n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

środa, listopada 25, 2009

obszczyMURy europy i sovdepii

Poor Gorbi i Farewell, czyli kto naprawdę obalił mur w Berlinie

Tak naprawdę to mur obalił Ronald Reagan. Bez jego konsekwentnej polityki stałby pewnie w Berlinie do dzisiaj. Ci wszyscy, którzy wynoszą zasługi Wałęsy, papieża, Solidarności i innych, powinni wiedzieć, że takie decyzje nigdy nie podejmują się same. Nie biorą się też ze wzniosłych słów, w jakie ubierają je politycy. Ich przyczyną są zawsze sytuacje bezwyjściowe, tarapaty, w jakie wpadają politycy przypierani plecami do muru przez innych polityków. Gorbaczow stał na czele supermocarstwa, które się rozpadało, trzeszczało w zawiasach i dlatego musiał wywijać takie piruety, do jakich przygrywał mu Reagan...

Poor Gorbi nie miał innego wyjścia. Spadek cen ropy naftowej (7 dolarów za baryłkę) oraz kursu dolara (1 $ - 1,25 DM) powalił sowiecką gospodarkę na deski. Dochód narodowy imperium zmniejszył się w ciągu paru lat o 80 procent i nadal nie widać było światełka na końcu (ani tym bardziej końca) tunelu. W drugiej połowie lat 80. ZSRR pogrążał się w coraz większym maraźmie i stał w obliczu klęski głodowej. Nawet w moskiewskich hotelach zaczęto wydawać śniadania o jedną godzinę wcześniej, żeby zaoszczędzić żywności dla turystów z Zachodu.

Brakowało wszystkiego i wszystko się waliło. Niezwyciężona flota rdzewiała w portach, wybuchały reaktory, żołnierze chodzili głodni, nie było pieniędzy na zbrojenia i podbój kosmosu, ani tym bardziej na utrzymywanie niewydajnych kolonii w Europie Wschodniej...

To nie Wałęsa i Solidarność, nie Gorbaczow i nie demonstranci z Lipska doprowadzili do upadku mur w Berlinie. Zrobił to wykpiwany przez wszystkich satyryków na Wschodzie i Zachodzie Europy hollywoodzki cowboy i aktor Ronald Reagan, który pociągał za sznurki.

Oczywiście miał takie. Za najważniejszy uznać należy pewnego pułkownika KGB, o którego istnieniu do niedawna nikt prawie nie słyszał. Nawet jego koledzy z podmoskiewskiej centrali dowiedzieli się o tym, co zrobił, kiedy było za późno.

Jego tożsamość ujawnił niedawno wywiad francuski. Nazywał się Władimir Wietrow. Wychowany w kołchozie, klasyczny homo sovieticus, który z własnej inicjatywy zaofiarował współpracę Francuzom, pracował dla nich pod kryptonimem Farewell.

Był nietypowym agentem. Miał gest i nie chciał słyszeć o wynagrodzeniu. Przekazywał francuskiemu kontrwywiadowi DST - Direction de la Surveillance du Territoire - objęte ścisłą tajemnicą dokumenty nieodpłatnie. Chyba w całej historii zimnej wojny nie było tańszego agenta. Brał tylko prezenty. Najczęściej drobiazgi. Zachodnie papierosy, zapalniczki, eleganckie szaliki. Przez wszystkie lata przyjął ich za nie więcej niż 100 000 dolarów. Gustował we francuskich koniakach i szkockiej whisky, zamawiał też (sztuczne) futra z Paryża dla żony i dla kochanki, tłumaczki w KGB, którą potem ciężko poranił próbując po pijanemu poderżnąć jej gardło.

Miał słowiańską duszę i kierował się emocjami romantycznych bohaterów Schillera. Wpadał w różne skrajności. Szpiegował z przekonania. Całymi latami fotografował wszystkie dokumenty, które przechodziły przez jego biurko koordynatora sowieckiego wywiadu wojskowego i przekazywał je agentowi DST w Moskwie. Tajne materiały trafiały za pośrednictwem Mitteranda do Reagana, który nazwał później Wietrowa najważniejszym agentem XX wieku.

Bez Farewella nie doszłoby zapewne do upadku muru i komunizmu. Reagan nigdy nie odważyłby się rozegrać swojej brawurowej karty z Gwiezdnymi Wojnami, gdyby nie miał w rękawie takiego asa jak Farewell. Dzięki niemu posiadał absolutną wiedzę o tym, co wiedzą i czego nie wiedzą Rosjanie…

Wietrow był frustratem i alkoholikiem. Nienawidził ZSRR, mimo że zawdzięczał mu wszystko - karierę sportową (był mistrzem ZSRR w sprincie), awans społeczny, znajomość języków i błyskotliwą karierę w KGB. Miłość do matuszki Rassiji przerodziła się jednak w gwałtowną niechęć, kiedy jako agent przyjechał po raz pierwszy na Zachód. Zakochał się we Francji, w której imponowało mu wszystko. Dobre życie, wolność słowa, białe pieczywo i świeże mleko w sklepach. Przez wiele lat organizował tam siatkę szpiegowską.

Agenci KGB i DST dobrze wiedzieli, kto dla kogo szpieguje. Niekiedy ich stosunki były prawie przyjacielskie. Jeden z szefów DST pomógł Farewellowi, kiedy po pijanemu wjechał samochodem z ambasady w latarnię. Wietrow wpadł w panikę. Bał się przyjazdu francuskiej policji i zadzwonił do "zaprzyjaźnionego kolegi" o trzeciej nad ranem błagając o pomoc. Za kraksę mógł zapłacić zesłaniem na Syberię. Sprawę udało się zatuszować. W ciągu paru godzin samochód został doprowadzony do stanu idealnego w zaprzyjaźnionym warsztacie. Wzruszony do łez Farewell przysięgał parę razy swojemu zbawcy, że się odwdzięczy.

Na początku lat 70. odwołano go z Paryża do podmoskiewskiej centrali KGB. Poczuł się odstawiony na boczny tor i wpadł w depresję. Musiał sam jeździćmoskwiczem i nie dostał nawet przydziału na szofera. Do tego doszły problemy z żoną. Chciała odejść od innego. Była to być może główna przyczyna, dla której zaczął mścić się na swoich szefach z KGB.

Postanowił doprowadzić ZSRR do upadku, co też zrobił. KGB dobrał mu się do skóry dopiero pod koniec lat 80. Do dzisiaj zachowały się protokoły przesłuchań Farewella, który właśnie w ten sposób przedstawiał swoje cele - jako rewanż i prywatną wojnę z ZSRR.

Zdekonspirował dla Francuzów całą siatkę agentów KGB na Zachodzie. Przekazywał im tak dużo tajnych dokumentów, że nie nadążali z tłumaczeniami. Początkowo podejrzewali, że jest podstawionym przez KGB prowokatorem, ale to, co znaleźli w papierach, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.

Po ich przeanalizowaniu otrzymali prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. ZSRR pozostawał dużo dalej w tyle w technologiach wojskowych, niż zakładali. Na przełomie lat 70. i 80. nie prowadzono tam prawie żadnych badań naukowych. Rosjanie nie mieli nic własnego. Nie stać ich było na to. Wszystko, czym dysponowali, było kradzione w laboratoriach na Zachodzie.

Reagan mógł bawić się z nimi, ponieważ miał wgląd w ich tajemnice. Wiedział, co mają, a czego nie. Poza tym od połowy lat 80. podrzucał im trefne technologie z błędami, np. związane z rozpoznaniem sił powietrznych napastnika, o których z góry było wiadomo, że na polu walki zawiodą.


W świetle tego, co udało się dokonać sfrustrowanemu pułkownikowi KGB, bledną wszystkie zasługi Wałęsy, Solidarności i pokojowych demonstrantów z Lipska.


Farewella skazano na karę śmierci w 1987 r. Wyrok wykonany został w jednym z obozów GUŁagu na Syberii.
http://waldburg.salon24.pl/

poniedziałek, listopada 23, 2009

Ojczyzna, II Ojczyzna, Wieczność

Dziennik człowieka znikąd - Dziennik człowieka znikąd

Wśród świętych kościoła są już trzy Teresy i wszystkie Karmelitki... wkrótce Ojciec św. doda Teresę z Kalkuty, to będzie wyłom w tradycji... Ja chcę zaproponować jeszcze jeden wyłom i, żeby zabrzmiało bardziej intrygująco powiem, że chodzi o żyjącą osobę. Opowiem o swojej mamie i nazwę ja również karmelitką.

O tym, że chcę tak mówić o żyjącej mamie zdecydowała straszna wiadomość z Polski. Tu po 40 dniach spędzonych w Japonii po wygnaniu z Rosji dowiedziałem się, że niewinny rak jelita grubego, nagle okazał się złośliwą forma raka wątroby... morfina, utrata przytomności. Nie mam jeszcze potrzebnych pieniędzy ani pojęcia jak kupować bilet ale już do niej lecę... myślami.

Nazwałem ją karmelitką z trzech powodów: imię patronki, miejsce urodzenia i powołanie zakonne. W rodzinnym domu mamy w Lubiankach największy obraz nad łóżkiem babci przedstawiał Teresę dzieciątka Jezus i choć niewiele wiedziałem o jej życiu to od dziecka pamiętam jej wzrok... zamieniał małą drewniana chatkę w tajemniczą kaplicę. Ciągnęło mnie zawsze do tej chatki... bardzo tajemnicza.

Babcia też... umiała rozmawiać z obrazami... nie mając żadnego wykształcenia... była mistyczką, jestem pewien. Bardziej niż ona znana we wsi była prababcia jako akuszerka tzn. lekarz wioskowy. Ona była najpobożniejsza i ona zdecydowała o imieniu mamy, a także szykowała ją do zakonu. Lubianki leżą o 2 km od klasztoru cudownej Matki Oborskiej. Mama lubiła się uczyć... dziadek ukończył 3 klasy carskiej podstawówki i uważany był za mądrego toteż naznaczony został sołtysem. Z trudem przełknął wiadomość, że mamie nie starczy 7 klas i zarządził by chodziła się uczyć pieszo 12 km do Rypinia... wstawała o 5 rano i uparcie chodziła... swoim uporem przekonała dziadka, więc przeniósł ją do szkoły w Lipnie gdzie byli krewni i mogła z nimi mieszkać. Liceum kończyła zaocznie bo zdarzyło się nieszczęście... jako 17-letnia dziewczyna przeżyła operację prawego ucha. Straciła piękny warkocz, 50% słuchu, nerwy twarzowe i... radość życia w zakonie. 10 lat trwała rekonwalescencja i te lata mama spędziła jako nauczycielka w Rudzie koło Skrwilna, gdzie obecnie mieszka. Tato też z tych stron (pomorsko-kujawskie), o 3 lata młodszy uparł się i poślubił mamę, a za rok urodziłem się ja.

Dopiero po święceniach dowiedziałem się, że planowała w modlitwie mnie ofiarować kościołowi... cały czas ciąży w zamian za siebie, gdybym to wiedział wcześniej może bym został karmelitą... a tak błąkam się po całym świecie jako "bezpartyjny" misjonarz.

Co mama jeszcze obiecała Bogu nie wiem, ale dwaj młodsi bracia też patrząc na mamę próbowali zostać księżmi... gdy im nie wyszło dokładała sił, by zakończyli inne studia... to wszystkim u nas wiadomo że oddała wszystko dzieciom... jej innym marzeniem było zamieszkać w mieście... stale odkładała na książeczkę mieszkaniową, a zabierała włożone pieniądze kiedy kolejne dziecko "szło na studia", znany Polski schemat. Ileż matek tak postępuje... ilu się to nie udaje. Mama była uparta. Czwórka dzieci "wyszła na ludzi". Piąty jej dzieciak: tata i choć również chory nie obrazi się że tak go nazwę: poeta. Cały trud kształcenia dzieci mama wzięła na swoje barki. Kiedy zdawało się, że może odpocząć - nowy etap: dorosłe dzieci wołają o pomoc "Mamo przyjedź, pobądź z wnukami choromite przy tobie szybko zdrowieją". Mama zrobiła też pielgrzymkę do Rosji akurat wtedy gdy kozacy planowali zniszczyć zbudowany klasztorek sióstr a nas wypędzić z Rosji lub zabić (1994). Co roku czekała na wakacje nie mnie jednego, bo zabierałem czasem 10 czasem 40 osób. I wszystkim znalazła miejsce u przyjaciół. Zimą i wiosną rozsyłała tysiące listów z prośbą o pomoc dla misji. I tak zdobywała dla mnie środki do życia w dalekiej Rosji, o której tak mało wiedziała przedtem a to dziś jej druga ojczyzna, tak samo jak dla mnie!

W jej życiu było wiele marzeń... największe iść do Częstochowy... z jej chorobami, tarczyca etc. A także ciągła praca, to było nie do pomyślenia... toteż robiła codzienną pielgrzymkę do kościoła póki nie złamała nogi. Moja mama stała się podobna do papieża przez swoje choroby... nie widziałem jej już dwa lata i nadal nie wiem czy zdążę zobaczyć ale tak ją sobie wyobrażam... siwiutka, zgarbiona, troszkę z bólu i operacji, zaciśnięte usta.

Mama ofiarowała mnie potrójnie: do seminarium, dla Rosji, a ostatnio gdy pisałem, że mogą mnie wyrzucić i marzę o Chinach... odpowiedziała, że mi błogosławi i że prosi o wizytę gdy tylko będę mógł... oto mogę i muszę. Jeszcze nie mam w dodatku pieniędzy ani praktyki jak latać z Japonii ale już myślami jestem przy niej, bo jest tego warta.

Pytam się jednak, czy to nagłe pogorszenie zdrowia to nie jest skutek uboczny tych nadmiernych ofiar. Wiem... jadę jako syn marnotrawny, ale też chcę zapytać słowami kaznodziei z pewnego pogrzebu: czy pojawią się w szpitalu ci panowie, co ranili jej serce.... krzywdząc syna. Tak mówiono w 1984 gdy zmarł ks. Popiełuszko, tak mówiono o mamie ks. Suchowolca i innego kapłana z Wasilkowa. Ja nie umieram, to mojej mamie serce pęka. I dlatego poświęcam jej ten krótki artykuł. Dla mnie choć żywa to już święta. Chwaląc ją oddaję hołd 30.000 kobiet (matek księży) w Polsce i 500.000 na świecie, które przecież nie zawsze usłyszały pochwałe o sobie jak to możemy usłyszeć o Małgorzacie Bosco... mamie Jana i wszystkich salezjanów.

Bóg zapłać mamo Tereso - karmelitko z polskiej wioski.


ks. Jarek Wiśniewski - Japonia

PS. Text publikowany w marcowym numerze "Apostolstwa Chorych". Spotkać za życia nam się nie udało. Mama zmarła 5 dni po otrzymaniu tragicznych wieści. Zdążyłem na pogrzeb: było to bardzo pogodne, wręcz "urocze wydarzenie". Rodzina zjawiła się w komplecie i na moją zdecydowaną acz dziwną prośbę nikt tego dnia nie płakał.
http://www.orient.to.pl/index.php

czwartek, października 22, 2009

WĘGRY 1956

2009-10-21 http://chris1991.salon24.pl/
Polska a Węgry'56 (2)



4 listopada 1956 jeszcze przed świtem jednostki sowieckie wkroczyły do Budapesztu i innych miast węgierskich rzekomo na prośbę nowego rządu - Węgierskiego Rewolucyjnego Rządu Robotniczo-Chłopskiego (WRRR-Ch) z Kádárem na czele. Jednocześnie Imre Nagy za pośrednictwem radia wygłosił krótkie przemówienie w którym poinformował, że „wojska sowieckie rozpoczęły atak na naszą stolicę, w wyraźnym celu obalenia węgierskiego rządu demokratycznego. Rząd trwa na stanowisku. Powiadamiam o tym naród i opinię całego świata”.

W operacji wojskowej wzięły udział elementy 17 dywizji sowieckich – 8 zmechanizowanych, 1 pancernej, 2 strzeleckich, 2 artylerii przeciwlotniczej, 2 lotniczych i 2 powietrzno-desantowych – liczących razem około 60 tysięcy żołnierzy. W Budapeszcie generał Bèla Kiry zdecydował o kontynuowaniu oporu, licząc że premierowi uda się doprowadzić do jakiegoś kompromisu z Sowietami. Największy opór stawili członkowie Straży Narodowej oraz w mniejszym stopniu honwedzi. Najkrwawsze walki toczyły się w VIII i IX dzielnicy, w okolicach Pasażu Corvina, placu Ferenca, placu Barossa oraz bulwarze Lenina. Większość jednostek armii węgierskiej nie próbowała stawiać oporu.

Gomułka komentując tę interwencję na krajowej naradzie aktywu partyjnego podkreślił, ze „chociaż stoimy na stanowisku, że w wewnętrzne sprawy żadnego kraju nie powinny ingerować inne państwa, (…) to jednak każdy z nas musi być politycznym realistą”. Tej milczącej zgodzie na interwencję, maskowanej „realizmem politycznym” towarzyszyła obawa, czy też żywiołowy ruch, który błyskawicznie ogarnął Węgry i doprowadził do zbrojnego powstania, nie rozszerzy się na Polskę. Bezpośrednim skutkiem takiego stanowiska była decyzja, by polska delegacja w ONZ głosowała przeciwko rezolucji amerykańskiej domagającej się natychmiastowego wycofania wojsk sowieckich z Węgier. Równocześnie w depeszy do polskiego ambasadora w Budapeszcie zaznaczono, że „dojście do głosu elementów wrogich ustrojowi, używających metod terroru” i „utrata panowania nad sytuacją przez rząd Nagy” stworzyły sytuację, w której powstał nowy rząd węgierski – a któremu Polska postanowiła „nie utrudniać (…) zaprowadzenia ładu i uregulowania spraw związanych z pobytem wojsk radzieckich”. Gomułka porzucił więc wszelkie skrupuły i otwarcie wybrał lojalność wobec Kremla. Ta postawa Gomułki została należycie doceniona w Moskwie, kiedy w połowie listopada doszło do wizyty kierownictwa PZPR. Chruszczow zgodził się wprowadzić nowe zasady zapłaty za eksportowany do ZSRS polski węgiel, przyznać Polsce pożyczkę oraz uregulować status wojsk sowieckich w Polsce.

Druga interwencja sowiecka na Węgrzech nie doprowadziła do gwałtownych wystąpień Polaków. Prymas Wyszyński, któremu tydzień wcześniej władze pozwoliły na powrót z miejsca odosobnienia do Warszawy, wygłosił 4 października na porannej mszy homilię, w której wezwał do zachowania spokoju w obliczu aktualnych wydarzeń. „Nie trzeba nam dzisiaj –głosił prymas – bohaterskich śmierci z miłości, ale bohaterskiej pracy z miłości ku naszej ojczyzny. (…) Polacy umieją wspaniale umierać, ale, najmilsi, potrzeba, by Polacy umieli wspaniale pracować”. Od razu docenił to Gomułka, mówiąc że prymas „również rozumie sytuację Polski i politykę rządu, rozumie i bynajmniej nie stara się stwarzać jakichś elementów podniecenia czy zaostrzenia sytuacji”.

Szczególnie obawiano się reakcji studentów – grupy, która najbardziej zaangażowała się w akcję pomocy Węgrom. Do nich zwrócili się rektorzy krakowskich uczelni, apelując: „nie dajcie się sprowokować do nieobliczalnych w skutkach wystąpień. Pamiętajcie, że ciąży na Was wielka odpowiedzialność, od Waszego postępowania zależy utrzymanie tych wielkich zdobyczy rewolucyjnych, jakie nasz Naród osiągnął w ostatnich tygodniach”. W podobnym tonie utrzymana była odezwa Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego Krakowa rozdawana w formie ulotek: „Nie chcemy, by spotkał nas los braci Węgrów. Nie prowokujmy sił, które mogłyby zdławić naszą świeżo rozkwitła wolność. Pochodem milczenia uczcijmy pamięć poległych Węgrów”. Taki właśnie, milczący pochód, zorganizowany przez studentów przeszedł 5 listopada przez miasto. Studenci nieśli polskie i węgierskie flagi przewiązane czarną krepą. Pamięć poległych Węgrów uczczono minutą ciszy. Solidarnościowe wiece studenckie odbyły się w całym kraju i w większości miały spokojny przebieg. We Wrocławiu studenci zaapelowali o powstrzymanie się od udziału w zabawach i imprezach rozrywkowych na znak żałoby i solidarności z Węgrami, a na największym akademiku zawiesili transparent z napisem: „Precz ze zbrojną interwencją na Węgrzech”.

Raporty służby bezpieczeństwa informowały, że „głównym tematem rozmów we wszystkich środowiskach jest sprawa Węgier. Podkreśla się, że ,jesteśmy bezsilni, musimy bezwzględnie zachować spokój, aby uchronić kraj.”, chociaż „głosowanie Polski w sprawie węgierskiej w ONZ bardzo uraziło opinię publiczną”. Silne wzburzenie panowało również w części aparatu partyjnego, domagając się nawet dymisji ministra Rapackiego. Ustawicznie pojawiały się też plotki o wywożeniu węgierskich dzieci przez Warszawę do ZSRS by je tam zrusyfikować. Plotka przybrała takie rozmiary, że PCK czuł się obowiązany oficjalnie zaprzeczyć prawdziwości pogłosek na temat przyjazdu jakichkolwiek dzieci węgierskich do Warszawy.

Powtórna interwencja spowodowała nową falę pomocy, choć tym razem gazety, w porównaniu z przełomem października i listopada, pisały na ten temat dużo mniej. Gomułka bowiem bardzo szybko rozpoczął starania o wzięcie prasy z powrotem pod ścisłą kontrolę. Na spotkaniu z redaktorami warszawskich gazet krzyczał: „Oczekujecie ode mnie, iż będę igrał z losem kraju. Chcecie bym wystąpił w obronie Nagya, a ja nie wiem, kim on jest i jakie są jego zamiary. Wiem tylko, że w jego rządzie nie ma praktycznie komunistów, że przewagę mają partie reakcyjne a komunistów tłum wiesza na latarniach. I w imię obrony tego rządu chcecie, abym zgotował Polsce taki los, jaki spotyka Węgry. Ja tego nigdy nie zrobię. A poza tym czy pomyśleliście, co działoby się tutaj w Polsce, gdyby na Węgrzech zwyciężyły partie antykomunistyczne? Przecież i nas wtedy reakcja schwyciłaby za gardło, już teraz w Galicji odbudowuje się PSL, a wówczas zalałaby nas ta fala. Na to nie pójdę”. Na spotkaniu pierwszych sekretarzy KW podkreślał, że trzeba dziennikarzom „wyperswadować bzdurną myśl, że oni są jakimś drugim. Równorzędnym czy nawet ponad kierownictwem partyjnym stojącym czynnikiem, bo tym oni nie są i być nigdy nie mogą”. I groził, że „akcja przekonywania się kończy i będziemy musieli zastosować środki bardzo stanowcze. I tu będą komisje kontroli partyjnej miały wielkie zadanie do spełnienia”.

Mimo tego w całym kraju kontynuowano akcję pomocy : ludzie oddawali krew, zbierano lekarstwa, materiały opatrunkowe, wpłacano pieniądze na specjalne konta. Jednak powszechne było odczucie wśród Polaków, że to wszystko za mało. „Płakaliśmy ze złości, – wspominał jeden z uczestników akcji – że nie możemy pomóc im bardziej”. Czasami emocje dawały znać o sobie – 18 listopada w Bydgoszczy 1000-osobowy tłum w czasie pochodu przez miasto wznosił okrzyki „Precz z czerwonymi”, „Precz z Ruskami”, „Precz z partią”, „Niech żyje Polska”, „Niech żyją Węgry”, a następnie zdemolował, gmach KW MO i radiostację służącą do zagłuszania audycji zagranicznych.

Powstanie węgierskie zyskało też wsparcie ze strony dużej części polskim pisarzy i poetów. W „Po prostu” ukazał się obszerny reportaż z Budapesztu Mariana Bielickiego, a w „Nowej Kulturze” „Dziennik węgierski” Wiktora Woroszylskiego, który podobnie jak Bielicki na własne oczy oglądał przywracanie „władzy socjalistycznej” na Węgrzech przy pomocy sowieckich czołgów. Tadeusz Kubiak w utworze „Wysyłając krew do Budapesztu” zestawił powstanie warszawskie z 1944 roku z tragedią Budapesztu. 300 osób z różnych środowisk twórczych podpisało „Oświadczenie pisarzy polskich”, w którym wyrażono „najgłębszy ból z powodu rozlewu krwi, do którego doprowadziły skompromitowane metody rządzenia i interwencja obcych wojsk”.

