Zwycięstwo prowokacji
I. Przedsmak Budapesztu
Trudno było mi powstrzymać odruchowy uśmiech i uczucie schadenfreude na widok płonącego wozu Tusk Vision Network i zdemolowanego automobilu Polshit News. Jak wieść niesie, w podobny sposób potraktowano również samochody Polskiego Radia i TVN Meteo. Prywatne auta nie ucierpiały, co jest dowodem, że nie mieliśmy tu do czynienia z bezmyślnym wandalizmem, tylko świadomym wyborem, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że z obywatelskim aktem sprzeciwu-zemsty za lata kłamstw i manipulacji uprawianych przez reżimowe mediodajnie.
Podobnie było kilka lat temu (2006r) podczas ulicznych bitew w Budapeszcie, wybuchłych po wycieku wypowiedzi ówczesnego postkomunistycznego premiera Ferenca Gyurcsány’ego, kiedy w gronie partyjnych towarzyszy-swojaków przyznawał się do łgarstw i czteroletniego nicnierobienia. Brzmi to bardzo znajomo, nieprawdaż? Z tą różnicą, że nasza dyktatura matołów nie musi uprawiać takich ekspiacji na wewnętrzny użytek, bo tam od dawna jest już wszystko jasne i nie ma po co strzępić jęzorów. Więc ober-matoł jęzora nie strzępi, tylko robi co jakiś czas wilcze oczy i flekuje sobie jakiegoś Schetynę.
Wracając do Budapesztu: otóż wówczas jednym z celów oburzonych demonstrantów - prócz budynków rządowych i siedziby Węgierskiej Partii Socjalistycznej – był gmach tamtejszej telewizji publicznej, opanowanej przez postkomunę w stopniu nie mniejszym niż u nas. Ludzie mieli dość skrajnie stronniczego, propagandowego przekazu i dali temu wyraz, co polecam tym, którzy biadolą, że wrogie otoczenie medialne nie pozwala PiS-owi wygrywać wyborów. Na Węgrzech bariera medialna była równie szczelna jak u nas.
W Warszawie 11 listopada nie doszło jeszcze wprawdzie do szturmu siedzib WSI24, Agory czy innych, równie zasłużonych propagandowych placówek obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, ale nie tracę nadziei, że jeszcze wszystko przed nami, zaś płonący wóz transmisyjny stacji tow. Waltera stanowi rozgrzewkę i w sumie niezły początek.
Żeby analogia była pełniejsza dodam, że „Wyborcza” zamieszki w Budapeszcie relacjonowała w podobnym duchu, co Marsz Niepodległości. Acha, ciekawostka: węgierskim demonstrantom udało się wtedy odpalić muzealny egzemplarz czołgu T-34, co poddaję pod rozwagę na przyszłość, tym bardziej, że Muzeum Wojska Polskiego ma fajną ekspozycję sprzętu pancernego na wolnym powietrzu. Stwarza to pewną nadzieję, że różnych takich wywiezie się z ich przeszklonych zamków tym samym sprzętem, na jakim przyjechali do Polski ich rodzice.
II. Oburzeni
Co ciekawe, funkcjonariusze mediodajni wydawali się być autentycznie zdumieni – zupełnie jakby zamknięci w swym medialno-korporacyjnym matrixie uwierzyli we własną propagandę i kreowany na użytek gawiedzi wizerunek obiektywnych dziennikarzy. Jakieś despekty mogłyby ich spotkać gdzieś na moherowej prowincji, tam wiadomo – tubylcy każdego złapanego eMWuzetWueM-a przywiązują do krzyża i batożą różańcami - ale w WARSZAWIE?
Na miejscu różnych wyrobników propagandowego frontu III RP dobrze zastanowiłbym się nad sensownością wzdychania za pojawieniem się w Polsce ruchu „oburzonych”, bo może się okazać, że ci „oburzeni” nie będą grzecznymi młodzieńcami z dobrych szkół, a ich oburzenie będzie, jakby tu rzec – bardziej autentyczne i wyładuje się m.in. na naszych dziennikarskich orłach-sokołach.
Owe orły-sokoły, jak na karnych i zdyscyplinowanych czynowników dyktatury matołów przystało, wiedzą kiedy należy zrobić tzw. atmosferę i usprawiedliwić sprowadzanie z Niemiec czerwonych bandytów z Antify kłamliwą wrzutką o rzekomym zapraszaniu „prawicowych radykałów” z innych krajów. Wiedzą również kiedy przemilczeć lewackie akcje ulicznego terroru, a kiedy nagłośnić zadymę wszczętą obok Marszu, najprawdopodobniej przez kiboli, którzy jak się zdaje postanowili przypomnieć ober-matołowi, że porachunki jeszcze się nie zakończyły. Chwilę wybrali nie najszczęśliwszą, ale jeśli gdzieś szukać oburzeniowego potencjału o autentycznych społecznych podstawach i przyczynach, to właśnie wśród nich i nie chciałbym być w skórze dziennikarzy, czy lewackich kawiarnianych gogusiów spod znaku „Krytyki Politycznej”, gdy ten kocioł w końcu eksploduje.
III. Zwycięstwo prowokacji
Wszystko to nie może jednak przesłonić faktu, że mieliśmy do czynienia ze zwycięstwem prowokacji. Lewacy i dyktatura matołów dostali to czego chcieli – spektakularną zadymę, mającą skompromitować patriotyczny przekaz w przestrzeni publicznej. Budowana pracowicie od tygodni atmosfera konfrontacji przyniosła oczekiwane efekty. I nie ma znaczenia, że sam Marsz Niepodległości odbył się spokojnie, zaś burda została wszczęta przez grupy nieuczestniczące w Marszu i niezależne od organizatorów. Integracyjny potencjał Marszu Niepodległości, który zaczął przyciągać różne środowiska z opcji patriotyczno-niepodległościowej i miał szansę stać się wydarzeniem, które za rok-dwa przyćmiłoby oficjalne obchody został zmarnowany, podobnie jak wizerunek ciepłej, rodzinnej imprezy.
O to chodziło prowokatorom. Jak napisałem w notce „Marsz Wolnych Polaków”:
„elementem uprawianej wobec Polaków antygodnościowej socjotechniki jest zohydzenie Święta Niepodległości – tak, by kojarzyło się przede wszystkim z ulicznymi zadymami.” (...)„Pozaoficjalne obchody najważniejszego święta państwowego, urządzane w duchu niekoniecznie miłym władzy, mają zostać odarte z godności, tak by zbitka 11 Listopada = burdy i obciach wdrukowała się w zwoje odbiorców i zagnieździła w nich na dobre.No bo, patrząc racjonalnie: udało się ze Smoleńskiem, udało się Krzyżem – to dlaczego nie miałoby się udać i tym razem?”
No właśnie. Wyartykułowane wyżej cele zostały zrealizowane. Przeciętny konsument telewizyjnego przekazu został nafaszerowany po gardło, po dziurki w nosie odpowiednimi obrazkami. I te obrazki w nim zostaną na długo, na bardzo długo. Co z tego, że my wiemy, jak bardzo zmanipulowany przekaz podano gawiedzi. Ludzie zapamiętają, że uczestnicy Marszu tłukli się z policją i tyle.
Swoją pieczeń upichciła również dyktatura matołów. Do rozstrzygnięcia pozostaje, czy wypychanie ludzi z Placu Konstytucji przez policję było obliczone na sprowokowanie zamieszek i czy podgrzewające konflikt zamieszanie z „delegalizacją” Marszu to celowa robota HG-W. Tak czy owak, ober-matoł już zdążył zrobić wilcze oczy i zapowiedzieć „karanie z całą bezwzględnością”, zaś ten drugi, o którym przez wzgląd na powagę urzędu prezydenta staram się pisać jak najrzadziej, zapowiedział inicjatywę legislacyjną obostrzającą prawo o zgromadzeniach. Jak znam życie, to możemy się też spodziewać wzmożonej aktywności służb specjalnych wobec środowisk opozycyjnych. Nadzorcy systemu pełzającej represjonizacji dostali właśnie jak na tacy idealną podkładkę i to – cóż za traf – akurat przed latami ciężkiego kryzysu i spodziewanych w związku z tym społecznych niepokojów.
Gadający Grzyb http://niepoprawni.pl/blog/287/zwyciestwo-prowokacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz