n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

poniedziałek, stycznia 02, 2012

p o ż e g n a n i e z Honorem * męskim

Grudniowa deprecha, czyli wojna będzie lepsza

Email Drukuj PDF

Nie każdy dzień przynosi łowy (Ernst Jünger)
Karuzela jeszcze raz się zakręciła… i zgasła. Kolejny marsz, jak go zwał tak zwał, odbył się, pokrzyczano trochę, po pomstowano (werbalnie i transparentowo) na rząd, pana Radka, pana premiera, złożono kwiaty na trasie pochodu pod napotkanymi pomnikami (ciekawe, że pominięto postument pana Romana, pod którym wszak koncentrowało się życie Marszu Niepodległości), pan Prezes w płomiennych słowach znowu rozpalił umysły ideowych pretorian. Czyli odbębniono reminiscencje tego wszystkiego, co już było – od obalenia rządu Jana Olszewskiego, poprzez proces destrukcji PC, bohatersko przegrywane kolejne wybory, rozpirzone nadzieje (jak raz się zdarzyło wygrać) – po niesławną rejteradę ledwo po dwóch latach zabawy państwem i oddanie kraj w pacht niejakiemu Donaldowi et consortes. I kto tu pieprzy jeszcze o Budapeszcie, kto mówi o ładzie moralnym, kto rzuca słowa na wiatr mamiąc wiernych wyborców wizjami przyszłej szczęśliwości pod rządami PiS. Bez wątpienia pan Prezes i wierna jeszcze jemu ferajna są zupełnie inaczej sformatowani ideowo, niż na przykład prawica węgierska (i to ta systemowa, bo Jobbik to zupełnie inna sfera), bo inaczej wiedzieliby, co jest potrzebne, aby stworzyć i poprowadzić do przewodzenia w Europie czy nawet w świecie coś, co można by nazwać, tu już bądźmy konsekwentni, katolickim państwem narodu polskiego. Bo inaczej działać już nie można, jeżeli chcemy być wyraziści politycznie, wytrzebić z umysłów miazmaty bałwana demokracji, płytkiego, przynajmniej od dwóch wieków nam wszczepianego wirusa powierzchownego patriotyzmu (vide marsze, pochody, dęte gadki i kwiatki), anachronizmy myślenia politycznego (czy nawet geopolitycznego), doraźność i miałkość w osądach i wyborach politycznych (po cholerę te wybory na przykład).
Pożądliwy indywidualizm toruje drogę nihilizmowi (Ernst Jünger)
Jest już chyba na tyle jasne, że tak zwana prawica, której reprezentanci zasiadają jeszcze w cyrku na Wiejskiej, będzie nas zwodzić, mamić obietnicami już nieodległej idylliczności (a przecież już to mieliśmy i na naszych oczach koncertowo to przerypano), spłycać niczym komucho-liberały naszą historię i współczesność, odpychać od siebie ostrzeżenia o nieuchronnie nadchodzącym rozkładzie. Stan wojenny zostawmy już historykom, sądom i kombatantom (tym nadmuchiwanym) z PiS i „Solidarności”. Będziemy obchodzić rocznice, stawiać pomniki (nota bene coraz gorsze artystycznie), a świat wokoło pójdzie swoją drogą, po nas zaś przejedzie walec dziejowy, który wgniecie nas w asfalt zjednoczonej, jak para, czy raczej wielokącik, pederastów, Europy. Czy o taką Polskę nam chodziło i chodzi nadal? Jakiej wizji hołdowali nasi „patrioci” podpisując cyrograf w Lizbonie, a wcześniej oddając nas w ów sławetny maj (znowu, cholera, maj, jak ten trzeci), w plenipotencję starej, wampirycznej, bo potrzebującej świeżej krwi, aby ratować się przed totalnym upadkiem, Brukseli.
Tak ma wyglądać owa wymarzona i ponoć już spełniona niepodległość. Trzeba mieć świadomość, czego zresztą wydatnie dowodzą fakty z najnowszych dziejów ponoć odrodzonej Rzeczy…, że aby spełniły się nasze marzenia i abyśmy już nie dali się zwodzić i nie grzęźli, pokornie, w moralnej mierzwie, którą nam fundują luminarze z różnych stron sceny politycznej, musimy wznieść się ponad pseudonarodowe, partyjne czy osobiste wizje i skupić się na budowie tego, co w skali globalnej próbowane jest już od dwóch tysięcy lat, czyli na ustanowieniu hic et nunc Bożego ładu (bez czekania na Drugie Przyjście, na co chyba wciąż liczą nasi wszelkiej maści patrioci-anemicy, z Episkopatem Polski na czele). Czyli stanu suwerenności  totalnej (bez lokajskich wizji fede(pede-)racyjnych), w której zniesione zostaną zakorzenione w świadomości politycznej i społecznej narzędzia podtrzymujące przy życiu truchło demosa, a instaurowany zostanie porządek hierarchiczny, trwały i wieczny. W obliczu którego wszelkie –izmy, pomysły na nowy wspaniały świat, licytacje na patriotyzm czy internacjonalizm znikną niczym sen złoty.
W głębinach krateru wojna posiada sens (Ernst Jünger)
Pytanie tylko, czy Polacy, nawet jeśli w ostatnich latach regularnie zawodzą jako naród i jako lud Boży (na czele zresztą ze swoimi duszpasterzami) zasłużyli, składając niejednokrotnie dziejową hekatombę z najlepszych dzieci ojczyzny, na dyktat Boży, który wprowadzony by został rękami godnego tego zadania depozytariusza ziemskiego. Prawdziwego, świadomego misji cywilizacyjnej , niczym Franco czy Pinochet, pomazańca Bożego (a nie za przeproszeniem, że zacytuję klasyka, jakiegoś „wypierdka demokracji), z „piekielnie” trudną misją do spełnienia.
Bo my przecież, przez te wszystkie lata, nie dochowaliśmy się nawet w miarę charyzmatycznego przywódcy prawicy, a co dopiero mówić o „kultowym” autarsze, który w momencie kryzysu mógłby wziąć to całe towarzystwo za mordę, doprowadzić kraj do porządku, a tym samym ocalić życie, zdrowie, mienie, albo chociażby równowagę psychiczną tych wszystkich zaangażowanych i wciągniętych w tryby pokrętnych działań naiwnych poputczików, o których, szczególnie w naszym narodzie, nietrudno. Wskazując odpowiednią drogę i możliwość wyładowania energii, np. przy zakładaniu własnych interesów i trosce o rodzinę, a odpuszczając sobie pokrętne hasła solidarności, niepodległości, demokracji, praw – kurwa! – człowieka, także zgrane do szczętu mixy ideowe katolicyzm-socjalizm, Piłsudski – Jan Paweł II, Kościół – partia – można by krok po kroku doprowadzić ten kawałek rodzimej ziemi do wolności. Czyli do oswobodzenia jej także spod schematów quasi-patriotycznych, do których odwoływał się także nieszczęsny „spawacz” ze swoim PRON-em, wypuszczając z rąk, wskutek ciemnoty ideologicznej, jedyną w ostatnich pięćdziesięciu latach szansę na wyprowadzenie kraju na prostą. A towarzysz generał, jak każdy nasz reformator, rewolucjonista czy inny wolny myśliciel – po prostu spieprzył sprawę. I to mając w ręku środki i prerogatywy oraz samodzielność decyzyjną, z możliwością ominięcia duperel konstytucyjnych i sejmowych. Okazał się tylko idiotą, a mógł się stać guru, choćby dla decyzjonistów spod znaku Carla Schmitta.
...lakierowanych fasad pokrytych europejską politurą (Ernst Jünger)
Tylko naiwni gimnazjaliści, bo poszukujący wiedzą już jak trafić do pozapodręcznikowej wiedzy, wierzą jeszcze w lukrowany przekaz o „Solidarności”, KOR-ze, stanie wojennym czy innych tak zwanych przełomach w dziejach PRL. Któż z myślących jeszcze na przykład wierzy, że w 1968 r. chodziło o inscenizację Dziadów, a w 1970 r., że to nieprzemyślane podwyżki doprowadziły do tragedii. Albo w pielęgnowane w gniotach Wajdowskich mity jak to raz robotnicy nie poparli studentów, a dwa lata później studenci na Wybrzeżu odegrali się za postawę roboli w ‘68. Dopiero sierpniowe „kochajmy się” z 1980 r. pozwoliło na emanację jedności narodu i krótkotrwały karnawał Solidarności. Jakby nie patrzeć tego typu zagrywki na szczytach władzy, bez względu czy była nią komuna czy obecne demosy (bo jaka jest różnica w pragmatyce politycznej między np. grudniem 1970 a Smoleńskiem 2010, między Bohdanem Piaseckim a Dariuszem Ratajczakiem?), traktują oni motłoch elekcyjny tak, jak zresztą na to zasługuje – czyli niczym tępe bydło przepędzane koleinami historii między druty wszechświatowego łagru. Stan wojenny, jak i wymienione „zakręty” naszych pożal się Boże dziejów, tak naprawdę były i są podobną manipulacją, socjopolitycznymi eksperymentami na  organizmie narodu, w odpowiednim momencie serwując mu  kryzysy gospodarcze powodujące milionowy exodus najlepszych sił narodu rozmywających się w zagranicznych nacjach, zapaść demograficzną, edukacyjny kociokwik glajszlachtujący umysły naszych dzieci do poziomu już wypracowanego na światłym Zachodzie, czy stres moralny spowodowany przewartościowywaniem archetypów narodowej świadomości. Jak się pomyśli, że od upadku państwa polskiego datowanego choćby od pierwszych wolnych elekcji po czasy współczesne całe pokolenia, formacje ideowe czy wybitne jednostki najlepszych synów ojczyzny były jeśli nie mordowane, eksterminowane, wywożone, to przynajmniej wykorzystywane do fałszywych rozgrywek i celów politycznych, poddawane prowokacjom na niespotykaną skalę, czy nawet zdradziecko oszukiwane, a przez to niszczone moralnie, to nie powinno wzbudzać większego zdziwienia, że rządzi nami obecnie niejaki Donald, basuje mu, czasem unisono niejaki Jarosław, karty rozdaje sitwa brukselska, a tak bezpośrednio to partycypują wszelkie odmiany Mosadów z krajów ościennych i dalszych.
...tylko wewnętrzna siła pozostaje ta sama (Ernst Jünger)
Zaprawdę, stan wojenny nie był złem totalnym, choćby tylko dlatego, że stał się surowym testerem i środkiem przeczyszczającym dla ponoć dziesięciomilionowego ruchu (ale bez kośćca moralno-poloitycznego), z drugiej zaś pozwolił co bardziej refleksyjnym jednostkom czy grupom na zrozumienie na czym ta cała gra polega i dlaczego tacy, a nie inni figuranci przejęli władzę po 1989 r. I że ciskanie się przy okazji każdych wyborów nie ma najmniejszego sensu. Puzzle zostały poukładane. A jeśli istnieje jeszcze w nas, nawet w formie szczątkowej, poczucie obowiązku  zaprowadzenia ładu na tym padole, musimy mieć świadomość, że stan wojenny do przeprowadzenia takiego manewru jest złym wyborem. O wiele lepsza jest wojna. Święta wojna. Bóg tak chce!

[komentarz retorsyjny]

Ta epoka przypomina martwy teren pomiędzy okopami (Ernst Jünger)
Przy okazji tak wychwalanego, zwłaszcza przez publicystów z prawej strony, i ponoć udanego Marszu Niepodległości w Warszawie, należałoby chwilę się tylko zastanowić, jak to było możliwe, że wielotysięczny tłum, głównie młodych ludzi, zasilony jeszcze dziarskimi kibicami, pozwala, aby dwustuosobowa grupka pedało-lewaków („jebiących” otwarcie Orła Białego) spowodowała zmianę marszruty pochodu i zmusiła go do przemykania się opłotkami pod pomnik Dmowskiego. Dlaczego na Nowym Świecie, trochę tylko niepokojona przez policję, panoszyła się teutońska antifarska bolszewia, przez którą także zmieniono trasę defilady wojskowej i grup rekonstrukcyjnych pod Grób Nieznanego Żołnierza. Dlaczego wszystkie szyby są jeszcze w lokalu „Krytyki Politycznej”. A na naszych chorągwiach i transparentach aż roiło się od napisów, symboli i znaków NOP, ONR czy MW. Wstyd Panowie, gdzie Wasze jaja!

http://www.patriota.pl/index.php/hic-et-nunc/lewiatan/416-po-marszach

ze spraw Józefa Mackiewicza R.i.P.

