2011-11-15 08:37 , ostatnia aktualizacja: 2011-11-16 07:58
Rybiński: Kilka zasad, które warto stosować, gdy zbliża się kryzys
Ponieważ nadciąga kryzys finansowy – i być może będzie to kryzys o biblijnych proporcjach, czas zubożenia narodów Europy i odwrotu od wartości, które przyświecały ojcom założycielom Unii Europejskiej – warto przypomnieć kilka zasad, które dobrze jest stosować w takich czasach.
- Podobne
- Piasecki: Nie dajmy się spanikować pesymistycznym wieszczeniom agencji ratingowych
- Petru: Rynki obalają rządy w Europie. Czy technokraci przetrwają u władzy?
- Wróbel: Nowe kajdany dla Afryki
- Siudaj: Cięcia budżetowe to może być za mało, by pomóc krajom strefy euro
- Rybiński: Przekroczone 7 proc., czas zacząć się bać
Po pierwsze – gotówka. Wiele osób i firm myśli, w co zainwestować, żeby przetrwać i uchronić majątek osobisty lub firmy przed poważnymi stratami. Okres przed kryzysem to nie jest czas kupowania ani inwestowania, tylko sprzedawania. W kryzysie ceny prawie wszystkich aktywów idą w dół, czasami bardzo mocno. To dotyczy cen akcji, obligacji krajów, które nie są postrzegane jako superbezpieczne (status superbezpiecznego mają na razie tylko cztery kraje: USA, Niemcy, Szwajcaria i Japonia), cen nieruchomości i ruchomości, cen ziemi. Wyjątek stanowią akcje firm, które kwitną w kryzysie, np. tych zajmujących się windykacją nieregulowanych należności. Są też inne branże; osoby zainteresowane z pewnością znajdą odpowiednie przykłady w internecie.
Po drugie – te same reguły dotyczą walut. Jako dobre inwestycje w czasach kryzysu postrzegane są waluty czterech wymienionych krajów. Pozostałe mogą być ryzykowne, choć na pewno będą wyjątki. Jest oczywiście problem z walutą Niemiec, czyli euro. Powinny przeważyć obawy o los Włoch i Francji i euro raczej straci na wartości względem dolara, być może znacznie. Oczywiście złoty – jako waluta kraju poważnie zadłużonego wobec zagranicy, o mało wiarygodnej polityce gospodarczej i niskiej wielkości rezerw dewizowych w relacji do zadłużenia (kapitału krótkoterminowego i portfelowego) – też poważnie ucierpi. Zatem przed kryzysem dobrą strategią jest akumulacja gotówki w bezpiecznych walutach oraz inwestycje w takie sektory, które zyskują w kryzysie.
Po trzecie – osoby, które mają dobrą znajomość rynków finansowych i sporą odporność psychiczną, mogą się pokusić o krótką pozycję na indeksach giełdowych krajów, które zostaną najmocniej dotknięte kryzysem. Dotyczy to z pewnością Włoch i Francji. Nie wyjaśniam tego slangu finansowego. Jeśli ktoś nie rozumie, to znaczy, że nie powinien tego robić.
Podsumujmy. W okresie przed kryzysem należy sprzedać niepotrzebne aktywa, bo ich ceny w czasie kryzysu znacznie spadną. Dopiero jak nadejdzie największa panika, płacz i zgrzytanie zębów tych, co nie sprzedali odpowiednio wcześnie, ci, którzy będą dysponować gotówką, będą mogli zacząć kupować silnie przecenione aktywa.
Oczywiście jest jedno ale. Co jeśli kryzys nie przyjdzie? Jeśli powstaną rządy w Grecji i we Włoszech, szybko wdrożą potrzebne reformy polegające na głębokich cięciach wydatków socjalnych, prywatyzacji (sprzedaży firm Chińczykom) i uelastycznieniu rynków pracy i zostanie to przyjęte bez sprzeciwu przez społeczeństwa tych krajów? Jeśli Niemcy zgodzą się, żeby zamienić EBC pod przywództwem Super Mario w prasę drukarską, a drukowanie pieniędzy przez 2 – 3 lata faktycznie pomoże, czyli przyspieszy wzrost gospodarczy, nie generując inflacji? Jeśli Chiny, Japonia i kraje arabskie zaoferują strefie euro pomoc za pośrednictwem MFW i ta pomoc zostanie skutecznie wdrożona i zadziała? I w końcu jeśli liderzy strefy euro dogadają się, zaczną mówić jednym głosem, kierując się interesem całej strefy euro, a nie narodowymi partykularnymi interesami? Jeżeli to wszystko się zdarzy, to być może unikniemy kryzysu. Wtedy opisane powyżej działania antykryzysowe mogą zaskutkować tym, że nie zarobimy, podczas gdy inni zarobią, lub stracimy, jeżeli będziemy grali na krótko (powtarzam: to tylko dla zawodowców!) lub ulokujemy całą gotówkę w walutach krajów postrzeganych jako bezpieczne zatoki.
Dlatego główna trudność nie polega na tym, żeby wybrać odpowiednie inwestycje. To jest proste i zostało opisane powyżej. Główna trudność polega na tym, żeby ocenić, czy kryzys faktycznie nadchodzi, czy nie. Szczęśliwie jest jeden wskaźnik, który zapowiada ten kryzys z prawie stuprocentową skutecznością. Jeżeli oprocentowanie włoskich obligacji 10-letnich będzie rosło, to będzie też rosło ryzyko kryzysu. Dlatego sugeruję – w interesie szerokich mas społecznych – aby ekonomiczne serwisy głównych dzienników telewizyjnych zaczynały się od podania oprocentowania włoskich obligacji z informacją, czy wzrosło, czy spadło, i jak daleko do 7 proc. Gazety też powinny codziennie podawać tę informację na pierwszej stronie. Wtedy będzie można mówić o skutecznej masowej edukacji finansowej realizowanej przez media. A edukacja jest bardzo potrzebna w czasach kryzysowych.
Trudność nie polega na wyborze inwestycji, tylko na wyczuciu, czy kryzys nadchodzi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz