Prawie sześćdziesiąt lat temu, 20 października 1947roku, o godzinie osiemnastej trzydzieści Stanisław Mikołajczyk, jeden z głównych aktorów polskiej sceny politycznej lat 1943 – 1947, rozpoczął ucieczkę z kraju. Od tamtego dnia trwa spór polityków, historyków i dziennikarzy, dotyczący nie tyle technicznej strony ucieczki, ile ustaleń faktu, czy desperaci akt byłego premiera rządu na emigracji, byłego wicepremiera i ministra Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej i członka Krajowej Rady Narodowej, prezesa Polskiego Stronnictwa Ludowego – był suwerenną decyzją polityka, któremu udało się zmylić czujność bezpieki, czy też była to inspiracja funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, nie wykluczone, że zlecona przez samego J. Stalina.
Życie i działalność Mikołajczyka pozwalają przypuszczać, że polityk ten dobrze wiedział, jaka jest taktyka i strategia Stalina, który walcząc o rangę imperium sowieckiego bezwzględnie grał polskimi komunistami, czasem ich wyrzynał, a niekiedy dowartościowywał mirażem, że coś od nich zależy. Prezes PSL przejrzał też zapewne polskich komunistów, którzy udawali, również przed sobą, że coś mogą. Byli przecież znakomitymi udawaczami.
Być może, za cenę upokorzeń osobistych, których prezesowi PSL nie szczędził owładnięty marksistowskim mesjanizmem i leninowską bezwzględnością Gomułka, Mikołajczyk postanowił podjąć wezwanie i wejść do gry, nie mając żadnych asów w rękawie. Bo przecież wiedział, że na Zachód liczyć nie może. Polska już wcześniej została sprzedana. Zaryzykował więc i przegrał, gdyż od początku nie miał żadnych szans. Mikołajczyk walczył o wolność dla swojej partii, dla chłopów. I choć zapewne nie znał słów Stalina, że: wolne chłopstwo, to koniec ich [komunistów] władzy, dzień bez terroru jest niebezpieczny, dwa dni bez terroru oznaczają śmierć partii, to z terrorem stykał się na co dzień. Świadczy o tym jego Diariusz, wedle płk. M. Wieczorka, życzliwie prowadzony w dwu egzemplarzach [jeden dla szefa, drugi dla bezpieki] przez Marię Hulewiczową, zaufaną osobistą sekretarkę byłego premiera, następnie żonę płk. Janusza Przymanowskiego.
Z tych zapisków widać, jak długo prezes PSL łudził się, że postanowienia jałtańskie Wielkiej Trójki będą chociaż w części zrealizowane przez komunistów. Mikołajczyk liczył na wybory. Teoretycznie miał do tego prawo, wiedział, że ludzie będą na niego głosować. Na moment tylko zapomniał o o tym, że: Nie ważne kto jak głosuje, ważne kto i jak liczy głosy. Przekonawszy się, że nie ma już najmniejszej możliwości oddziaływania na bieg wydarzeń, podjął zapewne najdramatyczniejszą decyzję swojego życia.
I w tym miejscu rodzą się wątpliwości natury moralnej – czy niekwestionowany przywódca ruchu społecznego ma prawo, w momentach śmiertelnie niebezpiecznych, opuścić swoich towarzyszy ratując własną skórę? Stanąwszy przed alternatywą: śmierć w kraju lub życie na Zachodzie, wybrał życie. Uciekł. Nie dał się zabić. Nie chciał powiększać panteonu bohaterów narodowych. Czy można go za to winić?
Pierwszy, głos w sprawie ucieczki zabrał najbardziej zainteresowany, czyli sam Mikołajczyk, Dwa miesiące po rejteradzie zaczął publikować w ponad stu dziennikach amerykańskich swoje wspomnienia, zebrane następnie w książkę The Rape of Poland. Jeden z rozdziałów Mikołajczyk poświęcił na opis samej ucieczki. Do dziś nie wiadomo, dlaczego to zrobił. Cały rozdział jest bowiem zmyślony od A do Z i bardziej przypomina fragment sensacyjnej powieści szpiegowskiej napisanej w dobrej socrealistycznej formie, niż rzetelne przedstawienie faktów, którego od tej klasy polityka należało się spodziewać.
Rzecz jasna, że w roku czterdziestym ósmym Mikołajczyk nie mógł przedstawić całej prawdy związanej z ucieczką, aby nie narazić osób, które mu pomogły opuścić kraj. Ale w takim razie dlaczego sprawy samej ucieczki nie pominął w ogóle? Dlaczego łgał jak najęty, licytując się z autorami tandetnych powieści wagonowych?
Nie można wykluczyć, że uciekinier chciał przyciągnąć czytelników zachodnich sensacyjno-przygodową konwencją wspomnień. Byłby to jednak chwyt co najmniej ryzykowny, albowiem autor-polityk, raz przyłapany na kłamstwie stawia pod znakiem zapytania wszelkie inne wywody, chociażby najprawdziwsze.
Mikołajczyk nigdy nie wyjawił powodu, dla którego wymyślił całą historię. Czy więc wolno przypuszczać, że były premier aż do śmierci nie poznał całej prawdy związanej z owym, być może najtrudniejszym dniem w swoim życiu, w którym podjął dramatyczną decyzję o ucieczce?
Prezes PSL, mimo pewnych, śladowych usług oddanych Stalinowi, które posłużyły generalissimusowi do realizacji planów w stosunku do Polski, zapewne nie miał złudzeń, że w tym czasie jego ucieczka posłuży reżimowi do generalnej rozprawy ze stronnictwem, z tysiącami oddanych mu działaczy. Nie mógł nie brać pod uwagę, że dezercja pozwoli grupie frakcyjnej stronnictwa, z Józefem Niećką, Czesławem Wycechem, Janem Madejczykiem, Kazimierzem Banachem i Janem Dąbskim, przejąć władzę, aby wieść PSL na sznurku komunistów.
O czym myślał dekując się w amerykańskiej ciężarówce? Może jawiła mu się przed oczami inna ucieczka, innego polityka, którego nienawidził całym sercem? Przecież osiem lat przed wypłynięciem Mikołajczyka w świat, w nocy z siedemnastego na osiemnasty grudnia 1939 roku Polskę opuszczał marszałek Edward Rydz-Śmigły. Marszałek zostawiał kraj i wojsko na łup Hitlera i Stalina. Prezes PSL zostawiał kraj i stronnictwo na łasce Stalina i jego namiestników. Co do tego nie mógł mieć żadnych wątpliwości, czemu dał wyraz w licznych publikacjach. Uciekając chciał być głosem tych, którzy pozostali w kraju i którzy: ..muszą milczeć i tych, których przeznaczono na zagładę… - wyjaśnił w swojej książce.
Niezależnie od tego jaka jest prawda związana z ucieczką prezesa PSL, to peerelowscy kaligule nie byliby sobą, aby sprawy ucieczki nie wykorzystać propagandowo. Pod tym względem dzisiejsza Grupa Trzymająca Władze i jej kamaryla, mimo naśladownictwa metod [np. sejmowe komisje śledcze, rewelacje z billboardami, dziadkami w Wehrachcie itp.] musi się jeszcze sporo nauczyć. Ekipa Bieruta et consortes miała perfekcyjnych nauczycieli. I tak lekcji fałszowania wyborów udzielała jej, przysłana przez Stalina grupa płk. Arona Pałkina [przy referendum 4 X TAK], bolszewickiego ciągu na zaplutych karłów reakcji i wrogów ludu pilnowali doradcy sowieccy w MBP [ok. 1000 funkcjonariuszy NKWD], odkomenderowani funkcjonariusze NKWD [ok. 500 oficerów] i Armii Czerwonej [ponad 21 tys. oficerów] oraz tzw. upolaczeni ruscy [obywatele ZSRR udający Polaków]. W tej sytuacji wybory do Sejmu sfałszowano już własnymi siłami, w czym spora zasługa płk J. Bristigerowej, trudzącej się nad wydaniem Instrukcji w sprawie założenia teczek obserwacji obwodów wyborczych do Sejmu Ustawodawczego. Jak z tego widać gra teczkami i inne “cyrki”, to także nie wymysł III & IV RP.
Wracając do sprawy ucieczki warto przypomnieć jeszcze broszurę: Przyczyny ucieczki Mikołajczyka. Zatajony dokument. Rewelacyjne zaznania [WKW, Poznań 1947]. Jest to klasyczny przykład propagandowego wykorzystania socjotechniki do mieszania ludziom w głowach. W broszurze czytamy m.in.: Naród polski może wiele przebaczyć, mściwość nie leży w naszym charakterze. Nie przebaczymy jednak nigdy zdrajcom, tym, którzy dla jakichkolwiek względów czy rachub poszli na obcą służbę, przeciwko własnej Ojczyźnie. […] Aż po ostatni okres hitlerowskiej okupacji naród polski wyrzucał ze swego łona zdrajców, którzy na obcy rozkaz podnosili rękę przeciwko własnej ojczyźnie. Do tego spisu przybyło dziś imię Mikołajczyka. Pokryje je wieczna niesława i niepamięć narodu.
Gdy się dziś słucha A. Macierewicza, “lecącego” w telewizji ze skrótami myślowymi, wystarczy słowo “hitlerowskiej” zamienić na “sowieckiej”, aby zrozumieć skąd orator czerpie wzory oskarżając byłych ministrów spraw zagranicznych o agenturalność na rzecz Sowietów.
W sprawie ucieczki prezesa PSL, mimo wielu badań naukowych, dochodzeń archiwalnych, śledztw dziennikarskich itp. tylko jedno jest pewne – ucieczka nie była dziełem przypadku. Dużą rolę odegrały w niej służby specjalne co najmniej czterech państw: USA, Wielkiej Brytanii, ZSRR i PRL. Istnieją uzasadnione powody, aby sądzić, że cała akcja była starannie obmyślaną grą bezpieki. Ale uprawnione jest i zdanie przeciwne.
W archiwach popeerelowskich brak kompletnych dokumentów i niezwykle trudno oddzielić informacje prawdziwe od dokumentów wykonanych w celu dezinformacji i dezintegracji przeciwnika politycznego. Była radosna twórczość, a wyszło jak zawsze. Prawdziwe działania służb specjalnych maskowano wrzawą propagandową. Temu służyła m.in. Powołana przez Sejm Specjalna Komisja Sejmowa, której przewodniczył Zenon Kliszko, wieloletni totumfacki Gomułki. Komisja ustaliła, że: S. Mikołajczyk dopuścił się zdrady Państwa i Narodu, skazał się na wieczną banicję z łona społeczności polskiej.
Reprezentanci “łona społeczności polskiej” wnieśli, że: Wysoki Sejm raczy powziąć następujące uchwały: 1. Sejm Ustawodawczy R.P. pozbawia Stanisława Mikołajczyka mandatu poselskiego. 2. Sejm Ustawodawczy R.P. wzywa Rząd R.P. do pozbawienia S. Mikołajczyka obywatelstwa polskiego. 3. Sejm Ustawodawczy R.P. pozbawia mandatu poselskiego posła Stefana Korbońskiego jako współuczestnika ucieczki S. Mikołajczyka. 4. Sejm Ustawodawczy R.P. wyraża zgodę na wydanie władzom sądowym posła Wincentego Bryi.
Sejm raczył powziąć stosowne uchwały, rząd pozbawił Mikołajczyka obywatelstwa, ale i tak najwięcej pracy miała bezpieka. Rozpoczynała się gra o rozbicie ruchu ludowego na emigracji. W kraju PSL już dawno był zimnym trupem, jak Titanic.
Oficjalnego stanowiska władz peerelowskich w sprawie ucieczki nie warto brać pod uwagę, bo to propagandowy kit obliczony na dezinformację i dezintegrację społeczeństwa. Aczkolwiek, śledząc niektóre przedsięwzięcia z cyrku politycznego IV RP, niektóre sztuczki wydają się nam jakby znajome.
W tej sytuacji jako drugi głos w sprawie ucieczki można potraktować relacje ambasadora USA w Polsce Stantona Griffisa, który dziesięć lat po publikacji Mikołajczyka ogłosił tajne sprawozdanie. Wedle amerykańskiego dyplomaty, ucieczkę szefa PSL zorganizowali pracownicy ambasady i miała ona zupełnie inny przebieg, niż podaje to sam uciekający.
Wprawdzie wiele faktów wskazuje na to, że tak Stany Zjednoczone, jak i Wielka Brytania w owym czasie zaczęły już traktować Polskę jako prowincję imperium rządzonego przez niedawnego sojusznika, Józefa Stalina, jednak Mikołajczykowi postanowiono pomóc. Jednak stanowczo odrzucono prośbę polityka o równoczesne wyprowadzenie z Polski jego sekretarki i przyjaciółki, Marii Hulewiczowej.
