n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

niedziela, lutego 06, 2011

dot. legalności konstytucji Polski

Konrad TurzyńskiO dwóch kluczowych wadach "konstytucji" z 1997 roku

      Inspirację do napisania powyższego artykułu zaczerpnąłem z tygodnika "Nasza Polska" nr 6(72) z dnia 5 lutego 1997 r. Tam na str. 8 i 9 znajdują się dwa bardzo ciekawe i dobrze napisane, całostronicowe artykuły na temat ciągłości prawnej między różnymi formami państwowości polskiej w XX wieku. Szczególnie mam na myśli tekst ze str. 8, któremu redakcja nadała tytuł "Konstytucyjne paradoksy", a który pochodzi od p. Andrzeja Rościszewskiego: już pierwsze trzy akapity owego tekstu zawierają informacje o tym, ze żadna konstytucja II Rzeczypospolitej nie była NIGDY po 1944 roku przez ŻADNA władze (komunistyczna, emigracyjna ani po-okragło-stołowa) uchylona w części ani w całości. To naprowadziło mnie za zbadanie sprawy do końca.
1. Konstytucyjna bigamia?

      Jak wiadomo, każdy akt prawny musi zawierać ustosunkowanie się władzy stanowiącej go do wcześniejszych aktów prawnych regulujących ten sam zakres zagadnień. Zwykle są to przepisy tzw. "derogacyjne" czyli uchylające (w całości lub części) owe wcześniejsze akty prawne. Szczególnie ważne jest to z oczywistych względów gdy chodzi o najważniejsze akty prawne w państwie: ustawy zasadnicze zwane zwykle konstytucjami. W dwudziestym stuleciu ogłaszano następujące akty prawne mające obowiązywać jako konstytucje państwa polskiego:

 I "mała konstytucja"

uchwała Sejmu Ustawodawczego z dnia 20 lutego 1919 r. o powierzeniu Józefowi Piłsudskiemu dalszego sprawowania urzędu Naczelnika Państwa (Dz. Pr. Nr 19/1919, poz. 226).

      Konstytucja nie tylko mała, ale "najmniejsza" spośród tak nazywanych, posiadająca skromną, bezpretensjonalną (i okazjonalną) nazwę, regulująca tylko najważniejsze i najpilniejsze kwestie kompetencyjne, a także wzór szybkości legislacyjnej w zakresie polskiego konstytucjonalizmu (zwłaszcza wobec 123 lat przerwy w formalnym istnieniu państwowości polskiej).

 konstytucja marcowa

- ustawa z dnia 17 marca 1921 r. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (Dz. U. RP Nr 44/1921, poz. 267)
oraz [zawierająca przepisy derogacyjne:]

- ustawa przechodnia z dnia 18 maja 1921 r. do Ustawy Konstytucyjnej z dnia 17 marca 1921 r. w sprawie tymczasowej organizacji władzy zwierzchniej Rzeczypospolitej (Dz. U. RP Nr 44/1921, poz. 268).

      Na gruncie polskim ta ustawa zasadnicza z kolei stanowi rekord pod względem kompromisu (gdy chodzi o jej genezę), demokratyzmu (co do treści zdaniem wielu przesadnie demokratyczna) i jasności (w użytej odmianie języka prawniczego).

 I konstytucja kwietniowa ("sanacyjna")

ustawa konstytucyjna z dnia 23 kwietnia 1935 r. (Dz. U. RP, Nr 30/1935, poz. 227)

      Ta ustawa "uchyliła" konstytucję marcową (z 1921 r.) z wyjątkiem 12 jej artykułów odnoszących się do praw i obowiązków obywatelskich). Pisano ją stosownie do życzeń stojącego nad grobem nieformalnego dyktatora, marszałka Józefa Piłsudskiego, a zarazem niejako "pod" jego następcę w tej roli, marszałka Edwarda "Rydza" Śmigłego. Wobec przesadnego demokratyzmu konstytucji marcowej kwietniowa stanowiła przesadę w przeciwnym kierunku.

 II "mała konstytucja"

ustawa konstytucyjna z dnia 19 lutego 1947 r. o ustroju i zakresie działania najwyższych organów Rzeczypospolitej Polskiej (Dz. U. RP Nr 18/1947, poz. 71).

      W tej ustawie jest (w art. 1) pośrednie danie do zrozumienia, że władza prawodawcza (a w tym przypadku raczej: ustrojodawcza) powojennego reżymu uznała "podstawowe założenia" konstytucji marcowej pomijając w owym dokumencie milczeniem to, czy konstytucja kwietniowa obowiązuje. W dalszym ciągu owa (druga) mała konstytucja (w swoich art. 11, 13 i 19) powołała się wprost na 13 enumeratywnie wyliczonych artykułów konstytucji marcowej (i to nie na te, które konstytucja kwietniowa z 1935 r. utrzymała w mocy). U polskich stalinowców to jednak nie musiało świadczyć o trosce o to, czy sposób ustanowienia konstytucji z 1935 r. był praworządny, ale raczej o ich ślepej nienawiści do reżymu sanacyjnego. (Już samo tylko stosowanie epitetu "faszyzm" w odniesieniu do dyktatury piłsudczyków jest dostatecznym powodem skłaniającym do niepodejmowania na ten temat polemiki z komunistami na proponowanym przez nich poziomie kompetencji...)

 konstytucja lipcowa ("stalinowska")

- konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uchwalona przez Sejm Ustawodawczy w dniu 22 lipca 1952 r. (Dz. U. Nr 33/1952, poz. 232)
oraz [zawierająca przepisy derogacyjne:]

- ustawa konstytucyjna z dnia 22 lipca 1952 r. przepisy wprowadzające konstytucję Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (Dz. U. Nr 33/1952, poz. 233).

      Cokolwiek lepszego można by powiedzieć o jej brzmieniu po dziesiątkach poprawek, którym ją kolejno poddano, jej pierwotny tekst znakomicie nadawał się do epitetu "stalinowska", i to nie tylko ze względu na czas, w którym powstała. Zarówno sama konstytucja "stalinowska", jak też towarzysząca jej ustawa "przejściowa", nie uchyliła anikonstytucji marcowej, na którą komuniści pośrednio powoływali się w latach czterdziestych, ani konstytucji kwietniowej, której nie uznawali jako "sanacyjnej" (i służącej jako podstawa prawna działania władz RP na uchodźstwie). Na dodatek, data jej uchwalenia upamiętnia nie tylko (umowną) datę proklamowania o osiem lat wcześniej tzw. Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w 1944 roku, ale także datę przystąpienia króla Stanisława Augusta Poniatowskiego do konfederacji targowickiej w 1792 roku i datę oktrojowania czyli samowolnego narzucenia (przez cesarza Napoleona I Bonapartego) konstytucji innej NIEsuwerennej formie państwowości polskiej czyli tzw. Księstwu Warszawskiemu w 1807 roku.

 III "mała konstytucja"

ustawa konstytucyjna z dnia 17 października 1992 r. o wzajemnych stosunkach między władzą ustawodawczą i wykonawczą Rzeczypospolitej Polskiej oraz o samorządzie terytorialnym (Dz.U. Nr 84/1992, poz. 426, Nr 38/1995, poz. 184, Nr 150/1995, poz. 729 i Nr 106/1996, poz. 488).

      Gdy parlament wybrany po raz pierwszy od dawna w wolnych wyborach zdobył się na poważniejsze poruszenie materii konstytucyjnej, uchyliła większość konstytucji lipcowej, nigdzie niczego nie mówiąc o żadnej z wcześniejszych (a więc także o żadnej spośród przedwojennych) ustaw zasadniczych. W owym czasie stalinowską genezę konstytucji lipcowej akcentowali wówczas dość zgodnie zwłaszcza "Posierpniowcy".

 II konstytucja kwietniowa ("referendalna")

konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r. (Dz. U. Nr 78/1997, poz. 483).

      Druga konstytucja kwietniowa (z 1997 r. ta zatwierdzona w referendum), którą niemal równie dobrze można by określić mianem "drugiej marcowej" albo "drugiej majowej" (niestety, wszystkie trzy owe miesiące są już zajęte w tradycji polskiego konstytucjonalizmu), deroguje wyłącznie dwie ustawy tej rangi z 1992 r. m. in. tę niedawną (trzecią) małą konstytucję, również niczego nie mówiąc o ŻADNYCH wcześniejszych ustawach zasadniczych. W kampanii poprzedzającej jej uchwalenie przez Zgromadzenie Narodowe a potem zatwierdzenie jej przez referendum, stalinowską genezę konstytucji lipcowej akcentowali moim zdaniem, demagogicznie zwłaszcza uczestnicy koalicji konstytucyjnej (SLD, PSL, UW i UP), głównie "Peerelowcy". Co w konstytucji marcowej było tylko przesadą demokratyzmu, tu stanowi wręcz spotęgowanie (pewnych) wad konstytucji z 1921 roku. Ponadto tak jak ustawy konstytucyjne z lat 1919 i 1921 nie zajmowały się znoszeniem praw nadanych przez zaborców, tak ich odpowiedniki z lat 1992 i 1997 powinny były nie odnosić się do obowiązywania konstytucyj z lat 1947 i 1952; konstytucja marcowa, co prawda, nie znosiła także konstytucji majowej z 1791 r., ale do tak dawnego (sięgającego Pierwszej Rzeczypospolitej) porządku prawnego odnosił się tylko projekt konstytucji przygotowany na początku lat dziewięćdziesiątych przez KPN...
A oto, jak kolejne ustawy konstytucyjne odwoływały poprzednie:
 

Derogowana normą
-------------------------
ustawa z roku
I
małej
mar-
cowej
I
kwiet-
niowej
II
małej
lipco-
wej
III
malej
II
kwiet-
niowej
1919
xx
art.
1 i 2
xx
xx
xx
xx
xx
1921
xx
xx
art. 81
pkt. 2
xx
xx
xx
xx
1935
xx
xx
xx
??
??
??
??
1947
xx
xx
xx
xx
art. od
2 do 6
xx
xx
1952
xx
xx
xx
xx
xx
art.
77
xx
1992
xx
xx
xx
xx
xx
xx
art.
242
1997
xx
xx
xx
xx
xx
xx
xx

 
      Powyższa tabela pokazuje szczególnie dobitnie BRAK DEROGACJI ostatniej przedwojennej konstytucji! Przepisy derogacyjne o niskich (jednocyfrowych) numerach artykułów znajdują się, rzecz jasna, nie w samych ustawach zasadniczych, lecz w towarzyszących im ustawach "przejściowych". Łącznie powyżej przypomniane fakty i proste rozumowanie logiczne pokazują, że zachodzi dokładnie jedna spośród dwóch możliwości:

      I) Konstytucja z 1935 r. była ustanowiona w LEGALNY sposób w takim razie ani w latach 1944-89 (kiedy w kraju nie było władzy legalnej według tej konstytucji), ani nawet po przekazaniu insygniów przez prez. Kaczorowskiego i samolikwidacji emigracyjnych organów władzy (nawet przyjmując, że Prezydent po wyborach z 1990 r. oraz Sejm i Senat po wyborach z 1991 r. były tymi organami władzy, które pod takimi samymi nazwami ustanowiła(pierwsza) konstytucja kwietniowa w rzeczywistości nie były takowymi, ale można by ewentualnie uznać, że owo odstępstwo od litery tamtej konstytucji było jeszcze wówczas usprawiedliwione na skutek uprzedniego działania "siły wyższej"...) żadna czynność nazywana zmianą konstytucji nie miała obowiązującej mocy prawnej, obojętnie, czy dokonywano jej za czasów monopolu władzy PPR/PZPR, czy potem. Nie został mianowicie spełniony żaden warunek z art. 80konstytucji kwietniowej, regulującego sposób zmiany konstytucji. W takim razie konstytucja z 23 kwietnia 1935 r. obowiązuje nadal i (wraz z utrzymanym przez nią fragmentem konstytucji marcowej dotyczącym praw człowieka) jest jedynym aktem prawnym nazywającym się "konstytucją", jaki w Polsce prawowicie obowiązuje.

      II) Konstytucja z 1935 r. była ustanowiona NIELEGALNIE (tzn. nie w taki sposób, jaki dopuszczała konstytucja marcowa). W takim razie od poprawki z sierpnia 1926 r. nie nastąpiła w Polsce żadna prawnie ważna czynność zmiany konstytucji albo ustanowienia nowej, bowiem ani razu po sierpniu 1926 r. nie został spełniony przepis o tym mówiący. Ani w 1947, ani w 1952, ani w 1992, ani wreszcie w 1997 r. nie wykonano art. 125 ust. 4 konstytucji marcowej. Przepis ust. 3 nie zdążył zostać wykorzystany (w latach 1928-1930). W trakcie uchwalania (pierwszej) konstytucji kwietniowej złamano przepis ust. 1 (brakowało 6 głosów do ustawowego progu dwóch trzecich). Władza ustanawiająca konstytucje: "małą" z 1947 r. i lipcową z 1952 r. była bez wątpienia nielegalna. Jeśli w latach dziewięćdziesiątych XX wieku można by już mówić o legalności władz (i to pomimo tego, że z powodu "siły wyższej" nie zostały powołane do istnienia z zachowaniem wymogów przedwojennego porządku konstytucyjnego), to jednak ani konstytucja "mała" z 1992 r., ani kwietniowa z 1997 r., nie były ustanawiane z powołaniem się na art. 125 konstytucji marcowej, ani też nie uchylały jej w żadnych przepisach derogacyjnych, choć przedtem też nikt jej nie uchylił (o ile konstytucja kwietniowa z 1935 r. nie miała mocy prawnej); nie umiem powiedzieć, czy owe dwa akty prawne z lat dziewięćdziesiątych XX wieku dałyby się uznać jako uchwalone zgodnie z art. 125 ust. 1 i 2 konstytucji marcowej (przyjąwszy, że Sejm, Senat i Prezydent były tym, czym powinny być w myśl konstytucji marcowej). Przy tym samym założeniu nielegalnymi (z punktu widzenia WEWNĄTRZ-polskiego, bo zagranicy nic do tego, skoro konstytucji z 1935 r. żadna zewnętrzna siła Polsce nie narzuciła!) były także władze RP na uchodźstwie, dla których przecież jedyną podstawą działania była konstytucja "sanacyjna" (zresztą i w tym nastąpiło przynajmniej jedno faktyczne naruszenie ciągłości władzy, jeszcze we Francji, jesienią 1939 roku, co pozwala wątpić także w tę "sanacyjną" legalność prezydentury p. Kaczorowskiego i paru jego poprzedników...). Wobec tego jedyną ważną konstytucją w Polsce jest od ponad 70 lat niezmiennie konstytucja marcowa w jej brzmieniu z 1926 r. (kiedy to nastąpiła jedyna jej legalna zmiana).

      Moim prywatnym zdaniem chociaż przykro mi to przyznać z myślą o władzach RP na uchodźstwie w latach 1939-90 właśnie błąd prez. Mościckiego: podpisanie konstytucji kwietniowej przy lekceważeniu faktu, że zamiast wymaganych 266 głosów (dwóch trzecich spośród obecnych 399 posłów) padło na nią tylko 260 głosów otóż ten błąd przyczynił się do tego, że po 1926 r. ani razu nie było w Polsce legalnego tworzenia ani zmieniania konstytucji. Przychylam się więc do wariantu II. (Zresztą JEDYNĄ ISTOTNĄ zaletą konstytucji kwietniowej był przepis jej artykułu 24 pozwalający na zachowanie ciągłości władzy w warunkach wychodźstwa po 1939 roku. Do mniej ważnych zalet zaliczam... brak preambuły w tej ustawie zasadniczej jako jedynej pośród konstytucyj polskich określanych nie mianem "małych", ale od nazw miesięcy.) Jest to oczywiście "czepianie się przecinka": bowiem czym jest ta arogancja przedwojennego BBWR i całego obozu piłsudczykowskiego wobec ogromu przemocy, jaki spadł na Polskę kilka lat później? Ale przecież po to się chyba kiedyś pisało przepisy, także te proceduralne, żeby ich potem przestrzegano, bo skoro to nie jest istotne, to po co Polsce jakakolwiek konstytucja? Niechże wszystko będzie traktowane "na zdrowy rozsądek" albo według arbitralnej woli aktualnie sprawujących władzę (Biura Politycznego KC PZPR, "grupy trzymającej władzę" albo dowolnego gremium o jakiejś innej nazwie...)

      Tymczasem stan obecny to odpowiednik bigamii! Polska ma dwie ustawy zasadnicze: legalną, ale nie używaną, tę z 1921 roku, i używana, ale nielegalną, tę z 1997 roku. Chciałoby się porównać to do zwykłego romansu pozamałżeńskiego, ale uroczysta oprawa nadana zawarciu związku między RP a "konstytucją Kwaśniewskiego" (ten polityk, i jako poseł, i potem jako prezydent, uchodzi za jej głównego współtwórcę) przywodzi na myśl ślub zawarty przed ewentualnym ustaniem (albo unieważnieniem) poprzedniego małżeństwa. Żadnej z jej poprzedniczek nie zdarzyło się zostać poddaną procedurze formalnego zatwierdzania przez miliony obywateli polskich. Jednak pośpiech i nadgorliwość także tu doprowadziły do poważnego i dyskwalifikującego błędu.



2. Kali uznać referendum?

      Chcę teraz zwrócić uwagę na pewien formalno-prawny aspekt samego referendum konstytucyjnego, tym razem abstrahując od prawomocności konstytucyj z lat 1935, 1952 i 1992. Przypomnijmy sobie mianowicie dwa niezbyt dawne referenda z lat 1996 i 1997 – w OBYDWU frekwencja była mniejsza niż ustawowy próg 50%, ale pierwsze uznano za niewiążące, drugiego zaś nie.

      Otóż w dniu 18 lutego 1996 r. – przy frekwencji 32,40% – aż 8.580.129 (czyli 94,54%) głosujących poparło powszechne uwłaszczenie, przeciwnych było 343.197 obywateli – uwłaszczenia jak nie było, tak nie ma, bowiem już w dwa dni potem Państwowa Komisja Wyborcza obwieściła, że "wynik referendum nie jest wiążący" (dwukrotnie – z osobna: o każdym z dwóch referendów z dnia 18 lutego 1996 r.). Zaś w dniu 25 maja 1997 r. – przy frekwencji 42,86% – tylko 6.396.641 (czyli 52,70%) głosujących poparło projekt nowej konstytucji, przeciwnych było aż 5.570.493 obywateli – konstytucja uchodzi jednak za obowiązującą (od 17 października owego roku powcząwszy), ponieważ w uchwale 15 lipca 1997 r. "Orzekając o ważności referendum, Sąd Najwyższy stwierdził, że Konstytucja została przyjęta".

      Wbrew temu, co niektórzy już niejednokrotnie twierdzili, nie ma sprzeczności między normami ustalającymi, pod jakimi warunkami wynik referendum jest wiążący. Nadrzędna (bo konstytucyjna) norma mówi, że: "Jeżeli w referendum wzięła udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, wynik referendum jest wiążący." (art. 19 ust. 3 tzw. "małej konstytucji", Dz. U. Nr 84/1992, poz. 426). Norma niższej rangi (bo zawarta w ustawie zwykłej) powiada, że "Wynik referendum jest wiążący, jeżeli wzięła w nim udział więcej niż połowa prawnionych do głosowania" (art. 9 ust. 1 ustawy o referendum, Dz. U. Nr 99/1995, poz. 487). Ma to także zastosowanie do referendum konstytucyjnego por.: art. 11 oraz art. 14 ust. 1 i 5 tej ustawy. Więcej, również inny akt prawny – nieco wcześniejszy od "małej konstytucji" i od ustawy o referendum – kieruje ku tej samej zasadzie: "Tryb przeprowadzenia referendum konstytucyjnego określa ustawa." (por.: art. 10, ust. 3 ustawy konstytucyjnej o trybie przygotowania i uchwalenia Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, Dz. U. Nr 67/1992 poz. 336 i Nr 61/1994, poz. 251). Czy więc miałoby chodzić o (trzecią) "małą konstytytucję", czy oustawę o referendum, to i tak w momencie odbywania się referendum konstytucyjnego w 1997 r. jego wiążący charakter zależał od przekroczenia progu 50% frekwencji, w myśl zdania warunkowego (implikacji), o którym była mowa powyżej. Sąd Najwyższy nie miał więc racji, odwołując się do art. 11 ust. 1 tejże "ustawy o trybie" (mówiącego, że "Przyjęcie w referendum Konstytucji następuje wówczas, gdy opowiedziała się za nią większość biorących udział w głosowaniu."w oderwaniu od warunku dotyczącego frekwencji referendalnej. Tzw. (trzecia) "mała konstytucja" sama explicite zawiera ową implikacyjną regułę i niezależnie od tego już w nastepnym ustępie tego samego artykułu odsyła do ustawy szczegółowej: "Zasady i tryb przeprowadzenia referendum określa ustawa." (art. 19, ust. 4), czyli od ustawy szczegółowej. Tak więc nie tylko nie ma żadnej "sprzeczności" (której przed referendum dopatrywali się niektórzy politycy, np. przew. Krzaklewski), ale BAŁAMUTNĄ jest sugestia Sądu Najwyższego na temat "specyficznego charakteru ratyfikacyjnego referendum konstytucyjnego", i to z powołaniem się dalej właśnie na ową "ustawę o trybie". Podsumowując: we wszystkich odnośnych aktach prawnych zależność ważności referendum od frekwencji jest TAKA SAMA: normą jest IMPLIKACJA (= zdanie podrzędnie złożone warunkowe), której POPRZEDNIKIEM (= zdaniem podrzędnym) jest: "więcej niż połowa uprawnionych do głosowania uczestniczyła w referendum", a NASTĘPNIKIEM (= zdaniem nadrzędnym) jest: "wynik referendum jest wiążący". Czyli:
"JEŚLI

więcej niż połowa uprawnionych do tego poszła głosować,
TO
wynik głosowania prawnie skutkuje".
      Domniemywana przez owych "niektórych" (m. in. przez ówczesnego przewodniczącego KK NSZZ "S", Mariana Krzaklewskiego) sprzeczność pochodzi chyba stąd, że ustawa o trybie uchwalania konstytucji NIE zawiera w swoim brzmieniu niczego, co by mówiło o quorum wśród zbioru obywateli uprawnionych do głosowania. Owszem, nie zawiera (o ile dobrze pamiętam), ale to właśnie do referendum konstytucyjnego przewidzianego w niej odnoszą się wyżej wskazane normy ustawy o referendum, a to wystarczy. Inaczej mówiąc, znaczy to, że quorum jest WARUNKIEM DOSTATECZNYM dla tego, aby wynik referendum był prawnie wiążący, albo jeszcze inaczej że to, iż wynik referendum jest wiążący, stanowi KONIECZNY warunek uczestnictwa ponad połowy elektoratu w powszechnym głosowaniu. W szczególności zaś nie znaczy to, że "wynik referendum będzie wiążący tylko wtedy, gdy głosować będzie więcej niż połowa uprawnionych".

