Ostateczna rozprawa z hipotezą katastrofy lotniczej
M
To FYM nakłonił mnie do napisania tego tekstu. Piszę skrępowany, muszę bowiem pozbierać do kupy rzeczy absolutnie oczywiste. Być może wielokrotnie już powiedziane, zapisane, analizowane.
Nie dokonuję w związku z tym żadnego odkrycia. Ktoś jednak podsumowania dokonać powinien.
Nie dokonuję w związku z tym żadnego odkrycia. Ktoś jednak podsumowania dokonać powinien.
10 kwietnia 2010 roku na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem z pewnością nie miała miejsca katastrofa lotnicza* (definicja pod tekstem). Prawie każdy w Polsce w głębi ducha tego się domyślał, przeczuwał, niektórzy byli wręcz od pewnego momentu takiej tezy pewni. W drugiej części tekstu przytoczę całą argumentację, dosłownie lawinę dowodów pośrednich, obalających teorię katastrofy. Zacznę jednak od pytania mniej oczywistego. Pytania, przy którym odpowiedź wymaga już pewnego namysłu. Jak to się stało, jak to było możliwe, że teza o katastrofie lotniczej w Smoleńsku polskiego Tu-154 stała się prawdą dla milionów ludzi w Polsce? Jak to się stało, że jest prawdą oczywistą dla opinii światowej?Mimo setek dowodów pośrednich, setek stwierdzonych już faktów, z których jasno wynika, że do żadnej katastrofy pod Smoleńskiem nie doszło.
Odpowiedź jest pozornie prosta, podobna do wyjaśnienia sztuczki Davida Copperfielda ze znikającym pociągiem. Składa się z kilku elementów – media, psychologia, inscenizacja odwracająca uwagę. Tu dochodzi jeszcze jeden ważny składnik – polityka. Który z komponentów przeważał? Otóż czynnikiem absolutnie dominującym w tego typu spektaklach jest … psychologia.
Jakie były założenia? Ano takie, że Rosjanie do tego typu zdarzeń – medialnych, groźnych, tajemniczych, z silnym kontekstem politycznym – są przyzwyczajeni. Nie pierwsza to katastrofa i nie ostatni zamach terrorystyczny w Rosji. Nikt nie powinien tam prawdy przesadnie poszukiwać. Dla odmiany w Polsce widownia po pierwszym szoku się podzieli. Na tych, których wszelkie dociekania będą irytować, drażnić, a w końcu nudzić oraz na pozostałych, na „pisowców”. Druga grupa tak czy inaczej wymaga – z rosyjskiego punktu widzenia – specjalnego potraktowania. W języku socjologii nazywa się to strategią oddzielenia. W języku polskiej polityki – „dorżnięciem watahy”. Liderzy Platformy Obywatelskiej, zwłaszcza tzw. ”autorytety” medialne, świetnie ze swojego zadania „dorżnięcia pisowskiej watahy” się wywiązują.
A co z opinią światową? Otóż założono, że świat przyjmie narrację rosyjską, zgodną z oficjalną polską, bez najmniejszych problemów. Poczyniono też dodatkowe wzmocnienia – całkowite opanowanie sytuacji kadrowej w polskich mediach, wprowadzenie słów „paralizatorów”, myśli „paralizatorów”. Zadbano o pojawienie się w telewizji, w radiu, całej armii „ekspertów”, „ekspertów hobbystów”, wreszcie … „autorytetów”. Opanowanie polskich mediów oznaczało wyłącznie tyle, że dziennikarz, który przesadziłby z ciekawością w niewłaściwej sprawie, straciłby robotę. I nigdy więcej do zawodu dziennikarza by nie wracał. Wprowadzeniem słów „paralizatorów” oraz myśli „paralizatorów” zajmują się skutecznie Monika Olejnik, Adam Michnik ze swoją wytresowaną, inteligentną sforą, także wielu pozostałych, znanych nam „dziennikarzy”. Monika Olejnik imponuje tupetem oraz skutecznością - czy pan myśli, że to był zamach? Proszę przyznać, pan uważa, że Rosjanie dokonali zamachu? Odpowiedni ton, mina oraz spiczaste obcasy Moniki Olejnik całkowicie zazwyczaj wystarczają. Rozmówca natychmiast się wycofuje - ależ skąd, nie miałem tego na myśli, proszę mi nie zarzucać teorii spiskowych … Spektakl ten obserwujemy od dłuższego czasu.
Elektorat mgr Donalda Tuska. W tym przypadku liczono na uruchomienie odruchowej niechęci -często wręcz nienawiści - dużej grupy społecznej do braci Kaczyńskich oraz do PiS-u. Wszelkie powroty do śledztwa smoleńskiego można by w tym przypadku wykorzystać do wzmacniania wcześniejszej agresji. Do podsycania negatywnych emocji w stosunku do „paranoików smoleńskich”. Do pogłębiania w polskim społeczeństwie podziału.
Założono trafnie, że poważny odsetek Polaków poczuje lęk przed zbliżaniem się do prawdy. Podskórny, bardzo silny strach zakorzeniony jeszcze w PRL-u, bądź … obawy, czasami wręcz przerażenie, przed możliwymi skutkami politycznymi odkrycia prawdy o zamachu. Ten strach u wielu osób będzie na tyle silny, że łatwo zamieni się w agresję antypisowską. Tak czy inaczej spory odsetek Polaków – jak założono – nie będzie próbował prawdy dociekać.
Gorzej mogło być z „pisowcami”. Stąd niemała armia „ekspertów”, „autorytetów” oraz „blogerów hobbystów”, których głównym zadaniem miała być perswazja kierowana do „poszukiwaczy prawdy”. Do „pisowców”. Swoim spokojnym, fachowym tonem „eksperci” mieli uspokajać przy okazji ludzi przerażonych perspektywą politycznego kataklizmu, potwierdzać przy tym słuszność światopoglądu wybranego przez sympatyków mgr Tuska.
Mechanizm był prosty – zdecydowana większość na lotnictwie się nie zna. Część społeczeństwa nie do końca rozumie konkretny, fachowy przekaz. Odbiorcom mediów zagadnienia tłumaczy w związku z tym „ekspert” – współczesny miś z okienka. Tym, którzy nie ufają telewizyjnym ekspertom, proponuje się „internautów hobbystów”. Którzy w podobnym stopniu angażują się w badania „stenogramów”. I których tak pochłania naukowa dociekliwość, aż zobaczą „trajektorię lotu” Tupolewa. Nie tylko ją zobaczą. Oni w jej istnienie uwierzą, zarażając swoją wiarą innych.
Obawiam się, że „blogerzy-hobbyści” mogą się okazać skuteczną zaporą przed niespodziewanym przypływem zdrowego rozsądku w najbliższej przyszłości. Skuteczniejszą nawet od misiów z okienka - od p. Hypkiego, od E. Klicha, od ich pozostałych cynicznych, telewizyjnych kolegów. Wciąganie internautów w fachowe dysputy nad kolejnymi wersjami „stenogramów”, „zapisów rozmów z wieży”, „nagrań”, to zadanie „blogerów-hobbystów”. Jeżeli ktoś o skłonnościach do nauk ścisłych da się wciągnąć, łatwo ulegnie magii technicznych symulacji, porównywanych wariantów, eksperckich fajerwerków. Rozwiązania fragmentu lotu, o ile okażą się spójne od strony formalnej, zaczyna czasami ów amator awiacji brać za opis prawdziwego zdarzenia. Zapomina przy tym najczęściej, że spójny, formalnie poprawny fragment zapisu nie przesądza o jego prawdziwości. Może okazać się – przez przypadek – w przyszłości prawdziwy, ale … wcale nie musi.
Oddajmy też sprawiedliwość anonimowym fachowcom od lotnictwa. Wielu z nich wykonuje świetną, mrówczą pracę, wyszukując liczne niespójności, manipulacje, przekłamania i oczywiste bzdury, zamieszczane przez rosyjskich specjalistów w kolejnych wersjach „stenogramów”. Dzięki ich ciężkiej, fantastycznej pracy możemy przysyłane nam „dokumenty” z Rosji weryfikować negatywnie. Pamiętajmy jednak, że ewentualna weryfikacja pozytywna rosyjskich papierów wymaga już pełnego dostępu do wszystkich dowodów. I niezwykle wnikliwego śledztwa. Tego jak wiemy nie ma i długo jeszcze nie będzie. Chyba, że po głębokich zmianach politycznych w Polsce.
