Adamski: Tea Party a sprawa polska
- Kategoria: Świat
- piątek, 5 listopada 2010 18:47
Amerykańska prawica dokonała rzeczy, której nikt jeszcze dwa lata temu się po niej nie spodziewał. Wyborcy odrzucili wielką „zmianę” Baracka Obamy, która okazała się wielkim projektem inżynierii społecznej mającej na celu zmienić ostatnią ostoję wolności i odpowiedzialności za siebie w mekkę socjalizmu. Jednak wielki sukces wyborczy Republikanów nie byłby możliwy, gdyby nie oddolny ruch w samym jądrze prawicy.
Członkowie Tea Party na swoich sztandarach przynieśli sprzeciw wobec zniewalania gospodarczego, zabijania dzieci nienarodzonych i ograniczania swobód obywatelskich Amerykanów. „Jednocześnie tegoroczna elekcja wskazuje także na to, że duża część Amerykanów nie chce powrotu do władzy neokonserwatystów spod znaku George'a W. Busha, skupionych głównie na ekspansywnej polityce zagranicznej, niewiele różniących się w sferze polityki wewnętrznej od Demokratów. Niemała część kandydatów Partii Republikańskiej uzyskała swoją nominację dzięki poparciu nieformalnego ruchu Tea Party" - zauważa Stefan Sękowski. Trudno się z nim nie zgodzić. Wyborcy amerykańscy odrzucili prawicę spod znaku Georga W. Busha (choć ja zawsze będę szanował tego prezydenta za jego godną naśladowania politykę w sprawach obyczajowych) i skierowali się w stronę konserwatyzmu, który jest kwintesencją amerykańskiej rewolucji i różni ją od jakobińskiego terroru pierwszych lewicowców od Robespierra. Przecież to właśnie Ojcowie Założyciele tego wspaniałego kraju nie wyobrażali sobie odrzucenia Boga i prawa naturalnego. Nawet najbardziej liberalny z nich Tomasz Jefferson zdystansował się pod koniec życia od terrorystów spod znaku „równości, wolności, braterstwa”. Kandydaci Tea Party prowadzeni przez Sarę Palin potrafili tchnąć ducha w coraz bardziej centrową partię, która niegdyś mogła pochwalić się takimi wspaniałymi prezydentami jak Eisenhower czy Reagan.
To nie zwolennik zabijania dzieci nienarodzonych Rudolph Giuliani czy dosyć lewicowy w sprawach obyczajowych John McCain są dziś twarzami Partii Republikańskiej. Spikerem Izby Reprezentantów (czyli trzecią osobą w państwie) będzie katolik i znany obrońca praw dzieci nienarodzonych John Boehner, który zastąpi na tym stanowisku pseudokatoliczkę Nancy Pelosi, która ramię w ramię z Obamą wprowadzała zdrowotną reformę, gwarantującą zabijanie ludzi z pieniędzy podatników. – Mamy moralny obowiązek bronić bezbronnego życia. A nie ma nic bardziej bezbronnego jak dziecko nienarodzone. Obrona życia i obrona wolności są ze sobą powiązane i jeżeli w to wierzymy, to nie możemy zaakceptować obecnej polityki Waszyngtonu - powiedział niedawno Boehner. Zresztą aborcjoniści przegrali w Wisconsin, Pensylwanii, Arkansas, Indianie, Północnej Dakocie, Missouri, Ohio, Luizjanie i na Florydzie. Jednym słowem rewolucja konserwatywna znów puka do drzwi kraju nieudolnie prowadzonego przez ideologicznie naładowaną lalkę Barbie z Harvardu. I zanosi się na to, że owa rewolucja zmieni oblicze USA.