Kiedy więc w piątek 17 października o godzinie siedemnastej czterdzieści pięć prezes PSL wysłał przez kuriera notę, będącą wołaniem SOS, do II sekretarza ambasady USA w Warszawie Williama Blake’a, Amerykanie odpowiedzieli natychmiast. Warto zaznaczyć, że w większości państw zachodnich funkcja II sekretarza ambasady związana jest zazwyczaj ze służbami specjalnymi, w tym przypadku z CIA.
I sekretarz ambasady George Andrews złożył wizytę politykowi, który oświadczył, iż z dwóch wysoce wiarygodnych źródeł otrzymał informacje, jakoby on i kilku innych posłów PSL na najbliższym posiedzeniu Sejmu, wyznaczonym na 27 października, mocą decyzji rządu mają zastać pozbawieni immunitetów poselskich i zostać aresztowani. W związku z tym prosi o pomoc w zorganizowaniu ucieczki.
Andrews powiadomił o zagrożeniu ambasadora Griffisa, a ten natychmiast zwołał naradę z udziałem radcy Crockera, attache wojskowego pułkownika Bettsa i I sekretarza ambasady. Postanowiono opracować kilka wariantów wyprowadzenia zagrożonego polityka z Polski.
Na drugi dzień Anrews złożył wizytę Mikołajczykowi, przedstawiając mu trzy warianty ucieczki.
Pierwszy – zostanie przetransportowany w trumnie przez konwój amerykański wywożący zwłoki stu dwóch Amerykanów, którzy zginęli w Polsce w czasie wojny.
Drugi – zostanie wyprowadzony przez Czechosłowację, jednym z dwóch kanałów przerzutowych, zorganizowanych i wykorzystywanych przez służby specjalne USA do celów wywiadowczych. I wreszcie trzeci – zostanie przerzucony do Gdańska i zablindowany na brytyjski statek Baltavia, którego kapitan jest zaprzyjaźniony z Amerykanami.
Mikołajczyk odrzucił dwa pierwsze warianty. Pierwszy uznał za zbyt kompromitujący w razie wpadki, a drugi – za zbyt ryzykowny.
Nie wiadomo czym kierował się prezes PSL przy wyborze sposobu ucieczki. Intuicją lub też miał jakieś informacje na ten temat. Faktem jest, że akcję wywozu ciał poległych Amerykanów nadzorował doskonale zakamuflowany podporucznik UB [następnie pułkownik w kontrwywiadzie MSW] Henryk Pachówka. Także oba kanały przerzutowe prowadzące przez Czechosłowację były kontrolowane przez bezpiekę. Mało tego jeden z kanałów był współorganizowany przez kontrwywiad w ramach gry z zachodnimi służbami specjalnymi. O szczelności kanałów miała się rychło przekonać nie tylko Hulewiczowa i jej najbliżsi towarzysze, ale także wiele innych osób korzystających z tej formy ucieczki z kraju. Oczywiście funkcjonariusze bezpieki nie zatrzymywali wszystkich kursujących osobiście. Maskując “drogę”, pozorując niby przypadkowe wpadki proszono niekiedy o pomoc służby Czechosłowacji. Zaś w specjalnych przypadkach pozwalano nawet niektórym osobom bezkarnie przechodzić na Zachód. W tym ostatnim przypadku byli to zazwyczaj agenci, aczkolwiek niekiedy wykorzystywani kapturowo [zainspirowani tajnie, nieświadomi swojej roli; ta metoda jest najlepiej widoczna w grze operacyjnej “Cezary”, znanej w historiografii jako gra z Delegaturą WiN lub V Komenda WiN]].
Tak, decyzję Mikołajczyka o wyborze trzeciej propozycji można by uznać za szczęśliwą, gdyby nie dwa istotne szczegóły. Jedna, a nawet dwie osoby z jego najbliższego otoczenia były najprawdopodobniej agentami bezpieki, a Baltawia była kontrolowana.
W wiele lat po wyprowadzeniu Mikołajczyka i ogłoszeniu raportu Griffisa glos zabrali naukowcy. Mamy tu na uwadze publikacje profesorów Krystyny Kersten, Wojciecha Roszkowskiego, Andrzeja Paczkowskiego i Andrzeja Werblana. O ile prace Kersten i Roszkowskiego są przyczynkarskie, o tyle książka Paczkowskiego Stanisław Mikołajczyk, czyli klęska realisty jest, jak dotąd, próbą jedynej kompetentnej biografii tego chyba najwybitniejszego po Wincentym Witosie polityka chłopskiego w naszych dziejach. Tym bardziej ważnego, że to, co Mikołajczyk mówił i robił w sprawach chłopskich przed sześćdziesięciu laty, pozostało aktualne po dziś dzień.
Andrzej Werblan w biografii Władysława Gomułki głosi tezę, że sekretarz PPR nic o ucieczce nie wiedział. Wiedział natomiast, że sprawę Mikołajczyka konsultowano w Moskwie [konsultacje te prowadził ambasador Polski w ZSRR Marian Naszkowski, a wytycznych udzielał mu Wiaczesław Mołotow]. Po raz pierwszy konieczność “rozwiązania sprawy Mikołajczyka” podjął na posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR [8 czerwca 1947] Jakub Berman.
Wracając do ucieczki prezesa PSL – cała trójka profesorów raczej zgadza sie z wersją Griffisa, przynajmniej jeżeli chodzi o sam sposób ucieczki. Powtarzane są więc tezy raportu ambasadora o przygotowaniu samochodu ciężarowego ze skrzyniami i pakami należącymi do charge d’affaires i zaadresowanymi do Londynu. Bezkrytycznie przyjmuje się też opowieści amerykańskiego dyplomaty o dziewięciu kontrolach drogowych przeprowadzonych przez milicję, o sprytnym odwróceniu uwagi strażnika WOP blokującego Baltavie, o tajemniczym samochodzie towarzyszącym ciężarówce wiozącej Mikołajczyka itp., itd.
Paczkowski przytacza ściśle tajną Notatkę informacyjną o wykonaniu przedsięwzięć związanych ze sprawą ucieczki Mikołajczyka i aresztowaniu Bryi i Hulewiczowej, opracowaną przez majora Karola Więckowskiego z Departamentu V MBP, powołuje się na opinię Andrzeja Werblana i Alberta, aby udowodnić, że ucieczka prezesa PSL była rzeczywiście ucieczką, a nie akcją sprowokowaną i nadzorowaną przez bezpiekę w ramach szerszej gry zmierzającej do kontrolowania emigracyjnych struktur niepodległościowych oraz, czego nie można wykluczyć, uplasowania swoich agentów w zachodnich służbach specjalnych.
Do poszczególnych tez obrońców “czystej ucieczki” powrócimy za chwilę. W tym miejscu pora wspomnieć, że Mikołajczyk i towarzysze mieli prawo czuć się zdradzonymi i oszukanymi, mieli również podstawy do głębokiego zaniepokojenia o swój los.
Były wicepremier TRJN długo wierzył, że uda mu się odegrać w Polsce jakąś istotną rolę. Być może miał nadzieję nawet po przegranych, w wyniku ewidentnego fałszerstwa, wyborach, że nie wszystko jest jeszcze stracone i że komuniści zgodzą się na tolerowanie opozycji. Gdyby wnikliwiej słuchał Gomułki i jeszcze wierniejszych akolitów Stalina, jakimi byli Bolesław Bierut, Jakub Berman i Hilary Minc, zrozumiałby, że również w drugiej połowie lat czterdziestych Pan Bóg zapomniał o Polsce i Polakach i miał sobie o nich przypomnieć dopiero pół wieku później.
Może prezes PSL, spokojnie reagujący na łajdackie postępowania komunistów w stosunku do jego partii, z zabójstwami włącznie, otrzeźwiał dopiero w momencie, gdy spostrzegł, co się dzieje w innych państwach budujących socjalizm? Tam rozszalałe reżimy przeszły od wyrzynania szeregowych i średnich działaczy partii opozycyjnych do mordowania elit. I tak na Węgrzech łupem komunistycznych kaligulów padł przywódca drobnych rolników Bela Kovacs i inni “spiskowcy”. W Rumunii – przywódca chłopski Iulin Maniu i jego partia. W Albanii stracono szesnastu liderów opozycji, a w Bułgarii – przywódca partii chłopskiej Nikoła Petkova.
Może lider PSL łudził się, że gwarantami przeżycia opozycji w Polsce były trzy mocarstwa? Może brał pod uwagę to, że Polska nie była satelitą III Rzeszy, jak inne państwa, w których Moskwa zarządziła przeprowadzenie zdecydowanej rozprawy z opozycją – a wręcz przeciwnie, Polska była koalicjantem, więc on, Mikołajczyk, jako były premier sojuszniczego rządu zostanie oszczędzony?
Czy dlatego na posiedzeniu Rady Ministrów poparł wniosek ministra obrony narodowej, nawiasem mówiąc agenta sowieckich służb specjalnych Michała Roli-Żymierskiego o pozbawienie obywatelstwa grupy oficerów polskich, którzy po demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych rozpoczęli służbę w Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczeń, będącym na etatach armii brytyjskiej, w dodatku zwracając uwagę na brak na liście nazwiska generała Władysława Andersa?
Dopiero owe informacje z “dwóch wysoce wiarygodnych źródeł” sprawiły, że polityk podjął dramatyczną decyzję ucieczki z kraju.
Niestety, żaden z zainteresowanych nie wyjaśnia, co to były za źródła. W archiwach MSW pozostały jedynie strzępki dokumentów dotyczących tamtej sprawy, nie pozwalające autorytatywnie ustalić jak wyglądała prawda. W archiwach zachodnich trudno spodziewać się rewelacji, zaś dokumenty sowieckich służb specjalnych pewnie jeszcze długo nie będą w pełni dostępne. W tej sytuacji pozostaje odwołać się do pamięci byłych pracowników bezpieki pamiętając, że ich prawda nie zawsze musi być prawdą najwyższego gatunku.
O ucieczkę Mikołajczyka indagowałem m.in. byłego ministra bezpieczeństwa publicznego generała Stanisława Radkiewicza i pierwszego zastępcę ministra spraw wewnętrznych szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu MSW generała Władysława Pożogę. Brano na spytki przyjaciela J. Bermana, byłego zastępcę szefa GZI WP, dyrektora Departamentu X MBP pułkownika Anatola Fejgina i zastępcę dyrektora Departamentu Śledczego MBP, pełniącego obowiązki dyrektora tego departamentu, podpułkownika Adama Humera oraz byłego szefa wywiadu, zastępcę przewodniczącego Komitetu ds Bezpieczeństwa Publicznego płk. Witolda Sienkiewicza. Ówcześni “inżynierowie dusz” z uśmiechem stwierdzali, że akurat w tej sprawie wyszedł im niezły numer, okpili nie tylko prezesa PSL, ale i Amerykanów. Ucieczka Mikołajczyka była bowiem przygotowana, wyreżyserowana i sprowokowana przez bezpiekę.
Wedle niegdysiejszych ubeków wyglądało to następująco:
Radkiewicz: Bierut z Bermanem chcieli pójść na skróty i za przykładem innych państw miłujących socjalizm zorganizować pokazowy proces prezesa PSL i jego wspólników. O materiały kompromitujące nie było trudno. Z tak zwanego terenu bez przerwy otrzymywaliśmy potwierdzone informacje, że PSL ma ścisłe powiązania z WiN. Niestety dla nas, a na szczęście dla Mikołajczyka do sprawy włączył się sam Stalin. Zatelefonował do Bieruta, aby przeprowadzić akcję, w wyniku której Mikołajczyk cały i zdrowy znajdzie się na Zachodzie. Bierut był wściekły. My także. Ale, w odróżnieniu od Bieruta, szybko dostrzegliśmy korzyści rysujące się przy tego typu kombinacji operacyjnej. Bierut postawił zadanie, a my wykonaliśmy polecenie. Wszystko zorganizowali moi podwładni, oczywiście w porozumieniu z doradcami radzieckimi.
Fejgin: Decyzji w sprawie ucieczki Mikołajczyka nie mogła podjąć sama Warszawa, tak ja nie Warszawa decydowała o powrocie Mikołajczyka z emigracji i objęciu funkcji wicepremiera w rządzie. O takich ważnych sprawach decydował sam Stalin i jego sztab. Można było wprawdzie Mikołajczyka aresztować, oskarżyć, wytoczyć mu proces zgodnie z prawem, skazać zgodnie z prawem i powiesić też zgodnie z prawem, tak jak to zrobiono z opozycją w innych krajach leżących w strefie wpływów radzieckich. Ale w tym wypadku polscy decydenci mieli ręce związane. Sprawa Polski i jej rządu była w tamtym okresie znacznie bardziej skomplikowana niż rządu każdego innego państwa z naszego bloku. W naszym wypadku wchodziły w grę ustalenia Moskwy z Londynem i Waszyngtonem. Nie można było nie brać ich pod uwagę, podejmując decyzje personalne związane z politykiem trzymającym stronę Zachodu. Wiadomo było, że Mikołajczyka do Polski przysłał W. Churchill, a wszystko było uzgodnione ze Stalinem […].