Czwartek 06 stycznia 2011

Szalony Józef i słonie

Autor: JAN ZIELIŃSKI
Zdjęcia - Archiwum Emigracji w Toruniu
Barbara Toporska z mężem Józefem Mackiewiczem w ogrodzie ich domu w Monachium

Mieczysław Grydzewski
Korespondencja pisarzy z redaktorami to często kopalnia, w której wśród szarej rudy codziennych uzgodnień i utarczek natrafić można na szlachetne samorodki, na wpół oszlifowane brylanty i smakowite błyskotki-ciekawostki.
Tak jest w wydanym obecnie dwudziestym tomie Dzieł Józefa Mackiewicza - korespondencji jego i jego żony Barbary Toporskiej z Mieczysławem Grydzewskim i kolejnymi redaktorami londyńskich Wiadomości.
"Szalony Józef" to określenie Barbary Toporskiej. W omawianym tomie owo szaleństwo wyraża się najczęściej w walce z Grydzewskim i kolejnymi redaktorami Wiadomości o to, by nie skreślali, nie przerabiali, a przede wszystkim nie cenzurowali jego tekstów. To prawda, artykuły Mackiewicza były na ogół długie lub bardzo długie, nawet recenzje puchły od dygresji i skojarzeń. Ale przecież poglądy pisarza były znane, wielokrotnie je wypowiadał. A smak tej prozy tkwi właśnie w szczegółach, w intonacji, w porównaniach i zestawieniach. Mackiewiczom na ogół finansowo powodziło się kiepsko, skromne honoraria z Wiadomości były istotną pozycją w domowym budżecie, w dodatku przez redakcję przechodziły datki wysyłane przez wiernych czytelników. A jednak niemal w co drugim liście Mackiewicz walczy o swe teksty, upiera się, raz po raz grozi, że przestanie do tygodnika pisać. Mówiąc obrazowo, podcina gałąź, na której siedzi.
Na tej samej gałęzi siedzi Barbara Toporska. I ona zachowuje się podobnie: zarzuca Michałowi Chmielowcowi cenzurowanie tekstów krytycznych wobec Jana Nowaka-Jeziorańskiego i RWE, a kiedy już nie wie, jakich racjonalnych argumentów używać, odkrywa w sobie dziwne pokrewieństwa: "Jestem widać spokrewniona z szarym słoniem. Pan wie jak się poluje na szare słonie? Pisze się na ścieżce do wodopoju 2+2=5. Słoń, mądre zwierzę, zaczyna sobie łamać głowę, jak doszło do takiego równania. Łamie, łamie, aż sobie złamie...".
Tak, oboje byli szaleni, on piłując gałąź, na której siedzi, ona łamiąc sobie głowę niczym szary słoń. Ale ex post widać, że to oni mieli rację, walcząc wbrew własnym doraźnym interesom o wolność słowa.
Tajemniczy film
W listach do Chmielowca z końca roku 1971 pojawia się wątek tajemniczego filmu, do którego skrypt pisał w tym czasie Mackiewicz. Dowiadujemy się najpierw, że jest to przeróbka Sprawy pułkownika Miasojedowa, polegająca na (słowa Mackiewicza) "skiczowaniu własnego utworu". Pisarz podjął się jej na prośbę Józefa Fryda, przed wojną w Warszawie męża znanej aktorki Nory Ney (patrz Przegląd Polski z 5 i 12 marca 2004), wywiezionego do łagru, potem żołnierza armii Andersa, po wojnie producenta filmowego we Włoszech. W kolejnym liście Mackiewicz podaje planowany tytuł (La disfatta, czyli Klęska) i precyzuje: "kicz miłosny. [...] Bez żadnej historyczności. W obrzydliwej przeróbce. W dodatku z tendencją, którą z góry odrzuciłem!". I dodaje, że zgodził się, bo Frydowi coś zawdzięczał, a poza tym potrzebował pieniędzy. Pracę wykonywał anonimowo. Na domiar złego realizacja stała pod znakiem zapytania, ponieważ partnerka Fryda, Laura Gastoni, która miała grać główną rolę, właśnie go "zrujnowała i opuściła".
Zaintrygowany, obejrzałem wyprodukowany przez Józefa Fryda film z tamtego czasu, z końca roku 1971, z Laurą Gastoni w roli głównej: Maddalena. Dziwny. Rozerotyzowana kobieta marząca o czystej miłości wiedzie w nim duszeszczypatielnyje rozmowy z ogarniętym wątpliwościami kapłanem. W tle hippisi i więźniowie, dziewczynki w bieli i czarne psy. Spora dawka nagości i skąpo dawkowana, niesamowita muzyka Ennio Morricone. Smaku całości dodaje nazwisko reżysera Magdaleny: Jerzy Kawalerowicz. Niektórzy uważają nawet, że to jeden z najlepszych jego filmów. Ale Klęska wedle fabuły Józefa Mackiewicza niestety, jak się wydaje, nie powstała. Może chociaż skrypt odnajdzie się kiedyś w papierach po Frydzie, który zmarł w roku 1994 w Rzymie?
Serce i pomarańcze
Łazarz Pomeranc z Izraela stał się dzięki Mackiewiczowi jednym z autorów Wiadomości. W roku 1970 (nr 51/52) opublikowano jego solenną deklarację: "Koresponduję od kilku lat z pisarzem Mackiewiczem, którego światopogląd polityczny podzielam całkowicie. Jestem autorem książki autobiograficznej w języku hebrajskim. Chciałbym się zapisać do Koła Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza i na znak szacunku i wdzięczności posyłam autorowi skrzynkę pomarańcz. Naturalnie, Pomeranc posyła pomarańcze". Po tym liście Koło zaczęło działać, napływały składki pieniężne. Zaś w roku 1973 (nr 30) wydrukowano list Pomeranca oburzonego na wydrukowany w socjalistycznej gazecie izraelskiej artykuł, w którym ktoś obruszył się na wyznanie Artura Rubinsteina, iż Polska jest jego ojczyzną. Taka postawa budzi zaciekawienie autobiografią Pomeranca - może warto ją przetłumaczyć na polski? Rzecz ukazała się w roku 1966 w Hajfie, w przekładzie tytuł brzmi W pogoni za prawdą. Droga życiowa byłego komunisty.
Pomeranc posyłał pomarańcze, a Barbara Toporska zgłosiła się na listę ofiarodawców, pośród często symbolicznych, jednofuntowych sum, deklarując: "serce". Redakcja nie chciała tego wydrukować, Mackiewicz się dopominał: "nie wszyscy wiedzą, że żona, a jak się dowiedzą [że ofiaruje serce] może będzie ha-ha-ha!" i podsumowywał: "´serceª, ´pomarańczeª, to udowcipnia, i odbiera trochę ponurości...".
Edytorska poprzeczka
Każdy, kto choć raz zajmował się edytorską robotą, wie, że nie ma czegoś takiego jak edycja doskonała. Różne są reguły, różne kryteria, często trzeba dokonywać wyborów, choćby ze względów objętościowych. Edytor musi się zdecydować, do kogo adresuje przypisy. W omawianej książce przyjęto na przykład zasadę pomijania osób, które mają swe hasło w Nowej Encyklopedii Powszechnej PWN. Ktoś mógłby spytać, dlaczego akurat w tej encyklopedii, ktoś inny protestować, że jej nie ma w domu. Trudno, trzeba było jakiegoś wyboru dokonać, ważne, by się go potem konsekwentnie trzymać.
Z pominięć chciałbym zasygnalizować kilka.
"Jakiś pan Donahiu w Paryżu", do którego Mackiewicz miał zadzwonić w sprawie biletu do Londynu (na posiedzenie jury Nagrody Wiadomości), to amerykański syndykalista Thomas Reilly Donahue (rocznik 1928), który w latach 1957-60 był w Paryżu koordynatorem europejskiego programu pracy dla RWE i dla Free Europe Committee.
Przy zdaniu "List p. Bilka zwracam z adnotacją" czytamy w przypisie: "Nic nie wiadomo o p. Bilku. Supozycja, że to literówka, i że list był od Franciszka Wilka nie znajduje potwierdzenia", zaś w indeksie nazwisko to pojawia się w brzmieniu "Bilk". Autorem listu był najprawdopodobniej Romuald Bilek, działacz polonijny, właściciel klubu "Bagatela" w Chicago, redaktor pamiętnika Drugiego Korpusu i autor wydanego własnym sumptem opracowania Jak powstał Kongres Polonii Amerykańskiej (Chicago 1984). Redaktor "Oblicza Tygodnia" Karol Lewkowicz, określony w przypisach do dwudziestego tomu Dzieł Mackiewicza jako współpracownik wywiadu PRL, musiał na łamach Wiadomości (nr 24, 1967 r.) przepraszać Bilka za obraźliwy artykuł - wcześniej atakował Mackiewicza za Zwycięstwo prowokacji.
Zabrakło natomiast przypisu do zdania "Pozwalam sobie załączyć kwartalnik angielski z moim artykułem" z listu Mackiewicza do Grydzewskiego z 19 sierpnia 1950 roku. A przecież w numerze 235 Wiadomości, w notce zatytułowanej "Śmiertelna cisza", Lector omówił (dość złośliwie) ów artykuł, nie wchodząc zresztą w szczegóły, ponieważ podobny artykuł ukazał się wcześniej w tychże Wiadomościach: "W nr. 6 (lato br.) Contemporary Issues Mackiewicz rozwija w artykule ´I am Proud to be Called a Warmongerª tezy ze swojego artykułu ´Wielka Spółka trwaª (Wiadomości, nr 80)". Lector wydobył dwie kwestie: porównanie totalitaryzmu hitlerowskiego do maleńkiego celuloidowego słonia dla dzieci, a radzieckiego do stuletniego żywego słonia z dżungli (znowu słonie!) oraz kontrast wrażeń słuchowych z obu okupacji ("Mackiewicz zachował spod okupacji hitlerowskiej wspomnienie nieustannych krzyków, jęków i strzelaniny, a spod okupacji stalinowskiej śmiertelnej ciszy, przy czym daje do zrozumienia, że to drugie jest gorsze"). Contemporary Issues: A Magazine for a Democracy of Content to pismo, które ukazywało się w Londynie poczynając od lata roku 1948 i poświęcone było bieżącym zagadnieniom polityki światowej. Nota Lectora spotkała się z protestem Juliana Godlewskiego ze Szwajcarii, który w liście do redakcji (Wiadomości, nr 239) zarzucał, że w omówieniu "nie ma ani słowa o koncepcji artykułu (konieczność wojny z bolszewizmem) a dowolnie wyrwane zdania z artykułu zostały zacytowane wyraźnie tendencyjnie". Marzyłoby mi się jeszcze, żeby edytor sięgnął do artykułu "Wielka Spółka trwa" i porównał z publikacją w Contemporary Issues, wychwytując różnice. Ale może za wysoko stawiam poprzeczkę?
Trzeba powiedzieć dobitnie: londyńska seria Dzieł Józefa Mackiewicza, przygotowywana staraniem Niny Karsov, jest przedsięwzięciem niezwykle ambitnym i realizowanym na wysokim poziomie. Mało który z pisarzy współczesnych (a zmarły ćwierć wieku temu Józef Mackiewicz jest pisarzem współczesnym) ma podobne wydanie swoich dzieł. Jeśli zatem z liczącej 656 stron kopalni wydobyłem jakieś usterki, to tylko dlatego, że sama Nina Karsov dotychczasowymi tomami tak wysokie rozbudziła oczekiwania. Dwudziesty tom Dzieł oczekiwania te spełnia i budzi oskomę na ciąg dalszy edycji.
Józef Mackiewicz, Barbara Toporska, Listy do redaktorów "Wiadomości" (Dzieła, t. 20). Przypisy Wacław Lewandowski, "Kontra", Londyn 2010, s. 656. Książkę można zamówić w Księgarni Nowego Dziennika
tel. (212) 594-2386
e-mail: ksiazki@dziennik.com
strona internetowa: www.ksiazkionline.com
Komentarze