- Kierownicy pańskiej Polski, obszarnicy i kapitaliści przerobili naród zachodniej Białorusi w niewolników. Pozbawili nas wszelkich ludzkich praw, zabrali nam ojczyznę, język, zamknięto nasze szkoły, zabrano gazety Strasznie nawet pomyśleć, w jakim ubóstwie i bezprawiu żyliśmy - grzmi z mównicy wychudzony mężczyzna
To Siergiej Prytycki. Ma zaledwie 26 lat, wyostrzone rysy twarzy i płomienne oczy.
Sala klaszcze co sił.
Jest 28 października 1939 roku. Wypełniony po brzegi białostocki teatr miejski, udekorowany czerwonymi transparentami. Orkiestra gra "Międzynarodówkę". Odbywa się zwołane przez Sowietów Zgromadzenie Ludowe, mające stworzyć na zachodniej opinii publicznej wrażenie "dobrowolności przyłączenia" ziem polskich do ZSRR.
Występ Prytyckiego spodobał się na tyle, że wkrótce dostaje nowe zadanie. 2 listopada to właśnie on w imieniu "narodu zachodniej Białorusi" ma zaszczyt na specjalnym posiedzeniu prosić Radę Najwyższą Białoruskiej Socjalistycznej Republiki o włączenie zachodniej Białorusi w skład BSSR. Później razem z grupą komunistów z przyłączonych do ZSRR terenów Polski odwiedza Kreml i spotyka się z Józefem Stalinem.
Trudno uwierzyć, że jeszcze trzy miesiące temu ten młodzieniec siedział w więzieniu Rawicz i miał go nigdy nie opuścić. Jako komunistycznego terrorystę skazano go na dożywocie.
Masz tobie gadzino, zdrajco
27 stycznia 1936 roku, Wilno, gmach sądu, rozpoczyna się proces komunistów. Młodziutki, 23-letni Sergiusz Prytycki jest na sali rozpraw, wśród widzów. Ma na sobie oficerski mundur. W trakcie składania zeznań przez Jakuba Strelczuka z Krzywej, głównego świadka oskarżenia, zrywa się, wyciąga zza pazuchy dwa rewolwery. Piski, tumult. Prytycki oddaje kilka strzałów w kierunku Strelczuka, krzycząc: "Masz tobie gadzino, zdrajco!". Zamachowiec wybiega z sali rozpraw, jednak na korytarzu dosięgają go kule policjantów. Krwawi, zatacza się, pada, już nie ucieknie.
Strelczuk jeszcze niedawno był członkiem KPZB. Jednak komunizm go rozczarował, więc zaoferował policji swe usługi w jego zwalczaniu. Zdrada Strelczuka, który od lat działał w KPZB, spowodowała popłoch w komunistycznych jaczejkach.
Policja ma pełne ręce roboty. Setki aresztowanych, przejęty sprzęt drukarski. Ale nie to jest najbardziej bolesne. Strelczuk składa zeznania na procesach komunistów i do opinii publicznej trafiają coraz to nowsze tajemnice działającej w podziemiu partii, informacje o jej powiązaniach z sowieckimi służbami specjalnymi Potężny cios. Liderzy KPZB podejmują decyzję o pokazowym ukaraniu zdrajcy. To ma być lekcja dla wszystkich. Z partią się nie zadziera! Strelczuk ma zostać zabity. Wyrok wykonuje ochotnik - Prytycki.
Na ratunek bohaterowi podziurawionemu przez policyjskie kule
Komunistyczna międzynarodówka organizuje demonstracje w większych miastach w Europie i Stanach Zjednoczonych, ludzie wychodzą na ulice, domagając się ułaskawienia Prytyckiego. Przed rozprawą w dniu 20 czerwca wszędzie pojawiają się nawołujące do walki "odezwy do ludu pracy": "Nad głową młodego bohatera unosi się pętla szubienicy albo też czeka go kamienny grób więzienia". Trzeba "wyrwać go z drapieżnych rąk oprawców". "Tylko głęboka świadomość słuszności i potężna nienawiść mas do zdrajców pozwoliły Prytyckiemu na strzelanie na sali rozpraw i z zimną krwią...". "Tylko bezgraniczne oddanie się swej idei dodało ciężko rannemu policyjskiemi kulami, broczącemu krwią Prytyckiemu sił do odważnego rzucenia hasła: Niech żyje rewolucja!" Ulotka tłumaczy też powody zamachu - to protest przeciwko "podłym metodom panującej w Polsce reakcji".
Prytycki to Kozak! Nie ma co do tego wątpliwości. Jest pewien, że wypełnił wyrok wydany przez władze partyjne. Nie wie jeszcze, że świadek miał kamizelkę kuloodporną i przeżył. Zamachowiec także. Po to, by w procesie przed wileńskim sądem zostać skazanym na 15 lat więzienia za działalność rewolucyjną i na... dwukrotną karę śmierci za zamach.
A Strelczuk? Dziś powiedzielibyśmy - świadek koronny, ale wówczas komunistyczna propaganda ochrzciła go prowokatorem, szpiclem i konfidentem. Rozpracowywał rewolucyjną organizację młodzieżową. By zdobyć jej zaufanie, sam organizował nielegalne grupy rewolucyjne. Na podstawie jego zeznań aresztowano i osądzono dziesiątki osób. "I tego wstrętnego pluskwiaka organa władzy przedstawiają jako bohatera. Na próżno!" - grzmią towarzysze.
Pod presją opinii publicznej Sąd Najwyższy zamienia Prytyckiemu karę śmierci na dożywocie. Resztę życia ma spędzić w Rawiczu.
Droga do komunizmu
1 lutego 1913 roku. Rosyjskie Imperium. Wieś Harkawicze koło Krynek (dzisiejsze województwo podlaskie, rzut kamieniem od polsko-białoruskiej granicy).
"Prawosławni mieszkańcy Harkawicz mówili o sobie - Ruscy. Obok Harkawicz leżały miejscowości szlacheckie - Usynarz Górny, Makarowie, Oleszyce. Tam mieszkali wyłącznie katolicy. Ale oni bardzo słabo mówili po polsku, tak samo jak my, Białorusini. Nasza szlachta była biedna, tak jak i miejscowi chłopi. Szlacheckie siedziby różniły się od naszych tym, że u nich od ulicy była stodoła, a dom, na który mówiono dworek, stał w głębi podwórka. I chłopi, i szlachta, spotykali się na rynku w Krynkach w dzień targowy. Mówili sobie: zdrawstwujtie. Szlachcic znajomemu bogatemu gospodarzowi podawał przy powitaniu jeden palec, najwyżej dwa. Nieznajomemu nigdy nie podawał nawet jednego palca, przecież mógł to być biedny chłop. Powitania szlachciców między sobą przetrwały u nas w anegdocie.
Szlachcic: - Dzień dobry! A czy szlachetnie urodzony?
Powitany odpowiadał: - Szlachetnie.
- To niech będzie pochwalony Jezus Chrystus."
Takie tło społeczne wsi, w której w wielodzietnej prawosławnej rodzinie przychodzi na świat przyszły białoruski rewolucjonista, kreśli Sergiusz Borowik w rozmowie z dziennikarzem "Przeglądu Prawosławnego" Michałem Bołtrykiem.
- Pamiętam jego rodziców i rodzeństwo. Jako mały chłopiec bawiłem się z dziećmi jego siostry - wspomina Sergiusz Borowik, pochodzący z Harkawicz emerytowany nauczyciel akademicki. Dziś starszy, 80-letni pan, społecznie podjął się funkcji archiwisty w białostockim Centrum Kultury Prawosławnej. Zbiera pożółkłe, nadjedzone przez myszy dokumenty, przechowywane przez prawosławnych duchownych z okolicznych powiatów, porządkuje je, oprawia, z mnisim wręcz zacięciem spisuje historię tutejszych cerkwi. Fachu tego Borowik się nie uczył, pomaga mu ścisły umysł i - jak sam mówi - chłopski rozum.
- I tak opisuję, jak te granice nad nami chodziły i co się tu działo - uśmiecha się Borowik. Nie mógł pominąć historii rodziny Prytyckich. I przed wojną, i po niej całe Harkawicze tylko o nich mówiły.
Na początku pierwszej wojny światowej rodzina przyszłego komunistycznego bohatera i zmory sanacyjnych władz znalazła się w Rosji, mieszkała we wsi Niżni-Szkaft w guberni Penza. Ojciec był stróżem szkolnym, matka pracowała w fabryce włókienniczej Morozowa. Starsi bracia Hipolit i Aleksander uczyli się w miejscowej szkole, obaj byli członkami Komsomołu. W latach dwudziestych gnani biedą i głodem, który panował w Rosji Sowieckiej, wrócili do ojczystych stron.