Jest więc wysoce prawdopodobne, że kierownictwo, po odpowiednich uzgodnieniach w Moskwie, postanowiło zabawić się z Anglosasami, pozwolono wywieźć z Polski swojego człowieka, którym cały czas manipulowali. Anglosasom pozornie się to udało. Ich wywiad odniósł pozorny sukces, pozornie utarli nosa komunistom. Teraz wszystko ładnie opisują w pamiętnikach, wyciągają z archiwów ściśle tajne depesze, ale jedynie te, które potwierdzają ich tezy…
Ale to nie było tak prosto. Oto krótko przed ucieczką Mikołajczyka komisja bezpieczeństwa BP KC PPR podjęła decyzję, aby przeprowadzić z Mikołajczykiem rozmowę profilaktyczną. Wcześniej sprawa była omawiana na posiedzeniu BP KC PPR. Był to ewenement, aby polecić bezpieczeństwu zakończyć sprawę na rozmowie. Jak już dawano nam zajęcie na tym szczeblu, to po to, aby leciały głowy. A tu wyjątek. Porozmawiać w taki sposób, aby przestraszyć. Polecenie przekazał Berman. Mikołajczyk został wezwany do Humera…
Obecnie wiele się mówi o Bierucie czy Departamencie X MBP. A przecież Mikołajczyka nie wykańczał Bierut czy Departament X, którego wówczas jeszcze nie było. Mikołajczyka przez trzy lata wykańczał Gomułka i jego ludzie, z Osóbką-Morawskim włącznie. Zgoda, robili to na polecenie Moskwy, ale robili chętnie. Być może byli nawet przeciwni wypuszczeniu szefa PSL na Zachód. Bo oni mieli nieskomplikowany sposób załatwiania spraw z wrogami. Wystarczy prześledzić statystyki. Pamiętam powiedzenie Stalina: Gdyby w Polsce nie było Mikołajczyka, to trzeba by go było stworzyć. To daje dużo do myślenia. Gomułka był cięty na Mikołajczyka. Zazdrościł mu sławy, poparcia, inteligencji, wszystkiego. Czy wiedział, a jaki sposób postanowiono rozegrać sprawę prezesa PSL? A po co miałby znać te plany! On już swoją robotę zrobił. Oczyścił przedpole. Stawał coraz mniej potrzebny. Jego dni w kierownictwie były już policzone, tylko Gomułka jeszcze o tym nie wiedział. Tak, nie było potrzeby zabijania szefa PSL. Martwy Mikołajczyk stałby się bohaterem cementującym opozycję. Uciekającemu można było przypiąć łatkę tchórza i rozwalić ruch ludowy bez większego wysiłku. Tak zrobiono. Był to majstersztyk, opracowany z najdrobniejszymi szczegółami. Wiele zależało od Humera. Adam rozegrał sprawę genialnie.
Humer: Od dawna zbieraliśmy materiały o współpracy z WiN, która szczególnie nasiliła się w czasie wyborów. Odbywali wspólne posiedzenia, opracowywali dokumenty. Bez przerwy, w dzień i w nocy deptaliśmy im po piętach. Pierwsze cztery Główne Zarządy WiN były już prawie trupem. Szykowaliśmy się do rozpoczęcia gigantycznej gry z Delegaturą WiN za granicą. Kombinacja z Mikołajczykiem była wodą na nasz młyn, aczkolwiek nie mojemu departamentowi przypadła realizacja jej najważniejszej części. My tylko, jak zwykle, przygotowywaliśmy odpowiedni grunt, aby wszystko poszło gładko i zgodnie z planem. Na początek aresztowaliśmy sporo osób związanych z WiN, w tym także wielu członków PSL. Sądzono ich jeszcze przed wyborami. I mimo, że wyroki nie były drakońskie atmosfera strachu w środowisku Mikołajczyka narastała. Tak, brałem wielki udział w kombinacji operacyjnej związanej z Mikołajczykiem. Najlepiej znałem jego zakałapućkanie się w WiN. Radkiewicz, po otrzymaniu od Bieruta zadania rozwiązania sprawy Mikołajczyka w określony sposób, mnie wyznaczył do przesłuchania prezesa PSL. Bezpośredni rozkaz dostałem od Radkiewicza. Instruktażu udzielił mi Romkowski. A koleżeńskich uwag nie szczędziła Julia Bristigerowa. Chodziło o przesłuchanie Mikołajczyka w charakterze świadka do sprawy WiN. Hasło WiN działało na przesłuchiwanych paraliżująco. Miałem zadawać dobrze przygotowane, ostre pytania. Wprawdzie znam wypadki, że w szczególnie ważnych sprawach tzw. pytajniki dla śledczych przygotowywał niekiedy sam Bierut, to tym razem nic takiego nie nastąpiło. Być może dlatego, że nie chodziło o zdobycie materiałów procesowych. Moim zadaniem było jedynie nastraszenie Mikołajczyka. Potrzymałem go kilka godzin pod drzwiami, aby skruszał. Nie chcę się chwalić, ale w śród opozycji uchodziłem za specjalistę od kruszenia najtwardszych. Następnie wezwałem Mikołajczyka do gabinetu i przystąpiłem do przesłuchania. Już po aresztowaniu Hulewiczowej, które jak wiadomo, nastąpiło po szczęśliwym zakończeniu wyprowadzania Mikołajczyka na Zachód, w czasie rozmowy z byłą już sekretarką prezesa PSL dowiedziałem się, że moje przesłuchanie Mikołajczyka było bezpośrednim impulsem do wiania z kraju elity PSL. Rozmowa z Mikołajczykiem została nagrana, a przełożeni ocenili mnie bardzo wysoko. Już wówczas wiedziałem, że przesłuchanie to stanowiło fragment większej gry, której szczegółów nigdy nie usiłowałem poznać.
Sienkiewicz: Wielokrotnie zastanawiałem się, kiedy wywiad amerykański odkrył całą prawdę o ucieczce Mikołajczyka. Początkowo sądziliśmy, że nie domyślają się wszystkiego. To był błąd. Gdy jednak przeczytaliśmy depeszę Griffisa, zrozumieliśmy, że wiedzieli więcej niż można się było domyślać. Ale w służbach specjalnych tak już jest, myśmy grali z nimi, a oni z nami. Czasami interesy wywiadu Stanów Zjednoczonych na moment były zgodne z naszymi, wówczas dochodziło do kompromisów. Myślę, że podobna sprawa miała miejsce w listopadzie 1981 r. z tzw. ucieczką płk. R. Kuklińskiego. I w jednym i w drugim wypadku nic nie stało na przeszkodzie, by obie akcje wykorzystywać operacyjnie i propagandowo. Tak zrobiono i najprawdopodobniej tak się będzie robiło nadal.
Pożoga: W ślad za Mikołajczykiem wysłaliśmy naszego agenta o pseudonimie “Carmen”. Oddał nam nieocenione usługi. Zdrowo namieszał na emigracji. Oceniając sprawę z punktu widzenia sztuki operacyjnej można uznać, że była to dobrze przygotowana i przeprowadzona gra. Jednak podobnie jak w wielu tego typu kombinacjach operacyjnych do końca nie można mieć pewności, czy przeciwnik, w tym wypadku amerykańsko-angielskie służby specjalne nie przejrzały gry i nie bawiły się równie dobrze jak służby peerelowsko-sowieckie. Przecież Mikołajczyk pozostawiony w kraju i tu sądzony był dla Amerykanów znacznie większym kłopotem niż na Zachodzie. Całość przedsięwzięcia znam jedynie z dokumentów i relacji starszych kolegów. Niestety, wiele akt z tamtego okresu zostało zniszczonych, w czym spora zasługa Franciszka Szlachcica. Szkoda. Dzisiaj można by je śmiało ujawnić.
W tym miejscu jeszcze dwie oceny, historyka, prof. A. Paczkowskiego i specjalisty kontrwywiadu w wywiadzie MSW, płk. Marcelego Wieczorka.
Paczkowski: W latach 40. Mikołajczyk był młodym dynamicznym politykiem. W 1945 roku, kiedy po rozmowach moskiewskich wrócił do kraju miał 44 lata. Miał wizję Polski demokratycznej, parlamentarnej, z najważniejszą w narodzie klasą chłopską, w końcu był działaczem ludowym, ale jednocześnie był politykiem kompromisu i uważał, że kompromis ze Związkiem Sowieckim Polska musi zawrzeć. Jednocześnie starał się, aby kompromis z Moskwą nie doprowadził do poddaństwa.
W końcu przyszedł ten moment, gdy komuniści i ich satelici zdobyli przygniatającą większość w parlamencie [w wyniku sfałszowanych wyborów]. Równocześnie z likwidacją opozycji zbrojnej przyszło uderzenie, decyzja władz pepeerowskich o likwidacji PSL, jako niezależnej od nich organizacji. I na tym tle dramatyczna decyzja Mikołajczyka o ucieczce. Jak dotąd, nie ma żadnego dokumentu, który by potwierdzał na piśmie, że było polecenie wypuszczenia Mikołajczyka albo zlecenie przepuszczenia samochodu z takimi a takimi numerami, albo chociaż notatka, że szef miejscowego UB w Gdyni otrzymał polecenie zdjęcia posterunku blokującego Baltavię itp.
Dokumenty, które znalazłem, dość ogólne, wskazują na zupełne zaskoczenie bezpieki. W momencie, kiedy się okazało, że Mikołajczyk zniknął, rozeslano za nim listy gończe. Gdyby bezpieka wiedziała o ucieczce, to po co miałaby to robić? Po co było organizować całą akcję poszukiwawczą? Pierwsze informacje o tym, którędy Mikołajczyk naprawdę uciekał, pozyskano od aresztowanej w Czechosłowacji Marii Hulewiczowej, która powiedziała, że uciekł drogą morską.
Władzom politycznym zależało przede wszystkim na skompromitowaniu Mikołajczyka. Jego ucieczkę wykorzystano do dyskredytowania go w oczach społeczeństwa. Za pomocą odpowiednich metod pokazywano go jako zdrajcę, który oddał na łup UB swoich towarzyszy, a sam spija miody amerykańskie. Cel propagandowy – kompromitacja prezesa PSL – został osiągnięty. Jestem przekonany, że Mikołajczyk był Polsce i Polakom potrzebny. Jeśli zaś chodzi o jego ucieczkę, to obstaję przy swoim – nie ma żadnego wiarygodnego dokumentu, który by podważał, iż był to akt pozostający poza kontrolą UB.
Wieczorek: Sprawą Mikołajczyka interesowałem się na polecenie ministra Stanisława Kowalczyka. Pod koniec 1979 roku płk Janusz Przymanowski, były mąż Hulewiczowej, zwrócił się do MSW z prośbą o umożliwienie mu zapoznania się z materiałami dotyczącymi jego żony, która akurat zmarła. W zamian za to zobowiązał się napisać dobrą książkę, w dobrym stylu, dobrze o resorcie. Minister polecił mi przejrzeć akta Mikołajczyka i jego byłej sekretarki.
Zauważyłem, że między aktami operacyjnmi, a śledczymi były spore różnice. Dotyczyły m.in. roli M. Hulewiczowej w ucieczce prezesa PSL. Oto z materiałów operacyjnych wynikało, że sekretarka odegrała ogromną rolę w tej sprawie. To nie Humer i spółka skutecznie nastraszyli byłego premiera. Zrobiła to najbliższa mu osoba. Zrobiła to na tyle skutecznie, że Mikołajczyk pośpiesznie opuścił kraj.
Nie mam wątpliwości, Mikołajczyk uciekł za wiedzą bezpieki, ale z pomocą amerykańskich dyplomatów, którzy, jak dzieci, i to nie pierwszy raz, dali się podejść naszym służbom. Chociaż nie można wykluczyć i takiej możliwości, że wywiady anglosaskie były doskonale zorientowane i wiedziały co jest grane. Były przecież w historii służb takie wypadki, że obie oszukujące się strony dobrze wiedziały o swoich zamiarach, ale w tym momencie miały zbieżne interesy. I nie przeszkadzano sobie. Tak było zapewne w wypadku ppłk J. Światły i pułkowników. M. Goleniewskiego oraz R. Kuklińskiego. W historii wywiadów takie wypadki nie są rzadkością. Nie można być wielkoformatowym współpracownikiem grając tylko z jedną stroną. Rzecz w tym, dla kogo się naprawdę gra. We wszystkich wypadkach, o których tu wspominam, figuranci grali niestety z Amerykanami. Pod tym względem była to porażka nie tylko naszych, ale przede wszystkim zintegrowanych okołosowieckich służb specjalnych.
Przeanalizowałem działania bezpieki, prześledziłem trasę ucieczki prezesa PSL, przeanalizowałem rolę Hulewiczowej oraz kierowcy Mikołajczyka. Znam też doniesienia agentów z najbliższego otoczenia byłego premiera oraz agentów uplasowanych w ambasadach – brytyjskiej i amerykańskiej. Nie mam wątpliwości, że szofer był agentem, bo musiał być. Inaczej nie byłby kierowcą tak ważnej osoby. To jedna z podstawowych zasad każdej służby specjalnej – mieć informacje o ochranianych postaciach z pierwszej ręki. Przecież zawsze może się zdarzyć, że jakiś prominent spróbuje urwać się obserwacji. Po co ryzykować wpadki, skoro można mieć swojego faceta blisko pilnowanej osoby? Kierowcy są w takich wypadkach niezastąpieni. Czytając pamiętniki Mikołajczyka warto zwrócić uwagę na barwne opisy prezesa PSL poświęcone szoferowi. Wedle polityka, był to geniusz kierownicy, dla którego nie było problemu kiedy i w jaki sposób urwać się obstawie. Mikołajczyk to był twardy facet, lubił mieć koło siebie twardych ludzi. Znaleziono mu takiego osobnika, który znakomicie grał swoją rolę. Szofer gubił ogon kiedy chciał, co bardzo imponowało Mikołajczykowi. Biedy premier, nie wiedział, że wszystkie te wyczyny są udawane, starannie reżyserowane na Koszykowej, meldunki zaś dotyczące każdego kroku polityka, pisane ręką jego ulubieńca, systematycznie trafiały do MBP.
Wiem, że moja relacja jest w kontrze do opowieści samego Mikołajczyka, relacji Griffisa czy ustaleń Paczkowskiego. Pominę polemikę z Mikołajczykiem i Paczkowskim. Prezes PSL miał prawo łgać, a Paczkowski ustalił tyle, na ile pozwalały mocno wypatroszone akta. A Griffis? Czy od byłego ambasadora USA mamy oczekiwać potwierdzenia, że bezpieka przechytrzyła CIA? Bo przecież to ta agencja motała sprawę. Amerykanie wolą więc utrzymywać, że wyprowadzili polityka sprzed nosa bezpieki, która szykowała mu wyrok śmierci. Ludzie w to łatwo uwierzą, bo zawsze bardziej wierzyli Amerykanom niż Sowietom. Tym bardziej teraz, gdy po utrupieniu Sowietów, USA są naszym kolejnym Wielkim Bratem.
Tymczasem, po przeanalizowaniu materiałów operacyjnych można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że przygotowań i przebiegu ucieczki mógł nie zauważyć jedynie wyjątkowy idiota lub ten, kto tego zauważyć nie chciał. Ludzie bezpieki nie byli idiotami. Ale po kolei:
po pierwsze – Mikołajczyk nie mógł dojechać niepostrzeżenie do czekającej na niego ciężarówki mając na karku agenta – szofera, który go dowiózł do samochodu amerykańskiego;
po drugie – w czasie przejazdu na Wybrzeże ciężarówkę, w której ukrywał się Mikołajczyk, poddawano dziewięciokrotnej kontroli milicyjnej. Oczywiście, nic podejrzanego nie wykryto, bo nie miano wykryć. Gdyby w tym miejscu poskrobać głębiej, to okazałoby się, że kontrole przeprowadzała nie milicja, a funkcjonariusze bezpieki przebrani za milicjantów. Nie jest to niczym nowym. Takie sztuczki stosują prawie wszystkie służby specjalne;
po trzecie – prezesa PSL przewieziono na statek Baltavia maleńką łódeczką. Przy ówczesnym zabezpieczeniu granicy morskiej przez WOP było to praktycznie niemożliwe, chyba, że ktoś wcześniej uprzedził wopistów, aby nie zauważyli blindowania. Takie postępowanie należało również do rutynowych działań naszych służb i, co oczywiste, nie pozostawały z tego żadne notatki, bo ich nie robiono;
po czwarte - statek Baltavia był kanałem przerzutowym brytyjskich służb specjalnych, w szeregach których działał Kim Philby, jeden z najwybitniejszych agentów NKWD na Zachodzie.
Z tego widać, że bezpieka nie tylko kontrolowała ucieczkę, ale troszczyła się, aby Mikołajczyka nie spotkała po drodze jakaś niemiła przygoda. Owe farbowane lisy udające milicjantów i towarzyszące ciężarówce, w rzeczywistości odpędzały od prezesa PSL złe duchy.
Z mojego rozeznania wynika, że to Hulewiczowa skłoniła Mikołajczyka do ucieczki. Zrobiła to na polecenie bezpieki, ale mogła być zainspirowana, działać nieświadomie. Mogła “przypadkowo” dowiedzieć się o niebezpieczeństwie grożącym politykowi i wolała go ostrzec. Aczkolwiek ta wersja wydaje mi się mało prawdopodobna. Nie wiem, czy płk Przymanowski dowiedział się komu zawdzięcza, że nie dostał akt dotyczących byłej żony. Faktem jest, że on mnie cholernie nie lubił.
Pod koniec lat 80. po raz kolejny sięgnąłem do akt Mikołajczyka. Były poważnie odchudzone. Nie jest to niczym nowym. W historii resortu akta czyszczono wielokrotnie. I nie mam tu na myśli rutynowego, przeprowadzanego wedle instrukcji wybrakowywania. Nie, mam tu na myśli celowe niszczenie akt w celach dezinformacyjnych. Niszczeń dokonywano w zasadzie po każdej zmianie ekip rządzących. Nie należy się temu dziwić. Resort zawsze służył politykom, partii, wykonywał zadania postawione przez partię, często daleko odbiegające od tego, co dozwolone przez prawo. Jednak nie zawsze trzeba było zabijać. Czasem wystarczały drobne szykany. Ale mimo wszystko, nie ma się czym chwalić. Przeto nie należy się dziwić, że w latach osiemdziesiątych archiwa niszczono równie gorliwie.
W ostatniej dekadzie PRL pierwszą falę czyszczenia dokumentów zanotowano na początku 1985 roku, wraz ze zmianą stosunku kierownictwa partii, czyli W. Jaruzelskiego, do opozycji. Początkowo nie wydawano w tej sprawie żadnych poleceń, poszczególni funkcjonariusze, raczej przeczuwając, niż wiedząc co się święci, woleli niszczyć najbardziej kompromitujące materiały.
W pełnym zakresie akcja niszczenia dokumentacji, już na rozkaz, miała miejsce w momencie rozpoczęcia rozmów z przedstawicielami opozycji w obiektach Zawrat i Magdalenka oraz w willi MSW w Konstancinie. Zaczęto, co oczywiste, od likwidowania kompromitujących materiałów z lat osiemdziesiątych, ale nie poprzestano na tym. W końcu sięgnięto nawet po wybrane archiwalia z lat czterdziestych.
Wszystko wskazuje na to, że Humer był jednym z owych wysoce wiarygodnych źródeł. Czy drugim była Hulewiczowa? Wprawdzie o całej kombinacji wiedziało bardzo wąskie grono osób: Bierut,Berman, Radkiewicz, Romkowski i Bristigerowa, a pozostali, łącznie z Humerem znali jedynie fragmenty gry, to nie można wykluczyć, że Hulewiczowa, która chociażby z racji częstych służbowych kontaktów z funkcjonariuszami bezpieki bardzo łatwo mogła być zainspirowana, aby ostrzec swego szefa o grożącym mu niebezpieczeństwie.
Profesor Paczkowski wspomina, że ucieczka Mikołajczyka uniemożliwiła zorganizowanie procesu, aczkolwiek ekipa śledcza,kierowana przez Adama Humera, rozpracowywała już szczegóły. To, co Paczkowski bierze za przygotowania procesowe, w rzeczywistości mogło być wykonywaniem polecenia z “góry”, aby nastraszyć prezesa PSL. Humer musiał mieć odpowiednie materiały do rozmowy. Zebrano je sposobami właściwymi dla służb specjalnych.
Również notatka Więckowskiego nie przesądza niczego, a wręcz przeciwnie, może świadczyć o chęci zamaskowania gry, lub, co bardziej prawdopodobne, służyć dyscyplinowaniu podwładnych. Zasadą w tamtych czasach było zbieranie haków na wszystko i wszystkich. Możliwość zarzucenia poszczególnym funkcjonariuszom nawet niezawinionych niedoróbek było bardzo mocnym argumentem do mobilizowania ich aktywności w szczególnie brutalnych akcjach.
Temu samemu celowi mogło służyć owo nagłaśnianie sprawy przez powołanie Komisji Sejmowej pod przewodnictwem Zenona Kliszki i cała wrzawa propagandowa obliczona na dyskredytację ludowców.
Niepoważny wydaje się zarzut Andrzeja Werblana, że o grze nie wiedział Władysław Gomułka. A niby dlaczego miał wiedzieć? W tamtym czasie Gomułka był już politycznym trupem niczym Atlantyda, tylko jeszcze o tym nie wiedział.
Również owe dziewięć kontroli prowadzących tak dyletancko, że nie pozwoliły wykryć zbiega ukrytego w ciężarówce, świadczy raczej o tym, że zamiast milicjantów, owe kontrole przeprowadzali “farbowane lisy” z UB [częste praktyki w kombinacjach operacyjnych], czuwający nad bezpieczeństwem uciekiniera.
Trzeba nie znać metod bezpieki, aby przypuszczać, że nagle wszyscy sfuszerowali robotę, łącznie z żołnierzami blokującymi Baltavię. Po pierwsze, statków z krajów kapitalistycznych nigdy nie blokował pojedynczy żołnierz. Po drugie, przy ówczesnym reżimie służby było niemożliwe odwrócenie uwagi żołnierzy w taki sposób, aby można niepostrzeżenie wejść nie tylko na pokład, ale nawet na teren portu [takie rzeczy mogły się udać sprawnym, zdeterminowanym osobom, ale nie politykowi sprawnemu-inaczej, jakim był prezes PSL]. Po trzecie, nikt z ewentualnie winnych ucieczki, których przecież można było bardzo łatwo ustalić, nie został ukarany. A warto przypomnieć, że za znacznie mniejsze “przestępstwa” niż dopuszczenie do ucieczki takiej persony jak Mikołajczyk, groziły bardzo surowe wyroki. Po czwarte, statek Baltavia od dłuższego już czasu był znany jako kanał przerzutowy brytyjskich służb specjalnych. Znany, kontrolowany i wykorzystywany w grach wywiadów przez bezpiekę, i nie tylko.
Wreszcie ostatnia kwestia. W kręgu osób opiekujących się Mikołajczykiem znajdowała się agentka UB, co jasno wynika z materiałów archiwalnych. Dlatego prezes PSL mógł często “urywać się” oficjalnej obstawie. Prawdą jest również, że bezpieka kontrolując każdy ruch prezesa, mogła bez większego kłopotu sprawić, żeby ucieczka Mikołajczyka przy pomocy Amerykanów się udała. Przecież minister Zygmunt Modzelewski, wręczając Griffisowi notę uznającą pracownika ambasady USA w Warszawie Blake’a za personę non grata, obiecał przekazać dowody, iż Mikołajczyk wyjechał z Warszawy samochodem ambasady. Modzelewski wiedział, co mówi. Zrozumial to nawet Griffis, proponując swoiste zawieszenie broni w tej sprawie.
Można przytaczać jeszcze wiele pośrednich dowodów potwierdzających prawdziwość hipotezy o ucieczce kontrolowanej. A dokumenty? Tych po prostu nie ma. Nie wiadomo nawet czy w ogóle takie sporządzono. Nie było bowiem w zwyczaju sporządzanie protokołów ze szczególnie delikatnych kombinacji operacyjnych. A ucieczka Mikołajczyka niewątpliwie do takich należała. W takich wypadkach najważniejsze ustalenia zapadają w rozmowach, rozkazy i polecenia wydawane są ustnie i nie robi się z nich żadnych notatek. Są jednak wykonawcy. Ci zostawiają ślady. A bywa, że po latach, rozpuszczają języki. Tak było w wypadku ucieczki prezesa PSL. Czy można im wierzyć?
A swoją drogą, Mikołajczyk miał szczęście, że w Moskwie najprawdopodobniej zapadła taka, a nie inna decyzja. Były premier zapewne do końca życia nie wierzył, że z rąk nadwiślańskich kaligulów, być może wyrwał go sam Stalin.
HASŁO BLOGU:
Afera Mikołajczyka sprawia wrażenie cool made in USA, sdiełano v CCCP.
W następnym blogu fragmenty raportu dla Jana Pawła II z 2004 r., w którym przepowiadam, niczym wredna Pytia, atak na Kościół.
Wpis w Bez kategorii 3 Komentarzy »
++++++++++
http://piecuch.pl/blog/?m=200702