„Mogłaby to być taka Partia Miodowa (od ulubionego napitku naszych przodków) czy Sarmacka. Partia, która byłaby jednocześnie konserwatywna (realnie, a nie jedynie wirtualnie), prorodzinna (nie tylko w deklaracjach), religijna (i to na poważnie, łącznie z modlitwą przed obradami), polska (w całej rozciągłości, to znaczy ze świadomością jagiellońskich korzeni, ze świadomością, że mamy nasz kraj budować wspólnie: katolicy, protestanci, prawosławni, Żydzi, muzułmanie i niewierzący, bowiem władca nigdy nie jest władcą naszych sumień) i wolnościowa (w najlepszym polskim wydaniu)” - pisał w marzycielskim tonie Tomasz Terlikowski o powstaniu polskiej Tea Party. Ja również mam podobne marzenia do mojego redakcyjnego kolegi. I również jak on nie wierzę w konserwatywną rewolucję na polskiej prawicy. I nie chodzi już o to, że Jarosław Kaczyński rozprawia się ze swoimi oponentami we własnej partii w sposób bezwzględny, uniemożliwiając narodzenie się nowego lidera. To samo robią Donald Tusk (tylko, że trochę zręczniej) i Grzegorz Napieralski. System finansowania partii z budżetu państwa spowodował, że „banda czworga” - jak nazywa ich trafnie Janusz Korwin-Mikke, podzieliła między siebie scenę polityczną i zabetonowała ją na lata. Struktury naszych partii są zbudowane na wzór Cosa Nostry, gdzie Don ma swojego consigliere, capo di regime i przybocznych żołnierzy. Taka struktura uniemożliwia debatę wewnątrz ugrupowania i jakąkolwiek rewolucję zbuntowanych rebeliantów. Brak jednomandatowych okręgów wyborczych powoduje, że na listach znajdują się lizusy partyjne i miernoty spod znaku „Bierny, Mierny ale Wierny”. Każdy, kto sprzeciwia się swojemu Donowi, jest eliminowany przez partyjnych cyngli i trafia do tylnych ław poselskich, nie mając szans na ponowny wybór z braku miejsca, skąd mógłby wystartować. Jednak najsmutniejszy jest fakt kompletnego nierozumienia Polaków, czym w rzeczywistości jest konserwatyzm i liberalizm. Skoro poważni ludzie nazywają liberałami karierowiczów od Tuska, którzy podnoszą podatki i zniewalają społeczeństwo wprowadzając ustawy antyrodzinne, zaś ludzi, którzy storpedowali możliwość zatrzymania zabijania dzieci niepełnosprawnych umysłowo i fizycznie (co dziwne nie jest pamiętając stosunek do aborcji braci Kaczyńskich) i walczyli populistycznie o Polskę „solidarną”, nazywa się skrajną prawicą - to coś jest nie tak ze świadomością polityczną Polaków.
Z drugiej strony kontrrewolucję obyczajową uniemożliwiają hierarchowie naszego Kościoła, którzy dopiero niedawno zdobyli się na odważny krok (w normalnych warunkach będący "oczywistą oczywistością") przypomnienia katolickim politykom, jakie są ich powinności wynikające z wiary. Niestety, nie mamy w Polsce konserwatywnych ruchów protestanckich, które z żarliwością przypominałyby nam, czym jest dziedzictwo zachodniej cywilizacji i bez oglądania się na polityczne zaszłości oraz reakcje mainstramu medialnego stałyby twardo na straży nauki Jezusa. Powstaniu polskiego Tea Party nie sprzyja również medialna twarz prawicy i coraz mniejszy dostęp do ogólnopolskich mediów konserwatywnych komentatorów. Amerykanie mają swoją Fox News, która produkuje masowo showmanów, konkurujących o dusze młodzieży z gwiazdorami w stylu Stewarda, Leno czy O’Briana. W Polsce mamy tak naprawdę jedną osobę, która bije na łeb pajacyków ITI. Jest to Wojciech Cejrowski, który jest kochany przez młodzież i jestem przekonany, że niejednego młodzieńca przekonał do swoich „oszołomskich” racji. Na horyzoncie nie widać jednak żadnego polskiego Rusha Limbaugh, który potrafiłby dosadnie przywalić rządzącym i zrobić z siebie przy okazji podziwianego celebrytę. A dziś, w dobie tępej mediokracji, bez showbiznesu idee tracą na znaczeniu. Zresztą nawet gdyby ktoś taki się pojawił to zaraz by go spacyfikował słynny komunistyczny paragraf na żurnalistów.
Nie doczekamy się więc polskiej Palin czy Limbaugh nad Wisłą. Przez następne lata będziemy oglądać spór pseudoprawicowych partii Tuska i Kaczyńskiego, które wygenerują nam zapaterowską lewicę. Może jednak taka lewica musi powstać, by społeczeństwo się obudziło? Czy jednak wtedy specyfika naszej sceny politycznej umożliwi powstanie oddolnego ruchu na prawicy? Ja pozostanę pesymistą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz