n e v e r l a n d d

- ANTISOZIALISTISCHE ELEMENTE - *** TA MI OTO PRZYPADŁA KRAINA I CHCE BÓG, BYM W MILCZENIU TU ŻYŁ * ZA TEN GRZECH, ŻE WIDZIAŁEM KAINA ALE ZABIĆ NIE MIAŁEM GO SIŁ *** " DESPOTYZM przemawia dyskretnie, w ludzkim społeczeństwie każda rzecz ma dwoje imion. " ******************** Maria Dąbrowska 17-VI-1947r.: "UB, sądownictwo są całkowicie w ręku żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków"

Archiwum

POGODA

LOKALIZATOR

A K T U E L L






bezprawie.pl
"Polska" to kraj bezprawia

czwartek, listopada 17, 2011

Policja Rzplitej * Wspomnienie



"Spytaj policjanta,
On ci prawdę powie !!!
Spytaj policjanta
On ci wskaże drogę !!!" (1)


   Podstawowym zadaniem każdego państwa jest zapewnienie porządku i bezpieczeństwa publicznego na swoim terytorium. Jest to bezsporne, nawet czołowi przedstawiciele doktryny liberalizmu (jak A. Smith, czy F. A. von Hayek), domagający się daleko idącej redukcji ingerencji państwa w życie społeczne, podkreślali, że to właśnie ono musi zapewnić przestrzeganie porządku (państwo jako "stróż nocny"), jest to zatem dziedzina, której nie można "sprywatyzować". Podstawową zaś rolę przy wykonywaniu tej funkcji państwa pełni policja państwowa (organy bezpieczeństwa o różnych nazwach np.: milicja, straż miejska czy "strażnicy rewolucji" (2).

   W modelu idealnym, wzorcowym, policja powinna znajdować się niejako w tle - wykonywać swoje zadania, w sposób "nierzucający się w oczy". Zmiana roli policji następuje w ustrojach niedemokratycznych (totalitarnych, autorytarnych), gdzie zaczyna ona odgrywać rolę pierwszoplanową, jako główny instrument rządzących, służący do utrzymania władzy. Dochodzi wtedy do znacznego wzmocnienia pozycji policji, rozszerzenia się jej kompetencji. W Polsce międzywojennej doszło do znamiennej ewolucji policji od modelu pierwszego, do modelu drugiego.


Dumny reprezentant korpusu policji państwowej. Fotografia ze zbiorów Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie.
   Problem powołania organu państwowego do nadzorowania przestrzegania porządku prawnego powstał wraz z odrodzeniem się państwa polskiego w 1918 r., jednakże za formalną datę powstania policji państwowej uważało się przed wojną sierpień 1915 r. (dlatego też oficjalne obchody 10-lecia istnienia policji obchodzono w 1925 r.). Wtedy też w zajętej przez Niemców Warszawie powołano do życia Straż Obywatelską dla Miasta Stołecznego Warszawy. Jej zasięg ograniczał się, jak wskazuje sama nazwa tylko do terenu stolicy, w innych regionach i miastach istniały inne polskie formacje odpowiedzialne za bezpieczeństwo, powoływane do życia przez różne ośrodki i organizacje. Z takim stanem rzeczy, ziemie polskie wkroczyły w niepodległość w listopadzie 1918 r. Dr M. Mączyński (3) podaje przykład Lublina, gdzie we wskazanym wyżej czasie istniały: Milicja Ludowa, powołana do życia przez Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej (4), Milicja Miejska utworzona przez lubelski samorząd terytorialny, Straż Bezpieczeństwa Publicznego (związana z endecją) i Żandarmeria Krajowa (wojskowa). W burzliwym okresie końca wojny światowej, zapewnienie bezpieczeństwa było sprawą kluczową, w realizacji tego celu jednakże "przesadzono", tworząc wiele, bardzo różnych, niepowiązanych ze sobą, a czasami wręcz konkurencyjnych, organizacji (podobnie jak w Lublinie było na terenie całej RP).

   Konieczne stało się skończenie z tym chaosem organizacyjnym. 5 grudnia 1918 r. wydany został Dekret o organizacji Milicji Ludowej (nazwa ta była częścią szerszego procesu, który miał wywoływać społeczne przekonanie o "bliskim ludowi" charakterze ówczesnych władz, co miało osłabić poparcie społeczne dla bolszewików), który rozwiązywał wszystkie istniejące dotychczas służby i straże, powoływał zaś do życia nowy, rządowy organ odpowiedzialny za porządek i bezpieczeństwo, podlegający Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Struktura nowej jednostki przedstawiała się następująco: najniższym szczeblem organizacyjnym Milicji Ludowej miały być Komendy Powiatowe (zasięgiem odpowiadające co do zasady terenowi powiatu), wyżej stały Komendy Okręgowe (odpowiadające województwu), na jej czele zaś stała Komenda Główna (komendantem głównym mianowany został bliski współpracownik Naczelnika Państwa, kpt. Ignacy Boerner).

   9 stycznia 1919 r. w drodze dekretu utworzono Policję Komunalną. Miała ona wykonywać podobne funkcje jak Milicja Ludowa, tyle że na terenie miast. Była ona podporządkowana władzom samorządowym, jednakże "zwierzchni nadzór" (5) nad nią sprawował minister spraw wewnętrznych (poprzez Naczelną Inspekcję Policji Komunalnej). W styczniu 1919 r. mieliśmy zatem dwie równoległe struktury (działające jednak głównie na terenie dawnej kongresówki) odpowiedzialne za tą samą dziedzinę. To jednak nie wszystko, funkcjonowała także żandarmeria wojskowa, straż rzeczna i kolejowa oraz różne regionalne służby i straże, które dopiero stopniowo miały ulegać likwidacji.

   24 lipca 1919 r. Sejm RP uchwalił ustawę o Policji Państwowej (pierwotnie przewidywano dla niej nazwę "Straży Bezpieczeństwa", uległa ona jednak zmianie w toku prac sejmowych). Oznaczało to powstanie jednolitego dla całego kraju organu bezpieczeństwa publicznego. Likwidacji uległy Milicja Ludowa i Policja Komunalna, ich majątek zaś przejęła nowa formacja. To samo dotyczyło funkcjonariuszy obu służb, tyle że ich przejście do policji państwowej nie było automatyczne, lecz poprzedzone "weryfikacją" (6). Początkowo zasięg terytorialny policji obejmował tylko terytorium b. Królestwa Polskiego, w reszcie kraju istniały nadal regionalne organizacje. Unifikacja tej dziedziny trwała trzy następne lata (zakończyła się w 1922 r. po włączeniu do policji państwowej, policji Litwy Środkowej) i była procesem trudny, pracochłonnym i długotrwały, co nie dziwi, zważywszy na słabość i liczne problemy młodego państwa. Przejściowo, w okresie reorganizacji istniały odrębne Komendy Policji dla b. Galicji i Dzielnicy Pruskiej (na czele z komendantami policji), również struktura organizacyjna policji na tych ziemiach wyglądała inaczej niż w dawnym Królestwie. Duże zasługi w trudnym procesie unifikacji położył minister spraw wewnętrznych w rządach Paderewskiego i Skulskiego (a później Prezydent RP) S. Wojciechowski, który przy opracowywaniu struktury polskiej policji opierał się na wzorcach brytyjskich (7).

   Unifikacja nie oznaczała całkowitej jednolitości. Ze względu na postanowienia konstytucji marcowej przewidujące autonomię województwa śląskiego, powołano do życia odrębną dla tego województwa służbę odpowiedzialną za bezpieczeństwo. Policja Województwa Śląskiego z Komendą Główną w Katowicach, nie odbiegała jednak od swojej ogólnopolskiej odpowiedniczki, rozwiązania śląskiej ustawy o policji były wzorowane na ustawie z lipca 1919 r.
powrót do początku.

1. Komendant Główny Policji Państwowej.
Podlegał ministrowi spraw wewnętrznych, był mianowany przez Prezydenta RP, na wniosek tegoż ministra. Był on zwierzchnikiem służbowym i kierownikiem wszystkich funkcjonariuszy policji państwowej w kraju (8). Do jego kompetencji należało m.in.: wykonywanie czynności z zakresu organizacji, administracji, zaopatrzenia, uzbrojenia, wyszkolenia, nadzór nad wykonywaniem czynności służbowych przez wszystkich funkcjonariuszy policji państwowej, wydawanie przepisów, rozkazów, regulaminów służbowych itd.

Kolejni Komendanci Główni Policji Państwowej (w nawiasach okres wykonywania funkcji):
  -  W. Henszel (17 lipca 1919 r. - 20 kwietnia 1922 r.)
  -  Płk W. Hoszowski (20 kwietnia 1922 r. - 16 marca 1923 r.)
  -  Płk M. Beyer jako pełniący obowiązki (17 marca 1923 r. - 30 czerwca 1923 r.)
  -  M. Borzęcki (1 lipca 1923 r. - 5 listopada 1926 r)
  -  Płk J. Jagrym - Maleszewski (5 listopada 1926 r. - 24 styczeń 1935 r.)
  -  Gen. J. Kordian - Zamorski (24 styczeń 1935 r. - 1939 r.)

Jednostką za pomocą, której Komendant Główny wykonywał swoje funkcje była Komenda Główna.

Struktura organizacyjna Komendy Głównej (dalej KG) od jej powstania do maja 1921 r. wyglądała następująco - KG dzieliła się na cztery podstawowe jednostki organizacyjne, wydziały:

  a)  Wydział I tzw. Administracyjny -odpowiedzialny za szeroko pojętą biurokrację, sprawy administracyjne (kadry, sprawy personalne,        organizacja).
  b)  Wydział II tzw. Gospodarczy - odpowiedzialny za wykonanie budżetu i politykę finansową policji państwowej (księgowość,        zaopatrzenie, aprowizacja itd.).
  c)  Wydział III tzw. Wyszkolenie - odpowiedzialny za policyjne szkolnictwo zawodowe.
  d)  Wydział IV tzw. Rejestracyjno - karny - najważniejszy z punktu widzenia głównej sfery działalności policji. Odpowiadał za działania        na rzecz utrzymywania porządku i bezpieczeństwa publicznego w kraju, ściganie przestępstw, współprace z innymi organami        szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości.
       Wydział ten, najbardziej rozbudowany ze wszystkich czterech, dzielił się na następujące referaty:
    -    inwigilacyjno - informacyjny
    -    rozpoznawczy (te dwa referaty odpowiadały za penetrację i rozbijanie środowisk przestępczych)
    -    rejestracyjny
    -    instrukcyjny
    -    hodowli i tresury psów
    -    drukarni policyjnej

W okresie od maja 1921 r. do grudnia 1922 r. dotychczasową Komendę Główną włączono bezpośrednio w strukturę Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (jako jednego z departamentów). W grudniu 1922 r. z powrotem wyodrębniono Komendę Główną, nadając jej nieco inną strukturę.

  a)  Wydział I tzw. Ogólny - skupiający zadania istniejących wcześniej wydziałów I i III (biurokracja i wyszkolenie).
  b)  Wydział II tzw. Finansowo - gospodarczy - zadania zbliżone wydziału II sprzed 1921 r.
  c)  Wydział III tzw. Personalno - dyscyplinarny - czuwał nad kwestiami kadrowymi i egzekwowaniem odpowiedzialności dyscyplinarnej        funkcjonariuszy.
  d)  Wydział IV tzw. Rejestracyjno - pościgowy - odpowiednik dawnego wydziału rejestracyjno - karnego, wykonywał zadania z zakresu        rejestracji i ewidencji przestępstw, współdziałał przy ich wykrywaniu.
  e)  W 1924 r. powołano do życia Wydział V - o którym niżej w rozdziale o policji politycznej.
  f)  Poza strukturą wydziałów funkcjonowała jeszcze Inspekcja Komendy Głównej Policji Państwowej, sprawująca nadzór nad        prawidłowym wykonywaniem zadań przez funkcjonariuszy (czyli niejako "wydział wewnętrzny", kontrolny) i tzw. Samodzielny Referat Wojskowy.

Oprócz tego pod zwierzchnictwem Komendanta Głównego Policji Państwowej pozostawała redakcja "Gazety Policji Państwowej" i Główna Szkoła Policyjna.

Reorganizacja z 1922 r. nie była bynajmniej końcem reform strukturalnych w policji. W lipcu 1926 r. zmieniono strukturę Wydziału IV i jego nazwę na "Śledczo - pościgowy" (a później na "Centrala Służby Śledczej"). Od tej pory dzielił się on na referaty:
    -    ogólny
    -    polityczny ( "referat do spraw specjalnych")
    -    kryminalny
    -    od 1933 r. także rozpoznawczo - daktyloskopijny (daktyloskopia to dziedzina wiedzy zajmująca się badaniem śladów          pozostawianych przez powłoki skórne ciała np.: odcisków palców)
    -    od 1934 r. referat tzw. "policji kobiecej" (tym eufemizmem określano jednostkę odpowiedzialną za walkę z nierządem i          sutenerstwem)
    -    w 1936 r. struktura najważniejszego w KG wydziału ustaliła się na 7 referatów, a mianowicie:
           - ogólny,
           - kryminalny,
           - rozpoznawczy,
           - rejestracyjno - pościgowy,
           - "policji kobiecej",
           - techniki śledczej,
           - referat "spraw specjalnych".
         Potem powstał jeszcze osobny referat tresury psów.
         Oprócz tego w skład tego wydziału wchodziło:
           - Centralne Laboratorium Policji Państwowej,
           - Centrala do Walki z Fałszerstwem Pieniędzy,
           - Centrala ds. Zwalczania Nielegalnego Obrotu Narkotykami.
         Wydział IV miał również swój własny organ prasowy, a mianowicie periodyk "Gazeta Śledcza".

W tej samej reformie (z lipca 1926 r.) zlikwidowano dotychczasowy Wydział V KG, a w jego miejsce powołano nową jednostkę, o tym samym wprawdzie numerze, ale radykalnie różnym przedmiocie zainteresowania: Wydział V tzw. Dowodzenia Ogólnego, któremu jednocześnie podporządkowano wszystkie szkoły policyjne, zarówno dla oficerów, jak i szeregowych. Podlegała mu także Centralna Rezerwa Policji Państwowej (o czym mowa niżej), jednakże jedynym podmiotem władnym do dysponowaniem jednostkami tej rezerwy był minister spraw wewnętrznych.

2. Komendy Okręgowe Policji Państwowej (od grudnia 1924 r. przemianowane na Komendy Wojewódzkie)
Obejmowały swoim zasięgiem teren jednego województwa (za wyjątkiem Komendy Stołecznej, obejmującej teren Warszawy, będącej w II RP miastem wydzielonym, nie wchodzącym w skład żadnego województwa).
Poszczególne okręgi policji państwowej miały przyporządkowane numery:
    I - warszawski (obejmował województwo warszawskie, bez samej Warszawy)
   II - łódzki
  III - kielecki
  IV - lubelski
   V - białostocki
  VI - Miasta Stołecznego Warszawy
 VII - krakowski
VIII - lwowski
  IX - tarnopolski
   X - stanisławowski
  XI - poznański
 XII - pomorski
XIII - wołyński
XIV - poleski
 XV - nowogordzki
XVI - wileński
(województwo śląskie miało swoją odrębną policję - patrz wyżej)

W dużym uproszczeniu Komendy Okręgowe (Wojewódzkie) pełniły analogiczne funkcje jak Komenda Główna, tyle że na odpowiednio mniejszym obszarze. Posiadały one również zbliżone struktury organizacyjne, z oddziałami administracyjnymi i gospodarczymi. Komendanci okręgowi (wojewódzcy) byli powoływani przez ministra spraw wewnętrznych na wniosek komendanta głównego. Do zakresu kompetencji komendanta okręgowego należało wykonywanie zaleceń władz państwowych i samorządowych w województwie, organizacja ochrony bezpieczeństwa publicznego na "swoim terenie", nadzór nad podległymi mu funkcjonariuszami, zaopatrzenie, uzupełnienie, wyszkolenie funkcjonariuszy w jego okręgu.

3. Komendy Powiatowe Policji Państwowej
Obejmowały swym zasięgiem teren powiatu. O ile jednak Komendy Okręgowe istniały w każdym województwie, to ich powiatowe odpowiedniczki nie występowały w każdym powiecie. Ze względu na trudności finansowe państwa polskiego, dla powiatów o mniejszej gęstości zaludnienia tworzono jedną komendę powiatową dla dwóch bądź więcej jednostek samorządu terytorialnego tego typu. W tzw. powiatach miejskich (więcej na ich temat, patrz link do art. o administracji II RP) tworzono komendy miejskie (o identycznym charakterze jak powiatowe). Komendant powiatowy podlegał bezpośrednio okręgowemu (wojewódzkiemu). Zadania komendanta powiatowego (miejskiego) były analogiczne do tych powierzonych komendantowi okręgowemu (patrz wyżej), tyle że na niższym szczeblu. Podlegały mu komisariaty i posterunki policji państwowej na terenie jego powiatu.

4. Komisariaty Policji Państwowej
Ulokowane w większych miastach w powiecie, bądź w dzielnicach dużych miast (w przypadku Komend Miejskich).

5. Posterunki Policji Państwowej
Ulokowane w małych miastach, gminach, na większych dworcach kolejowych.

   W powyższej strukturze nie mieści się ważna formacja, jaką były jednostki rezerwowe policji państwowej. Bezpośredni bodziec do ich powstania dały wystąpienia niezadowolonych z polityki rządu robotników, które miały miejsce w Krakowie w listopadzie 1923 r., którym zwykłe jednostki policji nie potrafiły zaradzić i dla "uśmierzenia" niezadowolenia społecznego trzeba było użyć wojska. Oddziały Rezerwy Policji Państwowej były przeznaczone właśnie do tłumienia manifestacji, strajków, które wymknęły się spod kontroli, a także wystąpień o charakterze rewolucyjnym.
   Jednostki te posiadały całkowity ekwipunek polowy, miały charakter kompanii szkolnych, w których zasadniczo prowadzono normalne szkolenie niższych funkcjonariuszy, jednakże były zawsze gotowe do działania. Były nieliczne, występowały w sile kompanii w niektórych województwa, w razie potrzeby mogły być jednak użyte w dowolnym miejscu (9).
   W latach 20-tych zainteresowanie władz oddziałami rezerwowymi stopniowo osłabło. Swój renesans przeżyły one znowu w czasie Wielkiego Kryzysu Gospodarczego. Liczne w tym okresu wystąpienia społeczne, wywołane coraz bardziej pogarszającymi się warunkami życia, przerastały możliwości policji państwowej. W wrześniu 1932 r. na mocy zarządzenia ministra spraw wewnętrznych płk B. Pierackiego, zreorganizowano oddziały rezerwowe, tworząc Rezerwę Szeregowych przy Komendzie Głównej Policji Państwowej (później Centralna Rezerwa). Podobnie jak wcześniejsze oddziały tego typu, jej użycie pozostawało w wyłącznej dyspozycji ministra spraw wewnętrznych, jej siedzibą był Żyrardów.

   Jednostki rezerwy złożone były z tzw. funkcjonariuszy kontraktowych, którzy nie byli "pełnoprawnymi" pracownikami policji (była to niejako służba przejściowa, szkolenie dla kandydatów na policjantów). Wypłacano im niższe wynagrodzenie (ale otrzymywali wyżywanie), byli skoszarowani, w każdej chwili musieli być gotowi do akcji. Początkowo było pięć kompani rezerwowych, potem powstawały kolejne. W 1938 r. powołano do życia także szwadrony konnej Rezerwy Policji Państwowej (gdyż oddziały konne okazały się skuteczniejsze w rozpędzaniu wystąpień i demonstracji). W praktyce rezerwa została wykorzystana m.in. w "uspokajaniu" chłopów biorących udział w strajkach, górników protestujących na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim, włókniarzy w Łodzi i okolicach, robotników krakowskich fabryk itd. (o tych wydarzeniach więcej w innym miejscu).

Schemat organizacyjny policji państwowej po reorganizacji z lipca 1926 r. (ze szczególnym uwzględnieniem pionu śledczego).

Nie tylko polska międzywojenna policja państwowa, ale każdy organ publiczny odpowiedzialny za utrzymywanie porządku i bezpieczeństwa w państwie pełni dwie podstawowe funkcje:
  a)  prewencyjną - polegającą na zapobieganiu naruszeniom prawa. To działania uprzednie, mające na celu nie dopuszczenie do         popełnienia przestępstwa.
  b)  represyjna - polegająca na podjęciu działań zmierzających do wykrycia sprawców już popełnionego przestępstwa oraz ich ujęciu w         celu zastosowania wobec nich represji (ujemnych konsekwencji: pozbawienia wolności, grzywny itd.)

Poza tym policja pełni również funkcje procesowe, tzn. poszukuje, ujawnia i utrwala dowody (odciski palców, ślady mechanoskopijne, traseologiczne itd.) i dokonuje innych czynności procesowych, niezbędnych dla prawidłowego przebiegu postępowania sądowego.

W ramach wykonywania powyższych funkcji funkcjonariusze policji państwowej II RP byli podporządkowani trzem różnym kategoriom podmiotów, w zależności o rodzaju sprawy, którą prowadzili:
  a)  w zakresie organizacji, zaopatrzenia, wyszkolenie itp. poszczególni funkcjonariusze byli podporządkowani zwierzchnikom policyjnym,        poczynając od swojego bezpośredniego przełożonego, poprzez komendantów powiatowych, okręgowych i wreszcie komendanta        głównego. Zatem o tym jakie mundury będą nosić policjanci, kiedy i gdzie będą odbywać szkolenie, kto awansuje, a kto dostanie        podwyżkę, decydował sam aparat policyjny z komendantem głównym na czele.
  b)  w zakresie utrzymywania bezpieczeństwa i porządku oraz czynności wykonawczych władzy państwowej, funkcjonariusze policji byli        podporządkowani organom administracji ogólnej (czyli np.: wojewodom, starostom). Czyli w przypadku np.: zabezpieczania        przebiegu zgromadzenia publicznego, komendant powiatowy policji był zobowiązany wypełniać polecenia starosty.
  c)  w zakresie zaś wykonywania czynności procesowych (w ramach dochodzenia, śledztwa) funkcjonariusze policji podlegali właściwym        organom procesowym (sędziowie, prokuratorzy).

Policja państwowa była organizacją zhierarchizowaną, opartą na wzorcach wojskowych. Co do zasady jej funkcjonariusze działali umundurowani, mieli, w zakresie wykonywania swoich zadań, prawo do posługiwania się środkami przymusu bezpośredniego i bronią. Gdy jednostki policji nie były w stanie zapewnić ochrony bezpieczeństwa i spokoju publicznego, do zadań tych mogło być użyte wojsko, zwłaszcza gdy chodziło o tłumienie zbiorowych aktów gwałtu lub zbrojnych wystąpień przeciwko państwu, bezpieczeństwu życiu lub mienia obywateli (10). Związek między policją a wojskiem działał też w drugą stronę. Zgodnie z rozporządzeniem o policji państwowej z 1928 r. w razie mobilizacji policja państwowa stawała się z mocy prawa częścią polskich sił zbrojnych (11).

O bliskich związkach policji państwowej z wojskiem świadczy też to, że wielu jej funkcjonariuszu trafiło do niej z sił zbrojnych. Proces ten nasilił się szczególnie po 1926 r., gdy władzę objęła, opierająca się przede wszystkim na armii, sanacja. Wielu wysokich oficerów policji posiadało również wysoki stopień wojskowy, jak chociażby gen. Ignacy Kordian - Zamorski, "przetransferowany" z wojska do policji w 1935 roku.

Obowiązki funkcjonariuszy policji państwowej były definiowane następująco:
    -    wierność wobec Rzeczpospolitej
    -    posłuszeństwo wobec przełożonych
    -    poszanowanie prawa
    -    gorliwość sumienność, bezstronność w wykonywaniu obowiązków.

Na uwagę zasługuje doprecyzowanie powyższych obowiązków zawarte w podręczniku dla policjantów. Wg niego policjant "winien uważać się za sługę oraz opiekuna publiczności i traktować wszystkich szanujących prawa obywateli, bez względu na ich stanowisko społeczne i wyznanie, równomiernie i z bezwzględną uprzejmością " (12).
powrót do początku.



W policji państwowej zatrudnione były dwie kategorie osób:
  a)  funkcjonariusze policji
  b)  urzędnicy i personel pomocniczy (dozorcy, kierowcy, sprzątaczki itd.)

Liczebność funkcjonariuszy i innych pracowników policji w różnych okresach funkcjonowania Policji Państwowej (w zaokrągleniu):

Rok
Liczba funkcjonariuszy
Liczba urzędników i pracowników pomocniczych
1922
33 tys. osób
brak danych
1923
49 tys. osób
brak danych
1924
44 tys. osób
brak danych
1926
37 tys. osób
1,2 tys. osób
1930
33 tys. osób
1,1 tys. osób
1933
31 tys. osób
1 tys. osób
1938
32 tys. osób
1 tys. osób


Jak widać z powyższych danych największa liczba funkcjonariuszy pracowała w policji w 1923 r. Był to zatem okres zaraz po zakończeniu unifikacji aparatu policyjnego w Polsce (patrz wyżej), potem następowała stopniowa reorganizacja tej formacji, co skutkowało ograniczeniem liczby zatrudnionych. Bardziej radykalny spadek liczby funkcjonariuszy nastąpił w okresie Wielkiego Kryzysu Gospodarczego, co związane było z ogólną polityką zaciskania pasa, oszczędności budżetowych. Po jego zakończeniu (co w Polsce notuje się od roku 1935) nastąpił stopniowy, acz niewielki wzrost liczby zatrudnionych. Warto zauważyć, że po maju 1926 r. nie doszło do zwiększenia liczebności policji, a wręcz przeciwnie jej spadek, co jest o tyle ciekawe, że w ustrojach niedemokratycznych z reguły zwiększa się liczbę pracowników wszelkich organów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.
Co ciekawe, obecnie liczebność policji w Polsce wynosi ok. 100 tys. funkcjonariuszy (13), choć terytorium państwa od czasów II RP zmniejszyło się, a liczba ludności wzrosła z 35 mln w 1939 r. do 38,5 mln w 2008 r. (tymczasem liczba policjantów potroiła się).

W 1930 r. jeden funkcjonariusz policji państwowej przypadał na ok. 800 mieszkańców (14).

Przy naborze do policji państwowej stosowano dość surowe wymagania. Rozporządzenie Prezydenta z 1928 r. zawierało następujące warunki, które musiał spełnić każdy, kto chciał przywdziać mundur policjanta:
    -    posiadanie obywatelstwa polskiego,
    -    "nieskazitelna przeszłość" - wymóg ten należało zapewne łączyć z warunkiem aby przeciwko kandydatowi nie toczyło się          postępowanie karne o przestępstwo ścigane z urzędu. Co ciekawe osoba już karana mogła zostać funkcjonariuszem, ale tylko po          uzyskania zgody ministra spraw wewnętrznych,
    -    wiek w granicach 21 - 35 lat,
    -    "odpowiednie uzdolnienie fizyczne" - oceniane przez komisję rekrutacyjną,
    -    zdolność do czynności prawnych - czyli zdolność do nawiązywania, zmiany i rozwiązywania stosunku prawnego mocą własnego          oświadczenia woli (w uproszczeniu - osoba nie mogła być ubezwłasnowolniona),
    -    biegła znajomość języka polskiego,
    -    wykształcenie ogólne w zakresie co najmniej 4 klas szkoły powszechnej (czyli podstawowej),
    -    kandydaci na oficerów musieli posiadać co najmniej wykształcenie średnie ogólnokształcące (wtedy gimnazjum bądź liceum), lub          zawodowe, tudzież nominację oficerską w wojsku polskim.

Dodatkowym wymogiem był obowiązek wcześniejszego odbycia służby wojskowej. Szeregowi funkcjonariusze zaczynali od stopnia szeregowego, oficerowie co do zasady od aspiranta. Wyrazem silnych związków między policją a wojskiem, była zasada zgodnie z którą oficer przechodzący armii do policji nie mógł otrzymać niższego stopnia niż miał wcześniej w wojsku.

Do policji mogły być także przyjęte kobiety (nie dotyczył ich wymóg odbycia służby wojskowej).

Szkolenie adeptów "sztuki policyjne" odbywało się w szkołach podoficerskich, mieszczących się w Żyrardowie, Piaskach (okolice Sosnowca) i Mostach Wielkich (obecnie miejscowość ta położona jest w granicach Ukrainy). Siedziba szkoły oficerskiej (Główna Szkoła Policyjna) znajdowała się w Warszawie. Szkolenie policjantów odbywało się również (była o tym mowa wyżej) w jednostkach rezerwy policji państwowej. powrót do początku.

Stopień w policji państwowej
Odpowiednik w wojsku polskim
Generalny Inspektor
Generał dywizji lub Generał brygady
Nadinspektor
Brak odpowiednika
Inspektor
Pułkownik
Podinspektor
Major
Nadkomisarz
Brak odpowiednika
Komisarz
Kapitan
Podkomisarz
Porucznik
Aspirant
Podporucznik
Starszy przodownik
Starszy sierżant
Przodownik
Sierżant
Starszy posterunkowy
Plutonowy
Posterunkowy
Kapral


Funkcjonariusze w stopniu od posterunkowego do starszego przodownika byli szeregowymi policji państwowej, od aspiranta w górę zaś oficerami. powrót do początku.



Funkcjonariusze policji państwowej, jako członkowie formacji wzorowanej na wojsku, musieli posiadać odpowiedni uniform. Zgodnie z przepisami składał się nań:
    -    czapka okrągła z długim okutym daszkiem (w zimie tzw. czapka narciarska),
    -    kurtka typu wojskowego zapinana pod szyję z chabrowymi patkami na kołnierzu oraz z oznaczeniami szarż policyjnych i          naszywkami,
    -    spodnie bryczesy,
    -    buty oficerki,
    -    płaszcz sukienny bądź peleryna nieprzemakalna z kapturem,
    -    do tego pas skórzany.
Całość w kolorze ciemnogranatowym (16).

Na uzbrojenie tej formacji składało się:
    -    karabin Mannlicher wz. 95 (kal. 8 mm)
    -    rewolwer Nagant wz. 30 (kal. 7,62 mm)
    -    pistolet Suomi (kal. 9 mm)
    -    także inne rodzaje broni, pozostałe jeszcze po formacjach zaborczych.
powrót do początku.



Szczególną uwagę należy poświęcić pionowi śledczemu policji państwowej, do którego należała najważniejsza z funkcji tej formacji, czyli zwalczanie przestępczości. Za koordynację i nadzór tego rodzaju działalności odpowiadał wydział IV KG (patrz wyżej), zaś przy Komendach Okręgowych powołano do życia Okręgowe Urzędy Policyjno - śledcze (od 1922 r. Okręgowe Urzędy Śledcze), odpowiedzialne za prowadzenie czynności dochodzeniowo-śledczych pod kierunkiem sądów i prokuratury. Szef powyższego urzędu pełnił z reguły funkcję zastępcy komendanta okręgowego policji (co podkreślało rangę tej instytucji). Urzędy te istniały tylko przy Komendach Okręgowych, nie było ich na niższych szczeblach (powiaty itd.). W 1924 r. zlikwidowano Okręgowe Urzędy Śledcze, a w ich miejsce utworzono "referaty kryminalne", działające w każdej Komendzie Okręgowej.

Taka struktura organizacyjna nie utrzymała się jednak długo. W lipcu 1926 r., drogą rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych, dokonano bardzo poważnej reorganizacji pionu śledczego. Zmiany dotknęły wszystkie szczeble organizacyjne policji, od Komendy Głównej poczynając, gdzie jednak nadal za pion śledczy odpowiadał Wydział IV. Za naczelne zadania tej jednostki uznano:
    -    ogólnopaństwowa rejestracja przestępstw i przestępców
    -    organizacja i kierowanie działaniami zmierzającymi do zwalczania przestępczości (od politycznej jak zdrady stanu, do pospolitej          jak kradzieże czy rozboje) w skali całego kraju.
    -    nadzorowanie policji śledczej w całym kraju
    -    wydawanie instrukcji śledczych dla jednostek śledczych na niższym szczeblu.

Nadto powołano do życia Urzędy Śledcze, działające przy Komendach Wojewódzkich, które podlegały bezpośrednio pod Wydział IV KG i wydziały bezpieczeństwa Urzędów Wojewódzkich. Naczelnicy tych urzędów, tak jak przed 1924 r. byli jednocześnie zastępcami komendantów wojewódzkich. Urzędy Śledcze dzieliły się na dwa działy: polityczny (o czym niżej) i kryminalny, których szefowie byli zastępcami naczelnika urzędu. Jednostki te nie zajmował się bezpośrednio prowadzeniem konkretnych śledztw, ale koordynowały i nadzorowały ich przebieg. Sprawowały także nadzór nad ogólnym funkcjonowaniem służby śledczej w województwie.

W Komendach Powiatowych/Miejskich na mocy tego samego rozporządzenia powołano "wydziały śledcze", na których spoczywał główny ciężar prowadzenia śledztw we współpracy i pod kontrolą sądów i prokuratury. W praktyce utworzono wydziały śledcze tylko w niektórych Komendach Powiatowych (32 na terenie całego kraju) i w 9 Komendach Miejskich w największych polskich miastach. Spowodowane to było głównie koniecznością racjonalizacji wysiłków i nakładów, wymuszoną przez skromne środki jakimi dysponowała policja. Oprócz tego w ramach pionu śledczego powoływano specjalne oddziały do walki np.: z ukraińskimi nacjonalistami, komunistami, czy brygady "policji kobiecej" w dużych miastach (do walki z nierządem).
Taka struktura pionu śledczego policji utrzymała się aż do 1939 r.

Jeśli chodzi o wykrywalność przestępstw (podstawowy wskaźnik skuteczności policji), to należy uznać, że była ona "raczej wysoka", co przyznawano nawet w czasach, gdy raczej niechętnie odnoszono się do osiągnięć II RP (17). Również w Międzynarodowej Komisji Policji Kryminalnej ("Interpol") polska policja była oceniania bardzo wysoko, jako "organ fachowy i sprawnie kierowany" (18).
powrót do początku.

Pion polityczny w policji państwowej II RP, istniał niemalże od jej powstania (nie był zatem wytworem sanacji). Pierwszą jednostką odpowiedzialną za tą formę działalności był tzw. Inspektorat DP ("Defensywy Politycznej", tak bowiem eufemistycznie określano działania o charakterze politycznym, stąd też skrót "Defa") w Komendzie Głównej. "W terenie" działał on przez funkcjonariuszy policji śledczej, gdyż nie posiadała własnych jednostek niższego rzędu.

Inspektorat przekształcony został następnie w Wydział IVD (będący częścią Wydziału IV KG), podlegający bezpośrednio komendantowi głównemu. W poszczególnych Okręgowych Urzędach Śledczych powołano tzw. Ekspozytury IVD (podporządkowane Wydziałowi IVD w KG), najniższym zaś szczeblem tej struktury były tzw. "agentury" rozlokowane w powiatach. Głównym przedmiotem zainteresowania tych jednostek były osoby i organizacje: "podejrzane politycznie oraz ruchy polityczno - społeczne o charakterze antypaństwowym i wywrotowym" (19), a także szpiegostwo. Należy pamiętać, że okres kiedy tworzono powyższe struktury, początek lat 20-tych, to czas walki o utrzymanie państwowości polskiej (przede wszystkim z Rosją Radziecką, silnie wspieraną przez miejscowych bolszewików (20)).

Formacja powyższa działała w sposób tajny, jej funkcjonariusze byli nieumundurowani, zajmowali się głównie inwigilacją i śledzeniem określonych wyżej środowisk, czynności wykonawcze (np.: aresztowania) należały głównie do "mundurowych", policjantów policji śledczej. Ekspozytury IV D składały się z 3 referatów:
    -    informacyjno - sprawozdawczy,
    -    rejestracyjno - śledczy,
    -    administracyjno - prawny.

Dwa pierwsze nie istniały w społecznej świadomości, ich siedziby były tajne. Do nich należało prowadzenie działań inwigilacyjnych, jednakże oficjalnie śledztwa w sprawach politycznych prowadził referat administracyjno - prawny. Obsada Ekspozytury IV D składała się z: naczelnika, jego zastępcy, sekretarza, urzędników kancelaryjnych i funkcjonariuszy "służby zewnętrznej" (wywiadowców), współpracujących z konfidentami. Ci ostatni działali niejawnie w środowiskach interesujących pion polityczny, pobierali wynagrodzenie od policji (21).
W 1923 r. zlikwidowano Wydział IV D i jego ekspozytury, próbując podporządkować pion polityczny organom administracji publicznej (wojewodom, starostom). Powołano wtedy tzw. Służbę Informacyjną, funkcjonującą w ramach administracji rządowej. Próba ta jednak okazała się całkowicie nieudana, co spowodowało powrót policji politycznej do struktur policyjnych. W kwietniu 1924 r. rozporządzeniem ministra spraw wewnętrznych powołano do życia Wydział V KG, odpowiedzialny właśnie za policję polityczną.
Składał się z następujących działów:
    -    organizacyjno - personalnego
    -    inspekcyjnego
    -    ogólnoinformacyjnego
    -    przestępczości, w jego obrębie wyróżniona zaś referaty odpowiadające za poszczególne "obszary zagrożenia":
          a)  komunistyczno - wywrotowy
          b)  ukraiński
          c)  rosyjski
          d)  białorusko - litewski
          e)  niemiecki
          f)  żydowski
          g)  czeski
          h)  zawodowy
          i)  prasowy
          j)  związków i organizacji legalnych
          k)  sekt religijnych

Przy Komendach Okręgowych powstały wtedy Okręgowe Urzędy Policji Politycznej, zaś w powiatach i powiatach miejskich ekspozytury (oddziały) tych urzędów. Cała ta struktura była utajniona, pracownicy pionu politycznego zaś oficjalnie należeli do służby śledczej.

W lipcu 1926 r. doszło do kolejnej reorganizacji - zlikwidowano Wydział V KG, i Okręgowe Urzędy Policji Politycznej oraz ich ekspozytury. Ich dotychczasowe kompetencje rozdzielono pomiędzy Wydział IV KG, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i wojewodów. Należy tu zwrócić uwagę na to, że formalnej likwidacji pionu politycznego dokonała sanacja, której (jako formacji dążącej do rozszerzenia kontroli nad życiem publicznym) policja polityczna mogła być ze wszech miar przydatna. Likwidację odrębnego pionu policji politycznej, uzasadnia się to tym, że po 1924 r. miała ona zbyt dużą autonomię w stosunku do "ogólnej" (22). Nowej władzy mogło też chodzić o to, aby przez takie posunięcie pozbyć się z tego ważnego obszaru, wrogich jej, bądź "niepewnych" funkcjonariuszy.
Po 1926 r. za sprawy polityczne odpowiadał nowo powołany "referat do spraw specjalnych" Wydziału IV KG. Jego podstawowym zadaniem była koordynacja i nadzór nad działaniami policji w zakresie zwalczania ruchów "antypaństwowych i wywrotowych". Działania bezpośrednio zwalczające te ruchy prowadziły Urzędy Śledcze, referat ds. specjalnych tylko je koordynował, mógł jednak w "szczególnie ważnych" sytuacjach przejąć bezpośrednie kierownictwo nad daną sprawą. Referat ten zajmował się także ewidencjonowaniem i rejestrowaniem przestępstw politycznych, gromadzeniem danych na temat organizacji i poszczególnych osób (kartoteki), wydawaniem "Poufnego Przeglądu Inwigilacyjnego" itd. Na niższych szczeblach za sprawy polityczne odpowiadały, jak to było powiedziane już wyżej, Urzędy Śledcze. Nastąpiło zatem połączenie policji śledczej z polityczną. Taka struktura utrzymała się do końca istnienia II RP.

Należy podkreślić dużą skuteczność działań w zakresie policji politycznej w okresie sprawowania władzy przez obóz J. Piłsudskiego. Przeprowadziła ona liczne aresztowania wśród ukraińskich nacjonalistów, polskiej skrajnej prawicy spod znaku Obozu Narodowo - Radykalnego czy komunistów (np.: na skutek jej działania wielu przywódców powojennej Polski, przed wojną było "pensjonariuszami" zakładów karnych, dotyczy to m.in.: W. Gomułki, B. Bieruta czy E. Ochaba). O wzrastającej aktywności policji politycznej świadczą też liczby. W 1924 r. za przestępstwa przeciwko państwu (główny przedmiot zainteresowania pionu politycznego policji) skazano 294 osoby, w roku 1937 już 3755 osób (23) (a każde skazanie musiało być poprzedzone wykryciem sprawcy przez policję).

Na uwagę zasługuje także kwestia stosunków pomiędzy pionem politycznym policji państwowej, a Oddziałem II Sztabu Generalnego (potem Głównego), gdyż obie te formacje odpowiadały za kontrwywiad (zwalczanie szpiegostwa). W 1922 r. wydany został ściśle tajny okólnik ministra spraw wewnętrznych, który rozdzielał kompetencje tych dwóch jednostek - zgodnie z nim Oddział II miał zajmować się tylko tymi zagadnieniami w dziedzinie zwalczania szpiegostwa, które były bezpośrednio związane z wojskiem. Pomimo tych uzgodnień w latach 1924 - 26 dochodziło do ciągłych sporów kompetencyjnych między tymi służbami. Po zamachu majowym całość spraw kontrwywiadowczych powierzono wojsku. W 1934 r. zostało zaś wydane rozporządzenie Prezydenta RP o niektórych przestępstwach przeciwko bezpieczeństwu państwa, które zobowiązywało policję do ścisłego współdziałania z Oddziałem II Sztabu Głównego w sprawach o charakterze szpiegowskim.
powrót do początku.

Na zakończenie kilku uwag wymagają procesy, jakie zaszły w policji państwowej po 1926 r. Głównym postulatem marszałka Piłsudskiego, zarówno przed, jak i po maju, było wzmocnienie państwa, poprzez m.in. wzmocnienie autorytetu aparatu władzy. Realizacja tego zamierzenia niejako siłą rzeczy musiała doprowadzić do zwiększenia kompetencji, zakresu zadań i nakładów na policję państwową jako główny organ odpowiedzialny za bezpieczeństwo "na froncie wewnętrznym", a co za tym idzie, musiało to spowodować ogólne umocnienie się pozycji tej formacji. Były to nie tylko spodziewane, ale wręcz oczekiwane przez funkcjonariuszy policji24. Osoby te z reguły oczekiwały w związku z tym, również poprawy swojego losu materialnego, który w borykającej się z liczny problemami gospodarczymi i innymi, pilniejszymi wydatkami, "przedmajowej" Rzeczpospolitej, nie był zbyt świetlany.

Zamach majowy nie przyniósł od razu dużych zmian personalnych w policji państwowej, początkowo ograniczyły się one tylko do najwyższych stanowisk - w listopadzie 1926 r. na stanowisku komendanta głównego Michała Borzęckiego zastąpił wywodzący się z armii płk szwolażerów Janusz Jagrym - Maleszewski. "Czystki" (choć bynajmniej nie w stalinowskim tego słowa znaczeniu) rozpoczęły się dopiero w 1927 r. wymieniono 13 z 17 komendantów wojewódzkich i około połowy komendantów powiatowych.

W Policji dochodziło również do zmian różnego rodzaju. Władze sanacyjne wykazały się większą dbałością o wyszkolenie i wyposażenie policjantów. Wprowadzono system permanentnego doszkalania i rotacji funkcjonariuszy (byli np.: przenoszeni z pracy śledczej do ogólnej, z dużych miast do mniejszych i z powrotem, tak aby mogli poznać i jednocześnie zdobyć doświadczenie w różnych warunkach). Szkolenia obejmowały również zapoznawanie się z nowymi metodami śledczymi, technikami ujawniania dowodów (daktyloskopia itd.). Poprawiono również wyposażenie policji w środki i urządzenia niezbędne dla poprawnego wykonywania jej funkcji (broń, specjalistyczne laboratoria, psy policyjne itd.). Nie bez znaczenia pozostało także polepszenie sytuacji materialnej funkcjonariuszy (wynagrodzeń), choć nadal pozostawało ono dalekie od oczekiwań. Warto również podkreślić odciążenie policji od zadań, łączących się z wykonywaniem wielu drobnych, acz uciążliwych i czasochłonnych czynności (jak utrzymywanie porządków na placach i targach, doprowadzanie "niepokornych" petentów do urzędów administracji publicznej itp.), co pozwalało jej skoncentrować się na głównym obszarze działalności.

Trafne okazały się nadzieje na zwiększenie możliwości działania policji. Nastąpiło bowiem "rozszerzenie zakresu zadań przypisanych policji państwowej, głównie z zakresu ochrony bezpieczeństwa publicznego, zgodnie z wymaganiami podyktowanymi przez dokonujące się w państwie przemiany polityczne i ustrojowe"25. Z czasem przybierało to coraz większy zasięg, w 1934 r. po zamordowaniu przez ukraińskich nacjonalistów zwierzchnika policji państwowej, ministra spraw wewnętrznych płk B. Pierackiego, Prezydent RP wydał rozporządzenie, na mocy którego osoby "zagrażające bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu" miały być umieszczane w obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Teoretycznie decydujący głos w sprawie umieszczenia danej osoby w tym obozie miał sędzia śledczy, jednak w praktyce rozstrzygali o tym funkcjonariusze policji i urzędnicy administracji ogólnej (26). Zatem kompetencje policji państwowej zostały rozszerzone na obszar tradycyjnie zastrzeżony dla władzy sądowniczej.
Zwiększyło się również zapotrzebowanie na "usługi" świadczone przez policję państwową. Brała ona udział w zwalczaniu akcji organizowanych przez ukraińskich terrorystów na kresach, chłopskich strajków w latach 30., czy komunistów (o tym bardziej szczegółowo przy innym miejscu). Nie można jednak zapominać, że tego rodzaju działania policja musiała podejmować także przed 1926 r. (wspomniane już wyżej zajścia w Krakowie w 1923 r., walki z Ukraińcami i sowieckimi dywersantami na początku lat 20.), tyle że w okresie rządów sanacji dochodziło do tego częściej.

W tym kontekście warto zająć się problemem apolityczności międzywojennej policji. Zgodnie z przepisami regulującymi jej działalność powinna być ona jednostką całkowicie obojętną pod względem politycznym (np.: funkcjonariusze nie mogli być członkami stowarzyszeń i stronnictw politycznych, nie mogli również uczestniczyć w demonstracjach, wiecach itd. o takim charakterze bez zgody przełożonych). Jak jednak ta "zadekretowana" apolityczność miała się do rzeczywistości (w szczególności w okresie rządów sanacji)? Wg cytowanego już dr M. Maczyńskiego (27) Komenda Główna policji państwowej zarówno w okresie przed jak i po maju 1926 r. starała się trzymać daleko od bieżącej walki politycznej.
Przejawem tego miał być m.in. to że prowadziła inwigilację (śledzenie, zbieranie materiałów itd.) wszystkich partii politycznych niezależnie od prezentowanej przez nie ideologii, a wiec nie tylko partie opozycyjne, ale też prorządowe (jak BBWR) (28).
Należy jednak podkreślić, że zgodnie z prawem policja państwowa była zobowiązana do wykonywania poleceń administracji publicznej (po 1926 r. kontrolowanej przez piłsudczyków), co powodowało, że musiała brać udział w zwalczaniu "przestępczości" politycznej, czyli przede wszystkim nielegalnych organizacji politycznych (komuniści, ukraińscy i polscy nacjonaliści itd.). Jak już zaznaczyłem wyżej policja uczestniczyła także w tłumieniu objawów niezadowolenia społecznego (strajki, manifestacje). We wszystkich tych działaniach policja wykazywała się dużą aktywnością i zdecydowaniem (29).

Można bronić tezy, iż polska policja państwowa znalazła się w sytuacji podobnej do niemieckich sił zbrojnych okresu międzywojennego. "Ojciec" Reichswehry (30) gen. H. von Seeckta, próbował zorganizować ją jako formację apolityczną, nie ingerującą, "nie mieszającą się" w życie polityczne. W późniejszym okresie dyktatury i wojny wojsko (wtedy już pod nazwą Wehrmacht) realizowało zadania powierzone mu przez władze (zadania o charakterze politycznym, jak np.: osławiony rozkaz Kommissarbefehl (31)).
Podobne zjawisko (chociaż na pewno nie tak drastyczne w skutkach) zaszło w przypadku polskiej policji państwowej. Założona przez prawo apolityczność w rzeczywistości ustąpiła konieczności podporządkowania się rozkazom władz politycznych.
powrót do początku.


Następcą policji państwowej była tzw. "granatowa policja" (czyli złożona z Polaków formacja współodpowiedzialna za utrzymywanie porządku na terenie Generalnego Gubernatorstwa, podporządkowana Niemcom), omówienie jej jednak wykracza poza zakres przedmiotowy tego serwisu.


Źródła:
Podstawową pozycją, jaka posłużyła mi do opracowania tego artykułu, była książka dr Marka Mączyńskiego z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego UJ pt. "Policja Państwowa II Rzeczpospolitej. Organizacyjno prawne podstawy funkcjonowania", Wyższa Szkoła Biznesu National Loius University, Kraków 1997. Osoby zainteresowane historią tej szlachetnej instytucji, odsyłam właśnie do niej.
Pozostała literatura:
1. J. Bardach, B. Leśniodorski, M. Pietrzak "Historia państwa i prawa polskiego" wyd. PWN, Warszawa 2004.
2. S. Włodyka w: F. Ryszka (red.) "Historia Państwa i prawa Polski" 1918-1939 cz. 2, Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1986.
3. D. Malec, J. Malec "Historia administracji i myśli administracyjnej" Wyd. UJ, Kraków 2003.



Dziękujemy kierownictwu Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie za udostępnienie i wyrażenienie zgody na publikację zdjęć zamieszczonych w tym opracowaniu.


* * * * * * * * * *
Przypisy:
1.Nieco tylko przekształcone słowa piosenki "Spytaj milicjanta" zespołu Dezerter.

2.Tego typu formacja występuje obecnie w Iranie.

3.M. Mączyński "Policja Państwowa II Rzeczpospolitej. Organizacyjno prawne podstawy funkcjonowania", Wyższa Szkoła Biznesu National Loius University, Kraków 1997, s. 15.

4.Więcej na ten temat patrz - link do artykułu "Jaka Polska"")

5.M. Mączyński "Policja Państwowa II Rzeczpospolitej. Organizacyjno prawne podstawy funkcjonowania", Wyższa Szkoła Biznesu National Loius University, Kraków 1997, s. 20.

6.tamże, s. 22.

7.P. Wieczorkiewicz w "Kto rządził Polską" wyd. Świat Książki, Warszawa 2007 s. 644.

8.M. Mączyński "Policja ...", s. 45.

9.tamże, s. 94.

10.J. Bardach, B. Leśniodorski, M. Pietrzak "Historia państwa i prawa polskiego" wyd. PWN, Warszawa 2004 r. s.524.

11.M. Mączyński "Policja ...", s. 130.

12."Podręcznik dla policji państwowej" cytowane za: M. Mączyński "Policja ..." s. 182.

13.Za wikipedia, hasło policja (http://pl.wikipedia.org/wiki/Policja)

14.J. Bardach, B. Leśniodorski, M. Pietrzak "Historia państwa i prawa polskiego", s. 523.

15.M. Mączyński "Policja ...", s. 133.

16.tamże "Policja ...", s. 183.

17.F. Ryszka (red.) "Historia Państwa i prawa Polski" 1918-1939 cz. 2, Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1986, s. 94. Książka ta zgodnie z duchem ówczesnych czasów pełna jest krytycyzmu wobec Polski przedwojennej.

18.M. Mączyński "Policja ...", s. 257.

19.tamże "Policja ...", s. 55.

20.Należy przypomnieć, że Komunistyczna Partia Polski, główny przedmiot zainteresowania Wydziału IV D, nie przebierał w środkach w walce z państwem - wystarczy przypomnieć zamach dokonany przez tzw. "wojskówkę" w warszawskiej Cytadeli.

21.M. Mączyński "Policja ...", s. 55.

22.tamże s. 60.

23.S. Włodyka w: F. Ryszka (red.) "Historia Państwa i prawa Polski" 1918-1939 cz. 2, Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1986, s. 104.

24.tak M. Mączyński "Policja ...", s. 72.

25.M. Mączyński "Policja ...", s. 74.

26.J. Bardach, B. Leśniodorski, M. Pietrzak "Historia państwa i prawa polskiego", s.524.

27.M. Mączyński "Policja ...", s. 188.

28.tamże, s. 188.

29.tamże, s. 257 i 259.

30.Siły zbrojne Republiki Weimarskiej.

31.W największym uproszczeniu nakazywał on natychmiastowe rozstrzeliwanie pojmanych radzieckich komisarzy politycznych przez jednostki Wehrmachtu, bez jakiejkolwiek formy procesu, czy udowadniania przestępstw.


Ostatnia aktualizacja:  08/29/2010 13:14:46
http://www.dws-xip.pl/wojna/2rp/ad8.html

© copyright 2008 - Adam Pązik
Design by Adam Pązik

środa, listopada 16, 2011

C R I S I S

2011-11-15 08:37 , ostatnia aktualizacja: 2011-11-16 07:58

Rybiński: Kilka zasad, które warto stosować, gdy zbliża się kryzys

Ponieważ nadciąga kryzys finansowy – i być może będzie to kryzys o biblijnych proporcjach, czas zubożenia narodów Europy i odwrotu od wartości, które przyświecały ojcom założycielom Unii Europejskiej – warto przypomnieć kilka zasad, które dobrze jest stosować w takich czasach.
Po pierwsze – gotówka. Wiele osób i firm myśli, w co zainwestować, żeby przetrwać i uchronić majątek osobisty lub firmy przed poważnymi stratami. Okres przed kryzysem to nie jest czas kupowania ani inwestowania, tylko sprzedawania. W kryzysie ceny prawie wszystkich aktywów idą w dół, czasami bardzo mocno. To dotyczy cen akcji, obligacji krajów, które nie są postrzegane jako superbezpieczne (status superbezpiecznego mają na razie tylko cztery kraje: USA, Niemcy, Szwajcaria i Japonia), cen nieruchomości i ruchomości, cen ziemi. Wyjątek stanowią akcje firm, które kwitną w kryzysie, np. tych zajmujących się windykacją nieregulowanych należności. Są też inne branże; osoby zainteresowane z pewnością znajdą odpowiednie przykłady w internecie.
Po drugie – te same reguły dotyczą walut. Jako dobre inwestycje w czasach kryzysu postrzegane są waluty czterech wymienionych krajów. Pozostałe mogą być ryzykowne, choć na pewno będą wyjątki. Jest oczywiście problem z walutą Niemiec, czyli euro. Powinny przeważyć obawy o los Włoch i Francji i euro raczej straci na wartości względem dolara, być może znacznie. Oczywiście złoty – jako waluta kraju poważnie zadłużonego wobec zagranicy, o mało wiarygodnej polityce gospodarczej i niskiej wielkości rezerw dewizowych w relacji do zadłużenia (kapitału krótkoterminowego i portfelowego) – też poważnie ucierpi. Zatem przed kryzysem dobrą strategią jest akumulacja gotówki w bezpiecznych walutach oraz inwestycje w takie sektory, które zyskują w kryzysie.
Po trzecie – osoby, które mają dobrą znajomość rynków finansowych i sporą odporność psychiczną, mogą się pokusić o krótką pozycję na indeksach giełdowych krajów, które zostaną najmocniej dotknięte kryzysem. Dotyczy to z pewnością Włoch i Francji. Nie wyjaśniam tego slangu finansowego. Jeśli ktoś nie rozumie, to znaczy, że nie powinien tego robić.
Podsumujmy. W okresie przed kryzysem należy sprzedać niepotrzebne aktywa, bo ich ceny w czasie kryzysu znacznie spadną. Dopiero jak nadejdzie największa panika, płacz i zgrzytanie zębów tych, co nie sprzedali odpowiednio wcześnie, ci, którzy będą dysponować gotówką, będą mogli zacząć kupować silnie przecenione aktywa.
Oczywiście jest jedno ale. Co jeśli kryzys nie przyjdzie? Jeśli powstaną rządy w Grecji i we Włoszech, szybko wdrożą potrzebne reformy polegające na głębokich cięciach wydatków socjalnych, prywatyzacji (sprzedaży firm Chińczykom) i uelastycznieniu rynków pracy i zostanie to przyjęte bez sprzeciwu przez społeczeństwa tych krajów? Jeśli Niemcy zgodzą się, żeby zamienić EBC pod przywództwem Super Mario w prasę drukarską, a drukowanie pieniędzy przez 2 – 3 lata faktycznie pomoże, czyli przyspieszy wzrost gospodarczy, nie generując inflacji? Jeśli Chiny, Japonia i kraje arabskie zaoferują strefie euro pomoc za pośrednictwem MFW i ta pomoc zostanie skutecznie wdrożona i zadziała? I w końcu jeśli liderzy strefy euro dogadają się, zaczną mówić jednym głosem, kierując się interesem całej strefy euro, a nie narodowymi partykularnymi interesami? Jeżeli to wszystko się zdarzy, to być może unikniemy kryzysu. Wtedy opisane powyżej działania antykryzysowe mogą zaskutkować tym, że nie zarobimy, podczas gdy inni zarobią, lub stracimy, jeżeli będziemy grali na krótko (powtarzam: to tylko dla zawodowców!) lub ulokujemy całą gotówkę w walutach krajów postrzeganych jako bezpieczne zatoki.
Dlatego główna trudność nie polega na tym, żeby wybrać odpowiednie inwestycje. To jest proste i zostało opisane powyżej. Główna trudność polega na tym, żeby ocenić, czy kryzys faktycznie nadchodzi, czy nie. Szczęśliwie jest jeden wskaźnik, który zapowiada ten kryzys z prawie stuprocentową skutecznością. Jeżeli oprocentowanie włoskich obligacji 10-letnich będzie rosło, to będzie też rosło ryzyko kryzysu. Dlatego sugeruję – w interesie szerokich mas społecznych – aby ekonomiczne serwisy głównych dzienników telewizyjnych zaczynały się od podania oprocentowania włoskich obligacji z informacją, czy wzrosło, czy spadło, i jak daleko do 7 proc. Gazety też powinny codziennie podawać tę informację na pierwszej stronie. Wtedy będzie można mówić o skutecznej masowej edukacji finansowej realizowanej przez media. A edukacja jest bardzo potrzebna w czasach kryzysowych.
Trudność nie polega na wyborze inwestycji, tylko na wyczuciu, czy kryzys nadchodzi

Pani Lusia OGIŃSKA

Lusia Ogińska: Synagoga rzymsko-katolicka


, 2 cze 2011 o 14:56

Felieton Lusi Ogińskiej z 21 kwietnia 2009 w Myśli Polskiej

Taube Nycz Schudrich Muzeum Zydow Polskich w WarszawieSynagoga rzymsko-katolicka

Szanowny Panie Redaktorze!

Tak jak wspomniałam w ostatnim felietonie – w związku z Drogą Krzyżową – odwiedziłam wiele parafii. Byłam w Raszynie, Kulkówce, Milanówku, Płoniawach, Komorowie, Siemiatyczach, Michałowicach… o tym już pisałam, jednak nie wspomniałam, że otrzymałam także zaproszenie na rozmowę do… Nadarzyna pod Warszawą. Ksiądz proboszcz Andrzej Wieczorek zaproponował, abym przyjechała w niedzielę 22 lutego na Mszę Świętą o godzinie 12. Wielkie było moje zdziwienie, gdy po wejściu do świątyni pierwszą rzeczą która rzuciła mi się w oczy to była… monstrualna menora przed ołtarzem!!! Zapalona, jaśniała żywym światłem nad rozmodlonymi owieczkami… Menora, jak wiemy jest jednym z głównych symboli judaizmu, starałam się wiec dociec, co ma wspólnego z katolickim kościołem – być może ma owieczkom przypominać kto jest naprawdę odpowiedzialny za śmierć Mesjasza! Jak się później okazało – nic bardziej mylnego ponieważ nawet Tabernakulum w którym złożono Eucharystię było ledwo widoczne, ukryte wstydliwie w ciemnej kościelnej głębi, być może po to by zachować odpowiednie „ekumeniczne” proporcje!

Po mszy ksiądz zaprosił mnie do swojej kancelarii. Dalej naiwnie sądziłam, że porozmawiam z proboszczem właśnie o Drodze Krzyżowej i o ewentualnym terminie jej zaprezentowania… Ksiądz usiadł za biurkiem, spojrzał na mnie jak żaba na latawiec, lekko wydął usta i rzekł:
- No.. to co mi tutaj przedstawiono, ta „Via Crucis” na płycie, nie do końca jest w porządku!
- To znaczy? Nie rozumiem! Czy ksiądz wysłuchał całą płytę?
- Nie, nie… Nie całą, tylko fragmenty, fragmenty, no ale to jest antysemickie, przyzna pani!
- Proszę księdza! Rozważania moje w tym dziele opierałam wyłącznie na Ewangelii! Po za tym konsultowałam każdy utwór z ojcem profesorem Krąpcem…
- Nie ma to znaczenia! Bo widzi pani, Droga Krzyżowa, tradycja Drogi Krzyżowej prowadziła właśnie do antysemityzmu…
- Jednak ojciec profesor… – bąkałam – ja mam listy od biskupów, od blisko 50 biskupów, łącznie z listem od prymasa Glempa. Oni wszyscy ten utwór wysoko ocenili, a przecież biskupi… znają się na teologii? Prawda?
- To nie ma żadnego znaczenia!
- Listy biskupów?
- Tak!
- Opinia biskupów?
- Tak!… To znaczy opinia ma znaczenie… no ale mnie to nie interesuje!
- Proszę księdza, papież Benedykt XVI apelował o to, aby świeccy również ewangelizowali i to jest moja odpowiedź na ten apel!
Ksiądz już nie słuchał, widocznie nie tylko listy biskupów go nie interesowały, ale i apel papieża też!

Wyszłam! I dopiero teraz dostrzegłam, że na terenie kościoła w Nadarzynie stoi ogromny, ( i jak się później dowiedziałam) największy w Europie ośrodek świadków Jehowy! Budynek ten nie jest ogrodzony, stoi obok kościoła i ci którzy w Jezusa – Mesjasza nie wierzą jak widać (dzięki proboszczowi w Nadarzynie) skutecznie, zmieniają kościół katolicki na „synagogę rzymskokatolicką”! Dzielą się terenem – a łączą myśleniem?!

Dlatego po tym całym zdarzeniu, zupełnie nie zaskoczyła mnie kuriozalna wypowiedź abp Nycza, który w wywiadzie udzielonym „Niedzieli” stwierdził: „Współczesny kościół nie potrzebuje przywódcy, kogoś na wzór kard. Wyszyńskiego”.

Tak, tak! Jaki pan, taki kram! Kościół nie potrzebuje kardynała Wyszyńskiego, kościół potrzebuje menor, które swoim światłem rozjaśnią nasze zaściankowe, katolickie umysły i w Roku Świętego Pawła udowodnią, że ani słowa biskupów, ani prymasów, ani papieża, a nawet samego Apostoła Pawła nic nie znaczą… Bo jak odczytać postawę w/w księdza i jego metropolity – także przecież odpowiedzialnego za przymuszanie wiernych do modlenia się przed niechrześcijańskim symbolem – wobec słów Apostoła Pawła w Drugim Liście do Koryntian:

„ Nie ciągnijcie jarzma z niewiernymi.
Abowiem co za uczestnictwo sprawiedliwości z nieprawością?
Abo co za towarzystwo światłości z ciemnościami?
Abo co za zgoda Chrystusowi z Belialem?
Abo co za cześć wiernemu z niewiernym?
A co za zgoda Kościołowi Bożemu z bałwanami?”

Z uszanowaniem

Lusia Ogińska

Zródło: Lusia Ogińska – Strona poświęcona twórczości poetyckiej

Zdjecie: (Od lewej) Tad Taube – Honorary Consul for Poland in Northern California, ks. kard. Kazimierz Nycz – Metropolita Warszawski, Michael Schurdrich – Naczelny Rabin Polski na uroczystosci w Muzeum Historii Żydów Polskich – BAJW/Wojkek Radlanski

Kategorie : Polska

k l o a c z n a * droga do palikociarni

Fenomen wysokich notowań PO.

Wyborca PO nie jest w stanie pojąć jak można popierać PiS, który wtłoczono mu w podświadomość w pobliże emocji związanych z chorobami wenerycznymi, kłębowiskiem skorpionów, cuchnącymi zwłokami i widokiem nosorożca tratującego grupę przedszkolaków.
Abstrahując od jakości „sondaży”, trzeba pochylić się nad zaskakującym stanem psychiki Polaków, którzysumę dokonań rządu PO oceniają fatalnie, ale sam rząd niezasłużenie wysoko. Postaram się to wytłumaczyć.
Aby wyprodukować akceptację i posłuszeństwo elektoratu niezbędne jest subtelne sączenie obowiązującej linii przewodniej, które jest skuteczne pod warunkiem, że jest to proces ciągły, technicznie bardzo zbliżony do procesu kodowania. Pisałem o tym szczegółowo w notce „Toksyczna moc autorytetów”.
Kształtowanie zachowań społecznych w dziedzinie polityki oparte jest na klasycznej goebbelsowskiej zasadzie wielokrotnego powtarzania tezy, która będąc kłamstwem staje się w umyśle odbiorcy prawdą – właśnie dzięki wielokrotności powtórzeń. Najlepsze rezultaty osiąga się wówczas, kiedy określoną tezę powtarzają różne media (jednocześnie telewizja, prasa, radio, portale internetowe) oraz nieocenione autorytety. Taka dywersyfikacja źródeł wpływu na odbiorcę ułatwia manipulację i uwiarygodnia ją w oczach manipulowanego. W sytuacji, kiedy porównując to co mu zakodowano z rzeczywistością – zaczyna mieć wątpliwości, często używa argumentu: „Przecież nie tylko TVN twierdzi, że Kaczyńscy jątrzą, prowokują awantury i dzielą ludzi ale i Onet i Wyborcza i Wprost a nawet Tadeusz Mazowiecki i biskup Pieronek!”
 
To jednak nie wystarcza. Trzeba jeszcze sytuacje, przedmioty, ikony kultury itd. pogrupować tak, aby te, które są w danym momencie dobrze odbierane, które są trendy zestawiać z PO i zakodować w podświadomości manipulowanego używając słów kluczy – Europa, styl, fachowość, elegancja, profesjonalizm. Te zaś, które są uznawane za wieśniackie, obciachowe, niemodne, prowincjonalne - trwale powiązać z PiS (oszołomstwo, pieniactwo, bieda, smutek, zacofanie, brzydota).
Tak uzyskuje się u wielu odbiorców poddanych opisanemu działaniu trwałe zakotwiczenie skutecznego automatyzmu skojarzeń. Potem prezentowany w telewizji uśmiechnięty oszust i złodziej ubrany z europejskim sznytem w nieskazitelnie skrojony garnitur, którego każdy ruch i gest ujawnia dalsze znamiona przynależności do elity, wyzwala w nas reakcję podświadomości w postaci uwolnienia miłych uczuć wcześniej w niej zakodowanych.
Potem pokazuje się uczciwego człowieka, np. Jarosława Kaczyńskiego, który chce odsunąć od władzy ludzi, którzy donosili na kolegów, kradli itd., Człowiek ten jest przeciętnie ubrany, ma rozwiązane sznurowadło, niemodny garnitur. W rezultacie, gdy pokazują Kaczyńskiego w telewizji, oglądających zalewają uczucia gniewu, zakłopotania, zażenowania. To się nazywa uwarunkowanie, i odruch Pawłowa. Powtarzanie i stosowanie zasady skojarzeń czasem doprowadza wręcz do zmiany osobowości. Pewnie spotkaliście ludzi zwyczajnie robionych w konia, którzy są wręcz z tego zadowoleni a nawet dumni.
Odruch Pawłowa - pokazujesz wyborcy PO zdjęcie Kaczyńskiego -wpada w furię, źle się czuje, jest spięty, ma zawroty głowy od jadu zalewającego całe ciało. Pokazujesz zdjęcie Tuska niosącego choinkę do domu - wpada w ekstazę, w przyjemny stan umysłu, odpręża się. Zaprogramowanie oczywiście dokonuje się również u wyborców PIS, ale na znacznie mniejszą skalę. Takiej agresji jak u wyborców PO nie widziałem u stronników żadnej partii politycznej.
A teraz ta agresja wzrasta, ceny wszystkiego wraz choinkami, cebulą i paliwem szybują w górę, pensje zamrożone, autostrady stoją, deficyt budżetowy rośnie z prędkością dźwięku, podatki rosną, inwestorzy uciekają -słowem PO nie dotrzymuje obietnic.
Czy zatem narastająca agresja oszukanych kierowana jest przeciwko Tuskowi i PO? Ależ skąd! Cały dramat polega na tym, że nawet, gdy człowiek uświadomi sobie ze został oszukany, nie podejmuje prób wydobycia się z tej sytuacji - tak bardzo boi się kompromitacji. Zostało to dokładnie opisane przez psychologów społecznych. Wydaje się dziwne, że wykształceni mądrzy ludzie okazali sie aż tak naiwni, ale tu nie o wykształcenie idzie, chodzi o to, że taki człowiek przyznając się sam przed sobą jak bardzo został wykorzystany i wyprowadzony w pole, straciłby do siebie szacunek - więc brnie dalej i jeszcze głębiej. Wtedy zaczyna działać u niego obronny mechanizm projekcji i za własną naiwność oraz upodlenie obarcza Kaczyńskiego i PiS, których zaczyna jeszcze bardziej nienawidzić, za swoje upokorzenie, którego doznał od PO.
Identycznie reagują ludzie na sytuację, w której okazuje się, że osoba, która była ich autorytetem okazała się falsyfikatem wykreowanym przez polityków lub media i jest w istocie człowiekiem niegodnym szacunku. Wyparcie i projekcja. Dlatego tak wielu ludzi staje w bronie Lecha Wałęsy. W sprawie autorytetów istnieje jednak coś w rodzaju masy krytycznej, która przekroczona unicestwia autorytet ostatecznie. Próg ten dla pojedynczej osoby jest ustawiony znacznie niżej niż dla np. partii.
Można się zastanawiać, dlaczego aż tak wielu stronników PO nadal popiera partię, która (wyraźnie to już widać) nie ma zamiaru realizować swoich obietnic? Moim zdaniem działa tu jeszcze jeden, trudny do przecenienia mechanizm. Otóż zakodowano elektoratowi PO, ze na tę partię głosują wyłącznie piękni, młodzi, wykształceni światowcy, pochodzący z wielkich miast. Aby znaleźć się w takim towarzystwie (nawet tylko w swojej wyobraźni), wystarczyło zagłosować na PO. Teraz trzeba by tę wirtualną elitę opuścić a samodzielne podejmowanie jakichkolwiek decyzji przez tych ludzi jest dla nich doświadczeniem traumatycznym, którego należy unikać za wszelką cenę.
Opisany wyżej mechanizm manipulowania ludźmi jest ostatnio stosowany w Polsce z wielkimi sukcesami. Bywa, że 50% ankietowanych obywateli trwa w zachwycie nad PO i Tuskiem pomimo braku jakichkolwiek realnych działań z ich strony w kierunku realizacji obietnic wyborczych. Ale czy głosujący na liberalną PO murarze, ekspedientki, kolejarze, nauczyciele i policjanci naprawdę wierzyli w realizację tych baśniowych zapowiedzi? Sądzę, że bardziej chodziło im o dwa inne, osobiste powody. Pierwszym z nich jest poczucie automatycznego wejścia do elity wraz z oddaniem głosu na PO a drugim, być może ważniejszym, jest chęć utrwalenia stanu Polski wykreowanego po upadku komuny. Profesura i palestra z kolei zastygła w przerażeniu związanym z grożącą tym środowiskom lustracją.
Przez ostatnie 20 lat mieliśmy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą w białych rękawiczkach formującą kolejne rządy, (wyjąwszy okres rządów PiS), która pasożytuje na kraju i mówiąc wprost kradnie tworząc prawo, które może wykorzystywać i naginać, a ukradzione pieniądze rozdaje swoim członkom.
Celowo piszę o jednej grupie przestępczej, ponieważ uważny obserwator dawno spostrzegł, że między SdRP, KLD, UW, PSL, SLD, AWS, UD poza ozdobnikami nie było autentycznego sporu o kształt państwa. Ta grupa przypominała peleton kolarski, w którym wprawdzie, co chwilę ktoś inny był na czele, ale wszyscy zgodnie pomykali w tym samym kierunku. Było to możliwe w oparciu o trzy filary. Media skupione w rękach peletonu, system prawny przygotowany przez złodziei dla złodziei oraz obfite uwłaszczenie się na majątku narodowym. Pozwalały one skutecznie wpływać na zachowania wyborców.
System ten zatrząsł się w posadach po tym, kiedy rozleniwieni, aroganccy beneficjenci IIIRP, zawsze lekceważący Kaczyńskich, zostali przez nich podwójnie pokonani w wyborach 2005. Peleton ruszył do zmasowanego natarcia propagandowego. Te osoby, które obecnie wspierają Tuska a były poza peletonem początkowo wspierały Kaczyńskich. Podobała im się wizja rozliczenia oligarchów. Szybko jednak zorientowali się, że PiS-owi idzie o oczyszczenie państwa z patologii w znacznie szerszym zakresie, który dotyczy również ich samych. Przecież w Polsce grupa ludzi czerpiących korzyści z korupcji, oszustw, drobnego złodziejstwa, niedotrzymywania umów biznesowych, paserstwa, nepotyzmu jest znacząco większa niż przeciętna w UE. To właśnie oni poczuli się w pewnym momencie zagrożeni i oddali swoje głosy na PO. Wybór ten podtrzymują do dziś.
Zmasowane stosowanie psychotechniki w polityce pomogło dodatkowo zakodować ludziom miłość do Platformy. Łatwo to sprawdzić pytając przeciętnego człowieka, dlaczego tak bardzo nienawidzi Kaczyńskiego i PiS. Odpowie - „zobacz, co oni robią, jak podzielili ludzi, jak jątrzą". Każdy z tych zarzutów jest rozbrajająco śmieszny i wirtualny, no chyba ze zamykanie przestępców w więzieniach można uznać za dzielenie ludzi a pogonienie klanów prawniczych, zniesienie składki rentowej, zniesienie podatków od spadków, becikowe, znaczące podniesienie płac pielęgniarkom i wiele, wiele innych uznamy za nienawiść. Gdy zaczniesz dopytywać o szczegóły, wyborca PO wpadnie w furię, zaśmieje się sardonicznie, bądź będzie chciał Cię pobić czy opluć. W najlepszym wypadku obrazi się na Ciebie lub zastygnie w niemym zdumieniu nie mogąc pojąć jak można popierać PiS, który wtłoczono mu w podświadomość w pobliże emocji związanych z chorobami wenerycznymi, kłębowiskiem skorpionów, cuchnącymi zwłokami i widokiem nosorożca tratującego grupę przedszkolaków.
Widzę u Kaczyńskiego i PiS sporo błędów, jakie popełniali w polityce, nie maja tez dziewiczo czystych sumień, jednakże nie ma w Polskiej polityce ludzi, którzy byliby od nich uczciwsi, bardziej oddani interesom Polski i profesjonalni, jako politycy. Natomiast Tusk to zupełne dno i trzeba być naprawdę mocno zmanipulowanym żeby tego nie widzieć. Ten człowiek ma taki ładunek potencjału intelektualnego, uczciwości w praktykowaniu polityki, wrażliwości społecznej i pracowitości jak puszka karmy dla kotów – równie natrętnie reklamowana w mediach jak on sam.

 http://palnick.salon24.pl/304021,fenomen-wysokich-notowan-po#

s a m o b ó j s t w o

" Diecezja samobójstw księży" a nominacja biskupa Skworca do Katowic Drukuj Email
Wpisał: Franciszek Budzik   
09.11.2011.
"Diecezja samobójstw księży"  a nominacja biskupa Skworca do Katowic

Przerażone Owce Chrystusa, czyli Skworc arcybiskupem w Katowicach?!

[KURIER CHICAGO 4-10 listopada 2011 r. opublikował, z okazji wizyty biskupa ordynariusza tarnowskiego Wiktora Skworca w Chicago, następujący artykuł. W oryginale, w Kurierze, sporo fotokopii dokumentów, donosów TW Dąbrowskiego, m.inn. na Kazimierza Świtonia, itp. Z żalem konstatujemy, że agenci trzymają się mocno. W Kościele - też. M. Dakowski]

28 października serwisy agencyjne obiegła sensacyjna wiadomość o nominacji biskupa Wiktora Skworca na Arcybiskupa Śląskiego w Katowicach.

Agent komunistycznej tajnej policji TW "Dąbrowski",  pracujący dla komunistycznej bezpieki (przypomnijmy: tzw. polska SB była tylko filią sowieckiego KGB, SB była nawet w sposób stały nadzorowana przez sowieckich oficerów), zwerbowany w stolicy Śląska w 1979 r. i "służący" do końca komunizmu – wraca na "swoje śmieci"... Wierni Chrystusowi polscy katolicy świeccy ze zdumienia przecierają oczy. Jak to? To niejasne powiązania arcybiskupa Stanisława Wielgusa z komunistycznym spec służbami były powodem "zablokowania" tej nominacji przez Ojca Świętego Benedykta XVI - a teraz to co? Już "donoszenie" do instytucji jawnie wrogiej Kościołowi i z pasją usiłującej niszczyć Owczarnię Chrystusa - teraz już nie przeszkadza? Tzw. "polskie" SB było odpowiedzialne za mordy na wielu setkach, jeśli nie tysiącach polskich kapłanów i zakonników (bo nikt nie zna liczby ofiar z lat 1944- 45, zwłaszcza we wschodniej Polsce),
z błogosławionym księdzem Jerzym Popiełuszką włącznie. Zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki w 1984 roku widać wcale nie przeszkadzało Wiktorowi Skworcowi (wówczas kanclerzowi Kurii katowickiej) - nie zerwał współpracy i nadal donosił... I to teraz ma być arcybiskup? Bo gdy zostawał biskupem nikt nie wiedział o jego przeszłości!

Więc co się stało teraz w Rzymie? "Reformy" w Kościele zadziałały? I świadoma współpraca z mordercami kapłanów Chrystusa jest już dobra? A może liczy się teraz jako "zasługa" do nominacji arcybiskupiej??? Arcybiskup Wielgus, indagowany przez media po opublikowaniu przez "Gazetę Polską" danych wskazujących na jego agenturalną przeszłość, oświadczył tylko, że w jednym jego oskarżyciele się mylą: "Nigdy nie oszukiwałem Ojca Świętego". To znaczy, że Papież wiedział o ciemnej karcie z przeszłości nominata, zapewne jasno i uczciwie wyznanej. Gdy jednak sprawa miała zostać ujawniona, Papież uznał iż stanowi to jednak zbyt poważny problem i zwrócił się do Stanisława Wielgusa z prośbą o natychmiastową dymisję. Co ten natychmiast wykonał. I za to mu chwała i to chwała prawdziwa. I jedno jest pewne: nienagannie uczciwy i zatroskany o Owczarnię Chrystusa Papież Benedykt XVI z pewnością się nie zamienił. Jego Świątobliwość została po prostu oszukana. Zapewne oszukano też JE Nuncjusza papieskiego w Polsce, arcybiskupa Celestyna Magliore co do przeszłości kandydata. W nuncjaturze pracują wszak polscy kapłani. A jakich "samych swoich" pozostawił Kowalczyk - możemy się jedynie domyślać!

Bagatelizowanie własnej przeszłości próbował już wcześniej wykonać
sam biskup ordynariusz tarnowski Wiktor Skworc. Gdy tylko okazało się, że prowadzący kwerendę w archiwach IPN Kazimierz Świtoń - bohater i legenda antykomunistycznej opozycji na Śląsku - natrafił na ślady agenturalnej przeszłości biskupa Skworca, nagle ten ostatni począł wygłaszać  tezy, że "trzeba się zmierzyć z własnym życiorysem", itp.
Dziwnym zbiegiem okoliczności nic wcześniej nie mówią o potrzebie takiego "zmierzania się", tylko wtedy tak jakoż się obudził. No i powołano jakichś dwóch "katolickich historyków" i ci zgodnie orzekli - a nawet "Niedziela" od razu posłusznie wydrukowała, że... Nie było żadnego problemu! Wiktor Skworc był raczej ofiarą systemu, nic specjalnego z posiadanych informacji o sprawach kościoła komunistycznej SB nie przekazywał, itd, itp... Po enuncjacjach wspomnianych "katolickich historyków" biskup tarnowski z dumą oświadczył, że: "Każdemu mógł patrzeć prosto w oczy!" Tyle, że... To wszystko to zupełnie nieprawda!
Zachowane dokumenty archiwalne SB pokazują raczej "ofiarnego i wytrwałego" współpracownika komunistycznej tajnej policji, zupełnie pozbawionego skrupułów moralnych. Taki typ kościelnego karierowicza, pragnącego sobie wyrobić markę człowieka oddanego komunistycznym władzom - rzecz niezbędna do zatwierdzenia przez niespodziewanej dla siebie wcześniej czy później nominacji biskupiej. Sama data werbunku - rok 1979 - jest wielce zastanawiająca... Skworc został agentem komunistycznej tajnej policji w rok po wyborze Jana Pawła II na Stolicę Piotrową i w cztery miesiące po pierwszej, tak pamiętnej, pielgrzymce JPII do Polski! Miał chłop wiarę w trwałość komunizmu! (A może po prostu kochał Marksa i Lenina?) Zastanawia też ta najwyższa ranga współpracownika sowieckich spec-służb w Polsce: "Tajny Współpracownik". Nie kontakt informacyjny (KI), nie kontakt operacyjny (KO), tylko właśnie: TW.
Pseudonim, kontakty, hasła, specjalne telefony... Skworc tym wszystkim dysponował na potrzeby "współpracy", stąd też jego pseudonim w SB -KGB "Dąbrowski". (KGB w meldunkach dla władz w Moskwie, jeżli cytowała dane z raportów od "polskiego" TW, nawet nie zmieniała tych pseudonimów! Dodawali jedynie literki CC - od rosyjskich słów "sekretnyj sotrudnik", co jest dokładnym tłumaczeniem słów TW. KGB werbunki agenturalne dokonane przez SB po prostu traktowała jak własny stan posiadania, KGB miała też dokładne kopie wszystkich archiwów "polskiej" SB. FSB w Moskwie ma je do dzisiaj...) Reverve a nos moutons (wróćmy do naszych baranów). Zrozummy właściwie grozę sytuacji. KI to byli właściwi donosiciele. KO to byli donosiciele przekazujący informacje o szczególnym znaczeniu "operacyjnym" - sprawdzeni i ważni dla KBG i SB. Obecny prymas, arcybiskup gnieźnieński Kowalczyk – w dacie zwerbowania (grudzień 1982!) zastępca sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej do spraw polskich – był "tylko" KO! Natomiast TW, to byli jakby oficerowie SB "na etatach niejawnych". (Było możliwe przyznanie resortowej emerytury dla TW.)
TW... Oni byli "zadaniowani"! Oni nie tylko "donosili" - oni jeszcze musieli wykonywać zlecone im zadania! I nikt nie zostawał TW dopóki komuniści nie mieli pewności, że zadania będzie wykonywał... Oficer SB formalnie werbujący Skworca w październiku 1979 roku jako TW nawet nie ukrywał w swoim raporcie, że wielokrotnie rozmawiał z nim wcześniej! I byli w długim uprzednim kontakcie...
Meldunki Skworca aż emanują gorliwością w powtarzaniu najtajniejszych
spraw Kościoła, o których się dowiedział w związku ze swoimi kanclerskimi obowiązkami, a od wrogości wobec idei wolnych związków zawodowych i Kazimierza Świtonia - to po prostu aż dyszą! Deklaruje sam z własnej woli gorliwość w niszczeniu człowieka i jego działań i sam z własnej woli zapewnia, Że będzie w tym kierunku "urabiał" postawy innych księży – wykorzystując swoje kościelne stanowisko!!! Ale to nie wszystko...

"Zabójstwa" diecezji i zabójstwa kapłanów
W Diecezji Tarnowskiej, gdzie Wiktor Skworc jest do chwili obecnej biskupem ordynariuszem, w samym 2011 roku zagadkowe "samobójstwa" do chwili obecnej popełniło czterech kapłanów. Może więcej - o tych wiadomo. Ale nawet cztery takie zgony w pół roku, w jednej diecezji, to w Polsce plaga samobójstw. Dotychczas w kraju nad Wisłą samobójstwa osób duchownych należały do niezwykłej rzadkości i z grup zawodowych władnie w populacji duchownych było najmniej prób suicydalnych i samobójstw. Polscy duchowni bardzo poważnie traktowali zakaz targania się na własne życie z Apokalipsy św. Jana.
Trudno się czegoż o tych czterech zgonach dowiedzieć. Dzwonię do Polski na plebanie - nagle wszyscy milkną, boją się rozmawiać. Twierdzą, że na tematy zgonu księdza może udzielać informacji tylko Kuria Biskupia. I odsyłają  do Tarnowa do Skworca. Nagły strach i zamilknięcie - to aż czuję w rozmowach! Wiadomo, że w 2011 roku zginęli kapłani o dobrej opinii, młodzi. Oficjalna wersja przyczyny zgonów - samobójstwo - jest powszechnie negowana przez wiernych. W samobójstwo takich księży nikt nie wierzy. Od roku 2006 do
2010 zagadkowe samobójstwa popełniło w diecezji Skworca kolejnych trzech kapłanów. Najbardziej chyba "samobójcza" dla kapłanów diecezja w Polsce... 17 sierpnia 2006 roku zginał ksiądz proboszcz Aleksander Mroczek z Łukawicy. Właśnie wybudował nowy kościół i plebanię, znany z patriotyzmu, ceniony za uczciwość. Wypadł z okna z półpiętra własnej plebanii tak nieszczęśliwie, że trafił do szpitala i po kilku dniach w szpitalu zmarł. Kiedy wypadł z okna, na plebanii był sam...
14 czerwca 2007 roku znaleziono na plebanii w Nowym Sączu powieszonego na własnej stule księdza proboszcza dr Waldemara Durdę, byłego kanclerza Skworca. Ten wybitny kapłan, pasterz wybitnej (jeśli nie najlepszej) parafii w diecezji, stanął w wyraźniej opozycji wobec Skworca i wprowadzanej przez niego destrukcji Liturgii i polskiej tradycji katolickiej. M.in. - mimo zakazu biskupa Wiktora - odprawił tradycyjnie Mszę św. zwaną w Polsce Rezurekcją. (Ta Msza jest odprawiana w pierwszym Dniu Świąt Zmartwychwstania o godzinie 6 rano.) Biskup Ordynariusz zakazał tej tradycji. 12 czerwca ksiądz Waldemar po procesji Bożego Ciała pojechał na dwa dni do rodziny, po czym w nocy wrócił i rzekomo się powiesił.
Kuria w Tarnowie rozpowszechniała informację, że był chory psychicznie. Rzekomo depresja. Napisał wysoko ocenianą rozprawę doktorską  pod tytułem "Chrześcijańska postawa wobec cierpienia". Był w gronie trzech osób zgłoszonych nuncjuszowi jako potencjalni kandydaci na biskupa albo biskupa sufragana w Diecezji Tarnowskiej. Samobójstwo szanowanego i wręcz kochanego proboszcza było szokiem dla wiernych... Był osobą powszechnie znaną i szanowaną, promotorem m.in. akcji pomocy społecznej.
Ksiądz mgr Stefan Gardoń, proboszcz parafii Żelazówka, w dniu 11 maja 2009 roku tak się pomylił w przyjmowaniu leków, że aż się zatruł i zmarł.
Ksiądz Paweł Kocoł, lat 33, wikary parafii w Szczepanowie. Podobnie
- zatrucie lekami i zgon w dniu 22 marca 2011 roku.
Ksiądz proboszcz parafii w Ochotnicy Górnej - Zygmunt Kabat, lat 58. Znaleziony w dniu 6 lipca 2011 roku powieszony na plebanii. Tego samego dnia 6 lipca ksiądz Czesław Jarosz, lat 40, wikary parafii Borzęcin, również został znaleziony powieszony na plebanii... (6 lipca to jakaś rocznica? Bastylię jaką  masony zdobywały, czy co?) 
Ksiądz Stanisław Stec, proboszcz parafii Pogwizdów, został znaleziony powieszony w swoim kościele w dniu 6 października 2011 roku. Miał 60 lat.
To co zdumiewa w tej serii zgonów, to informacje w jak wielu przypadkach uważano tych księży za wzór cnót kapłańskich. I kolejna sprawa zdumiewa - moi rozmówcy z Polski twierdzą, że jest zakaz mówienia o samobójstwie.
Podobno Kuria mówi duchownym, najbliższym współpracownikom zmarłych, o tym, Że policja ustaliła, Że było to samobójstwo, ale innym kapłanom i wiernym jest "rozkaz" mówić o nagłym zgonie z przyczyn naturalnych. No i nikt nie ma kontaktów z policja, tylko Kuria. A czemu niby tylko Kuria biskupia? Tego nie wiedzą, mówią tylko, że takie mają polecenia...

Zabójstwo księdza Waldemara Durdy
Jeżeli jest jakiś dowód na to, że Skworc wykonuje rozkazy jakichś ciemnych sił wrogich Kościołowi - to jest to właśnie sprawa księdza Durdy. To wszystko wiąże się z pomysłem budowy Pomnika Chrystusa Króla. Jak pamiętamy, biskup
Skworc i inicjatorzy budowy tego Pomnika wydawali się początkowo żyć za pan brat. Skworc przyjeżdżał do Chicago, był marszałkiem parady, komplementował Polonię. Zresztą, idea budowy takiego pomnika bardzo się podobała w Tarnowie. Władze miejskie i wojewódzkie od razu wyczuły, że taki pomnik, najwyższy na świecie, będzie wielką atrakcją turystyczną. Nikt nie miał nic przeciwko.
Sielanka trwała do połowy 2000 roku. Ostatnim momentem sielanki było spotkanie władz miejskich i wojewódzkich z inicjatorami budowy Pomnika. Ksiądz Waldemar Durda wziął w nim udział jako oficjalny delegat biskupa Skworca. Na zakończenie spotkania odezwał się w te słowa: "Niech mi będzie wolno (w imieniu Księdza Biskupa - rzecz jasna - uwaga moja PB) serdecznie podziękować za tę wspaniałą inicjatywę budowy Pomnika Chrystusa Króla. A Panu Bogu podziękować za to, iż niektóre sprawy Kocioła wzięły w swoje ręce osoby świeckie."
Po tych słowach Adam Ocytko zapytał żartobliwie księdza Durdę, czy nie
boi się, że będzie miał przykrości ze strony swego przełożonego? "Nie, a dlaczego?" - zapytał ksiądz kanclerz. Tyle, że okazało się, że to Ocytko miał rację.
Bowiem Wiktor Skworc nagle zaczął się zachowywać jak hierarcha który dostał skądś stanowczy rozkaz, że ma budowę tegoż Pomnika i inicjatywę Polonii - storpedować. Wydał zakłamane oświadczenie, że już w Chicago mówił, że jest przeciwny. Obłudnie powołał się na pomoc biednym jako argument. Władze miasta i województwa były zdania, że budowa Pomnika ożywi rynek pracy, 
a potem jego funkcjonowanie jako atrakcji religijnej i turystycznej stworzy najmniej kilkaset miejsc pracy w lokalnym hotelarstwie i gastronomii, nie mówiąc o samej obsłudze obiektu.
Nadto Skworc zaczął rozgłaszać jakieś insynuacje o nie sakralnym przeznaczeniu Pomnika Chrystusa Króla, na które on jako biskup nie może się zgodzić. A wykazywał w tym energię i upór, i stopień kłamstwa, i zacietrzewienie nie mniejsze niż w szkalowaniu pana Kazimierza Świtonia!
Zmiana postawy biskupa Skworca była tak nagła i radykalna, i tak niewytłumaczalna jakimikolwiek przesłankami racjonalnymi, że jedynie jakaś  presja, ba - nagły rozkaz - z zewnątrz może to tłumaczyć. Ofiarą tej akcji był ksiądz Durda. Skworc wydał oświadczenie odcinające się od wypowiedzi księdza kanclerza popierającej budowę Pomnika i... wyrzucił go z Kurii. Ale wydawało się, że honorowo. Ksiądz Waldemar objął parafię i bazylikę św. Małgorzaty w Nowym Sączu jako proboszcz i kustosz. Tyle, że ksiądz Durda był księdzem typu społecznika i wielkim adoratorem Papieża Jana Pawła II.
Gdy polski Papież zmarł, od razu podjął dzieło budowy pomnika Jana Pawła II na rynku w Nowym Sączu. Biskup Skworc okazał się nagle namiętnym przeciwnikiem budowy pomnika Jana Pawła II. Tyle, że to ksiądz proboszcz Durda, po początkowych próbach tłumaczenia i przekonywania, postawił na swoim - i piękny pomnik stanął tam, gdzie wierni świeccy zapragnęli go mieć...
Od tej chwili już "iskrzyło" pomiędzy biskupem i jego byłym kanclerzem. Sprawa Rezurekcji - a w sprawie tej księdza Waldemara Durdę po prostu poparło duchowieństwo - musiała stanowię jakieś dopełnienie. Swoją drogą argument, Że przecież Pan Jezus Zmartwychwstał w niedzielę rano i nie można tej Mszy św. przenosić na sobotę wieczór, jak nakazał Skworc, był po prostu nie do odparcia. Ale Skworc się po prostu uparł - a może tylko wykonywał jakąś instrukcję niszczenia wszystkiego, co tradycyjne i stabilne. Tyle, że cała opozycja przeciwko takim rządom w Diecezji zaczęła się skupiać wokół księdza proboszcza dra Waldemara Durdy... Lecz niestety, nić życia księdza proboszcza została w tym momencie, w dwa miesiące po "buncie Rezurekcyjnym" , nagle przerwana... Okoliczność czasowa naprawdę komuż bardzo dogodna...

Nominacja do Katowic
Czy teraz ta Archidiecezja zamieni się w "dolinę śmierci"? Dla kapłanów Chrystusa i dla Kościoła? Wilki wtargnęły do Owczarni Chrystusa i przerażone Owce spostrzegły, że zasiadają na arcybiskupich tronach butnie szczerząc do biednych Owiec swoje krwawe kły...
Franciszek Budzik
Zmieniony ( 12.11.2011. )

wtorek, listopada 15, 2011

POpolsza, d. RP

 List otwarty do Koalicji „ Porozumienie 11 Listopada”

............

W dniu 11 listopada pokazaliście jakie z was pieprznięte na umyśle szmaty. W dniu 11 listopada dopuściliście się czegoś niewyobrażalnego, ściągnęliście do Warszawy najgorszych niemieckich bandytów którzy razem z polskimi bandytami z pod znaku "RPP", "FiM", "Krytyki Politycznej" itd próbowali zakłócić Polskie święto niepodległości. Wasze bandyckie działania zostały uwiecznione na zdjęciach i filmach, nieważne ile nakłamiecie i nałgacie nie zmieni to faktu że cała Polska i cała Europa zobaczyła że zwolennicy postępu i lewicy to zwykli bandyci biegający po ulicach z pałami i zasłoniętymi twarzami. W dniu 11 listopada pokazaliście że całe te wasze słodkie pierdzenie o tolerancji i równości to zwykłe łgarstwa dla debili was popierających. Pokazaliście w tym dniu że jedynymi odpowiednimi dla was miejscami są śmietnik historii i więzienie. Ściągając do Polski niemieckich bandytów którzy atakowali pojedynczych zwykłych ludzi z flagami narodowymi (nie mieliście odwagi wystartować do "faszystów"?) i pluli na polskie mundury. To jest niewyobrażalne, tym czynem pokazaliście że jesteście zwykłymi bandytami, kryminalistami i zwykłymi ludzkimi ścierami. Teraz się chwalicie że zablokowaliście faszystów? Jesteście głupsi niż ustawa przewiduje, Marsz Niepodległości ominął was i poszedł przeszedł dalej nieniepokojony przez antyfaszystów(bolszewików). Fakty są takie że na Marszu było powyżej 20 tyś Polaków a na waszym lewackim zbiegowisku kilka setek bolszewików wliczając w to PANA Annę Grodzką, porno grubasa Kalisza i innych czyli najgorszy ściek w tym kraju. Wasze wszystkie działania czyli blokada, ściągnięcie teutońskich bandziorów, uzbrojenie ich, napady na ludzi, niszczenie mienia i przede wszystkim bezczelne kłamstwa sprawiają że jesteście zwykłą organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, czyli terrorystami i powinniście być zdelegalizowani, zdelegalizowani i ścigani powinny być też ci wszystcy którzy was wsparli, zamknięta powinna zostać także wasza melina "NWŚ" a wy wszystcy powinniście się znaleźć w wiezieniach. Brzydzę się wami i wyjątkowo nie pozdrawiam. Ps Z ONR-u i MW nie aresztowano nikogo, natomiast was bolszewików całe multum to też o was świadczy. Ps2 brak wam "cojones" ;) Ps3 "Han Pasado!!".
************

****21
Lista przyjaciół

Ulubione

Obrazek
Polecanka
Strona
Wiadomość (2)
Wpis w blogu

Zgłoś użytkownika

zgłoś naruszenie

Prywatne wiadomości

Napisz prywatną wiadomość

Informacje dodatkowe

Jak dowiedziałeś się o niepoprawni.pl?
Przypadkiem
O sobie
Były wyborca PO,ateista i antyklerykał.Obecnie oddany sługa narodu i kościoła.Chcę włączyć się w walkę z agenturą,atolami i inną bolszewicką swołoczą.

11.11.11 - r e l a c j a

12.11.2011 22:33 66
opublikowana w: Parada Oszustów !, Z dziejów III RP
http://cameel.salon24.pl/363488,moj-marsz-niepodleglosci-videorelacja# 

Mój Marsz Niepodległości [videorelacja]

Nauczony doświadczeniem rocznicy 10 kwietnia 2010 roku, a także późniejszą konfrontacją osobistej obserwacji z załganymi medialnymi relacjami tym razem postanowiłem opisać swoje przeżycia zanim zapoznam się z przekazem michnixa (chociaż ogólny zarys tego przekazu dotarł do mnie, za pośrednictwem telefonu, jeszcze w trakcie trwania marszu), aby oddać swoje wrażenia zanim unurzam się w bagnie manipulacji.
Z góry przepraszam za nieco chaotyczne i poszatkowane ujęcia w formie migawek, ponieważ nie obrabiałem ani nie montowałem w żaden sposób zgromadzonego materiału.
Zachęcam wszystkich do kolportowania i udostępniania jak największej liczbie osób.


Wczorajszy dzień zaczął się bardzo wcześnie, bo już o 6:00 rano, na dworcu PKP w Opolu. Tym razem w wyprawie do Warszawy towarzyszyła mi siostra, która postanowiła przełamać lęk przed dużymi skupiskami ludzi. Gdy zbliżaliśmy się do miejsca zbiórki zauważyłem bardzo dużą (jak na Opole) ilość radiowozów i policjantów. Okazało się, że czeka na nas pierwsza, tego dnia, z całej serii kontroli policyjnych.
Policjanci uzbrojeni w strzelby (sic!) rozpoczęli spisywanie oczekujących na autokary, spisano moją siostrę. Policjant starszy stopniem podszedł do swoich kolegów i powiedział: "Gdyby ktoś nie miał dokumentów, to wiecie co z z nim zrobić..."
Tajniacy (o których będzie jeszcze mowa), zaczęli nam robić zdjęcia. 
Atmosfera od samego początku była nerwowa. Niestandardowa mobilizacja znacznych środków policji na wstępie pokazała nam jak służby państwowe traktują ludzi chcących świętować Święto Niepodległości. Ja osobiście poczułem się jak potencjalny terrorysta, którego trzeba izolować, ponieważ jest niebezpieczny.
Opolska grupa wypełniała trzy autokary, można nas podzielić na trzy podgrupy. Jedną z nich stanowili kibice Odry Opole, drugą ONR-owcy, trzecia to zróżnicowana grupa osób osób która odpowiedziała na apel organizatorów Marszu Niepodległości. Do tej ostatniej grupy należałem m.in ja i moja siostra. O swoich motywacjach, które spowodowały że znalazłem się 11.11.11 w Warszawie pisałem dokładnie rok temu w tekście "O radykalizacji nastrojów"
Zanim jednak weszliśmy do zamówionych autokarów, kierowców poddano drobiazgowej kontroli, sprawdzano wszystko, od dokumentów, przez stan techniczny (fachowa policyjna ocena rury wydechowej), po stan trzeźwości kierowców. Zaproszono ich do zaimprowizowanego w jednym z radiowozów biura kontroli dokumentów.
Gdy w końcu udało nam się wyruszyć, postanowiłem się zdrzemnąć, jednak nie dane mi było pospać, gdyż po ok. godzinie jazdy zostaliśmy zatrzymani do kolejnej "standardowej" kontroli policyjnej. Kierowców po raz kolejny drobiazgowo sprawdzono, przeglądano dokumenty i zaproszono na chwilę do radiowozu.
W tym miejscu wypada wspomnieć o towarzystwie, którego dotrzymywali nam panowie policjanci. Od Opola do Warszawy towarzyszyła nam eskorta tajniaków, tych samych którzy robili nam zdjęcia na dworcu PKP. Byli do nas bardzo przywiązani, zatrzymywali się z nami na każdym postoju. Oprócz tajniaków w czasie postojów towarzyszyli nam lokalni policjanci w oznakowanych radiowozach. Ciekawe, czy "antyfaszyści" z Niemiec mięli podobną obstawę i byli równie drobiazgowo kontrolowani?
Na jednym z postojów można było zauważyć, że część osób z pozostałych dwóch autokarów traktuje ten wyjazd trochę jak wycieczkę, włączając w to picie piwa w autobusie, na szczęście w autokarze do którego trafiliśmy z siostrą panował trochę inny klimat, w pewnym momencie jeden z panów wyciągnął płyty z pieśniami patriotycznymi które wprowadzały nastrój podniosły. Za to w drodze powrotnej młodzież przejęła kontrolę nad udźwiękowieniem puszczając m.in piosenki De Press.
Po przyjeździe do Warszawy przywitaliśmy się z naszymi nieodłącznymi towarzyszami podróży z nieoznakowanego radiowozu i ruszyliśmy w stronę pl. Konstytucji. W drodze, pod jednym z wiaduktów trafiliśmy na pierwszą dosyć dużą grupę kibiców. Przyznam szczerze, że w tym momencie zacząłem trochę żałować swojej decyzji o przyjeździe, ponieważ nie tak (a przynajmniej nie wyłącznie tak) wyobrażałem sobie moich maszerujących towarzyszy.
Widok dużej grupy głośnych i dobrze zbudowanych mężczyzn, w dodatku rzucających wokół siebie petardy, mógł powodować pośród osób postronnych uczucie niepokoju i zagrożenia.
Na szczęście później, już na pl. Konstytucji proporcje się zmieniły i znaleźliśmy się w bardziej zróżnicowanym towarzystwie, były rodziny z dziećmi, starsze panie i panowie, dużo młodzieży pozbawionej barw klubowych, byli także sympatyczni panowie w kostiumach oraz Polacy z Litwy:

Ulica Marszałkowska była całkowicie zablokowana przez kordony Policji:

Naczelny opolskiej "Niezależnej Gazety Obywatelskiej" Tomasz Kwiatek rozdawał pośród zgromadzonych egzemplarze NGO, które rozeszły się bardzo szybko, ja postanowiłem, swoim zwyczajem, poszukać i sfilmować podczas pracy dziennikarzy Ministerstwa Prawdy:

Kilkanaście minut przed 15:00, czyli planowaną godziną rozpoczęcia marszu, nastąpiło dziwne poruszenie tłumu, który ruszył w kierunku ul. Marszałkowskiej.
Organizator próbował za pomocą nagłośnienia zatrzymać ludzi. Pojawiły się komunikaty, że Marsz jeszcze się nie zaczął, oraz prośby, aby odsunąć się od lewackiej demonstracji i nie ulegać prowokacjom.
Niestety komunikaty organizatora były skutecznie zagłuszane przez okrzyki policjantów (prawdopodobnie za pomocą urządzeń LRAD), dlatego zatrzymała się tylko część osób zgromadzona w pobliżu samochodu organizatorów.
Dopiero wezwania aby przekazywać informację o wycofaniu się osobom które nie słyszą, spowodowała stopniowy odwrót w stronę hotelu MDM.
Widać było z daleka niepokojące oznaki: dym, wystrzały, prawdopodobnie wówczas rozegrała się bitwa o której informowały nas później telefonicznie rodziny, a na której relacjonowaniu skupiło się Ministerstwo Prawdy.
Tego Pana chyba skądś znam:
W tym czasie organizatorzy Marszu, zamiast w kierunku ulicy Marszałkowskiej skierowali się w przeciwną stronę, pochód ruszył aby uformować Marsz Niepodległości.
Pokojowa demonstracja rozpoczęła się od odśpiewania hymnu.
Rzeka ludzi niosących biało-czerwone flagi wypełniła całą ulicę, aż po horyzont. Nie sposób było dojrzeć końca.
Zdarzały się obrazki naprawdę wzruszające, jak np. ta piękna polska rodzina:
Tu migawka ekipy z Opola:
Wśród haseł skandowanych przez tłum dominowały:
"Niepodległość nie na sprzedaż"
"Cześć i chwała Bohaterom"
"Duma, duma, narodowa duma"
"Nadchodzi, nadchodzi Marsz Niepodległości"
"Roman Dmowski wyzwoliciel Polski"
"Polska, biało - czerwoni"
"Od pomorza aż do Śląska w naszych sercach Wielka Polska"
"Raz sierpem raz młotem, czerwoną hołotę"
Moim absolutnym faworytem było hasło: "Kłamstwa Michnika wyrzuć do śmietnika"

W tym miejscu należy ponownie wspomnieć o wybuchających co jakiś czas petardach, które psuły podniosły klimat, należy także zaznaczyć, że organizatorzy marszu wzywali wielokrotnie do zaprzestania odpalania petard.
Maszerowaliśmy ponad półtorej godziny na trasie marszu nie było żadnych incydentów, pochód był spokojny.
Niektóre mniejsze grupki wznosiły własne hasła, które niekoniecznie mi się podobały.
Oczywiście już w trakcie trwania marszu docierały do nas informacje o zamieszkach i o tym, że w medialnych relacjach Marsz Niepodległości prezentowany jest jako regularna bitwa z policją, już wówczas wiedziałem, że sprawa w mediach jest załatwiona, dlatego nie dziwił brak policji i mediów na trasie przemarszu. Obrazki które miały być nakręcone, zostały nakręcone, a to że kilkadziesiąt tysięcy ludzi manifestuje swoją radość z bycia Polakami nikogo w polskojęzycznych mediach nie interesuje. Tym bardziej, że zdjęcia dumnie maszerującego tłumu wprowadzałyby dysonans poznawczy wśród uzależnionych od medialnej papki, nieświadomych odbiorców.
Bardzo spodobało mi się, gdy mijaliśmy pomnik Józefa Piłsudskiego (a wiadomo, że jest on ulubieńcem narodowców) tłum skandował "Cześć i chwała bohaterom".
Pod pomnikiem stacjonowali motocykliści:

Gdy mijaliśmy budynek kancelarii premiera tłum okazał swoje niezadowolenie w stosunku do jego gospodarza okrzykami:
"Donald matole, twój rząd obalą kibole"
"Złodzieje, złodzieje"
"Wolna Polska maszeruje, a Platforma ją rujnuje"
Gdy dotarliśmy w pobliże pomnika Romana Dmowskiego, całą ulicę wokół wypełniał już szczelnie tłum, przed mającymi nastąpić przemówieniami odśpiewano, przy akompaniamencie orkiestry, (orkiestra to był świetny pomysł!) hymn, zapłonęły race, wszyscy w podniosłym nastroju czekali na przemówienia.
Niestety nie doszło do nich, ponieważ policja wdarła się w tłum uczestników, twierdząc że muszą się dostać do płonącego samochodu (jak się później okazało był to nieszczęsny samochód TVN), co było o tyle dziwne, że samochód płonął po drugiej stronie ulicy, a tam było już pełno policji.

Za chwilę za pomocą urządzeń LRAD zaczęły płynąć niepokojące komunikaty o rozwiązaniu zgromadzenia. Policjanci zaczęli okrążać demonstrację opancerzonymi wozami wyposażonymi w armatki wodne. Ludzie okazywali niechęć i rozczarowanie w stosunku do tej demonstracji siły, a komunikaty o potrzebie rozejścia się były ciągle powtarzane.
W pewnym momencie ze strony policji zaczęły płynąć groźby użycia siły w postaci pałek,gumowych kul, armatek wodnych i gazu, ludzie zaczęli się pokojowo rozchodzić, a policjanci w coraz bardziej niepokojących komunikatach apelowali o opuszczenie zgromadzenia przez "osoby postronne, senatorów, posłów i inne osoby posiadające immunitet, a także kobiety w ciąży", któryś z uczestników skomentował to w słowach nieparlamentarnych.
Nasza grupa udała się w kierunku autokarów. Gdy dotarliśmy na miejsce, policyjni tajniacy przekazali kierowcom instrukcję żeby nie wypuszczać z autobusu nikogo, wcześniej niż przed dworcem PKP w Opolu, co spowodowało wzburzenie pośród pasażerów. Pojawiły się także informacje, że na dworcu ma na nas czekać ekipa policyjnych fotografów i mają każdemu z osobna robić zdjęcia. Wywołało to falę niepokoju i oburzenia. Na szczęście udało nam się przekonać kierowców, że żyjemy w wolnym kraju, a nie w państwie policyjnym i nie muszą się poddawać bezprawnym rozkazom.
W drodze powrotnej, dalej byliśmy uporczywie nękani przez organa Policji Obywatelskiej, w pewnym momencie kazano nam zjechać na jakiś dziwny opuszczony parking, gdzie czekało na nas uzbrojone komando w zbrojach i ze strzelbami, a kilku funkcjonariuszy weszło do autobusu i przeprowadzało przeszukanie (czego szukali, nie chcieli ujawnić).
Ostatnią kontrolę mieliśmy ok. 00:30 gdy wyprzedził nas radiowóz i zasygnalizował że mamy jechać za nim. Eskortował nas dobry kilometr, wlokąc się niemiłosiernie, by skierować nas na parking, gdzie kierowca został pouczony aby jechać bezpiecznie, ponieważ przewozi ludzi (kierowca musiał być bardzo zaskoczony tą informacją).
Ok 1:30 Opolu w obawie przed kolejną uwłaczającą procedurą policyjną wyszliśmy z siostrą przed dojechaniem do dworca PKP. Obiecałem sobie tego dnia, że nie będę pod żadnym pozorem wstydził się ani ukrywał polskiej flagi, niestety okazałem słabość. Gdy wracaliśmy już do mojego mieszkania, ze stacji benzynowej wyjechał policyjny van. Będąc zmęczonym po całym wyczerpującym dniu, mając w pamięci wszystkie kontrole policyjne i chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu, odruchowo ukryłem flagi pod płaszczem, a lustrujący nas policjanci pojechali dalej.
Dopiero później uświadomiłem sobie jak zostałem zaszczuty i jaką symbolikę niesie za sobą strach przed niesieniem biało - czerwonej flagi w dniu Święta Niepodległości.


Przed chwilą dzwoniła siostra, która włączyła telewizję, aby zobaczyć relacje i okazuje się, że medialne przekazy na temat Marszu Niepodległości w ogóle nie pokazują samego Marszu, a dodatkowo prezydent Komorowski ogłosił że zaostrzy przepisy dotyczące zgromadzeń publicznych. Czy mnie to dziwi, że po raz kolejny uczestniczyłem w czymś czego medialny obraz odbiega od tego co widziałem na własne oczy? Nie, nie dziwi mnie, byłem na to przygotowany i w zasadzie jestem już do tego przyzwyczajony. Szkoda, że miliony mózgów mielone przez medialną maszynkę będą od dziś kłamać na temat dnia 11.11.11 i będą święcie przekonane, że należy ograniczyć wolność zgromadzeń aby poskromić "faszystów" i zadymiarzy.
Mam tylko nadzieję, że organizatorzy zadbali jakoś o dokumentację i filmowanie pochodu z góry, ponieważ jak się okazuje Ministerstwo Prawdy ukrywa przed społeczeństwem przebieg właściwego Marszu Niepodległości i sami musimy przebijać się przez kurtynę kłamstw.

poniedziałek, listopada 14, 2011

bez w s t y d * 11.11.11

To wstyd dla nas Żydów, przepraszam za najgorszą ze wszechżydowskich twarzy!


 11.11.11.                http://kontrowersje.net/tresc/wstyd_dla_nas_zydow_przepraszam_za_najgorsza_ze_wszechzydowskich_twarzy
Towarzystwo zbudowane na KPP, Bund, KPU, PRL, komunizmie i lewackich bojówkach żydowskich pozycjonuje się jako ofiary i robią to genialnie. Na starcie, zanim cokolwiek się zacznie, jest jasny podział ról, manifestacja totalitarnych organizacji lewackich i szowinistycznych środowisk żydowskich nazywa się Kolorowa Niepodległa. Z tej zbitki wiadomo tylko tyle, że mamy do czynienia z czymś niezwykle sympatycznym, bo kolorowym i niepodległym od wszystkiego. Ale kto, co i o czym konkretnie? O jakie kolory chodzi i czyją niepodległość? Nie wiadomo i to kolejny klasyczny zabieg propagandowy. Kolorowa Niepodległa i dalej już słowo przez usta nie przejdzie, bo Polska wzbiera na wymioty, natomiast żydowska, komunistyczna, niemiecka, anarchistyczna, stalinowska powiedziałby wszystko o zbieraninie. Co daje takie wstępne pozycjonowanie? Najkrócej mówiąc wszystko i dobrze znana jest ta technika, na przestrzeni wieków nazywała się „robieniem po żydowsku”. My jesteśmy biedni prześladowani, agresja wobec nas pojawia się w chwili gdy się nas nazwie po imieniu. Samo proste stwierdzenie, że za burdami ulicznymi stoi lewicowy Żyd Blumsztajn, jest aktem agresji, wobec Żyda Blumsztajna. Ten sam Blumsztajn swoim żydowskim prawem, stwierdza, że demonstracja Kolorowa Niepodległa, to: „Jedyni, którzy odważyli się splunąć w najgorszą z polskich twarzy”. Nie ma w tym „antysemityzmu” wobec Polaków, przechodzi Żyd Blumsztajn suchą stopą przez imienne atakowanie przeciwnika. Zatem na starcie my jesteśmy kolorowi i prześladowani, mimo wszystko nas nie ma, w każdym razie nie wolno o nas wspominać, gdy będziemy obijać bejsbolami „kiboli” i policję.

Ci pod drugiej stronie, są najgorszą POLSKĄ gębą, wynaturzonym narodem, konkretną społecznością, konkretnie nazwaną. Ustawiając relacje w ten sposób, nie można przegrać, tym bardziej, że opis zdarzeń w porażających proporcjach zostanie przekazany, przez samych zainteresowanych. Żyd Blumsztajn jest jednocześnie twórcą i tworzywem, to on odpowiada w sposób bezpośredni za burdy uliczne, przemoc, agresję, wygłaszanie szowinistycznych haseł i on opisze do spółki ze swoimi redakcyjnymi bojówkarzami, co też się wydarzyło i jak bardzo agresywnie szczęki Polaków zaatakowały komunistyczne i żydowskie pałki. Taki bardziej rozgarnięty zwolennik kolorowej niezależnej, powinien dostrzegać przynajmniej ten fragment fałszu, faulu, drukowanego pojedynku i wielu zauważa, ale jakoś nie ma chętnych i odważnych do artykulacji. W starciach rozmaitych racji, nacji, ideologii nie ma nic nadzwyczajnego, były, są i mam nadzieję, że będą. Przy takich okazjach obłudnie nawołuje się do miłości i pojednania, co uważam za kolejną prowokację, tymczasem dla mnie warunkiem wstępnym jakiegokolwiek dialogu jest przyjęcie uczciwych zasad. Nic na to nie poradzę, może to defekt, może trzeba mnie leczyć, ale nie pokocham, ani enerdowskich stalinowców, ani żydowskich szowinistów i komunistów, ani też nie dam się szantażować tym, że jak heteroseksualny palnie gafę, to się można z niego śmiać, a jak „gej”, to śmiech jest przejawem nazizmu.

Mało mnie też obchodzi, jako podatnika, że jakiemuś Ryszardowi wydawało się, że jest Anną, tak bardzo, że koniec końców na Annę się przypudrował. Sprawa Ryszarda, ja za psychiczne problemy Ryszarda, z których bynajmniej nie drwię, nie mam ochoty odpowiadać, bo niby dlaczego państwo nie miałoby finansować operacji plastycznych wszystkim Ryszardom, którym się wydaje, że są Chrystusami, tudzież Napoleonami. Taki jestem, nazywam się konkretnie, uważam się za Polaka, bo to zwyczajnie naturalna konsekwencja geograficzna i nigdzie się nie chowam ze swoim dowodem osobistym oraz tożsamością. Proszę bardzo, jestem do dyspozycji, kto ma chęć niech mnie rozlicza za poglądy, niech sobie powie, że oto jakiś Polak nie jest za poprawnością polityczną i jest przeciw, lewicowemu terroryzmowi. Tylko, że ten mechanizm, przynajmniej dla mnie, od zawsze i na wieki będzie miał dwa końce. Nie jakiś tam Kolorowy Niepodległy Blumsztajn, ale żydowski komunista Blumsztajn, podsycał atmosferę i zapraszał enerdowskich stalinowców do urządzenia zadymy w Polsce. Nie jakiś tam Kolorowy Legierski, ale Murzyn i homoseksualista, w pierwszym pokoleniu goszczący na tej ziemi, która go przygarnęła i wykarmiła, ma czelność chodzić od chałupy do chałupy i głosić jak nam tu posprząta, poprzestawia meble i przerobi Polskę na murzyńską i „gejowską” nutę. Rzeczy i ludzie muszą być nazwani po imieniu, kupowanie tandetnych zabiegów w wykonaniu Żyda Blumsztajna, czy Murzyna Legierskiego: „My Polacy wstydzimy się za tamtych Polaków”, jest przejawem skrajnej hipokryzji. Gołym okiem widać, że ci ludzie nie identyfikują się z Polską, Polakami, ale z ideologią, która z definicji nie uznaje Polski i Polaków, tylko bliżej nieokreślone Kolorowe Niepodległe. Ich sprawa i najdalej posunięte prawo, ale bez jaj. Równie dobrze ja mogę powiedzieć, że przepraszam za nas Murzynów, przepraszam za nas Żydów i nie wiem co się z nami porobiło.

Z tego zaklętego kręgu da się wyjść przy pomocy skoordynowanej techniki. Z jednej strony nie można sobie pozwolić na prewencyjną cenzurę, Polak ma być Polakiem i jak wali w mordę Żyda, ma być nazwany po polsku. Żyd ściągający do Polski enerdowskich stalinowców ma być Żydem, nie żadnym „My Polacy” i gdy jego żydowska demonstracja wali po mordzie Polaka, ma być nazwana po żydowsku. Z drugiej strony nie dostać na polski łeb, ściganie Żyda i Murzyna, czy homoseksualisty za żywota nie ma najmniejszego sensu, co dla każdego człowieka, a już dla Polaka powinno być oczywiste. Nie na tym polega ta zabawa, rywalizacja musi mieć symetryczny charakter i czytelną statystykę. Przy tych założeniach szybko nam wyjdzie, że ta wojna wcale nie jest polsko-polska, bo ja w życiu nie słyszałem o wojnie niemiecko-niemieckiej, bolszewicko-bolszewickiej, katolicko-katolickiej, czy też izraelsko-izraelskiej, chociaż w tym ostatni przypadku są Żydzi, którzy domagają się wolności dla Palestyny, a po drugiej stronie Żydzi krzyczą o eksterminacji wroga. Ćwiczeni przez lata Polacy dostają gęsiej skórki na samą myśl, że mają coś zarzucić Żydowi? Kto cię pobił Janek? Eeee nic takiego, zdarza się ludzi ponosi. A jak się nazywał? Josek Urbach, ale to naprawdę nie ma znaczenia. Kto ci powiedział: "ty Żydzie"? Prawdziwy Polak proszę pana redaktora, prawdziwy Polak. Czas na prawdziwego Żyda, na Wszechżyda, na żydowskiego endeka, dla symetrii, dla równych praw i obowiązków.

Obserwowałem relację z tych marszów non stop i na żywo, tego co zrobiła żydowska Wyborcza i Kolorowy TVN komentować się zwyczajnie nie da. Pierwsza poważna zadyma i w ogóle największa, to dzieło enerdowskich stalinowców, którzy się razem z Żydem Blumsztajnem i „inteligencją” lewicową schowali w kawiorowej knajpie „Nowy Świat”. Uciekli zaraz po tym jak pobili policję i Bogu ducha winnych pasjonatów odgrywających historyczne sceny. O tej burdzie wspomniano w tonie: nie wiadomo co się stało, policja ustala sprawców. Po drugiej stronie i zupełnie obok Marszu Niepodległości, kilkudziesięciu zadymiarzy wszczęło burdę z policją i natychmiast tę grupę podpięto pod organizatorów „nazistowskiej” demonstracji organizowanej przez Polaków. Orgazm nastąpił gdy żule podpaliły wóz ITI. Śliczna „narracja” przeniosła ten hit dnia na Ziemkiewicza, Kukiza, JKM. Ani jednego „hajlowania”, ani jednego „Żydzi do gazu”, to trzeba było podpiąć bandytów pod marsz.

Obok wszystkiego i wszystkich zadymek, nie zadym, trzeba powiedzieć, że tak naprawdę nic się nie stało, czego w normalnych krajach i przy takich okazjach przewidzieć nie można. Co więcej trzeba PODKREŚLIĆ, że to było przedszkole w gatunku zwanym demonstracja. Media w Polsce dyscyplinują każdy przejaw niepokoju społecznego, dlatego sam nie zamierzam brać w tym udziału, daję prawo do ulicznej ekspresji i żydowskim komunistom i polskim narodowcom. Sposób w jaki media relacjonowały te demonstracje ma swoje drugie, niezwykle istotne, dno, do którego się dokopał Komorowski, ze swoim wieczorowym, kabotyńskim wystąpieniem. Otóż wyrabia się przekonanie, w widzu i obywatelu siedzącym na kanapie, że tylko bydło przeciwstawia się rzeczywistości i walczy o swoje widzimisię, tudzież życie. Ewidentnie zalatuje mi to treningiem przed ewentualnym niepokojem wywołanym kryzysem. Zadość czyniąc statystyce podam, że żydowskich komunistów, anarchistów, gejów i lesbijek razem z enerdowskim zaciągiem nie doliczono się więcej niż 400 sztuk. W Marszu Niepodległości wzięło udział kilka tysięcy Polaków.

PS Najcięższe rany odniósł młody prawicowiec, któremu enerdowscy stalinowcy rozbili głowę, kilkunastu policjantów trochę przygłuchło od petard i podrapało się tam i ówdzie. Relacja TVN wyglądała, jakby zawaliła się trybuna na Heysel, a Komorowski powinien wystąpić w asyście armii i kapitana Wrony. Pamiętam z dzieciństwa relacje ze strajków awanturującej się opozycji, identyczna forma i atmosfera przekazu.


Twoja ocena: 6 Średnia ocena: 6 (6 głosy/głosów)
11.11.2011 - 23:20 | dodał:

ż a r t y

Budapeszt? A co byście powiedzieli Rodacy na Hawanę?

Uwierzyłbym, że to klasyczne sceny odgrywane przez złego i dobrego glinę, gdyby rzecz się działa w jednym komisariacie, ale dzieje się równolegle i w różnych komendach. Pan Bronisław, który zbudował sobie taką ekipę, przy której Donald wydaje się tylko leniwym populistą, bierze się coraz poważniej za robotę. Chciałbym być dobrze rozumiany, bo ja tu nie wybieram żadnego mniejszego zła, uprzedzam jedynie, że alternatywą dlatego co się dzieje, jest pałac Bronisława. W tym przybytku znajdziemy wszystko co najgorsze i zupełnie bezwładnego Bronka, który prawie oficjalnie jest pacynką znamienitych i wpływowych. Takie żarty jak odstawił pan Bronek w przemówieniu z okazji 11 listopada, gdy wspominał o tym, że WYWALCZYLIŚMY przy okrągłym stole, zostaną kupione przez ignorantów. Po pierwsze niczego nie wywalczyliśmy, tylko ONI wywalczyli, po drugie, pan Bronek był wtedy asystentem Antonioniego Macierewicza i okrągły stół bojkotował. Bieg wypadków świadczy tylko i wyłącznie o tym, że panu Bronkowi jest obojętne z kim, byle na wierzchu. Tak bardzo na wierzchu nie był pan Bronek jeszcze nigdy, on jest pupilem systemu, co widać po panu Donaldzie. Normalnie pan Donald nie daje sobie w kaszę dmuchać, czuje się całą Platformą, ale w przypadku pana Bronka zachowuje daleko posuniętą ostrożność i nawet karność. Najpierw ta zgoda na propozycję prezydenta nie kolidująca z prezydencją, potem gorące podziękowania z okazji orędzia, czego przecież nie musiał Donald robić, w każdym razie nie z okazji składania dymisji. W końcu ledwie zaznaczona różnica zdań na okoliczność ustawy zabraniającej ulicznych wygłupów. Podobne historie w polityce się nie zdarzają, w dodatku warto i nawet trzeba przypomnieć, że pan Bronek został upodlony przez Tuska, tak bardzo, że poniżej żyrandola i takich aktów polityki miłości się nie zapomina.

Na moje oko, gust i intuicję pan Bronek dobrał sobie najwyższej klasy opiekunów i biedak Tusk, który przeoczył polskie realia, zmuszany jest do zwieszania głowy i liczenia się z przeciwnikiem. Pewnym mitem i naiwnością „spiskowców” jest teza, że za tym wszystkim stoi jeden aparat. Aparat może i jeden, ale w ramach aparatu ścierają się grupy i racje, jak w każdym aparacie. Gdy się przyglądam poczynaniom pana Bronka, to widzę, że najsilniejsza frakcja aparatu stoi dziś po Bronka stronie i co więcej przewodniczący Tusk zrozumiał co jest grane. Z chwilą, gdy się zorientował natychmiast przyjął odpowiednią pozę, tak jakby się pogodził z losem słabiej umocowanego. Przeciwnicy wesołych przygód Donalda, które sponsorujemy pospołu, mogę się ucieszyć, ale mnie daleko do radości. Powiedzieć, że zamienił stryjek, to nic nie powiedzieć, bo nie stryjek tylko wujaszek Wania i nie żadną siekierkę na żaden kijek, tylko egzemę na rzęsistka. Ludzie zgromadzeni wokół Bronisława, którzy pociągają za sznurki, łapki i kiwają główką, to jest dużo groźniejsza ekipa od panującej. Już o tym pisałem, ale dla pewności powtórzę, że pojawiła się alternatywa dla władzy bez alternatywy. Idealny, mocny przyczółek, Komorowski za nic nie odpowiada i do woli może odgrywać męża opatrznościowego. Nie wiem, czy więcej niż kilku obserwatorów, zwróciło uwagę, że skończyły się gafy Bronisława, przynajmniej w TV się skończyły, bo przecież nie skończyły się w ogóle. Sobie i innym doradzam baczną uwagę, tej ekipie należy się pieczołowicie przyglądać, bo my tu gadu gadu, Antifa, demonstracje, a za kołnierz w pałacu myśliwego się nie wylewa.

Powiedz mi z kim przystajesz, a ja ci odpowiem jakim się staniesz. Jednego przyzwoitego człowieka nie widzę w otoczeniu Komorowskiego, sama stara kadra, zaprawiona w bojach i tu już nie chodzi o Tomasza z pośladkiem na czole, on jak zwykle jest dekoracją. Chodzi o zaplecze wojskowe i partyjne, czyli generałów z LWP i działaczy Unii Wolności, bo nawet nie Demokratycznej. Niech mi ktoś wskaże silniejszą grupę pod wezwaniem? Donald nie potrafił, co oznacza, że żarty się kończą. Szorstka przyjaźń stała się faktem i gdy na to nałożyć zmiany wart jakie następują w poszczególnych, ogarniętych kryzysem państwach, da się zauważyć, że na czele poślednich narodów muszą stanąć NASI LUDZIE. Nie ma już pyskującego Greka, nie ma referendum, jest unijny ekonomista. Żal straszny i żałoba po bunga-bunga, odszedł Berlusconi, problem w tym, że we Włoszech alternatywą jest socjalizm, z co najmniej połową komunizmu. Budapeszt? No nie wiem, boję się, że może być Hawana, w najlepszym razie Wenezuela.