      Przepisy, które wówczas regulowały kwestię, kiedy wynik referendum ma skutki prawne, jedn w tzw. "małej konstytucji" z 1992 r., drugi w "ustawie o referendum" z 1995 r., mówiły zgodnie, że jeśli frekwencja przekracza 50%, to "wynik referendum jest wiążący", nic nie stanowiąc na wypadek mniejszej frekwencji. PKW widocznie nie miała odwagi napisać w swoim obwieszczeniu, że wynik referendum konstytucyjnego jest wiążący – pozostawiła to karkołomne zadanie Sądowi Najwyższemu, który wywiązał się zeń z iście kazuistyczną ekwilibrystyką, przekonując uczenie, a zawile – i z powołaniem się na przemilczenie PKW! – że chociaż dwa plus dwa równa się cztery, to jednak tym razem dwa plus dwa nie równa się cztery – dokładniej mówiąc: (co prawda) 32,40 to mniej niż 50, ale 42,86 to (tym razem, jak się okazuje) niejako więcej niż 50. Jest to przykład na to, jak "Na czarne – »białe« mówić nada" – ale już nie z poziomu głupawej propagandy, lecz (niestety!) w jak najbardziej oficjalnej wypowiedzi – przecież i obwieszczenia Państwowej Komisji Wyborczej, i uchwały Sądu Najwyższego są publikowane w "Dzienniku Ustaw RP"! (Nr 22/1996, poz. 101 oraz Nr 79/1997, poz. 490). Uchwała SN, nie mogąc uzasadnić z góry upatrzonej tezy z powołaniem się na przepisy prawne, sięgnęła do poglądów wypowiadanych w "toku debaty sejmowej": że szansa przyjęcia nowej Konstytucji to "dobro większe", że "przyjęcie określonego quorum udziału w referendum" (czyli właśnie przepisy "małej konstytucji" i ustawy o referendum, mówiące o 50% frekwencji!) to nałożenie obowiązku na wyborcę, a ten przecież ma "wolny wybór", wreszcie – że uznanie Konstytucji za nieprzyjętą z powodu zbyt niskiej frekwencji "nie przyniosłoby ustrojodawcy jednoznacznych informacji". Biedna, niedoinformowana (w razie czego) Władza Ustrojodawcza w Rzeczypospolitej Polskiej! Sędziowie wynaleźli różnicę między referendum konstytucyjnym a zwykłym – nie chcąc tego dostrzec, że OBYDWA podlegają i tak takiej samej regule uzależniającej bycie wiążącym od frekwencji referendalnej! Wywód jest bardzo długi i zawiły; w miarę, jak się go czyta, przychodzi na myśl proces Jezusa z Nazaretu: nieważne, jaka jest prawda, ważne, by "dowieść" to, co ma być ogłoszone. I już!

      Dlaczego? Jest pomiędzy tymi referendami zasadnicza różnica: wynik pierwszego (w sprawie uwłaszczenia) był niepomyślny dla komunistów, wynik drugiego (w sprawie konstytucji) był dla komunistów pomyślny. Ściśle mówiąc, 18 lutego 1996 r. odbyły się dwa referenda o zbliżonej tematyce – to drugie, zarządzone przez Sejm, a nie przez Prezydenta, i zawierające aż 4 pytania, wypadło bardzo podobnie – równie niepomyślnie dla komunistów – m.in. odrzucając większością 72,52% głosów projekt rozszerzenia (na inne przedsiębiorstwa) prywatyzacji, dokonywanej poprzez Narodowe Fundusze Inwestycyjne, czyli odrzucając politykę ministrów: Janusza Lewandowskiego i Wiesława Kaczmarka, jak teraz już od kilku lat powszechnie i naocznie widać, kompletnie zbankrutowaną... (Za trzecim razem, w 2003 roku wynikiem pomyślnym dla komunistów – i dla całej skupionej wokół nich koalicji "pro-konstytucyjnej" i "anty-uwłaszczeniowej" – była akcesja Polski do UE, ale to już osobna historia...)

      Jako człowiek, który przez lata zajmował się zawodowo logiką, wiem, że powyżej omówiona implikacja okazałaby się fałszywa dokładnie w jednym wypadku: wymagane quorum powyżej połowy elektoratu zostaje spełnione (poprzednik prawdziwy), ale wynik nie jest wiążący prawnie (następnik fałszywy). Prawnicy w Polsce przez wiele lat byli (a gdzieniegdzie może jeszcze są) obowiązkowo nauczani logiki (wiem, bo sam też miewałem zajęcia ze studentami prawa), ale cóż z tego? Teraz widocznie wystarczy magiczne zaklęcie o "państwie prawa", tak jak jeszcze niedawno o "kierowniczej roli" PZPR...

      Po poprzednim referendum, tym uwłaszczeniowym z lutego 1996 r., w którym wyniki głosowania były moim zdaniem znakomite, ogłoszono, że nie jest ono wiążące, bo... frekwencja nie osiągnęła połowy. Więc jak to jest? Mam rację w powyższej argumentacji odwołującej się do logiki, czy nie mam?

      Jeśli MAM RACJĘ, to referendum uwłaszczeniowe też było wiążące i w takim razie ktoś powinien zostać ukarany przez Trybunał Stanu za to, że zablokował faktyczną skuteczność owego referendum.

      Jeśli zaś NIE MAM RACJI, a dokładniej, jeśli quorum w wysokości 50% elektoratu jest warunkiem NIE DOSTATECZNYM, ale właśnie KONIECZNYM dla ważności referendum (w myśl takiego poglądu referendum uwłaszczeniowe zostało potraktowane przez władze państwowe, natomiast referendum konstytucyjne przez KPN, która wniosła o jego unieważnienie), to wiążące nie jest ani tamto poprzednie referendum, ani to niedawne, konstytucyjne. W takim razie uznanie konstytucji za zatwierdzoną i za wchodzącą w życie powinno być czynem zagrożonym odpowiedzialnością przed Trybunałem Stanu.

      Nie jestem z wykształcenia prawnikiem, może zawodowi prawnicy zechcieliby się w tej sprawie wypowiedzieć? Ja tylko umiem czytać po polsku i (jak nieskromnie sądzę!) wychwytywać błędy logiczne (materialne i formalne). Ale w zakresie tego, na czym powinienem się znać, nie waham się zarzucać fachowcom, że niektórzy z nich coś spartaczyli, a pozostali na ogół tego nie dostrzegają (albo udają, że nie dostrzegli). Fachowcy stosują zaś "moralność Kalego" w następującym wydaniu: "jeśli komuniści przegrać referendum, to to być zły uczynek i władza nie móc uznać takie referendum, jeśli zaś komuniści wygrać referendum, to to być dobry uczynek i władza nie musieć uznać takie referendum". Co gorsza, ci, którzy przed referendum zdawali się poruszać wszystkie siły jako w niebie tak i na ziemi, aby ochronić Naród przed "bolszewicką nawałą" (tak nazwano projekt konstytucji), teraz z powaga i skrupulatnością powołują się na jej przepisy, jak gdyby nigdy nic złego nie stało się w materii konstytucyjnej... Co więcej, i komuniści wraz ze swymi satelitami z Unii Pracy, Unii Wolności, i Polskiego Stronnictwa Ludowego, i najzagorzalsi, najgłośniejsi krytycy owego projektu skupili uwagę opinii publicznej na wyselekcjonowanych sprawach o znaczeniu symbolicznym (jak np. preambuła i jej ew. treść), podczas gdy jeden z nielicznych rzeczywistych problemów spornych (o to, czy wybory maja być proporcjonalne, czy większościowe) został w trakcie obrad Zgromadzenia Narodowego zagłuszony (tupanie lewaków podczas przemówienia posła Wojciecha Błasiaka), w propagandzie obydwu stron przemilczany, a wreszcie w dalszej praktyce zdradzony (złamanie podczas kadencji parlamentarnej 1997-2001 przez AWS także i tej obietnicy wyborczej, która dotyczyła zmiany ordynacji wyborczej). Pomocnicy Kalego, czy co, u licha?

      Poważniej: w rzeczywistości wygląda na to, że jakiś Czerwony Chochlik skutecznie dba o to, żeby nie tylko ludzkie zachowania (pójść do urn czy nie, głosować tak, czy inaczej), ale również oficjalna interpretacja prawa były zawsze takie, jakie są w danej sytuacji korzystne dla komunistów. Bodajby jakaś potężna gęś kopnęła wreszcie owego Chochlika! Howgh!


Toruń, 16 października 2003 r.

  http://www.torun.mm.pl/~kontur/20031016.htm

52 najbardziej groźnych lewaków

Lewackie asy

Nr 2/110, luty 2011 r.
Kiedyś magazyn „Human Events” zaprosił swoich czytelników do wytypowania 52 najbardziej groźnych lewaków w Ameryce, których podobizny można by potem umieścić na talii kart. Raz konkurs wygrała Hillary Clinton, innym razem George Soros. W styczniu 2011 miesięcznik „Townhall” zabawił się podobnie, wybierając 50 lewackich asów.

Redaktorzy „Townhall” (TH) przyznają, że najtrudniejsze było ograniczenie listy do 50, dlatego przyjęto pewne założenia: osoba musi żyć i mieszkać w USA. Dlatego z pierwszego powodu nie ujęto radykalnego stratega lewicy Saula Alinskiego, a z drugiego Juliana Assange.
Konkurs wygrał George Soros, którego nie trzeba specjalnie przedstawiać, jednak warto opisać go z perspektywy amerykańskiej. Wszyscy wiedzą, że fortuna Sorosa powstała ze spekulacji walutami. Jak pisze TH, premier Tajlandii nazwał go gospodarczym zbrodniarzem wojennym. Soros od lat przeznacza setki milionów dolarów na wspieranie lewicowych przedsięwzięć poprzez swoje fundacje (Open Society i Tides), a obecnie – jak głosi „Forbes”, jego majątek wart jest około 14 miliardów dolarów. Sorosowi nie podoba się, z grubsza rzecz biorąc, dominująca rola amerykańskiej waluty i w ogóle rola USA, które uważa za przeszkodę w budowaniu sprawiedliwego (nowego) świata. Kolejnym finansistą z listy TH, sponsorującym lewicowe przedsięwzięcia, jest Peter Lewis z Progressive Insurance, której reklamy do znudzenia można oglądać w amerykańskiej telewizji (11. miejsce). Aż zazdrość bierze, że nie mamy takich bogatych sponsorów na prawicy.
Niebezpiecznym numerem 2 według TH jest prokurator generalny Eric Holder, głównie dlatego, że domaga się takich samych praw dla terrorystów, jak dla obywateli USA, i pomaga tych pierwszych wypuszczać na wolność. Trzecim – bez zaskoczenia – wybrany został Barack Obama,naczelny radykał, nie tylko z powodu ideologii, ale także wcielania jej w życie: obsadzania stanowisk sobie podobnymi (zwłaszcza Sądu Najwyższego), wprowadzania szkodliwych regulacji i prowadzenia błędnej polityki zagranicznej. Jego żona, Michelle, uplasowała się na pozycji 10. za kontrolowanie jedzenia dzieci na poziomie federalnym. Doradca Obamy, David Axelrod, czyli jego „prawa ręka”, przeglądający wszystko, co na papierze wychodzi z Białego Domu, znalazł się na pozycji 19. Za to duchowy doradca prezydenta, ewangelicki lider Jim Wallis, który pomaga rozpowszechnić chorobę socjalizmu poprzez amerykańskie kościoły, trafił na pozycję 27. Jest on również prezesem organizacji Sojourners, która wydaje miesięcznik o tej samej nazwie. Tyle z najbliższego otoczenia. Co ciekawe, były wiceprezydent Al Gore jest na pozycji 30. Obecnego nie ma w ogóle.
Nr 4 na liście zajmuje nieznany w Polsce Cass Sunstein, ogłoszony przez Obamę przewodniczącym Biura ds. Informacji i Spraw Regulacyjnych. Człowiek ten nadzoruje tak ważne sektory, jak finanse i służba zdrowia. Jednym z jego pomysłów było wprowadzenie agentów rządowych do infiltrowania różnych organizacji, łącznie z przeniknięciem do chatroomów i sieci społeczności internetowych.
(...)

czecia r_p * z dziejów

III RP 1989 ― 2010

III RP 1989 ― 2010(foto. One Lew)
Historia zmian we współczesnej Polsce jawnie rozpoczęła się od dwóch fal strajków w maju i sierpniu 1988 roku. Druga z nich została uśmierzona przez zaproszenie do negocjacji, skierowane przez ministra spraw wewnętrznych generała Czesława Kiszczaka, w l. 1945-79 (z dwiema krótkimi przerwami) żołnierza komunistycznego kontrwywiadu wojskowego. Poufne spotkania miedzy przedstawicielami reżymu komunistycznego a przedstawicielami "strony społecznej" odbywały się w miejscowości Magdalenka koło Warszawy, w obiekcie należącym do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Podczas publicznej debaty telewizyjnej (30 listopada 1988 r.) z przywódcą pro-reżymowego Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Alfredem Miodowiczem przywódca ciągle formalnie nielegalnego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność" Lech Wałęsa zadeklarował z góry, że "Solidarność" będzie zupełnie innym związkiem, niż była przed stanem wojennym, który w grudniu 1981 r. przerwał jej legalne istnienie, że wejdą do niej zupełnie nowi ludzie i będzie gotowa do akceptowania wielkich wyrzeczeń.

Celem spotkań w Magdalence było przygotowanie obrad konferencji okrągłego stołu, których uwiarygodnieniu służyła przejściowo okazywana niechęć władz do zaproszenia na te obrady dwóch znanych długoletnich więźniów politycznych Jacka Kuronia i Adama Michnika. Konferencja trwała od 6 lutego do 5 kwietnia 1989 r., wszyscy jej uczestnicy przybyli tam na zaproszenie ministra spraw wewnętrznych. W rzeczywistości proces przemian został zaprojektowany przez reżym komunistyczny. Koncepcję procesu (sformułowaną już 3 stycznia 1981 r. przez Jerzego Urbana w poufnym liście do ówczesnego I sekretarza KC PZPR, Stanisława Kani, opublikowanym w tygodniku "Polityka" z 22 lipca 1989 r.) wypracował w środkowych latach osiemdziesiątych tzw. "zespół trzech" złożony z: gen. Władysława Pożogi (wiceministra spraw wewnętrznych, kierującego wywiadem i kontrwywiadem cywilnym), Stanisława Cioska (członka Biura Politycznego KC PZPR) i Jerzego Urbana, rzecznika rządu.

Przy okrągłym stole wynegocjowano nie tylko ponowną rejestrację NSZZ "Solidarność", ale także pewne zmiany ustrojowe. Jeszcze w kwietniu 1989 r. Sejm uchwalił zmianę konstytucji PRL, a po 10 dniach Sąd Najwyższy ponownie zarejestrował "Solidarność". Rozpoczęła się kampania wyborcza do tzw. kontraktowych wyborów, w których rywalizacji poddano 35% mandatów w Sejmie, czyli 161 mandatów poselskich, i 100% mającego na nowo powstać Senatu, czyli 100 mandatów senatorskich.

Spośród 299 mandatów poselskich, zastrzeżonych w myśl nowej ordynacji wyborczej (uchwalonej razem ze zmianą konstytucji) dla dotychczasowej tzw. "koalicji rządowej" (pod nazwą "Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego", skupiającej partię komunistyczną oraz kilka tzw. stronnictw sojuszniczych), 35 miało być obsadzonych z tzw. listy krajowej (czyli poddanych głosowaniu na terenie całej Polski). W pośpiechu nie przewidziano, jak te mandaty miałyby zostać obsadzone w razie odrzucenia kandydatów PRON przez wyborców. Pomiędzy pierwszą a drugą turami wyborów (4 i 18 czerwca) okazało się, że 33 spośród tych 35 mandatów pozostało nie obsadzonych. Zmieniono jednak reguły gry w czasie jej trwania przy akceptacji ("pacta sunt servanda") Bronisława Geremka, jednego z czołowych negocjatorów przy okrągłym stole w imieniu "strony społecznej": Rada Państwa dokonała zmiany ordynacji wyborczej. Emocje w tym czasie dotyczyły także przyszłej obsady mającego zostać przywróconym stanowiska prezydenta: sugestii rzecznika rządu min. Jerzego Urbana, jakoby uzgodniono, że prezydentem będzie gen. Wojciech Jaruzelski, zaprzeczał Janusz Onyszkiewicz, rzecznik prasowy strony "opozycyjno-solidarnościowej". Za prezydenturą Jaruzelskiego opowiadali się także Amerykanie: ambasador USA w Warszawie (w czerwcu namawiał w ambasadzie grupę posłów OKP do oddania głosów nieważnych) i odwiedzający Polskę prezydent USA (w lipcu). Jaruzelski ― jako jedyny kandydat ― 19 lipca 1989 r. został "wybrany" 270 głosami uczestników Zgromadzenia Narodowego (Sejmu i Senatu obradujących wspólnie). Oddano 7 głosów nieważnych, 233 przeciw, 34 wstrzymujących się, 15 posłów i senatorów było nieobecnych. Gdyby głosów było 269, to (przy ilości obecnych na sali) nie zostałby wybrany. Do takiego wyniku przyczynili się także niektórzy członkowie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, zwanego "drużyną Wałęsy", niektórzy poprzez nieobecność (Paweł Chrupek, Adela Dankowska, Marek Jurek, Lech Kozaczko, Jerzy Pietkiewicz, Maria Stępniak, Henryk Wujec, Zdzisław Nowicki, Krzysztof Pawłowski, Mieczysław Ustasiak i Andrzej Szczepkowski ― ten ostatni z przyczyn losowych), niektórzy poprzez wstrzymanie się od głosu lub oddanie głosów nieważnych (Andrzej Wielowiejski, Wiktor Kulerski, Andrzej Miłkowski, Aleksander Paszyński, Andrzej Stelmachowski, Stanisław Stomma i Witold Trzeciakowski), a jeden także (sen. Stanisław Bernatowicz) przez głosowanie za tą kandydaturą.

Tymczasem trwały przygotowania do sformowania nowego rządu. Na początku lipca 1989 r. w "Gazecie Wyborczej" (też powstałej na mocy uzgodnień przy okrągłym stole) ukazał się artykuł jej redaktora naczelnego (wtedy także posła z OKP) Adama Michnika pt. "Wasz prezydent nasz premier" , ta koncepcja (prezydent komunista, premier opozycjonista) została mu zasugerowana przez ludzi ancien régime'u. Gen. Jaruzelski był za powołaniem "wielkiej koalicji" czyli dokooptowaniem OKP do dotychczasowej koalicji rządowej. Koalicja taka powstała, jednak ogłoszono, że w jej skład poza OKP (161 posłów) wchodzą tylko dwa kluby poselskie, reprezentujące dotychczasowe tzw. "stronnictwa sojusznicze", od ponad 40 lat współpracujące z partią komunistyczną, tj. Zjednoczone Stronnictwo Ludowe (76 posłów) i Stronnictwo Demokratyczne (27 posłów). Dzięki rekomendacji Lecha Wałęsy prez. Jaruzelski desygnował na stanowisko premiera Tadeusza Mazowieckiego (jeszcze kilka tygodni wcześniej przeciwnego takiej koncepcji). Mazowiecki 24 sierpnia 1989 r. podczas głosowania w Sejmie otrzymał poparcie 378 posłów. W dwa dni później odbył w obecności min. Kiszczaka spotkanie z gen. Władimirem Kriuczkowem, przewodniczącym sowieckiego KGB. W dniu 12 września dla zaproponowanego przez siebie rządu Mazowiecki uzyskał poparcie jeszcze większe: 402 głosy. Wyniki obu głosowań znacznie przekraczały łączną liczebność (264 głosy) trzech klubów poselskich, składających się na jawną koalicję rządową. Stosownie do tego w składzie nowego rządu znaleźli się nie tylko dwaj byli (Jacek Kuroń i Leszek Balcerowicz), ale także czterej aktualni (gen. Czesław Kiszczak, gen. Florian Siwicki, Marcin Święcicki i Franciszek Wielądek) członkowie PZPR. Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy komunistycznej Służby Bezpieczeństwa w ekipie Mazowieckiego: Jan Janowski, wicepremier (pseud. "Janek"), Witold Trzeciakowski, członek Rady Ministrów, (pseud. "Savoy"), Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych (pseud. "Kosk"), Jan Majewski, podsekretarz stanu w MSZ (pseud. "Michalik"), Wojciech Misiąg, podsekretarz stanu w Min. Finansów (pseud. "Jacek"), Andrzej Podsiadło, podsekretarz stanu w Min. Finansów. (pseud. "Bułgar"), Janusz Sawicki, wiceminister finansów (agent, następnie oficer wywiadu wojskowego), Michał Jagiełło, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki (pseud. "Jot"), Małgorzata Niezabitowska, rzecznik rządu. (pseud. "Nowak").

Nowy minister finansów i wicepremier Leszek Balcerowicz (w l. 1978-80 adiunkt w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR, w 1982 r. komisaryczny zarządca Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, zawieszonego w stanie wojennym) przygotował "program dostosowawczy" mający zreformować gospodarkę. Zarys tego programu został zasugerowany w Warszawie (22 sierpnia 1989 r.) przez amerykańskiego ekonomistę Jeffreya Sachsa. Formalnym wyrazem "programu dostosowawczego" był pakiet 10 ustaw uchwalonych 29 grudnia 1989 r., wchodzących w życie z początkiem 1990 r. (28 grudnia po raz kolejny zmieniono konstytucję PRL, przywracając nazwę i herb państwa z czasów II Rzeczypospolitej.) Jednym z elementów tego programu było ustanowienie na czas nieokreślony sztywnego kursu dolara: 9500 złotych. Dostęp do (tajnej) informacji, jak długo ten kurs będzie obowiązywał, dawał szansę na spekulację walutową na wielka skalę, kosztem polskiego społeczeństwa. Ponadto rozporządzenie rządu z dnia 12 stycznia 1990 r. umożliwiło dokonywanie przez następne kilka miesięcy spekulacji na tzw. "rublu transferowym", dającej 609% czystego zysku (tzw. "afera rublowa", która wyrządziła Polsce szkodę w wysokości nie mniejszej niż 1,5 mld dolarów).

W kwietniu 1990 r. w kilka dni po uchwaleniu ustawy, rozwiązującej Służbę Bezpieczeństwa i ustanawiającej w jej miejsce Urząd Ochrony Państwa, "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że jej redaktor naczelny Adam Michnik przegląda dokumenty w archiwum MSW. W tej kwerendzie w okresie od 12 kwietnia do 27 czerwca uczestniczyły cztery osoby (poza posłem Michnikiem: prof. Andrzej Ajnenkiel, prof. Jerzy Holzer i prof. Bogdan Kroll). Dwu spośród czterech członków komisji było zarejestrowanych jako TW SB. Wkrótce potem Lech Wałęsa przywódca NSZZ "Solidarność" na wiecu zaczął mówić o "wojnie na górze". 28 kwietnia 1990 r. Adam Michnik wygłosił emocjonalne przemówienie sprzeciwiając pomysłowi upaństwowienia majątku byłej PZPR (skutecznie! ― przy poparciu posłów Jacka Kuronia i Adama Michnika utrzymano emerytury specjalne dla funkcjonariuszy komunistycznych tajnych służb). Opinia publiczna odnosiła wrażenie, że przywódca "Solidarności" ― wbrew premierowi ― chce rzeczywistej dekomunizacji.

Gen. Jaruzelski, "wybrany" na kadencję 1989-1995, pod naciskiem społecznym zadeklarował gotowość rezygnacji. O miejsce po nim w pierwszych w dziejach Polski powszechnych wyborach prezydenckich rywalizowało 6 kandydatów, z czego tylko trzej liczyli się naprawdę. Trzecim poza Mazowieckim i Wałęsą był nie znany wcześniej prawie nikomu Polak z Kanady, Stanisław Tymiński. Wałęsie zwolennicy Mazowieckiego zarzucali antysemityzm. Tymiński zarzucił Mazowieckiemu zdradę narodową. Minister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego (Krzysztof Kozłowski) straszył Tymińskiego zdemaskowaniem jako człowieka o podejrzanych (jakoby libijsko-sowieckich) powiązaniach (po wyborach odwołano to, powołując się na pomyłkę komputera). Z kolei Tymiński, pokonawszy (23,1%) w pierwszej turze (25 listopada 1990 r.) Mazowieckiego (18,%), straszył Wałęsę (40%) posiadaniem materiałów kompromitujących przeciwko niemu. turami wyborów. W drugiej turze (9 grudnia) Wałęsa (74,2%) zwyciężył Tymińskiego (25,8%). Pierwszym ambasadorem, z którym jeszcze w grudniu 1990 r., po swym zaprzysiężeniu, spotkał się (i to bez świadków spoza Belwederu) prez. Wałęsa, był sowiecki ambasador Jurij Kaszlew.
Mazowiecki, rozgoryczony przegraną, zrezygnował z funkcji premiera pełnionej przezeń w okresie od 24 sierpnia 1989 do 14 grudnia 1990 r.
Na miejsce Mazowieckiego nowy prezydent desygnował Jana Krzysztofa Bieleckiego. Pierwotnie proponował to stanowisko mec. Janowi Olszewskiemu, jednak Wałęsa ― wbrew swoim obietnicom przedwyborczym ― chciał, aby nadal ministrem finansów był Leszek Balcerowicz, na co nie godził się mec. Olszewski. Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie Bieleckiego: Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych (pseud. "Kosk"), Jan Majewski, podsekretarz stanu w MSZ (pseud. "Michalik"), Andrzej Podsiadło, podsekretarz stanu w Min. Finansów. (pseud. "Bułgar"), Wojciech Misiąg, podsekretarz stanu w Min. Finansów (pseud. "Jacek"), Andrzej Olechowski, sekretarz stanu w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą (pseud. "Must"), Michał Boni, minister pracy i polityki socjalnej (pseud. "Znak"), Dariusz Ledworowski, minister współpracy gospodarczej z zagranicą (pseud. "Ledwor").

Za czasów urzędowania premiera Bieleckiego (4 stycznia ― 5 grudnia 1991 r.) nastąpiła ― wtedy nieudana ― próba zdemaskowania afery FOZZ (Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego). Pracownik Najwyższej Izby Kontroli, Michał Tadeusz Falzmann, który wykrył sprzeniewierzenie pieniędzy publicznych na wielką skalę w FOZZ, informował o tym swoich służbowych przełożonych, a następnie (pisemnie) ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, prezydenta, premiera, marszałka sejmu, odbył także rozmowę z pracownikami kancelarii prezydenta, Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi oraz, w czerwcu 1991 r., bardzo dramatyczną ― z premierem Bieleckim i ministrem Balcerowiczem. W miesiąc później 18 lipca 1991 r. 37-letni zdrowy Falzmann nieoczekiwanie zmarł jakoby na serce (przedtem otrzymywał anonimowe telefoniczne pogróżki). 7 października 1991 w dziwnym wypadku samochodowym, dzień przed wystąpieniem sejmowym na temat FOZZ, zginął prof. Walerian Pańko, prezes NIK od 23 maja 1991 r.

Według raportu Wydziału Studiów MSW z maja 1992 r. dla premiera Jana F. Olszewskiego dyrektor FOZZ Grzegorz Żemek był w PRL tajnym współpracownikiem wywiadu wojskowego, a prezes Rady Nadzorczej FOZZ, wiceminister Janusz Sawicki (u ministra Balcerowicza), najpierw był tajnym współpracownikiem, a następnie kadrowym pracownikiem tegoż wywiadu. Inny członek tej Rady, prezes NBP Grzegorz Wójtowicz, był tajnym współpracownikiem wywiadu MSW. Wg jednej z notatek służbowych Falzmanna z kwietnia 1991 r. istotną rolę w tej aferze pełniła także firma "Universal" i jej właściciel Dariusz Tytus Przywieczerski (obecnie poszukiwany listem gończym), określony tam jako "rezydent KGB". Ten sam raport ostrzegał przed ryzykiem dla państwa, płynącym z faktu zatrudnienia wielu byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb w prywatnych firmach ochroniarskich i detektywistycznych.

Nazajutrz po zgonie Falzmanna (bez związku z tym faktem) Senat podjął uchwałę lustracyjną, której skutkiem było skontrolowanie przez ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego, kto spośród posłów i senatorów był konfidentem Służby Bezpieczeństwa i kontrwywiadu wojskowego PRL. Wynik tej kontroli (odnoszący się do nowego składu izb parlamentu, wybranego w jesieni 1991 r.) stał się znany pod nazwą "listy Milczanowskiego", gdy po niespełna trzech latach przeciekł do prasy (zawiera nazwiska 11 senatorów oraz 49 posłanek i posłów, a więc nieco ponad 10% składu obu izb parlamentu).

W dniu 27 października 1991 r. odbyły się pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne z następującymi wynikami: Unia Demokratyczna (partia Tadeusza Mazowieckiego, powstała po jego odejściu z funkcji premiera) 12,3%/62 mandaty, Sojusz Lewicy Demokratycznej (d. PZPR) 12%/60, Wyborcza Akcja Katolicka (głównie: Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe) 8,7%/49, Porozumienie Obywatelskie Centrum (głównie: Porozumienie Centrum) 8,7%/44, Polskie Stronnictwo Ludowe ― Sojusz Programowy (d. ZSL) 8,7%/48, Konfederacja Polski Niepodległej 7,5%/46, Kongres Liberalno-Demokratyczny 7,5%/37, Polskie Stronnictwo Ludowe ― Porozumienie Ludowe (partia powstała wskutek przejęcia kontroli nad PSL przez Waldemara Pawlaka i innych zwolenników d. ZSL) 5,5%/28, NSZZ "Solidarność" 5%/27, Polska Partia Przyjaciół Piwa 3,3%/16, Chrześcijańska Demokracja 2,4%,5, Unia Polityki Realnej (partia konserwatywno-liberalna) 2,3%/3, Solidarność Pracy (lewica post-solidarnościowa) 2%/4, Stronnictwo Demokratyczne 1,4%/1, Mniejszość Niemiecka 1,2%/7 i inni.

23 grudnia 1991 r. został powołany rząd mec. Jana Ferdynanda Olszewskiego, który dwa dni wcześniej w exposé zapowiedział "początek końca komunizmu w Polsce". Antoni Macierewicz, już jako kandydat na ministra spraw wewnętrznych, budził sprzeciw wielu polityków, gdyż był zwolennikiem lustracji. Rząd Olszewskiego, odszedłszy od programu Balcerowicza, spowodował pierwsze po 1989 roku zahamowanie spadku produkcji. Wszczął także rokowania o przyjęcie Polski do NATO. Jan Olszewski jako premier okazał się jednak także podatny na naciski w sprawach personalnych: co prawda, nie powołał na ministra finansów Leszka Balcerowicza, lecz Karola Lutkowskiego, ale po jego rezygnacji Międzynarodowy Fundusz Walutowy wymógł na premierze, aby ministrem finansów został Andrzej Olechowski („Must”). Rząd Olszewskiego był skonfliktowany z prez. Wałęsą. Odwołanie (1 kwietnia) ze stanowiska szefa WSI kontradmirała Czesława Wawrzyniaka (de facto podporządkowanego min. Mieczysławowi Wachowskiemu w kancelarii prezydenta) przez ministra obrony narodowej Jana Parysa spowodowało ― pod naciskiem prezydenta Wałęsy ― rezygnację (23 maja) ministra Parysa.

Dwie partie opozycyjne (Polskie Stronnictwo Ludowe i Unia Demokratyczna) już od 9 maja projektowały nowy rząd z przywódca PSL Waldemarem Pawlakiem jako premierem. Kulminacja konfliktu między premierem a prezydentem nastąpiła 22 maja 1992 r. podczas wizyty prez. Wałęsy w Moskwie, gdzie prez. Wałęsa podpisywał z prez. Jelcynem polsko-rosyjski traktat o przyjaźni i współpracy. Szyfrogram premiera Olszewskiego do przebywającego w Moskwie prezydenta Wałęsy przypominał, że rząd nie zgadza się na (zamierzone przez Wałęsę) odstąpienie od punktu siódmego tej umowy, w myśl którego nie mogłyby w b. bazach sowieckich w Polsce powstawać polsko-rosyjskie spółki. Cztery dni później prez. Wałęsa wycofał swoje poparcie dla rządu.

28 maja Sejm nieoczekiwanie z inicjatywy posła Janusza Korwin-Mikkego, lidera Unia Polityki Realnej, podjął uchwałę lustracyjną, zobowiązującą ministra spraw wewnętrznych do przedstawienia Sejmowi w terminie do 6 czerwca informacji o tym, kto w składzie obu izb parlamentu, rządzie i kancelarii prezydenta zaliczał się do konfidentów komunistycznych tajnych służb. Tego dnia Henryk Wujec i Władysław Frasyniuk z UD zarzucili A. Macierewiczowi ugodę z Kiszczakiem w latach 80., a Piotrowi Naimskiemu, szefowi UOP, złożenie deklaracji lojalności po powrocie z Zachodu. Po dwóch dniach Unia Demokratyczna zgłosiła wniosek o odwołanie rządu Olszewskiego. Minister Macierewicz dostarczył Sejmowi informacje 4 czerwca 1992 r., w znacznej mierze zbieżne z powstałą wcześniej "listą Milczanowskiego". Tzw. "lista Macierewicza" liczy 66 nazwisk, w tym 40 posłów i 10 senatorów (w tym jednak np. nikogo z PC i UPR). Największą sensacją w niej była informacja o współpracy (w l. 1970-76) Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa. Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie Olszewskiego: Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych (pseud. "Kosk"), Jan Majewski, podsekretarz stanu w MSZ (pseud. "Michalik"), Aleksander Krzymiński, podsekretarza stanu w MSZ (pseud. "Alek", "Henryk"), Andrzej Olechowski, minister finansów (pseud. "Must"), Andrzej Podsiadło, podsekretarz stanu w Min. Finansów. (pseud. "Bułgar"), Wojciech Misiąg, podsekretarz stanu w Min. Finansów (pseud. "Jacek"), Andrzej Siciński, minister kultury i sztuki (pseud. "Sotos"), Jan Komornicki, podsekretarz stanu w min. ochrony środowiska (pseud. "Nałęcz"), Michał Jagiełło, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki (pseud. "Jot"), Jacek Stankiewicz, sekretarz stanu w URM (TW "Jacek").W nocy z 4 na 5 czerwca rząd Olszewskiego został przez Sejm odwołany (273 głosami, przeciw głosował 119 posłów, wstrzymało się 33), na premiera został powołany Waldemar Pawlak (za tą kandydaturą głosowało 261 posłów, przeciwko 149 wstrzymało się 7 posłów).

Wkrótce potem środki przekazu przeciwne lustracji oskarżały ekipę Olszewskiego o zamiar dokonania zbrojnego przewrotu przy użyciu Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych podległych MSW (jakoby Olszewski miał zostać prezydentem, a Macierewicz premierem), jednak te oskarżenia po latach w postępowaniu sądowym nie ostały się.

Premier Waldemar Pawlak nie sformował rządu (5.06-10.07.1992). Udało się to Hannie Suchockiej, pierwszej kobiecie będącej premierem w Polsce (10.07.1992-18.10.1993), wspieranej przez Unię Demokratyczną i Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie Suchockiej: Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych (pseud. "Kosk"), Robert Mroziewicz, podsekretarz stanu w MSZ, Andrzej Byrt, wiceminister współpracy gospodarczej z zagranicą, Wojciech Misiąg, podsekretarz stanu w Min. Finansów (pseud. "Jacek"), Jan Komornicki, podsekretarz stanu w min. ochrony środowiska (pseud. "Nałęcz"), Michał Jagiełło, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki (pseud. "Jot"). W czasie funkcjonowania tego rządu na podstawie tzw. instrukcji 0015/92 funkcjonariusze UOP (zespół pułkownika Jana Lesiaka z dawnej SB) rozpoczęli inwigilowanie centroprawicowych partii antywałęsowskich w celu ich dezintegracji.

Votum nieufności uchwalone przeciwko temu rządowi przez Sejm wiosną 1993 roku z inicjatywy posłów NSZZ "Solidarność" spowodowało rozwiązanie Sejmu przez prez. Wałęsę i przedterminowe wybory parlamentarne 19 września 1993 r. (w dwa dni po zakończeniu ewakuacji b. Armii Czerwonej z obszaru Polski). Wyniki wyborów: Sojusz Lewicy Demokratycznej (d. PZPR) 20,4%/171 mandaty, Polskie Stronnictwo Ludowe (d. ZSL) 15,4%/132, Unia Demokratyczna 10,6%/74, Unia Pracy (kontynuacja Solidarności Pracy) 7,3%/41, KPN 5,8%/22, Bezpartyjny Blok Wspierania Reform (pro-wałęsowska partia założona przez Andrzeja Olechowskiego – TW „Must”) 5,4%/16, Mniejszość Niemiecka 0,6%/4. Nową koalicję rządową utworzyły formalnie dwie partie: SLD i PSL. Mimo posiadania ponad 300 mandatów poselskich koalicjanci nie kwapili się do demontażu programu Balcerowicza, chociaż sprzeciw wobec niego przynosił im sukcesy wyborcze w październiku 1991 i zwłaszcza wrześniu 1993 r. Koalicja przetrwała cztery lata, jako zaplecze trzech kolejnych rządów: Waldemara Pawlaka ((26.10.1993-1.03.1995), Józefa Oleksego SLD (7.03.1995-26.01.1996) i Włodzimierza Cimoszewicza z SLD (7.02.1996-31.10.1997). Wszyscy ci trzej premierzy 18 lutego 1995 r., 18 sierpnia 1995 r. i 25 września 1996 r. podpisali z Rosją kolejne umowy, będące kontynuacją pierwszej, zawartej w sierpniu 1993 r. przez wicepremiera Henryka Goryszewskiego (ZCh-N) w rządzie premier Suchockiej; wszystkie one dotyczyły budowy gazociągu z Półwyspu Jamalskiego do Europy Zachodniej, jaskrawo niekorzystnie uzależniającej Polskę od Rosji w dziedzinie zaopatrzenia w gaz ziemny.

Nieformalnym koalicjantem dla pierwszego z tych trzech rządów była także Unia Pracy w osobie ministra Marka Pola, jej przywódcy. Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie premiera Pawlaka: Andrzej Olechowski, minister spraw zagranicznych (pseud. "Must"), Robert Mroziewicz, podsekretarz stanu w MSZ, Wojciech Misiąg, podsekretarz stanu w Min. Finansów (pseud. "Jacek"), Włodzimierz Cimoszewicz, minister sprawiedliwości (pseud. "Carex"), Jerzy Milewski, zastępca ministra obrony (pseud. "Franciszek"), Michał Jagiełło, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki (pseud. "Jot").

Nieoczekiwanie jednak prezydent Wałęsa doprowadził do upadku tego rządu i powołania rządu Józefa Oleksego, b. agenta Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego (jednostka komunistycznego wywiadu wojskowego) o pseud. „Piotr”. Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie premiera Oleksego (TW „Piotr”): Jerzy Jaskiernia, minister sprawiedliwości (pseud. "Prym", "Prymus"), Andrzej Byrt, wiceminister współpracy gospodarczej z zagranicą, Roman Jagieliński, minister rolnictwa i gospodarki żywnościowej (pseud. "Ogrodnik"), Michał Jagiełło, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki (pseud. "Jot").

Tymczasem późną jesienią 1995 r. w dramatycznych okolicznościach zakończyła się kampania prezydencka. W drugiej turze (19 listopada) niewielką przewagą (51,7%) nad ubiegającym się o reelekcję Lechem Wałęsą (48,3%) wygrał wybory dotychczasowy przywódca SLD Aleksander Kwaśniewski (TW „Alek”). Na trzy dni przed drugą turą wyszło na jaw, że wbrew temu, co jeszcze na kilka tygodni przed wyborami o sobie twierdził, Kwaśniewski nie posiada pełnego wyższego wykształcenia. 9 grudnia Sąd Najwyższy rozpatrując protesty wyborcze uznał, że to kłamstwo nie wpłynęło na wynik wyborów. 21 grudnia, na dwa dni przed zaprzysiężeniem Kwaśniewskiego na prezydenta, minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski powiedział z trybuny Sejmu, że urzędujący premier Józef Oleksy jest szpiegiem rosyjskiego FSB (a poprzednio sowieckiego KGB) o pseudonimie "Olin", co po 5 tygodniach spowodowało rezygnację Oleksego ze stanowiska premiera (i niemal natychmiast objęcie roli przywódcy SLD); nazajutrz (25 stycznia) lewicowy satyryczny tygodnik "Nie" zasugerował, że są jeszcze dwaj szpiedzy KGB wśród czołowych polityków postkomunistycznych: Aleksander Kwaśniewski (pseud. "Kat") i Leszek Miller (pseud. "Minim"), 1 czerwca powtórzył tę sugestię lewicowy, ale nie satyryczny, tygodnik "Wprost". Po kilku latach Józef Oleksy został sądownie uznany za kłamcę lustracyjnego (i z tego powodu musiał w styczniu 2005 r. odejść ze stanowiska marszałka Sejmu).

Tymczasem na stanowisku premiera zastąpił go Włodzimierz Cimoszewicz (TW „Carex”). Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie premiera Cimoszewicza: Marek Belka, wicepremier i minister finansów (pseud. "Belch"), Roman Jagieliński, wiceprezes Rady Ministrów, minister rolnictwa i gospodarki żywnościowej (pseud. "Ogrodnik"), Marek Wagner, sekretarz stanu, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Robert Mroziewicz, podsekretarz stanu w MSZ, Janusz Kaczurba, podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki, Michał Jagiełło, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki (pseud. "Jot").

W dniu 18 lutego 1996 r. odbyły się jednocześnie dwa referenda dotyczące powszechnego uwłaszczenia, jedno zarządzone jeszcze przez prez. Wałęsę, drugie przez Sejm (tuż po zakończeniu prezydentury Wałęsy). Pomimo znacznego sukcesu (94,5%) zwolenników uwłaszczenia referendum zostało uznane za niewiążące z powodu frekwencji (32,4%) nie osiągającej wymaganego progu (50%). W dniu 25 maja 1997 r. odbyło się referendum konstytucyjne. Głosowaniu poddano jeden projekt, przygotowany przez komisję sejmową pod przewodnictwem Aleksandra Kwaśniewskiego (gdy jeszcze był posłem) i wspierany przez cztery partie "centrolewicowe": SLD, PSL, Unię Wolności i Unię Pracy. Emocjonalna kampania na rzecz projektu tzw. obywatelskiego, wspieranego przez NSZZ "Solidarność", Ruch Odbudowy Polski (partię b. premiera Olszewskiego, powstałą po jego znaczącym sukcesie w I turze wyborów prezydenckich 1995 r.: czwarte miejsce, poparcie 6,9%) a także podpisami około miliona obywateli, nie doprowadziła do głosowania nad dwoma projektami. Poparcie projektu nowej konstytucji wyniosło 52,7%, a referendum zostało oficjalnie uznane za wiążące pomimo nieosiągnięcia także tym razem wymaganego progu (frekwencja 42,9%). Konstytucja (w przeciwieństwie do projektu obywatelskiego) podtrzymywała ciągłość prawną z reżymem PRL, nie zaś z niepodległą II Rzecząpospolitą z okresu międzywojennego.

Niebawem, 21 września 1997 r. kolejne wybory parlamentarne przyniosły sukces Akcji Wyborczej "Solidarność". AWS powstała w czerwcu 1996 r. z inicjatywy i pod przywództwem Mariana Krzaklewskiego, przewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", ze zjednoczenia kilku partii centroprawicowych (m. in. Porozumienia Centrum, Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego i Konfederacji Polski Niepodległej) i różnych organizacji antykomunistycznych (m. in. NSZZ "Solidarność" i Niezależnego Zrzeszenia Studentów) pod wspólnym hasłem "odsunąć SLD od władzy". Samo powstanie AWS uchodziło za wielki sukces zjednoczenia dotychczas podzielonej prawicy.

Wyniki wyborów: Akcja Wyborcza Solidarność 33,8%/201 mandatów, Sojusz Lewicy Demokratycznej (d. PZPR) 27,1%/164, Unia Wolności (wynik połączenia UD i KL-D) 13,4%/60, PSL (d. ZSL) 7,3%/27, Ruch Odbudowy Polski 5,6%/6. Marian Krzaklewski został także przewodniczącym klubu poselskiego AWS, która utworzyła nową koalicję rządową z Unią Wolności; premierem został prof. Jerzy Buzek (31.10.1997-19.10.2001), wicepremierem Leszek Balcerowicz ― tym razem jako lider UW (latem, w trakcie kampanii wyborczej, lansował drugi plan Balcerowicza, nazywając go "drugim planem Unii Wolności"). Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie premiera Buzka: Robert Mroziewicz, podsekretarz stanu w MON, Janusz Kaczurba, podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki (1997) i w MSZ, Krzysztof Luks, podsekretarz stanu w b. Min. Transportu i Gospodarki Morskiej, Tadeusz Donocik, podsekretarz stanu w ministerstwie gospodarki. Rząd Jerzego Buzka podjął cztery wielkie reformy, dotyczące szkolnictwa (zmiana systemu dwustopniowego na trójstopniowy), ubezpieczeń emerytalnych (przeniesienie pewnych kategorii wiekowych osób poza zakres dotychczasowego jedynego, państwowego ubezpieczyciela), podziału administracyjnego kraju (zmiana systemu dwustopniowego na trójstopniowy) i ubezpieczeń zdrowotnych (oddzielenie od ubezpieczeń emerytalnych oraz ich rejonizacja). Ostatnie dwie reformy były projektowane lub rozpoczęte już za kadencji rządu Włodzimierza Cimoszewicza.

Również pod koniec poprzedniej kadencji uchwalono ustawę przewidująca procedurę lustracyjną. W 1999 r., poseł KPN Tomasz Karwowski dążył do zlustrowania premiera Buzka, przypisując mu bycie konfidentem tajnych służb PRL o pseudonimach "Docent" i "Karol". Nie doszło do wszczęcia procedury lustracyjnej w tym wypadku, a droga prawna, mająca do tego doprowadzić, została wyczerpana.

Wcześniej, w marcu 1999 r., Polska znalazła się w gronie państw, przyjętych w skład NATO.

Po wycofaniu się w 2000 r. Unii Wolności z koalicji rządowej Sejm uchwalił ustawę o powszechnym uwłaszczeniu (jej zapowiedź była jednym z powodów sukcesu wyborczego AWS w 1997 r.), zawetowaną we wrześniu 2000 r. przez prez. Kwaśniewskiego, sprzeciwu głowy państwa Sejm jednak nie oddalił z powodu niemożności uzyskania kwalifikowanej większości potrzebnej w takim wypadku.

8 października 2000 r. Aleksander Kwaśniewski ponownie wygrał wybory prezydenckie, pokonując w pierwszej turze głównego rywala, lidera AWS Mariana Krzaklewskiego i uzyskując 53,9% głosów. Latem prez. Kwaśniewski i kandydujący także w tych wyborach b. prez. Wałęsa, zadeklarowawszy, że nie współpracowali z tajnymi służbami PRL, uzyskali wyroki, stwierdzające, że nie są kłamcami lustracyjnymi. Marian Krzaklewski (15,6%) zajął w tej rywalizacji trzecie miejsce, wyprzedzony przez Andrzeja Olechowskiego (17,3%) mimo, że ten w postępowaniu lustracyjnym przyznał, że współpracował z wywiadem PRL. Wykorzystując swoją popularność Olechowski razem z Donaldem Tuskiem i Maciejem Płażyńskim założył na początku 2001 r. nowa partię ― Platformę Obywatelską. Po latach okazało się, że prawdziwym inicjatorem powstania PO był dawny oficer prowadzący Olechowskiego w PRL-owskim wywiadzie, a w l. 1993-96 szef Urzędu Ochrony Państwa (powstałego w miejsce dawnej SB), gen. Gromosław Czempiński.

Dopiero u schyłku swej popularności rząd powrócił do zaniechanej (na mocy umowy z Rosją) przez rząd Hanny Suchockiej koncepcji importu gazu ziemnego z Rosji. Spodziewając się powtórzenia sukcesu wyborczego sprzed 8 lat, lider SLD Leszek Miller zapowiedział latem 2001 r. ponowne zerwanie negocjacji z Norwegami.

Wybory odbyły się 23 września 2001 r. Wyniki wyborów: Sojusz Lewicy Demokratycznej z Unią Pracy 41%/216 mandatów, Platforma Obywatelska 12,7%/65, Samoobrona 10,2%/53, Prawo i Sprawiedliwość 9,5%/44, PSL (d. ZSL) 9%/42, Liga Polskich Rodzin 7,9%/38. W październiku 2001 roku powstała ponownie koalicja rządowa SLD i PSL, z Leszkiem Millerem jako premierem (19.10.2001-2.05.2004). Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie premiera Millera: Marek Belka, wicepremier i minister finansów (pseud. "Belch"), Józef Oleksy, wicepremier, minister spraw wewnętrznych i administracji (pseud. "Piotr"), Włodzimierz Cimoszewicz, minister spraw zagranicznych (pseud. "Carex"), Jan Truszczyński, sekretarz stanu w MSZ, Janusz Kaczurba, podsekretarz stanu w MSZ, Jacek Piechota, minister gospodarki i pracy minister (pseud. "Robert"), Sławomir Cytrycki, minister skarbu, Marek Wagner, sekretarz stanu, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów..

Jedną z pierwszych decyzji nowego rządu było wycofanie się Polski z planów importu norweskiego gazu. W grudniu 2002 r. udziałem premiera Millera było podpisanie traktatu akcesyjnego o przystąpieniu Polski (i kilku innych państw) do Unii Europejskiej. W 2003 roku PSL zostało usunięte z koalicji rządowej przez premiera. W czerwcu 2003 r. w referendum (o frekwencji prawie 59%, a więc wystarczającej dla ważności tego aktu) ponad trzy czwarte głosujących poparło przystąpienie Polski do UE, które formalnie nastąpiło z początkiem maja 2004 r.

Na stanowisku premiera Leszka Millera zastąpił prof. Marek Belka (2.05.2004-31.10.2005). Oto osoby zarejestrowane jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa w ekipie premiera Belki (TW „Belch”): Sławomir Cytrycki, członek Rady Ministrów, szef Kancelarii Premiera, Jan Truszczyński, sekretarz stanu w MSZ, Jakub Wolski, podsekretarz stanu w MSZ, Bogusław Zaleski, podsekretarz stanu w MSZ, Jacek Piechota, wiceminister gospodarki i pracy minister (pseud. "Robert"). W latach 2002-2004 opinia publiczna była epatowana "aferą Rywina", polegającą na propozycji korupcyjnej złożonej przez Lwa Rywina w imieniu polityków SLD właścicielom "Gazety Wyborczej"; w zamian za łapówkę w wysokości 17,5 mln dolarów zostanie dokonana zmiana w prawie zmiana w ustawie, pozwalająca właścicielowi „Gazety Wyborczej” na zakup stacji telewizyjnej. Była to pierwsza ze słynnych afer w Polsce lat 1989-2010, która została poddana badaniu przez powołane do tego instytucje publiczne stosunkowo krótko po jej ujawnieniu przez prasę.

25 września 2005 r. odbyły się wybory parlamentarne, a 9 i 23 października prezydenckie. W wyniku wyborów kandydat PiS, prof. Lech Kaczyński (54% w drugiej turze przeciwko Donaldowi Tuskowi, przywódcy Platformy Obywatelskiej) został głową państwa. Wyniki wyborów parlamentarnych: Prawo i Sprawiedliwość 27%/155 mandatów, Platforma Obywatelska 24,1%/133, Samoobrona 11,4%/56, SLD (d. PZPR) 11,3%/55, Liga Polskich Rodzin 8%/34, Mniejszość Niemiecka 0,3%/2. PiS stał się głównym członem koalicji rządowej, wspierającej dwa kolejne rządy, Kazimierza Marcinkiewicza (31.10.2005-14.07.2006) i Jarosława Kaczyńskiego (14.07.2006-16.11.2007).

Różnicę w podejściu nowego prezydenta do PRL-owskiej przeszłości pokazuje stosunek do przywilejów funkcjonariuszy komunistycznego aparatu władzy i represji. Generał Jaruzelski jako prezydent zablokował decyzję odebrania byłym prominentom komunistycznym rent specjalnych. Jego dwaj następcy zachowali się podobnie: w styczniu 1993 r. prez. Wałęsa zawetował ustawę o emeryturach, odbierającą esbekom przywileje; po mniej więcej 5 latach ustawę, zmieniającą zasady waloryzacji takich emerytur, zawetował prez. Aleksander Kwaśniewski. Prez. Kaczyński w 2009 r. nie wniósł sprzeciwu wobec ustawy obniżającej przywileje emerytalne byłych funkcjonariuszy PRL-owskiego aparatu przemocy.

Jesień 2005 r. była jednak także momentem, kiedy b. prezydent Lech Wałęsa odniósł dodatkową korzyść z korzystnego dlań wyroku sądu lustracyjnego z lata 2000 roku: wskutek orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (październik) Instytut Pamięci Narodowej był zobowiązany przyznać Wałęsie tzw. status pokrzywdzonego (listopad), co w myśl poprzedniego stanu prawnego oznaczałoby, że dana osoba nie była konfidentem tajnych służb PRL, jednak kryteria rozpoznawania przeszłości były w pracy IPN odmienne od stosowanych w postępowaniu lustracyjnym: Wałęsa mógłby w myśl sądu lustracyjnego nie zostać ― ale w myśl IPN zostać ― uznanym za ex-konfidenta bezpieki.

W kadencji parlamentarnej rozpoczętej w 2005 r. przystąpiono do dokończenia dzieła dekomunizacji, którego prez. Wałęsa nie podjął, a premier Olszewski nie zdążył należycie rozwinąć. Głównym dokonaniem tego okresu była likwidacja wojskowych tajnych służb, de facto nadal komunistycznych, które, doznawszy powierzchownych zmian, istniały w latach 1990-2006 jako "Wojskowe Służby Informacyjne", i zdemaskowanie ich faktycznej natury, a także powołanie w ich miejsce z początkiem października 2006 r. nowych instytucji (Służby Wywiadu Wojskowego i Służby Kontrwywiadu Wojskowego).

Emocje polityczne, rozgrzane polemiką wokół ujawnienia (pod koniec sierpnia 2006 r.) w wysokonakładowej prasie codziennej informacji o odbywających się w połowie lat 80. rokowaniach Jacka Kuronia z ówczesnym majorem SB Janem Lesiakiem, ale zwłaszcza towarzyszące spodziewanemu opublikowaniu tzw. "raportu Macierewicza", dokumentującego działalność WSI, osiągnęły kulminacyjny przejaw w postaci demonstracji przeciwników rządu Jarosława Kaczyńskiego z 7 października 2006 r. (jest to zarazem rocznica trzech wydarzeń z powojennej historii komunizmu w Sowietach, Polsce i Niemczech).

Wzniecono także nagonkę przeciwko wiceministrowi obrony Macierewiczowi z powodu jego wypowiedzi (z sierpnia 2006 r.) o b. ministrach spraw zagranicznych (sygnatariuszach listu krytykującego prez. Kaczyńskiego) jako o będących w większości agentami sowieckimi (o ile tajne służby PRL były służbami sensu largo sowieckimi, to większość ― pięciu spośród ośmiu ― owych b. ministrów rzeczywiście była w przeszłości tak uwikłana: Krzysztof Skubiszewski, pseud. "Kosk", Andrzej Olechowski, pseud. "Must", Dariusz Rosati, pseud. "Buyer", Włodzimierz Cimoszewicz, pseud. "Carex", oraz Adam Daniel Rotfeld, pseud. "Rauf", "Rad", "Ralf", "Serb"). Raport Macierewicza opublikowany w lutym 2007 roku rzucił nowe światło na powiązanie funkcjonariuszy i konfidentów komunistycznych tajnych służb ze zorganizowaną przestępczością.

W czasie sprawowania władzy rządowej przez PiS nadal trwało jednak umacnianie szczególnych powiązań obronnych Polski z USA w projekcie tzw. "tarczy antyrakietowej" oraz demaskowanie afer. W 2007 roku rozpracowywanie kolejnej afery korupcyjnej, zwanej "aferą gruntową", a rzucającej niekorzystne światło na polityków Samoobrony, spowodowało rozpad trójczłonowej koalicji rządowej (Liga Polskich Rodzin i Samoobrona znalazły się poza koalicją) oraz decyzję o samorozwiązaniu się Sejmu i przedterminowych wyborach parlamentarnych, które odbyły się 21 października 2007 r. Wyniki wyborów: Platforma Obywatelska 41,5%/209 mandatów Prawo i Sprawiedliwość 32,1%/166, Lewica i Demokraci (SLD z Partią Demokratyczną, kontynuacja UW) 13,2%/53, PSL (d. ZSL) 8,9%/31 i Mniejszość Niemiecka 0,2%/1.

Po wyborach powstała koalicja rządowa złożona z PO i PSL i (16.11.2007); premierem został Donald Tuskiem, a wicepremierem Waldemar Pawlak, który rozpoczął odwrót od polityki prowadzonej przez rządy z kadencji 2005-2007. Wśród członków tego rządu w styczniu 2009 r. znalazł się Michał Boni, od 1992 r. znany jako konfident Służby Bezpieczeństwa pseud. "Znak". Odwrót od polsko-amerykańskiego projektu "tarczy antyrakietowej" nastąpił po stronie polskiej wcześniej niż po stronie amerykańskiej. Nowy rząd poświęcił wiele uwagi przejęciu kontroli nad publicznymi radiofonią i telewizją oraz nad Instytutem Pamięci Narodowej. Opublikowane wyniki dociekań historyków z IPN pokazały, że ― wbrew wyrokom sądu lustracyjnego z 2000 r. ― dwaj ex-prezydenci (Wałęsa i Kwaśniewski) jednak byli tajnymi współpracownikami policji politycznej PRL (pseud. "Bolek" i pseud. "Alek", odpowiednio), a w strukturze wojskowej był w przeszłości takowym również przyszły generał i prezydent Jaruzelski (pseud. "Wolski"), zwerbowany jeszcze w czasach stalinowskich przez przyszłego generała i ministra Kiszczaka.

Ostatni okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego był czasem trudnych starań o utrzymanie samodzielnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej, m. in. w odniesieniu do konfliktu rosyjsko-gruzińskiego latem 2008 roku oraz do procedury akceptowania Traktatu Reformującego (zwanego "Lizbońskim") w Unii Europejskiej (ostatecznie ratyfikowanego przez prezydenta 10 października 2009 r.). Znaczącym momentem tego okresu były uroczystości w Gdańsku z okazji rocznicy wybuchu II wojny światowej z udziałem szefów rządów Niemiec i Rosji. Polsce aluzyjnie dano do zrozumienia (wypowiedź Władimira Putina, premiera Rosji), że przyczyną wybuchu II wojny światowej był porządek wersalski, przywracający niepodległość Polsce i innym państwom leżącym na obszarze miedzy Rosja a Niemcami.

Ten okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego został przerwany przez katastrofę w dniu 10 kwietnia 2010 r., kiedy w bardzo niejasnych okolicznościach doszło do śmierci prez. Lecha Kaczyńskiego i wszystkich pozostałych 95 osób znajdujących się na pokładzie samolotu, mającego lądować w Smoleńsku, skąd delegacja polska miała udać się do pobliskiego Katynia na uroczystości upamiętniające wymordowanie przez Sowiety polskich jeńców 70 lat wcześniej. Zginęli najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego, prezes IPN prof. Janusz Kurtyka i różne inne osoby, pełniące ważne role państwowe i społeczne. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, już uprzednio przewidziany jako kandydat Platformy Obywatelskiej w (przewidzianych na jesień 2010 r.) wyborach prezydenckich, z urzędu przejął funkcję tymczasowej głowy państwa jeszcze przed nadejściem oficjalnego potwierdzenia zgonu prez. Kaczyńskiego. Między innymi wszedł w posiadanie aneksu do "raportu Macierewicza" (dot. WSI), z którego ujawnieniem prez. Kaczyński zwlekał. Wkrótce potem dokończono w Sejmie nowelizację ustawy o IPN, będącą w rzeczywistości zemstą PO za ukazanie się książki, obrazującej agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy.

Wybory prezydenckie przyspieszono, obyły się w dwóch turach, w czerwcu i lipcu 2010 r. W drugiej turze Komorowski (z poparciem 53%) pokonał Jarosława Kaczyńskiego, który kandydował zamiast nieżyjącego brata. Platforma Obywatelska de facto przejęła pełnię władzy nad krajem.Autor: Zygmunt Stachowski , | Źródło: Własne

dobre rady z bantustanu, 2009

Zakładanie firmy:
http://www.insomnia.pl/%26gt;%26gt;%26gt;_ZAK%C5%81ADANIE_W%C5%81ASNEJ_FIRMY_W_KILKU_KROKACH_%26lt;%26lt;%26lt;-t608535.html


Siemka ponieważ od 1 marca jestem właścicielem 1-osobowej firmy postanowiłem co nieco pomóc osobom chcącym założyć własną firmę a nie wiedzą co i jak. W końcu każdy z nas może zostać PREZESEM

KROK 1
Pierwsze co musimy zrobić to załatwić wpis do Ewidencji Działalności Gospodarczej.
Miejsce: Urząd gminy lub miasta (gminy lub miasta w którym jesteśmy zameldowani).
Koszt: 100 zł
Papiery: Wypełniamy prosty wniosek na którym wybieramy nazwę firmy, miejsce wykonywania działalności oraz jej rodzaj czyli PKD. Rodzaje działalności można znaleźć tutaj [www.pkd-24.pl] , polecam wybrać jak najwięcej, gdyż nigdy nie wiadomo co będziemy robić jako firma za rok czy za dwa lata, pamiętajcie że są branże gdzie trzeba mieć koncesje (np. sprzedaż alkoholu), wtedy trzeba załatwiać dodatkowe pozwolenia. Na wpis do ewidencji DG czeka się kilka dni, u mnie wyglądało to tak że złożyłem wniosek w czwartek, a do odbioru wpis miałem we wtorek. We wniosku ustalamy termin rozpoczęcia działalności !! ( Radzę dać sobie z miesiąc na załatwienie formalności, zwłaszcza jak ktoś ma mieć kasę fiskalną i VAT !! )

KROK 2

Nadanie numeru REGON przez GUS.

Miejsce: Urząd gminy lub miasta , GUS - miasta wojewódzkie.
Koszt: 0 zł
Papiery: Wniosek o REGON, w którym wypełniamy jaki rodzaj działalności będziemy wykonywać, należy wybrać wiodący PKD, czyli działalność która będzie wiodąca w naszej firmie. Sprawę REGONu można załatwić na 2 sposoby. Jeśli mieszkasz w mieście wojewódzkim to możesz przejść się bezpośrednio do GUS i tam od ręki Ci wydadzą. Drugie wyjście to wypełnienie na miejscu w urzędzie gminy i miasta takiego druku i urząd za nas wysyła ten druk, co prawda trwa to około 10 dni, ale nie musimy się stresować w kolejkach w GUSie. Numer przyjdzie wtedy pocztą.

KROK 3

Pieczątka.

Miejsce: Dowolna firma wyrabiająca pieczątki.
Koszt: 40-50 zł w zależności ile linii tekstu będzie na pieczątce.
Papiery: Wzór pieczątki który sobie możemy ręcznie napisać na kartce. Na pieczątce powinny się znaleźć: nazwa firmy, adres firmy, NIP, Regon i ewentualnie nr telefonu.

KROK 4

Firmowe konto bankowe.

Miejsce: Bank
Koszt: zależny od banku, w moim przypadku 0 zł
Papiery: Wniosek o firmowe konto bankowe, należy już mieć Regon gdyż banki wymagają regonu i wpisu do ewidencji DG aby założyć konto. Osobiście polecam mBank i konto mBiznes, wniosek wypełnia się przez Internet, po czym po kilku dniach kurier przywozi umowę do podpisania. Koszt takiego konta to 0 zł, na dodatek prowadzenie konta jest BEZPŁATNE !! Durne PKO zżera z ludzi po 5 zł na miesiąc za prowadzenie konta !! Paranoja.

KROK 5

Rejestracja w Urzędzie Skarbowym (NIP-1, oraz dla vatowców VAT-R)

Miejsce: Urząd Skarbowy
Koszt: 0 zł gdy nie jesteśmy na VAT, 180 zł gdy firma jest na VAT
Papiery: NIP-1 oraz dla vatowców dodatkowo VAT-R. NIP-1, jest to podanie wszelkich danych o firmie, jakie mamy, tzn, NIP, Regon, nr konta, adres firmy. Ważne przygotujcie do skserowania w US takie dokumenty jak NIP, Regon, umowa o konto, umowa o lokal gdzie będzie firma, lub umowa użyczenia lokalu jeśli macie firmę w domu, a dom jest na rodziców. WAŻNE - przy składaniu tych papierów złożyć należy Oświadczenie o wyborze formy opodatkowania na dany rok (weźcie 2 egzemplarze żeby mieć kopię dla siebie). Wszystko to załatwiamy zanim ruszy firma !! !

KROK 6 (TYLKO DLA FIRM Z KASĄ FISKALNĄ!!)

Zakup kasy fiskalnej i jej fiskalizacja.

Miejsce: Sklep z kasami fiskalnymi i Urząd Skarbowy
Koszt: Duży
Papiery: Gdy już w sklepie zdecydujemy się na dany model kasy i chcemy mieć możliwość zwrotu 50% kosztów zakupu kasy fiskalnej z US. Musimy w US napisać Oświadczenie że z dniem . (tu wpisujemy dzień kiedy będzie fiskalizacja),będziemy instalować kasę fiskalną pod danym adresem. To pismo musi być złożone minimum 1 dzień przed fiskalizacją !! Z firmą która nam sprzedaje kasę umawiamy się na fiskalizację, ja to zrobiłem przed rozpoczęciem działalności (żeby móc korzystać z kasy od 1 dnia). Potem firma ta wystawia nam pismo do US - Zawiadomienie podatnika o miejscu instalacji Kasy Rejestrującej. TO PISMO MUSIMY ZŁOŻYĆ DO US DO 7 DNI OD FISKALIZACJI !!

KROK 7

Rejestracja w ZUS

Miejsce: ZUS
Koszt: 0 zł
Papiery: Druki ZFA, ZUA i oświadczenie z 1 zdjęciem do legitymacji ZUSowskiej. Druki należy złożyć do 7 dni od rozpoczęcia działalności. Czyli już PO starcie firmy. Są one w miarę przejrzyste i proste do wypełnienia, więc nie będę się rozpisywał, BIERZCIE SOBIE PO 2 EGZ. KAZDEGO DRUKU ŻEBY PRZY SKŁADANIU ICH WZIĄĆ KOPIE !!

No i to chyba wszystko co do prowadzenia KPiR i Rejestrów VAT postaram się napisać wkrótce gdyż obecnie sam z tym walczę

W razie jakichś pytań piszcie w tym wątku, postaram się w miarę możliwości odpowiadać. I nie bójcie się zakładać firm, daje to duże możliwości rozwoju i zarobku !!

minner
______________________________
 
"Only the deads will see the end of war"
MODERATOR MILITARIÓW od 2007 :-)
INSOMNIA 2010