciwstawiły się zbrojnie Niemcom.
Sam rząd uciekł lekkomyślnie igrając losem naszego kraju i jego
mieszkańców. W tych okolicznościach jest obowiązkiem i prawem ruchu jedności
narodowej przejęcie władzy rządowej w celu potwierdzenia żywotnych interesów
ludu norweskiego oraz bezpieczeństwa i niepodległości Norwegii. Z racji
okoliczności i celów narodowych naszego ruchu jesteśmy jedynymi, którzy mogą to
uczynić i tym samym ochronić nasz kraj przed tragiczną sytuacją, w jaką politycy
partyjni wpędzili nasz naród. Rząd Nygaardsvolda ustąpił. Rząd narodowy przejął
władzę z Vidkunem Quislingiem, jako szefem rządu i ministrem spraw zagranicznych
oraz z następującymi innymi członkami. […]
Wzywam
wszystkich Norwegów do zachowania spokoju oraz zachowania przytomności umysłu w
tej trudnej sytuacji. Przez połączone przekonania i dobrą wolę wszystkich
przeprowadzimy Norwegię wolną i bezpieczną przez ten poważny kryzys. Dodam, że
wobec sytuacji, jaka rozwinęła się, opór jest nie tylko bezskuteczny, lecz
wprost równoznaczny z kryminalną destrukcją życia i mienia. Każdy urzędnik,
każdy funkcjonariusz samorządowy, a zwłaszcza wszyscy oficerowie w naszym kraju,
w armii, flocie, artylerii nadbrzeżnej i w siłach powietrznych jest zobowiązany
do podporządkowania się rozkazom rządu narodowego.”
Wystąpienie radiowe Vidkuna Quislinga, 9. kwietnia 1940. |
Czy te działania można uznać za kolaborację?
Weźmy pod uwagę parę szczegółów: gdy rząd norweski opuścił kraj, to właśnie
Quisling zażądał od Niemców opuszczenia gmachu parlamentu. Na wezwanie posła
Bräuera, by stawił się u
niego, zażądał, że wręcz przeciwnie, to poseł ma stawić się, wreszcie pierwszym
zarządzeniem, jakie wydał zainstalowawszy się w gmachu Ministerstwa Wojny, było
zniszczenie wszelkich dokumentów, które mogłyby być przydatne
Niemcom.
Tymczasem głównym aktorem na scenie był Kurt
Bräuer, niemiecki poseł w
Oslo. To on właśnie zażądał od króla powołania Vidkuna Quislinga na premiera.
Spotkał się, rzecz jasna, z odmową. Z drugiej jednak strony zaczął na tyle
skutecznie „urabiać” Hitlera, że Quisling został faktycznie odsunięty. W efekcie
władzę objęła znacznie mniej niezależna Rada Administracyjna. Była to zapewne
całkowicie prywatna inicjatywa posła, wykraczająca poza instrukcje z Berlina.
Świadczy o tym fakt, że gdy Bräuer 16. kwietnia odleciał do Berlina dumny niczym paw, w
tydzień później został wysłany, jako zwykły żołnierz, na front zachodni. Walsh
wspomina o pogłoskach, że w latach powojennych ów Bräuer poszedł na współpracę z
Sowietami.
24. kwietnia 1940 roku w siedzibie następcy
tronu w Skaugun zainstalował się komisarz Rzeszy, Josef Terboven, sprawujący
władzę dyktatorską. To on zagroził Quislingowi, że zdelegalizuje Nasjonal
Samling, o ile ten nie ustąpi z przywództwa. Interwencja u Hitlera nie dała
żadnych efektów poza mglistymi obietnicami, że jeżeli okoliczności
pozwolą…
Największym błędem, jaki popełnił Quisling,
było sformowanie marionetkowego rządu 1. lutego 1942, po dwóch latach cywilnej
administracji niemieckiej. Wbrew niewyraźnym obietnicom Hitlera nie był to żaden
„pierwszy krok do niepodległości Norwegii”, gdyż aż do maja 1945 roku
niepodzielną władzę sprawował Terboven. Błąd ten z pewnością nie wynikał z
oportunizmu ani chęci kariery, lecz raczej z naiwnej wiary w słowo Hitlera. Tym
niemniej ten okres na pewno chluby mu nie przyniósł. Jednakże zarzuty wobec
Quislinga postawione mu w akcie oskarżenia dotyczyły czegoś zupełnie
innego.
7. maja 1945 Niemcy w Norwegii skapitulowali,
Quisling wraz z członkami Nasjonal Samling otrzymali polecenie zgłoszenia się na
posterunek policji. Zapewne mógł on z łatwością zbiec do jakiegoś kraju
neutralnego, zdecydował się jednak pozostać na miejscu. Wkrótce on sam i tysiące
jego zwolenników zostali uwięzieni. Jakie były główne zarzuty aktu oskarżenia?
