n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

piątek, października 14, 2011

W Ę G R Y 2011

Zmiany - Węgry, Islandia... jaki kraj następny?

Węgry 2011

W dzisiejszych czasach nie armia i czołgi podbijają kraje. Taką rolę przejęły międzynarodowe koncerny, a okupowane narody, miast się buntować, są wdzięczne, że mają w ogóle jakąkolwiek pracę
i przysłowiową miskę ryżu.

Węgry, jako pierwsze rozpoczęły narodowy zryw wyzwoleńczy z ekonomicznych kajdan. Węgierski rząd nie zgodził się obłożyć dodatkowymi podatkami obywateli i wpędzić ich w skrajną nędzę, a zamiast tego opodatkował międzynarodowe koncerny, przez co pozbawił je tzw. renty monopolistycznej.

Reżimowe media polskue prawie w całości przemilczały węgierski bunt przeciw współczesnemu neoimperializmowi. Węgry wprowadziły podatek liniowy PIT 16%, CIT 10% oraz podatek bankowy 0,45% od aktywów netto oraz specjalną daninę od firm energetycznych, telekomów i dużych sieci sprzedaży detalicznej. Rodzime, węgierskie firmy nie spełniają kryteriów dochodowych, więc nie podpadają pod tę daninę. Spowodowało to wręcz amok zagranicznych koncernów. Rzeczpospolita napisała: „Szefowie 13 koncernów z Niemiec, Austrii, Holandii, Czech i Francji (m.in. ING, RWE, CEZ, AXA i Allianz) zaapelowali do Komisji Europejskiej, by wytłumaczyła rządowi węgierskiemu, jak ważne dla biznesu są stabilne warunki jego prowadzenia, oraz skłoniła Węgry do wycofania się
z niesprawiedliwych, zdaniem koncernów, dodatkowych obciążeń podatkowych”.

Monopolizacja lokalnego rynku i renta monopolistyczna
Wielkie koncerny zmonopolizowały lokalny, węgierski rynek, przez co osiągały tzw. „rentę monopolistyczną”. Zysk tych koncernów miał się nijak do deklarowanych zysków, na podstawie, których wylicza się CIT. W Polsce również zaobserwowano, iż np. hipermarkety prawie nie wykazują zysku.
W taki sam sposób hipermarkety funkcjonują na Węgrzech.

Każdy ekonomista praktyk wie, że w dobrze zarządzanej firmie zysk brutto, a więc zależny od niego CIT jest kategorią tzw. polityczną, którą można wykazać, lub nie. To tłumaczy, dlaczego Węgry obniżyły stawkę podatku CIT. Rodzime, węgierskie firmy nie miały możliwości ukrycia zysku, więc płaciły wysokie podatki, natomiast koncerny zagraniczne płaciły mało lub prawie wcale. Powodowało to dyskryminację podatkową rodzimych firm. Do tego niska stawka CIT powoduje, że zachodnie koncerny będą miały niską motywację, by te zyski ukrywać przed lokalnym fiskusem.

Miast tego, rząd Orbana wprowadził specjalną daninę zależną od obrotów, a więc niemożliwą
do ukrycia, czym uszczuplił tzw. „rentę monopolistyczną” zachodnich koncernów.

Czego oczekiwały zachodnie koncerny od Węgrów?
Koncerny oczekiwały, że węgierski rząd zgotuje piekło dla obywateli i węgierskich firm. Miało to polegać na radykalnym cięciu wydatków socjalnych, podniesieniu PIT, CIT oraz VAT. Orban miał do wyboru,
albo uczynić Węgrów nędzarzami, albo opodatkowanie monopolistycznych koncernów na Węgrach – wybrał to drugie.

Podwyżka PIT oraz VAT uderza bezpośrednio w obywateli, więc Orban wybrał wyjście pośrednie, neutralne. Zachodnie koncerny nie mogą obejść i ukryć podstawy podatku VAT, więc podwyżka tego podatku do 25% mogła być neutralna dla Węgrów jedynie przy równoczesnej obniżce PIT, co też zrobiono.

Większość europejskich ministrów finansów oraz zachodnie koncerny nawoływały Węgry
do ograniczenia wydatków socjalnych. Tymczasem rząd węgierski wprowadził m.in. udogodnienia społeczne dla matek, wydłużył okres wypłacania zasiłków po urodzeniu dziecka z 2 do 3 lat oraz zagwarantował im ubezpieczenia społeczne w tym okresie.

Rząd Orbana zapowiedział redukcję rozbudowanej biurokracji oraz płac w administracji publicznej. Węgierska biurokracja, podobnie jak polska, terroryzowała małe i średnie firmy, często poprzez nadużywanie prawa. Niskie podatki dla węgierskich firm mają, według Orbana i Fidesz służyć Węgrom, którzy będą mogli rozwijać swoje firmy w sprzyjających warunkach, bez dyskryminacji podatkowej,
co przyczyni się do wzrostu zatrudnienia i wynagrodzeń. Przyjazne prawo podatkowe ma być podstawą wzrostu zamożności Węgrów.

Dla porównania, w Polsce biurokracja od 1990r. uległa prawie potrojeniu, a jej koszt w 2009r. wyniósł 77,6 mld. zł . Redukcja biurokracji tylko o połowę dałaby Polsce w ciągu 20 lat oszczędności równe obecnemu zadłużeniu Polski. Chyba rozumiecie w tej chwili zamiar Orbana odnośnie węgierskiej biurokracji?

Cechy charakterystyczne neokolonii
Neokolonia, to kraj formalnie niepodległy, obywatele mają swobody demokratyczne i wybierają
w demokratycznych wyborach władzę. Własna konstytucja, wojsko, urzędy itd., typowy, niepodległy kraj? Znak zapytania jest nieprzypadkowy, bo w takim kraju własnością obywateli nie jest znacząca część gospodarki! Własność kapitału zagranicznego nie jest równoważona własnością obywateli za granicą. Wskutek tego znacząca część dorobku obywateli nie jest wykazywana w kraju macierzystym, lecz w kraju właściciela lub w raju podatkowym.

Mało tego, w neokolonii posiadanie stałej pracy przez oboje rodziców nie zapewnia wystarczających środków na utrzymanie rodziny. Dotyczy to więcej, niż 50% pracujących. Wyciek owoców pracy obywateli powoduje niedobory w budżecie państwa, jak i w budżetach samorządów. Z czasem takie kraje bankrutują, jak np. Grecja.

Czy Polska jest neokolonią?
Istotna część polskiej gospodarki jest w rękach zachodnich koncernów. Sieci hipermarketów coraz skuteczniej niszczą małe, rodzime sklepy. Dla hipermarketów małe i średnie polskie firmy produkcyjne nie są partnerem, a więc upadek małych sklepów odcina te małe i średnie firmy od rynku zbytu. Rząd wyprzedaje właśnie resztki gospodarki. Dla większości polskich rodzin nawet posiadanie stałej pracy przez oboje rodziców nie wystarcza na utrzymanie rodziny. Jest to ewenement na skalę światową.
Co czwarte dziecko w Polsce jest niedożywione. Pani prof. Staniskisz w jednym z wywiadów w TV powiedziała, że budżet ma większe wpływy z tytułu hazardu, niż ze wszystkich firm z kapitałem zagranicznym razem wziętych. Wynika to z faktu, że zyski wypracowane przez Polaków nie są wykazywane w kraju, lecz poza jego granicami.

Kto wygra – Węgrzy czy neoimperialiści?
Niemieckie i inne koncerny przeciw prawom człowieka i wolnościom obywatelskim? Do podstawowych praw człowieka, m.in. należy prawo do swobodnego podejmowania pracy, także na własny rachunek, inaczej mówiąc prawo do działalności gospodarczej. Wysokie podatki, dyskryminacja podatkowa własnych obywateli oraz nadużycia administracji skarbowej łamią prawa człowieka.

Państwo musi szczególnie patrzeć na ręce wielkiemu kapitałowi. W Polsce powoli wyłania się nagonka na Węgry, na jego świadomych obywateli, którzy dokonali zrywu politycznego i odsunęli od władzy oszustów wyborczych. Węgrzy i Orban są przykładem pierwszego w naszej części Europy narodowego, ekonomicznego zrywu wolnościowego. To pierwsze społeczeństwo w tej części świata, które przeciwstawiło się eksploatującej je oligarchii, kaście urzędniczej, europejskiemu neokolonializmowi.

Węgrzy zasługują na uznanie i są wzorem do naśladowania dla Polaków
Jeśli wygrają koncerny, głównie niemieckie, ziści się ostrzeżenie A. Applebaum. Niemcy są w fazie hegemonistycznej, dokonują jawnej, ekonomicznej kolonizacji słabszych, w tym Polski oraz Węgier. Premier Orban jest porównywany przez jego przeciwników na Węgrzech do Jarosława Kaczyńskiego. Czy Polacy są już gotowi do podobnej, jak na Węgrzech rewolucji, do ekonomicznego zrywu wolnościowego? Czy może będziemy szli, jak barany na rzeź i będziemy potulnie patrzeć, jak co czwarte polskie dziecko żyje w biedzie? Tak naprawdę, w dzisiejszych czasach nikt nie wymaga walki zbrojnej. Nie trzeba karabinów i armat, lecz zwykła karta do głosowania. Tak właśnie zrobili Węgrzy.
A co zrobimy my Polacy?
 


Węgierski rząd jest przykładem, że liberalizm pro państwowy jest ustrojem, którego boją się wszyscy
od komunistów do pseudo liberałów. Rząd obniżył podatki osobiste PIT oraz firmowe CIT. Są to chyba obecnie najniższe stawki w Europie, co powoduje takie nie zadowolenie i protesty europejskich socjalistów obawiających się, że konkurencji ze strony Węgier i korporacji obawiających się utraty zysków i "efektu domina" na innych rynkach kolonialnych.

Jednocześnie rząd nałożył podatki na międzynarodowe koncerny, które podobnie jak i u nas nie płaciły należnych podatków CIT, lub korzystały z przyznanych im potężnych zwolnień podatkowych. Węgierski rząd wie, że każde miejsce pracy w międzynarodowej korporacji, które trzeba dotować z budżetu pieniędzmi podatnika, jest kilka razy kosztowniejsze niż miejsca pracy tworzone przez mały i średni lokalny biznes. Jednocześnie te subwencje na rzecz międzynarodowych korporacji sprawiają, że od razu na starcie drobny i średni lokalny biznes (nie otrzymujący sponsoringu z pieniędzy podatnika) jest
w gorszej sytuacji niż dotowana pieniędzmi podatnika międzynarodowa korporacja.

Dlatego dodatkowe opodatkowanie międzynarodowych korporacji jest tylko próbą urealnienia opodatkowania dla wielkiego biznesu, który dotychczas unikał płacenia podatków i wyrównania szans
z lokalnymi przedsiębiorcami.
Korporacje zapłacą, bo jeśli się zbuntują to na ich miejsce przyjdą nowe, gotowe zając ich miejsce
na nowych warunkach. Mogą też próbować walczyć próbując nacisków narząd przez Brukselę, albo próbując zdestabilizować rząd lub go usunąć (w ostatnich czasach coraz więcej rządów jest usuwanych w wyniku różnego rodzaju "spontanicznie" organizowanych rewolucji).

Pozostaje tylko wierzyć że węgierski rząd ocaleje i dopnie swego. Jeśli mu się uda już nie długo będziemy jeździć do pracy na Węgry czy prowadzić tam biznesy.


Aktualizacja z dnia 03.05.2011
Nowe władze węgierskie mające ogromne poparcie w społeczeństwie - konsekwentnie doprowadziły
do uchwalenia nowej konstytucji. Zgromadzenie Narodowe Węgier uchwaliło ją w drugi dzień Świąt Zmartwychwstania Pańskiego.
Poniżej preambuła nowej konstytucji Węgier:
„Boże, pobłogosław Węgrów"
Narodowe wyznanie wiary

My, członkowie narodu węgierskiego, na początku nowego tysiąclecia, z odpowiedzialnością za każdego Węgra, wyznajemy co następuje:

Jesteśmy dumni, że nasz pierwszy król, święty Stefan przed tysiącem lat osadził węgierskie państwo
na trwałych fundamentach, a naszą ojczyznę uczynił częścią chrześcijańskiej Europy.

Jesteśmy dumni z naszych przodków, którzy walczyli o przetrwanie naszego kraju, jego wolność
i niepodległość.

Jesteśmy dumni z powodu wielkich dzieł duchowych Węgrów.

Jesteśmy dumni, że nasz naród przez stulecia bronił w walkach Europę, a swoimi talentami
i pracowitością pomnażał jej wspólne wartości.

Uznajemy kluczową dla podtrzymania naszego narodu rolę chrześcijaństwa. Szanujemy różne tradycje religijne naszego kraju.

Obiecujemy, że zachowamy jedność duchową narodu, która w wichrach minionego stulecia rozerwana została na części. Narodowości i grupy etniczne żyjące na Węgrzech uważamy za część narodu węgierskiego.

Zobowiązujemy się, że będziemy chronić i pielęgnować nasze dziedzictwo, węgierską kulturę, niepowtarzalny język oraz wytwory natury i dzieła człowieka w rejonie Basenu Karpackiego.

Czujemy odpowiedzialność wobec naszych potomków, dlatego rozumnie korzystając ze źródeł materialnych, duchowych i naturalnych, chcemy dla tych, którzy przyjdą po nas, zachować godne warunki życia.
Wierzymy, że nasza kultura narodowa jest wkładem do różnorodnej jedności europejskiej.

Szanujemy wolność i kulturę innych ludów, staramy się o współdziałanie z każdym narodem świata.
Wyznajemy, że podstawą ludzkiego istnienia jest godność człowieka. Wyznajemy, że wolność człowieka może urzeczywistnić się tylko we współdziałaniu z innymi.
Wyznajemy, że najważniejszymi ramami naszego współistnienia są rodzina i naród, a podstawowymi wartościami naszej jedności pozostają wierność, wiara i miłość.

Wyznajemy, że podstawą siły wspólnoty i poszanowania każdego człowieka jest praca, dzieło ludzkiego ducha.

Wyznajemy obowiązek niesienia pomocy pokrzywdzonym i ubogim.
Wyznajemy, że wspólnym celem obywatela i państwa jest dobre życie, bezpieczeństwo, ład, sprawiedliwość, pełnia wolności.
Wyznajemy, że prawdziwe rządy ludu są tam, gdzie państwo służy swoim obywatelom
i rozwiązuje ich problemy sprawiedliwie, bez nadużyć i stronniczości.

Szanujemy osiągnięcia naszej historycznej konstytucji oraz Świętą Koronę, która ucieleśnia konstytucyjną ciągłość państwową Węgier i jedność narodu.

Nie uznajemy czasowego zawieszenia naszej historycznej konstytucji spowodowanego obcymi najazdami.

Odrzucamy przedawnienie nieludzkich zbrodni dokonanych przeciwko narodowi węgierskiemu i jego obywatelom przez rządzące dyktatury: narodowych socjalistów i komunistów.

Nie uznajemy prawnej ciągłości komunistycznej „konstytucji" z 1949 roku, która była podstawą reżimu, dlatego ogłaszamy jej nieważność.

Zgadzamy się z posłami pierwszego wolnego Zgromadzenia Narodowego, którzy w swojej pierwszej uchwale stwierdzili, że nasza dzisiejsza wolność wyrasta z Powstania 1956 roku.

Uznajemy, że powrót samostanowienia państwowego naszej ojczyzny, utraconego 19 marca 1944 roku, nastąpił 2 maja 1990 roku – w dniu zawiązania się pierwszego Zgromadzenia Narodowego pochodzącego z wolnych wyborów. Ten dzień uznajemy za początek nowej demokracji i konstytucyjnego porządku naszej ojczyzny.
Uznajemy, że po dziesięcioleciach XX wieku, prowadzących do moralnej zapaści, istnieje niezbędna potrzeba duchowej odnowy.
Pokładamy ufność we wspólnie tworzonej przyszłości i w świadomości powołania młodych pokoleń. Wierzymy, że nasze dzieci i wnuki swymi talentami, wytrwałością i duchowymi wysiłkami na nowo uczynią Węgry wielkimi.

Nasza konstytucja jest podstawą naszego porządku prawnego – to umowa między Węgrami, tymi
z przeszłości, z teraźniejszości i z przyszłości.
Jest ona żywą ramą, która wyraża wolę narodu i określa formę, w jakiej chcemy żyć.

My, obywatele Węgier, jesteśmy gotowi budować ład naszego kraju na współpracy całego narodu."

(podkreślenia - Harmonica)
 


Aktualizacja z dnia 28.06.2011
To co się dzieje na Węgrzech, dziwnym zbiegiem okoliczności, nie jest zbyt często omawiane w mediach w Polsce. Węgry, po zdecydowanym zwycięstwie wyborczym Fideszu Viktora Orbana, w kwietniu 2010 roku, stały się nagle passe, mimo tego, że teraz kierują pracami Unii Europejskiej i od tego kraju będziemy przejmowali przewodnictwo.

Orban, tak jak obiecał Węgrom w kampanii wyborczej, konsekwentnie realizuje narodowe interesy
i to mimo tego, że po 8 latach rządów lewicowych, przejął kraj z ujemnym wzrostem PKB, ogromnym deficytem sektora finansów publicznych i programem drastycznego ograniczania wydatków, które zaordynował temu krajowi Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Zdecydował się wbrew podpowiedziom MFW i Komisji Europejskiej na wprowadzenie reform, o których „niezależne media” w Polsce nawet nie chcą wspominać:

1. Zaproponował Węgrom wybór w zakresie ubezpieczeń społecznych - albo zostają w II filarze (nasze OFE) i jednocześnie rezygnują z emerytury państwowej, albo przenoszą zgromadzone tam kapitały do specjalnego państwowego funduszu, który będzie nimi zarządzał. Większość Węgrów wybrała to pierwsze rozwiązanie i w związku z tym wyraźnie zmalały wydatki budżetowe na dofinansowanie systemu emerytalnego.

2. Wprowadził dodatkowe kryzysowe opodatkowanie banków na okres 3 lat, od 2010 do 2012 roku,
w wysokości od 0,15 do 0,5% ich sumy bilansowej. Podobnie na 3 lata podatkiem kryzysowym
od przychodów (czyli swoistym podatkiem obrotowym) zostały opodatkowane: handel wielkopowierzchniowy od 0,1 do 2,5%, telekomunikacja od 2,5 do 6,5% i energetyka 1,05%.

Jednocześnie od 2013 roku stawka podatku dochodowego od firm będzie wynosiła tylko 10% (najniższa w UE, podobną ma tylko Cypr), a w podatku dochodowym od osób fizycznych, którego stawka wynosi 16%, wprowadził ulgę prorodzinną, która pozwala rodzinie z trojgiem dzieci, odliczyć od podatku około 17 tys. zł rocznie (dla porównania ulga na troje dzieci w Polsce wynosi około 3400 zł), co oznacza, że otrzymujący średnie wynagrodzenia rodzice na Węgrzech nie płacą wcale podatku dochodowego od osób fizycznych.

Oczywiście były i decyzje mniej popularne, wydłużenie wieku emerytalnego z 62 do 65 lat czy ograniczenia niektórych wydatków na politykę społeczną, nie uległa również obniżeniu podstawowa stawka podatku VAT, którą do 25% podniósł rok wcześniej rząd lewicowy.

Wszystkie te posunięcia zostały ostro skrytykowane i zarówno przez MFW, KE i wielkie korporacje, zarówno te finansowe, telekomunikacyjne jak i handlowe (te ostanie złożyły nawet skargę w KE),
ale Orban się nie złamał. W rezultacie MFW wycofało się z pomocy finansowej dla Węgier, nie przekazując drugiej transzy pomocy finansowej, w wysokości 10 mld euro, a agencje ratingowe obniżyły poziom ratingu papierów węgierskich do śmieciowego, co spowodowało spadki na węgierskiej giełdzie
i spadek wartości forinta.

Jednak po upływie kilku miesięcy, wtedy kiedy rynki zaobserwowały wyraźną poprawę w węgierskiej gospodarce i finansach publicznych, na giełdę wrócił spokój, forint z powrotem zaczął się umacniać,
a deficyt sektora finansów publicznych na koniec 2010 roku został zmniejszony do 3,8%PKB (w Polsce wzrósł do 7,9% PKB).

3. W tym roku zmieniono konstytucję (zawarto w niej odwołanie do Boga), wprowadzono nową ustawę o obywatelstwie (w wyniku której w ambasadach węgierskich głównie w Europie czeka 2,5 mln kandydatów na nowych obywateli Węgier), a także rozpoczęły się procesy karne ludzi poprzedniego układu władzy, którzy doprowadzili Węgry do tak głębokiego kryzysu.

To wszystko udało się przeprowadzić w niecały rok od objęcia rządów przez Orbana, mimo ogromnych przeciwności zarówno w UE jak i na rynkach finansowych.

4. W ostatnich dniach rząd węgierski odkupił, po blisko roku twardych negocjacji, od Rosjan ponad 20% akcji koncernu naftowego MOL, za blisko 2 mld euro i w ten sposób udało się ich wypchnąć z tego narodowego koncernu energetycznego.

Okazuje się, że nawet będąc członkiem UE, która zdaniem naszych „europejczyków” na nic nie pozwala, można realizować narodowe interesy i to w takim tempie o jakim nam się nie śniło.
Węgry za miesiąc kończą przewodnictwo w UE, na które wydali 1/10 tego co zamierza wydać Polska,
nie wybudowali też „inteligentnego budynku” na siedzibę swojego przedstawicielstwa w Brukseli, za 100 mln zł, gościom z UE, którzy ich odwiedzali w związku z przewodnictwem, wręczali butelkę węgierskiego wina i odpowiednio - albo krawat, albo apaszkę, a nie biżuterię oprawianą w srebro, skórzane teczki
i bączki.
Dzięki temu w procedurze budżetowej na lata 2014-2020, jako niezamożny kraj, będą mogli się ubiegać o większe niż do tej pory pieniądze na politykę wyrównywania poziomu rozwoju, niż taki kraj jak Polska, który jest równie niezamożny, ale szasta pieniędzmi, jakby był arabskim szejkanatem.
Źródło: forum DI




Aktualizacja z dnia 30.09.2011
Wywiad z Miklósem Soltészem, sekretarzem stanu ds. socjalnych, rodzinnych i młodzieży
w Ministerstwie Zasobów Narodowych Węgier (fragmenty)
Rząd Viktora Orbána utrzymuje wysokie poparcie społeczne mimo trudnych reform, które wprowadza od początku swoich rządów. Co decyduje o zaufaniu Węgrów do prawicy?
- Po ośmiu latach rządów socjalistów Węgry zostały dramatycznie zadłużone, rodziny pogrążały się w ubóstwie, a korupcja szerzyła się w bardzo szybkim tempie. Węgrzy zaczęli zaciągać kredyty w innych walutach, aby zapewnić swoim rodzinom mieszkania i domy, ponieważ wcześniejszy program wspierania rodzin, wprowadzony podczas poprzedniej kadencji rządu Viktora Orbána (1998-2002), został zlikwidowany przez socjalistów. Po ośmiu latach ich rządów większość ludzi zrozumiała, że Węgry potrzebują fundamentalnej zmiany. W przeciwieństwie do socjalistów, których polityka obciążała przede wszystkim rodziny, obecny rząd stabilizuje deficyt budżetowy poprzez nałożenie specjalnych podatków na banki i koncerny międzynarodowe. Sięgnęliśmy po ekonomiczne rozwiązania, których wykorzystanie stanowiło do niedawna temat tabu, choć w ślad za nami poszły także inne kraje.

Jakie zmiany cieszą się największym poparciem obywateli?
- Rząd i sekretariat stanu odpowiedzialny za sprawy socjalne, rodziny i młodzieży w perspektywie długoterminowej dążą do kilku najważniejszych celów. Chodzi, po pierwsze, o stworzenie warunków i możliwości do rodzenia i wychowywania dzieci. Dlatego ważne jest dla nas bezpieczeństwo socjalne rodzin, do którego dążymy m.in. poprzez poprawę warunków pracy i stworzenie warunków do godzenia jej z życiem rodzinnym, oraz uelastycznienie przepisów prawa pracy. Wśród przedsięwzięć podjętych przez obecny rząd jest ponowne wydłużenie okresu płatnego urlopu wychowawczego dla matek do trzech lat. Przyznaliśmy też fundusze na zwiększanie opieki pielęgniarskiej. Ponadto rząd wprowadził możliwość przejścia na emeryturę dla kobiet, które mają 40 lat pracy. Zostały też poprawione warunki uzyskiwania pomocy dla obywateli na utrzymanie mieszkań.

Dobra polityka prorodzinna może być zaczynem szerszych zmian?
- Poprawa sytuacji Węgier będzie możliwa tylko wówczas, gdy będziemy pracować dla dobra rodzin i jeśli podporządkujemy wszystkie nasze działania temu celowi - stosując różne rozwiązania - od ulg podatkowych po moratorium na egzekwowanie eksmisji z mieszkań. Jeżeli nadal będziemy tak służyć ludziom, nie mam wątpliwości, że będą nas popierać.

Co jest najtrudniejsze w ratowaniu finansów i gospodarki kraju?
- Najpoważniejszym problemem jest zadłużenie, zwłaszcza to zaciągane w obcych walutach, zarówno przez rodziny, władze samorządowe, jak i inne podmioty w kraju. Światowy kryzys gospodarczy jeszcze bardziej obnażył ten problem, pogłębiając zależność Węgrów od kredytów w obcej walucie. To zaś blokuje rozwój gospodarczy całego kraju. Kolejnym poważnym problemem jest bezrobocie, które poważnie wzrosło za rządów socjalistów.


Premier Węgier Viktor Orban zarzucił w poniedziałek bankierom, że doprowadzili do ruiny Europę i Węgry. Pochwalił przy tym m.in. Polskę, że obroniła mieszkańców przed negatywnymi skutkami zaciągania kredytów dewizowych.
- To era bankierów zrujnowała Europę i Węgry: przez ostatnie 15-20 lat wmawiali ludziom, że jest możliwe zadłużanie się bez żadnych konsekwencji i posiadanie zawsze dostępu do tanich kredytów - oznajmił Orban w wywiadzie dla darmowego dziennika „Metropol”.

- W takich krajach jak Polska i Rumunia rządy położyły kres tej praktyce i ograniczyły dostęp do pożyczek w obcych walutach, ale na Węgrzech rządzący postanowili wspierać banki: wraz ze zmianą rządu (po wyborach w 2010 r.) mieliśmy okazję położyć kres erze bankierów i ochronić ludzi oszukanych z powodu praktyki, która obarczała ich całym ryzykiem i stratami - podkreślił Orban.

Orban zapowiedział w zeszły poniedziałek wprowadzenie możliwości jednorazowej spłaty po preferencyjnym, stałym kursie kredytów zaciągniętych przez osoby prywatne w dewizach, m.in. frankach szwajcarskich. Kwestia kredytów dewizowych jest dla Węgier bardzo istotnym problemem. Ma je 1,2 mln mieszkańców (na ok. 10 mln ludności kraju), a ich suma wynosi 6,3 bln ft (96 mld zł).
 http://www.harmonica.pl/swiadomosc_akcje23.htm

poniedziałek, października 10, 2011

mordercy i matoły

Do nauki, matoły!

Przyszedł wrzesień i cała masa matołów ruszyła do nauki. Większość z nich musi się uczyć, bo albo podlegają obowiązkowi szkolnemu (lub też poborowemu), albo zmuszają ich do tego nadmiernie ambitni rodzice. Ale są też tacy, co koniecznie chcą się uczyć. Na przykład języków.
Wrzesień to też taka pora, kiedy cała banda znajomych matołów zwraca się do mnie - jako do domorosłego, samozwańczego lingwistycznego eksperta - z namolnym pytaniem: w jakiej szkole mam się uczyć angielskiego? Od wielu lat udzielam im tej samej odpowiedzi, ale tym razem udzielę tej odpowiedzi na łamach blogaska, żeby dotarło do większej ilości matołów. Może powinienem to ogłosić na naszej szkapie, ale jeszcze mnie oskarżą o jakieś milionowe machloje i każą oddawać. To już lepiej tu.
Moja niezmienna odpowiedź brzmi: a na cholerę Wam obce języki? Przecież i tak nigdy nigdzie nie pojedziecie, a do sprzedawania buraków na targowisku, coli w spożywczym, ciuchów w Galaksyfie i kredytów w banku w Piździszewie język angielski Wam na pewno nie będzie potrzebny. Do bardziej zaawansowanych rzeczy - typu wrzucanie fotek na naszą-szkapę - też Wam potrzebny nie będzie. Kolejni prezydenci miasta naszego, wizjonersko pływającym ogrodem zwanego, języków obcych nie posiedli, i co? I nic. Marszałkowie, wojewodowie (z pewnymi chlubnymi wyjątkami), ba, premierzy i prezydęci kraju naszego cudownie nad Wisłą i Odrą położonego też językami nie władają. I co? I nic. Dają radę. To i Wy dacie. Zajmijcie się czymś przyjemnym albo bardziej pożytecznym. Albo chociaż po polsku się najpierw porządnie nauczcie mówić, a potem jeszcze czytać i pisać.
Ale jeśli naprawdę cholernie Wam zależy na tym nieszczęsnym, trudnym i do tego kompletnie nieprzydatnym angielskim, to powiem Wam tak: droga przed Wami długa i kręta. Ja się tego języka próbuję - z przerwami - uczyć od ponad 30 lat i nadal niewiele umiem. Na dodatek wciąż wychodzą jakieś kompromitujące braki. Co prawda wiem, co to copywriter, ale nie wiem jak jest po angielsku encyklika i maneż, a ostatnio okazało się, że nie znam poprawnej wymowy słowa longitudinal. Kicha na całego. Więc skoro ja po 30 latach nauki wciąż się kompromituję, to Wy, cioły-matoły, się będziecie kompromitować jeszcze bardziej.
Ja wiem, że córka cioci Halinki mówi biegle trzema językami już po roku nauki w szkole. Syn pani z kiosku też świetnie mówi, bo od roku siedzi w Anglii. Nieważne, w którym więzieniu, ale na pewno mówi doskonale. Ja wiem, że gazety są pełne ogłoszeń szkół językowych, które gwarantują Wam zwrot pieniędzy, jeśli po 3 lekcjach nie zdacie tak zwanego Fersta, czyli FCE (First Certificate in English - to takie świadectwo, które potwierdza, że potraficie mówić na poziomie przedszkolaka, a i tak większość jego posiadaczy pisze sobie w CV, że zna język biegle). Że macie tam 1500 godzin konwersacji za darmo, a nauczyciele skończyli najlepsze wydziały językoznawstwa na kontynencie, mimo że jeszcze nie mają matury. To są wszystko kompletne bujdy. Nie idźcie, matoły, do żadnej szkoły. Szkoły są nudne, nauczyciele (przeważnie z łapanki) nieprzygotowani, nie tańczą na lodzie, nie śpiewają jak gwiazdy, nie opowiadają zajefajnych dowcipów, tylko cholera każą czytać drętwe czytanki, słuchać czerstwych audycji, odrabiać zadania domowe i w ogóle się uczyć. Kompletna strata czasu.
Najlepszą metodą nauki jest metoda praktyczna, zwana przez niektórych learning by doing. Polega ona na tym, że znajdujecie sobie partnera lub partnerkę, dla którego/której pożądany przez Was język jest językiem ojczystym. No i w trakcie codziennych interakcji z tymże partnerem/partnerką uczycie się tegoż obcego języka. Dzięki temu bardzo szybko będziecie znać takie słowa jak pępek, sutek, tyłek i dochodzić. Niekoniecznie jednak dowiecie się, jak wymawiać słowo longitudinal i co to jest copywriter.
Na dodatek w przypadku języka angielskiego jest pewien problem. Angielki są przeważnie tłuste, brzydkie i głupie. Angole - przeważnie nawaleni w trupa. Na dodatek nacja ta już dawno przestała mówić w języku Szekspira, i posługuje się jakimś zmutowanym slangiem. Jest jakaś nadzieja w Jankesach, ale oni są daleko, dolar słaby i nie stać ich na to, żeby do wypasionego kraju nad Wisłą przyjeżdżać, a - co za tym idzie - macie małe szanse, żeby jakiegoś fajnego Jankesa poznać. Albo Jankeskę. Hindusów dużo przyjeżdża, ale ich język z angielskim ma tyle wspólnego, co Bollywood z Guyem Ritchie. Więc jeśli nie macie życiowego farta i nie poznacie jakiegoś przystojnego Maltańczyka albo egzotycznej Filipinki, to ta metoda jest na dłuższą metę raczej mało przyjemna.
Możecie oczywiście znaleźć sobie jakiegoś prywatnego nauczyciela. Też nie będzie tańczył na lodzie, też każe Wam się uczyć, ale zawsze łatwiej się będzie wykręcić z przyjścia na lekcję, kiedy Wam się nie będzie chciało, no i nie będziecie się kompromitować przed całą grupą swoją nieznajomością poprawnej wymowy słowa longitudinal. Ale dobry, prywatny nauczyciel ma jedną wadę - zwykle jest drogi. Więc jeśli nie macie nadzianych starych, którzy będą chcieli wyrzucać masę kasy na Waszą bezskuteczną naukę, to nie jest to droga dla Was.
No dobra, czyli dalej upieracie się, żeby iść do szkoły. W takim razie oszczędzę Wam trudów przedzierania się przez setki ogłoszeń w lokalnych gazetach i nerwowego rozglądania się po transparentach zdobiących szczecińskie ulice. Jest taka jedna szkoła w Szczecinie, którą mogę Wam szczerze polecić. Ta szkoła InterCom się nazywa. Zgoda, tam też nie tańczą na lodzie, tylko każą czytać drętwe czytanki, do tego nazwa szkoły jakaś drętwa. Ale moja matka tam chodziła, i umie już się dogadać po angielsku z egipską recepcjonistką. A zaczęła się uczyć w wieku lat zdaje się sześćdziesięciu. To Wy też może się czegoś nauczycie, pod warunkiem, że nie będziecie czekać do sześćdziesiątki.
Jeśli ktoś podejrzewa, że ten tekst to jakaś kryptoreklama bez pokrycia w rzeczywistości, to zapewniam Was, że moja Ciotka jest naprawdę za.y.ebistą nauczycielką. I na pewno Wam, matoły, powie, jak poprawnie wymawiać słowo longitudinal. No i w ogóle co to cholerne słowo znaczy.
A jeśli ktoś zamiast angielskiego woli się uczyć hiszpańskiego (wiadomo, Hiszpanie są nieco przystojniejsi od Angoli), to może to zrobić w Salamance. Sam się tam uczę, co prawda wciąż umiem niewiele, ale powoli robię postępy. Oprócz nudnych lekcji można tam raz do roku napić się winka, zjeść paellę przygotowaną przez nauczycieli i posłuchać dobrej muzyki na żywo, a od czasu do czasu można też posłuchać nudnych, nieprofesjonalnych, pseudo-hiszpańskojęzycznych opowieści Don Lachmaniego.

niedziela, września 18, 2011

w r z u t a

Grupa trzymająca sondaże Utwórz PDFDrukujPoleć znajomemu

Napisany przez Piotr Lisiewicz, z 08-02-2008 16:51
wejść : 61652
Opublikowane w : Publicystyka, Polityka

Sondaże mogą zniszczyć lub wylansować kandydata na prezydenta, zdymisjonować ministra, a nawet skasować niewygodny telewizyjny program.
Tymczasem w polskich sondażowniach rządzą ludzie z powołanego przez Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym „mundurowego” CBOS, który był orężem generalskiej junty. Dziś zasiadają we władzach OBOP, Pentora, PBS i IPSOS.

Legendarny punkowy zespół Dezerter śpiewał w 1987 r. piosenkę "Szwindel": "Postawią sobie pomnik bohatera/ Wybiorą sobie nowego premiera/ Stworzą nowy system polityczny/ I będą dumni, że jest demokratyczny/ Znowu szwindel szykują nowy/ Znów chcą się dobrać do twojej głowy".
Żyjemy w kraju, w którym demokrację niszczy szwindel. Jest nim przeżarta patologicznymi powiązaniami piąta władza, bo tak nazywa się ośrodki badania opinii publicznej. Władza sondażowni jest ogromna. – Za pomocą sondaży można zniszczyć kandydata na prezydenta lub szanse partii politycznej na władzę. Można zdymisjonować ministra, ogłaszając, że tego chcą ludzie. Można skasować niewygodny program telewizyjny, podając fałszywe informacje o jego odbiorze przez widzów – mówi socjolog, dr Włodzimierz Petroff.
Tam gdzie sondażowiec strzela sobie w łeb...

W 1992 r. w Wielkiej Brytanii wybuchł gigantyczny skandal. Sondażownie przewidywały w wyborach parlamentarnych 2-procentowe zwycięstwo Partii Pracy. Tymczasem wygrali – i to aż 8 procentami – konserwatyści. Przywiązani do demokracji Brytyjczycy uznali, że jest ona zagrożona. Do zbadania skandalu powołano specjalną parlamentarną komisję. Miesiącami, przy udziale najwybitniejszych ekspertów, z chirurgiczną precyzją badano popełnione błędy. Naukowcy opisywali drobiazgowo, punkt po punkcie, wszystkie przyczyny pomyłki. W efekcie skandal do dziś się nie powtórzył i w kolejnych wyborach prognozy były zbliżone do prawdziwych wyników.

W 1995 r. podobne wydarzenie miało miejsce we Włoszech. Jeden z przedstawicieli ośrodków badania opinii publicznie przepraszając za popełnione błędy, udał nawet, że strzela sobie w łeb atrapą pistoletu. Inna agencja wystosowując publiczne przeprosiny, ogłosiła, że rezygnuje z honorarium za przeprowadzone nietrafne badania.

... i tam gdzie jest bezkarny

A u nas? Na tydzień przed drugą turą zeszłorocznych wyborów prezydenckich TVN poinformował za GfK Polonia, że Tusk wygrywa z Kaczyńskim różnicą 24 procent – 62 do 38. W wyborach wygrał Kaczyński, zdobywając ponad 54 proc. przy niespełna 46 proc. Tuska. Oznacza to, że GfK Polonia pomyliła się o... 32 punkty procentowe.

Nikt w GfK Polonia nie popełnił – nawet pozorowanego – samobójstwa. Nie podali się do dymisji szefowie firmy, a badacze zainkasowali pieniądze. Żaden z nich nie trafił za kratki ani nawet na ławę oskarżonych. Bo o ile oszustwa sędziów piłkarskich czy sportowych działaczy nie są już bezkarne, o tyle tych, którzy z premedytacją niszczą wywalczoną w latach 80. przez Solidarność demokrację, nie spotyka u nas nawet ostracyzm.

Elżbieta Gorajewska, rzecznik odpowiedzialności dyscyplinarnej w branżowej Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) robiła wrażenie zaskoczonej, gdy spytaliśmy ją o odpowiedzialność firmy GfK. – To nie jest wina firmy. Ludzie kłamią ankieterom – wyjaśniła rozbrajająco. Dodała, że za czasów jej rzecznikowania nie było ani jednej sprawy dyscyplinarnej dotyczącej sondażu politycznego. Maciej Siejewicz z firmy GfK powiedział nam, że w jego firmie nie przeprowadzono żadnych procedur sprawdzających przyczyny gigantycznego błędu. – Ale zmieniliśmy metodologię badań – dodał.

Polskie sondażownie czują się bezkarne. Jeśli dziennikarz napisze nieprawdę, można pozwać go do sądu. Ale socjolog, który "pomyli się" o 32 proc., zawsze może się czymś wytłumaczyć. Mówi, że ankietowani go okłamali. Albo jakaś ich część, o określonych poglądach, nie chciała z nim rozmawiać. A inni w ciągu tygodnia zmienili zdanie. Socjologowi nie da się udowodnić, że skłamał. Bo kogo powołać na świadków? "Próbę" tysiąca anonimowych respondentów z całego kraju?

Fałszerstwa sondaży wyglądają więc na zbrodnię doskonałą. Ale także najdoskonalszy zbrodniarz, nawet jeśli nie zostawi dowodów, to nie ma szans zatrzeć wszystkich poszlak. Poszliśmy ich tropem. Rozmawialiśmy z dziesiątkami osób z tego środowiska. Zbadaliśmy życiorysy tych, którzy rządzą "piątą władzą".

Kampania reżyserowana przez sondażownie

"Nie załamuj się... Może i przegrałeś wybory... Ale nadal jesteś liderem sondaży!" – taki komiks robił w zeszłym roku furorę w internecie. Kampanie prezydencka i parlamentarna obfitowały w dziwne wydarzenia, których słynny sondaż GfK był tylko ukoronowaniem. Wiele wskazuje, że w czasie jej trwania sztucznie wylansowani przez ośrodki zostali aż dwaj z głównych pretendentów: Tusk i Cimoszewicz.
26 czerwca 2005. Włodzimierz Cimoszewicz kilka tygodni wcześniej ogłosił, że nie będzie startować w wyborach prezydenckich. Mimo to firma Pentor ogłasza wyniki sondażu, według którego... kandydat lewicy cieszy się 22-procentowym poparciem. Dwa dni później Cimoszewicz ogłasza: przekonały go "liczne głosy rodaków". Choć jest człowiekiem skromnym i niepchającym się na stanowiska, to jednak wystartuje.

9 sierpnia 2005. GfK Polonia ogłasza wynik badania, z którego wynika, że nagle mocno skoczyło w górę poparcie Donalda Tuska, który w ciągu trzech tygodni awansować miał z piątego na pierwsze miejsce w sondażu. W lipcu popierało go 8 proc. Polaków i socjologowie nie dawali mu szans na wejście do drugiej tury. Teraz ma mieć aż 24 proc.

15 września 2005. Po wycofaniu się Cimoszewicza PBS ogłasza zrobiony dla "Gazety Wyborczej" sondaż, z którego wynika, że Tusk jest już bliski zwycięstwa w pierwszej turze. Ma mieć poparcie 49 proc. wyborców. Lech Kaczyński nie ma nawet połowy tego – popiera go 22 proc. Z badań PBS ma wynikać, że po wycofaniu się Cimoszewicza może on zyskać całe... 2 proc. Jeszcze dalej idzie "Rzeczpospolita", która ogłasza, że lidera PO popiera 51 proc.

Jeśli wierzyć PBS-owi, Tusk pozyskiwał wyborców w szaleńczym wręcz tempie – w połowie lipca popierało go zaledwie 8 proc., w połowie września – blisko połowa.

W jakich ośrodkach Tusk i Cimoszewicz uzyskali zaskakująco wysokie poparcie? Tusk znakomite wyniki miał w PBS. Prezesem PBS jest Krzysztof Koczurowski. Był on jednym z założycieli Kongresu Liberalno-Demokratycznego, którego działacze – z Tuskiem na czele – rządzą obecnie PO. Zasiadał w zarządzie tej partii, w 1991 r. był jedną z trzech osób, które kierowały kampanią wyborczą KLD.

Z kolei Cimoszewicz sensacyjny wynik uzyskał w kojarzonym z SLD Pentorze. Kto rządzi Pentorem? O tym w dalszej części tekstu.

Jakie skutki może mieć zawyżenie wyniku jednego z kandydatów? W momencie gdy wyborcy nie mają jeszcze sprecyzowanych poglądów, na kogo głosować – olbrzymie. Ludzie wybierają spośród tych, którzy się liczą, a tych wyznacza sondaż. Wybierając, wolą być po stronie zwycięzców. Wielkie znaczenie ma dla nich wybór "zwykłych ludzi", takich jako oni, który pokazywać powinien sondaż. – Wpływ sondaży na politykę jest ewidentny. Zasada jest taka, że jeśli wygrywasz w sondażach i masz aferę u przeciwnika, to powinieneś wygrać – mówi Jacek Chołoniewski z firmy Estymator, współtworzącej Polską Grupę Badawczą, która najtrafniej przewidziała wynik wyborów z zeszłego roku.

Ubocznym skutkiem tego jest wzrost poczucia bezkarności nieuczciwych badaczy. Bo w przypadku mocno nagłośnionego sondażu często się zdarza, że wyniki sfałszowanego badania potwierdzają, choćby częściowo, wyniki innych ośrodków. Bo pierwszy sondaż zdążył już uruchomić lawinę.

Amerykański psycholog społeczny Robert Cialdini przywołuje w swej książce "Wywieranie wpływu na ludzi" szokującą historię sekty Świątynia Ludu w Jonestown w Gujanie. Jak dowodzi Cialdini, jej 910 członków popełniło samobójstwo m.in. dlatego, że uznawali "społeczny dowód słuszności" – widzieli popełniających samobójstwo współwyznawców.

Według Cialdiniego techniki używane przy werbowaniu ludzi do sekty i zmuszaniu ich do posłuszeństwa często nie różnią się od tych, jakie stosują spece od marketingu. Szefom ośrodków badania opinii publicznej idzie o tyle łatwiej, że nie wymagają od wyborców samobójstwa, a tylko oddania głosu na odpowiednią partię polityczną. A może inaczej: samobójcze skutki zagłosowania na partię np. związaną z oligarchią postkomunistyczną są rozłożone w czasie.

Taśmy prawdy i sondażowa ściema

Przykład nieco świeższy. Po emisji taśm Beger Fakty TVN podały, że na PO głosować chce 34,2 proc. wyborców, a na PiS zaledwie 19,2. Jeszcze bardziej zaszalał Pentor, według którego PO wygrywało z PiS 34 do 18,1. – W rzeczywistości notowania PiS spadły o około 2–3 procent – mówi Jacek Chołoniewski z Polskiej Grupy Badawczej, która najtrafniej przewidziała wynik zeszłorocznych wyborów.

W sześć tygodni po sondażach pokazujących około 16-procentową przewagę PiS w prawdziwych wyborach samorządowych padł remis – PO wygrała wprawdzie o 2 proc. w wyborach do sejmików, ale znacznie wyżej przegrała z PiS w powiatach i gminach.

Kto zorganizował dziwny sondaż dla Faktów, pokazujący gwałtowny spadek notowań PiS? Firma SMG/KRC. Była to nie lada niespodzianka, bo ta licząca się na rynku badań marketingowych firma powróciła do badań preferencji politycznych po kilku latach przerwy.
Kim są szefowie SMG/KRC? Prezes tej firmy Krzysztof Borys Kruszewski to syn prof. Krzysztofa Kruszewskiego, słynnego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, organizatora bojówek, które w 1979 r. katowały uczestników spotkań opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych, nazywanego latającym uniwersytetem. W latach 1980–1981 Kruszewski-senior był ministrem oświaty.

Krzysztof Borys Kruszewski podkreśla, że nigdy nie podzielał poglądów ojca. Jego firma została założona w 1989 r. przez grupę młodych absolwentów socjologii i kojarzona była z nowym, "solidarnościowym" rządem. Badania robiła głównie na zlecenie otoczenia premiera Mazowieckiego, ministra Balcerowicza oraz Jeffreya Sachsa, a także zlecane przez Amerykanów. Jak powiedział nam Kruszewski-junior, Amerykanie uważali, że ośrodki, które działały w PRL, są mało wiarygodne. Szukali kogoś nowego i tak trafili do SMG/KRC.

Pułkownik Kwiatkowski i towarzysz Mauzer

Kim są ci, którzy odpowiadają za stan polskiej socjometrii? Aby się tego dowiedzieć, cofnijmy się o 20 lat, do tajemniczej postaci pułkownika Kwiatkowskiego. Nie tego z komedii Kazimierza Kutza. O ile filmowy Kwiatkowski podawał się za oficera UB, to twórca powołanego w stanie wojennym CBOS płk Stanisław Kwiatkowski (dziś znacznie bardziej znany jest jego syn – były prezes TVP Robert Kwiatkowski) usytuowany był w hierarchii władzy PRL znacznie wyżej.

Urodzony w 1939 r. guru polskiej socjometrii od 1973 r. był doradcą ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego. Pozostał nim także, gdy Jaruzelski został premierem. Doradca Jaruzelskiego miał za sobą publikacje wychwalające szybki rozwój Związku Radzieckiego, wygrywającego gdy chodzi o ekonomiczny rozwój ze Stanami Zjednoczonymi.

Stan wojenny stał się okazją do tego, by Kwiatkowski mógł kontynuować swój zawodowy rozwój w nowej instytucji.

W pierwszym numerze "Biuletynu CBOS" (1/85) Kwiatkowski tak opisywał początki tego ośrodka: "Z zamiarem powołania takiej instytucji noszono się już od dawna. Stało się to jednak właśnie w czasie trwania stanu wojennego, co w połączeniu z faktem, że uchwałę w tej sprawie podpisał prezes Rady Ministrów generał armii Wojciech Jaruzelski, ma swoją wymowę. Z urzędu opiekę nad "noworodkiem" sprawują od początku szef Urzędu Rady Ministrów i przewodniczący Komitetu Społeczno-Politycznego Rady Ministrów".

Odnotowywał, że centrum "ma obowiązek pośredniczyć – jak się zwykło mówić – między władzą a społeczeństwem". Stwierdzał też, że "działalność Centrum ma być w swoich założeniach usługowo-użytkowa w stosunku do potrzeb rządu".

Jakie poglądy reprezentował pułkownik? W wydanej w 2003 r. książce "Szkicownik z CBOS-u" Kwiatkowski przedrukowuje swój artykuł z pisma "Tu i teraz" z 2 marca 1982 r. Ale ze skrótami. Pułkownik pomija pewien niewygodny dziś fragment, w którym – dziesięć tygodni po pacyfikacji kopalni Wujek – wyrażał swą aprobatę dla pomysłu walki z opozycją przy użyciu broni palnej: "Zgadzam się w ocenie co do konieczności przeciwdziałania kontrrewolucji. Nigdy zresztą nie było wątpliwości w sytuacjach skrajnych, gdy przeciwnik sięgnął po władzę i gdy zorganizowaną opozycję przełamywano przy pomocy wszystkich środków, którymi dysponuje socjalistyczne państwo. Zawsze, kiedy wymiana zdań przechodziła w wymianę strzałów, «głos zabierał towarzysz Mauzer»".

Główna myśl Kwiatkowskiego była jednak inna: oprócz robienia użytku z towarzysza Mauzera z opozycją trzeba walczyć także intelektualnie. Pułkownik postulował, by opozycję "pozbawiać bazy społecznej", zaś opozycjonistów "dyskwalifikować politycznie, obnażać ukryte intencje, rozbijać logicznie. Tak przecież rozprawił się Lenin z empiriokrytykami".

Zarówno współpracownicy, jak i przeciwnicy podkreślają, że Kwiatkowski wyróżnia się nieprzeciętną inteligencją. Zbigniew Maj, dziś pracujący w OBOP, mówi wprost: – Pracowałem w dziewięciu firmach w tej branży i powiem panu, że prezes Kwiatkowski był z moich szefów najbardziej światłą osobą.

Sondaże pieczone w mundurkach

W czasach telewizyjnych spikerów w mundurach także stworzony przez Kwiatkowskiego w 1982 r. CBOS współtworzyli dobrani przez niego wojskowi. Kwiatkowski zabrał ze sobą z gabinetu ministra obrony Halinę Hałajkiewicz, którą wspomina jako "pierwszego pracownika z legitymacją CBOS". To Hałajkiewicz redagowała "Biuletyn CBOS". Zajmowała się też pisaniem raportów z badań.

Na wojsku Kwiatkowski oparł też jego lokalne struktury, o czym pisze w "Szkicowniku": "Wpadłem na pomysł, że najszybciej i sprawniej będzie, jeśli koordynatorami wojewódzkimi zostaną, przynajmniej doraźnie, oficerowie z Wojskowych Poradni Psychologicznych". Zbigniew Maj wspomina: – Na początku koordynatorzy to byli pracownicy wojska. Oni wynajmowali ankieterów i dostarczali nam wyniki. Nie zawsze byli to fachowcy wysokiej klasy. Ci, co ewidentnie się nie nadawali, później odeszli.
Jak Kwiatkowskiego traktowała władza? On sam pisał w "Polityce" (4.04.1987): "Kiedyś, w początkach działalności Centrum Badania Opinii Społecznej zdarzało się, że pytano mnie o sprawy, które jedno z ministerstw nazywa wewnętrznymi. Mylono mój mundur z innym mundurem, a badania opinii, z innego rodzaju służbą państwową".

Młodzież, partia, Pentor

Kwiatkowski zadowolony był z efektów swej pracy. W 1985 r. meldował: "Jak sądzę, mogę liczyć, że Obywatel Generał uzna zadanie za wykonane". Z notatek umieszczonych w "Szkicowniku": "Kończę rok 1985 w przekonaniu, że wywiązałem się z zadania, jakie otrzymałem w okresie stanu wojennego". Proponuje, że w tej sytuacji może podać się do dymisji. Kwiatkowski znalazł godnego następcę: "Nadmieniłem, że nareszcie znalazłem odpowiedniego zastępcę ds. badań: dr Eugeniusz Śmiłowski «może kandydować na następcę dyrektora»" – odnotował.

Śmiłowski na uznanie zasłużył zapewne jako publicysta związanego z ZSMP pisma "Pokolenia", w którym opublikował artykuł "Młodzież–partia–społeczeństwo", czyli relację z konferencji "naukowej" zorganizowanej w Pokrzywnej przez "Komitet Wojewódzki PZPR w Opolu przy współpracy Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR" ("Pokolenia" 6/83).

Obecnie Śmiłowski jest prezesem Pentora. Przypomnijmy: ośrodka, który opublikował sensacyjny sondaż z Cimoszewiczem jako liderem.
Jaruzelski jak zawsze najlepszy
Także inni byli współpracownicy Kwiatkowskiego odgrywają dziś w ośrodkach badania ogromną rolę. Elżbieta Lenczewska-Gryma jest dziś Liderem Sektora Badań Medialnych w OBOP. W biuletynach CBOS pisała o nastrojach wśród nauczycieli, podkreślając ich poparcie dla władzy: "Spośród instytucji i grup funkcjonujących w życiu publicznym nauczyciele skłonni byli obdarzyć największym zaufaniem Sejm, wojsko, rząd i Radę Państwa (3/4 badanych), następnie związki zawodowe, PRON i PZPR (2/3 badanych), nieco rzadziej Kościół i milicję (w obu przypadkach po 57%) i najrzadziej opozycję polityczną (co 10 badany)" (Biuletyn CBOS 7/86, test pisany razem z Elżbietą Kościesza-Jaworską).
Obecny kolega Lenczewskiej z OBOP Zbigniew Maj poddawał szczegółowej analizie sondaż sformułowany tak: "W wyborach do rad narodowych wzięło udział 75 proc. obywateli. To dużo czy mało?". Dalej padało pytanie, komu to zawdzięczamy oraz kto zyskał na takiej frekwencji. I padały odpowiedzi – wśród nich "władza" oraz "partia".
Reklama
Chcesz dorobić - kliknij

Elżbietę Gorajewską, rzecznik odpowiedzialności zawodowej w OFBOR (wcześniej była jej prezesem), cytowaliśmy na początku tekstu. Jej postawa przestaje dziwić, gdy przeczytamy jej artykuły z lat 80. W jednym z biuletynów obecna szefowa AGB Nielsen Media Research dowodziła, jak popularny w społeczeństwie jest generał Jaruzelski: "Respondenci wybierając z listy zawierającej nazwiska zarówno działaczy państwowych i partyjnych, jak i ludzi związanych z Kościołem, działaczy b. "Solidarności" – tych ludzi, którzy darzą sympatią, najczęściej wskazują na gen. W. Jaruzelskiego – 71,7% i kardynała Glempa – 68,7%". Z badań wynikało, że zdaniem Polaków Jaruzelski przyczynił się do "zachowania suwerenności Polski" (miało tak twierdzić 72 proc.) oraz "zapobieżenia wojnie bratobójczej" (aż 83,1 proc.). Gorajewska konkludowała: "Niekwestionowane są więc dwa osiągnięcia rządu generała Jaruzelskiego: zaopatrzenie rynku i spokój społeczny" (1–2/86).
W innym numerze (3/85) opublikowała tekst "System społeczno-polityczny kraju w ocenie młodzieży szkolnej". Pisała w nim: "Rejestrujemy natomiast spadek krytycyzmu badanych w ocenie 40-letniego dorobku ustroju socjalistycznego w Polsce. (...) Zauważamy również stosunkowo wysokie – zwłaszcza w 1985 r. – na tle innych instytucji i ugrupowań, oceny działalności wojska. Towarzyszy temu brak akceptacji dla działalności nieoficjalnych struktur politycznych – opozycji politycznej oraz spadek ocen pozytywnych Kościoła w stosunku do ocen z 1983 r.".
Beata Jaworska od 17 października jest dyrektorem badań jakościowych w IPSOS. Wcześniej pracowała w Pentorze. Ostatnio przez dwie kadencje zasiadała z nadania SLD w zarządzie Polskiego Radia. W biuletynie opisywała badania "Młodzi o polityce", z których wynikało, że oceniają oni korzystniej milicję niż opozycję polityczną. Jeszcze lepsze notowania miały wojsko i PZPR ("Biuletyn CBOS" 3/87, tekst pisany razem z Elżbietą Gorajewską).
Pluralizm związkowy niekoniecznie
U pułkownika Kwiatkowskiego pracował cały obecny zarząd Pentora – znany nam już Eugeniusz Śmiłowski, Jerzy Głuszyński, i Piotr Kwiatkowski. Głuszyński to były członek Komisji Ideologicznej KC PZPR. W latach 1973–1980 był działaczem SZSP, w którym m.in. przewodniczył Komisji Nauki (dziś byli członkowie tej organizacji tworzą Stowarzyszenie Ordynacka). W PZPR działał od 1978 r. W latach 1984–1986 był członkiem Prezydium Komisji ds. Młodzieży Sportu i Turystyki KW PZPR w Poznaniu. Do wspomnianej Komisji Ideologicznej KC trafił w 1986 r. Działał też w Związku Młodzieży Wiejskiej (ZMW). W latach 1987–1988 był przewodniczącym zarządu krajowego tej organizacji. W wywiadzie dla "Trybuny Ludu" (93/88) Głuszyński mówił: "Jesteśmy dziś jedyną organizacją o charakterze politycznym, powstałą w gorącym okresie posierpniowym, która nie została zawieszona podczas stanu wojennego i która, oczywiście zmieniając się po drodze, dobrze, jak sądzę, wpisana jest w obecny czas dokonujących się zmian". Dodawał, że "sens istnienia związku leży w jego charakterze ideowo wychowawczym i w sferze wychowania musimy przede wszystkim osiągać rezultaty".
W biuletynach są też teksty Małgorzaty Czarzasty – żony Włodzimierza Czarzastego i udziałowca Muzy SA.
W rozmowie z nami żaden z prominentnych dziś w branży byłych pracowników CBOS nie przyznał się do manipulowania sondażami. Elżbieta Lenczewska-Gryma pytana o to, jak wspomina czasy CBOS, odpowiedziała. – Cudownie. To była właściwie pierwsza w PRL możliwość robienia badań nastrojów społecznych.
– Pan chyba dzwoni do nieodpowiedniej osoby, żeby pytać o manipulacje. Ja byłem w CBOS głównym specjalistą – stwierdził Zbigniew Maj. – Żadnych manipulacji nie było, chociaż nie wszystko było publikowane. Były raporty, które otrzymywało tylko kilka osób w państwie, trzymane w szafie pancernej.
Paweł Chełstowski, w latach 80. pracownik CBOS, jest dziś dyrektorem w PBS: – Byłem w CBOS szeregowym pracownikiem. Nikt nie usiłował wpływać na moje badania.
Jerzy Głuszyński, Pentor: To była rzetelna robota badawcza, bez nacisków. Że nie wszystkie publikowano, to oddzielna sprawa.
Na to, jak było w praktyce, wskazują jednak zalecenia KC PZPR. 12 lutego 1985 r. Sekretariat KC ustanowił "zasady informowania o wynikach opinii społecznej". Pod instrukcją podpisało się dwóch członków Biura Politycznego. Według niej uzgadnianiu z odpowiednimi sekretarzami KC w trybie roboczym podlegały "badania dotyczące organizacji i instancji partyjnych" oraz "informowanie o wynikach badań opinii o PZPR", a także "publikowanie wyników badań prognostycznych w odniesieniu do kierunku rozwoju systemu politycznego w kraju".
Niektóre ówczesne wypowiedzi Kwiatkowskiego budzą śmiech. Gdyby wierzyć pułkownikowi, to Polacy bez nadmiernej niechęci odnosili się do... podwyżek. Jak pisał pułkownik w "Polityce" (13.07.1985), 57,5 proc. badanych uznało podwyżkę za nieuniknioną, zaś 41 proc. za konieczną.
CBOS pod wodzą Kwiatkowskiego dotrwał do 1990 r. W 1989 r. centrum zorganizowało osławione badania na zlecenie OPZZ. Wynikało z nich, że Polakom raczej wystarczy jeden związek zawodowy. Kwiatkowski referował na łamach "Res Publiki": "W kwestii pluralizmu związkowego opinie są biegunowo podzielone. Gdyby zrobić ogólnopolskie referendum, przeważałyby o parę procent głosy opowiadających się za jednym związkiem w przedsiębiorstwie. Aż co czwarty Polak nie miałby zdania w tej sprawie".
Od towarzysza Mauzera do GfK Polonia
W 1990 r. Kwiatkowski odszedł z CBOS. Jego miejsce zajęła prof. Lena Kolarska-Bobińska. Ale nie był to koniec kariery pułkownika. "Największe, niezależne, prywatne ośrodki badania w Polsce po 1989 roku tworzyli (od podstaw!) specjaliści z CBOS. Przykładem GfK Polonia i Pentor" – napisze w swojej książce.
Sam pułkownik zaczął tworzyć w 1990 r. firmę GfK Polonia, której dyrektorem był do 1995 r. Dziś mało kto pamięta, że to kolejne dziecko Kwiatkowskiego. Dlaczego? Przez wiele lat GfK nie pojawiała się zbyt często w mediach, bo nie prowadziła sondaży politycznych, a tylko badania marketingowe. Dopiero w ostatnich latach zajęła się polityką, co w branży zostało odebrane jako niespodzianka.
Z jakich ludzi Kwiatkowski stworzył GfK? Odpowiedź znajdujemy na łamach pisma "Brief" (47/2003), w tekście o Elżbiecie Gorajewskiej. "Brief" pisze o niej: "W 1990 r. opuściła firmę. Powód? Z CBOS-u odszedł jego szef, prof. Stanisław Kwiatkowski, który miał stworzyć polski oddział niemieckiego instytutu badawczego GfK. Prof. Kwiatkowski zdołał przekonać część pracowników CBOS-u, aby rozpoczęli pracę w nowej firmie. Wśród tych osób była Elżbieta Gorajewska, która miała zająć się badaniami mediowymi. Ostatecznie, została kierownikiem działu mediów i reklamy firmy GfK Polonia". W GfK pracowała do 1996 r.
Najwięcej plotek w środowisku budzi osoba Marka Markiewicza, dyrektora w GfK Polonia. Markiewicz wyróżnia się tym, że nie jest socjologiem i przed objęciem kierowniczego stanowiska w firmie mało kojarzył się z badaniami. Jest absolwentem Szkoły Głównej Handlowej, a w latach 1980–1990 był doradcą ministra kultury ds. organizacji i zarządzania. Odgrywa też wielką rolę w lobby badaczy – jest członkiem zarządu OFBOR.
Antykomuniści zawsze słabi w sondażach
Polityczne sondaże po 1989 r. to wielka seria wpadek. Ośrodki zgodnie prorokowały, że do drugiej tury w pierwszych wyborach prezydenckich przejdzie Tadeusz Mazowiecki, a nie Stan Tymiński. Według OBOP wyniki miały wynosić odpowiednio: Wałęsa 38 proc., Mazowiecki 23 proc., Tymiński 17 proc. Miesiąc wcześniej – 17 października – prowadzić miał Mazowiecki z wynikiem 29 proc. przed Wałęsą – 24 proc.
Podobnie bywało w wyborach parlamentarnych. W 1993 r. przewidywał, że wybory miała wygrać Unia Demokratyczna z poparciem 17,6 proc. Dostała 5 procent mniej. – Przyjmijmy, że sondaże zwiększyły poparcie UD o 5 procent. Oznaczało to awans z partii przeciętnej na liczącą się najbardziej – mówi Petroff.
Na wyliczanie przykładów nie starczyłoby tu miejsca, ale reguła jest jedna – w sondażach niemal zawsze pokrzywdzone są partie prawicowe, w szczególności opowiadające się za dekomunizacją, lustracją czy walką z układami. Aż do dziś.
Czy to oznacza, że sondażownie kłamią?
Pomożecie? Trudno powiedzieć
– Gierek zmartwychwstał i chce wrócić do władzy. Jeden z ośrodków badania opinii rozpisuje sondaż z pytaniem: "Pomożecie?". Jako że od lat 70. realia się zmieniły, respondenci mają aż trzy możliwości odpowiedzi na pytanie: "Tak, oczywiście", "Raczej tak" oraz "Trudno powiedzieć" – ten dowcip usłyszeliśmy od jednego z socjologów.
Anegdota pokazuje tylko jedną z metod manipulowania sondażami – wpływania na respondenta poprzez treść pytań lub podanych do wyboru odpowiedzi. Wielu z badaczy podkreśla, że metody manipulacji wcale nie muszą być prymitywne. – Polscy badacze są fachowi, gdy chodzi o warsztat, jeśli porównamy ich ze specjalistami z innych krajów – mówi jedna z ważniejszych osób z branży. – I właśnie dlatego wiedzą znakomicie, jak manipulować badaniami. – Fałszerstwa? Nie spotkałem się – śmieje się inny socjolog. – Dobry fachowiec potrafi uzyskać odpowiedni wynik bez wulgarnych fałszerstw.
Nasi rozmówcy opisali nam wiele takich metod. Oto niektóre z nich.
Pytania o politykę trafiają z reguły do tzw. omnibusa, czyli listy kilkudziesięciu pytań, z którymi ankieter przychodzi do badanego. Jeśli pyta o poparcie dla rządu, wynik można łatwo zmienić, umieszczając przed wspomnianym pytaniem inne, które ukierunkują respondenta. Jeśli wcześniej przeczyta on pytania o bezrobocie, patologie, emigrację zarobkową itp., to prędzej zdecyduje się negatywnie ocenić rząd. Jeśli przeczyta o wzroście gospodarczym, udanym pozyskaniu środków z Unii Europejskiej albo sukcesach w polityce zagranicznej, to częściej zaznaczy pozytywną ocenę.
W szczególności w końcówce kampanii wyborczej odgrywają u nas wielką rolę badania telefoniczne – robione na szybko, z dnia na dzień. Według kodeksu międzynarodowego stowarzyszenia ESOMAR, którego przestrzeganiem chwalą się polskie sondażownie, nie powinno się przeprowadzać badań telefonicznych tam, gdzie mniej niż 85 proc. obywateli ma telefony. Tymczasem u nas telefony stacjonarne – których dotyczą badania – ma zaledwie 73 proc. obywateli. Oznacza to też, że mieszkańcy wsi i ludzie starsi są w sondażach niedowartościowani – czyli partie mające wśród nich poparcie wypadną w sondażu słabiej.
W przypadku badań telefonicznych znaczenie może mieć też godzina, o której badacze zadzwonią do respondentów. Inne wyniki osiągną, gdy dzwonić będą w weekend, a inne w ciągu tygodnia. Inne wieczorem, a inne rano.
Podobnie bywa podczas chodzenia po mieszkaniach. Inne wyniki uzyskamy, ankietując mieszkańców bogatej, a inne biednej dzielnicy. Ankieter odwiedzający słynną "Zatokę Czerwonych Świń" w Warszawie z pewnością zawyży wynik postkomunistów.
Pytania o politykę umieszczane są zazwyczaj pod koniec omnibusa, bo badani odpowiadają na nie niechętnie. W efekcie np. połowa z nich jest zmęczona i na nie nie odpowiada. Badania reklamowane jako przeprowadzane na tysiącu respondentów są więc realnie przeprowadzane zaledwie na pięciuset.
Najbardziej znaną, ale i łatwą do wykrycia metodą jest tendencyjne zadawanie pytań. Pytając "Czy jesteś za obniżeniem podatków, które ma się przyczynić do zmniejszenia bezrobocia?" uzyskamy inną odpowiedź, niż gdy spytamy "Czy jesteś za obniżeniem podatków połączonym z obniżeniem zasiłków dla bezrobotnych i przywilejów socjalnych?".
Badania przeprowadzane przez chcących dorobić studentów często w ogóle są fikcją. Nasz redakcyjny kolega Filip Rdesiński, absolwent socjologii, tak wspomina studenckie praktyki w Poznaniu: Kiedy byłem na studiach, chyba w 2002 roku, gmina Tarnowo Podgórne wraz z moim instytutem prowadziła badania na temat jakości zarządzania tą gminą. Większość ankiet studenci wypełniali sami na kolanie w akademiku. Potem widziałem, jak obecny poseł PO Waldy Dzikowski, były wójt tej gminy, ogłaszał w telewizji jej wielki sukces. Przed badaniami oraz po zorganizowano poczęstunek. Badacze dostali m.in. kiełbaski i beczkę piwa.
Metody kontroli uczciwości ankieterów są mało skuteczne. Niemal każdy student spotkał się z propozycją kolegi co do badań marketingowych: "podam twój numer, jakby co, to potwierdź, że wypełniałeś".
Autorytety jako część systemu
Wielką rolę w utrzymywaniu obecnego skompromitowanego systemu odgrywają medialne autorytety socjologiczne. Tak się dziwnie składa, że z reguły stają one murem po stronie sondażowni. Nazwiska komentatorów zapraszanych do ogólnopolskich mediów można wymienić na palcach dwóch rąk: Ireneusz Krzemiński, Lena Kolarska-Bobińska, Andrzej Rychard, Radosław Markowski, Edmund Wnuk-Lipiński, Jacek Raciborski, Tomasz Żukowski.
Tak się też składa, że poglądy wszystkich tych osób, z wyjątkiem może Żukowskiego, mieszczą się pomiędzy SLD (publicysta pezetpeerowskich "Nowych Dróg" Raciborski) a Platformą (były działacz KLD Krzemiński).
Ważniejsze jest jednak co innego: wszyscy, łącznie z Żukowskim, wywodzą się z socjologicznego "środowiska" i nie zrobią koledze krzywdy oskarżając go o nierzetelność.
W kryzysowych sytuacjach, jak ta po zeszłorocznych wyborach, w mediach ukazują się wywiady z autorytetami naukowymi, które także bronią wiarygodności badań. Takie stanowisko zajmowali również cieszący się powszechnym autorytetem profesorowie Mirosława Grabowska czy Antoni Sułek. Ale nasi rozmówcy zwracają uwagę na fakt, że Sułek jest jednocześnie... konsultantem OBOP. – Kiedy słyszę wypowiedzi niektórych profesorów broniących skompromitowanych ośrodków badania opinii, a jednocześnie wiem, że są oni zatrudnieni na etatach w którymś z nich, zastawiam się w naturalny sposób, w jakiej roli występuje ów profesor – autorytetu naukowego czy lobbysty tej branży – mówi dr Włodzimierz Petroff.
Sondażu nie ma bez mediów
Uzdrowienie rynku blokuje jeszcze jeden bardzo istotny mechanizm. W ubiegłorocznych wyborach wyniki najbardziej zbliżone do prawdziwych uzyskało po raz kolejny (co zostało potwierdzone w analizie przygotowanej przez Centrum im. Smitha) konsorcjum Polska Grupa Badawcza. Mimo to sondaże PGB są zdecydowanie słabiej nagłaśniane przez media niż badania firm skompromitowanych. Branża stara się dyskredytować prowadzone przez PGB badania w miejscach publicznych (tzw. metoda "on street"), mimo że dają one lepsze efekty od pozostałych. Ale w praktyce liczą się właśnie te sondaże, które istnieją w mediach. A większość głównych mediów stoi po stronie tych, którzy nie podzielają poglądów PiS o potrzebie rozbijania "układu".
Poszczególne redakcje blisko współpracują z reguły z wybranym ośrodkiem. Geografia rozkłada się tu następująco: PBS współpracuje blisko z "Gazetą Wyborczą" i TVN. "Rzeczpospolita" korzysta z badań GfK. "Dziennik" i "Fakt" oraz TVP korzystają z badań OBOP. "Życie Warszawy" blisko współpracuje z Pentorem. Zaś badania PGB często bywają dyskryminowane (na przykład wiedzą o nich internauci Wirtualnej Polski, rzadziej Interii.pl, aż po całkowitą cenzurę na Onet.pl). Jak wspomina jeden z konsultantów PGB, gdy we władzach Polskiego Radia zasiadała wspomniana wychowanka Kwiatkowskiego Beata Jaworska, zakazywała zapraszania do studia Marcina Palade, współkierującego do niedawna PGB, i prezentowania wyników firmy. Ale PGB nie funkcjonuje nawet w programach informacyjnych TVP Wildsteina!
Czy z sondażową patologią, niszczącą demokrację, da się coś zrobić? Mamy nadzieję, że powyższy pierwszy w polskiej prasie opis stanu faktycznego może się do tego przyczynić. Pozostaje też mieć nadzieję, że wiedza ta może być przydatna dla prywatnych firm, oczekujących od sondażowni uczciwości. – Kiedy Pentor opublikował badania dotyczące Cimoszewicza, zbulwersowani tym byli marketingowi klienci tego ośrodka. Niektórzy mówili wprost, że skoro ośrodek może robić takie numery przy badaniach politycznych, to może ich oszukać, gdy chodzi o badania rynku dotyczące ich produktów – mówi wpływowa osoba w środowisku badaczy.
Ale z pewnością sprawa nie będzie łatwa. – Najgorsze jest to, że wielu młodych socjologów będących wychowankami starej gwardii nie jest wcale lepszych. Można tu mówić o całych "strukturach zła" – stwierdza Włodzimierz Petroff.
16 stycznia 2003 r. w "Gazecie Wyborczej" ukazało się sprostowanie, w którym pułkownik Kwiatkowski bronił rzetelności badań CBOS z lat 80. przed krytykami. Pułkownik napisał: "Właśnie świętowaliśmy 20-lecie powstania Centrum. Okazuje się, że specjaliści z CBOS są dziś na kluczowych stanowiskach w wielu najważniejszych ośrodkach badania opinii i rynku. Wszyscy z dumą mówili o początkach swojej kariery zawodowej i naszym wspólnym dorobku".
Owo sprostowanie było dla mnie inspiracją do napisania niniejszego tekstu. Muszę uczciwie stwierdzić, że teza pułkownika okazała się prawdziwa w stu procentach

Piotr Lisiewicz

piątek, września 09, 2011

N a p a d sowieckiego b a n d y t y ' 39



Co stało się z aktywami II RP po napaści sowieckiej na Polskę w 1939 r.?
Atak wojsk sowieckich na Polskę 17 września 1939 r. był katastrofalny, nie tylko z powodu tego, że zaprzepaścił szanse Polski na kontynuację wojny z Niemcami w oparciu o zasoby zgromadzone na wschodzie, ale przede wszystkim ze względu na rabunek zasobów finansowych i depozytów, w tym złota i kosztowności, które były w posiadaniu instytucji państwowych, banków, osób prywatnych, kościołów. Ile tak naprawdę ukradli sowieci trudno oszacować, ponieważ bardzo mało jest wiarygodnych dokumentów archiwalnych. Polskie zostały bowiem zniszczone przed wkroczeniem sowietów, albo przez nich zarekwirowane i nadal nie są udostępnione historykom. Sowieckich udostępniono badaczom bardzo niewiele. zasoby Wikimedia Commons
Historycy badający powyższy temat, mogą zapoznać się tylko z kilkunastoma dokumentami dotyczącymi agresji sowieckiej na Polskę w 1939 roku, na mocy porozumienia o współpracy z Komitetem ds. Archiwów przy Rządzie Federacji Rosyjskiej. Odtajnione dokumenty rosyjskie dotyczą przypadków rabunków dokonywanych przez Armię Sowiecką na zajętych terenach. Przykładowo w dokumencie z 20 września 1939 roku Lew Mechlis szef sztabu Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej i Floty oraz komisarz armijny 1 rangi pisał w tajnym sprawozdaniu do Stalina m.in. o tym, że w miejscowości Bursztyn „miały miejsce próby rabunku mienia czynione przez czerwonoarmistów” i trzeba było użyć gróźb, aby uspokoić sytuację: „Jedynie groźbą, że będziemy rozstrzeliwać na miejscu, mnie i komandirowi Riabyszewowi udało się powstrzymać tłum czerwonoarmistów”.
Przykładem rabunku środków finansowych przez sowiety w trakcie agresji na Polskę były wydarzenia jakie miały miejsce w Lidzie 18 września 1939 r. Sowieci zagrabili wówczas pociąg z uciekinierami, w skład którego wchodziły również 2 wagony wyładowane depozytami złotymi i srebrnymi, dziełami sztuki, stanowiącymi własność zarówno osób prywatnych jak i instytucji państwowych oraz banków. O sprawie szerzej pisała prasa sowiecka (np. Prawda z 05.10.1939 r.), w tonie propagandowym jakoby - „sowieci uniemożliwili wywóz złota i kosztowności stanowiących własność chłopów i robotników”. Sowieci chwalili się również „spektakularnym sukcesem wojskowym” twierdząc, że zdobyli silnie bronione miasto nagłym nocnym atakiem, co nie miała nic wspólnego z rzeczywistością, ponieważ Lida została opuszczona przez wojsko polskie jeszcze w dniu 17 września popołudniu i 18 września w godzinach przedpołudniowych . Dotyczyło to żołnierzy 3 batalionów Ośrodka Zapasowego 19 Dywizji Piechoty oraz Bazy 5 Pułku Lotniczego. Dowódcą jednego z baonów był kpt. Henryk Jackiewicz. Razem z wojskiem odszedł ostatni transport kolejowy, zawierający, oprócz materiałów wojennych również aktywa finansowe będące w dyspozycji wojska, jak również część depozytów bankowych i osób prywatnych. Transport ten dotarł szczęśliwie do Grodna w godzinach popołudniowych. Niestety następny transport kolejowy, o którym pisała sowiecka prasa nie mógł wyjechać z miasta wskutek zniszczenia torów kolejowych przez lotnictwo sowieckie. Informacje na temat tego transportu są bardzo fragmentaryczne. Opierają się one, na częściowo sprzecznych relacjach podoficera 19 DP Jana Pawlaka i sierżanta podchorążego Zygmunta Prędkiewicza, którzy jako żołnierze niżsi stopniem nie mieli dostatecznych informacji co do charakteru przejętego przez sowietów transportu. Bardziej szczegółowa jest relacja majora Franciszka Walawskiego, oficera 9 Pułku Artylerii Lekkiej z Białej Podlaskiej. Najbardziej jednak wiarygodne informacje dotyczące powyższego zdarzenia znalazłem w pisanych w czasie wojny wspomnieniach pułkownika Zygmunta Blumskiego ps. „Strychański”, aresztowanego przez NKWD 26.09.1944 r., zmarłego w sowieckimmapa Paktu Ribbentrop-Mołotow (Wikimedia Commons) łagrze na Syberii. Natomiast informacje Henryka Jackiewicza „Mariana” Delegata Okręgu Wileńskiego aresztowanego przez NKWD w 1944 r. są mało precyzyjne. Potwierdził on tylko w swoich wspomnieniach pisanych w czasie wojny fakt przejęcia przez sowietów transportu z ewakuującymi się ludźmi i ich majątkiem. Innym przykładem przejęcia środków finansowych przez sowietów jest zajecie przez nich pociągu z ewakuowanymi z Warszawy aktywami Centrali ZUS. Pisałem o tym już wcześniej w: „Finansowym spadku po II RP”. Miało toStalin i Ribbentrop (Wikimedia Commons) miejsce 17.09.1939 r. w okolicach Łucka.
Dzięki heroicznej postawie wielu urzędników państwowych II RP i zwykłych obywateli wiele zasobów finansowych państwa polskiego zostało ocalonych, ukrytych lub wywiezionych za granicę, dzięki czemu nie wpadły one w sowieckie ręce. Przykładem może być postawa wicestarosty nowogródzkiego Wacława Czaykowskiego, któremu udało się dowieźć do Wilna znaczną sumę środków finansowych, które ostatecznie trafiły do tworzącej się pod okupacją sowiecką konspiracji. Fakt ten pokazuje wysoki poziom etyczny wielu przedwojennych urzędników polskiej administracji państwowej. W niejednym innym państwie takie pieniądze, w takim zamieszaniu historycznym, szybko wylądowałyby na zawsze w kieszeni urzędnika. Innym podobnym do opisanego wyżej przypadku jest postawa kapitana intendentury Adama Ludwika Krycińskiego z oddziału wojskowego, który 17 września 1939 roku znalazł się w Tarnopolu, mógł ukryć się w krytycznym momencie wkroczenia wojsk sowieckich do miasta. Nie uczynił tego jednak, ponieważ w powstałym zamieszaniu nie miał komu przekazać powierzonej sobie kasy, zawierającej duże pieniądze państwowe i inne kosztowności. Ukrył je, chociaż w rezultacie dostał się do niewoli sowieckiej i został zamordowany w Katyniu. Na wyróżnienie zasługuje również postawa starosty baranowickiego, zmarłego w Londynie w 1990 r. Karola Wańkowicza. Nie miał czasu ani środków na przeprowadzenie zorganizowanej ewakuacji Baranowic, zaalarmował więc poprzez gminy najbardziej narażonych przedstawicieli ludności polskiej: ziemiaństwo, parafie, nauczycieli, osadników. Zorganizował opiekę nad pozostałymi w mieście urzędnikami i rodzinami ewakuowanych i zapewnił im na jakiś czas pomoc pieniężną. Podjął z Banku Polskiego i zabezpieczył pieniądze i inne aktywa, tak aby nie wpadły w ręce sowieckie.
Najbardziej spektakularną akcję ratowania aktywów II RP przed sowietami była udana akcja zabezpieczenia na miejscu a następnie wywiezienia przez Litwę i Szwecję Pułkownik Michał Rybikowskido Ameryki Południowej (przy współpracy wywiadu japońskiego) depozytów zgromadzonych w wileńskim oddziale Banku Polskiego. Po zajęciu Wilna władze sowieckie zażądały od dyr. Oddziału Wileńskiego Banku Polskiego Jana Oskwarka-Sierosławskiego wydania złota i walut, które przed opuszczeniem Wilna zabezpieczył we współpracy z pracownikami Banku Polskiego i oficerami wywiadu ostatni wojewoda wileński Artur Maruszewski. Było to około 1.5 tony złota i wiele kilogramów kosztowności (głównie FON). Gdy dyrektor nie chciał wypełnić zadania władz sowieckich, został aresztowany i przewieziony do prokuratury wojskowej sowieckiej, gdzie w warunkach bliżej nie wyjaśnionych popełnił samobójstwo, rzucając się z drugiego piętra na bruk podwórka. (por. K. Liszewski [R. Szawłowski] Wojna polsko-sowiecka 1939 r., Londyn 1988). Mimo usilnego śledztwa i wielu aresztowań sowietom nie udało się wpaść na trop ukrytego na terenie wileńszczyzny skarbu, który następnie został wywieziony z Litwy pod koniec 1939 r i na początku roku 1940 r. (w czasie kiedy Wileńszczyzna stała się częścią Litwy). W akcji wywiezienia z Litwy depozytów Banku Polskiego kluczową rolę odegrał Chiune Sugihara wicekonsul japońskiego konsulatu w Kownie, stolicy Litwy. Do zadań mu powierzonych przez rząd należała równocześnie obserwacja ruchów wojsk sowieckich i niemieckich. Chiune Sugihara brał także aktywny udział we współpracy z wywiadem polskim, jako części większej operacji współdziałania polsko-japońskiego (głównie w zakresie wywiadowczym). W listopadzie 1939 nawiązali z nim kontakt oficerowie wywiadu Leszek Daszkiewicz i pułkownik Michał Rybikowski. Zgodził się na pomoc przy wywiezieniu z Litwy ukrytych przez wojewodę Maruszewskiego skarbów. To on skontaktował pułkownika Michała Rybikowskiego z Gustavem Adolfusem Kyrką, który był następnie jedną z osób zabezpieczających ewakuowane depozyty na terenie Szwecji i współpracował w ich dalszej podróży do Ameryki Południowej. (więcej w mojej książce). Kim był pułkownik Michał Rybikowski? As wywiadu polskiego na hitlerowskie Niemcy. W latach 1941-43, będąc zatrudnionym pod fałszywym nazwiskiem w ambasadzie japońskiej w Sztokholmie, zainstalował misterną siatkę wywiadowczą na Niemcy, Finlandię a także na Rosję Sowiecką (więcej w mojej książce). Zebrane wiadomości z Berlina przekazywał do polskich władz wojskowych w Londynie. Wojskową służbę zakończył w randze pułkownika w II Korpusie gen. Andersa. Dwukrotnie był odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy – za rok 20-y i za pracę wywiadu II Wojny Światowej. Zmarł na emigracji w Kanadzie.
Na koniec kolejny bohater, który ratował aktywa II RP. Ostatni prezes Banku Gospodarstwa Krajowego generał brygady dr Roman Górecki. 6 września 1939 r. specjalnym pociągiem prezes Górecki organizuje w kierunku oddziału BGK w Równem na Kresach ewakuację centrali BGK wraz z częścią personelu, środkami finansowymi, najważniejszymi dokumentami i bezcennymi depozytami Biblioteki Narodowej (m.in. Kazania Świętokrzyskie, Psałterz Floriański, rękopisy partytur Chopina) i Biblioteki w Pelplinie (egzemplarz Biblii Gutenberga). Po wkroczeniu 17 września 1939 r. Armii Czerwonej BGK ewakuuje się do Rumunii, a stamtąd do Paryża i Londynu. Na emigracji prezes Górecki zabezpiecza zagraniczne interesy igen. brygady dr Roman Górecki (Wikimedia Commons)zobowiązania BGK, organizuje akcję informacyjną i wydawniczą na temat polityki gospodarczej Niemiec w okupowanej Europie, dla pracowników BGK w kraju, niewoli i emigracji organizuje akcję wysyłania paczek z żywnością i środkami finansowymi, dzięki jego staraniom pracownicy BGK, którzy znaleźli się w Anglii, mają dostęp do bezpłatnych praktyk w brytyjskich bankach. Po odwołaniu przez rząd RP na uchodźctwie we wrześniu 1941 r. ze stanowiska przewodniczącego Komisji do Uregulowania i Załatwiania Interesów Zagranicznych BGK prowadzi m.in. wykłady z bankowości dla polskich studentów w Glasgow, pisze. W 1946 r. wydaje w Londynie książkę „Gospodarczy dorobek Polski w latach 1918-1939” i 9 sierpnia tego roku umiera w Szpitalu Wojennym w Iscoyd Park. Pochowany został na cmentarzu w Whitchurch. Był kawalerem Krzyża Srebrnego Orderu Wojennego Virtuti Militari, Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski, Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski, Krzyża Niepodległości, Złotego Krzyża Zasługi, trzykrotnie Krzyża Walecznych, francuskiego Krzyża Kawalerskiego Legii Honorowej oraz belgijskiego Krzyża Komandorskiego Orderu Leopolda.
Przedstawione powyżej przypadki stanowią tylko wierzchołek góry lodowej bohaterstwa polskich urzędników państwowych, obywateli i żołnierzy, którzy w czasie agresji sowieckiej na Polskę ratowali jej zasoby finansowe. Wielu oddało życie w służbie Ojczyzny. To co nie udało się ukryć, zostało przejęte przez władze sowieckie w październiku i listopadzie 1939 r. w wyniku przeprowadzonej akcji nacjonalizacji i kolektywizacji własności prywatnej państwowej i spółdzielczej, która bardzo szeroko była reprezentowana na tzw. „Polskich Kresach”. Własności tej nie odzyskaliśmy do dzisiaj.
Krzysztof Kopeć
Fragment poświęcony Gen.Góreckiemu został zaczerpnięty z tekstu P. Mateusza Wierzbickiego pt. "Opowiesci z dolnej półki" 
P.S.

środa, września 07, 2011

b. moneta b. Polski

Nikt nie spodziewał się krachu Krach Banku! Co stanie się z Twoimi pieniędzmi, gdy zbankrutuje bank

krach, ruiny fot. johnnyberg / sxc.hu
W USA to już codzienność. A gdyby zbankrutował polski bank? Co stałoby się z Twoimi pieniędzmi? Wyhacz opisuje burzliwą historię hipotetycznego Krach Banku.

Wielkie inwestycje. Reklamy, promocje, coraz bardziej agresywne oferty, rzesze zdobytych klientów. Potem niespodziewane załamanie na odległych rynkach, bankructwo, miliony nieodzyskanych złotych, albo... niespodziewany ratunek.

W nieodległej przyszłości w Polsce. Jest czwartkowy ranek. W sali konferencyjnej jednego z największych banków w Polsce jego prezes Piotr Plajta przemawia do zgromadzonych dziennikarzy.
- Hm, Hm. Zarząd Krach Banku SA chciałby Państwa poinformować, że w związku z nagłymi zmianami w otoczeniu naszej spółki jest ona zmuszona opuścić sferę biznesu Piotr Plajta.
- Czy to oznacza, że bank zbankrutował? - pyta dziennikarz czołowego portalu. Nikt nie odpowiada, ale i tak wszyscy znają odpowiedź. Dziennikarze zaczynają przekrzykiwać się w pytaniach, błyskają flesze...

Bo właściciel wybrał Afrykę

14 miesięcy wcześniej w tej samej sali nastroje były szampańskie. Uśmiechnięci menedżerowie wznosili toast, bo  jeden z większych polskich banków - Krach Bank - został przejęty przez duży bank inwestycyjny z Europy Zachodniej.

Plany były spektakularne. Ogromne inwestycje w nowe placówki, wzrost zatrudnienia, ekspansja na rynku bankowości prywatnej i przedsiębiorstw.

Wszyscy znali na pamięć reklamę Krach Banku do znudzenia pokazywaną między "Sportem" a "Pogodą". To był pierwszy w historii klip, w którym kupieni z reklam konkurencji Marek Kondrat, Piotr Fronczewski i John Cleese spotkali się z Dodą.

Krach Bank przedstawił "najlepszą ofertę kredytową na rynku". Pożyczkę od ręki mógł dostać każdy. "Pieniądze w 30 sekund" - brzmiał jeden ze sloganów.

Nikt nie zauważył niepokojących wiadomości ukrytych gdzieś na giełdowych stronach portali. Kogo obchodziłyby kłopoty na afrykańskim rynku nieruchomości albo spadek cen domów w Indiach? Jak się wkrótce okazało, miały one decydujący wpływ na przyszłość milionów Polaków, którzy powierzyli swoje pieniądze Krach Bankowi. Gdy to zrozumieli, było już za późno.

Zagraniczny właściciel Krach Banku ostro inwestował na wschodzących rynkach. Stał się właścicielem największych banków w Indiach i Nigerii. Gdy perły w koronie koncernu znalazły się w tarapatach, zarząd podjął decyzję, że to właśnie je trzeba ratować.

Tymczasem w Polsce ceny mieszkań zaczęły gwałtownie spadać. Część z biedniejszych kredytobiorców nie miało za co spłacać kredytów. Szczególnie tych zaciągniętych we frankach, bo cena tej waluty wzrosła w ciągu kilkunastu miesięcy z 2 do 3 złotych. Razem z nią raty kredytu.
Wzrosła liczba osób, które nie mogły, albo zwyczajnie nie chciały już płacić rat. Krach Bankowi zaczęło brakować gotówki. Wtedy, to była środa, w głównym wydaniu Wiadomości TVP pojawiła się plotka, że bank ma problemy z płynnością finansową.
Pół godziny później strony internetowe banku padły z przeciążenia. Następnego dnia przed oddziałami ustawiły się kolejki przerażonych klientów. Niestety żadnej z placówek nie otwarto.

W warszawskim parku wściekły tłum zlinczował biegacza, który w koszulce z logiem Krach Bank, przygotowywał się do maratonu...

Nikt nie spodziewał się krachu Krach Banku.

Gdzie są moje pieniądze?

Oczywiście, że wiem. Że tysiące innych klientów w ten sposób straci swoje oszczędności? Trudno, dla mnie najważniejsze jest odzyskać swoje.

Napisał na swoim blogu Jan Samolub, jeden z niewielu klientów Krach Banku, którym udało się wypłacić w środę wieczorem pieniądze z Krach Banku. Co stało się pamiętnej nocy z środy na czwartek?

Gdy zarząd Krach Banku zgodnie z procedurą powiadomił Komisję Nadzoru Finansowego, ta natychmiast podjęła decyzję o zawieszeniu działalności spółki. Od tego momentu klienci nie mają już dostępu do swoich pieniędzy. Nie mogą przelać swoich środków na inne konto.

Zgodnie z polskim prawem, jedyną transakcją, jaką mogą dokonać to... przelew na konto Urzędu Skarbowego. Co bardziej oczytani klienci Krach Banku przelewają wszystkie środki na konto fiskusa. Na zaś. Minister finansów jest wniebowzięty. Obiecuje, że nadwyżkę wpływów przeznaczy na rewaloryzację emerytur.

W piątek nagłówki wszystkich gazet pytają:

Czy klienci Krach Banku odzyskają swoje pieniądze?

- Trzymałem w Krach Banku wszystkie oszczędności swojego życia. Odkładałem na emeryturę. Jak mam odzyskać stracone pieniądze? Czy mam szansę odzyskać wszystko? - piszą czytelnicy najpopularniejszego serwisu w kraju.

Wyhacz.pl kieruje wszystkie te zapytania do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, instytucji, której zadaniem jest wypłacanie pieniędzy klientom upadłego banku. Można liczyć na zwrot pieniędzy razem z odsetkami, ale... tylko do określonej kwoty. I tu zaczynają się schody.

Pan Adam Stratny, emerytowany oficer Wojska Polskiego, miał łącznie w Krach Banku 500 tys. złotych oszczędności. Nigdy nie lubił grać na giełdzie. Szczególną satysfakcję miał kilkanaście miesięcy temu, gdy koledzy piloci, urodzeni gracze, utopili dziesiątki tysięcy podczas głębokiej dwuletniej bessy. A wcześniej śmiali się z niego i mówili: "Kto nie kupił akcji, przegrał  życie".

Pan Adam twardo mroził fundusze na lokatach i zarabiał (właściwie to oszczędzał, ale bez strat). W dniu bankructwa Krach Banku miał 480 tys. oszczędności na lokatach - na wnuki - i 20 tys. na ROR, na wakacje.

Niestety, z tej kwoty dostanie tylko... 81,4 tys. złotych. Dlaczego tak mało? Bo BFG gwarantuje tylko zwrot kwoty nie przekraczającej równowartość 22,5 tys. euro. Klient bankrutującego banku może liczyć na 100 procent wkładu, ale tylko od depozytów nie większych niż 1000 euro, między 1 tys. a 22,5 tys. euro dostanie 90 proc. kwoty. Każda złotówka powyżej tej kwoty - przepada.

Szczęście w nieszczęściu pana Adama i tysięcy innych klientów był fakt, że w dniu upadku Krach Banku złoty był wyjątkowo słaby - 1:4 w stosunku do euro.

Dopiero, gdy sąd ogłosi upadłość banku, pan Adam będzie mógł starać się o swoje pieniądze, na podobnych zasadach, co każdy inny wierzyciel bankrutującego przedsiębiorstw.
 
Przerażonym klientom innych banków Wyhacz.pl radzi: Trzymajcie mniejsze kwoty w różnych bankach, w ten sposób "kwota" gwarantowana obejmie większą część, albo wszystkie wasze oszczędności.

Ostatnia deska ratunku

Kiedy klienci szukają sposobu na odzyskanie pieniędzy utopionych w Krach Banku, premier wraz z prezesem NBP zastanawiając się, co zrobić z upadłą spółką. Poufnie kontaktują się z szefami innych największych banków. Trzeba za wszelką cenę zapobiec panice, tak by Krach Bank nie pociągnął za sobą wszystkich.

Bo, chociaż prawo w każdym cywilizowanym kraju przewiduje upadłość banku, jak każdej innej spółki, wiadomo, że nie dotyczy to największych. Szczególnie największych banków.

1. Northern Rock - piąty co do wielkości bank w Wielkiej Brytanii od połowy 2007 roku miał poważne problemy finansowe. Gdy znalazł się na granicy bankructwa, 17 lutego 2008 rząd ogłosił, że bank stanie się własnością Jej Królewskiej Mości, czyli zostanie znacjonalizowany.

2. W piątek 14 marca amerykański bank Bear Stearns poinformował o problemach z płynnością finansową. W sobotę, okazało się, że praktycznie zbankrutował. W niedzielę większy konkurent JP Morgan, sam w ogromnych finansowych tarapatach, kupił za bezcen Bear Stearns. Pieniądze - 30 miliardów dolarów - dostał od Fed.

3. Fannie Mae i Freddie Mac - spółki notowane na giełdzie, których zadaniem jest udzielanie gwarancji na rynku kredytów hipotecznych - od roku kuleją. W lipcu kurs ich akcji załamał się i znalazły się na krawędzi. Rząd i Fed dawna pomagają im jak mogą. Teraz rozważają nacjonalizaję spółek.

4. 11 lipca rząd amerykański przejął kontrolę nad kalifornijskim bankiem IndyMac. Spółka, która specjalizowała się w ryzykownych kredytach mieszkaniowych stała się niewypłacalna. Z dnia na dzień zamknięto oddziały oraz zablokowano bankomaty IndyMaca. Czy oznacza to, że bank splajtował? Prawie przed bankructwem uratował go rząd. Przejął wart 32 miliardy dolarów bank.

Kryzys nadciąga z zachodu

To tylko wizja przyszłości. Na razie w Polsce spokój, ale na Zachodzie już szykują się do Krachu. Sondaż opublikowany niedawno przez firmę badawczą Harris Interactive pokazuje, że Amerykanie i mieszkańcy Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, i Hiszpanii przestali ufać bankom.
Ponad jedna trzecia Włochów i Hiszpanów jest "bardzo zaniepokojona" tym, że może stracić swoje oszczędności w wyniku załamania się systemu finansowego w ich krajach. 
Mniej więcej połowa ankietowanych Niemców i Francuzów stwierdziła, że spodziewa się krachu. Najwięcej z nich twierdzi, że nastąpi on w ciągu pięciu najbliższych lat. Tylko od 10 do 20 procent respondentów uważa, że krach ich ominie.
Chociaż polskie banki, dzięki temu, że wciąż pozostają w tyle za zachodnimi, uniknęły konsekwencji kryzysu sub-prime, nie są bezpieczne. Firma konsultingowa Ernst&Young ostrzegła je niedawno przed zbyt lekkomyślnym udzielaniem kredytów klientom.
W sytuacji, gdy  ich ilość kredytów wielokrotnie przewyższa ilość zdeponowanych w kasie banku oszczędności klientów, ryzyko niewypłacalności rośnie. Wszystko zależy od tego, czy kredytobiorcy będą chcieli i będą w stanie spłacać pożyczki. Jeśli okaże się, że mają z tym trudności, grozi nam katastrofa...

Oświadczenie BRE Banku w sprawie "kradzieży stulecia"

Mamy już ponad 10 tysięcy punktów cashback

Tajemnicza kradzież. Wyjęli trzy miliony z nocnej wrzutni banku

Zalegasz z ratą? Bank sprzeda twój dług windykatorom

UOKiK: Podczas fuzji Pekao naruszył interesy klientów