Gdy osiedlili się w Harkawiczach, zaczęli uprawiać uczastek ziemi. Mieszkańcy wsi pamiętają ich jako biedniutką rodzinę. Zresztą innych tu nie było, prawie wszyscy z bieżeństwa. Nie dziwota, że komuniści rośli w siłę.
- Bieda była, a wsie typowo białoruskie - tłumaczy Sergiusz Borowik. - Działała bardzo aktywna komórka Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. Zalążki powstawały jeszcze w czasie wojny polsko-bolszewickiej, potem się wzmacniały.
Zawodowy rewolucjonista
Prytycki w areszcie, pobity, z posiniaczoną twarzą. "Pierwszy raz zostałem aresztowany 3 maja 1933 roku w miasteczku Aziory powiat grodzieński, w mieszkaniu konspiratora Aleksandra Kiszkiela, który po odbyciu 8 lat więzienia wyszedł na wolność. Na polecenie KC partii miałem nawiązać z nim łączność. Podczas przesłuchania na posterunku policji byłem poddany torturom..." - czytamy w jego wspomnieniach.
Poszedł drogą braci i większości mieszkańców wsi. W maju 1925 roku z inicjatywy posła Pawła Wołoszyna w liczących około 500 mieszkańców Harkawiczach powstaje koło (hurtok) Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej Hromady. Zapisują się niemal wszyscy mieszkańcy wsi, oczywiście Prytyccy w komplecie. I rzucają się w wir pracy. Ocenia się, że członkami Hromady było około 120 tysięcy ludzi. Szybko się okazuje, że jest to tylko przykrywka dla rosnących w siłę komunistów. Polski wywiad zdobywa dowody na powiązania organizacji z Moskwą. Członkowie podziemnej partii komunistycznej nie tylko wykorzystywali legalność Hromady do swych celów, ale faktycznie podporządkowali sobie całą organizacje. 15 stycznia 1927 roku policja rozpoczęła masowe aresztowania działaczy. Jej liderów oskarżono o działalność komunistyczną i w pokazowym procesie skazano na wieloletnie więzienie. Starszy brat Prytyckiego Aleksander, który naraził się aktywną działalnością w Hromadzie, musiał uciekać do Związku Radzieckiego.
Ta historia na pewno miała wpływ na Siergieja. Postanawia on kontynuować nielegalną działalność brata. Idzie mu całkiem nieźle, bo w 1931 roku zostaje sekretarzem rejonowego komitetu młodzieżowej organizacji KPZB w Krynkach, później taką funkcję pełnił w komitecie okręgowym w Grodnie i Słonimiu. Kierował strajkami włókniarzy okręgu białostockiego oraz pracowników leśnych na północno-wschodnich ziemiach II RP. W latach 1934-1935 kształcił się w wyższej szkole partyjnej w Mińsku, gdzie razem z dziełami Marksa, Lenina i Stalina zgłębiał tajemnice pracy konspiracyjnej i dywersyjnej. Do Polski wraca już jako zawodowy rewolucjonista.
W radzieckim raju
W więzieniu Prytycki siedzi do 1939 roku, wolność przynosi mu wojna. Dociera do rodzinnej wsi. Sporo się tu pozmieniało. Sowieci zorganizowali pięcioklasową szkołę białoruską. Na siedzibę przeznaczyli dwa budynki braci Kiszkielów, których NKWD aresztowało, a rodziny wywiozło na wschód. Zorganizowali też kołchoz, do którego wstąpiło 70 proc. gospodarzy. Pozostałych, którzy się zbiesili, nazywano jedinolicznikami. Dano im gorsze grunty. A w szkole utworzono organizację pionierów. Małemu Sergiuszowi Borowikowi rodzice nie pozwolili do niej należeć, choć aż się do tego rwał. A jak on i koleżanka Żeńka poszli do spowiedzi wielkopostnej w Jurowlanach, skrytykowano ich w gazetce szkolnej.
Nic tu po Prytyckim, kariera wzywa. Od razu po 17 września przenosi się do Białegostoku.
Tu aż roi się od polskich komunistów. Jest przyszła szara eminencja PRL Jakub Berman, jest Gomółka, jest sekretarz KC KPP Alfred Lampe, jest Małgorzata Fornalska i dziesiątki innych nie mniej znaczących w komunistycznym światku II Rzeczpospolitej postaci. Wszyscy są na trzeciorzędnych stanowiskach. Ba, Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (bolszewików) nawet nie śpieszy się przyjmować ich w swoje szeregi. Za to Siergiej Prytycki pod koniec 1939 roku to już szycha. Jest wiceprzewodniczącym Białostockiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego. Jest to najwyższe stanowisko, które może osiągnąć "miejscowy". Wyżej zasiadają już tylko sprawdzeni i wypróbowani towarzysze przybyli ze Wschodu.
Prytycki jest też aktywnie wykorzystywany w pracy agitacyjnej. Były więzień nie szczędzi czarnych farb w opisie życia codziennego w II Rzeczpospolitej.
- O nauce młodzież pracująca mogła tylko marzyć, studiowały tylko dzieci burżujów i obszarników. I jeżeli mężczyźni byli po prostu eksploatowani, to los dziewcząt był jeszcze bardziej okrutny. Żeby znaleźć pracę w fabryce, dziewczyny często musiały przejść przez sypialnie fabrykanta, a później w ogóle były zmuszone handlować swoim ciałem - mówił 25 października 1940 roku na zebraniu "pracowniczej młodzieży" Białegostoku Prytycki.
Taka postawa szybko znalazła uznanie u przełożonych. Jego nazwisko jest wśród 49 członków KPP i KPZB, którzy doznali zaszczytu, by zostać przyjętymi do WKP(b) do czerwca 1941 roku. Przytłaczająca większość KPP-owców może o tym tylko pomarzyć. Do partii ich nie przyjmują. Przyczyna nieufności jest prosta. Komunistyczna Partia Polski (jak i jej autonomiczna część KPZB) została rozwiązana przez Międzynarodówkę Komunistyczną jeszcze w 1938 roku jako opanowana przez polską "dwójkę". Każdy jest podejrzany. Każdy może okazać się zdrajcą. Zdrajcą jest ziomek Prytyckiego Paweł Wołoszyn, który kiedyś organizował Hromadę. Zdrajcami są koledzy, którzy razem działali w podziemiu. Są zrozpaczeni. To nie tak miało wyglądać. Alfred Lampe pisze skargi do Międzynarodówki Komunistycznej, Jan Turlejski, który podobnie jak Prytycki w 1940 roku został deputowanym Rady Najwyższej BSSR, pisze do najwyższych władz w obronie swych kolegów z podziemia. Prytycki milczy.
- Ludzie mieli mu za złe, że nie wspierał ich. Kiedy widział znajomych z podziemia, przechodził na inną stronę ulicy, nie witał się. Bał się, podobnie jak inni - wspominała w 2006 roku Inna Karpiuk. To właśnie jej matka kiedyś przyjmowała Prytyckiego do KPZB.
Znany jest tylko jeden wypadek, kiedy Prytycki stanął w obronie represjonowanego. Chodziło o jego brata Aleksandra, którego Siergiej - wykorzystując swoje wpływy - dał radę wyciągnąć z łagru.
Wojna
22 czerwca 1941 roku Siergiej Prytycki jest w tłumie uciekających na wschód.
- To był obraz totalnej klęski. Ludzie, niektórzy rozebrani - przecież zaatakowano w nocy i niektórzy nie zdążyli się ubrać - szli na wschód. Byliśmy oszaleli, zdruzgotani, zdezorientowani, a nad nami latały niemieckie bombowce, tu i ówdzie atakowali dywersanci - wspominał w 2007 roku emerytowany pułkownik MSW Michaił Czekułajew.
Jednym z uciekinierów jest Siergiej Prytycki. Jednak on ni sekundy nie wątpił w siłę partii komunistycznej i jej zbrojnego ramienia Armii Czerwonej - już raz ta siła wyciągnęła go z więziennej otchłani. Teraz wierny żołnierz partii jest gotów walczyć do końca. Uczestniczy w obronie Mohylewa, gdzie Armia Czerwona bezskutecznie próbowała zatrzymać zwycięski Wermacht. Nie minął miesiąc, jak cała Białoruś znalazła się w rękach nazistów.
Białoruskie lasy i bagna stały się schroniskiem dla tysięcy. Prytycki jest jednym z tych, którzy dowodzą ruchem partyzanckim. Organizuje grupy dywersyjne, które wykonując polecenie Józefa Stalina rozpalają na tyłach Wermachtu nieustającą wojnę. Jednak ten fragment biografii jest mało znany. Wiadomo, że przez jakiś czas Prytycki w stopniu pułkownika dowodził jednostkami Armii Ludowej. Z tego okresu jego działalności zachowało się jedyne zdjęcie. Prytycki w mundurze pułkownika Wojska Polskiego.
Żołnierz partii
Jesienią 1944 roku repatrianci jeżdżą w te i wewte. Po Harkawiczach chodził agitator i namawia Białorusnów do wyjazdu:
- Ziemie u nas dobre, rośnie pszenica, będziecie jeść codziennie pierogi - wabi komisarz.
Już wiadomo, że "mała ojczyzna" Prytyckiego zostaje "po polskiej stronie". Część rodziny nie przeżyła wojny. W nocy z 7 na 8 marca 1942 roku hitlerowcy rozstrzelali brata Aleksandra, razem z ośmioma innymi mieszkańcami wsi. Zginął też drugi brat - Hipolit. Zmarła matka - Natalia. Dwie siostry powychodziły za mąż - jedna w Harkawiczach, druga w Jurowlanach.
Kilkanaście rodzin wierzy w świetlana wizję komisarza, w tym senior Prytycki - ojciec Sergiusza. Na wyjeździe Białorusinów zależało też polskim władzom, podejrzewały, że miejscowi są nieprzychylnie nastawieni do polskiej władzy ludowej. Pierwsza granica państwa podzieliła rodziny - Jurowlany pozostały po wschodniej, radzieckiej stronie. Dopiero korekta przywróciła je Polsce, ale już nie te same. Białoruską ludność razem z jej batiuszką wysiedlono, a na jej miejsce sprowadzono katolickie rodziny z Usnarza.
Sergiusza Prytyckiego ciągnie do ZSRR. Ten wybór szybko mu się opłaci. W 1948 roku staje na czele Grodzieńskiego Obwodowego Komitetu WKP (b). Za zadanie dostał przeprowadzenie kolektywizacji na opanowanej przez polskie podziemie grodzieńskiej wsi.
Kiedy Prytycki został kierownikiem, tylko 3,8 proc. ogólnej ilości wiejskich gospodarstw Grodzieńszczyzny należało do kołchozów. Już po roku jego działalności liczba ta wzrosła do 30 proc. Dokumenty z tego czasu przedstawiają obraz przemocy i gwałtu, w jakich odbywała się kolektywizacja. Ogromne podatki, konfiskaty mienia, areszty i nawet zabójstwa opornych - tak wyglądała kampania na rzecz kołchozów.
- Kułak będzie próbował prześlizgnąć się do kołchozu, lecz nie po to, by tam uczciwie pracować. Kułacka ideologia będzie działać, on pójdzie do kołchozu, by niszczyć go od wewnątrz. () Nie mamy prawa dopuścić kułaka do kołchozu. Niechaj was błaga, pełza przed wami na brzuchu, nie wierzcie mu, że się zmienił - Prytycki poucza wiejski aktyw wiosną 1949 roku.
Grupa agitacyjna przyjeżdża do Lidy, ludzie w popłochu chowają się po polach. Agitatorzy otwierają ogień do uciekających, jedna osoba ginie. Nikt nie zostaje ukarany, bo Prytycki uważa, że mogłoby to być szkodliwe politycznie.
Prytyckiego musimy ochronić
Czarne chmury zbierają się nad jego głową. Zaczyna nim interesować się Ławrentij Cynawa, szef NKGB-MGB zaufany Ławrentija Berii, dzięki temu uchodził za wszechwładną postać w powojennej Białorusi.
- Pod Grodnem został zatrzymany jeden z członków KPP. W trakcie przesłuchania wyszło na jaw, że zna Prytyckiego - opowiada Witold Iwanowski, emerytowany dziennikarz organu prasowego WKB(b) gazety "Zwiazda" - Dobrze mu to zrobiło.
Po wielogodzinnych przesłuchaniach MGB zdobyło pierwsze "dowody" na to, że pierwszy sekretarz Grodzieńskiego obkomu przed wojną był agentem polskiej "dwójki". Cynawa osobiście kontrolował sprawę, więc szybko obrastała nowymi "dowodami". Jednak Prytycki to człowiek-legenda. Postanowiono zasięgnąć opinii samego Józefa Stalina.
Zadzwoniono do Stalina i opowiedziano o awanturniczych planach Cynawy. Stalin wysłuchał i powiedział: "Prytyckiego musimy ochronić". To wystarczyło, by nadużycia zostały powstrzymane - tak historię wyrwania Prytyckiego z łap siepaczy z MGB opisał w swych wspomnieniach emerytowany generał KGB Edward Nordman.
Jednak ze stanowiska pierwszego sekretarza Prytycki został usunięty. Powrócił na nie dopiero po aresztowaniu Berii i upadku Cynawy w 1956 roku. Rok później nakręcony został film "Czerwone liście", w beletrystyczny sposób przedstawiający biografię Prytyckiego. Był on jedynym białoruskim komunistą, który doznał podobnego zaszczytu, a mimo wszystko wielkiej kariery nie zrobił. W 1971 roku był zaledwie przewodniczącym dekoracyjnej Rady Najwyższej Białoruskiej Sowieckiej Socjalistycznej Republiki. To jednak najwyższe stanowisko, które w ZSRR kiedykolwiek zajmował członek KPP. Sergiusz Prytycki zmarł 13 czerwca 1971 roku na zawał. Jego imieniem nazwano m.in. prospekt i plac w Mińsku.
Bohaterowie od kurzu i kreta
Harkawicze, wiosna 2011 roku, izba pamięci Prytyckiego pośrodku wsi. Powybijane szyby, chata powoli chyli się ku ziemi. Mała izba, służąca za składzik zakurzonych dokumentów. W jej kącie - niczym miniaturowy nagrobek - kopczyk kreta, który dokopał się tu przez spróchniałe deski. Świadczy o ostatecznym upadku izby pamięci dawnych bohaterów.
Otwierali ją z pompą 23 lipca 1972 roku. Na uroczystość przyszło 1,5 tysiąca mieszkańców wsi (dziś zameldowanych jest... około 40 osób). Przyjechała żona Prytyckiego i siostra Irena. A także oficjele, np. sekretarz KW PZPR w Białymstoku Eugeniusz Złotorzyński. Stosowne notki pojawiły się w lokalnej prasie - Niwie i Gazecie Białostockiej. Jednocześnie odsłonięto pomnik dziewięciu pomordowanych przez Niemców mieszkańców wsi.
W izbie pamięci mnóstwo fotografii. Z maleńkiego ciemnego pomieszczenia - właściwie komórki przy pustej, niszczejącej świetlicy - sołtys wsi Marek Hołubowicz wyciąga na światło dzienne kolejne dokumenty, fotografie, książki poświęcone ich - do niedawna - bohaterowi i innym sławnym komunistom. Spod grubej warstwy kurzu wyłania się przystojna twarz ppłk Armii Radzieckiej Prytyckiego w mundurze, na froncie w 1944 roku. Jest Teodor Duracz, działacz KPP, znany prawnik, broniący go podczas procesu. Jest Bazyli Kostecki z Harkawicz ze sterczącym wąsem a'la Salvador Dali - marynarz Floty Bałtyckiej, uczestnik Rewolucji Październikowej.
Luba Kiszkiel, zachęcona otwartymi po raz pierwszy od niewiadomo jak dawna drzwiami świetlicy, przyszła popłakać nad portretem stryja. Aleksandra Petelskiego, członka KZPB, skazanego na pięć lat więzienia w 1937 roku. Za co, ona nie wie. Ale wie, że jak sądzili Prytyckiego, to "całe Grodno wyszło na ulice". A dziś nikt o nim nie pamięta. Żeby wieś leżała przy uczęszczanej trasie, może byłoby inaczej. Może opłacałoby się odnowić klub, żeby pamiątka była. A tak, nawet pies z kulawą nogą tu nie zajrzy. Sołtys Hołubowicz ma bardziej trzeźwe podejście do sprawy. Wie, że i tak nikogo tu ciekawość nie przygna.
- Żeby to był Piłsudski, to na pewno by pamiętali - uśmiecha się pod wąsem.
Ale mieszkańcy Harkawicz pamiętają. I mówią o Prytyckim tylko dobrze. Nie wiadomo - czy dlatego, że o zmarłych inaczej nie wypada, czy też...
- A w mojej pamięci to nawet dobrze go będę wspominać. Choć go nie znałam, bo z 28. roku jestem - przyznaje się pani Nina, mieszkająca vis a vis izby pamięci. - Bo dzięki niemu ulicę zrobili i świetlicę postawili. Zdaje się, że dobry człowiek był, a że grał w tą politykę... To i teraz różnie się zdarza...
@antan
A porównanie do Gierka paradne. Matoł zapomniał, że Gierek był quasi dyktatorem z nadania Rosji, a on sam jest tylko urzędasem, najwyższym szczeblem urzędasem, ale niczym wiecej. Nie ten rozmiar kapelusza.