To bodaj największe curiosum XX w.! Mianowicie, dotyczyły jego działalności…
przedwojennej: 1. że dostarczał Niemcom informacje wojskowe i polityczne, 2. że
na trzy miesiące przed inwazją, w grudniu 1939 wystarał się o audiencję u
Hitlera i adm. Raedera wraz z biznesmenem Hagelinem, 3. że ogłaszając
nielegalnym (jakim było w istocie) przedłużenie mandatu parlamentu norweskiego
sam sobie stworzył powód do zamachu stanu. Były wreszcie inne zarzuty: że
zaprosił Niemców do okupacji Norwegii (jakby wolał ją niż okupację brytyjską)
oraz że chciał wcielenia Norwegii do Wielkiej Ligi Germańskiej, dalej, że
przekonał Hitlera o intencjach mocarstw zachodnich okupowania Norwegii (które,
jak wiemy, były prawdziwe), że w tym czasie Quisling zarzucał nielegalnemu
rządowi podjęcie decyzji o nieprzeszkadzaniu inwazji francusko-brytyjskiej (co
też było prawdą).
Mówiąc krótko a dosadnie, niezależnie od tego,
jak ocenimy postawę Quislinga, akt oskarżenia był przysłowiowym „odwracaniem
kota ogonem”, jak mawiał pan Zagłoba.
Zarzut nr 1 jest bezsensowny, gdyż Quisling
nie pełnił żadnych funkcji, nie mógł, więc przekazywać Niemcom żadnych istotnych
informacji. Zarzut nr 2, Quisling istotnie był w Berlinie w grudniu 1939 roku w
sprawach, jak sam zeznał, naukowych, na prośbę dr Aalla, asystenta znanego
profesora Strangelanda. Na nalegania Rosenberga istotnie spotkał się z Hitlerem,
była o tym mowa wyżej. Równie wiele sensu miał zarzut nr 3, gdyż Quisling nie
przeprowadził żadnego zamachu stanu, lecz – na zasadzie własnego autorytetu, w
obliczu ucieczki rządu – usiłował zaprowadzić ład i spokój. Co do legalności
przedłużenia mandatu parlamentu, sprawa jest dyskusyjna. Zapraszanie Niemców,
czy kogokolwiek innego, do okupacji Norwegii jest zarzutem bezsensownym, jeśli
wziąć pod uwagę cały życiorys Quislinga. Pojawia się przy tym pytanie
retoryczne: w czym lepsze są lub gorsze bomby niemieckie spadające na Norwegię
od bomb brytyjskich?
Dalej, Quisling nie zamierzał do niczego
wcielać Norwegii, lecz wręcz przeciwnie, zamierzał łączyć kraje nordyckie w
jednym związku, o czym pisał 15 lat wcześniej w zupełnie innych okolicznościach,
w okolicznościach, w których nie przypuszczał, że zaciekły wróg bolszewizmu, jak
on sam, mianowicie Winston Churchill zechce przyłożyć rękę do otwierania drzwi
do Europy Stalinowi i bolszewizmowi.
Ostatni zarzut jest tak śmieszny, że właściwie
nie wiadomo, jak go skomentować. Powtórzę to, co napisałem wcześniej: kolejne
rządy norweskie, w szczególności rząd Nygaardsvolda, nie uczyniły nic, aby
wzmocnić obronność kraju, o co Quisling przez lata bezskutecznie apelował. W
takim razie, kto tu jest zdrajcą?
Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze parę
okoliczności, nazwijmy to, proceduralnych.
- Uniemożliwiono Quislingowi wyboru obrońcy, miał obrońcę z urzędu, wyznaczonego przez sąd,
- Nie było świadków obrony, nie zostali dopuszczeni,
- Nie było dowodów obrony, nie zostały dopuszczone przez sąd,
- Przewodniczącym składu sędziowskiego był Erik Solem, polityczny weteran, oponent Nasjonal Samling, który zyskał sobie przydomek „krwawego topora”; coś, jakby Roland Freisler, słynny złą sławą oskarżyciel publiczny w procesach pokazowych w Niemczech po zamachu na Hitlera.
- Wedle prawa norweskiego czyny zarzucane Quislingowi mogły podlegać najwyższemu wymiarowi kary, ale tylko w czasie faktycznych działań wojennych. Tymczasem ten właśnie artykuł został zmieniony już po wojnie. Lex retro agit?
Notka 12: W wielu miejscach tego artykułu
powołuję się na książkę Vitalisa Pantenburga, „Rußlands Griff um Nordeuropa”,
Schwarzhäupter-Verlag, Leipzig, 1938 [”Rosyjskie szpony wokół Europy
Północnej”]. Parę słów o samym autorze.
Ur. 3. czerwca 1910 w Wittlich, Nadrenia-Palatynat, zm. ??, po
1976 roku.
Był niemieckim inżynierem, dziennikarzem, pisarzem, geografem,
tłumaczem, fotografem i przede wszystkim podróżnikiem, specjalizującym się w
Arktyce. Studiował energetykę i elektrotechnikę w Szkole Technicznej w Hanowerze
i na Uniwersytecie Technicznym w Brunszwiku. Brał udział w wielu wyprawach
arktycznych do Skandynawii, na Grenlandię, Islandię, również do Kanady. W roku
1935 opublikował swoją pierwszą książkę: „Eine Begegnung mit dem Hakenkreuz im
hohen Norden” [„Spotkanie ze swastyką na dalekiej Północy"]. (Uwaga, swastyka
nie była znakiem tylko nazistowskim). Wspomniana książka, „Rosyjskie szpony…”,
była trzecią z kolei. W tamtych czasach nie wiedziano jeszcze, że Pantenburg
pracował również „na drugim etacie” u admirała Canarisa. W pewnym okresie był
kierownikiem sekcji skandynawskiej Abwehry.
Po wojnie pracował w Archiwum Badań Polarnych w
Kilonii.
Przed i po wojnie mieszkał na przedmieściach Kolonii, potem
przeniósł się do Rodenkirchen, następnie, w latach 70-ych do Hahnwald. Jego żoną
była urodzona w 1915 roku w Rosji Liselotte Kattwinkel, pisarka i tłumaczka.
Towarzyszyła mu w wielu wyprawach.
Pod koniec lat 70-ych małżonkowie osiedlili się na Balearach i tam
zaginął po nich ślad.
W związku z książką „Rosyjskie szpony…” intrygujące jest pytanie,
kto był jej inicjatorem oraz kto dostarczał informacji? Mianowicie, wiadomo
skądinąd, że admirał Canaris pod koniec 1937 roku radykalnie zmienił swoje
nastawienie wobec Hitlera i zaczął szukać kontaktów z Brytyjczykami. W związku z
tym, że książka brzmi niczym dzwonek ostrzegawczy, nie od rzeczy jest pytanie,
czy to Pantenburg służy, jako „kanał transmisyjny” tego, co chciał przekazać
Canaris, czy też Canaris udostępnił tylko Pantenburgowi informacje, czy też
faktycznie zbierał je Pantenburg, a Canaris pozwolił je
opublikować? |
Za komentarz niech wystarczy zdanie
wypowiedziane przez Gustava Smedela, jednego z najwybitniejszych prawników
norweskich: „W kraju,
który uznaje równość wobec prawa, nie do przyjęcia jest to, by jeden przywódca
polityczny skazywał innego na śmierć.”
24. października 1945 roku salwa plutonu
egzekucyjnego w twierdzy Akerhus zakończyła życie Quislinga. Ostatnimi jego
słowami były: „Tak umarł Wiking”.
Powszechnie twierdzi się, że Quisling był
zdrajcą. Sam epitet „quislingizm” został stworzony przez propagandę brytyjską w
1940 roku. Cóż, trzeba było znaleźć kozła ofiarnego dla własnego niezgulstwa…
Podobnie po stronie norweskiej, żywy Quisling byłby chodzącym wyrzutem sumienia
dla tych wszystkich, którzy dopuścili się zaniedbań w okresie przedwojennym i
tchórzostwa w kwietniu 1940 roku. A może Quisling po prostu za dużo wiedział?
Choćby o tym, kto finansował tę czy tamtą partię przed wojną?
Jednakże, jeśli przyjąć, że Quisling był
zdrajcą, to jak nazwać księcia Windsoru? (Patrz Notka 11). (Po wojnie wiele
wysiłków włożyli Brytyjczycy w to, by „wyczyścić” wszelkie możliwe archiwa z
dokumentów, które mogłyby rzucić choćby cień na tego pana).
Jeśli Quisling był zdrajcą, to jak nazwać
komunistów norweskich, którzy latami sabotowali wysiłki ludzi takich, jak tenże
Quisling na rzecz poprawy stanu obronności, którzy piali z zachwytu na wieść o
pakcie Ribbentrop-Mołotow, którzy robili wszystko, co możliwe, aby utrudnić
pomoc dla walczącej Finlandii?
Jeśli Quisling był zdrajcą, to jak nazwać
Philby’ego, Burgessa, McLeana, Blunta itd.?
Jeśli Quisling był zdrajcą, to jak nazwać
Petaina, Lavala, czy Weyganda?
Moim zdaniem Quisling raczej nie zasłużył na
miano bohatera, zwłaszcza po 1942 roku, ale z pewnością nie był zdrajcą. Był
raczej postacią tragiczną, wplątaną w tryby „młynów wielkich mocarstw”, które
miażdżyły wszystko po drodze. Gdyby znalazł się w innym miejscu albo w innym
czasie, z pewnością los byłby dla niego łaskawszy.
Wróćmy na koniec do pytania postawionego na
samym początku, o związek między Kanałem Białomorskim i Vidkunem Quislingiem.
Otóż, to przedsięwzięcie można traktować, jako symbol sowieckich zbrojeń i
industrializacji Karelii, co miało być podstawą do realizacji
ekspansjonistycznych celów Rosji sowieckiej w tej części Europy. Vidkun
Quisling, jako jeden z nielicznych polityków skandynawskich, a pewnie i
europejskich, dobrze zdawał sobie sprawę z rosnącego zagrożenia. Jeszcze raz,
zatem, zdrajca, czy bohater? A może prorok, który nie znalazł zrozumienia w
swoim kraju?
Niech jednak każdy czytelnik sam sobie odpowie
na to pytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz