n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, marca 08, 2010

Banditstaat " RP " The Mikolaytchik story

Mikołajczyk - kulisy ucieczki
Prawie sześćdziesiąt lat temu, 20 października 1947roku, o godzinie osiemnastej trzydzieści Stanisław Mikołajczyk, jeden z głównych aktorów polskiej sceny politycznej lat 1943 – 1947, rozpoczął ucieczkę z kraju. Od tamtego dnia trwa spór polityków, historyków i dziennikarzy, dotyczący nie tyle technicznej strony ucieczki, ile ustaleń faktu, czy desperaci akt byłego premiera rządu na emigracji, byłego wicepremiera i ministra Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej i członka Krajowej Rady Narodowej, prezesa Polskiego Stronnictwa Ludowego – był suwerenną decyzją polityka, któremu udało się zmylić czujność bezpieki, czy też była to inspiracja funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, nie wykluczone, że zlecona przez samego J. Stalina.
Życie i działalność Mikołajczyka pozwalają przypuszczać, że polityk ten dobrze wiedział, jaka jest taktyka i strategia Stalina, który walcząc o rangę imperium sowieckiego bezwzględnie grał polskimi komunistami, czasem ich wyrzynał, a niekiedy dowartościowywał mirażem, że coś od nich zależy. Prezes PSL przejrzał też zapewne polskich komunistów, którzy udawali, również przed sobą, że coś mogą. Byli przecież znakomitymi udawaczami.
Być może, za cenę upokorzeń osobistych, których prezesowi PSL nie szczędził owładnięty marksistowskim mesjanizmem i leninowską bezwzględnością Gomułka, Mikołajczyk postanowił podjąć wezwanie i wejść do gry, nie mając żadnych asów w rękawie. Bo przecież wiedział, że na Zachód liczyć nie może. Polska już wcześniej została sprzedana. Zaryzykował więc i przegrał, gdyż od początku nie miał żadnych szans. Mikołajczyk walczył o wolność dla swojej partii, dla chłopów. I choć zapewne nie znał słów Stalina, że: wolne chłopstwo, to koniec ich [komunistów] władzy, dzień bez terroru jest niebezpieczny, dwa dni bez terroru oznaczają śmierć partii, to z terrorem stykał się na co dzień. Świadczy o tym jego Diariusz, wedle płk. M. Wieczorka, życzliwie prowadzony w dwu egzemplarzach [jeden dla szefa, drugi dla bezpieki] przez Marię Hulewiczową, zaufaną osobistą sekretarkę byłego premiera, następnie żonę płk. Janusza Przymanowskiego.
Z tych zapisków widać, jak długo prezes PSL łudził się, że postanowienia jałtańskie Wielkiej Trójki będą chociaż w części zrealizowane przez komunistów. Mikołajczyk liczył na wybory. Teoretycznie miał do tego prawo, wiedział, że ludzie będą na niego głosować. Na moment tylko zapomniał o o tym, że: Nie ważne kto jak głosuje, ważne kto i jak liczy głosy. Przekonawszy się, że nie ma już najmniejszej możliwości oddziaływania na bieg wydarzeń, podjął zapewne najdramatyczniejszą decyzję swojego życia.
I w tym miejscu rodzą się wątpliwości natury moralnej – czy niekwestionowany przywódca ruchu społecznego ma prawo, w momentach śmiertelnie niebezpiecznych, opuścić swoich towarzyszy ratując własną skórę? Stanąwszy przed alternatywą: śmierć w kraju lub życie na Zachodzie, wybrał życie. Uciekł. Nie dał się zabić. Nie chciał powiększać panteonu bohaterów narodowych. Czy można go za to winić?
Pierwszy, głos w sprawie ucieczki zabrał najbardziej zainteresowany, czyli sam Mikołajczyk, Dwa miesiące po rejteradzie zaczął publikować w ponad stu dziennikach amerykańskich swoje wspomnienia, zebrane następnie w książkę The Rape of Poland. Jeden z rozdziałów Mikołajczyk poświęcił na opis samej ucieczki. Do dziś nie wiadomo, dlaczego to zrobił. Cały rozdział jest bowiem zmyślony od A do Z i bardziej przypomina fragment sensacyjnej powieści szpiegowskiej napisanej w dobrej socrealistycznej formie, niż rzetelne przedstawienie faktów, którego od tej klasy polityka należało się spodziewać.
Rzecz jasna, że w roku czterdziestym ósmym Mikołajczyk nie mógł przedstawić całej prawdy związanej z ucieczką, aby nie narazić osób, które mu pomogły opuścić kraj. Ale w takim razie dlaczego sprawy samej ucieczki nie pominął w ogóle? Dlaczego łgał jak najęty, licytując się z autorami tandetnych powieści wagonowych?
Nie można wykluczyć, że uciekinier chciał przyciągnąć czytelników zachodnich sensacyjno-przygodową konwencją wspomnień. Byłby to jednak chwyt co najmniej ryzykowny, albowiem autor-polityk, raz przyłapany na kłamstwie stawia pod znakiem zapytania wszelkie inne wywody, chociażby najprawdziwsze.
Mikołajczyk nigdy nie wyjawił powodu, dla którego wymyślił całą historię. Czy więc wolno przypuszczać, że były premier aż do śmierci nie poznał całej prawdy związanej z owym, być może najtrudniejszym dniem w swoim życiu, w którym podjął dramatyczną decyzję o ucieczce?
Prezes PSL, mimo pewnych, śladowych usług oddanych Stalinowi, które posłużyły generalissimusowi do realizacji planów w stosunku do Polski, zapewne nie miał złudzeń, że w tym czasie jego ucieczka posłuży reżimowi do generalnej rozprawy ze stronnictwem, z tysiącami oddanych mu działaczy. Nie mógł nie brać pod uwagę, że dezercja pozwoli grupie frakcyjnej stronnictwa, z Józefem Niećką, Czesławem Wycechem, Janem Madejczykiem, Kazimierzem Banachem i Janem Dąbskim, przejąć władzę, aby wieść PSL na sznurku komunistów.
O czym myślał dekując się w amerykańskiej ciężarówce? Może jawiła mu się przed oczami inna ucieczka, innego polityka, którego nienawidził całym sercem? Przecież osiem lat przed wypłynięciem Mikołajczyka w świat, w nocy z siedemnastego na osiemnasty grudnia 1939 roku Polskę opuszczał marszałek Edward Rydz-Śmigły. Marszałek zostawiał kraj i wojsko na łup Hitlera i Stalina. Prezes PSL zostawiał kraj i stronnictwo na łasce Stalina i jego namiestników. Co do tego nie mógł mieć żadnych wątpliwości, czemu dał wyraz w licznych publikacjach. Uciekając chciał być głosem tych, którzy pozostali w kraju i którzy: ..muszą milczeć i tych, których przeznaczono na zagładę… - wyjaśnił w swojej książce.

Niezależnie od tego jaka jest prawda związana z ucieczką prezesa PSL, to peerelowscy kaligule nie byliby sobą, aby sprawy ucieczki nie wykorzystać propagandowo. Pod tym względem dzisiejsza Grupa Trzymająca Władze i jej kamaryla, mimo naśladownictwa metod [np. sejmowe komisje śledcze, rewelacje z billboardami, dziadkami w Wehrachcie itp.] musi się jeszcze sporo nauczyć. Ekipa Bieruta et consortes miała perfekcyjnych nauczycieli. I tak lekcji fałszowania wyborów udzielała jej, przysłana przez Stalina grupa płk. Arona Pałkina [przy referendum 4 X TAK], bolszewickiego ciągu na zaplutych karłów reakcji i wrogów ludu pilnowali doradcy sowieccy w MBP [ok. 1000 funkcjonariuszy NKWD], odkomenderowani funkcjonariusze NKWD [ok. 500 oficerów] i Armii Czerwonej [ponad 21 tys. oficerów] oraz tzw. upolaczeni ruscy [obywatele ZSRR udający Polaków]. W tej sytuacji wybory do Sejmu sfałszowano już własnymi siłami, w czym spora zasługa płk J. Bristigerowej, trudzącej się nad wydaniem Instrukcji w sprawie założenia teczek obserwacji obwodów wyborczych do Sejmu Ustawodawczego. Jak z tego widać gra teczkami i inne “cyrki”, to także nie wymysł III & IV RP.
Wracając do sprawy ucieczki warto przypomnieć jeszcze broszurę: Przyczyny ucieczki Mikołajczyka. Zatajony dokument. Rewelacyjne zaznania [WKW, Poznań 1947]. Jest to klasyczny przykład propagandowego wykorzystania socjotechniki do mieszania ludziom w głowach. W broszurze czytamy m.in.: Naród polski może wiele przebaczyć, mściwość nie leży w naszym charakterze. Nie przebaczymy jednak nigdy zdrajcom, tym, którzy dla jakichkolwiek względów czy rachub poszli na obcą służbę, przeciwko własnej Ojczyźnie. […] Aż po ostatni okres hitlerowskiej okupacji naród polski wyrzucał ze swego łona zdrajców, którzy na obcy rozkaz podnosili rękę przeciwko własnej ojczyźnie. Do tego spisu przybyło dziś imię Mikołajczyka. Pokryje je wieczna niesława i niepamięć narodu.
Gdy się dziś słucha A. Macierewicza, “lecącego” w telewizji ze skrótami myślowymi, wystarczy słowo “hitlerowskiej” zamienić na “sowieckiej”, aby zrozumieć skąd orator czerpie wzory oskarżając byłych ministrów spraw zagranicznych o agenturalność na rzecz Sowietów.
W sprawie ucieczki prezesa PSL, mimo wielu badań naukowych, dochodzeń archiwalnych, śledztw dziennikarskich itp. tylko jedno jest pewne – ucieczka nie była dziełem przypadku. Dużą rolę odegrały w niej służby specjalne co najmniej czterech państw: USA, Wielkiej Brytanii, ZSRR i PRL. Istnieją uzasadnione powody, aby sądzić, że cała akcja była starannie obmyślaną grą bezpieki. Ale uprawnione jest i zdanie przeciwne.
W archiwach popeerelowskich brak kompletnych dokumentów i niezwykle trudno oddzielić informacje prawdziwe od dokumentów wykonanych w celu dezinformacji i dezintegracji przeciwnika politycznego. Była radosna twórczość, a wyszło jak zawsze. Prawdziwe działania służb specjalnych maskowano wrzawą propagandową. Temu służyła m.in. Powołana przez Sejm Specjalna Komisja Sejmowa, której przewodniczył Zenon Kliszko, wieloletni totumfacki Gomułki. Komisja ustaliła, że: S. Mikołajczyk dopuścił się zdrady Państwa i Narodu, skazał się na wieczną banicję z łona społeczności polskiej.
Reprezentanci “łona społeczności polskiej” wnieśli, że: Wysoki Sejm raczy powziąć następujące uchwały: 1. Sejm Ustawodawczy R.P. pozbawia Stanisława Mikołajczyka mandatu poselskiego. 2. Sejm Ustawodawczy R.P. wzywa Rząd R.P. do pozbawienia S. Mikołajczyka obywatelstwa polskiego. 3. Sejm Ustawodawczy R.P. pozbawia mandatu poselskiego posła Stefana Korbońskiego jako współuczestnika ucieczki S. Mikołajczyka. 4. Sejm Ustawodawczy R.P. wyraża zgodę na wydanie władzom sądowym posła Wincentego Bryi.
Sejm raczył powziąć stosowne uchwały, rząd pozbawił Mikołajczyka obywatelstwa, ale i tak najwięcej pracy miała bezpieka. Rozpoczynała się gra o rozbicie ruchu ludowego na emigracji. W kraju PSL już dawno był zimnym trupem, jak Titanic.
Oficjalnego stanowiska władz peerelowskich w sprawie ucieczki nie warto brać pod uwagę, bo to propagandowy kit obliczony na dezinformację i dezintegrację społeczeństwa. Aczkolwiek, śledząc niektóre przedsięwzięcia z cyrku politycznego IV RP, niektóre sztuczki wydają się nam jakby znajome.
W tej sytuacji jako drugi głos w sprawie ucieczki można potraktować relacje ambasadora USA w Polsce Stantona Griffisa, który dziesięć lat po publikacji Mikołajczyka ogłosił tajne sprawozdanie. Wedle amerykańskiego dyplomaty, ucieczkę szefa PSL zorganizowali pracownicy ambasady i miała ona zupełnie inny przebieg, niż podaje to sam uciekający.
Wprawdzie wiele faktów wskazuje na to, że tak Stany Zjednoczone, jak i Wielka Brytania w owym czasie zaczęły już traktować Polskę jako prowincję imperium rządzonego przez niedawnego sojusznika, Józefa Stalina, jednak Mikołajczykowi postanowiono pomóc. Jednak stanowczo odrzucono prośbę polityka o równoczesne wyprowadzenie z Polski jego sekretarki i przyjaciółki, Marii Hulewiczowej.
Kiedy więc w piątek 17 października o godzinie siedemnastej czterdzieści pięć prezes PSL wysłał przez kuriera notę, będącą wołaniem SOS, do II sekretarza ambasady USA w Warszawie Williama Blake’a, Amerykanie odpowiedzieli natychmiast. Warto zaznaczyć, że w większości państw zachodnich funkcja II sekretarza ambasady związana jest zazwyczaj ze służbami specjalnymi, w tym przypadku z CIA.
I sekretarz ambasady George Andrews złożył wizytę politykowi, który oświadczył, iż z dwóch wysoce wiarygodnych źródeł otrzymał informacje, jakoby on i kilku innych posłów PSL na najbliższym posiedzeniu Sejmu, wyznaczonym na 27 października, mocą decyzji rządu mają zastać pozbawieni immunitetów poselskich i zostać aresztowani. W związku z tym prosi o pomoc w zorganizowaniu ucieczki.
Andrews powiadomił o zagrożeniu ambasadora Griffisa, a ten natychmiast zwołał naradę z udziałem radcy Crockera, attache wojskowego pułkownika Bettsa i I sekretarza ambasady. Postanowiono opracować kilka wariantów wyprowadzenia zagrożonego polityka z Polski.
Na drugi dzień Anrews złożył wizytę Mikołajczykowi, przedstawiając mu trzy warianty ucieczki.
Pierwszy – zostanie przetransportowany w trumnie przez konwój amerykański wywożący zwłoki stu dwóch Amerykanów, którzy zginęli w Polsce w czasie wojny.
Drugi – zostanie wyprowadzony przez Czechosłowację, jednym z dwóch kanałów przerzutowych, zorganizowanych i wykorzystywanych przez służby specjalne USA do celów wywiadowczych. I wreszcie trzeci – zostanie przerzucony do Gdańska i zablindowany na brytyjski statek Baltavia, którego kapitan jest zaprzyjaźniony z Amerykanami.
Mikołajczyk odrzucił dwa pierwsze warianty. Pierwszy uznał za zbyt kompromitujący w razie wpadki, a drugi – za zbyt ryzykowny.
Nie wiadomo czym kierował się prezes PSL przy wyborze sposobu ucieczki. Intuicją lub też miał jakieś informacje na ten temat. Faktem jest, że akcję wywozu ciał poległych Amerykanów nadzorował doskonale zakamuflowany podporucznik UB [następnie pułkownik w kontrwywiadzie MSW] Henryk Pachówka. Także oba kanały przerzutowe prowadzące przez Czechosłowację były kontrolowane przez bezpiekę. Mało tego jeden z kanałów był współorganizowany przez kontrwywiad w ramach gry z zachodnimi służbami specjalnymi. O szczelności kanałów miała się rychło przekonać nie tylko Hulewiczowa i jej najbliżsi towarzysze, ale także wiele innych osób korzystających z tej formy ucieczki z kraju. Oczywiście funkcjonariusze bezpieki nie zatrzymywali wszystkich kursujących osobiście. Maskując “drogę”, pozorując niby przypadkowe wpadki proszono niekiedy o pomoc służby Czechosłowacji. Zaś w specjalnych przypadkach pozwalano nawet niektórym osobom bezkarnie przechodzić na Zachód. W tym ostatnim przypadku byli to zazwyczaj agenci, aczkolwiek niekiedy wykorzystywani kapturowo [zainspirowani tajnie, nieświadomi swojej roli; ta metoda jest najlepiej widoczna w grze operacyjnej “Cezary”, znanej w historiografii jako gra z Delegaturą WiN lub V Komenda WiN]].
Tak, decyzję Mikołajczyka o wyborze trzeciej propozycji można by uznać za szczęśliwą, gdyby nie dwa istotne szczegóły. Jedna, a nawet dwie osoby z jego najbliższego otoczenia były najprawdopodobniej agentami bezpieki, a Baltawia była kontrolowana.

W wiele lat po wyprowadzeniu Mikołajczyka i ogłoszeniu raportu Griffisa glos zabrali naukowcy. Mamy tu na uwadze publikacje profesorów Krystyny Kersten, Wojciecha Roszkowskiego, Andrzeja Paczkowskiego i Andrzeja Werblana. O ile prace Kersten i Roszkowskiego są przyczynkarskie, o tyle książka Paczkowskiego Stanisław Mikołajczyk, czyli klęska realisty jest, jak dotąd, próbą jedynej kompetentnej biografii tego chyba najwybitniejszego po Wincentym Witosie polityka chłopskiego w naszych dziejach. Tym bardziej ważnego, że to, co Mikołajczyk mówił i robił w sprawach chłopskich przed sześćdziesięciu laty, pozostało aktualne po dziś dzień.
Andrzej Werblan w biografii Władysława Gomułki głosi tezę, że sekretarz PPR nic o ucieczce nie wiedział. Wiedział natomiast, że sprawę Mikołajczyka konsultowano w Moskwie [konsultacje te prowadził ambasador Polski w ZSRR Marian Naszkowski, a wytycznych udzielał mu Wiaczesław Mołotow]. Po raz pierwszy konieczność “rozwiązania sprawy Mikołajczyka” podjął na posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR [8 czerwca 1947] Jakub Berman.
Wracając do ucieczki prezesa PSL – cała trójka profesorów raczej zgadza sie z wersją Griffisa, przynajmniej jeżeli chodzi o sam sposób ucieczki. Powtarzane są więc tezy raportu ambasadora o przygotowaniu samochodu ciężarowego ze skrzyniami i pakami należącymi do charge d’affaires i zaadresowanymi do Londynu. Bezkrytycznie przyjmuje się też opowieści amerykańskiego dyplomaty o dziewięciu kontrolach drogowych przeprowadzonych przez milicję, o sprytnym odwróceniu uwagi strażnika WOP blokującego Baltavie, o tajemniczym samochodzie towarzyszącym ciężarówce wiozącej Mikołajczyka itp., itd.
Paczkowski przytacza ściśle tajną Notatkę informacyjną o wykonaniu przedsięwzięć związanych ze sprawą ucieczki Mikołajczyka i aresztowaniu Bryi i Hulewiczowej, opracowaną przez majora Karola Więckowskiego z Departamentu V MBP, powołuje się na opinię Andrzeja Werblana i Alberta, aby udowodnić, że ucieczka prezesa PSL była rzeczywiście ucieczką, a nie akcją sprowokowaną i nadzorowaną przez bezpiekę w ramach szerszej gry zmierzającej do kontrolowania emigracyjnych struktur niepodległościowych oraz, czego nie można wykluczyć, uplasowania swoich agentów w zachodnich służbach specjalnych.
Do poszczególnych tez obrońców “czystej ucieczki” powrócimy za chwilę. W tym miejscu pora wspomnieć, że Mikołajczyk i towarzysze mieli prawo czuć się zdradzonymi i oszukanymi, mieli również podstawy do głębokiego zaniepokojenia o swój los.
Były wicepremier TRJN długo wierzył, że uda mu się odegrać w Polsce jakąś istotną rolę. Być może miał nadzieję nawet po przegranych, w wyniku ewidentnego fałszerstwa, wyborach, że nie wszystko jest jeszcze stracone i że komuniści zgodzą się na tolerowanie opozycji. Gdyby wnikliwiej słuchał Gomułki i jeszcze wierniejszych akolitów Stalina, jakimi byli Bolesław Bierut, Jakub Berman i Hilary Minc, zrozumiałby, że również w drugiej połowie lat czterdziestych Pan Bóg zapomniał o Polsce i Polakach i miał sobie o nich przypomnieć dopiero pół wieku później.
Może prezes PSL, spokojnie reagujący na łajdackie postępowania komunistów w stosunku do jego partii, z zabójstwami włącznie, otrzeźwiał dopiero w momencie, gdy spostrzegł, co się dzieje w innych państwach budujących socjalizm? Tam rozszalałe reżimy przeszły od wyrzynania szeregowych i średnich działaczy partii opozycyjnych do mordowania elit. I tak na Węgrzech łupem komunistycznych kaligulów padł przywódca drobnych rolników Bela Kovacs i inni “spiskowcy”. W Rumunii – przywódca chłopski Iulin Maniu i jego partia. W Albanii stracono szesnastu liderów opozycji, a w Bułgarii – przywódca partii chłopskiej Nikoła Petkova.
Może lider PSL łudził się, że gwarantami przeżycia opozycji w Polsce były trzy mocarstwa? Może brał pod uwagę to, że Polska nie była satelitą III Rzeszy, jak inne państwa, w których Moskwa zarządziła przeprowadzenie zdecydowanej rozprawy z opozycją – a wręcz przeciwnie, Polska była koalicjantem, więc on, Mikołajczyk, jako były premier sojuszniczego rządu zostanie oszczędzony?
Czy dlatego na posiedzeniu Rady Ministrów poparł wniosek ministra obrony narodowej, nawiasem mówiąc agenta sowieckich służb specjalnych Michała Roli-Żymierskiego o pozbawienie obywatelstwa grupy oficerów polskich, którzy po demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych rozpoczęli służbę w Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczeń, będącym na etatach armii brytyjskiej, w dodatku zwracając uwagę na brak na liście nazwiska generała Władysława Andersa?
Dopiero owe informacje z “dwóch wysoce wiarygodnych źródeł” sprawiły, że polityk podjął dramatyczną decyzję ucieczki z kraju.
Niestety, żaden z zainteresowanych nie wyjaśnia, co to były za źródła. W archiwach MSW pozostały jedynie strzępki dokumentów dotyczących tamtej sprawy, nie pozwalające autorytatywnie ustalić jak wyglądała prawda. W archiwach zachodnich trudno spodziewać się rewelacji, zaś dokumenty sowieckich służb specjalnych pewnie jeszcze długo nie będą w pełni dostępne. W tej sytuacji pozostaje odwołać się do pamięci byłych pracowników bezpieki pamiętając, że ich prawda nie zawsze musi być prawdą najwyższego gatunku.

O ucieczkę Mikołajczyka indagowałem m.in. byłego ministra bezpieczeństwa publicznego generała Stanisława Radkiewicza i pierwszego zastępcę ministra spraw wewnętrznych szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu MSW generała Władysława Pożogę. Brano na spytki przyjaciela J. Bermana, byłego zastępcę szefa GZI WP, dyrektora Departamentu X MBP pułkownika Anatola Fejgina i zastępcę dyrektora Departamentu Śledczego MBP, pełniącego obowiązki dyrektora tego departamentu, podpułkownika Adama Humera oraz byłego szefa wywiadu, zastępcę przewodniczącego Komitetu ds Bezpieczeństwa Publicznego płk. Witolda Sienkiewicza. Ówcześni “inżynierowie dusz” z uśmiechem stwierdzali, że akurat w tej sprawie wyszedł im niezły numer, okpili nie tylko prezesa PSL, ale i Amerykanów. Ucieczka Mikołajczyka była bowiem przygotowana, wyreżyserowana i sprowokowana przez bezpiekę.
Wedle niegdysiejszych ubeków wyglądało to następująco:
Radkiewicz: Bierut z Bermanem chcieli pójść na skróty i za przykładem innych państw miłujących socjalizm zorganizować pokazowy proces prezesa PSL i jego wspólników. O materiały kompromitujące nie było trudno. Z tak zwanego terenu bez przerwy otrzymywaliśmy potwierdzone informacje, że PSL ma ścisłe powiązania z WiN. Niestety dla nas, a na szczęście dla Mikołajczyka do sprawy włączył się sam Stalin. Zatelefonował do Bieruta, aby przeprowadzić akcję, w wyniku której Mikołajczyk cały i zdrowy znajdzie się na Zachodzie. Bierut był wściekły. My także. Ale, w odróżnieniu od Bieruta, szybko dostrzegliśmy korzyści rysujące się przy tego typu kombinacji operacyjnej. Bierut postawił zadanie, a my wykonaliśmy polecenie. Wszystko zorganizowali moi podwładni, oczywiście w porozumieniu z doradcami radzieckimi.
Fejgin: Decyzji w sprawie ucieczki Mikołajczyka nie mogła podjąć sama Warszawa, tak ja nie Warszawa decydowała o powrocie Mikołajczyka z emigracji i objęciu funkcji wicepremiera w rządzie. O takich ważnych sprawach decydował sam Stalin i jego sztab. Można było wprawdzie Mikołajczyka aresztować, oskarżyć, wytoczyć mu proces zgodnie z prawem, skazać zgodnie z prawem i powiesić też zgodnie z prawem, tak jak to zrobiono z opozycją w innych krajach leżących w strefie wpływów radzieckich. Ale w tym wypadku polscy decydenci mieli ręce związane. Sprawa Polski i jej rządu była w tamtym okresie znacznie bardziej skomplikowana niż rządu każdego innego państwa z naszego bloku. W naszym wypadku wchodziły w grę ustalenia Moskwy z Londynem i Waszyngtonem. Nie można było nie brać ich pod uwagę, podejmując decyzje personalne związane z politykiem trzymającym stronę Zachodu. Wiadomo było, że Mikołajczyka do Polski przysłał W. Churchill, a wszystko było uzgodnione ze Stalinem […].
Jest więc wysoce prawdopodobne, że kierownictwo, po odpowiednich uzgodnieniach w Moskwie, postanowiło zabawić się z Anglosasami, pozwolono wywieźć z Polski swojego człowieka, którym cały czas manipulowali. Anglosasom pozornie się to udało. Ich wywiad odniósł pozorny sukces, pozornie utarli nosa komunistom. Teraz wszystko ładnie opisują w pamiętnikach, wyciągają z archiwów ściśle tajne depesze, ale jedynie te, które potwierdzają ich tezy…
Ale to nie było tak prosto. Oto krótko przed ucieczką Mikołajczyka komisja bezpieczeństwa BP KC PPR podjęła decyzję, aby przeprowadzić z Mikołajczykiem rozmowę profilaktyczną. Wcześniej sprawa była omawiana na posiedzeniu BP KC PPR. Był to ewenement, aby polecić bezpieczeństwu zakończyć sprawę na rozmowie. Jak już dawano nam zajęcie na tym szczeblu, to po to, aby leciały głowy. A tu wyjątek. Porozmawiać w taki sposób, aby przestraszyć. Polecenie przekazał Berman. Mikołajczyk został wezwany do Humera…
Obecnie wiele się mówi o Bierucie czy Departamencie X MBP. A przecież Mikołajczyka nie wykańczał Bierut czy Departament X, którego wówczas jeszcze nie było. Mikołajczyka przez trzy lata wykańczał Gomułka i jego ludzie, z Osóbką-Morawskim włącznie. Zgoda, robili to na polecenie Moskwy, ale robili chętnie. Być może byli nawet przeciwni wypuszczeniu szefa PSL na Zachód. Bo oni mieli nieskomplikowany sposób załatwiania spraw z wrogami. Wystarczy prześledzić statystyki. Pamiętam powiedzenie Stalina: Gdyby w Polsce nie było Mikołajczyka, to trzeba by go było stworzyć. To daje dużo do myślenia. Gomułka był cięty na Mikołajczyka. Zazdrościł mu sławy, poparcia, inteligencji, wszystkiego. Czy wiedział, a jaki sposób postanowiono rozegrać sprawę prezesa PSL? A po co miałby znać te plany! On już swoją robotę zrobił. Oczyścił przedpole. Stawał coraz mniej potrzebny. Jego dni w kierownictwie były już policzone, tylko Gomułka jeszcze o tym nie wiedział. Tak, nie było potrzeby zabijania szefa PSL. Martwy Mikołajczyk stałby się bohaterem cementującym opozycję. Uciekającemu można było przypiąć łatkę tchórza i rozwalić ruch ludowy bez większego wysiłku. Tak zrobiono. Był to majstersztyk, opracowany z najdrobniejszymi szczegółami. Wiele zależało od Humera. Adam rozegrał sprawę genialnie.
Humer: Od dawna zbieraliśmy materiały o współpracy z WiN, która szczególnie nasiliła się w czasie wyborów. Odbywali wspólne posiedzenia, opracowywali dokumenty. Bez przerwy, w dzień i w nocy deptaliśmy im po piętach. Pierwsze cztery Główne Zarządy WiN były już prawie trupem. Szykowaliśmy się do rozpoczęcia gigantycznej gry z Delegaturą WiN za granicą. Kombinacja z Mikołajczykiem była wodą na nasz młyn, aczkolwiek nie mojemu departamentowi przypadła realizacja jej najważniejszej części. My tylko, jak zwykle, przygotowywaliśmy odpowiedni grunt, aby wszystko poszło gładko i zgodnie z planem. Na początek aresztowaliśmy sporo osób związanych z WiN, w tym także wielu członków PSL. Sądzono ich jeszcze przed wyborami. I mimo, że wyroki nie były drakońskie atmosfera strachu w środowisku Mikołajczyka narastała. Tak, brałem wielki udział w kombinacji operacyjnej związanej z Mikołajczykiem. Najlepiej znałem jego zakałapućkanie się w WiN. Radkiewicz, po otrzymaniu od Bieruta zadania rozwiązania sprawy Mikołajczyka w określony sposób, mnie wyznaczył do przesłuchania prezesa PSL. Bezpośredni rozkaz dostałem od Radkiewicza. Instruktażu udzielił mi Romkowski. A koleżeńskich uwag nie szczędziła Julia Bristigerowa. Chodziło o przesłuchanie Mikołajczyka w charakterze świadka do sprawy WiN. Hasło WiN działało na przesłuchiwanych paraliżująco. Miałem zadawać dobrze przygotowane, ostre pytania. Wprawdzie znam wypadki, że w szczególnie ważnych sprawach tzw. pytajniki dla śledczych przygotowywał niekiedy sam Bierut, to tym razem nic takiego nie nastąpiło. Być może dlatego, że nie chodziło o zdobycie materiałów procesowych. Moim zadaniem było jedynie nastraszenie Mikołajczyka. Potrzymałem go kilka godzin pod drzwiami, aby skruszał. Nie chcę się chwalić, ale w śród opozycji uchodziłem za specjalistę od kruszenia najtwardszych. Następnie wezwałem Mikołajczyka do gabinetu i przystąpiłem do przesłuchania. Już po aresztowaniu Hulewiczowej, które jak wiadomo, nastąpiło po szczęśliwym zakończeniu wyprowadzania Mikołajczyka na Zachód, w czasie rozmowy z byłą już sekretarką prezesa PSL dowiedziałem się, że moje przesłuchanie Mikołajczyka było bezpośrednim impulsem do wiania z kraju elity PSL. Rozmowa z Mikołajczykiem została nagrana, a przełożeni ocenili mnie bardzo wysoko. Już wówczas wiedziałem, że przesłuchanie to stanowiło fragment większej gry, której szczegółów nigdy nie usiłowałem poznać.
Sienkiewicz: Wielokrotnie zastanawiałem się, kiedy wywiad amerykański odkrył całą prawdę o ucieczce Mikołajczyka. Początkowo sądziliśmy, że nie domyślają się wszystkiego. To był błąd. Gdy jednak przeczytaliśmy depeszę Griffisa, zrozumieliśmy, że wiedzieli więcej niż można się było domyślać. Ale w służbach specjalnych tak już jest, myśmy grali z nimi, a oni z nami. Czasami interesy wywiadu Stanów Zjednoczonych na moment były zgodne z naszymi, wówczas dochodziło do kompromisów. Myślę, że podobna sprawa miała miejsce w listopadzie 1981 r. z tzw. ucieczką płk. R. Kuklińskiego. I w jednym i w drugim wypadku nic nie stało na przeszkodzie, by obie akcje wykorzystywać operacyjnie i propagandowo. Tak zrobiono i najprawdopodobniej tak się będzie robiło nadal.
Pożoga: W ślad za Mikołajczykiem wysłaliśmy naszego agenta o pseudonimie “Carmen”. Oddał nam nieocenione usługi. Zdrowo namieszał na emigracji. Oceniając sprawę z punktu widzenia sztuki operacyjnej można uznać, że była to dobrze przygotowana i przeprowadzona gra. Jednak podobnie jak w wielu tego typu kombinacjach operacyjnych do końca nie można mieć pewności, czy przeciwnik, w tym wypadku amerykańsko-angielskie służby specjalne nie przejrzały gry i nie bawiły się równie dobrze jak służby peerelowsko-sowieckie. Przecież Mikołajczyk pozostawiony w kraju i tu sądzony był dla Amerykanów znacznie większym kłopotem niż na Zachodzie. Całość przedsięwzięcia znam jedynie z dokumentów i relacji starszych kolegów. Niestety, wiele akt z tamtego okresu zostało zniszczonych, w czym spora zasługa Franciszka Szlachcica. Szkoda. Dzisiaj można by je śmiało ujawnić.

W tym miejscu jeszcze dwie oceny, historyka, prof. A. Paczkowskiego i specjalisty kontrwywiadu w wywiadzie MSW, płk. Marcelego Wieczorka.
Paczkowski: W latach 40. Mikołajczyk był młodym dynamicznym politykiem. W 1945 roku, kiedy po rozmowach moskiewskich wrócił do kraju miał 44 lata. Miał wizję Polski demokratycznej, parlamentarnej, z najważniejszą w narodzie klasą chłopską, w końcu był działaczem ludowym, ale jednocześnie był politykiem kompromisu i uważał, że kompromis ze Związkiem Sowieckim Polska musi zawrzeć. Jednocześnie starał się, aby kompromis z Moskwą nie doprowadził do poddaństwa.
W końcu przyszedł ten moment, gdy komuniści i ich satelici zdobyli przygniatającą większość w parlamencie [w wyniku sfałszowanych wyborów]. Równocześnie z likwidacją opozycji zbrojnej przyszło uderzenie, decyzja władz pepeerowskich o likwidacji PSL, jako niezależnej od nich organizacji. I na tym tle dramatyczna decyzja Mikołajczyka o ucieczce. Jak dotąd, nie ma żadnego dokumentu, który by potwierdzał na piśmie, że było polecenie wypuszczenia Mikołajczyka albo zlecenie przepuszczenia samochodu z takimi a takimi numerami, albo chociaż notatka, że szef miejscowego UB w Gdyni otrzymał polecenie zdjęcia posterunku blokującego Baltavię itp.
Dokumenty, które znalazłem, dość ogólne, wskazują na zupełne zaskoczenie bezpieki. W momencie, kiedy się okazało, że Mikołajczyk zniknął, rozeslano za nim listy gończe. Gdyby bezpieka wiedziała o ucieczce, to po co miałaby to robić? Po co było organizować całą akcję poszukiwawczą? Pierwsze informacje o tym, którędy Mikołajczyk naprawdę uciekał, pozyskano od aresztowanej w Czechosłowacji Marii Hulewiczowej, która powiedziała, że uciekł drogą morską.
Władzom politycznym zależało przede wszystkim na skompromitowaniu Mikołajczyka. Jego ucieczkę wykorzystano do dyskredytowania go w oczach społeczeństwa. Za pomocą odpowiednich metod pokazywano go jako zdrajcę, który oddał na łup UB swoich towarzyszy, a sam spija miody amerykańskie. Cel propagandowy – kompromitacja prezesa PSL – został osiągnięty. Jestem przekonany, że Mikołajczyk był Polsce i Polakom potrzebny. Jeśli zaś chodzi o jego ucieczkę, to obstaję przy swoim – nie ma żadnego wiarygodnego dokumentu, który by podważał, iż był to akt pozostający poza kontrolą UB.
Wieczorek: Sprawą Mikołajczyka interesowałem się na polecenie ministra Stanisława Kowalczyka. Pod koniec 1979 roku płk Janusz Przymanowski, były mąż Hulewiczowej, zwrócił się do MSW z prośbą o umożliwienie mu zapoznania się z materiałami dotyczącymi jego żony, która akurat zmarła. W zamian za to zobowiązał się napisać dobrą książkę, w dobrym stylu, dobrze o resorcie. Minister polecił mi przejrzeć akta Mikołajczyka i jego byłej sekretarki.
Zauważyłem, że między aktami operacyjnmi, a śledczymi były spore różnice. Dotyczyły m.in. roli M. Hulewiczowej w ucieczce prezesa PSL. Oto z materiałów operacyjnych wynikało, że sekretarka odegrała ogromną rolę w tej sprawie. To nie Humer i spółka skutecznie nastraszyli byłego premiera. Zrobiła to najbliższa mu osoba. Zrobiła to na tyle skutecznie, że Mikołajczyk pośpiesznie opuścił kraj.
Nie mam wątpliwości, Mikołajczyk uciekł za wiedzą bezpieki, ale z pomocą amerykańskich dyplomatów, którzy, jak dzieci, i to nie pierwszy raz, dali się podejść naszym służbom. Chociaż nie można wykluczyć i takiej możliwości, że wywiady anglosaskie były doskonale zorientowane i wiedziały co jest grane. Były przecież w historii służb takie wypadki, że obie oszukujące się strony dobrze wiedziały o swoich zamiarach, ale w tym momencie miały zbieżne interesy. I nie przeszkadzano sobie. Tak było zapewne w wypadku ppłk J. Światły i pułkowników. M. Goleniewskiego oraz R. Kuklińskiego. W historii wywiadów takie wypadki nie są rzadkością. Nie można być wielkoformatowym współpracownikiem grając tylko z jedną stroną. Rzecz w tym, dla kogo się naprawdę gra. We wszystkich wypadkach, o których tu wspominam, figuranci grali niestety z Amerykanami. Pod tym względem była to porażka nie tylko naszych, ale przede wszystkim zintegrowanych okołosowieckich służb specjalnych.
Przeanalizowałem działania bezpieki, prześledziłem trasę ucieczki prezesa PSL, przeanalizowałem rolę Hulewiczowej oraz kierowcy Mikołajczyka. Znam też doniesienia agentów z najbliższego otoczenia byłego premiera oraz agentów uplasowanych w ambasadach – brytyjskiej i amerykańskiej. Nie mam wątpliwości, że szofer był agentem, bo musiał być. Inaczej nie byłby kierowcą tak ważnej osoby. To jedna z podstawowych zasad każdej służby specjalnej – mieć informacje o ochranianych postaciach z pierwszej ręki. Przecież zawsze może się zdarzyć, że jakiś prominent spróbuje urwać się obserwacji. Po co ryzykować wpadki, skoro można mieć swojego faceta blisko pilnowanej osoby? Kierowcy są w takich wypadkach niezastąpieni. Czytając pamiętniki Mikołajczyka warto zwrócić uwagę na barwne opisy prezesa PSL poświęcone szoferowi. Wedle polityka, był to geniusz kierownicy, dla którego nie było problemu kiedy i w jaki sposób urwać się obstawie. Mikołajczyk to był twardy facet, lubił mieć koło siebie twardych ludzi. Znaleziono mu takiego osobnika, który znakomicie grał swoją rolę. Szofer gubił ogon kiedy chciał, co bardzo imponowało Mikołajczykowi. Biedy premier, nie wiedział, że wszystkie te wyczyny są udawane, starannie reżyserowane na Koszykowej, meldunki zaś dotyczące każdego kroku polityka, pisane ręką jego ulubieńca, systematycznie trafiały do MBP.
Wiem, że moja relacja jest w kontrze do opowieści samego Mikołajczyka, relacji Griffisa czy ustaleń Paczkowskiego. Pominę polemikę z Mikołajczykiem i Paczkowskim. Prezes PSL miał prawo łgać, a Paczkowski ustalił tyle, na ile pozwalały mocno wypatroszone akta. A Griffis? Czy od byłego ambasadora USA mamy oczekiwać potwierdzenia, że bezpieka przechytrzyła CIA? Bo przecież to ta agencja motała sprawę. Amerykanie wolą więc utrzymywać, że wyprowadzili polityka sprzed nosa bezpieki, która szykowała mu wyrok śmierci. Ludzie w to łatwo uwierzą, bo zawsze bardziej wierzyli Amerykanom niż Sowietom. Tym bardziej teraz, gdy po utrupieniu Sowietów, USA są naszym kolejnym Wielkim Bratem.
Tymczasem, po przeanalizowaniu materiałów operacyjnych można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że przygotowań i przebiegu ucieczki mógł nie zauważyć jedynie wyjątkowy idiota lub ten, kto tego zauważyć nie chciał. Ludzie bezpieki nie byli idiotami. Ale po kolei:
po pierwsze – Mikołajczyk nie mógł dojechać niepostrzeżenie do czekającej na niego ciężarówki mając na karku agenta – szofera, który go dowiózł do samochodu amerykańskiego;
po drugie – w czasie przejazdu na Wybrzeże ciężarówkę, w której ukrywał się Mikołajczyk, poddawano dziewięciokrotnej kontroli milicyjnej. Oczywiście, nic podejrzanego nie wykryto, bo nie miano wykryć. Gdyby w tym miejscu poskrobać głębiej, to okazałoby się, że kontrole przeprowadzała nie milicja, a funkcjonariusze bezpieki przebrani za milicjantów. Nie jest to niczym nowym. Takie sztuczki stosują prawie wszystkie służby specjalne;
po trzecie – prezesa PSL przewieziono na statek Baltavia maleńką łódeczką. Przy ówczesnym zabezpieczeniu granicy morskiej przez WOP było to praktycznie niemożliwe, chyba, że ktoś wcześniej uprzedził wopistów, aby nie zauważyli blindowania. Takie postępowanie należało również do rutynowych działań naszych służb i, co oczywiste, nie pozostawały z tego żadne notatki, bo ich nie robiono;
po czwarte - statek Baltavia był kanałem przerzutowym brytyjskich służb specjalnych, w szeregach których działał Kim Philby, jeden z najwybitniejszych agentów NKWD na Zachodzie.
Z tego widać, że bezpieka nie tylko kontrolowała ucieczkę, ale troszczyła się, aby Mikołajczyka nie spotkała po drodze jakaś niemiła przygoda. Owe farbowane lisy udające milicjantów i towarzyszące ciężarówce, w rzeczywistości odpędzały od prezesa PSL złe duchy.
Z mojego rozeznania wynika, że to Hulewiczowa skłoniła Mikołajczyka do ucieczki. Zrobiła to na polecenie bezpieki, ale mogła być zainspirowana, działać nieświadomie. Mogła “przypadkowo” dowiedzieć się o niebezpieczeństwie grożącym politykowi i wolała go ostrzec. Aczkolwiek ta wersja wydaje mi się mało prawdopodobna. Nie wiem, czy płk Przymanowski dowiedział się komu zawdzięcza, że nie dostał akt dotyczących byłej żony. Faktem jest, że on mnie cholernie nie lubił.
Pod koniec lat 80. po raz kolejny sięgnąłem do akt Mikołajczyka. Były poważnie odchudzone. Nie jest to niczym nowym. W historii resortu akta czyszczono wielokrotnie. I nie mam tu na myśli rutynowego, przeprowadzanego wedle instrukcji wybrakowywania. Nie, mam tu na myśli celowe niszczenie akt w celach dezinformacyjnych. Niszczeń dokonywano w zasadzie po każdej zmianie ekip rządzących. Nie należy się temu dziwić. Resort zawsze służył politykom, partii, wykonywał zadania postawione przez partię, często daleko odbiegające od tego, co dozwolone przez prawo. Jednak nie zawsze trzeba było zabijać. Czasem wystarczały drobne szykany. Ale mimo wszystko, nie ma się czym chwalić. Przeto nie należy się dziwić, że w latach osiemdziesiątych archiwa niszczono równie gorliwie.
W ostatniej dekadzie PRL pierwszą falę czyszczenia dokumentów zanotowano na początku 1985 roku, wraz ze zmianą stosunku kierownictwa partii, czyli W. Jaruzelskiego, do opozycji. Początkowo nie wydawano w tej sprawie żadnych poleceń, poszczególni funkcjonariusze, raczej przeczuwając, niż wiedząc co się święci, woleli niszczyć najbardziej kompromitujące materiały.
W pełnym zakresie akcja niszczenia dokumentacji, już na rozkaz, miała miejsce w momencie rozpoczęcia rozmów z przedstawicielami opozycji w obiektach Zawrat i Magdalenka oraz w willi MSW w Konstancinie. Zaczęto, co oczywiste, od likwidowania kompromitujących materiałów z lat osiemdziesiątych, ale nie poprzestano na tym. W końcu sięgnięto nawet po wybrane archiwalia z lat czterdziestych.
Wszystko wskazuje na to, że Humer był jednym z owych wysoce wiarygodnych źródeł. Czy drugim była Hulewiczowa? Wprawdzie o całej kombinacji wiedziało bardzo wąskie grono osób: Bierut,Berman, Radkiewicz, Romkowski i Bristigerowa, a pozostali, łącznie z Humerem znali jedynie fragmenty gry, to nie można wykluczyć, że Hulewiczowa, która chociażby z racji częstych służbowych kontaktów z funkcjonariuszami bezpieki bardzo łatwo mogła być zainspirowana, aby ostrzec swego szefa o grożącym mu niebezpieczeństwie.
Profesor Paczkowski wspomina, że ucieczka Mikołajczyka uniemożliwiła zorganizowanie procesu, aczkolwiek ekipa śledcza,kierowana przez Adama Humera, rozpracowywała już szczegóły. To, co Paczkowski bierze za przygotowania procesowe, w rzeczywistości mogło być wykonywaniem polecenia z “góry”, aby nastraszyć prezesa PSL. Humer musiał mieć odpowiednie materiały do rozmowy. Zebrano je sposobami właściwymi dla służb specjalnych.
Również notatka Więckowskiego nie przesądza niczego, a wręcz przeciwnie, może świadczyć o chęci zamaskowania gry, lub, co bardziej prawdopodobne, służyć dyscyplinowaniu podwładnych. Zasadą w tamtych czasach było zbieranie haków na wszystko i wszystkich. Możliwość zarzucenia poszczególnym funkcjonariuszom nawet niezawinionych niedoróbek było bardzo mocnym argumentem do mobilizowania ich aktywności w szczególnie brutalnych akcjach.
Temu samemu celowi mogło służyć owo nagłaśnianie sprawy przez powołanie Komisji Sejmowej pod przewodnictwem Zenona Kliszki i cała wrzawa propagandowa obliczona na dyskredytację ludowców.
Niepoważny wydaje się zarzut Andrzeja Werblana, że o grze nie wiedział Władysław Gomułka. A niby dlaczego miał wiedzieć? W tamtym czasie Gomułka był już politycznym trupem niczym Atlantyda, tylko jeszcze o tym nie wiedział.
Również owe dziewięć kontroli prowadzących tak dyletancko, że nie pozwoliły wykryć zbiega ukrytego w ciężarówce, świadczy raczej o tym, że zamiast milicjantów, owe kontrole przeprowadzali “farbowane lisy” z UB [częste praktyki w kombinacjach operacyjnych], czuwający nad bezpieczeństwem uciekiniera.
Trzeba nie znać metod bezpieki, aby przypuszczać, że nagle wszyscy sfuszerowali robotę, łącznie z żołnierzami blokującymi Baltavię. Po pierwsze, statków z krajów kapitalistycznych nigdy nie blokował pojedynczy żołnierz. Po drugie, przy ówczesnym reżimie służby było niemożliwe odwrócenie uwagi żołnierzy w taki sposób, aby można niepostrzeżenie wejść nie tylko na pokład, ale nawet na teren portu [takie rzeczy mogły się udać sprawnym, zdeterminowanym osobom, ale nie politykowi sprawnemu-inaczej, jakim był prezes PSL]. Po trzecie, nikt z ewentualnie winnych ucieczki, których przecież można było bardzo łatwo ustalić, nie został ukarany. A warto przypomnieć, że za znacznie mniejsze “przestępstwa” niż dopuszczenie do ucieczki takiej persony jak Mikołajczyk, groziły bardzo surowe wyroki. Po czwarte, statek Baltavia od dłuższego już czasu był znany jako kanał przerzutowy brytyjskich służb specjalnych. Znany, kontrolowany i wykorzystywany w grach wywiadów przez bezpiekę, i nie tylko.
Wreszcie ostatnia kwestia. W kręgu osób opiekujących się Mikołajczykiem znajdowała się agentka UB, co jasno wynika z materiałów archiwalnych. Dlatego prezes PSL mógł często “urywać się” oficjalnej obstawie. Prawdą jest również, że bezpieka kontrolując każdy ruch prezesa, mogła bez większego kłopotu sprawić, żeby ucieczka Mikołajczyka przy pomocy Amerykanów się udała. Przecież minister Zygmunt Modzelewski, wręczając Griffisowi notę uznającą pracownika ambasady USA w Warszawie Blake’a za personę non grata, obiecał przekazać dowody, iż Mikołajczyk wyjechał z Warszawy samochodem ambasady. Modzelewski wiedział, co mówi. Zrozumial to nawet Griffis, proponując swoiste zawieszenie broni w tej sprawie.
Można przytaczać jeszcze wiele pośrednich dowodów potwierdzających prawdziwość hipotezy o ucieczce kontrolowanej. A dokumenty? Tych po prostu nie ma. Nie wiadomo nawet czy w ogóle takie sporządzono. Nie było bowiem w zwyczaju sporządzanie protokołów ze szczególnie delikatnych kombinacji operacyjnych. A ucieczka Mikołajczyka niewątpliwie do takich należała. W takich wypadkach najważniejsze ustalenia zapadają w rozmowach, rozkazy i polecenia wydawane są ustnie i nie robi się z nich żadnych notatek. Są jednak wykonawcy. Ci zostawiają ślady. A bywa, że po latach, rozpuszczają języki. Tak było w wypadku ucieczki prezesa PSL. Czy można im wierzyć?
A swoją drogą, Mikołajczyk miał szczęście, że w Moskwie najprawdopodobniej zapadła taka, a nie inna decyzja. Były premier zapewne do końca życia nie wierzył, że z rąk nadwiślańskich kaligulów, być może wyrwał go sam Stalin.
HASŁO BLOGU:
Afera Mikołajczyka sprawia wrażenie cool made in USA, sdiełano v CCCP.

W następnym blogu fragmenty raportu dla Jana Pawła II z 2004 r., w którym przepowiadam, niczym wredna Pytia, atak na Kościół.

Wpis w Bez kategorii 3 Komentarzy »
++++++++++
http://piecuch.pl/blog/?m=200702

czwartek, marca 04, 2010

S P R A W A L I T W I N I E N K I

To jest nasmutniejszy film o Wschodzie jaki widziałem [ewer]
marzec 1, 2010 Siedem 33 Komentarze/y Kategoria: Polityka
Na Wpiszu wyhodował się przedziwny gatunek kolibrowca zabujanego w Sowietach [dowód na to, że ewolucja to bzdura]. Osobnik taki nosi w srebrnym serduszku na piersi maleńkie zdjątko lemura-putina o tajemniczym uśmiechu. Czasami udaje racjonalistę wolnorynkowca “jeśli nie kupicie ropy w kacapowie i jeśli po tym nie przyleci szarańcza i prątki dżumy to benzyna będzie kosztować 12 pln” [dlaczego? Do dziś nie wiadomo]. Zresztą “ciszej nad kojcem z tymi trójokimi dziećmi”…
Obejrzyjcie sami i oceńcie. Film jest wstrząsający i powinien być wyświetlany po 23 w TVP Kultura. Zdecydowałem się na emisję bo warto uratować choćby jednego upośledzona-rusoluba.
http://www.wpisz24.pl/

wtorek, marca 02, 2010

ZAPIS MYŚLI


Marie von Ebner-Eschenbach -

1830 - 1916

A Ą B C Ć D E Ę F G H I J K L Ł M N Ń O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż
C [edytuj]

  • Cechą wielkich ludzi jest to, że stawiają innym o wiele mniejsze wymagania niż sobie.
  • Chwała temu, kto kocha tylko to, co mu wolno, a nienawidzi tego, co powinien.
  • Człowiek dopóty pozostaje młody, dopóki zdolny jest przyjmować nowe zwyczaje i znosić przeciwności.

D [edytuj]

  • Dla każdej umiejętności istnieje tylko jeden dowód – dzieło.
  • Dobroć, która nie jest bezgraniczna, nie zasługuje na to miano. Jak bardzo trzeba być mądrym, by zawsze być dobrym!
  • Doniesionym do celu nie wolno twierdzić, że cel ten zdobyli.
  • Dość nie wie nikt, za dużo tak wielu.
  • Drwina kończy się tam, gdzie zaczyna się zrozumienie.

E [edytuj]

  • Entuzjazm nie zawsze przemawia za tym, kto go wzbudza, ale zawsze za tym, kto go odczuwa.

G [edytuj]

  • Gdy widzimy już tylko to, co chcemy widzieć, osiągnęliśmy duchową ślepotę.
  • Geniusz wskazuje drogę, którą kroczy talent.
  • Głęboka wiedza nie błyszczy.
  • Głupcy plotą głupstwa, rozsądni je popełniają.

I [edytuj]

  • Im bardziej siebie kochasz, tym większym jesteś wrogiem samego siebie.

J [edytuj]

  • Jak bardzo trzeba być mądrym, by zawsze być dobrym?

K [edytuj]

  • Kobieta zakochana w wybitnym mężczyźnie traci poczucie swojej wartości, mężczyzna uświadamia sobie swoją wartość przez miłość szlachetnej kobiety.
  • Kto wierzy w wolność woli, ten nigdy nie kochał i nigdy nie nienawidził.

L [edytuj]

  • Lekarzy nienawidzi się z przekonania albo z oszczędności.
  • Leniwy i pilny nie mogą z sobą dobrze współżyć, leniwy za bardzo gardzi pilnym.
  • Lepiej być bitym niż głaskanym przez rękę, której nie chcielibyśmy uścisnąć.

M [edytuj]

  • Małomówni zawsze imponują. Trudno uwierzyć, że ktoś nie ma innej tajemnicy do ukrycia niż sekret swej miernoty.
  • Manna uznania nie zadowala nas, pożądamy trucizny pochlebstwa.
  • Mądra kobieta ma miliony naturalnych wrogów: wszystkich głupich mężczyzn.
  • Mądry ustępuje głupiemu. Smutna to prawda; toruje ona głupocie drogę do opanowania świata.
  • Mężczyźni przewodzą we wszystkim dziedzinach, tylko na drodze do nieba oddają pierwszeństwo kobietom.
  • Mieć i nie dawać jest czasem gorsze od kradzieży.
  • Między umiejętnością a działaniem leży całe morze, a na jego dnie często rozbita siła woli.
  • Miłość jest męczarnią, nieczułość śmiercią.
  • Miłość jest męką, brak miłości śmiercią.
  • Miłość silniejsza jest od śmierci, ale zdarza się, że mizerny nałóg silniejszy jest od miłości.
  • Młodym jest się tak długo, jak długo można się uczyć, nabywać nowych przyzwyczajeń i znosić sprzeciwy.
  • Myśl o przemijaniu wszelkich ziemskich spraw jest źródłem nieskończonych cierpień i nieskończonych pocieszeń.

N [edytuj]

  • Najbardziej pożałowania godni ludzie to ci, którzy posiadają poczucie obowiązku, lecz brakuje im siły, by obowiązek ten spełniać.
  • Największym wrogiem prawa jest przywilej.
  • Namiętność jest zawsze cierpieniem, nawet zaspokojona.
  • Nasze błędy pozostają nam wierne; nasze dobre właściwości co chwila zbaczają z właściwej drogi.
  • Nic bardziej nie czyni człowieka tchórzliwym i pozbawionym sumienia niż chęć podobania się wszystkim.
  • Niczego tak nieodwołalnie nie zaprzepaszczamy jak okazji, która co dzień się nadarza.
  • Nie doceniamy tego, co posiadamy, a przeceniamy to, czym jesteśmy.
  • Nie to, co przeżywamy, ale jak odczuwamy to, co przeżywamy, stanowi o naszym losie.
  • Niejedna prawda poczęła się w obłędzie.
  • Niejedno małżeństwo jest stanem, w którym dwoje ludzi nie może przez dłuższy czas ze sobą ani bez siebie wytrzymać.
  • Niektóre cnoty można zdobyć, gdy się przez dłuższy czas udaje, że się je ma. Inne tym trudniej zdobyć, im bardziej się je pozoruje. Do pierwszych należy odwaga, do drugich skromność.
  • Niektórzy sądzą, że mają dobre serce – a to tylko słabe nerwy.
  • Niewiele byłoby zła na świecie, gdyby nie można go było popełnić w imię dobra.
  • Niewinność mężczyzny zwie się honorem, honor kobiety zwie się niewinnością.
  • Nuda jest siostrą rozpaczy.

O [edytuj]

  • O ile wspaniałomyślność ma być doskonała, musi zawierać pewną dozę lekkomyślności.
  • O ile ziemia może być niebem, to jest ono nim w szczęśliwym małżeństwie.
  • Opinia publiczna jest dziwką między opiniami.

P [edytuj]

  • Pamiętaj, co masz do zrobienia, i zapomnij, czego już dokonałeś.
  • Powiedzieć, co się myśli, jest czasem największym szaleństwem, a czasem najwyższą sztuką.
  • Pozostaniemy młodymi, dokąd będziemy mogli uczyć się przyzwyczajeń i znosić przeciwności.
  • Prawdziwy przyjaciel wznosi więcej w nasze szczęście niż tysiąc wrogów w nasze nieszczęście.
  • Prawo silniejszego jest najsilniejszym bezprawiem.
  • Próżność jest źródłem wszystkich złych, lecz również niemal wszystkich dobrych uczynków.
  • Przebywanie z egoistą jest dlatego tak zgubne, ponieważ samoobrona zmusza nas do popadania w jego błędy.
  • Przy spotkaniu po dłuższej rozłące znajomi pytają, co z nami, przyjaciele, co w nas się działo.
  • Przypadek to zawoalowana konieczność…

S [edytuj]

  • Sąd da się obalić, przesąd nigdy.
  • Syci niewolnicy są najzacieklejszymi wrogami wolności.

T [edytuj]

  • Tylko myślący przeżywa swe życie, u bezmyślnego przechodzi ono obok.

U [edytuj]

  • U mężczyzny gdy zaczyna się próżność, kończy się rozum.
  • Uczucie samotności jest bolesne, gdy ogarnia nas w tłumie, lecz w łonie własnej rodziny jest nie do zniesienia.
  • Uczucie wdzięczności jest ciężarem, który znieść mogą tylko silne charaktery.
  • Uniżoność polega na niemożności zranienia kogoś.

W [edytuj]

  • W każdej epoce tkwi w atmosferze kilka wielkich prawd; tworzą one umysłową atmosferę stulecia.
  • W reumatyzm i prawdziwą miłość wierzy się dopiero wtedy, gdy jest się przez nie nawiedzonym.
  • Wdzięk jest promieniowaniem wewnętrznej harmonii.
  • Wiele bezcennych rzeczy można kupić.
  • Wierzący, który nigdy nie zwątpił, nie nawróci wątpiącego.
  • Większość ludzi potrzebuje więcej miłości, niż na nią zasługuje.
  • Wolno ci inaczej myśleć niż twoja epoka, ale nie wolno cię się inaczej ubierać.
  • Wyimaginowane dolegliwości są nieuleczalne.
  • Wyjątki nie zawsze są potwierdzeniem starej reguły: mogą być również zapowiedzią nowej.
  • Wymagamy często dlatego cnoty od innych, by nasze błędy mogły wygodniej się panoszyć.

Z [edytuj]

  • Zachwyca nas zauważalne piękno; lecz wieczne jest to, co niewidoczne.
  • Zaufanie jest czymś tak pięknym, że nawet największy oszust odczuwa pewien szacunek dla tego, kto go nim obdarza.
  • Zdarzają się sytuacje, w których być rozsądnym znaczy być tchórzem.

Ż [edytuj]

  • Żądza rozkoszy pożera wszystko, ale najchętniej szczęście.
  • Żona, która nie umie wpływać na męża, jest gąską. Żona, która nie chce na niego wpływać, jest świętą.

http://pl.wikiquote.org/wiki/Marie_von_Ebner-Eschenbach

poniedziałek, marca 01, 2010

"demokracja" kompradorska


Dziękujemy! Twój głos został wysłany! Zapraszamy do udziału w kolejnych sondażach.

http://www.prezydent.iblogger.org/index.htm

Wyniki sondażu prezydenckiego (27-28.02.2010)

Lech Kaczyński 49.6%
Radosław Sikorski 22.3%
Bronisław Komorowski 11.4%
Jerzy Szmajdziński 7.5%
Janusz Korwin-Mikke 3.3%
Tomasz Nałęcz 2.4%
Kornel Morawiecki 1.4%
Andrzej Olechowski 1.3%
Marek Jurek 0.6%
Zdzisław Podkański 0.2%

Sprawdź archiwalne wyniki sondaży



area area area area area area area area area area area

niedziela, lutego 28, 2010

MOST

Najdłuższy i najwyższy most w  Polsce powstaje we Wrocławiu na Odrze. Ma być gotowy przed Euro 2012
Najdłuższy i najwyższy most w Polsce powstaje we Wrocławiu na Odrze. Ma być gotowy przed Euro 2012
Wawrzyniec Święcicki

Będzie to najdłuższy i najwyższy most w Polsce. Od kilku miesięcy powstaje na Odrze we Wrocławiu, będzie gotowy za półtora roku. Projektant myśli o nim jak o kobiecie w eleganckim kostiumie: - Mam nadzieję, że gdy ludzie spojrzą na ten most, nie dostrzegą żadnych zbędnych dodatków - rozmowa z prof. Janem Biliszczukiem* z Politechniki Wrocławskiej, którego zespół projektował most

ZOBACZ TAKŻE
Most na Odrze we Wrocławiu-Rędzinie
Most na Odrze we Wrocławiu-Rędzinie
Budowa najdłuższego i najwyższego mostu w Polsce
Budowa najdłuższego i najwyższego mostu w Polsce
Mirosław Maciorowski: Jak wielki będzie pana most?

Prof. Jan Biliszczuk: Całkowita długość wyniesie 1742 metry. Obecny rekordzista jest o 30 metrów krótszy - to most Solidarności na Wiśle w Płocku. Ale tamten most jest podwieszony do dwóch pylonów [wysokie wieże, do których przymocowane jest przęsło mostu] ustawionych po obu stronach Wisły. Nasz będzie wisiał tylko na jednym, stojącym na wyspie na środku rzeki.

Będzie najdłuższy, ale też najwyższy - pylon osiągnie 122 metry. To niezły drapacz chmur. Dla porównania: taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie znajduje się osiem metrów niżej!

Gdyby przyjąć jako kryterium powierzchnię, będzie to największy z istniejących mostów betonowych na świecie - będzie miał 70 tys. m kw.

Nie przez rozmiary będzie jednak unikatowy, lecz przez konstrukcję.



To znaczy jaką?

- Jej oryginalność polega na sposobie podwieszenia mostu do pylonu. Został on zaprojektowany w kształcie litery "H", a każda z dwóch wielopasmowych jezdni obwodnicy autostradowej Wrocławia zawiśnie podwieszona osobno na jednym z górnych ramion tej litery. To będą więc jakby dwa niezależne mosty. Takiego rozwiązania nie zastosował jeszcze nikt. Dotąd obie jezdnie były zawsze zespolone i podwieszone w całości do pylonu.

O wyborze takiej konstrukcji zdecydowały warunki postawione przez właściciela terenu oraz naturalne.

Po ośmiu latach targów na most wybrano tzw. stopień wodny Rędzin; to zespół dwóch ponaddwustumetrowych śluz na Odrze, które ułatwiają po niej żeglugę. Rzeka jest tam co prawda szeroka, ale pośrodku ma wysepkę. Można by postawić podpory w nurcie rzeki, ale utrudniłoby to żeglugę i przede wszystkim remonty śluz.

Gdyby most przesunąć trochę w dół albo w górę rzeki, nie musiałby być taki długi, jednak trzeba by wyburzyć mnóstwo budynków. Na to nikt się nie chciał zgodzić.

Chcieliśmy też zachować urodę tego miejsca. Gdy pierwszy raz pojechałem na tę odrzańską wyspę, pomyślałem sobie, że gdybym był dzieckiem, to chciałbym, żeby moja babcia tu mieszkała, a ja bym u niej spędzał wakacje. Przeciętnego widza nie interesują rozwiązania techniczne: liczy się to, co widzi z daleka. Chcieliśmy, żeby od naszego mostu ludzie nie odwracali głów.

Most musi cieszyć. Porównuję go do kobiety w eleganckim kostiumie. Mam nadzieję, że gdy ludzie spojrzą na ten most, nie dostrzegą żadnych zbędnych dodatków.

Betonowa budowla wśród zieleni? Trudno uwierzyć w zachowanie uroku tego miejsca.

- Postaramy się, by most był tak ładny jak na wizualizacjach.

Projektując, zawsze biorę pod uwagę otoczenie. Choć przyznam, że efekt bywa zaskakujący. Kiedyś projektowaliśmy kładkę na Dunajcu u podnóża Trzech Koron w Sromowcach Niżnych. Łączy Polskę ze Słowacją. Przyjeżdżam i widzę na naszym brzegu rzeki wysokie topole. Mówię: - Kurczę, trzeba ten pylon pochylić w kierunku Dunajca, żeby nie stał w lesie, bo wśród drzew nie będzie go widać.

Po pewnym czasie wracam na budowę i widzę, że topole zniknęły. Wójt kazał je wyciąć. I usunął element krajobrazu, który zdecydował o wyborze konstrukcji.

Następnie czytam artykuł o tej kładce w słowackim periodyku architektonicznym. Autorowi najbardziej podobał się właśnie pochylony pylon. Widział ukrytą symbolikę: dwuramienny pylon pochylony w kierunku Słowacji przypominał mu gospodarza, który w progu wita gości: "Zapraszamy: zachodźcie do nas". A mnie chodziło wyłącznie o to, aby pylon nie stał wśród drzew. Jak widać, dziennikarz wiedział lepiej, "co poeta miał na myśli".

Można więc stworzyć najbardziej oryginalną koncepcję, ale życie zrealizuje inną.

Ta kładka jest dla mnie powodem do dumy także z innego powodu. To unikat - największa na świecie kładka dla pieszych wykonana z drewna klejonego.

Źródło: Gazeta Wyborcza

( ) , polnische ersatz-eliten kolaboboraten

środa, 24 lutego 2010
Ora et Kolabora

Jak się pogrążać, by nie utonąć, to kwestia taktyki i sprawności.

Ja raczej o imponderabiliach.

Wiele się ostatnio mówi i pisze o konszachtach PIS z SLD. Obie partie są formalnie w opozycji, więc gdy wspólnie krytykują rządzących, nic w tym dziwnego, problem pojawia się dopiero przy współpracy np. w zarządzaniu publicznymi radiem i telewizją.

Postawię sprawę jasno. W tej chwili nie ma gorszej opcji dla Polski, i to pod każdym względem, niż dalsze rządy PO ze strażakami.

Jeśli można im w czymś przeszkodzić, coś utrudnić, nie mówiąc już od odsunięciu od władzy, współpracować należy nawet z diabłem.

Zaprzedaną duszę Pan czasem, jeśli na to zasłużysz, ocali, zrujnowanego i sprzedanego kraju zdziczałych obywateli nikt nie odbuduje.

A warunki nie są, wbrew pozorom, najgorsze.

SLD musi dbać o wizerunek twardej opozcyji, jeśli nie chce zniknąć z powierzchni życia publicznego. PO już nie raz otwarcie zapraszało elektorat SLD pod swoje skrzydła.

Mógłby się oczywiście dokonać kolejny Kongres Zjednoczeniowy, ale tutaj problem ma nie tylko SLD.

Na tę partię wciąż bowiem głosuje parę procent wyborców nie tyle poskomunistyczno-aparatczykowskich (w którymś tam pokoleniu) co lewicowo-socjalnych. Tymczasem po ewentualnym wchłonięciu przez PO, tej ostatniej nie będzie łatwo ich przyciągnąć. Kto wie, czy nie trudniej, niż partii braci Kaczyńskich.

Stąd brak (na razie) przekonującej dla SLD oferty Platformy wobec publicznych mediów i Festiwal Arłukowicza w komisji ds. afery hazardowej.

PIS nie tylko może czy powinien grać na tych niuansach i różnicach. On je wykorzystywać po prostu musi.

To ostatni moment, aby w toczącej się od paru lat na polskiej scenie politycznej wojnie pozbyć się nie tylko złudzeń wobec głównego przeciwnika, ale i zahamowań przed zastosowaniem wszelkich środków, które pomogą go pokonać.

A nie ma lepszego treningu i testu w tej wolnoamerykance, niż wycinkowa kooperacja z SLD.

Odwołanie Anity Gargas z funkcji wiceszefa I programu TVP, przy pozostawieniu jej w TVP z autorskim programem "Misja Specjalna" to wbrew pozorom nie taka tragedia, jak niektórzy histeryzują.

Dla mnie dużo ważniejszy - i rzeczywiście progowy - jest kształt głównych programów informacyjnych TVP. A ten w ostatnich miesiącach zmienił się (Wiadomości) na bardziej obiektywny.

A film o sowieckim jenerale w polskim mundurze wyemitowano.

No i żaden z dziennikarzy nie zapyta Anity Gargas, czy gdyby miała do wyboru - film na antenę, ona leci ze stołka wiceszefa Jedynki, ale zostaje z "Misją" - co by wybrała?


Autor: Impertynator o 14:26 9 komentarze
wtorek, 23 lutego 2010
Sejmikowanie

Cieplej, idzie wiosna, śnieg topnieje, a spod niego brud wyłazi i przed oczy się pcha.

Żywe rejwach wszczyna.

Krety i szczury.

Korona stworzenia tej ziemi, o miejsce po ginącym drapieżcy z polskiego godła walcząca.

Dorny, Dudki, Migalskie i cały zastęp pomniejszych - co ich tak nagle z nor wygnało lub do zdjęcia maski przymusza?

Drogą Szczura starają się przyśpieszyć to, co ich zdaniem nieuniknione, czy Ścieżką Kreta spełniają wydane polecenie?

A ty - różnie być może.

Albo stoisz na chwiejącej się łajbie, słyszysz trzask przegryzanych desek i pokładu i nic nie możesz zrobić, bo sztandar w uniesionych dłoniach trzymać trzeba.

Albo czujesz, jak zapada się twój dom, podkopywany przez rwącą tunelami czeredę i też nic ci do tego, bo na dachu gołębia z posłaniem wypatrujesz.

Sam już nie wiem, czy warto się budzić.

Autor: Impertynator o 16:00 2 komentarze
środa, 20 stycznia 2010
Nie ma się co bać globalnego oziębienia


Teoretyk Gier, Mistrz OSP w grze w bierki (od "brać"?) załatwi nam tysiącletni kontrakt gazowy z Rosją.

A Chłopcy z Ulicy Czerstwej już osłupiałemu światu wyjaśnią, po co tym Polakom tyle gazu.

Nawiasem, nowoczesność w domu i zagrodzie poraża nie tylko Ochotniczego Waldemara.

Wygląda na to, że Człowiek z Gumowym Atrybutem w Ręku może być jednocześnie w dwóch miejscach na raz.

Na razie.

No i na koniec. Czy po ekshumacji okaże się, że w trumnie leżał kolejny agent CBA?

Autor: Impertynator o 12:14 2 komentarze
środa, 30 grudnia 2009
Bunt się rodzi, Don truchleje

Żyjemy w cywilizacji kultu tandety.

Uśrednione zachowania, przeciętny wygląd przewidywalnego "oryginała", rytuał sprzedawanych przez media "wybryków" i zachowań łamiących nieistniejące tabu.

Nieistniejące, bo nie można w nieskończoność i na taką skalę łamać czegoś, co w ocenie wiekszości jest niewzruszalne.

Wszystko w zasiegu przeciętnego pożądania. Od orgazmu do orgazmu - na oślep i na przełaj.

Czy bunt przeciwko tandecie również musi być tandetny?

A może, skoro hierarchia, a więc nadrzędność cywilizacji i kultury nad jednostką jest tu tandetna, żadnego buntu już nie potrzeba?

Czego i Wam, jako sobie, w Nowym Roku życzę.


Autor: Impertynator o 18:56 5 komentarze
niedziela, 15 listopada 2009
2012

Poszedłem do kina.

Żeby doznać optymistycznego happy endu.

Owszem, zdarzył się.

Dzięki wyjściu z kina.



Dobre i to.

Autor: Impertynator o 00:40 4 komentarze
środa, 11 listopada 2009
Zbędne święto


Ale lemingi będą zachwycone.

Uwielbiają tajemnicze, niepojęte rytuały.
+++++++++++
http://impertynator.blogspot.com/

czwartek, lutego 25, 2010

ELVIS LIVE



http://www.archive.org/details/ElvisPresleyNiagaraFallsNyJuly131975

PRELUDY of WAR


+++++++++++++++++++

http://www.archive.org/details/PreludeToWar

W Analektach Konfucjusza wyczytać można, jak pewnego razu jakiś uczeń Konfucjusza zapytał go, "Co jest najważniejsze dla ochrony kraju?" Konfucjusz odpowiedział, "Armia i żywność i zaufanie. Wojsko i żywność i ufność, gdy nie są one dobrze ułożone, dany kraj nie zazna spokoju". Lecz to był bardzo twardy uczeń i pytał dalej, "Jeśli te trzy sprawy są dobrze ułożone, to oczywiście nie ma żadnego problemu, lecz ułożenie wszystkich tych trzech spraw nie jest łatwe, choć jest to ideał. Gdybyś miał pominąć jedną z tych spraw, to co by to było?" Konfucjusz odpowiedział, "Wojsko, jeśli trzeba by zrezygnować z jednej rzeczy, to byłoby wojsko. Gdyby było wystarczająco dużo pożywienia dla ludzi i ludzie ufaliby władzy, wtedy to mogłoby działać bez wojska, i rozpuściłbym armię." Uczeń kontynuował, "A gdyby była jeszcze jedna rzecz, z której musiałbyś zrezygnować, to co byś poświęcił?" Konfucjusz odpowiedział "Jedzenie. Głębokie zaufanie ludzi do swojej władzy i do samych siebie, jeśli nie ma tu głębokiej wiary, wtedy nawet jeśli żyjemy w tym samym kraju czy domu tracimy całe nasze zaufanie do siebie nawzajem. Jeśli nawet mamy armię i jedzenie a ludzie tracą zaufanie do siebie nawzajem wtedy te pierwsze dwa czynniki nie mają żadnego znaczenia. Nie rozpaczaj nad ubóstwem, rozpaczaj nad nierównością, to jest podstawowa zasada polityki."
http://hansklos.blogspot.com/

środa, lutego 24, 2010

spisane będą czyny

(piotrskarga.pl)

Niewielki model płodu dziecka rozdawany podczas Marszu dla Życia, który odbył się w grudniu ub. roku w Amsterdamie, wywołał burzę w mediach oraz parlamencie – donosi portal LifeSiteNews.com.

Zdjęcie modelu przedstawiającego dziecko nienarodzone w początkowej fazie rozwoju – umieszczone tuż po marszu na pierwszej stronie chrześcijańskiej gazety holenderskiej „Het Nederlands Dagblad” – wywołało ogromne poruszenie w mediach, powodując tym samym gniewne reakcje parlamentarzystów i przedstawicieli rządu.

Liczący zaledwie 5 centymetrów model przedstawia dziecko o rzeczywistej długości ciała i wadze w 10. tygodniu życia płodowego. – W czwartym tygodniu życia u dziecka poczętego zaczyna bić serce. Model przedstawia dziecko z rączkami, stopami, nosem, potrafiące nawet brać paluszek do ust – mówią obrońcy życia z organizacji Cry for Life. Tego typu modele organizacja ma zamiar rozesłać do wszystkich domów.

Liberalne media zatrzęsły się z oburzenia. Potępiono plan organizacji Cry for Life, twierdząc, że rani on kobiety, które dopuściły się aborcji, poroniły albo nawet nie były w stanie zajść w ciążę. Znana – choćby z prowokacyjnych rejsów statkiem aborcyjnym – holenderska aktywistka aborcyjna Rebecca Gomperts stwierdziła, że pomysł jest „wysoce niestosowany” i agresywny.

Niebawem po rozpętaniu burzy w mediach szef organizacji Cry for Life Bert Dorenbos został zaproszony do wzięcia udziału w jednym z najpopularniejszych programów w telewizji publicznej, w którym bronił akcji podjętej przez swoją organizację. Tłumaczył, że przyświecał jej cel edukacyjny i miała być konfrontacją z rzeczywistością. W Holandii codziennie zabija się 100 dzieci poczętych.

Po obejrzeniu tego programu członkini Partii Pracy Chantal Gill’ard podniosła tę kwestię w niższej izbie parlamentu. Chciała poznać opinię minister zdrowia, spraw społecznych i sportu J. Bussemaker odnośnie pomysłu rozesłania prawie 5 milionów modeli do holenderskich domów.

Kilka tygodni później pani minister odpowiadając na zapytanie poselskie powiedziała, że nie zgadza się ze strategią organizacji pro-life, ale jednocześnie broniła jej prawa do dystrybuowania takich figurek.

W połowie grudnia 150 modeli wraz z książeczkami, w których opisano bolesne historie kobiet, które dopuściły się aborcji oraz ze stosownym listem trafiło do posłów.

W ubiegłym miesiącu Cry for Life została poinformowana, że figurki nie będą dostarczone parlamentarzystom i zostaną zniszczone, o ile organizacja sama ich nie zabierze. W odpowiedzi, szef Cry for Life napisał list, w którym zapowiedział, że organizacja będzie prowadziła swoje akcje i głosiła prawdę o życiu nienarodzonych w kraju „niegdyś katolickim pełnym tulipanów i wiatraków”, w którym obecnie dokonuje się 100 aborcji dziennie
++++++++++++++
Nasz Dziennik)

W Europie średnio co 27 sekund ginie dziecko. W wyniku aborcji. Zaledwie sześć krajów: Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy i Rumunia, odpowiada za zabicie na Starym Kontynencie aż 77 proc. dzieci w prenatalnej fazie życia. Te zastraszające dane opublikował w raporcie pt. “Rozwój rodziny” niezależny Instytut Polityki Rodzinnej (IFP) z siedzibą w Norwegii.

Liczba zabitych dzieci nienarodzonych w Europie jedynie w roku 2006 wyniosła co najmniej 1,16 mln, co – jak podkreślają autorzy raportu – jest liczbą dużo wyższą, niż wynosi całkowita populacja Cypru. Mieszka tam bowiem 790 tys. osób. Rachunek jest prosty: proceder aborcji pochłania życie dziecka średnio co 27 sekund. Niechlubnie w tych statystykach przoduje Francja, gdzie rocznie zabijanych jest ok. 210 tys. dzieci w prenatalnej fazie życia. Jeśli taka tendencja się utrzyma, naszemu kontynentowi grozi demograficzna katastrofa.
Autorzy raportu przytaczają przykład Włoch, gdzie współczynnik dzietności to 1.33. Oznacza to, iż liczba mieszkańców Italii zmniejszy się o 14 mln do roku 2050. Podobnie sytuacja wygląda w Austrii, gdzie współczynnik dzietności to ok. 1.4. Specjaliści oceniają, że aby utrzymać choćby minimalnie dodatni przyrost naturalny, liczba dzieci przypadających na rodzinę powinna wynosić około 2.5.
Takimi wynikami zaniepokojona wydaje się być także Wielka Brytania. Rząd w Londynie od dłuższego czasu stara się zredukować liczbę przeprowadzanych w kraju aborcji. Niestety programy, które stosuje się na Wyspach, niejednokrotnie przynoszą odwrotny do zamierzonego skutek. Liczba zabijanych dzieci poczętych w Wielkiej Brytanii jest jedną z najwyższych w całej Europie. Wraz z pięcioma innymi krajami państwo to odpowiada za ponad trzy czwarte wszystkich aborcji. Pomimo deklaracji zmniejszenia ich liczby, rzeczywistość wygląda inaczej.
W Hiszpanii odsetek dzieci zabijanych w łonie matki wzrósł o 99 proc. w ciągu 10 ostatnich lat. W porównaniu z rokiem 1980 w Europie urodziło się 920 089 mniej dzieci.
Właśnie obywatele tych krajów, czyli Niemcy, Włosi, Hiszpanie, Rumunii i Francuzi, obok Brytyjczyków, przyczyniają się do tego, iż Stary Kontynent staje się “bombą demograficzną z opóźnionym zapłonem”. Do takiego stanu przyczynia się, oprócz ogromnej liczby aborcji, także bardzo mała liczba dzieci przypadających na jedną rodzinę i bardzo znaczący spadek liczby zawieranych w tych krajach małżeństw.
Ludzie także coraz później decydują się na wstąpienie w związek małżeński.
Średni wiek, w jakim decydują się założyć rodzinę, sięga już prawie 30 lat. Jednocześnie rośnie liczba rozwodów. Na każde dwa śluby przypada jeden rozwód. Najwięcej w Belgii, Hiszpanii i Luksemburgu.

Zmniejsza się także trwałość zawieranych związków. Europejskie małżeństwa rozpadają się średnio po 13 latach. “Europa przeżywa demograficzną zimę i teraz jest podstarzałym kontynentem” – brzmi jedna z konkluzji dokumentu. – Równowaga Europy wisi na włosku – uważa Jenny Tyree z brytyjskiej organizacji broniącej praw rodziny Focus on the Family. – Miejmy nadzieję, że ten raport obudzi Europejczyków i docenią wartość małżeństwa oraz dziecka, a ten trend zostanie odwrócony – mówi.
IFP wymienia także inne powody wymierania Europy. Wśród najczęstszych przyczyn zgonów podaje choroby nowotworowe i serca. Jednakże ich liczba, a także liczba wypadków i morderstw nie równa się ilości przypadków pozbawienia życia dzieci poczętych.
Mimo że populacja Europy w ciągu ostatnich lat się zwiększyła, dane te nie świadczą o żywotności narodów europejskich. Jak podkreśla raport, wzrost jest związany z rosnącą emigracją z krajów głównie afrykańskich i arabskich. Współczynnik emigracji za ostatnie 10 lat wzrósł o blisko 90 procent. Pozycję lidera zajmuje pod tym względem Hiszpania, do której w ostatnich latach przybyło o 700 proc. obcokrajowców więcej niż w 1996 roku. Oznacza to, iż liczba imigrantów jest 9 razy wyższa od przyrostu naturalnego.

Łukasz Sianożęcki
http://gegenjay.wordpress.com/tag/aborcja/

czwartek, lutego 11, 2010

ZBRODNIA 1945

Sprawa “Białych” Kozaków- ludobójstwo po wojnie.

22 czerwca 1941 roku, Niemcy rozpoczęły realizację planu “Barbarossa”. Już 12 lipca 1941 roku feldmarszałek von Reichenau wystosował memoriał do Szefa OKW gen, Keitla z propozycją uruchomienia zaciągu ochotniczego Kozaków do armii niemieckiej. Propozycja spotkała się z chłodnym przyjęciem, a sam Hitler wyraził opinię, że “ wygramy tę wojnę bez Kozaków”. Jednakże już w 1942 roku zmuszony był zmienić zdanie: rozpoczęto wcielanie Kozaków do jednostek tzw. HIWISÓW - czyli ochotników pomagających Wermachtowi - ale bez broni: kierowców, kucharzy, zaopatrzeniowców. Himmler rozpoczął formowanie jednostek policyjnych z Kozaków.


Przełom w sprawie stanowił dekret ministra ds. zajętych terytoriów na wschodzie Alfreda `Rosenberga, w którym uznał on Kozaków za potomków germańskich Gotów. - co umożliwiło zaciąg do formacji bojowych - głównie SS i policji, ale również i Wermachtu. Kozacy walczyli po stronie niemieckiej dzielnie. Na czele ruchu kozackiego stanął generał Piotr Krasow, znany z wojny domowej w Rosji, szef armii kozackiej. Gen Krasowa wsparli atamani Skura i Naumienko - również weterani z Rosji przedrewolucyjnej i armii ochotniczych z czasów wojny domowej. Podczas Konferencji Jałtańskiej “ wielka trójka” postanowiła, na wniosek Stalina, że “obywatele państw okupowanych walczący przeciwko aliantom zastaną wydani tym państwom w celu osądzenia ich za popełnione zbrodnie” [ pomimo, że zbrodni jeszcze nie udowodniono planowano ludobójstwo].

Był to wyrok śmierci nie tylko dla Kozaków, ale i dla niemieckich organizatorów legionów kozackich. Godzi się wspomnieć w tym kontekście generała von Pannwitza, generała Rittera von Niedermayera, płk von der Roppa i płk hrabiego Schenk von Stauffenberga - późniejszego zamachowca na Hitlera. Hitler obiecał Kozakom w 1943roku, utworzenie własnego państwa między Rijeką a Triestem czyli na terenie dzisiejszej Chorwacji i Włoch. Pułki kozackie przerzucone do Jugosławi zwalczały partyzantkę titowską i komunistyczną - włoską .

Z chwilą zakończenia wojny w Europie rozpoczęła się Kozacka tragedia. Najlepiej wyszli z tej opresji ci Kozacy, którzy z armią gen. Własowa otrzymali azyl w księstwie Lichtenstein. Było to jednak niecałe 2 % kozackich kombatantów.

Los pozostałych był okrutny. Ataman Krasnow i starzy tzn. carscy generałowie kozaccy zostali wydani przez armię amerykańską [ chodzi tutaj o armię Pattona] rosyjskiemu NKWD. Po procesie w Moskwie i strasznych torturach , zostali powieszeni za potylicę na hakach rzeźnickich w więzieniach na Butyrkach i Łubiance. Gen Pannwitza i Niedermayera powieszono “litościwie” na zwyczajnej szubienicy.

10 dywizja brytyjska hindusko - gurkowska wraz z plutonem ANZAK -ów [ czyli jednostek australijsko - nowozelandzkich] - wszyscy pod komendą brytyjską i z brytyjską kadrą oficerską, wzięli udział w egzekucji 12 500 żołnierzy kozackich uchodźców w rejonie tzw. Zielonej Groty, na terenie Jugosławii. Kozacy ci, głownie były to kobiety i dzieci, [ żołnierzy - mężczyzn było nie więcej aniżeli 470] mieli być wydani ZSRR - NKWD. Sowieci nie zadali sobie nawet trudu by wywieźć ich ciężarówkami. Na miejscu przekazania rozstawili kilka karabinów maszynowych i zaczęli strzelać do stojących na placu przed grotą ludzi. Ludzi w panice zaczęli uciekać w stronę stojących na uboczu Brytyjczyków. I tragedia powtórzyła się. Ku zaskoczeniu uciekających, Anglicy otworzyli również ogień z karabinów maszynowych, zabijając wiele osób.

Prawdą jest również to, że niektórzy żołnierze brytyjscy, widząc co się dzieje, otworzyli ogień, nie do kozaków, ale do strzelających NKWD-stów. Nie zmienia to jednak faktu uczestnictwa armii brytyjskiej w masakrze cywilnej ludności kozackiej.

Drugi podobny akt ludobójstwa miał miejsce na terenie Austrii, która była w tym okresie okupowana przez wojska sowieckie. Tutaj również doszło do masakry Kozaków w tym kobiet i dzieci. Kozacy, byli przewiezieni przez Amerykanów, z 7 dywizji pancernej w rejon Well, gdzie miano ich przekazać Rosjanom. Jak zwykle w takich przypadkach Kozaków oszukano, mówiąc, że mają być przewiezieni do innego obozu, będącego pod zarządem brytyjskim. Dopiero na miejscu okazało się, że czeka na nich oddział NKWD pod komendą majora Łukina. Jeden z dowódców kozackich, płk Girej Chan rzucił się z gołymi rękami na amerykańskiego kpt Clarke,a , a ten zastrzelił go z rewolweru. Wtedy doszło do ogólnej strzelaniny. Kozacy w liczbie ok. 1000 rzucili się na Amerykanów. W tym momencie Rosjanie zaczęli do nich strzelać od tyłu w plecy. Amerykanie również otworzyli ogień z karabinów maszynowych.

Wszyscy Kozacy zginęli, w tym 225 kobiet i dzieci.

Podobnie Anglicy likwidowali oddziały kozackie w okolicach Rawenny. Piloci angielscy strzelali do uciekających po górach, kobiet i dzieci tak samo jak niemieccy w 1939r. do Polaków.

W sumie podczas “ akcji” wydawania Kozaków “pod nóż” Sowietom , zginęło w osiemnastu “zbrojnych” incydentach , jak to eufemistycznie określiły władze amerykańskie , w specjalnym raporcie dla Prezydenta USA 450 kozackich żołnierzy i 130 kobiet i dzieci. Jest to liczba skrajnie zaniżona. Biorąc łącznie wszystkich zamordowanych Kozaków to śmiertelność wynosiła 95% czyli ok. 85 000 ludzi - rozstrzelanych, zamordowanych w śledztwach, powiezionych na Sybir do obozów pozostających w nadzorze GULAG-u
dr Jerzy Jaśkowski
+++++++++++++++++++
http://www.deportacje.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=25&Itemid=20

niedziela, lutego 07, 2010

Wł. Studnicki, 1939

( ) Aby uniknąć wojny z Niemcami, Polska powinna odwołać się do pośrednictwa sprzymierzonych i zaprzyjaźnionych z Niemcami. Państwem takim jest przede wszystkim Italia mająca z Niemcami wspólne interesy i którym nie jest obojętne, czy tama oddzielająca Rosję od Europy, utworzona przez Polskę i Rumunię, zostanie przerwana. Również Japonia, zainteresowana jest nienaruszalnością Polski, gdyż silna Polska absorbowałaby znaczną część sił rosyjskich, odciągając je od dalekiego wschodu" (str. 108). Książka została skonfiskowana. Wyłapano prawie wszystkie jej egzemplarze; uratowało się zaledwie kilka. Jeden z nich jest w moim posiadaniu.

Złożyłem w sądzie skargę na konfiskatę. Sprawa została przeprowadzona w lipcu 1939 roku przy drzwiach zamkniętych. Broniłem jednego rozdziału za drugim; gdy doszedłem do fragmentu "Skutki wsparcia przez Rosję Sowiecką", nerwy odmówiły mi posłuszeństwa i wybuchnąłem płaczem.

Był to chyba najcięższy okres w moim życiu. Gdy nocą docierał do mnie odgłos maszerujących oddziałów, ściskało mi się serce, gdyż boleśnie odczuwałem zbliżającą się katastrofę. W mojej wyobraźni przesuwały się obrazy oczekującej nas klęski, muszę jednak przyznać, że rzeczywistość przerosła wszystko, co mogła sugerować najbujniejsza wyobraźnia.

Wiadomo, jakie skutki pociągnęła za sobą nasza polityka w roku 1939; zwalczałem ją i przeciwstawiałem jej koncepcję zbrojnej neutralności podczas wojny Niemiec przeciw Zachodowi. Zbrojna neutralność miała nie dopuścić do przemarszu wojsk rosyjskich przez nasze terytorium. Taka nasza postawa leżała w interesie Niemiec i dla zachowania tej neutralności Niemcy udzieliłyby nawet pomocy. Mówiłem o tym i pisałem: "Nasza armia w wojnie z armią niemiecką to une quantite negligeable, nie będąca w stanie oprzeć się atakowi dłużej niż przez dwa tygodnie; jednak ta sama nasza armia, walcząca w razie nieposzanowania naszej neutralności przez Rosję, z pomocą niemiecką, wspierana przez fachowe niemieckie dowództwo, przy użyciu dostarczonych przez Niemcy czołgów i samochodów i przy pomocy niemieckich instruktorów - byłaby potężną siłą, zapewniającą zwycięstwo na wschodzie.


+++++++++++++++++++
W PRZEDEDNIU DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ
1918 - 1945 Władysław Studnicki
Aby zrozumieć moje stanowisko przed i podczas drugiej wojny światowej, konieczna jest znajomość moich politycznych tez powstałych w czasie pierwszej wojny światowej i rozwiniętych później. Przytoczę je tutaj:

l. Polska ze swymi Kresami Wschodnimi - stałym punktem spornym między Rosją a Polską - będzie musiała się przeciwstawić Rosji i dążyć do porozumienia z Niemcami.

2. Polska ze swoimi Ziemiami Zachodnimi będzie zagrożona przez Niemcy i musi dążyć do przymierza z mocarstwami zachodnimi.

3. Polska ze swymi Kresami Wschodnimi i Ziemiami Zachodnimi będzie zagrożona rozbiorami.

4. Pozbawiona terenów wschodnich i zachodnich, a przez to bardzo osłabiona, Polska nie może istnieć jako państwo.

Po odrodzeniu się Państwa Polskiego, do tych tez dołączyłem jeszcze jedną: Polska będzie mogła istnieć jako państwo i dążyć do ekonomicznego znaczenia i siły, o ile dla Niemiec jej istnienie będzie ekonomicznie i politycznie korzystniejsze niż jej rozbiór. Wiedziony tym tokiem myśli, od roku 1922 zacząłem pracować nad książką "System polityczny Europy". Próbowałem ukazać w niej, że istnienie bloku środkowoeuropejskiego uzasadnione jest ekonomicznie i politycznie przez fakt, że Niemcy są głównym rynkiem zbytu i zaopatrzenia dla wszystkich państw środkowoeuropejskich, że inwestycje niemieckiego przemysłu ciężkiego i maszynowego decydują o gospodarczej sile Polski, Rumunii, Węgier, Bułgarii itd. oraz, że w ten sposób układ sił w Europie zmienia się na korzyść Polski. W roku 1934 została ona wydana pt.: "System polityczny Europy a Po1ska". Książka ta wywołała setki artykułów w europejskiej prasie. Najlepszą reklamę zrobił jej Mołotow, gdy w styczniu 1936 roku w swoim expose wyraził się następująco: "Rosja ma wszędzie niebezpiecznych wrogów. Z jednej strony Japonię, z drugiej Niemcy. W Polsce Władysław Studnicki wydał książkę »Polityczny system Europy«, w której występuje przeciw Rosji i żąda ustąpienia z rosyjskich terytoriów na zachodzie, południu i północy". O książce tej wspomniano we francuskim parlamencie i przetłumaczono ją na język niemiecki. Profesorowie omawiali ją i zalecali studentom na seminarium z polityki zagranicznej w Wyższej Szkole Politycznej w Berlinie oraz na kilku innych niemieckich uniwersytetach; nie przyjęto jej jednak do księgarń partyjnych.

W roku 1936 NSDAP zaprosiła po 2-3 osoby z wielu krajów jako gości honorowych na swój zjazd; z Polski - Stanisława Mackiewicza, profesora Łempickiego oraz mnie. Na wieczornym przyjęciu dla wybranego grona zostałem przedstawiony Hitlerowi. Poznałem też Goebelsa i odbyłem dwugodzinną rozmowę z Ribbentropem. Od roku 1934 Niemcy starały się utrzymywać przyjazne stosunki z Polską. Hitler deklarował, że nie można zabronić dostępu do morza 30 milionowemu narodowi. Z racji naturalnego geograficznego położenia Niemcy oraz Polacy są sąsiadami i dlatego należy kształtować przyjazne stosunki między nimi. W roku 1936 każdy przeciętny Niemiec powtarzał słowa Führera. Dzięki odprężeniu stosunków między naszymi krajami, Polska odniosła kilka sukcesów: podjęcie kontaktów dyplomatycznych z Litwą, Zaolzie i, jako najważniejsza sprawa, wspólna granica z Węgrami.

Gdyby wojna wybuchła w roku 1938, to Polska, zdecydowana na opór wobec wkraczających wojsk sowieckich, znalazłaby się w tym samym obozie co Niemcy; polityce naszej brakowało jednak konsekwencji.

Zawarty przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych układ o mniejszościach narodowych nie został przez wojewodę śląskiego Grażyńskiego dotrzymany. W marcu 1939 roku zapanowała psychoza wojny. Znane były już propozycje Hitlera - budowa niemieckiej autostrady przez "korytarz", oraz zmiana statusu prawnego Wolnego Miasta Gdańska, z uwzględnieniem wszystkich polskich interesów w porcie gdańskim. Rosła opozycja i rząd Sławoja-Składkowskiego, podporządkowanego marszałkowi Rydzowi-Śmigłemu, stawał się coraz bardziej niepopularny. Zatem zagrano na narodowej trąbce. "Nie oddamy ani guzika" - głosił Rydz-Śmigły. Od jesieni 1938 roku o Polskę zabiegała Anglia. 3 kwietnia 1939 Chamberlain powiadomił angielski parlament o udzielonych Polsce gwarancjach. Zaproszony do Londynu minister spraw zagranicznych wyraził gotowość przekształcenia ich w pakt. Było to zgodne z dążeniami Anglii, gdyż oczekując nadchodzącego konfliktu zbrojnego z Niemcami chciała ona mieć Polskę po swojej stronie. W sporze tym nie chodziło ani o "korytarz", ani o Gdańsk, lecz o to, po czyjej stronie Polska będzie się biła w drugiej wojnie światowej. W cielenie Czechosłowacji do Niemiec wywołało w Polsce zaniepokojenie, a przeciwnikom Hitlera dało pretekst do wzywania do broni. Naród polski opanowany został przez nastroje wojenne. Wierzono w siłę naszej armii. 7 maja odbyła się parada wojskowa; przejechało kilka czołgów, pokazano kilkaset karabinów maszynowych, dzielnie przemaszerowała piechota, na pięknych koniach siedzieli dzielni kawalerzyści. Zachwyt mas był ogromny. W rzeczywistości była to armia od parady.

Nie wiedziałem dokładnie, ile mieliśmy czołgów, jak niewielki był to procent wobec liczby niemieckich, ale był on ściśle związany z motoryzacją kraju. Niemcy miały 700 000 samochodów, Polska 40 000. Codziennie widywałem się z różnymi politykami. Dziwnym trafem wielu zdrowo myślących ludzi, np. Maciej Rataj, było zwolennikami ugrupowań prowojennych. Ignacy Matuszewski przewidywał, że wojna skończy się klęską i popierał moją działalność przeciwko niej. Pewien przywódca Partii Narodowej potwierdził moją opinię, że wojna mogłaby skończyć się rewolucją komunistyczną, był jednak zdania, że wobec ogólnych nastrojów: "nie można już wojny uniknąć. Generał Sosnkowski rozumiał naszą militarną słabość i niemożność zwycięstwa, ale człowiek ten - który w walce nie znał strachu - nie miał cywilnej odwagi do podjęcia walki z własnym narodem, aby go uratować. August Zaleski - były minister spraw zagranicznych powiedział mi, że z wdzięcznością przyjąłby gwarancje Anglii, ale nie zawierałby paktu, gdyż ten nie odwróciłby groźby wojny, lecz tylko zwiększyłby jej prawdopodobieństwo.

Napisałem do Becka, że przeszedłby do historii zapobiegając wojnie, oznaczającej dla nas nieuchronną katastrofę. Napisałem do Ribbentropa list ze stwierdzeniem, że w Polsce jednostronne koncesje jakiegoś państwa wobec drugiego uważa się za niegodne czci narodowej. Polsce należałoby przyznać te same wpływy w Słowacji co i Rzeszy Niemieckiej. 5 maja wysłałem memoriały do wszystkich ministrów - oprócz Sławoja- Składkowskiego, którego premierostwo uważałem za obelgę dla narodu polskiego - oraz do ważniejszych generałów. Udowadniałem im, że nie możemy prowadzić tej wojny. Przypominałem, że nasza granica z Niemcami ma około 2000 km długości i że jest nieumocniona. Na naszym froncie prowadzono by wojnę ruchomą, na froncie wschodnim zaś - wojnę pozycyjną. Pierwsza musiałaby się skończyć szybkim rozstrzygnięciem na naszą niekorzyść, ta druga mogłaby trwać lata. Posiadaliśmy tylko 40 000 samochodów, Niemcy 1 700000. W krytycznym momencie wkroczyłaby Rosja Sowiecka i oderwałaby od nas wszystkie tereny na wschód od Sanu i Bugu. Zwycięstwo Aliantów nie przyniosłoby nam wyzwolenia. Druga niemiecka okupacja byłaby na pewno uciążliwsza od pierwszej, złagodzonej koncepcją państwa polskiego.

Napisałem książkę ,,W obliczu nadchodzącej drugiej wojny światowej", którą w czerwcu 1939 roku oddałem do druku. Zawierała ona następujące rozdziały: "Walka o podział świata", "Żydzi a wojna", "A jednak szkoda Francji", "Gra Wielkiej Brytanii", "Skutki wsparcia przez Rosję Sowiecką”, "Geniusz Włoch", "Siła i gospodarcze znaczenie Niemiec", "Neutralność Polski lub jej udział w wojnie". Rozdział "Gra Wielkiej Brytanii" zamknąłem następującym ustępem: "Ponieważ w tej chwili na horyzoncie pojawia się wojna państw Osi z Wielką Brytanią, angielska deklaracja może wciągnąć do wojny Polskę, gdyż uchodzi ona za sojusznika Anglii. Deklaracja ta nie narusza oficjalnie paktu o nieagresji z Niemcami z roku 1934, jednak przez Niemcy uznana została za wejście Polski do sojuszu mocarstw nieprzyjacielskich. Może to mieć dla Polski fatalne skutki. W wojnie na dwa fronty szuka się najpierw przeciwnika słabszego, aby go wyeliminować, a w tym przypadku jest nim właśnie Polska. J tak wojna światowa może rozpocząć się jako wojna niemiecko-polska". W rozdziale ostatnim napisałem: "Z wojny między Europą Zachodnią a Europą Środkową jedynie Rosja wyjdzie zwycięsko.

Aby uniknąć wojny z Niemcami, Polska powinna odwołać się do pośrednictwa sprzymierzonych i zaprzyjaźnionych z Niemcami. Państwem takim jest przede wszystkim Italia mająca z Niemcami wspólne interesy i którym nie jest obojętne, czy tama oddzielająca Rosję od Europy, utworzona przez Polskę i Rumunię, zostanie przerwana. Również Japonia, zainteresowana jest nienaruszalnością Polski, gdyż silna Polska absorbowałaby znaczną część sił rosyjskich, odciągając je od dalekiego wschodu" (str. 108). Książka została skonfiskowana. Wyłapano prawie wszystkie jej egzemplarze; uratowało się zaledwie kilka. Jeden z nich jest w moim posiadaniu.

Złożyłem w sądzie skargę na konfiskatę. Sprawa została przeprowadzona w lipcu 1939 roku przy drzwiach zamkniętych. Broniłem jednego rozdziału za drugim; gdy doszedłem do fragmentu "Skutki wsparcia przez Rosję Sowiecką", nerwy odmówiły mi posłuszeństwa i wybuchnąłem płaczem.

Był to chyba najcięższy okres w moim życiu. Gdy nocą docierał do mnie odgłos maszerujących oddziałów, ściskało mi się serce, gdyż boleśnie odczuwałem zbliżającą się katastrofę. W mojej wyobraźni przesuwały się obrazy oczekującej nas klęski, muszę jednak przyznać, że rzeczywistość przerosła wszystko, co mogła sugerować najbujniejsza wyobraźnia.

Wiadomo, jakie skutki pociągnęła za sobą nasza polityka w roku 1939; zwalczałem ją i przeciwstawiałem jej koncepcję zbrojnej neutralności podczas wojny Niemiec przeciw Zachodowi. Zbrojna neutralność miała nie dopuścić do przemarszu wojsk rosyjskich przez nasze terytorium. Taka nasza postawa leżała w interesie Niemiec i dla zachowania tej neutralności Niemcy udzieliłyby nawet pomocy. Mówiłem o tym i pisałem: "Nasza armia w wojnie z armią niemiecką to une quantite negligeable, nie będąca w stanie oprzeć się atakowi dłużej niż przez dwa tygodnie; jednak ta sama nasza armia, walcząca w razie nieposzanowania naszej neutralności przez Rosję, z pomocą niemiecką, wspierana przez fachowe niemieckie dowództwo, przy użyciu dostarczonych przez Niemcy czołgów i samochodów i przy pomocy niemieckich instruktorów - byłaby potężną siłą, zapewniającą zwycięstwo na wschodzie.


Źródło :
„Tragiczne manowce” próby przeciwdziałania katastrofom narodowym 1939-1945, Gdańsk 1995, s. 19-24 i 35-38
http://www.abcnet.com.pl/taxonomy/term/357



niedziela, stycznia 17, 2010

Inż. Stefan OSSOWIECKI, ŻYCIE i DZIEŁO.

... ( ) 95
Niemniej, we wspomnieniach przyjaciół i znajomych jasnowidza nie brak relacji na temat
jego wizjonerstwa politycznego, zwłaszcza w przededniu wojny i w okresie okupacji hitlerowskiej.
Dotyczyły one niemal z reguły przyszłych losów Polski i Warszawy. Niestety, są to
wspomnienia spisywane już po wojnie i potwierdzające post factum trafność proroctw Ossowieckiego.
Opowieści te, jeśli dotyczyły okresu przedwojennego, stanowią na ogół zaprzeczenie
opublikowanych w lipcu i sierpniu 1939 roku w niektórych gazetach wiadomości, że
Ossowiecki wykluczał możliwość wybuchu wojny polsko-niemieckiej. Do najciekawszych
tego rodzaju materiałów należy relacja pisarza – Janusza Teodora Dybowskiego (1909–1977)
– zawarta w jego pamiętnikach. Pisze on, że powróciwszy 20 sierpnia 1939 roku z urlopu do
Poznania, przeglądając gazety z ostatnich tygodni, przeczytał wywiad udzielony przez Ossowieckiego
„Dziennikowi Poznańskiemu”, w czasie wizyty jasnowidza u hr. Mycielskiego, w
jego majątku w Kobylepolu.
W wywiadzie tym Ossowiecki oświadczył kategorycznie, że wojny nie będzie.
„W chwili, gdy czytałem ze zdziwieniem tę wiadomość – wspomina Dybowski – zapukała
do pokoju moja gospodyni.
– Proszę pana, pan hrabia Mycielski przyjechał – zaanonsowała z przejęciem. Wyszedłem
– Cieszę się z pana wizyty, jak równeż z nowin ujawnionych w Kobylepolu przez Ossowieckiego.
Właśnie o tym czytałem – rzekłem, wskazując gazetę.
– I ja z tym do pana przyjechałem odparł gość, jakoś zgnębiony. – Chciałem, aby pan poznał
Ossowieckiego, przysyłałem dwa razy auto, ale...
– Dopiero wczoraj wróciłem. Żałuję powiedziałem.
Mycielski ciężko usiadł na wskazane mu krzesło.
– Z tym do pana przyjechałem – powtórzył zdławionym głosem. Potężną jego postacią
wstrząsnęło coś, jak gdyby szloch.
– Hrabio, co się stało! – spytałem bardzo zaniepokojony.
– Nieszczęście – odparł głuchym głosem. – Zaraz opowiem... Wie pan, że jestem skromnym
rolnikiem. Gdy rozeszło się, że u mnie gości Ossowiecki, wszyscy chcieli go widzieć.
Na kolację powitalną zaprosiłem tylko 80 osób. Po deserze panie obskoczyły inżyniera
Ossowieckiego pytając jedna przez drugą:
– Mistrzu, co będzie z wojną, kiedy wybuchnie?!
– Wojny nie będzie – oświadczył im. – Proszę nie siać paniki.
Była już druga w nocy,
odprowadzałem mego gościa do jego pokoju. W bibliotece usiedliśmy na chwilę na cygaro.
Ossowiecki puścił kilka kłębów dymu, zasłonił nagle ręką oczy, ale dostrzegłem, że po
96
jego twarzy spływają łzy.
– Mistrzu, co się stało, na Boga? – spytałem. Ossowiecki blady spojrzał mi w oczy.
– Nieszczęście... Jesteśmy w przededniu wojny, już tylko dzielą nas od niej dni...
– Ale przecież pan mówił przed chwilą...
– A cóż ja mogłem powiedzieć? – odparł inżynier. – Był u mnie pół roku temu RydzŚmigły
i wziął słowo honoru, że o tym nikomu publicznie nie powiem.
– Jak daleko dojdą Niemcy? – zapytałem.
– Cała Polska zajęta, gruzy, krew, mord! Idą dalej w głąb Rosji. Daleko, daleko...
– Do Uralu?
Ossowiecki zastanowił się chwilę:
– Do Kaukazu – odparł.
– A co z Polską?
– Będzie, będzie jeszcze większa niż jest teraz, ale za jaką cenę! Jezus Maria, za jaką cenę!
Tu mistrz Ossowiecki rozpłakał się, jak dziecko. Mówię o tym panu, choć nikomu tego nie
wolno mi powtórzyć. Mówię dlatego, że pan jest pisarzem. Trzeba o tym kiedyś powiedzieć,
napisać, gdy nas nie będzie – ciągnął mój gość. – Przecież Ossowiecki nie może z tym pozostać,
że kłamał...
– No, jeśli Rydz-Śmigły o tym wie... – wtrąciłem.
– Nic nie wiadomo, nic nie wiadomo. Ja wiem jedno – mówił Staś Mycielski – coś mnie
gnało z tym do pana...”145
O tym, że Ossowiecki przewidywał wybuch wojny i klęskę Polski pisze również w swych
wspomnieniach o jasnowidzu Jerzy Jacyna:
„Pamiętam rozmowy na temat możliwości wojny, prowadzone niejednokrotnie w domu
siostry Ossowieckiego – generałowej Jacynowej (...) Wizja Ossowieckiego nie pasowała zupełnie
do ówczesnych moich wyobrażeń o przyszłości. Prognoza jasnowidza była bowiem
mniej więcej taka: dojdzie do wojny. Polska będzie pobita, zginą miliony ludzi. Warszawa
będzie zburzona dwukrotnie – na początku i przy końcu wojny, wojna będzie trwała lata i
ogarnie cały świat, a głównym zwycięzcą będzie Rosja. No i wreszcie powstanie nowa Polska,
zupełnie inna niż była dotychczas. Ta wizja uległa wzbogaceniu i pewnym modyfikacjom
w ciągu paru ostatnich lat przed wojną, niemniej ogólny jej kształt i konkluzja były jednoznaczne:
klęska i odrodzenie się Polski”146.
Jeśli informacje o wypowiedziach Ossowieckiego dotyczących wybuchu wojny są często
sprzeczne, a wspomnienia pisane po wojnie – w dużym stopniu ubarwione legendą, relacje o
jego przepowiedniach zagłady Warszawy możemy chyba uznać w pełni za wiarygodne.
Grzymała-Siedlecki datuje pojawienie się tych apokaliptycznych proroctw nie na okres
przedwojenny lecz lata 1942–1943, co wydaje się znacznie prawdopodobniejsze. Plater-
Zyberk przytacza relację o przepowiedni z początków okupacji:
„Już po wojnie we Wrocławiu pani Zofia Jerzowa Lubieniecka, która z całą swoją rodziną
utrzymywała stały kontakt z inż. Ossowieckim, opowiedziała mi o swoim z nim pierwszym
spotkaniu w zbombardowanej Warszawie, po kampanii 1939 roku. Gdy pani Lubieniecka ze
zgrozą mówiła o zniszczeniach w mieście, Ossowiecki nagle złapał się za głowę. .
Po chwili zaczął mówić:
– Widzę straszne rzeczy... Teraźniejsze zniszczenia to jeszcze nic w porównaniu z tym, co
się z Warszawą stanie jeszcze... Widzę Warszawę kompletnie w gruzach i spaloną... bez ludzi... zielska porastają Warszawę... zające biegają po mieście...”147
++++++++
http://www.scribd.com/doc/25336905/BORUŃ-krzysztof-Ossowiecki-zagadki-jasnowidzenia

piątek, stycznia 15, 2010

Ś.p. Zofia z Kossaków, Dzieło.







Kultura 26 grudnia 2009
Książka na Święta

Trylogia krzyżowa Zofii Kossak to nasz polski epos o cywilizacji chrześcijańskiej, zasługująca by stanąć zaraz za sarmacką Trylogią Sienkiewicza.


Jej pierwsza część, „Krzyżowcy,” pokazuje dojrzewanie Europy chrześcijańskiej i Polskę – jako jej część. Christianitas to nie Kościół, ale gleba, na której rosną ziarna Ewangelii. Zofia Kossak pokazuje ją więc bez upiększeń, na tle jednego z najbardziej dramatycznych epizodów historii Zachodu – początku wojen krzyżowych. A wojna – jak mówi w powieści Tankred, jeden z najbardziej „kultowych” bohaterów wypraw krzyżowych – „jest zawdy wojną… Nie uświęca ludzi”.


Europa Zofii Kossak to nie tylko świat sprzed potopu nowoczesności, ale jednocześnie Europa, jaką znamy. W „Krzyżowcach” widzimy jak pojęcie godności człowieka – jedno z najbardziej charakterystycznych znamion Zachodu – rodzi się z wiary w Ofiarę Chrystusa złożoną za wszystkich ludzi, z nakazu miłości bliźniego, z poczucia honoru rycerskiego i obowiązku prawdomówności. Bo choć rycerski świat „posiadał tysiące wad, był twardy, bezwzględny, okrutny, łupieżczy i częstokroć niegodziwy, przecie zachowywał wiernie najważniejsze swoje przykazanie: wiarygodność słowa. Pasowany nie śmiał kłamać. Najcenniejszym przydomkiem każdego rycerza było: prawy, preux, probus.


Za hańbę poczytywano, gdy słowa mówiły inaczej niż myśl, dłoń poczynała inaczej niż słowa” .



(więcej w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego”).


Komentarze (6) »
http://blog.marekjurek.pl/