n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

niedziela, listopada 13, 2011

CZYŻBYŚ n a p r a w d ę MYŚLAŁ ?

Warszawa, Grób Nieznanego Żołnierza 
 
Warszawa, Grób Nieznanego Żołnierza
 
Warszawa, Grób Nieznanego Żołnierza
Czy myślisz? (USA)

  
  
W świetle niedawnych przypadków strzelaniny w szkołach Massachusetts i Kaliforni, jak również ostatnich tragedii w Nowym Jorku, Pensylwanii i Waszyngtonie, zastanówmy się, kiedy się to wszystko zaczęło?  

..... kiedy Madeline Murray O'Hare (została zamordowana, niedawno znaleziono jej ciało), złożyła skargę, że nie życzy sobie żadnych modlitw w naszych szkołach, a my powiedzieliśmy – OK.
  
Następnie, ktoś powiedział, abyśmy lepiej nie czytali w szkołach Pisma Świętego, Pisma Świętego, która powiada "nie zabijaj", "nie kradnij", "kochaj bliźniego jak siebie samego".  I powiedzieliśmy – OK.
  
Dr. Benjamin Spock powiedział, że nie powinniśmy karać klapsem naszych dzieci, kiedy one zachowują się nieprawidłowo, bo ich małe osobowości mogą być wykrzywione, i możemy naruszyć ich poczucie wartości (syn dr Spocka popełnił samobójstwo). I byliśmy przekonani, że ekspert powinien wiedzieć, co mówi, więc powiedzieliśmy OK, nie będziemy im więcej dawać klapsów.
  
Potem ktoś powiedział, że nauczyciele i dyrektorzy szkół nie powinni karać naszych dzieci, kiedy się źle zachowują. I władze szkolne powiedziały, że żadnemu nauczycielowi nie wolno dotknąć ucznia, kiedy się źle zachowuje, bo nie chcemy przecież złej opinii o szkole, i oczywiście, nie chcemy być ciągani po sądach. (Istnieje duża różnica pomiędzy karaniem a dotykaniem, biciem, wstrząśnięciem, upokorzeniem, kopaniem, itd.) A my przyjęliśmy ich argumenty.
  
Następnie ktoś powiedział: - pozwólmy naszym córkom mieć aborcje, kiedy zapragną, i nie muszą one nawet informować o tym rodziców. I powiedzieliśmy – co za wspaniały pomysł!
  
Potem, jakiś mądry członek rady szkolnej powiedział, że odkąd chłopcy są chłopcami,  to tak czy inaczej będą TO robić, dajmy więc naszym synom tyle kondomów, ile potrzebują, aby mieli całą tę radość, której pożądają, a my nie powiemy o tym ich rodzicom, że dostają kondomy w naszych szkołach. I powiedzieliśmy, że jest to następny wspaniały pomysł.
  
Następnie jakiś wysoki, wybrany przez nas oficjał, powiedział, że nie jest ważne, co robimy prywatnie, jak długo wykonujemy dobrze naszą pracę. I my, zgadzając się z nim, dodaliśmy, że nie jest ważne, co ktokolwiek, włączając w to naszego prezydenta, robi prywatnie, dopóki mamy prace, a ekonomia jest w porządku.
  
I ktoś powiedział, wydrukujmy kolorowe magazyny ze zdjęciami nagich kobiet, i nazwijmy to zdrową, zrozumiałą pochwałą piękna kobiecego ciała. I powiedzieliśmy, że nie mamy z tym problemu.
  
I ktoś jeszcze posunął tę pochwałę ciała nieco dalej, i opublikował zdjęcia nagich dzieci, i posunął się jeszcze dalej, czyniąc je dostępnymi w Internecie. A my powiedzieliśmy, że to jego prawo do wolności słowa.
  
I przemysł rozrywkowy powiedział: -  zróbmy telewizyjne programy i filmy promujące profanację, przemoc i nielegalny seks. I stwórzmy muzykę, która zachęca do gwałtów, narkotyków, samobójstw i tematów satanistycznych. I my powiedzieliśmy, że to jest tylko rozrywka, że nie ma szkodliwych efektów, i skoro nikt nie bierze tego na serio, rozwijajmy tę rozrywkę szeroko.
  
Teraz, pytamy siebie dlaczego nasze dzieci nie mają sumienia, dlaczego nie odróżniają one dobra od zła, i dlaczego nie mają problemów z zabijaniem obcych, kolegów z klasy, i siebie. Proszę, dopisz sobie w tym miejscu więcej ........................................................................
  
Możliwe, że jeśli pomyślimy o tym wystarczająco długo i intensywnie, wyjaśnimy to sobie. Myślę, że tu pasuje: "Zbieramy to, cośmy zasiali!"
 
 
"Dobry Boże, dlaczego nie uratowałeś tej małej dziewczynki w Michigan?"
                                                           Z poważaniem, "zaniepokojony uczeń."
  
I ODPOWIEDŹ:  

"Drogi 'zaniepokojony uczniu'. Wyrzucono mnie ze szkół."
                                                          Z poważaniem, BÓG.
 
 
Śmieszne, jak łatwo jest ludziom obrzucać Boga błotem, i następnie zastanawiać się, że świat zmienia się w piekło..
  
Śmieszne, jak  łatwo wierzymy w to, co jest w prasie i telewizji, ale podważamy wszystko, co jest w Piśmie Świętym.
  
Śmieszne, jak każdy chce iść do nieba, pod warunkiem, że nie będzie musiał wierzyc, myśleć, mówić czy robić cokolwiek, co nakazuje Biblia. Śmieszne, jak ktoś, kto powiada "Ja wierzę w Boga", wciąż idzie za Szatanem, który, nawiasem mówiąc, również "wierzy" w Boga.
  
Śmieszne, jak szybko jesteśmy gotowi oskarżać, ale nie być oskarżanymi.
  
Śmieszne, kiedy możesz wysłać tysiące "kawałów" poprzez e-mail, i one rozprzestrzeniają się jak pożar lasu, ale kiedy zaczniesz słać wiadomości o Bogu, ludzie zastanawiają się dwa razy, zanim podzielą się nimi z innymi.
  
Śmieszne, kiedy niemoralność, brutalność, wulgarność i nieprzyzwoitość latają wolne w cyberprzestrzeni, ale publiczne dyskusje o Bogu są zakazywane w szkołach i miejscach pracy.
  
Śmieszne, kiedy ktoś może być podniosłym, nabożnym chrześcijaninem w niedzielę, i niewidocznym chrześcijaninem przez resztę tygodnia.
  
Wesoło ci? Śmiejesz się?
  
Śmieszne, jak kiedy będziesz chciał wysłać ten post innym, nie wyślesz tego do wielu, ponieważ nie jesteś pewien, w co oni wierzą, lub -  co sobie o tobie pomyślą, kiedy im to wyślesz.
  
Śmieszne, jak mogę być bardziej przejęty tym, co inni o mnie pomyślą, niż tym, co pomyśli o mnie Bóg.
  
Czy myślisz?
  
Przekaż dalej powyższe przemyślenia jeśli uważasz, że są ważne. Jeśli nie – wyrzuć je. Nikt przecież nie będzie tego wiedział. Na pewno!
  
Ale jeśli wyrzucisz te myśli, nie siedź i nie narzekaj, w jakim złym stanie jest świat..... Ja wysłałem ten tekst wszystkim na mej liście. Ludzkie serca są dzisiaj bardziej czułe z powodu wydarzeń, które miały miejsce ostatnio w Nowym Jorku, Pensylwanii i Waszyngtonie. Spróbujmy to zmienić.
  
"Przyjaciele, to cisi aniołowie, którzy pomagają nam stanąć na nogach, kiedy nasze skrzydła maja kłopoty z przypomnieniem sobie, jak się fruwa."
  
Słyszeliście już to na pewno, ale powtarzajmy to dalej, dobra?




Dzięki p. Arkowi Glumie za podesłanie tekstu.

Z Internetu, tłum. Z. Łabędzki

Polska zza kłamstw

Marsz Niepodległości

1. Kolorowa w czerni

Na Marszałkowską dotarłem od Hożej w okolicach godziny 13. Za Wilczą widać i słychać było zgromadzenie Kolorowej Niepodległej. Bez większych problemów wszedłem w środek festynu. Afrykańskie rytmy, piknikowa atmosfera, kolorowe dmuchane piłki odbijane w powietrzu, sielanka. Zobaczyłem znajomą, która roztańczona świętowała chyba jeszcze niedawno obchodzone 60-te urodziny. Powiedziałem jej ze śmiechem, że jesteśmy z dwu stron barykady, na co ona również ze śmiechem odparła, że przecież nie musi nam to przeszkadzać w tańcu. Zgodziłem się, ale na taniec nie miałem ochoty i rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze. Pokręciłem się jeszcze trochę i spróbowałem przedostać się przez kordon policji w stronę pl. Konstytucji. Niestety policjanci byli bardziej stanowczy niż zabezpieczający drugą stronę festynu bojówki antify i musiałem zawrócić.

Idąc w kierunku Wilczej dostrzegłem poruszenie po lewej stronie. Nagle używane jako barierki kolorowe transparenty poszły w dół, zza czarnych kurtek zostały wyjęte jasne kije, szereg zafalował i zaczęła się regularna młócka. Z dalszych rzędów poleciały szklane butelki z farbą. Nadbiegła policja i czarny szereg szybko wrócił na swoje miejsce.

Wyszedłem na zewnątrz kordonu. Do karetki odprowadzono trzy osoby z rozciętymi głowami. Słychać okrzyki "zajebać faszystę!!!" Jeden z poszkodowanych, zalany krwią z rozciętej na wysokim czole skóry krzyczy że jest swój. Gapie dają mu spokój, a on pozuje fotoreporterom na tle karetki. Krew obciera dopiero wtedy gdy aparaty fotograficzne i kamery się znudziły. Wracam do czoła kordonu i uświadamiam sobie, że ta Kolorowa Niepodległa jest dziwnie jednolicie czarna. Próbuję zadać pytanie zamaskowanym osobnikom, ale oni tylko kręcą głowami. W końcu wołają jakiegoś gościa, który jest w stanie coś wydukać, albo nie ma zakazu wypowiedzi. Pytam:
- dlaczego Kolorowa Niepodległa ma kolor czarny?
- głupie pytanie, głupia odpowiedź, wiec lepiej nic nie powiem.
- a ja słyszałem, że nie ma głupich pytań są tylko głupie odpowiedzi?
- to mamy innych informatorów.

2. Czarna zadyma

Na pl. Konstytucji o godzinie 14 nie było dużo ludzi. Nieco więcej niż na kolorowym festynie, ale i tak daleko było zapowiadanej liczebności Marszu. Przez ustawione na samochodzie przy wylocie na pl. Zbawiciela głośniki podawane są komunikaty organizacyjne. Apele o zdyscyplinowane i godne manifestowanie dumy z Niepodległości. Informacje o spodziewanych prowokacjach i potrzebie nieulegania im. Z biegiem czasu gromadzi się coraz więcej ludzi. Zorganizowane grupy kibicowskie są oczywiście najbardziej widoczne. Ale są też wspierające się na laskach osoby starsze i rodziny z dziećmi. Kręcę się po placu, żeby objąć wzrokiem możliwie największy przekrój ludzi. W pewnym momencie od strony Koszykowej zaczyna się ruch policji. Dodatkowe szpalery, armatki wodne, niedawno zakupione zestawy LRAD. Robią wrażenie. Ludzie zaczynają się irytować, ale inni, przedstawiciele organizatorów, uspokajają, że taka jest rola policji i taka ich praca i żeby to uszanować.

Tuż przed godziną 15, od strony Pięknej zaczyna się rzucanie petard. Odpalone są race. Widzę nerwowe bieganie organizatorów wzdłuż policyjnego szpaleru, sam też podchodzę bliżej. Widać dziwnie rachitycznych ubranych na czarno "kiboli", którzy z zasłoniętymi twarzami rzucają w policję petardami. Policja zaczyna apelować o rozsądek i spokój. Gdy obserwuję to z boku, staje się jasne, że ktoś albo faktycznie nie wytrzymał, albo to klasyczna prowokacja. Czekam na interwencję samych kiboli, którzy na zdrowy rozum powinni jeśli nie uspokoić to odseparować się szybko od zadymiarzy, zrobić miejsce policji, która z kolei szybko by odseparowała zadymę tak jak w zeszłym roku. Tym bardziej że chuliganów nie jest dużo. Sam stoję niedaleko wśród kiboli, którzy absolutnie nie kwapią się do zadymy, tylko są tak jak ja zdziwieni zastanawiając się o co chodzi. Reakcji jednak nie ma. Policja zamiast wejść klinem w tłum i odseparować ewidentnie oddzielną od reszty bojówkę posuwa się tyralierą. Idą w ruch armatki wodne. W odpowiedzi oprócz petard idą tłuczone płyty chodnikowe.
Dostrzegam faceta z megafonem szybkim krokiem wychodzącego od strony zamieszek. Pytam się, co tam się dzieje, dlaczego dają się prowokować? Nie widzisz - pada odpowiedź - przecież to lewactwo udaje kiboli, nic z tym nie da się zrobić, idziemy wszyscy pod MDM!!!

Faktycznie nic z tym nie dało się zrobić. Tyraliera policji zaczęła spychać wszystkich w kierunku MDM. Zarówno demolującą chodnik bojówkę, jak i całą spokojną resztę. Gdy ludzie zaczęli kierować się w stronę Waryńskiego, bojówka została sama. Zajęci rozbijaniem chodnika zadymiarze przez moment stracili za plecami wizualne wsparcie. Dzięki temu można było zobaczyć, że tych chuliganów było wszystkiego może ze 100 osób.  

3. Marsz Niepodległości

Dopiero gdy manifestacja wyszła z pl. Konstytucji można mówić o pełnym godności i dumy Marszu Niepodległości. Komentując burdę na placu ludzie przekazują sobie także informacje o wydarzeniach pod siedzibą nawołującej wprost do terroru Krytyki Politycznej. Pobiegłem Marszałkowską wyprzedzając pochód i spotkałem czoło przy Boya-Żeleńskiego. Manifestacja nie prowokowana przez policję szła karnie, zgodnie z zaleceniami megafonu zajmując jedną jezdnię trasy. Skręciła w Goworka i Spacerową, przy Chocimskiej główny marsz spotkał się z jakąś inną grupą, która częściowo dołączyła do pochodu, a część pobiegła Chocimską dalej, twierdząc że tam są lewacy. Na szczęście obyło się tym razem bez prowokacji być może dlatego, że nie było w pobliżu żadnych kamer telewizyjnych stacji. Marsz posuwał się powoli, ale spokojnie, skandowano hasła, ale nie usłyszałem żadnego ocierającego się chociaż o cień antysemityzmu czy homofobii.
Przy pomniku Tarasa Szewczenki postanowiłem zobaczyć całość Marszu. Od jego czoła do samego końca zdążyło się całkowicie ściemnić, a ja sam zdążyłem potwornie zmarznąć. SMS-em dostałem informację od osoby mającej doświadczenie w szacunkach tłumu, że idzie co najmniej 30 tys. ludzi. Bałem się, że w ogonie będą ciągnęły się jakieś niedobitki nieszczęsnych zadymiarzy, ale pochód grzecznie zamykał transparent i nie było żadnych ogonów. Telewizyjnych kamer oczywiście też nie było. Po co pokazywać godność i dyscyplinę przywiązanych do idei niepodległej Polski manifestantów?

Przebiegłem szybko Klonową pod Belweder i pomnik Piłsudskiego. Tutaj ponownie dołączyłem do czoła Marszu i razem dotarliśmy na pl. Na Rozdrożu. Zająłem miejsce w Al. Szucha na przeciwko Dmowskiego. Przedstawiciel organizatorów przez megafon co chwilę prosi wszystkich o przechodzenie w kierunku pl. Trzech Krzyży, żeby zrobić miejsce wszystkim manifestantom. To zbieranie trwa długo. W 1/3 pochodu jedzie samochód z nagłośnieniem. Samochód właśnie dotarł, czyli można przyjąć, że upłynie jeszcze sporo czasu zanim wszyscy się zbiorą, zostaną wygłoszone przemówienia i manifestacja się zakończy.

4. Przedwczesny koniec.

Od strony Al. Szucha nadjeżdża armatka wodna wraz tłumem policjantów. Pierwsza myśl, że nadciągają lewacy i policja ich odgradza. Ale samochód się nie zatrzymał. Komunikaty wzywające do spokoju i klin policji przedzielił ten duży już tłum na pół. Od Szucha aż po barierki przy Parku Ujazdowskim kordon. Tłum skanduje "prowokacja! prowokacja!" Bo to jest klasyczna prowokacja. Jeśli coś się działo po przeciwnej stronie placu Na Rozdrożu, to można było przysłać policję od tamtej strony. Od strony Szucha był całkowity spokój i oczekiwanie na przemówienia. Tymczasem zaczął płonąć samochód TVN.

Po demonstracji znajomy opowiadał o dziwnych sytuacjach. Gdy pochód wychodził z pl. Konstytucji próbowano podpalić samochód Polsatu. Zaczęli go gasić z jakimś przygodnym "kibolem". Tymczasem dwaj podpalacze zniknęli jak kamfora. Spalenie Samochodu TVN już w trakcie manifestacji było komentowane na miejscu jako kolejna prowokacja. Potwierdzają to nagrania, na których jeden z organizatorów próbuje bronić tych aut przed wandalami. 30 tysięcy ludzi przechodzi koło kompleksu ambasady rosyjskiej i poza okrzykami nie ma żadnych prowokacji. Podobnie pod Belwederem, ale tam nie ma też kamer.

Trudno nie mieć skojarzeń z relacjami z demonstracji w latach 80-tych, gdy rzecznik rządu Jerzy Urban opisywał bandyckie wybryki Solidarności, zrywany na ulicach bruk, pijani chuligani, pobite matki i dzieci. Na koniec Marszu, gdy ku zaskoczeniu wszystkich włącznie z organizatorami, zostało ogłoszone jego rozwiązanie, ten 30-tys. "agresywny tłum" po prostu się rozszedł w ciągu ok. 30 min. Jeszcze wszyscy nie dotarli na miejsce gdy policja zdelegalizowała Manifestację po wcześniejszej brutalnej prowokacji. Nie było końcowych przemówień, podziękowań, bo ktoś najwyraźniej zdecydował, że nie można dopuścić do podsumowania tej najliczniejszej niepodległościowej manifestacji w ciągu ostatnich lat.
Wracałem z bólem w sercu. Ze świadomością, że brak dostatecznego organizacyjnego zabezpieczenia tyłów przed wewnętrzne służby porządkowe umożliwił nagłośnienie ekscesów i kolejny raz skompromitowanie idei polskiej niepodległości. Świetna policyjna organizacja w zeszłym roku pozwoliła łudzić się, że policja jest wystarczającą siłą do ochrony manifestantów przed bandytami. Niestety stało się inaczej. Bandyci wmieszali się w tłum, a tłum okazał się nieprzygotowany na wewnętrzne prowokacje. Jednak było tam ok. 30 tys. świadków, którzy na własne oczy widzieli to, co się działo i jak te wydarzenia zostały pokazane w mediach. 30 tysięcy osób zaszczepionych na medialne kłamstwa w stylu Jerzego Urbana. Niech relacje uczestników Marszu roznoszą się szeroko. Polska jest dla wszystkich.

18 komentarze:

Anonimowy pisze...
Byłem, potwierdzam.
Anonimowy pisze...
co za bełkot...
Anonimowy pisze...
Powinni pozamykać takie media!!! I te złodziejskie prywatne i te niby państwowe i na pewno mimo to zupełnie nieobiektywne!!! A ci dziennikarze z tych mediów powinni zacząć się wstydzić za swoje kłamstwa dla pieniędzy!!! Wstyd takiej władzy i takiemu rządowi co tylko potrafi NARÓD prowokować!!!
Anonimowy pisze...
Potwierdzam w 100 %, też tam byłem. (inżynier, 68 lat)
Anonimowy pisze...
Polsko, Ojczyzno moja Jak bardzo dzisiaj jesteś nie w modzie Wolno nam mówić, krzyczeć, przeklinać Byleby tylko milczeć o Tobie.
Anonimowy pisze...
W czasie Święta Niepodległości nie można nie zadumać się nad stanem polskiego ducha. Ile w nim dumy, heroizmu i odwagi naszych wielkich przodków, a ile strachu i serwilizmu tych, którzy w możliwość prowadzenia przez Polskę samodzielnej polityki nigdy nie wierzyli? Mam nadzieję, że pomimo rozmaitych trudności mali duchem mieszkańcy Rzeczypospolitej znajdą się pewnego dnia na absolutnym marginesie polskiego życia;http://jlackowski.salon24.pl/362723,peerelowska-wersja-historii-ciagle-aktualna
Anonimowy pisze...
Prowokacje bojówek niemieckich neonazistów i polskich prowokatorów odszepieńców komunistycznych. Zupełnie jak w "wolnym mieście Gdańsku" w przededniu II wojny światowej!!! Powtórka z historii???!!! To co jeszcze nas od Niemców i odszczepieńców polskich z pałkami czeka!!! SZOOOK!!!
Anonimowy pisze...
Prawie równo z "wybuchem" niepodległości uciekłem z rodzinnej Warszawy, w której przemieszkałem blisko 50 lat. Jako nastolatek przeżyłem rok 1956, dorosły pamiętam 1968, różne stadia manif skolaborowanej "solidarności", atak na Szkołę Pożarnictwa, że, pomijając chronologię, o manifestacjach 1-szo majowych i okolicznościowych ruchawkach, nie wspomnę. Znam topograię miasta, umiem oceniać liczbę uczestników, jestem zwierzęciem politycznym i do tego patriotą. Wiem jak media manipulują widzami i słuchaczami. Jedyny komentarz jaki mi się nasuwa to: ZGROZA! Na koniec zacytuję K. Daukszewicza, niby pieszczoch TVN, ale... ... Teraz mi wychodzi z mej rachunkowości, że 18. to był dzień wolności... Jedyny..
raven59 pisze...
Dziękuję za rzetelną relację szliśmy w tym samym marszu i mamy identyczne refleksje. Ja dotarłem na Plac Konstytucji tuż przed godz. 15 więc informacje sprzed tej godziny wzbogaciły moją wiedzę. Pozdrawiam
Wiktor Mokot pisze...
Dziękuję za wszystkie komentarze...
Anonimowy pisze...
Bardzo ciekawy artykuł jako uczestnik Marszu mogę potwierdzić że informacje są prawdziwe , od samego początku były widoczne prowokacje policji i lewaków . Miejmy nadzieje że za rok to się nie powtórzy .
Anonimowy pisze...
potwierdzam w 100% (lat 43)
Anonimowy pisze...
Bzdura, to jest Policyjna prowokacja, a ci w kapturkach to lewackie bojówki, albo niemiecka antifa. A tak ogólnie było spokojnie tylko media narobiły szumu. TVN sam spalił samochód aby uzyskać odszkodowanie. Ogólnie zbezczeszczenie Święta Narodowego uznane jest przez obie strony jako drobny incydent wywołany przez grupkę kiboli.
Anonimowy pisze...
Po zestawieniu komentarzy i niezależnych przekazów, widzę obraz podobny do tego z epoki wtorkowych bodajże oświadczeń tzw. rzecznika rządu. Ale to było kiedy byliśmy 10-tą potęgą gospodarczą. A teraz pozostał tylko strzęp tamtego dobrostanu.Czy tak powinno być? Na odpowiedź nie liczę.Pozostało już niewiele do pozamiatania, może Naród jeszcze się obudzi?Choć jest nas coraz miej,to jeszcze pozostało jakieś 30 parę mln. Boże chroń Polskę. optymista znad morza
pervie pisze...
Hej, nie bądźcie tacy święci. Owszem, jak zwykle lewi zrobili największy burdel, ale to wcale nie jest obiektywnie, twierdzić, że tylko oni byli winni. Po prawej stronie też byli ekstremiści. Mój brat, który z dumą oświadczał, że jedzie "przegonić antypolskie bydło" i zetrzeć się z antifą, a nie świętować niepodległość jest jednym z nielicznych. W większości, marsz jest spokojny, ale nie możecie twierdzić, że przychodzą tam tylko tacy, a ci co robią rozpierduchę, to prowokatorzy. Po obu stronach, panowie ślachta, żeście się nie popisali. Nawet jeśli po lewej stronie to była większość, a po prawej mniejszość. Nie udawajcie, że nie miało to ogóle miejsca. Jak zwykle, drodzy prawacy, wiele teorii spiskowych i nieumiejętność przyznania się do choćby najmniejszej porażki. Lewakom natomiast poprzewracało się w dupach, żeby nie było. Bronią wolności poprzez ograniczanie waszej wolności. Dobre sobie. Napisała ani nie prawaczka, ani nie lewaczka, właściwie, cholera wie co, ale nie stoi po żadnej stronie i jest patriotką w inny sposób niż wy. Tak można, naprawdę. P.S. to ostatnie zdanie, to nie z powodu tego wpisu, tylko tego, że nie podoba mi się polityczny aspekt marszu. Może nie jestem tak porąbana jak pani Szczuka, która za obraźliwe hasło uważa "Bóg, honor, ojczyzna", aczkolwiek transparent "Polska katolicka, nie laicka" trochę mnie uraził. To co, będąc ateistką nie mam prawa do bycia Polką? "Tylko idiota głosował na Palikota"? A ja przyznam, że na wyborach zastanawiałam się między opcją skrajnie prawą i skrajnie lewą - do samego końca zastanawiałam się nad Palikotem, a wybrałam Korwina tylko dlatego, że Palikot, to pozer a jego poglądy, choć w dużej mierze się z nimi zgadzam, są chwilowe i sztuczne, a nie chodzi o modę. Ale ja nie o tym. Ja o tym, że każdy może inaczej odczuwać polskość. Niezależnie czy jest katolikiem, żydem, ateistą, lewakiem, prawakiem, a nawet jeśli urodził się gdzieś indziej a ten kraj kocha. Hasło Polska dla Polaków i monopol na prawdę nie jest na miejscu. P.S.2. Powtarzam, ta dygresja jest tylko dygresją, a nie komentarzem na temat artykułu, bo ten podobał mi się tak, że nawet go wlepię na fejsika.
Anonimowy pisze...
TVN podpaliło swój własny wóz... Co za bzdura, bełkot! Widocznie nie widziałeś, jak banda idiotów się do niego dobrała. Jest też taka opcja, że byłeś jednym z nich.
JJK pisze...
Więc może to jest zasługa organizatorów, którzy nawoływali do podpalenia, jak można zobaczyć w linku wyżej?
GPS.65 pisze...
Byłem, potwierdzam. Tu jest moja relacja: http://gps65.salon24.pl/362893,bylem-na-marszu-niepodleglosci

sobota, listopada 12, 2011

Przedsmak Budapesztu

Zwycięstwo prowokacji

portret użytkownika Gadający Grzyb
Klamstwo mediów
Kraj Nie tracąc nadziei, że płonący wóz transmisyjny stacji tow. Waltera stanowi dobry początek, trzeba uznać, że mieliśmy do czynienia ze zwycięstwem prowokacji.
I. Przedsmak Budapesztu
Trudno było mi powstrzymać odruchowy uśmiech i uczucie schadenfreude na widok płonącego wozu Tusk Vision Network i zdemolowanego automobilu Polshit News. Jak wieść niesie, w podobny sposób potraktowano również samochody Polskiego Radia i TVN Meteo. Prywatne auta nie ucierpiały, co jest dowodem, że nie mieliśmy tu do czynienia z bezmyślnym wandalizmem, tylko świadomym wyborem, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że z obywatelskim aktem sprzeciwu-zemsty za lata kłamstw i manipulacji uprawianych przez reżimowe mediodajnie.
Podobnie było kilka lat temu (2006r) podczas ulicznych bitew w Budapeszcie, wybuchłych po wycieku wypowiedzi ówczesnego postkomunistycznego premiera Ferenca Gyurcsány’ego, kiedy w gronie partyjnych towarzyszy-swojaków przyznawał się do łgarstw i czteroletniego nicnierobienia. Brzmi to bardzo znajomo, nieprawdaż? Z tą różnicą, że nasza dyktatura matołów nie musi uprawiać takich ekspiacji na wewnętrzny użytek, bo tam od dawna jest już wszystko jasne i nie ma po co strzępić jęzorów. Więc ober-matoł jęzora nie strzępi, tylko robi co jakiś czas wilcze oczy i flekuje sobie jakiegoś Schetynę.
Wracając do Budapesztu: otóż wówczas jednym z celów oburzonych demonstrantów - prócz budynków rządowych i siedziby Węgierskiej Partii Socjalistycznej – był gmach tamtejszej telewizji publicznej, opanowanej przez postkomunę w stopniu nie mniejszym niż u nas. Ludzie mieli dość skrajnie stronniczego, propagandowego przekazu i dali temu wyraz, co polecam tym, którzy biadolą, że wrogie otoczenie medialne nie pozwala PiS-owi wygrywać wyborów. Na Węgrzech bariera medialna była równie szczelna jak u nas.
W Warszawie 11 listopada nie doszło jeszcze wprawdzie do szturmu siedzib WSI24, Agory czy innych, równie zasłużonych propagandowych placówek obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, ale nie tracę nadziei, że jeszcze wszystko przed nami, zaś płonący wóz transmisyjny stacji tow. Waltera stanowi rozgrzewkę i w sumie niezły początek.
Żeby analogia była pełniejsza dodam, że „Wyborcza” zamieszki w Budapeszcie relacjonowała w podobnym duchu, co Marsz Niepodległości. Acha, ciekawostka: węgierskim demonstrantom udało się wtedy odpalić muzealny egzemplarz czołgu T-34, co poddaję pod rozwagę na przyszłość, tym bardziej, że Muzeum Wojska Polskiego ma fajną ekspozycję sprzętu pancernego na wolnym powietrzu. Stwarza to pewną nadzieję, że różnych takich wywiezie się z ich przeszklonych zamków tym samym sprzętem, na jakim przyjechali do Polski ich rodzice.
II. Oburzeni
Co ciekawe, funkcjonariusze mediodajni wydawali się być autentycznie zdumieni – zupełnie jakby zamknięci w swym medialno-korporacyjnym matrixie uwierzyli we własną propagandę i kreowany na użytek gawiedzi wizerunek obiektywnych dziennikarzy. Jakieś despekty mogłyby ich spotkać gdzieś na moherowej prowincji, tam wiadomo – tubylcy każdego złapanego eMWuzetWueM-a przywiązują do krzyża i batożą różańcami - ale w WARSZAWIE?
Na miejscu różnych wyrobników propagandowego frontu III RP dobrze zastanowiłbym się nad sensownością wzdychania za pojawieniem się w Polsce ruchu „oburzonych”, bo może się okazać, że ci „oburzeni” nie będą grzecznymi młodzieńcami z dobrych szkół, a ich oburzenie będzie, jakby tu rzec – bardziej autentyczne i wyładuje się m.in. na naszych dziennikarskich orłach-sokołach.
Owe orły-sokoły, jak na karnych i zdyscyplinowanych czynowników dyktatury matołów przystało, wiedzą kiedy należy zrobić tzw. atmosferę i usprawiedliwić sprowadzanie z Niemiec czerwonych bandytów z Antify kłamliwą wrzutką o rzekomym zapraszaniu „prawicowych radykałów” z innych krajów. Wiedzą również kiedy przemilczeć lewackie akcje ulicznego terroru, a kiedy nagłośnić zadymę wszczętą obok Marszu, najprawdopodobniej przez kiboli, którzy jak się zdaje postanowili przypomnieć ober-matołowi, że porachunki jeszcze się nie zakończyły. Chwilę wybrali nie najszczęśliwszą, ale jeśli gdzieś szukać oburzeniowego potencjału o autentycznych społecznych podstawach i przyczynach, to właśnie wśród nich i nie chciałbym być w skórze dziennikarzy, czy lewackich kawiarnianych gogusiów spod znaku „Krytyki Politycznej”, gdy ten kocioł w końcu eksploduje.
III. Zwycięstwo prowokacji
Wszystko to nie może jednak przesłonić faktu, że mieliśmy do czynienia ze zwycięstwem prowokacji. Lewacy i dyktatura matołów dostali to czego chcieli – spektakularną zadymę, mającą skompromitować patriotyczny przekaz w przestrzeni publicznej. Budowana pracowicie od tygodni atmosfera konfrontacji przyniosła oczekiwane efekty. I nie ma znaczenia, że sam Marsz Niepodległości odbył się spokojnie, zaś burda została wszczęta przez grupy nieuczestniczące w Marszu i niezależne od organizatorów. Integracyjny potencjał Marszu Niepodległości, który zaczął przyciągać różne środowiska z opcji patriotyczno-niepodległościowej i miał szansę stać się wydarzeniem, które za rok-dwa przyćmiłoby oficjalne obchody został zmarnowany, podobnie jak wizerunek ciepłej, rodzinnej imprezy.
O to chodziło prowokatorom. Jak napisałem w notce „Marsz Wolnych Polaków”:
„elementem uprawianej wobec Polaków antygodnościowej socjotechniki jest zohydzenie Święta Niepodległości – tak, by kojarzyło się przede wszystkim z ulicznymi zadymami.” (...)
„Pozaoficjalne obchody najważniejszego święta państwowego, urządzane w duchu niekoniecznie miłym władzy, mają zostać odarte z godności, tak by zbitka 11 Listopada = burdy i obciach wdrukowała się w zwoje odbiorców i zagnieździła w nich na dobre.
No bo, patrząc racjonalnie: udało się ze Smoleńskiem, udało się Krzyżem – to dlaczego nie miałoby się udać i tym razem?”
No właśnie. Wyartykułowane wyżej cele zostały zrealizowane. Przeciętny konsument telewizyjnego przekazu został nafaszerowany po gardło, po dziurki w nosie odpowiednimi obrazkami. I te obrazki w nim zostaną na długo, na bardzo długo. Co z tego, że my wiemy, jak bardzo zmanipulowany przekaz podano gawiedzi. Ludzie zapamiętają, że uczestnicy Marszu tłukli się z policją i tyle.
Swoją pieczeń upichciła również dyktatura matołów. Do rozstrzygnięcia pozostaje, czy wypychanie ludzi z Placu Konstytucji przez policję było obliczone na sprowokowanie zamieszek i czy podgrzewające konflikt zamieszanie z „delegalizacją” Marszu to celowa robota HG-W. Tak czy owak, ober-matoł już zdążył zrobić wilcze oczy i zapowiedzieć „karanie z całą bezwzględnością”, zaś ten drugi, o którym przez wzgląd na powagę urzędu prezydenta staram się pisać jak najrzadziej, zapowiedział inicjatywę legislacyjną obostrzającą prawo o zgromadzeniach. Jak znam życie, to możemy się też spodziewać wzmożonej aktywności służb specjalnych wobec środowisk opozycyjnych. Nadzorcy systemu pełzającej represjonizacji dostali właśnie jak na tacy idealną podkładkę i to – cóż za traf – akurat przed latami ciężkiego kryzysu i spodziewanych w związku z tym społecznych niepokojów.

Mundurowi funkcjonariusze Prawdy w rozterce

Czy film o Westerplatte powstanie? Na razie kapitulacja


Roman Daszczyński
26.05.2011 
 
100 minut filmu jest gotowe. To kadr, na którym major Henryk Sucharski (w tej roli jeszcze Bogusław Linda, z prawej) rozmawia z podpułkownikiem Wincentym Sobocińskim (Jan Englert) z Komisariatu Generalnego RP w Gdańsku Fot. mat. prasowe
- Wciąż mamy nadzieję, że ten obraz trafi do kin - mówią w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, który wyłożył prawie 2 mln zł. Ale choć do nakręcenie zostało tylko 20 minut, spora część ekipy w ten film już nie wierzy. Wielu nie dostało za pracę ani grosza


SONDAŻ
Czy ratować film państwowymi pieniędzmi?

tak
nie mam zdania
nie

Film miał kosztować najpierw 14 mln zł, potem 11 milionów. Wiadomo tylko, że producent Jacek Lipski zebrał za mało. Teraz ma na głowie wierzycieli: firma, która wynajęła kamery wciąż czeka na 250 tys. zł, realizator dźwięku Adam Wilk nie dostał ponad 50 tys. zł.

- Lista tych, którym nie zapłacono jest spora - potwierdza aktor Mirosław Baka, który zagrał kaprala Eugeniusza Grabowskiego, dowódcę obsługi działa. - Wielu aktorów nie otrzymało ani grosza, mnie przynajmniej wypłacono połowę gaży. Minęło już trochę czasu, uważam, że trudno będzie dokończyć ten film i jestem zaskoczony, że ktoś w ogóle o tym myśli.
O "Tajemnicy Westerplatte" było głośno jeszcze zanim przystąpiono do jej kręcenia. Pochodzący z Elbląga autor scenariusza i reżyser Paweł Chochlew postanowił zrealizować obraz, który demitologizuje jednowymiarową, spiżową wersję obrony gdańskiej placówki na początku września 1939 r. Jego bohaterowie są ludźmi z krwi i kości: ze strachem, słabościami, chwiejnością. Projekt uzyskał wysokie oceny w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej i państwowe dofinansowanie w wysokości 3,5 mln zł. Doszło do awantury, gdy scenariusz przeczytali politycy i znawca dziejów Westerplatte - gdański historyk Andrzej Drzycimski. Oburzenie wywołały m.in. sceny picia alkoholu, przypadki dezercji o których historykom nic nie wiadomo, kąpiel nagich żołnierzy w wodach Zatoki Gdańskiej pod ogniem nieprzyjaciela. - Miałem nasikać na portret naczelnego wodza, marszałka Rydza-Śmigłego - opowiada Baka. - Z powodu tej politycznej awantury nasikałem już tylko na jakiś plakat propagandowy z epoki sławiący siłę polskiej armii. Jednak według Tadeusza Paradowicza, właściciela firmy "n art", która zorganizowała kamery, to nie przyczyny polityczne doprowadziły do fiaska prac nad filmem: - Producent zapewniał, że ma pieniądze, choć nie miał. Tego nie wolno robić. Agnieszka Holland kręciła "Janosika" przez ponad cztery lata, bo gdy kończyły się finanse, przerywano zdjęcia i wszystko było jasne. W 2009 roku, po kilku dniach zdjęciowych na Helu, licząca ponad sto osób ekipa "Tajemnicy Westerplatte" pojechała na poligon pod Wilno, bo kręcenie filmów na Litwie jest tańsze. Ale i to nie pomogło. Dźwiękowiec Adam Wilk wkrótce zaczął wywieszać na antenie swojego samochodu białą flagę - znak dla pozostałych: "dziś nie pracuję, znowu nie zapłacono mi tygodniówki". - Chodziliśmy z Piotrem Adamczykiem, filmowym kapitanem Mieczysławem Słabym, całymi dniami po Wilnie, w oczekiwaniu na jakieś decyzje - mówi Mirosław Baka. Film miał być gotowy do jesieni 2009. PISF z obiecanej dotacji 3,5 mln zł zdążył wypłacić połowę. Teraz bada, czy "Tajemnica Westerplatte" po kilkunastu miesiącach przerwy może być dokończona. - Prowadzone są dwa audyty: księgowy i zrealizowanego materiału audiowizualnego - mówi Rafał Jankowski, rzecznik prasowy PISF. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, nowym producentem może być Jacek Samojłowicz. W interesie nie tylko Instytutu, ale i widzów, jest by ten film powstał. - Gotowe jest sto minut filmu, wszystkie kosztowne sceny batalistyczne - podkreśla Paweł Chochlew. - Nieprawdą jest, że z majora Sucharskiego robimy tchórza, przeciwnie. Do nagrania zostało dwadzieścia minut dialogów między aktorami. Ta cała praca nie powinna się zmarnować.
ZRóDłO

ANEKS.


Jacek Samojłowicz: Dokończę film "Tajemnica Westerplatte"

Jacek Samojłowicz: Dokończę film "Tajemnica Westerplatte"
Jacek Samojłowicz: - Za rok ten film będzie w kinach, jestem pewien (© Tomasz Bołt)
2011-09-02 14:28:38, aktualizacja: 2011-09-02 14:37:52
Z producentem filmu "Tajemnica Westerplatte", Jackiem Samojłowiczem rozmawia Ryszarda Wojciechowska
To jedna z najgłośniejszych produkcji filmowych ostatnich lat. Wstrząsana skandalami i z wiszącym nad nią fatum. Jeszcze przed pierwszym klapsem rozpętała się awantura o scenariusz, podgrzewana przez polityków. Przeciwnicy dowodzili, że "Tajemnica Westerplatte" szarga pamięć bohaterów. I powoływali się na sceny pijaństwa, dezercji czy sikania na portret Rydza-Śmigłego, zamieszczone w scenariuszu. Scenarzysta i reżyser "Tajemnicy" Paweł Chochlew bronił się, mówiąc o cenzurze. Środowisko filmowe stanęło za nim murem. Zdjęcia wreszcie rozpoczęto, ale na Litwie. A po paru miesiącach przerwano. Zaczęły się bowiem kłopoty z pieniędzmi. Zachorował też główny aktor Bogusław Linda. Teraz film ma nowego producenta wykonawczego, który twierdzi, że "Tajemnica Westerplatte" pojawi się jednak w kinie w przyszłym roku.

Co dalej z filmem "Tajemnica Westerplatte"?

Chce Pan powalczyć o "Tajemnicę Westerplatte" i dokończyć zdjęcia.
Pewne osoby ze środowiska filmowego obdarzyły mnie zaufaniem, uznając, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Czyli kimś, kto jest w stanie dokończyć ten film. A ja chętnie przyjąłem to wyzwanie. Przypominam, że scenariusz został bardzo wysoko oceniony przez filmowych ekspertów. Ja też po przeczytaniu stwierdziłem, że to znakomita rzecz, którą trzeba doprowadzić do końca.

Tajemnice Westerplatte: Msza po śmierci marszałka Piłsudskiego

Ale czy już zapadły ostateczne decyzje co do dokończenia produkcji?
Z mojej strony - tak. Większość partnerów przy tej produkcji również odpowiedziała - kończymy ten film. Z reżyserem przejrzeliśmy wszystkie nakręcone do tej pory sceny. Opracowaliśmy dokładnie plan zdjęć, które jeszcze trzeba sfilmować. Obliczyliśmy, że na dokończenie "Tajemnicy Westerplatte" potrzebujemy 5 dni plenerowych i 15 dni w studiu. Z plenerowymi musimy się spieszyć, bo wkrótce zima.

Gdańsk: Obchody 72. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte (FILMY, ZDJĘCIA)

A akcja filmu toczy się we wrześniu.
Nie ma więc mowy o śniegu albo o kwitnących drzewach na planie. Zdjęcia w plenerze nakręcimy więc jeszcze jesienią. Damy radę. Wiosną będą już tylko ujęcia w studiu.
Podobno nakręcono do tej pory 90 procent scen batalistycznych. To dużo.
Z tych większych zostały nam jeszcze ujęcia wytaczania cysterny, którą Niemcy chcieli podpalić, a nasi jednym strzałem wysadzili ją w powietrze.
TU

piątek, listopada 11, 2011

Ż o ł n i e r z e Powstania 1945

ŚLINA, KULA, WIERSZ

ŚLINA, KULA, WIERSZ(foto. )
Słowo Powstanie – pisane z najwyższym szacunkiem – narzucało się samo. Był to zryw zbrojny w imię niepodległości, wymierzony przeciw obcym najeźdźcom i rodzimym kolaborantom – jak Powstanie Listopadowe czy Styczniowe. Liczebnością, skalą strat i bohaterstwa najbardziej przypominało to ostatnie. Także sposobem walki – w rozproszeniu. Jednak w zbiorowej pamięci nie zaistniało. A jeśli już, to jako okres walk władzy ludowej z „bandami”. Mówię o Powstaniu Antysowieckim. Od tamtych – uznanych – powstań różniło się tym, że jego żołnierze zostali zabici niejako dwa razy: po raz pierwszy dosłownie – przez wrogów, po raz drugi symbolicznie – przez rodaków.
Nazwy powstań wywodzą się u nas albo od daty, albo od miejsca wybuchu. W przypadku Powstania Antysowieckiego mamy do czynienia z pożarem, który wybuchł w kilku miejscach i kilku czasach jednocześnie. Więc jego nazwę wyprowadzić można tylko od wrogów, przeciw którym zostało skierowane. To rosyjscy i polscy organizatorzy półkolonii sowieckiej w miejsce Polski. Jeśli zaś poszukujemy daty nadającej się na symbol wybuchu tego powstania, najbardziej wymowną wydaje się data tragicznego boju mjr. Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza” z NKWD pod Surkontami, 21 sierpnia 1944 r. To były Polskie Termopile. Uczestnicy tej walki wiedzieli, że jest to powstanie i że zginą.

Sowiecka wunderwaffe: oszustwo i skrytobójczy mord

Na Wileńszczyźnie Powstanie Antysowieckie zaczynało się od zdradzieckich napaści rosyjskich partyzantów na Polaków. Tak było w przypadku oddziału ppor. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”, który walczył z Niemcami w rejonie jeziora Narocz, współdziałając kilkakrotnie z dowodzoną przez Fiodora Markowa sowiecką Brygadą Partyzancką im. Woroszyłowa. 26 sierpnia 1943 r. dowództwo AK zostało zaproszone na narady o wspólnych walkach przeciw Niemcom i uwięzione; oddział AK – otoczony i zmasakrowany. Sowieci zamordowali ponad 50 jeńców, wśród nich – po torturach – samego „Kmicica”.

Kpt. Władysław Łukasiuk „Młot”, dowódca 6. Brygady Wileńskiej AK

Polski oddział został odtworzony przez por. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” jako 5. Wileńska Brygada AK, zwana także Brygadą Śmierci. Walczył z Niemcami, ich litewskimi sojusznikami i z partyzantką sowiecką. Na żadną „braterską” ucztę ani naradę nie dał się zaprosić. Gdy latem 1944 r. nasiliły się obławy NKWD, „Łupaszka” rozproszył swoją Brygadę i odtworzył ją po raz drugi – we wrześniu 1944 r. – już na Białostocczyźnie. W 1946 r. „Łupaszka” powołał też 6. Brygadę, której dowódcą został kpt. Władysław Łukasiuk „Młot”. Na obszar PRL przeszli także żołnierze innych oddziałów – przenosząc ze sobą powstanie.

Ataki na Polaków i czystki przeprowadzane przez Rosjan nie były unikatowymi aktami bandytyzmu. Były następstwem podjętej 22 czerwca 1943 r. w Moskwie uchwały KC BP (b) Białorusi nakazującej „wszystkimi sposobami zwalczać oddziały i grupy nacjonalistyczne” (tj. polskie). Decyzja o tym kresowym holocauście została podjęta odgórnie, przez władze sowieckie – jak decyzja o mordzie w Katyniu. Podstęp i skrytobójczy mord zostały oficjalnie wprowadzone do arsenału walk z Polakami. Fakt ten znajduje potwierdzenie w korespondencji sztabów partyzanckich z władzami politycznymi. 4 listopada 1943 r. dowódcy Zgrupowania Baranowickiego, gen. Czernyszow i płk. Armianow, meldowali I Sekretarzowi KC KP (b), Ponomarience: „Tajnie likwidujemy niektórych kierowników organizacji nacjonalistycznych (tj. polskich), prowadzimy działalność demoralizacyjną” . Podobnie pisał 23 listopada kombryg Manochin, dowódca Brygady im. Nikołaja Gastello: „Liczę, że teraz należy z Polakami umówić się o wspólnych działaniach przeciwko Niemcom, a kiedy przyjdzie czas, uderzyć na nich”. Strącony lotnik, któremu propaganda przypisała samobójczy atak na kolumny niemieckich czołgów, nadawał się znakomicie na patrona sowieckiej brygady. Kombryg Manochin planował podstępem zlikwidować właśnie oddział Szendzielarza. Jako skuteczny chwyt stosowane bywało też „słowo honoru sowieckiego oficera” – oczywiście łamane. Wspomniana „działalność demoralizacyjna” polegała na rozpowszechnianiu pogłosek o współpracy polskich dowódców z gestapo, bandyckich napaściach na ludność, aferach finansowych i miłosnych etc. Ten arsenał enkawudyści przekażą polskim ubekom, ci esbekom. Po latach takie zarzuty przeciwko „Ogniowi” i innym polskim partyzantom wysuwać będą Kuroń i jego drużyna. A na 50-lecie Powstania Warszawskiego w Michnikowej „Gazecie Wyborczej” rozpęta się dyskusja o Akowcach mordujących i rabujących Żydów ocalałych z getta.

 Żołnierze oddziału Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, dowódca siedzi przy rkm, styczeń 1946 r.  - po Zienkach i Górkach

Branka i ucieczki do lasu


Na drugim krańcu Polski, na Rzeszowszczyźnie, zaczęło się od branki. 2 sierpnia 1944 r. samoloty I Frontu Ukraińskiego rozrzuciły ulotkę podpisaną przez marsz. Koniewa, ogłaszającą pobór na rzecz PKWN. W ulotce złowieszczo brzmiało zdanie: „Na zlecenie PKWN mobilizację może przeprowadzić także dowództwo Armii Czerwonej”. Podobnie jak w 1863 r. część młodzieży wolała uciec do lasu. Jako ukrywających się przed branką Sowieci traktowali też żołnierzy z leśnych oddziałów AK.

Obławy były przeprowadzane z zastraszającą brutalnością. Zachowały się raporty m.in. o spaleniu 12 września 1944 r. chat gospodarzy z Boratynia, których synowie nie stawili się do poboru, o otwarciu ognia (16 września 1944 r.) do mężczyzn ukrywających się w lesie pod Przemyślem. Największą grupę 300 mężczyzn porwano nocą z 21 na 22 września 1944 r. w pacyfikowanych wsiach Rzeszowszczyzny i odstawiono pod bronią do punktu w Jarosławiu.

Bunty w armii Berlinga

12 października 1944 r. w stacjonującym w Białce k. Krasnegostawu 31. pp odbywała się kolejna libacja kadry składającej się głównie z „popów” (pełniących obowiązki Polaka). Warunki bytowe tej jednostki były wyjątkowo złe (brak jedzenia i umundurowania), rozeszły się też pogłoski o skierowaniu pułku na front japoński. W libacji nie uczestniczył dowódca kompanii szkolnej ppor. Studziński, który zarządził wymarsz z bronią na nocne ćwiczenia. Jednocześnie kpr. Lipiński zorganizował i wyprowadził drugą grupę. W sumie pułk opuściło dwóch oficerów i 665 podoficerów i żołnierzy. Niektórych z nich potem złapano, niektórzy sami wrócili. Niektórym władze podziemia wydały... zaświadczenia o niepełnoletności.

Warto przy tej okazji odnotować reakcję polskiej propagandy. W rozkazie Naczelnego Dowództwa z 16 października 1944 r. Berling stwierdził, iż dezercja 31. pp i inne pojedyncze i grupowe dezercje dowodzą, że hitlerowsko-akowska agentura działa niezmordowanie na szkodę narodu polskiego i Rzeczypospolitej. Nie skończyło się na potwarzach. 30 października PKWN wprowadził dekret grożący karami (do kary śmierci włącznie) za przynależność do konspiracji, „nielegalne” posiadanie broni, a nawet radioodbiornika.

Burza zmienia kierunek

Główny trzon sił Państwa Podziemnego stanowiły oddziały broniące rodzinnych ziem. Jednostek, które zachowały w nazwie litery AK, było 55, do tego dochodziły oddziały poakowskie – z ROAK (Ruch Oporu Armii Krajowej) i WiN, które tworzyły nurt niepodległościowy. Nurt narodowy reprezentowały formacje NSZ, NOW i NZW.

O oddziałach Powstania Antysowieckiego pisałem już w kolejnych wydaniach „Czerwonej mszy” i w „Encyklopedii Białych Plam”. Tu przypomnę tylko najsławniejsze:

WARSZYC – popularna nazwa oddziałów Konspiracyjnego Wojska Polskiego obejmującego Okręg Łódzki i Wydzielony Okręg Śląski. Organizacja była namiastką państwa podziemnego – z sądownictwem, pionem legalizacji i propagandy. Twórcą i komendantem (do aresztowania w czerwcu 1946 r.) był nauczyciel z zawodu, słynny dowódca antyniemieckiej partyzantki – kpt. Stanisław Sojczyński „Warszyc”. KWP wsławił się zajęciem Radomska z 19 na 20 kwietnia 1946 r. i odbiciem więźniów. Po aresztowaniu i śmierci Sojczyńskiego (19.02.1947 r.) dowództwo nad partyzantką KWP objął Jan Małolepszy „Murat”, który walczył do 9 listopada 1948 r. Otoczony w bunkrze w Budach k. Skrzynna „Murat” poddał się na słowo honoru gwarantujące życie jemu i jego żołnierzom. Skazany na śmierć, odwoływał się od wyroku, zamordowany w celi 13 marca 1949 r.

Na Śląsku działał Oddział VII (Śląskiego) Okręgu NSZ „Bartek” (260 żołnierzy w 9 grupach bojowych), którym dowodził pilot, uczestnik wojny 1939 r. – kpt. Henryk Flame „Bartek”, zwany przez ludność „Królem Podbeskidzia”. Przeprowadził ponad 300 akcji, a wsławił się opanowaniem Wisły i urządzeniem w niej defilady z okazji 3 maja 1945 r. Ujawnił się podczas amnestii, po czym został skrytobójczo zamordowany przez milicjanta Rudolfa Dadaka (Dudka?).

ROAK – RUCH OPORU, (czasem: RUCH OBRONY) ARMII KRAJOWEJ. Nazwę tę przyjmowały liczne oddziały poakowskie (ogółem ponad 30), które mimo rozkazu o rozwiązaniu postanowiły nadal walczyć. Szczególnie aktywne były na Mazowszu.

BRUZDA – Oddział Inspektoratu Łomżyńskiego Obywatelskiej AK podległy formalnie komendantowi Okręgu Białostockiego (i założycielowi OAK) ppłk. Władysławowi Liniarskiemu „Mścisławowi”. Dowódcą był mjr Jan Tabortowski „Bruzda”. Najważniejsze akcje: rozbicie grupy operacyjnej UB/MO w Wyrzykach (11.05.1945 r.), rozbicie więzienia w Łomży (21.05.1945 r.), opanowanie Grajewa (8/9.05.1946 r.), rozbicie siedziby MO/UB w Przytułach (23.08.1954 r.). Ostatnia akcja oddziału była zarazem ostatnią akcją zaczepną antysowieckiego powstania. Podczas walki zginął sam „Bruzda”. Po jego śmierci topniejącą grupką dowodził Stanisław Marchewko „Ryba”. Zginął w bunkrze w Jeziorku, walcząc z obławą KBW.

ORLIK – zgrupowanie Inspektoratu Pułaskiego WiN; dowódcą był mjr Marian Bernaciak „Orlik”. Formacja liczyła ponad 300 żołnierzy w kilku oddziałach. Najważniejsze akcje: rozbicie grupy pacyfikacyjnej KBW/UB w Woli Zadybskiej (13.04.1945 r.), zdobycie siedziby i więzienia UB w Puławach (24.04.1945 r.), opanowanie Kocka (1.05.1945 r.), rozbicie obławy NKWD/KBW w Lesie Stockim (24.05.1945 r). „Orlik” został zabity przez żołnierzy, których sprowadził donosiciel – wiejski kowal (23.06.1946 r.)

OGIEŃ – właśc. Oddział Partyzancki „Błyskawica”. Dowódcą był mjr Józef Kuraś „Ogień”, nazywany „Królem Podhala”. Słynny partyzant po nieudanej próbie współpracy z nowymi władzami rozpoczął „walkę o Polskę bez komunistów”. Zginął otoczony 21 lutego 1947 r. w Ostrowsku – ostatnim strzałem próbując popełnić samobójstwo. Nie jest pewne, czy rana okazała się śmiertelna, czy został zastrzelony przez UB w Nowym Targu.

Obóz oddziału partyzanckiego Józefa Kurasia „Ognia” nad Przełęczą Borek, lato 1946 r.

ODDZIAŁ, nast. ODDZIAŁY OJCA JANA – popularna nazwa oddziałów Okręgu Rzeszowskiego NOW utworzona od pseudonimu dowódcy tej jednostki – kpt. AK, następnie NOW Franciszka Przysiężniaka. Największa akcja: bitwa z oddziałami sowieckimi pod Kuryłówką (7.05.1945 r.), w czasie której poległo 40–72 czerwonoarmistów.

Zgrupowanie mjr Heronima Dekutowskiego - "Zapory" - lato 1946

ZAPORA – 1944–1954, Zgrupowanie Oddziałów Partyzanckich ROAK, nast. WiN Inspektoratów Puławy i Lublin. Dowódcą był cichociemny mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”. Oddział liczył 300 żołnierzy w 9 grupach bojowych. Największe akcje: opanowanie Janowa Lub. (26.04.1945 r.) i odbicie uczestniczek Powstania Warszawskiego z więzienia; rozbicie siedzib MO/UB w Kazimierzu Dolnym (19.05.1945 r.), akcje na Parczew, Bychawę i pacyfikacja Moniak – wsi ormowców (26/27.09.1946 r.). 40 komunistów ukarano chłostą, jeden zginął w czasie strzelaniny.

ŻUBRYD – 1945–1946, dowódcą był kpt. Antoni Żubryd „Zuch”; formacja zbudowana na bazie oddziałów NSZ i AK, w szczytowym okresie – 200 żołnierzy. 24 października 1946 r. Żubryd i jego żona zostali skrytobójczo zamordowani przez agenta UB Jerzego Vaulina. Morderca robił w PRL karierę dziennikarską – a i w II RP żyje dostatnio i bezczelnie. Opublikował nawet list, z którego wynika, że zbrodni nie żałuje, sprawa się przedawniła, więc...

Armaty i kłamstwa

Nie sposób tu wyliczyć wszystkich oddziałów Powstania. Według ubeckich danych przeszło przez nie 99 991 oficerów i żołnierzy walczących w 1364 oddziałach. Liczba ta robi wrażenie zaniżonej, by nie przekroczyć psychologicznej granicy 100 tys. Niektórzy badacze uważają, iż liczba powstańców była wyższa – np. Jerzy Marcinkiewicz przyjmuje, że w pierwszym roku było ponad 80 tys. zorganizowanych w 1057 oddziałów, w latach następnych przeszło jeszcze 30–40 tys. Powstanie Antysowieckie miało przeciwko sobie najpierw trzy dywizje Armii Czerwonej: 62., 63. i 64. Ta ostatnia miała liczebność armii: 35 tys. żołnierzy, sprzęt ciężki, lotnictwo. Zastąpiły ją siły „polskie”: KBW, LWP, MO, które w czasie wyborów w lutym 1947 r. przekroczyły liczbę 300 tys. Tyle liczyły siły Rosjan likwidujących Powstanie Styczniowe.

A jednak żołnierze Powstania Antysowieckiego nie zostali pokonani w polu. Siły powstania złamała oszukańcza „amnestia” z 22 lutego 1947 r. Część żołnierzy uwierzyła w możliwość kontynuowania walki w sposób demokratyczny, w możliwość wygrania wyborów. Te odbyły się 19 stycznia 1947 r. w atmosferze terroru i zostały, oczywiście, sfałszowane. Te oszustwa nie miałyby szans, gdyby kłamstwo amnestii nie było wspierane innymi. Główną rolę odegrała zależna od władz publicystyka. To ona upowszechniała poczwórne kłamstwo „założycielskie” PRL: wyzwolenia, niepodległości, demokracji i socjalizmu. W rzeczywistości Polska przeszła spod okupacji niemieckiej pod sowiecką, była krajem rządzonym przez władzę namiestniczą, nie działały podstawowe wolności demokratyczne (słowa, druku, zgromadzeń etc.), z socjalizmu zostały frazesy. Gospodarka PRL była kapitalizmem nie tyle państwowym, ile grupowym (podmiot zbiorowy równa się nomenklatura partyjna); PRL zamieniała się w filię przedsiębiorstwa o nazwie ZSRR.

W atmosferze kłamstwa zawiodły autorytety. Kościół próbował grać z władzą i zdawał się nie dostrzec powstania (angażowali się tylko pojedynczy kapłani), wszyscy uczciwsi politycy siedzieli w więzieniach albo na emigracji. Z braku laku za autorytet moralny i polityczny uchodził Mikołajczyk. Zapomniano, że dostał się do władzy dzięki zdradzeniu rządu RP. Jeszcze w Londynie wydał oświadczenie (15.04.1945 r.), w którym poparł pojałtańską granicę Polski. Za to został zaproszony do Moskwy i dołączony do powstającego Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Zostawszy wicepremierem i przywódcą PSL, cieszył się zaufaniem nieproporcjonalnym do zdolności i inteligencji i chyba rzeczywiście wierzył w wyborcze zwycięstwo. Jego kompromisowość szła tak daleko, że 26 września 1946 r. na posiedzeniu Rady Ministrów nie tylko poparł wniosek Michała Roli-Żymierskiego o odebranie obywatelstwa polskim wyższym oficerom pozostającym na emigracji, ale nawet zażądał dopisania „głównego winowajcy” – gen. Andersa. To była druga zdrada Mikołajczyka, Trzecią stanowiła ucieczka z kraju w październiku 1947 r. Dał się po prostu „wystraszyć z Polski” i uciekł – zostawiając swą partię na łup komunistów.

Ostatnie bitwy, ostatni bohaterowie

Z końcową datą Powstania Antysowieckiego jest taki sam problem, jak z początkową. Amnestia 1947 r. nie zakończyła walk, powstańcy przeszli od taktyki działania brygadami do taktyki walk małych patroli i walczyli jeszcze kilka lat. Komunistom nie udała się likwidacja partyzantki dla uczczenia Konstytucji 1952 r. Jeśli za koniec Powstania uznać utratę zdolności do przeprowadzania działań zaczepnych, to datą końcową byłoby zdobycie siedziby MO/UB w Przytułach 23 sierpnia 1954 r. przez mjr. Jana Tabortowskiego. Ale jeszcze w 1955 r., według sprawozdań milicyjnych, walczyło 54 partyzantów w 18 grupach oraz 36 samotników.

Dowódca ubeckich akcji pacyfikacyjnych Stanisław Wałach zaproponował znacznie późniejszą finalną datę. Ostatni rozdział swych wspomnień „Świadectwo tamtym dniom” zatytułował „Koniec »Ryby«, koniec zbrojnego podziemia”. Wspominany Stanisław Marchewka „Ryba” zginął w walce 4 marca 1957 r.

Sierż. Józef Franczak „Lalek”, ostatni żołnierz niepodległościowego
podziemia, poległ z bronią w ręku 21 października 1963 r.

Szacunek dla odwagi i wytrwałości nakazuje także przypomnieć, że ostatni partyzant Józef Franczak „Lalek”, uczestnik kampanii wrześniowej i walk przeciw obydwu okupantom, przebywał w polu do 21 października 1963 r. Prawie 24 lata! Zginął w walce z „grupą likwidacyjną” – 35 żołnierzy prowadzonych przez dwóch esbeków. Dzięki IPN wiemy, że wydał go TW „Michał” – krewny matki jego syna, Stanisław Mazur. Rodzinie Franczaka wydano zwłoki pozbawione głowy.

Amnestia ujawniła rozmiary i charakter powstania. Skorzystało z niej 54 621 osób, w tym 33 915 chłopów, 14 178 robotników i tylko 2 915 inteligentów. Resztę stanowiła „młodzież”. Odpowiadało to ówczesnej strukturze klasowej w Polsce i zadawało kłam propagandowym twierdzeniom, jakoby powstanie było sprawą odchodzącej w przeszłość szlachty i reakcyjnej inteligencji. Powstanie miało po prostu – po raz pierwszy w naszej historii – charakter ogólnonarodowy.

Wierność i zdrada elit

Byli bohaterscy dowódcy: „Kotwicz”, „Łupaszka”, „Warszyc”, były bohaterskie bitwy i potyczki – Kuryłówka, Las Stocki, zajęcie Kazimierza Dolnego, Janowa, Radomska, był wiec w Kocku i defilada w Wiśle. Ważny i militarnie, i symbolicznie charakter miało rozbijanie więzień: Brzozów, Puławy, Rembertów, Kielce, Pułtusk – w sumie rozbito ponad 70 więzień i aresztów. A jednak czyny te nie doczekały się nie tylko Sienkiewicza, ale nawet swojego Konwickiego czy Brandysa. Bo Konwicki opowiedział się po stronie oprawców z UB, podobnie jak Brandys, Ważyk, Lewin, Wirpsza, Bocheński, Woroszylski, jak większość PRL-owskich „eliciarzy”. Nim opowiemy o ich zdradzie, cofnijmy się na chwilę w czasy XIX-wiecznych powstań.

Podwójny wymiar walki

Pierwszym Polakiem, który zauważył, że walka o polskość toczy się nie tylko w wymiarze materialnym, był Słowacki. Pisząc „Kilka słów odpowiedzi na artykuł pana Z.K.”, stwierdził z dumą: „pracowałem jedynie dlatego, aby literaturę naszą, ile jest w mojej mocy, silniejszą i trudniejszą do złamania wichrom północnym uczynić. Kordjan świadczy o tem, żem jest rycerzem tej nadpowietrznej walki, która się o narodowość naszą toczy”.

Słowacki był bardem Powstania Listopadowego, autorem utworów tak popularnych, jak: „Hymn”, „Kulik”, „Pieśń legionu litewskiego”, ale także „Grób Agamemnona” – tragiczny, pełen wstydu za siebie i Polaków („pół rycerzy żywych”). Słowacki przeniósł też do mitologii narodowej gen. Sowińskiego, który walczył i zginął w okopach Woli. I choć krytycy się spierają, w którym miejscu naprawdę zginął, wiemy, że zginął „Oparłszy się na ołtarzu, Na białym bożym obrusie” – w kościele
św. Wawrzyńca.

Mickiewicz też był rycerzem walki nadpowietrznej i w tej walce dopełnił obowiązku. Przypomniał bohaterów powstania tak przejmująco, że wciąż jesteśmy przekonani, iż kapitan Ordon rzeczywiście zginął, wysadzając się wraz z redutą. Mickiewicz przeniósł także w sferę patriotycznego sacrum Emilię Plater – bohaterkę Śmierci Pułkownika.

Postać bohatera, który walczył pod Iganiami, Ostrołęką i w obronie Warszawy – Józefa Bema – uwiecznił genialny rapsod Norwida. Pogrzeb zmienia się w marsz wolności i może od czasów Bema zaczęła się przyszłość.

Powstanie Styczniowe doczekało się hołdu m.in. od Orzeszkowej, która w utworze „Gloria victis” zrównała Traugutta z Leonidasem. Ważnym w tworzeniu narodowego sacrum utworem jest też powieść „Nad Niemnem”: powstanie jawi się tu jako czas święty, Mogiła Powstańców – jako Miejsce Święte. Wspominał o Powstaniu 1863 – mimo cenzury – Prus; Żeromski poświęcił tamtym wydarzeniom utwory tak wstrząsające, jak: „Rozdziobią nas kruki, wrony” czy „Wierna rzeka”. Wypada też przypomnieć „Zakuwaną Polskę” Jana Matejki, „Patrol powstańczy” Maksymiliana Gierymskiego czy cykle Artura Grottgera „Polonia” i „Lithuania”. Te dzieła dostarczały form, symboli i postaci dla wyobraźni sakralnej Polaków.

Powstanie 1863 r. doczekało się też hołdu ze strony największego z naszych mężów stanu – Józefa Piłsudskiego. Nie tylko poświęcił tamtym wydarzeniom kilka prac jako historyk , lecz także jako Naczelnik Państwa otoczył specjalną opieką. Powstańcom 1863 r. przyznano specjalne renty, prawo noszenia munduru, żołnierze i oficerowie byli zobowiązani oddawać im honory. Pogrzeby odbywały się na koszt państwa, z asystą wojskową.

Kilka słów o czerwonych błaznach i jeszcze czerwieńszych kapłanach

Była już mowa o tym, że propaganda PRL nazywała powstańców bandytami, zarzucała im współpracę z Hitlerem i zbrodnie na ludności cywilnej. Wynalazkiem komunistów był nowy rodzaj kłamstwa: kłamstwo tak monstrualne, że już niepodobne do kłamstwa. Aż trudno było podejrzewać, że faszystą nazywano kogoś, kto walczył z Niemcami, że mordowanie Żydów można przypisać oddziałowi, który ich ratował. Ten nowy rodzaj kłamstwa stosowały nasza propaganda i literatura, która stała się jej przedłużeniem. Oto kilka przykładów.

Brygada Świętokrzyska NSZ nie brała udziału w Powstaniu Antysowieckim; stoczyła kilka bitew z Niemcami, potem wymaszerowała na Zachód – po drodze wyzwalając obóz w Holišovie i ratując od śmierci kilkaset Żydówek. Andrzej Mandalian w „Balladzie o Brygadzie Świętokrzyskiej” połączył ten oddział w jedną formację z Oddziałem „Ojca Jana” i przedstawił jako sojuszników Niemiec, do tego mordujących i grabiących Żydów.

O przesłuchaniach, torturach, obławach dokonywanych na powstańcach przez UB wiadomo było od początku „utrwalania władzy ludowej”. Wiktor Woroszylski poświęcił ubekom „Czuwającym w noc noworoczną” wiersz, w którym podziwia ich pracę (często nocną, męczącą) i składa życzenia zwycięstwa. Arnold Słucki w wierszu „Tatrzańska pieśń” przedstawił z kolei ubeków jak bard. Wiersz zakończył z lirycznym wzruszeniem: „Nie wyryto nawet nazwiska, górski kwiat/ zdobi kamień, gdzie prosty Ubowiec, w boju padł”.

W lipcu 1954 r. ukazała się antologia „Wiersze i pieśni poświęcone Pracownikom Bezpieczeństwa”, w której czołowi polscy poeci złożyli hołd mordercom, pogromcom Antysowieckiego Powstania. Prócz wspomnianego wiersza Słuckiego, znalazły się tam wiersze Mandaliana (jako Kowalskiego), Fiszera, Stillera, Dobrowolskiego, Urgacza, Wygodzkiego, Pasternaka, a także pieśń Lewina zatytułowana „Czuwamy”, a pomyślana jako hymn UB. Muzykę do niej napisało aż dwóch gorliwych kompozytorów: pierwszy wariant zaproponował Aleksander Barchacz, drugi – Edward Olearczyk.

Propaganda pierwszych lat PRL narzuciła wyobraźni narodowej stereotyp „band leśnych” – polskich faszystów, żydożerców i niemal żydopijców. Nie było polemik, gdyby były – nie przebiłyby się przez cenzurę. Honor polskiej poezji ratował krążący w odpisach wiersz Kazimierza Wierzyńskiego „Na rozwiązanie Armii Krajowej’.

W późniejszych latach ten stereotyp nie był już tak nachalnie narzucany, był jednak utrwalany. Pojawił się i w powieści (Brandys, Konwicki), i w dramacie („Do piachu” Różewicza), i w filmie, który najmocniej kształtuje zbiorową wyobraźnię. Przypomnijmy: 1951 r. – „Piątka z ulicy Barskiej” Aleksandra Forda (scen. Kazimierza Koźniewskiego). Rzecz dzieje się w Warszawie, ale zjawia się też „podziemie”, które pcha młodzież do zbrodni; 1961 r. – „Ogniomistrz Kaleń”, w którym Ewa i Czesław Petelscy postawili na równi z bandytami z UPA polskiego bandytę – Żubryda; 1975 r. – „Znikąd donikąd” w reżyserii Kazimierza Kutza. Akowcy pokazani jako psychopaci walczący przeciw całemu społeczeństwu, nawet ksiądz jest przeciwko AK! Autorem scenariusza nagrodzonego na konkursie 30-lecia PRL był Ryszard Kłyś.

Po stronie „utrwalaczy” opowiadali się także reprezentanci sztuk plastycznych – np. Marian Konieczny, który zainstalował w Nowej Hucie Lenina; Władysław Hasior i „Organy” poświęcone Poległym o utrwalenie władzy ludowej na Podhalu, czyli mordercom partyzantów „Ognia”. Po stronie morderców opowiadał się też w „PRL dla początkujących” Jacek Kuroń, dla którego „ogniowcy” byli po prostu bandytami, i wielu publicystów z kręgu „Wyborczej”.

Podobnych przykładów można znaleźć setki. Wszystkie zdają się dowodzić jednego, zdrady elit. Czasem jest ona bardziej ostentacyjna, czasem bardziej dyskretna. W pierwszym przypadku przejawia się w formie bluźnierstw i kpin, polega na niszczeniu polskiego sacrum. O zwycięstwie można jednak mówić nie z chwilą powalenia przeciwnika, nawet nie z chwilą obrzucenia go błotem, ale dopiero z chwilą narzucenia mu swojego obrazu świata. I tutaj główną rolę odgrywają ci „szlachetniejsi” z poetów – nie szydercy, tylko kapłani. Oni nie kpią, oni w miejsce polskich wartości i wzorców wprowadzają sowieckie. Budują antysacrum. Tu pojawa się w roli nieśmiertelnego Boga mumia Lenina czuwająca w mauzoleum i Stalin jako Bóg wcielony, Wielki Marzyciel z wiersza Wirpszy. Rolę lokalnych świętych odgrywają działacze komunistyczni – od Bieruta z wiersza Słonimskiego czy Iwaszkiewicza, przez Dzieżyńskiego opiewanego przez Lewona, do Findera z panegiryku Jastruna i gen. Waltera z pieśni Stillera. Nowa Wiara ma też swoje święta stałe (Rewolucja, 1 Maja) i ruchome – jak wstąpienie do partii ze wzruszeniem opisywane przez Szymborską czy Lewina, Woroszylskiego. Ma swoje miejsca święte, enklawy przyszłości – np. Nową Hutę, którą ze wzruszeniem opiewali Międzyrzecki z Różewiczem. Jeżeli literacki błazen mógł tylko bluźnić i popluwać, literaccy kapłani łudzili nowym rodzajem świętości i to oni utrwalali zwycięstwo sowietyzmu.

 1) „Zarys historii militarnej powstania styczniowego”, „22 stycznia 1863”. „Rok 1863”. „Wpływ wschodu i zachodu na Polskę w epoce 1863 roku”, „Stosunek wzajemny wojska i społeczeństwa w 1863 roku”.