Kilka godzin po rozpoczęciu drugiej interwencji sowieckiej 4 listopada Imre Nagy oraz 15 jego współpracowników z rodzinami, poprosiło o azyl w ambasadzie jugosłowiańskiej w Budapeszcie. Gomułka, mimo zadeklarowanego poparcia dla sowieckich działań, starał się działać na rzecz jakiegoś kompromisu, proponując swe pośrednictwo w rokowaniach między stronami. Propozycja ta została przez Kadara odrzucona. Ostatecznie po długich rokowaniach, otrzymawszy pisemne gwarancje nowego rządu węgierskiego, Nagry z towarzyszami, opuścił 22 listopada ambasadę. Jeszcze w czasie drogi zostali oni zatrzymani przez żołnierzy sowieckich, przewiezieni samolotem do Rumunii i tam internowani. W Polsce „Trybuna Ludu” opublikowała 25 listopada artykuł pod dużo mówiącym tytułem „Niedotrzymanie porozumienia w sprawie Imre Nagyego”. Oburzeni członkowie partii w rezolucjach wysyłanych do KC domagali się interwencji w sprawie uwolnienia węgierskiego premiera.. Warszawski Oddział SDP zwrócił się do rządu polskiego „o udzielenie prawa azylu i Imre Nagyemu i innym osobom o ile będą sobie tego życzyli”. W kwietniu 1957 roku Nagy i jego współpracownicy zostali w tajemnicy przewiezieni z powrotem do Budapesztu, poddani śledztwu, a w 1958 roku wytoczono im proces. Imre Nagy, minister obrony Pál Malèter oraz dziennikarz Mikoś Gimes zostali skazani na karę śmierci wykonaną w czerwcu 1958 roku. Z przywódców komunistycznych, jedynie Gomułka przeciwstawiał się karze śmierci dla Nagyego i jego towarzyszy. Jednocześnie Gomułka udzielał poparcia prosowieckiemu rządowi Kádára, odmawiając jednak pokazania w Warszawie wystawy przedstawiającej „kontrrewolucję węgierską” oraz wydania „Białej Księgi” – zbioru dokumentów i fotografii przedstawiających rzekomą „zdradę rządu Nagy”.

Wedle źródeł sowieckich zorganizowany opór zdławiono wszędzie do końca listopada. Przeprowadzono także rozbrojenie armii węgierskiej. Wtedy wojska sowieckie wprowadziły na terenie całego kraju wojskową administrację, a sowiecka służba bezpieczeństwa KGB, natychmiast zaczęła aresztowania powstańców. Ogółem w walkach zginęło ponad 2500 Węgrów ( w tym jedynie 250 żołnierzy) , a 20.000 zostało rannych. Sowieci stracili ponad 660 zabitych i 2000 rannych. W ramach represji popowstaniowych, w latach 1957-1960 skazano ponad 16 tysięcy osób, w tym 600 na karę śmierci.
Węgierskie powstanie, będące wielką tragedią narodową, zostało wykorzystane przez Gomułkę do przekreślenia nadziei polskiego społeczeństwa na faktyczną „demokratyzację” życia publicznego. Strasząc Polaków powtórzeniem tragedii węgierskiej udało mu się z powrotem narzucić kaganiec społeczeństwu.


Wybrana literatura:

G. Litvan – Rewolucja węgierska
P. Machcewicz – Polski rok 1956
P. Codogni – Rok 1956
J. Raqiner – Imre Nagy. Biografia polityczna
M. Horváth – 1956 Rozstrzelana rewolucja
Gomułka i inni. Dokumenty z archiwum KC 1948-1982
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach

sobota, sierpnia 01, 2009

POWSTANIE 1944

Watch more Google Video videos on AOL Video



Watch more viddler videos on AOL Video



http://www.slideshare.net/guestfc216c/ksiezka-kulisy-katastrofy-powstania-warszawskiego


POWSTANIE O UKRYTYM CELU
WARSZAWA 1944 (1
Bardzo wiele napisano o Warszawskim Powstaniu. Tutaj chcę przede wszystkim zastanowić się nad celem, jaki chcieli osiągnąć ci, co podjęli decyzję o powstaniu, Delegat Rządu na kraj i dowódca Komendy Głównej AK, ale także kierujący rządem w Londynie. Ostateczne i „wyjściowe” rozkazy w Warszawie mówiły tylko o militarnej walce z Niemcami, prowadzącej do oswobodzenia stolicy kraju. A przecież powinno się to było dokonać postępem sowieckiego frontu w ciągu tygodni, jeśli nie dni. Natomiast polskie oswobodzenie Warszawy od Niemców było niezbędnym etapem wiodącym do osiągnięcia następnego, nadrzędnego celu Chodziło o to, aby stolica została uwolniona przez Polską Armię podziemną, a nie Armię Czerwoną. O tym podstawowym celu i powodzie Powstania nie mówiły rozkazy Komendy Głównej. Nie szło o dumę z możliwego, własnego dokonania Armii Krajowej, czy zaspokojenie szczególnie silnej, społecznej chęci odwetu na niemieckim okupancie. Na domiar decyzja powstania była ryzykowna wobec rażących braków uzbrojenia, i minimalnych jego zasobów. Co więcej, walka o miasto nie była podobna do spektakularnych, udanych antyniemieckich zamachów (jak na Kutscherę, choć za cenę życia najlepszych). W planowanym powstaniu ofiar ze strony najwartościowszych młodych elit nie dało by się wymierzyć. Takie ryzyko i taką cenę można było zaplanować i zapłacić jedynie za możliwość realizacji wielkich strategicznych planów, o wadze historycznej. W wypadku Wilna, Lwowa czy Lublina, gdzie w walkach o miasta uczestniczyła AK – strategia i historia były istotne, ale nie aż tak ważne. Wolna Warszawa miała stać się na nowo siedzibą władz jedynego legalnego polskiego rządu („londyńskiego” i jego przedstawicieli w kraju) w celu ratowania in extremis suwerenności narodowej. Warszawa niepodległa miała wystąpić suwerennie wobec wkraczającej i, jak było wiadomo, okupacyjnej, Armii Czerwonej. Cała dyskusja sztabu Komendy Głównej nad decyzją powstania (choć nie wszystkie dokumenty zachowały się) koncentrowała się wokół pytania, czy uda się zrobić powstanie nie za wcześnie (przed ogólnym odwrotem Wehrmachtu na tym odcinku frontu powstanie mogło się skończyć klęską) i nie za późno, to znaczy już po osadzeniu się w Warszawie PKWN-u i jego agend wojskowych, a także sowieckich agend wojskowych NKWD.
Powstanie Warszawskie nie osiągnęło swoich celów militarnych: Warszawa, wyzwolona chwilowo i nie cała, powróciła we władanie Wehrmachtu. Nie osiągnięto zatem także ukrytych celów politycznych powstania: na moście Poniatowskiego lub Kierbedzia (jak miano nadzieję) delegat (wicepremier) Jan S. Jankowski i ministrowie na kraj nie powitali sowieckich generałów w imieniu legalnego rządu polskiego, by rozpocząć nową walkę i grę o suwerenność Polski. Wiemy, dlaczego tak się stało, znamy 63 dni walki Powstania. Ryzyko powstania nie polegało jednak tylko na tym, że nie uda się osiągnąć podstawowego strategicznego celu, cena przegranej była podwójna: groziła klęską celu i klęską miasta, stolicy narodowej kultury. A miasto i jego elity niezbędne były w razie klęski dla dalszego trwania życia i świadomości tego narodu. Tragiczny i obezwładniający paradoks! Klęska, podwójna, nastąpiła. Czy to znaczy, że rozkaz Powstania był tylko pomyłką, w sensie nie oszacowanego dobrze ryzyka, a samo Powstanie – niczym więcej, jak tylko rachunkiem nie dających się ogarnąć strat i świadomością faktu, że była to największa przegrana bitwa w polskich dziejach? Ale myślenie historyczne nie polega na akceptowaniu tylko decyzji bitew wygranych. Mówić, że nie należało wywoływać powstania, to trochę tak, jakbyśmy poddali w 1939 odzyskaną niepodległą Polskę bez wydania walki wkraczającym oddziałom hitlerowskim i sowieckim. Więc oddać tak sobie to, o co walczyliśmy podczas pierwszej wojny i w roku 1920? Ale wrzesień 39 roku przegraliśmy. Krytycy decyzji powstania najczęściej nie chcą pamiętać, że ono wybuchło nie z powodu Warszawy, lecz by nie oddać bez walki istniejącego niepodległego państwa polskiego. Jego władze i armia istniały, choć w podziemiu i na emigracji. Chodziło o to by próbować, w obliczu sojuszniczych przetargów i handlu polską suwerennością, choć na krótko, rzucić na szalę historycznej licytacji byt niepodległej stolicy, a w niej niepodległego rządu. Nie o Warszawę tu szło jedynie, lecz o niepodległą Polskę. Bo co bez niej? Polskie elity przywódcze, cywilne i wojskowe, ale także społeczeństwo, pamiętały o milionie deportowanych przez Rosję na Wschód i o Katyniu. Czy jednak dopełnienie politycznego celu powstania mogło stać się przesłanką suwerenności? Na to pytanie będę się starał odpowiedzieć nieco dalej. W nocy z 3 na 4 stycznia 1944 roku Armia Czerwona w marszu na Zachód przekroczyła granicę Polski, ustaloną traktatem ryskim, na linii między Olewskiem po stronie sowieckiej i Rokitnem, po polskiej stronie2. Ta data stanowi właściwie analogię do daty 6 czerwca 1944 roku, kiedy żołnierze alianckiego desantu wylądowali na plażach Normandii, rozpoczynając oswobadzanie Francji od niemieckiego okupanta. W toku walk zostało bardzo zniszczone pobliskie miasto Caen. Jednak mimo wszystko w tym ponad dziesięciotysięcznym mieście alianckie formacje oszczędziły najważniejsze kościoły i zabytki historyczne. I nikt nie miał wątpliwości, że okupacja się kończy. Jeżeli alianci na froncie zachodnim mieli na celu ograniczenie suwerenności na zdobytych terenach, to tylko wobec dawnego Reichu, niemieckiej Trzeciej Rzeszy. Jednak z przekroczeniem granicy polskiej przez Armię Czerwoną przestawało być możliwe, że Polska zostanie w toku wojny oswobodzona przez nacierające od Bałkanów armie alianckie. Ten pomysł Churchilla dawno już został porzucony. Co gorzej, od pewnego czasu – jak wymagał Stalin – bardzo ograniczono zrzuty militarne z Anglii na teren Polski, punkt ciężkości tych zrzutów przeniósł się na teren Jugosławii, wspomagając komunistyczną partyzantkę, której przywodził Tito. Skończyły się także nadzieje, że postępy Armii Czerwonej będą powolne, a Niemcy w ostateczności zostanę pokonane od Zachodu. W Londynie przedwojenny senator, Tadeusz Katelbach zanotował w swym dzienniku 1943, w obliczu rosyjskiego zwycięstwa pod Stalingradem:
5 stycznia Rosjanom wciąż się powodzi. Martwi to nas.3
Ten zaimek w liczbie mnogiej jest bardzo znaczący. Katelbach uważał, że nie zapisuje tu tylko swojego odczucia. Podobnie przecież reagował w Paryżu w swoim dzienniku Szkice piórkiem, Andrzej Bobkowski, z trwogą myśląc o zbliżającej się do Polski okupacji sowieckiej:
Mołotow wydał proklamację, iż [...] celem armii sowieckiej jest uwolnienie Polski [...] Dzisiejszy „Le Matin” podaje, że Stalin obdarzył republiki sowieckie autonomią na wzór angielski i że ma to służyć również do rozwiązania problemu polskiego. Znaczyt sia Polska Autonomiczna Republika Sowiecka.4To mi bardzo odpowiada, bo niczego innego w gruncie rzeczy nie spodziewam się już od dłuższego czasu. Ale to beze mnie, bo ja nie chcę być „autonomiczny”.
Przekonanie, że w takim razie on sam pozostanie odcięty od kraju, było dla Bobkowskiego katastrofą. Ale równie silny był żal nad Polską i ginącymi w Warszawie rówieśnikami. Bobkowski zapisał jedną z najbardziej przejmujących ocen tragedii powstania warszawskiego w polskiej literaturze:
Myślę o tych chłopcach i dziewczętach w Warszawie, o tych wspaniałych chłopcach, którzy chcą albo po prostu muszą umierać w słońcu. Dlaczego los skazuje nas zawsze na tyle bohaterstwa? [...] Od strony Pont d’Austerlitz [...] Widzę pierwsze [amerykańskie] czołgi i ciężarówki. Żołnierze kiwają rękami, ludzie krzyczą. [...] Czuję, jak same łzy ciekną mi z oczu [...] sam do siebie krzyczę po polsku z dzikim entuzjazmem: „Oni żują gumę”. [...] A potem wielka bezbrzeżna radość ustępuje wielkiemu smutkowi. [...] Dziewczyna siedząca za kierownicą ambulansu patrzy na mnie i pyta po angielsku, dlaczego płaczę. – Jestem Polakiem i myślę o Warszawie. [...] Chwila kłopotliwego milczenia. Dziewczyna sięga do kieszeni, częstuje mnie „Chesterfieldem” i bąka coś zdawkowo. Wziąłem papierosa i uciekłem. [...] Ulicami jechały czołgi, a nad tym szczęśliwym miastem płynął jeden wielki krzyk radości.5
Czy widmo przyszłej, nowej okupacji, to, co było jasne dla Katelbacha, Bobkowskiego, nie było równie widoczne w Warszawie dla sztabu AK, który decydował o powstaniu, dla polskich władz w Londynie? Wiedzieli przecież, że Armia Czerwona za chwilę obejmie w posiadanie teren całej Polski. Czy można, i jak temu zapobiec? Powstanie, w stolicy kraju, nie miało na celu przyczynienia się do upadku III Rzeszy. Wynik wojny był już przecież rozstrzygnięty. Oznaki klęski Niemców, były widoczne na kilka dni przed powstaniem w Warszawie, przez którą cofały się rozbite formacje niemieckie. Postępy lądowania alianckiego na północy Francji i Armii Czerwonej na Wschodzie nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Wysiłek garstki źle uzbrojonych powstańców nie mógł mieć żadnego wpływu na los wojny. To nie dla możliwości walki o Warszawę z Wehrmachtem i SS rząd w Londynie oddał decyzję powstania w ręce Delegatury i Komendy Głównej AK. W Londynie zezwolono im już – na „tak” lub „nie”.6To dlatego później powstrzymano, więc ukryto, dyrektywę Naczelnego Wodza, gen. Sosnkowskiego, właściwie zabraniającą powstania. On myślał jak wielki strateg, odpowiedzialny za losy walki i przyszłości kraju w najdłuższej perspektywie, i oceniając trafnie wielką politykę sprzymierzonej Trójki, oceniał, że ryzyko jest zbyt duże. Niewątpliwie miał rację. Dyrektywa ta była bezpośrednią reakcją na meldunki o losach „Burzy” na Wileńszczyźnie, aresztowaniach i eksterminacji Akowców, którzy się ujawnili w czasie szturmu na Wilno:
Według możliwości, raczej wycofujcie oddziały na zachód w skupieniu lub rozproszeniu, zależnie od warunków. [...] najbardziej zagrożonych elementów Armii Krajowej, a przede wszystkim młodzieży. [..] W obliczu szybkich postępów okupacji sowieckiej na terytorium kraju trzeba dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej eksterminacji.7
Wódz naczelny dodawał, że nawet zezwala na wycofanie się „in extremis [...] poza granice kraju”, co całkowicie usprawiedliwia późniejszą decyzję Brygady Świętokrzyskiej NSZ, tak atakowaną przez komunistów.Nie wysłano także depeszy Sosnkowskiego z 28 lipca, w której Wódz Naczelny ostrzegał:
powstanie zbrojne byłoby aktem, pozbawionym politycznego sensu [...] skoro eksperyment ujawniania się [w Wilnie] i współpracy spełzł na niczym.
Podobnie właściwie postąpiono z następną depeszą Sosnkowskiego z 29 lipca (a więc na trzy dni przed powstaniem!):
w obecnych warunkach jestem bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu, którego sens historyczny musiałby z konieczności wyrazić się w zamianie jednej okupacji na drugą.
Tę depeszę wysłano do kraju dopiero po wybuchu powstania, 6 sierpnia!8Jean-François Steiner w swojej książce o Powstaniu Warszawskim przytacza słowa Świadka nr 6, rozszyfrowanego (w drugim wydaniu książki) jako Kazimierz Iranek-Osmecki, referującego jedno z zebrań Komendy Głównej AK w Warszawie. Było to 22 lipca 1944. Mówi Dowódca AK gen. Tadeusz Bór Komorowski:
Chodzi o decyzję o znaczeniu historycznym, od której zależy może przyszłość Polski. [...] Po dyskusjach z szefem sztabu i szefem operacji z jednej strony oraz delegatem rządu z drugiej, zdecydowano, że oswobodzimy Warszawę naszymi własnymi siłami i że przyjmiemy tu Rosjan jako gospodarze.9
Co wyglądało w późniejszej relacji płka Janusza Bokszczanina:
Największym błędem Okulickiego było to, iż wierzył, że potrafi być sprytniejszy od Stalina. [...] Zawładnąwszy stolicą i ustanawiając tam władzę polityczną, chcieli zmusić Stalina do uznania ich za jedynych panów kraju. Mieli do tego zupełne prawo10
Zaś płk Józef Pluta Czachowski mówił, opisując i cytując własne wypowiedzi podczas tamtych obrad:
[...] Moim zdaniem, nie możemy przypuścić ataku, zanim Armia Czerwona nie zajmie prawego brzegu Wisły i nie osiągnie mostów.Jankowski odpowiedział, że to nie możliwe, gdyż po zdobyciu miasta musi mieć czas na wprowadzenie prowizorycznej administracji, a następnie udać się w delegacji z dowódcą AK na spotkanie Armii Czerwonej na moście Poniatowskiego.[...] Powiedziałem, pamiętam moje słowa: „Powinniśmy zaczekać, aż Armia Czerwona dojdzie do mostów, inaczej zostaniemy sami, nie spełnimy naszej misji, Warszawie będzie grozić zniszczenie, a nam prawdziwa rzeź”.11 [...] zaproponowałem, aby zmienić plan, jako zbyt ambitny i zadowolić się atakiem tylko na jedną dzielnicę, skąd moglibyśmy przywitać bolszewików. Taki plan miał między innymi i tę zaletę, że pozwalał na zgrupowanie naszych sił i na stawianie oporu z bronią w ręku, gdyby Rosjanie próbowali nas aresztować, tak jak to uczynili w Wilnie.12
Jeśli Bór mówił o decyzji powstania, jako „mającej znaczenie historyczne dla przyszłości Polski”nie myślał o wygranej bitwie z Niemcami. Druzgotały ich armie i liczniejsze, i przygotowane do tego technicznie. Wszyscy oni myśleli tylko i jedynie o symbolicznym wobec świata pokazie niepodległości na wybranym skrawku ziemi warszawskiej, ostatniej reducie II Rzeczpospolitej. Nawet gdyby to była ta jedna jedyna dzielnica Warszawy, gdzie można by się także skuteczniej przeciwstawić Rosjanom, pragnącym aresztować legalny rząd.13
Jednak ppłk Ludwik Muzyczka mówił sceptycznie:
Dlaczego chce pan, aby [Rosjanie] ryzykowali i poświęcali setki, jeśli nie tysiące żołnierzy dla przyjścia z pomocą ludziom, których uważają za wrogów politycznych i którzy poza tym rozpoczęli walkę, militarnie skierowaną przeciw Niemcom, jednak politycznie –przeciw nim.14
Poprzednia - Następna»

********************
http://www.powstanie.pl/?class=text&ktory=31
Marian Stępień

Największe nieszczęście i wyraźna zbrodnia

Reakcje środowiska londyńskiego na wybuch i przebieg powstania warszawskiego


To było pierwsze - po ponadstuletniej niewoli narodowej - pokolenie Polaków, którzy od urodzenia do pełnoletności, do matury i do progów uniwersyteckich wyrośli w klimacie patriotycznego i obywatelskiego wychowania, realizowanego przez polską szkołę w niepodległym państwie polskim w latach międzywojennych; w utrwalonym przez tę szkołę i tradycje wyniesione z rodzinnego domu kulcie bohaterów narodowych, mitów historycznych, rycerskiej prawości i honoru.
Jeden z tego pokolenia, który uczestniczył w jego wszystkich doświadczeniach i przeżył wojnę, opierając się na własnej pamięci i zdobytej później sprawności socjologa, tak próbował zarysować duchowy portret swojej generacji: "Gdybyśmy byli - ostatecznie, bez odwołania, bez szansy, bez ratunku - wytworem bezsensownego, kłębiącego się w tysiącu form istnienia; gdybyśmy byli czystą egzystencją - to wszystko, co oni czynili, nie miałoby znaczenia innego niż męka zadawana pokrzywom przez kosę, jak los plemienia mrówek wziętego do niewoli przez silniejsze plemię (...).
Czuliśmy wtedy, że jakby zwiększamy wymiar dziejącej się przeciwko nam zbrodni, jeśli życie nasze jest oddane wartościom, jeśli przez nas, dzięki nam zwiększa się w świecie ilość piękna czy miłości. Czuliśmy się najgłębiej odpowiedzialni za to, aby zbrodnia ich była największa, aby zabijając nas zabijali coś o wiele niż my ważniejszego - to, czego śmierć nie pozwoliłaby nam stworzyć. Czuliśmy, że jeśli nie stajemy się źródłem wartości, usprawiedliwiamy to, co robią, zmniejszamy godność życia, niemal przyznajemy im rację. (...) Była to egzystencja zagrożona - ale zagrożenie swe przyjmująca jako rodzaj wtajemniczenia, jako szansę rozpoznania rozstrzygającej sprawy - tego, co może nadać życiu, życiu w nas ocalonemu, życiu przez nich szczutemu, godność tak oczywistą, aby najoczywistszy stawał się wymiar ich przestępstwa", pisał Jan Strzelecki. To właśnie, takie właśnie pokolenie stanowiło większość walczących powstańców Warszawy. I tym większa jest odpowiedzialność tych, których decyzje przesądziły o jego losach. Gdy gen. Władysław Anders otrzymał wiadomość o wybuchu powstania, powiadomił przełożonych, że decyzję dowódcy Armii Krajowej uważa "za nieszczęście". W meldunku złożonym gen. Marianowi Kukielowi stwierdzał, że w tych warunkach stolica mimo bezprzykładnego bohaterstwa skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania nazwał "największym nieszczęściem w naszej sytuacji", nie tylko głupotą, ale "wyraźną zbrodnią".
Jerzy Giedroyć był we Włoszech, gdy dowiedział się o wybuchu powstania w Warszawie

widział w nim katastrofę,

która dodatkowo pogorszy i tak beznadziejne położenie Polski. Niemniej, skoro powstanie stało się faktem, uznał, że oprócz powstańców warszawskich powinni się tam znaleźć również żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Gotów był polecieć do Warszawy z niewielkim oddziałem. Z tym pomysłem zameldował się u naczelnego wodza, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Do jego realizacji nie doszło.
Przebywający w tym czasie we Francji Andrzej Bobkowski nie podzielał sposobu myślenia niektórych swoich rodaków, którzy uważali, że ich obowiązkiem jest umieranie za ojczyznę. Ironizował: "Prawdziwe bohaterstwo to umrzeć niepotrzebnie i z fasonem. I umieramy niepotrzebnie i wspaniale".
Gorycz takich rozważań, pomieszana ze złośliwym humorem, sarkazmem i szyderstwem, zmienia się w przerażenie na wieść o wybuchu powstania w Warszawie. Jeszcze kilka dni wcześniej jego ironiczne i szydercze uwagi o polskim męczeńskim stylu łączącym się z bufonadą odnosiły się do dawniejszej albo do niedawnej, ale zawsze przeszłości. Powstanie warszawskie nie było już przypuszczeniem. Było realnością: "Polska Armia Podziemna rozpoczęła wczoraj otwartą walkę o uwolnienie Warszawy. Podobno Warszawa się pali i walki na ulicach. Po co? Myśli, myśli, pełno myśli i obawa słów, z których każde mogłoby być niewłaściwe". Następny zapis ukazuje kierunek jego myśli: "Wygląda na to, że Londyn dał rozkaz do powstania, aby mieć tak zwany atut w ręce. Ładny atut... Boję się wymówić słowo "bezsens", ale samo podsuwa mi się na każdym kroku, gdy o tym myślę. (...) Na czyj rozkaz i po co Warszawa zerwała się do walki? Największe bohaterstwo, gdy jest bezcelowe, budzi gorzkie politowanie i nic więcej. Mówi się o nim jak o bohaterstwie szaleńca, który rzuca się pod pociąg, by go zatrzymać".
Józef Czapski wyraził swą opinię o powstaniu warszawskim w komentarzu do dwóch książek mu poświęconych. Z właściwym sobie taktem

i unikaniem sądów skrajnych

odniósł się do "Armii podziemnej" Tadeusza Bora-Komorowskiego, dowódcy powstania. Przyznał mu myślenie patriotyczne, głęboką religijność, a jego książce - gładkość stylu, ścisłość w opisie walk, "przesianych wręczaniem krzyżów i orderów na polu walki", dodając, że te opisy "powinny by trafić, i zapewne trafią, do antologii, do czytanek ilustrowanych przez jakiegoś współczesnego Grottgera (...) ku zbudowaniu młodzieży". Właściwą ocenę zawierają słowa: "Książka ta robi wrażenie, jakby nie było, nie mogło być, problemów miażdżących, które były i być musiały nie tylko w masie walczących, ale bardziej jeszcze wśród samego dowództwa, w którym decyzję Powstania podjęto. Czytając te książkę miałem wrażenie, że dano nam część prawdy, że przemilczeń jest zbyt wiele".
Przeciwstawił mu "Najnowszą historię polityczną Polski" Władysława Poboga-Malinowskiego. Wziął ją w obronę przed tymi uczestnikami powstania, dla których była ona świętokradcza, szkalująca najczystszy polski zryw. Czapski zaprzeczył tej opinii, wskazując, że dzieło to pisał człowiek ciężko chory, ze świadomością, że dni jego są policzone, który "chciał podać wszystko, co zebrał, powiedzieć wszystko, co wie, co go boli aż do krzyku".
W całym wywodzie Poboga-Malinowskiego o powstaniu warszawskim istotnie jest coś z krzyku człowieka widzącego wyraźnie przesłanki, spełnianie się i nieuchronne skutki katastrofy, już bezradnego, mogącego tylko powiedzieć, jak było naprawdę w świetle zebranych i niezbitych dokumentów. Jego pasja powoduje, że niekiedy styl nabiera cech pamfletu, ale nigdy nie przesłania on rzetelności historyka, który powołuje się na bogatą dokumentację. Dociekał źródeł i sprawców zmiany w koncepcji akcji "Burza", która według pierwotnych planów miała omijać większe miasta w trosce o bezpieczeństwo ludności narażonej na niemiecki odwet. Tymczasem wykonano "Burzę" w stolicy na zwielokrotnioną skalę. Przytacza ostrzeżenia płynące od naczelnego wodza do kraju, które nie dochodziły do adresata. Na meldunek dowódcy Armii Krajowej o gotowości do powstania wódz naczelny odpowiadał depeszą, która nigdy nie została wysłana: "Powstanie zbrojne byłoby aktem pozbawionym politycznego sensu, mogącym za sobą pociągnąć niepotrzebne ofiary." A jego depesza z 29 lipca 1944 r. ze słowami: "W obecnych warunkach jestem bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu" poszła do kraju - mimo ponagleń - 6 sierpnia.
Sytuację opartą na autentycznych zdarzeniach wprowadziła Danuta Mostwin do powieści "Tajemnica zwyciężonych". Stanisław Bask-Mostwin przybył z Londynu do kraju, zrzucony na spadochronie, by przekazać Janowi Jankowskiemu, delegatowi rządu RP na kraj, ważne informacje. Na spotkanie z nim musiał czekać dwa tygodnie. Nachodzili go przedstawiciele

różnych orientacji politycznych.

Ciągle nie dopuszczano go do Jankowskiego. Owi pośrednicy chcieli wydobyć z niego, z czym przybywa do "doktora". A ten nie wiedział, że od dwóch tygodni kurier z Londynu czeka na spotkanie z nim. Z trudem udało się Baskowi doprowadzić do rozmowy w cztery oczy z Jankowskim. Stanisław Bask-Mostwin miał mu do przekazania sprawy dotyczące wyłonienia kompromisowego rządu polskiego, który byłby do przyjęcia dla wszystkich aliantow, łącznie z Rosją, organizowania wojska polskiego na bazie armii Berlinga - taka była decyzja zachodnich sojuszników oraz informacji, że Zachód nie wejdzie w konflikt z Rosją o Polskę i że nawet gdyby powstanie wybuchło, Anglia nie pomoże (Jan Jankowski 31 lipca 1944 r. zatwierdził decyzję o powstaniu w Warszawie).
Ani bohater powieści, Stanisław Bask, ani jego realny pierwowzór, Stanisław Bask-Mostwin, nie rozumieli, dlaczego utrudnia się im dotarcie do delegata rządu i przekazanie mu bardzo ważnych informacji. Dramatycznym komentarzem do tej sytuacji jest telegram wysłany z Londynu, z kręgu gen. Andersa, do szefa Oddziału Drugiego w Komendzie Głównej AK, płk. Kazimierza Iranka Osmeckiego w lutym 1944 r.: "Kurierzy idą poza plecami Prezydenta i N.W. Nikt nie wie, kto jedzie i co wiezie. Z zestawienia depeszy N.W. i mojej zrozumiesz jasno, że kręci się coś tajemniczego i niebezpiecznego dla Kraju. (...) W momencie gdy dokoła najżywotniejszych spraw polskich zaczynają się omotywać niecne zamiary, nie pora kierować się szlachetnymi skrupułami. Jest rzeczą konieczną, by materiały wiezione przez tajemniczych kurierów znalazły się w Waszych rękach, zanim zostaną doręczone adresatom, i żebyście je nam jak najszybciej zakomunikowali depeszą, a później doręczyli ich fotografie lub ich odpisy. Jeśli się to da zrobić bez awantury - to lepiej. Jeżeli trzeba - musicie zorganizować nawet jakiś incydent, w czasie którego gość zostanie obrany z materiału wiezionego".
Pobóg-Malinowski nie przyjmował argumentów powołujących się na taką temperaturę nastrojów insurekcyjnych w Warszawie, że do wybuchu postania dojść musiało. Uważał, że było dość czasu, by te nastroje ująć "w karb dyscypliny społeczno-narodowej", czego nie zrobiono. Przeciwnie, wbrew ostrzegawczym sygnałom zrobiono wiele, aby tę temperaturę nie tylko utrzymać, ale jeszcze podnieść.
"Największy nonsens" w przygotowywaniu powstania polegał według niego na tym, że przygotowując akcję militarnie skierowaną - co oczywiste - przeciw Niemcom, a politycznie przeciw Związkowi Radzieckiemu, nie przewidywano, co zrobić, jeśli jego władze nie cofną się przed gwałtem. "Jeżeli powstanie miało być manifestacją polityczną wobec Rosji, to dlaczego nie myślano lub nie liczono się poważnie z tą konsekwencją, że i Rosja zrozumie na pewno ten skierowany przeciwko niej sens polityczny, a więc nie zechce popierać tego, co jest zwrócone przeciwko niej? Dlaczego liczono na szybkie wkroczenie Rosjan do walczącej Warszawy? Dlaczego sądzono, że Rosja kierować się będzie względami operacyjnymi, a nie politycznymi?".

Tę zgubną w skutkach nielogiczność myślenia o podstawowych sprawach ujął trafnie i lapidarnie Kazimierz Wyka: "Ci sami ludzie, którzy nie lękali się przyznania, że powstanie miało być antysowiecką demonstracją polityczną, zachowywali pretensję i uraz, że strona, przeciw której demonstrowano, nie podała mu natychmiast pomocnej dłoni. I równie szczerze, również bez zająknienia w jednym zdaniu łączyli oba te twierdzenia". Jan Ciechanowski w monograficznym przedstawieniu okoliczności powstania warszawskiego podkreślał, że zupełne nieliczenie się dowództwa Armii Krajowej w czasie podejmowania decyzji o powstaniu z możliwością klęski uczyniły z niego bezprzykładną tragedię narodową, której nic nie jest w stanie usprawiedliwić.
Powstanie przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego. Zamiast uniemożliwić, ułatwiło poddanie Polski pod panowanie Związku Radzieckiego. Znaczną część polskiego społeczeństwa odepchnęło od rządu w Londynie i od emigracji. Tak, jak to pisał Czesław Miłosz w liście do Melchiora Wańkowicza: "Trzeba panu wiedzieć, że przyczyną, dla której Andrzejewski jest dziś w partii, był kwietniowy dzień 1945 roku, kiedy w Warszawie szukaliśmy śladów po naszych przyjaciołach w stosach gruzów. (...) W zestawieniu z rzeczywistością - jeżeli człowiek ją silnie przeżywa - frazeologia, wielkie słowa, którymi częstowała nas emigracja, była ohydna".
Za decyzję, jak pisał Pobóg-Malinowski, "porwania się do walki, która w warunkach chwili była bezsensem politycznym, a militarnie - szaleństwem wręcz zbrodniczym", zapłacono niewiarygodnie wysoką cenę: zagłada miasta z bezcennymi skarbami dorobku pokoleń, krew młodzieży rzuconej prawie bez broni przeciw czołgom, bezprzykładne cierpienia milionowej ludności miasta skazanej na okrucieństwa niemieckie, ok. 18 tys. poległych powstańczych żołnierzy, ok. 5 tys. rannych w szpitalach, ok. 16 tys. wziętych do niewoli.

Nie mniej niż 200 tysięcy ludzi rozstrzelanych, pomordowanych,

zabitych ogniem artyleryjskim i bombami lotniczymi, zasypanych w gruzach, zmarłych z ran i wycieńczenia.
Mjr Stanisław Żochowski, członek Sztabu Naczelnego Wodza, pod datą 4 sierpnia 1945 r. zanotował: "Płk Demel polecił mi przygotować uzasadnienie dla odznaczenia gen. Bora krzyżem Virtuti Militari II klasy. Odszukałem statut Orderu. II klasa może być przyznana generałowi za samodzielne działanie, które było zwycięską bitwą lub walnie przyczyniło się do zwycięstwa.
Złożyłem wniosek na oddanie gen. Bora pod sąd za zniszczenie stolicy, spowodowanie ogromnych strat i nie osiągniecie żadnego celu".
Przede wszystkim o tych, których charakteryzował cytowany na wstępie Jan Strzelecki, myślał Ignacy Matuszewski (syn Ignacego Matuszewskiego, autora dzieła "Słowacki i nowa sztuka"), gdy pisał artykuł "Ostatnie dni Warszawy". O dniach, kiedy powstańcy przestali już czekać, kiedy "nadzieja wysączała się zwolna jak woda z pękniętego naczynia".
Umierało miasto, umierali powstańcy "i nie budziło się sumienie świata". Matuszewski pisał o ostatnich dniach, kiedy powstańcy przestali już wierzyć swoim i obcym i stanęli twarzą w twarz ze swoją samotnością. Przytoczył fragment parlamentarnego przemówienia Winstona Churchilla, premiera Wielkiej Brytanii, wygłoszonego 28 września 1944 r., tzn. w 60. dniu powstania warszawskiego: "Będą musiały nastąpić zmiany terytorialne w granicach Polski. Rosja ma prawo liczyć na brytyjskie poparcie w tej sprawie.
Ma prawo liczyć na nasze oparcie, ponieważ to tylko wojska rosyjskie mogą wyzwolić Polskę i ponieważ po wszystkich cierpieniach, jakie Niemcy zadały narodowi rosyjskiemu, Rosja ma prawo do bezpiecznych granic i do przyjaznych sąsiadów na zachodzie".
Wspomniał też Matuszewski o żołnierzach w polskich mundurach, bezsilnych, którzy poszli walczyć o Ren, nie o Wisłę. A przez dwa tygodnie powstania żaden lotnik polski nie miał prawa wzbić się w powietrze. To, jak w Londynie nasłuchiwali wieści z Warszawy polscy zwyczajni emigranci; bezsilni, bezradni, zastygli w przerażeniu, najlepiej oddaje Marian Hemar:

Nagle, w Warszawie, na ulicy -
Wąwóz szaleńczy - Termopile! -
A my patrzymy stąd, z Londynu,
Aż tutaj słychać krzyk: "Pomocy!
Ratunku!"
Dokąd biec, którędy,
Między płonących domów rzędy,
Z czym biec na pomoc, jak? -
W bezsile
Słuchamy każdej strasznej nocy,
Patrzymy - w bruk nam wrosły nogi -
Okropna tryumfuje zdrada!
I znowu z polskich rąk wypada
Karabin, w którym kuli brak.

Sześć dni przed śmiercią pisał Ignacy Matuszewski swój ostatni artykuł "Dwa lata po powstaniu". Wspomniał w nim o "rozstrzelanej dziewczynie na warszawskim skwerze" z myślą o córce, która tak właśnie zginęła. O powstaniu warszawskim, w którym w ciągu 63 dni śmierć zabrała stolicy więcej, niż straciła Francja w czasie ostatniej wojny, pisał jako o poświęceniu daremnym, wysiłku straconym, ofierze zmarnowanej, porywie wykorzystanym przeciw Polsce, ku jej obezwładnieniu, niewoli.
Odpowiedzialnością za zgliszcza Warszawy, za daremne ofiary tysięcy istnień ludzkich obciążał Niemców i Rosjan, sojuszników - Anglię i Amerykę, a także "Polski rząd emigracyjny z przeklętej pamięci klucza partyjnego".

Chciałoby się powtórzyć za Andrzejem Bobkowskim: "Myśli, myśli, pełno myśli i obawa słów, z których każde mogłoby być niewłaściwe". Jak nazwać to, co robi się dzisiaj w rocznicę powstania warszawskiego? Zamiast głębokiej zadumy nad największą polską tragedią, zamiast przedstawienia jej w całej trudnej złożoności, bez niedomówień i przemilczeń, by młode pokolenie Polaków wyprowadzało właściwe wnioski z doświadczeń ich ojczyzny - dochodzi do nadużywania najszlachetniejszych uczuć patriotycznych dla doraźnej, cynicznej polityki. Jakich tu słów użyć spośród tych, którymi w cytowanych materiałach określano decyzję wywołania powstania?

Autor jest literaturoznawcą, emerytowanym profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego


KOMENTARZE

"... szlachta na koń wsiędzie,
ja z synowcem na czele - i jakoś to będzie."

Cytat przedstawiający olbrzymią większośc polskich powstań, łącznie z tym planowanym w roku 1981 lub 82, kiedy "mieli wejść".
Powstanie Warszawskie było największą w historii klęska polskiego społeczeństwa. Przez głupotę dowództwa w ciągu kilku tygodni zginęły rzesze młodych ludzi, narybek polskiej inteligencji (tej rzeczywistej), której póżniej tak brakowało w okresie następnych kilkudziesięciu lat. Naładowani sienkiewiczowskim patriotyzmem rzucili się na wroga, którego nie mieli możliwości pokonać i to bez względu na niedaleko stacjonujące wojska radzieckie i stosunek dowództwa politycznego tych armii do kierownictwa powstania. Przykład powstania w mojej przeszłości był pod kątem militarnym omawiany w trakcie szkoleń wojskowych różnych szczebli - zawsze z podobnymi wnioskami. I mimo wielkich chęci obrony zasadności powstania nigdy się to nie udało.
Dokąd domorośli politykierzy, którzy przed służbą wojskową uciekali w choroby (często psychiczne), lub wymyślali inne dziwne przeszkody, nie przestaną wykorzystywać tej tragedii do swoich debilnych celów, dotąd duchy poległych nasto- i dwudziestolatków będą przypominać, że wszelkie nieprzemyślane decyzje niosą za sobą olbrzymie koszty i straty, nie do odrobienia.
Hen

piątek, lipca 31, 2009

R*A*Fraktion ARMIA CZERWONA PUTANA

*** Rosyjska Armia (Część 1) / русская армия


****

********
Владимир Высоцкий - Я не люблю

czwartek, kwietnia 09, 2009

CZYŃ lub GIŃ

ENDGAME. MUSLIMS OJROPA

wtorek, 7 kwiecień 2009
Do czego dąży Francja i dlaczego do katastrofy?
catastrophe!
Obejrzałem właśnie film nagrany przez kamerę w paryskim autobusie - o sprawie dowiedziałem się z newsa na Fronda.pl.
Niestety, cenzorzy z youtube już go zdjęli - nie mogę więc go tu wstawić, film mozna jednak obejrzeć tutaj.
Sytuacja wygląda tak: w autobusie stoi sobie młody chłopak, którego zaczyna zaczepiać jeden z emigrantów. Chłopak go odpycha, kradną mu portfel... i zaczyna się jatka. Kilkunastu emigrantów dosłownie rozpieprza skład całego autobusu, ludzie wieją, niektórzy niemrawo chcą bronić kopanego na podłodze chłopaka, emigranci każdemu dają po ryju, wrzeszczą "ty gówniany Francuzie". Szok. Po prostu szok. Chłopak doczłapuje się do kierowcy, ten nie otwiera nawet drzwi, dzwoni chyba po policję, znów wpadają Arabowie i okładają tego pierwszego bez żenady pięściami...
Świat, który znamy, właśnie się skończył. Proponuję to solidnie rozważyć... dzisiejszy wpis - będzie wieczorkiem - miałem temu właśnie poświęcić, temu co robić... po filmie widzę, że na ten temat pisać należy - tak jak to zrobiła Oriana Fallaci, której Wściekłość i dumę należy bezwzględnie polecić!
***********************

Dude Mugged On Bus In Paris - Watch more Funny Videos