Polityka. W Rosji „katastrofa” miała – według wcześniejszych założeń – wzbudzić raczej pozytywne emocje. W Polsce powinna była pogłębić podział na „pisowców”, w tym niewielką grupę „paranoików smoleńskich” oraz całą mądrą resztę. Z przywódcami Platformy Obywatelskiej na czele. Na świecie nikt nie będzie - jak założono - „katastrofy” nadmiernie przeżywał. Służby specjalne, także politycy, schowają głęboko swoją wiedzę na temat jej prawdziwego przebiegu. Może kiedyś tej wiedzy użyją, może nigdy. W interesie USA (a jak USA, to i Izraela), także Francji, Niemiec, tak naprawdę całej Europy - według założeń rosyjskich - będzie dalsze pogłębianie współpracy z Rosją. A skoro tak, to zaczyna się jazda. Ile Rosja dziś – za kadencji wyjątkowo słabego amerykańskiego prezydenta – zdoła zagarnąć, tyle w przyszłości jej zostanie. W taki oto sposób obudziliśmy się z Tragedią Smoleńską oraz z mgr Bronisławem Komorowskim w Pałacu Prezydenckim.
Jeszcze inscenizacja na Siewiernym. Tu w zasadzie nie ma czego omawiać. „Silniki” psychologiczne, medialne i polityczne były dla całej akcji na tyle potężne, że scenografia nie była tak naprawdę potrzebna. Zwolennikom mgr Donalda Tuska całkowicie wystarczyłyby poglądowe filmiki rysunkowe wyświetlane na okrągło, przez wiele miesięcy w telewizji, komputerowe wizualizacje przebiegu „katastrofy”, plus „raport MAK-u” z polskimi uwagami. Najbardziej dociekliwym spośród nich rzecz wyjaśniliby szczegółowo „eksperci”.
Inscenizacja na Siewiernym potrzebna była zatem wyłącznie do wypełnienia czymkolwiek doniesień mediów światowych. Przydało to się w końcu do zaledwie kilku zdjęć, pokazywanych w kółko we wszystkich gazetach globu oraz nakręcenia dwóch krótkich filmików. Świat nie ma czasu na zbyt długie zajmowanie się jedną katastrofą. Zwłaszcza taką, do której dochodzi – w wyniku serii nieszczęśliwych okoliczności – w Rosji. W kraju – jak wiemy – bałaganu, pijanych kontrolerów lotu, psujących się radarów, żarówek wykręcanych z APM-ów, zacinających się taśm oraz nieustannych zakłóceń, pochodzących od piecyka na rosyjskim lotnisku wojskowym.
Makabryczna scenografia na Siewiernym była zatem jedynie czymś dodatkowym. I tak prędzej czy później „pisowcy”, w tym „paranoicy smoleńscy”, zostaną przez rosyjską agenturę w Polsce „dorżnięci”. Z rosyjskiego punktu widzenia cała ta historia z reżyserią wydarzeń na lotnisku Siewiernyj stanowiła całkowicie niepotrzebny wysiłek.
Niestety, „pisowcy” do inscenizacji złośliwie się przypięli. Zaczęli ją badać, grzebać w szczegółach. W końcu postawili niesłychane, nie do pomyślenia w audycjach Moniki Olejnik pytanie – czy 10.04.2010 o godzinie 8.41 czasu polskiego na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem naprawdę doszło do katastrofy lotniczej?Czy takie zdarzenie faktycznie miało tam miejsce?
Co „pisowcom” się nie zgadzało?
Po pierwsze – podany czas katastrofy, czyli 8.56 czasu polskiego. Także wszystkie relacje z pierwszych tygodni, dopasowane wręcz idealnie do tej godziny. W tym oświadczenie min. Szojgu, składane publicznie Premierowi Putinowi na oczach całego świata, o zniknięciu polskiego Tupolewa z rosyjskich radarów o godzinie 8.50. Bo skoro samolot zniknął z radarów o 8.50, to jak mógł się rozbić o 8.41? Jeżeli z godziną 8.56 Rosjanie się pomylili, to jak to jest? Mylił się również rosyjski minister we wszystkich innych sprawach? Mylił się też gubernator obwodu smoleńskiego, mylili się inni rosyjscy i polscy ministrowie? A czy sprostowali kiedykolwiek swoje „omyłki”?
Po drugie – nikt tej katastrofy nie widział. Relacje świadków na ten temat są rozbieżne. Co gorsza, nikt tej katastrofy nie słyszał. Zbyt wiele osób zeznaje - nic nie słyszałem, spokojnie czekałem 400 m obok na polską delegację, o katastrofie dowiedziałem się od rosyjskich funkcjonariuszy (zał.http://freeyourmind.salon24.pl/235069,wokol-relacji-wisniewskiego-z-10-iv
Po trzecie – nie pozwolono badać w Polsce szczątków Ofiar. Nie pozwolono nawet otwierać trumien. Akta zgonu są, ale niepełne, niefachowe, wręcz zagadkowe. Dokumentów z badań szczątków Ofiar, z sekcji zwłok, domaga się od Rosjan polska Prokuratura do dzisiaj (zał.
Nikt tej katastrofy nie sfotografował, ani nie sfilmował. Sfilmowany jest wyłącznie jakiś złom nieznanego do dzisiaj pochodzenia, bez szczegółów, z zatartymi, retuszowanymi zdjęciami (zał.http://lubczasopismo.salon24.pl/katastrofa/post/225354,tu-154m-moja-analiza-zdjec-szczatkow
Nikt zatem szczątków samolotu nie badał, nikt nie obfotografował dokładnie miejsca rzekomej „katastrofy”. Oblotu miejsca zdarzenia także nie było. (zał. ).
W końcu poleciała lawina:
- Zdjęcia szczątków samolotu - wątpliwości (zał.
- Sprawa szczątków ludzkich na miejscu „katastrofy” – wątpliwości (zał.
- Filmik „Koli” - wątpliwości (zał.http://www.youtube.com/watch?v=Sppv6S9aHI4
- Relacja i film Wiśniewskiego - wątpliwości (zał. http://www.youtube.com/watch?v=YQUCTbg8rio http://www.youtube.com/watch?v=yifz6Se52kE&feature=related
- Relacje świadków - wątpliwości, jakie one budzą (zał. http://freeyourmind.salon24.pl/280500,telefony http://www.przeklej.pl/plik/bagno-czy-klepisko-jpg-0027da81g5a5
- Sposób obchodzenia się przez Rosjan z miejscem „katastrofy”, z dowodami (zał. http://el.ohido.siluro.salon24.pl/278842,arcybolesnie-prosta-sprawa-czesc-1
- Dostęp do „czarnych skrzynek”, do szczątków Tu-154, do pozostałych dowodów (zał. http://lubczasopismo.salon24.pl/stopmanipulacji/post/261815,konwencja-chicagowska-raport-mak-i-czarne-skrzynki
- Dwie uroczystości w Katyniu w 2010 roku - wątpliwości (zał. „Gruppenfuehrer KAT”,
- Wydarzenia w Warszawie, na lotnisku Okęcie, 09.10. i 10.04.2010 rano - wątpliwości (zał.
- Sposób przygotowania przelotu delegacji Prezydenckiej – wątpliwości (zał.
- Sposób zabezpieczenia Prezydenta - wątpliwości (zał.
- Niepokojące sygnały 10.04 sprzed godziny 8.41 rano (zał.
- Niespójności relacji 10.04 po godzinie 8.41 (zał.
- Instytucje państwa w sytuacji kryzysowej - wątpliwości (zał.
- Dezinformacja w Polsce po 10.04.2010, natychmiastowa ocena przyczyn „katastrofy” (zał. http://www.mmbydgoszcz.pl/5834/2010/4/10/radoslaw-sikorski-doszlo-do-straszliwej-tragedii
- Śledztwo prowadzone w Polsce - wątpliwości (zał.
- Napięte relacje na linii polskie władze - rodziny Ofiar (zał.
- Kolejne wersje „stenogramów” - wątpliwości (zał.
- Raport MAK - do odrzucenia (zał.
- Raport MAK, polskie uwagi do raportu, reakcja polskich władz - wątpliwości (zał.
- Pociągnięcie winnych w Polsce, w tym ministrów rządu Tuska, do odpowiedzialności – wątpliwości (zał.
W powyższych 21 punktach zawarty jest tak naprawdę materiał na sążnistą książkę. Z setkami przykładów zaniedbań, bądź manipulacji w śledztwie. A także pomijania, chowania, bądź niszczenia dowodów, siania dezinformacji, także szokującego braku odpowiedzialności rządu Tuska.
Czy to wszystko mogło zaistnieć przez przypadek? Jakie jest w takim razie prawdopodobieństwo ułożenia się setek absolutnie wyjątkowych, niezwykle rzadkich zdarzeń w tak szczególny ciąg nieszczęśliwych przypadków? Z piecykiem uniemożliwiającym rejestrację pracy radaru, z psującymi się rejestratorami w kluczowych momentach, kasującymi się zapisami w komórkach i aparatach fotograficznych, z zacinającą się (albo "wydłużającą się") taśmą w „czarnych skrzynkach” włącznie.
Przy braku jakiegokolwiek – choćby jednego – twardego dowodu potwierdzającego niezbicie, że na lotnisku Siewiernyj faktycznie doszło do katastrofy lotniczej.
Skąd aż taka ilość faktów nie pasujących do losowego, tragicznego zdarzenia? Skąd aż tyle ewidentnych dezinformacji i oczywistych kłamstw? Czy znamy jakąkolwiek inną katastrofę lotniczą w historii, w której ilość wyjątkowo nieszczęśliwych „zbiegów okoliczności”, ilość braków podczas śledztwa byłaby równie szokująca?
Co odpowiadają na to zwolennicy teorii katastrofy?
Bronią się dwoma argumentami. Argument pierwszy zawiera się w pytaniu - skoro nie było katastrofy, to jak ów zamach mógł przebiegać? Podaj swój szczegółowy scenariusz.
Problem z pytaniem o zamach, to problem z pytaniem identycznej natury: „skoro upierasz się, że elektron istnieje, opisz jego zachowanie w poszczególnych jednostkach czasu”. Ewentualnie – „daj mi 100% twardy dowód na to, co ten elektron wykonywał”. Skąd zatem wiemy, że elektron istnieje? Otóż w tego typu wypadkach wnioski wynikają wyłącznie z badania dowodów pośrednich. Najczęściej z badania reakcji otoczenia. Nikt we współczesnej nauce na żadne stuprocentowe dowody nie czeka. Wszystko ocenia się miarą prawdopodobieństwa. Jeżeli jest wysokie, jeżeli teoria jest spójna, logiczna, odpowiada na wszystkie znane nam pytania – staje się prawdą. Stąd wiemy, że elektron istnieje. A czy potrafimy opisać, jak się zachowuje w poszczególnych jednostkach czasu? Nie, najczęściej nie potrafimy.
Analogicznie z dowodów pośrednich, z zachowań otoczenia, wnioskujemy, że 10.04.2010 nie mieliśmy do czynienia z katastrofą lotniczą. Wszystkie fakty, zdarzenia, dowody pośrednie na to dziś wskazują. Wszystkie znane nam zdarzenia układają się w logiczną całość, znajdują swoje logiczne uzasadnienie jedynie wówczas, gdy założymy, że nie była to katastrofa.
A jeżeli nie mieliśmy do czynienia z katastrofą, to pojawia się naturalne podejrzenie o zamach o nieznanym do dzisiaj przebiegu. Nieznanym, ponieważ brakuje nam dostępu do jakichkolwiek dowodów. Zadbały o to zgodnie dwie układające się oficjalnie strony – rządowa polska i rządowa rosyjska. I dopóki pełnego dostępu do dowodów nie ma, szczegółowego scenariusza zamachu również nie da się wiarygodnie uzasadnić. O czym pytający zazwyczaj świetnie wie.
Badana jest też aktualnie dalej idąca teza. Otóż wśród wymienionych wyżej dowodów pośrednich pewna ich część (punkty 1-7 oraz 12-13) może prowadzić nas do wniosku, że ewentualny zamach nie był przeprowadzony w miejscu wskazywanym do tej pory przez Rosjan na lotnisku Siewiernyj. Być może nie przebiegał nawet na tym lotnisku. Prawdopodobieństwo takiej tezy każdy może sam ocenić, przyglądając się bardzo uważnie podanym załącznikom.
Pojawia się też czasami „pytanie nr 2” – skoro uważasz, że 10.04.2010 obserwowaliśmy zamach, to powiedz proszę, po co Rosjanie mieliby taki zamach przeprowadzać? Czy śp. Prezydent Lech Kaczyński naprawdę był dla Rosjan aż tak poważnym przeciwnikiem?
Na powyższe pytanie możliwe są dwa rodzaje odpowiedzi. Pierwsza logiczna – nie wiem, kto był sprawcą, ani organizatorem zamachu, nie wiem, jak ewentualny zamach przebiegał, dlatego nie ma dziś sensu rozważanie motywów władz rosyjskich.
Druga polityczna – śp. Prezydent Lech Kaczyński, podobnie jak niektórzy z pozostałych pasażerów Tu-154 numer boczny 101, posiadał nie tylko przyjaciół. Czy znalazł się wśród jego (i jego pasażerów) wrogów ktoś na tyle zdeterminowany, żeby przeprowadzić zamach? Tego jeszcze nie wiemy. Nie wydaje nam się to wcale nieprawdopodobne. Przypomnijmy sobie choćby kampanię nienawiści wymierzoną w braci Kaczyńskich. Prowadzoną ze szczególną zajadłością do kilku lat, od jesieni 2005 roku. Zwłaszcza w Polsce. Przypomnijmy sobie brutalne morderstwo polityczne w Łodzi, wykonane przez fanatyka, członka Platformy Obywatelskiej.
Jak to wszystko powiedzieć w skrócie? Jak kogoś przekonać w kilku zdaniach?
Przeprowadźmy argumentację skróconą: załóżmy hipotetycznie, że 10.04.2010 roku na lotnisku Siewiernyj, w miejscu wskazanym przez władze rosyjskie wydarzyła się katastrofa lotnicza.
Skąd w takim razie bierze się gigantyczny problem z określeniem precyzyjnego czasu takiego zdarzenia? Dlaczego przez 3 tygodnie podawano nam wszystkim czas o 15 minut późniejszy od podawanego obecnie? I dlaczego specjaliści rosyjscy do dzisiaj nie potrafią spisać z nagrań stenogramu przebiegu całego lotu – od startu, do momentu rzekomej katastrofy? Stenogramu, który nie zawierałby sprzeczności, nie nosił śladów manipulacji, śladów sklejanek, celowych pominięć, wreszcie – który nie ujawniałby najmniejszych problemów z uzyskaniem spójnego obrazu lotu? Dlaczego rosyjscy specjaliści potrzebują kilku podejść, kilku wersji, a do tego wielu miesięcy manipulowania przy nagraniach z „czarnych skrzynek”, żeby kiedyś, w nieokreślonej bliżej przyszłości, taki spójny „stenogram” być może stworzyć? A może nie stworzą go nigdy?
Argumentacja skrócona, to wskazanie na wielki zasobnik z napisem „dezinformacja w sprawie Tragedii Smoleńskiej”, drugi pod tytułem „zaniedbania i manipulacje w śledztwie”, trzeci z etykietką „chowanie i niszczenie dowodów”. Gdyby w Smoleńsku naprawdę zdarzyła się katastrofa o godzinie 8.41 rano, to po co to wszystko? Po co tak gigantyczny wysiłek – władz polskich i rosyjskich – w celu wyprodukowania setek tego typu faktów? Gdy przyjmiemy odmienne założenie, że żadnej przypadkowej katastrofy na lotnisku Siewiernyj nie było, wszystko – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - staje się całkowicie zrozumiałe.
Charakterystyczna jest też reakcja władz polskich na sytuację – zarówno 10.04.2010, jak i w miesiącach kolejnych. Reakcja rządu mgr Donalda Tuska z pewnością nie była – i w dalszym ciągu nie jest – naturalna. Nie jest też zrozumiała. Nie jest, o ile założymy, że mieliśmy do czynienia z katastrofą lotniczą. Gdy przyjmiemy założenie odwrotne, wszystko staje się jasne.
PS. Podaję na wszelki wypadek przyjętą definicję - "katastrofa – nagłe i nieoczekiwane wydarzenie niosące ze sobą negatywne skutki: straty materialne oraz straty w ludziach."
"Nieoczekiwane" rozumiem jako przypadkowe, losowe, nie noszące w sobie śladów celowego, świadomego działania, by takie zdarzenie wywołać.