Wspomnienia sprzed 30 lat - część 2
Oto brakująca część tryptyku wspomnień sprzed lat. Pierwsza obejmowała moje doświadczenia z dyrektorowania w poważnym Liceum Ogólnokształcącym w czasach I „S”, trzecia los niepokornego polonisty w stanie wojennym, również w renomowanym gliwickim Liceum, a obecna wspomnienia ze środka, z epicentrum wydarzeń, które stały się w moim dorosłym życiu przełomowe. I nie tylko w moim – dla bardzo wielu z nas. Dlatego te wspomnienia, choć osobiste, są – mam nadzieję – także trochę uniwersalne.
W 1970 roku podejmuję pracę polonisty w Technikum w Gliwicach. Jestem po studiach, rocznym pobycie w Paryżu i dość szybko zdobywam akceptację i uznanie w nowym środowisku. Za szybko – bo już w początkach roku 1972 jestem wezwany przed komisję WSW i zachęcany do pracy w tym resorcie. Odmawiam grzecznie. Pół roku później znów to samo – odmawiam zbyt zdecydowanie. Zbyt, bo w pracy atmosfera nagle „gęstnieje”. Rozpoczyna się polowanie. Na mnie. W sensie dosłownym – i nie ma w tym przesady. Temu, jak szukano na mnie czegokolwiek, by się mnie pozbyć, spokojnie mogę poświęcić niejedną notkę.
W połowie lat 70. wiem – nie tylko ja, wiedzą to niemal wszyscy, szczególnie moi rówieśnicy – że nadciąga katastrofa gospodarcza, a z nią przesilenie, które przewróci dotychczasowy polityczny porządek. Nie mamy złudzeń, że jeszcze stanie się to w ramach Układu Warszawskiego i sowieckiego zniewolenia, ale mamy nadzieję, że będzie to kolejny istotny krok w kierunku, jak się wtedy mówiło, „liberalizacji”, czy „finlandyzacji” systemu. Wówczas każda niemal „długa nocna rodaków rozmowa” kończyła się przekonaniem, że musimy w tym uczestniczyć, że trzeba mieć na to wpływ.
W 1978 roku wstępuję do PZPR i w moim życiu wszystko gwałtownie przyspiesza. Rok później zmuszony jestem do odejścia z Technikum.
1979 - dostaję zatrudnienie na rok u kolegi w zawodowej szkole (umowa na czas ograniczony).
1980 – otrzymuję i przyjmuję propozycję objęcia funkcji dyrektora LO. Podkreślam: otrzymuję, sam o nią nie zabiegałem. To bardzo ważne, bo w mojej karierze zawodowej nigdy nie zabiegałem o stanowiska.
1981, czerwiec – z grupą rówieśników nie respektujemy kandydatów rekomendowanych przez Komitet Wojewódzki partii i na miejskiej konferencji sprawozdawczo-wyborczej zgłaszamy swoje kandydatury. Zostajemy wybrani do plenum i egzekutywy miejskiej. Ta ostatnia jest zupełnie odnowiona i odmłodzona, średnia wieku ok. 35 lat.
W kolejnych miesiącach reformujemy partię. Na lipcową konferencję wojewódzką szukamy i znajdujemy kandydata, który ma zastąpić Żabińskiego, czyli partyjny beton. Jest nim docent z Politechniki Gliwickiej, z akowską przeszłością i z Virtuti Militari. Mam zgłosić go w imieniu komitetu gliwickiego. Na sali, z Jaruzelskim i Kanią w prezydium, w atmosferze powszechnej, głośnej i skandowanej euforii dla Żabińskiego zgłaszam kandydaturę R. W imieniu własnym, bo wcześniej, w czasie szamotaniny, wyrywając się do mikrofonu z rąk kolegów, którzy „nagle” zmienili zdanie, usłyszałem, że odbiera mi się prawo do zgłoszenia go w imieniu delegacji z Gliwic. Czuję się zdradzony, także i przez kandydata, który w swojej prezentacji świadomie się kompromituje. A i tak otrzymuje 30. procentowe poparcie.
W mojej szkole sprzyjam nauczycielskim rezygnacjom z członkowstwa w PZPR. POP praktycznie przestaje istnieć. Jednocześnie Liceum, uczniowie i nauczyciele, ja także, mamy swoje 500 dni wolności. W początkach listopada już domyślam się że rozwiązanie „problemu Solidarności” będzie siłowe i że przegramy. Rozmawiam o tym z szefem oświatowej gliwickiej „S”. Wzrusza ramionami: nie odważą się, jest nas 10 milionów. Ta naiwność utwierdza mnie w przekonaniu, że klęska jest nieuchronna.
Jest czas dla mnie, by się wycofać. Zostaje nas przecież w plenum i egzekutywie trzech – nazwijmy to patetycznie – niezłomnych. Osobiście w tamtym czasie jestem bardzo sam, natomiast czuję obok siebie sympatię nauczycieli i niemal uwielbienie uczniów. Boję się, nawet bardzo, wiem przecież z kim podjąłem walkę, ale właśnie ta atmosfera zaufania wokół mnie i zwyczajne poczucie przyzwoitości pomagają mi pokonać lęk.
Na ostatnim posiedzeniu plenum w końcu listopada ’81 protestujemy w trójkę przeciw uchwale Komitetu Centralnego o tzw. samookreśleniu. W trakcie dyskusji, w atmosferze nagonki, Marian i Witek składają rezygnację z funkcji. Zabieram głos i jakoś tak mi się wystąpiło, że gdyby nie miejsce, w którym to się działo, pomyślałbym, że stał się cud. Sala umilkła, a potem rozległy się spontaniczne brawa. Zaapelowałem o odrzucenie uchwały. W jawnym głosowaniu plenum przyjęło mój wniosek. Sekretarze nie ukrywali wściekłości. W Gliwicach żaden członek PZPR nie mógł być szykanowany z powodu przynależności do „S” - oczywiście do 13. grudnia.
Właśnie,13. grudnia – od Jaruzelskiego prezent na urodziny. Wymagający prezent – więcej o tym napisałem tu 30.08.2010 roku we „Wspomnieniach sprzed 30 lat – cz.I”. Od tamtego dnia, z małymi przerwami jestem w opozycji. W wielkim skrócie i trochę upraszczając można powiedzieć, że o taki ‘okrągły stół”, jaki był w 1989 roku, walczyliśmy za pierwszej Solidarności. Wtedy zrozumiała była konieczność podzielenia się władzą z komunistami. Dziesięć lat później można i należało uzyskać więcej. A w 1992 roku to już była zdrada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz