Augustyn Deboli - ostatni sprawiedliwy w czasach upadku I RP
Augustyn Deboli, Minister Polski w Petersburgu
Walerian Kalinka, Sejm czteroletni. T. 3.
Deboli i jego korespondencja z Królem.
Ministrem polskim w
Petersburgu był Deboli. Pochodzący z rodziny francuskiej (de Beau-Lieu),
która otrzymała polski indygenat (1662), i osiadła na Rusi, był on
jednym z najpierwszych wychowańców szkoły kadetów, i jako taki, nader
miły Królowi. W roku 1767 posłany Psarskiemu do pomocy w Petersburgu,
został sekretarzem legacji; gdy zaś tenże, w czasie sejmu Ponińskiego,
ustąpić ze swego miejsca musiał, objął po nim interesy polskie w stopniu
rezydenta-pełnomocnika (charge daffaires); w sześć lat potem (1780),
mianowany ministrem pełnomocnym przy Dworze petersburskim. Stanowisko
jego oficjalne było nader skromne, zwłaszcza, że ani imieniem, ani
wysokim w Rzpltej urzędem, ani majątkiem nie imponował ). Nie
posiadając rangi ambasadora, tylko na dworskich zebraniach mógł mieć
przystęp do Imperatorowej, i jedynie z ministerium w urzędowych zostawał
stosunkach.
Wpływ jego był bardzo
nieznaczny. Katarzyna wszystkie interesy zlecała wprost Stackelbergowi,
i Deboli dopiero z Warszawy najczęściej się o nich dowiadywał. Podobnie
i Król wszystkie sprawy ze Stackelbergiem załatwiał; polskiemu
ministrowi zostawało tylko dodatkowo wyjaśniać rzecz przed Ostermanem. —
Ważniejszym jego obowiązkiem było dostarczać wiadomości z Petersburga o
tym, co Króla obchodzić mogło. Ożeniony z Galicynówną przez
skoligacenie swoje, przez długi pobyt i roztropne postępowanie, umiał
trafić na drogi, którymi do cennych informacji przychodził. Ostrożny,
roli obserwatora pilnie przestrzegał; Królowi stale oddany, w żadną
intrygę czy polską czy rosyjską wplątać się nie dał. Dopóki Rzplta w
wyłącznej od gabinetu petersburskiego zostawała, zależności, Deboli nie
poważył się objawić zdania, które by było w sprzeczności z panującym
systemem politycznym, i nawet w raportach, które najregularniej dwa razy
na tydzień przesyłał, zachowywał wielką wstrzemięźliwość. Jakie były
jego opinie i uczucia osobiste, długo nie wiedziano w Petersburgu i nie
troszczono się o to; uważano go za kreaturę królewska, na, którą nie
warto było zwracać uwagi.
Trudniejsze i o wiele
ważniejsze zadanie poczęło się dla niego od chwili, gdy opozycja,
zyskawszy przewagę w Sejmie, zerwała z polityką królewską i niezależną
od Króla, do spraw zagranicznych wyznaczyła deputacją. Jej urzędowym
reprezentantem był Deboli, ale i Króla ministrem być nie przestał; stąd
kłopot niemały, by pogodzić opinie i życzenia królewskie z poleceniami,
jakie od deputacji odbierał. Każdej środy konferował o sprawach polskich
z Ostermanem, i w tych rozmowach starał się przedstawiać uchwały
sejmowe w sposób najmniej dla Rzpltej nieprzyjazny. Tłumaczył, że
różnica, jaka między gabinetem petersburskim a Sejmem zachodzi, polega
jedynie na odmiennym pojmowaniu gwarancji, ale, że pomimo to, Rzplta
pragnie dochować przyjaźni z Imperatorową: wszystkie zaś wybryki
opozycyjne składał to na wpływ Dworu pruskiego, to na matactwa
Branickiego i jego stronników, których był stanowczym przeciwnikiem.
Osterman spokojnie słuchał jego wywodów, żadnej nie okazując niechęci, i
nawzajem korzystał z tych rozmów, aby przez Debolego posyłać do
Warszawy ostrzeżenia, że Rzplta odstępując od Rosji i wiążąc się z
Królem pruskim, na wielkie niebezpieczeństwa sama się naraża. — W
gruncie jednak Deboli, chociaż nie pochwalał zapędów opozycji i radził
unikać wszystkiego, co by mogło doprowadzić do zadarcia z Moskwą, rad
był z uchwał sejmowych, o ile one zmierzały do większej niezawisłości
Rzpltej od Petersburga; cieszył się mianowicie z ewakuacji wojsk
rosyjskich i twierdził, że Rzplta winna jest za tę usługę wdzięczność
Królowi pruskiemu. — Przekonać o tym Stanisława Augusta, zmniejszyć jego
wstręt do Berlina, skłonić go do zgodności z przywódcami sejmu,
natchnąć większą mocą i godnością wobec Rosji i Stackelberga, stało się
odtąd głównym dla Debolego zadaniem i temu on wszystkie swe raportu
przez rok 1789 poświęcał.
Jedyna to w swoim
rodzaju korespondencja dyplomatyczna; wywarła ona silny wpływ na umyśle
królewskim. W niej role piszących zupełnie wywrócone: poseł zdaje się
przesyłać instrukcje, przestrogi, upomnienia, nawet wyrzuty, pełne
patriotycznego zapału, niekiedy i oburzenia; a Król słucha, tłumaczy
się, czasem odpiera, lecz zwykle w końcu poddaje się. Warto przysłuchać
się z bliska tej ich rozmowie; coś podobnego niełatwo zanieść w innych
dziejach.
Przez piętnaście lat
współrządów Stackelberga, wszystkie sprawy polskie miewały wprawdzie
swój początek i wykonanie w Warszawie, ale decyzja o nich zależała od
Petersburga, jakoby od wyższej instancji. Stanisław August, aż do końca,
nie mógł się pozbyć uczucia, że został królem jedynie z pomocą
Katarzyny, a wiemy, ile w nim samym i poza nim było przyczyn, dla
których bez tej pomocy, krajem rządzić nie mógł. Co chwila., na każdym
sejmie, w najzbawienniejszycli nawet zamiarach, zjawiały się od Polaków
wzniecane przeszkody, których przy słabości rządowej złamać nie było
można, których opinia publiczna, wówczas jeszcze drzemiąca, nie karciła,
i które dopiero przed wyraźną wolą Katarzyny, objawioną przez
Stackelberga, ustępowały. Stąd w depeszach Stanisława Augusta często
bardzo skargi, na tych zwłaszcza Polaków, którzy na dworze Katarzyny lub
u jej faworytów doznawali poparcia, ze szczególną jakąś dobrodusznością
zanoszone, jakby gabinetowi petersburskiemu zależało coś na tein, żeby w
Polsce był rząd lepszy. Deboli z przykrością znosił te skargi i
ostrzegał, że nawet Rosjanie życzliwi Królowi ich nie chwalą. „Długie
doświadczenie (są słowa jego), nauczyło mnie, jak opaczny skutek
wypływał z listów WKMości, w których przekładając tego lub owego
sprzeciwiania się, rozumiałeś WKMość, że przez to wyjednasz dla niego
naganę. A tu wcale inaczej brano, bo i cli to właśnie cieszyło, że byli
tacy, co bruździli w rzeczach najwidoczniejszych. Odkryto przede mną to
misterium, w różnych okazjach, a mianowicie podczas sejmu 1786. Wtenczas
to powiedziano mi pod ręką: Alboż to Król Jmć rozumie, że nas to
obchodzi? To owszem na nasze koło woda. Darmo jest przekładać takie
rzeczy. Nie rozumiej przeto WKMość, żeby ad rygorem biorąc rzeczy, miano
tu poczytać za złe wszystko, w czym szkodzi Branicki. Każdy dwór ma
swoją politykę, trzeba abyśmy i my mieli własną i nie spuszczali się na
drugich, bo to ostatnia rzecz oczekiwać polepszenia od tych, którzy
owszem popsuć mają interes”.
Jak Rzplta, za pruską
podnietą, stanęła na stopie bardziej od Rosji niezależnej, tak i Króla
wszystkimi siłami Deboli do tego zachęcał. Stanisław August dał się
wciągnąć w szkodliwy i nieprzystojny zwyczaj, że wszystkie wiadomości, a
nawet swych agentów raportu, jakkolwiek przerobione, przesyłał
Stackelbergowi; w czym za pośrednika służył mu Komarzewski. Żalił się na
to Deboli, ostrzegał, że Król zamyka mu drogę do informacji;
przedstawiał, jak niewłaściwym jest, by Komarzewski pełnił ten
obowiązek, i jak z tego korzysta Stackelberg, aby mnożyć swe pretensje,
stawiać wymagania, a nawet grozić, czego by w większej części uczynić
nie śmiał drogą urzędową. Król, pilnując swej godności, lepiej krajowi
usłuży, a jeszcze przez to Imperatorowej nie obrazi. — Nie mógł
zaprzeczyć Stanisław, że uwagi te były sprawiedliwe. „Nie rozumiej WPan
(pisze on), żeby i mnie nic było przykre to ustawiczne komunikowanie
Ambasadorowi listów WPana. Lubo wiele wiesz z moich listów, nie wiesz i
czwartej części przemyślnych i złośliwych figlów (Stackelberga), dla
których vitando pejora musiałem wdać się w tę komunikacją, która, że od
tylu lat trwa, urwać się razem nic może, bez zbytecznych inkonweniencyj.
Gdy teraz Komarzewski wyjeżdża do wód, ta sama okoliczność przyniesie
nieco utrudnienia w tej komunikacji, która powoli i ustanie.
Jakoż Komarzewski
wyjechał (1 czerwca), a lubo Stackelberg w jego miejsce Prebendowskiego
nasuwał, Król od tego się uchylił, i odtąd albo osobiście z Ambasadorem
się znosił, albo Moszyńskiego czasami, z jakąś ważniejszą wiadomością,
do niego wyprawiał. I to jeszcze Debolemu zdawało się zbytecznym;
zapytywał od czego są kanclerze, którzy według praw naszych, z obcymi
ministrami traktować mają? „Dobra jest WPana rada (odpowiada Stanisław),
żebym ja najwięcej przez ministrów polskich tylko gadał do obcych; ale
tego WPan z daleka nie dojrzysz, jak ci ministrowie polscy są jedni
niechętni, drudzy leniwi, trzeci roztargnieni, czwarci politykujący
tylko na swoje rękę, tak dalece, że bardzo często i widzieć ich nie
mogę, po kilka dni wtedy, kiedy mi ich najbardziej potrzeba. I tak to
będzie trwało, póki Bóg nie da zebrać znowu jakiej formy rządu. Ja
zawsze jedno mówię: dobrze jest, żeśmy wyszli z dependencyi
(zależności) moskiewskiej, ale bardzo źle, żeśmy skasowali Radę
Nieustającą. Opowiedzieliśmy przed chwilą, jak daleko posunął się
Stackelberg, chcąc wymóc wakanse dla swych dwóch faworytów:
Kossakowskiego i Ożarowskiego.
Deboli od początku
1789 roku, nastawał, aby Król, teraz przynajmniej, nie przywiązywał tak
wiele wagi do tych ambasadorskich rekomendacji; by zaś poprzeć swoje
zdanie, cytował słowa pewnego dygnitarza, z Dworu Katarzyny: „Skarżycie
się (mówił tenże), żeśmy was często obsyłali rekomendacjami do wakansów,
a my byśmy Królowi Jmci z papierów naszych dowiedli, że Imperatorowa,
przez wszystek czas panowania królewskiego, interesowała się ledwie za
dwudziestoma, osobami. Wolno było Królowi Jmci brać osobiste
nalegania Ambasadora za interpozycye Imperatorowej." „Już też
Stackelberg (dodaje od siebie Deboli), tak bardzo przebrał miarę w tej
materii, że to się wcale nie zgadza z tutejszym usposobieniem. A i
teraz nie spuszcza on ze swej tyranii, która tyle W KM ości sprawiła
umartwienia, i będzie nim serce jego napawać, gdy się owej tyranii
poddasz, a tu sobie żadnego przez to nie zrobisz meritum. Tu chodzi o
to, aby przeszkodzić Królowi pruskiemu do związania, się z Polską, a nie
o to, kto dostanie biskupstwo: Naruszewicz czy Kossakowski".
Jednakowoż, kiedy
Deboli otrzymał rozkaz od Króla, aby złożył Ostermanowi ów groźny list
Stackelberga, o którym wyżej mówiono, czuł i on, jak niebezpiecznym było
zanosić taką skargę na przemożnego ambasadora, i jak łatwo skończyć się
to może odwołaniem jego samego z Petersburga. Ale nic cofnął się przed
taką obawą. „Trzebać raz rezolwować się na to przełożenie, bo inaczej
interesa WKMości i Ojczyzny, nieskończenie cierpieć będą. Po dopełnieniu
w tein mojej powinności, masz mnie WKMość dobrowolnie oddającego się na
ofiarę, jeśliby potrzeba było ze mnie ją zrobić". Sprawa lepszy wzięła
obrót, niż się spodziewano; Król uczuł się mocniejszy wobec
Stackelberga, dziękował za tę usługę Debolemu, lecz pomimo tej porażki
Ambasadora, lękał się o dalsze jej następstwa. „Anxie wyglądam, jak się
tam obróciło względem powtórnych między nami biletów. Nie mogę utaić
obawy, że gdy Osterman przyszłe tutaj kopią tego, coś W Pan tam
przedłożył, aby Stackelberg rozeźlony nie zaszkodził mi wielce fałszami
jakimi u swego Dworu, a tutaj mściwymi figlami. Wszelako w tern, jak we
wszystkim, bardziej teraz, niż kiedy, ja jedyną nadzieję muszę pokładać w
Bogn, bo z ludzi coraz mniej mam pomocy, a zawiłość interesów coraz
większa, ciemną tylko i straszna stawia mi przed oczy perspektywę".
W tej
chrześcijańskiej niby rezygnacji, Deboli widział po prostu małoduszność
Stanisława i dał mu uczuć, że przy rakiem usposobieniu królewskim, na
nic się nie przydadzą wszystkie starania sługi jego. „Jeżeli WKmość
trwać będziesz w tej obawie, że Stackelberg, z powodu odmówienia
Kossakowskiemu biskupstwa, potrafi u Imperatorowej zaszkodzić, jeżeli
zapomnisz tak łatwo tylu jego kłamstw i podstępów, jeżeli po upływie
kilku dni liczyć mu już będziesz za zasługę, że wyrzutów o wakanse nie
robi, tedy ja ani interesom dopomóc nie potrafię, ani spokoju przywrócić
WKMości". Przypomina, że gdy w sprawie wywozu zboża polskiego dla armii
rosyjskiej, Lucchesini zbyt gwałtownie nacierał na Małachowskiego, to
ten, chociaż w Prusiech większą część swego majątku posiada, odciął mu
się w sposób, który Margrabiego zmusił do milczenia.. „Stackelberg, sto
razy gorsze rzeczy mawiał WKMości, posuwał się aż do inwektyw, WKMość
rzadkoś mu kiedy dal stalszą odpowiedź. Jakżeś go nie miał przyzwyczaić
do dziwactw? Za takie uleganie, żadnej tu dla WKMości nie mają
obligacyi; czyń WKMość, co interes Polski każe, a ściągniesz dla siebie
konsyderacyą".
Kiedy się zważy, że
Deboli, był człowiek ubogi, że cale jego utrzymanie i cala kariera,
polegały na życzliwości królewskiej, i na funkcji ministerialnej, którą
sprawował, to nie można dość uznać jego odwagi i sumienności, z jaką
piękne, rozumne, ale jednak dość twarde niekiedy przestrogi, przesyłał
Królowi. Rzadkiej to prawości człowiek, szlachetny, bezinteresowny,
Ojczyznę nade wszystko miłujący, a bez żadnej fanfaronady i
pyszałkowstwa; rzadki naówczas typ wysokiego urzędnika, który po
25-letni tu pobycie w Petersburgu, przy tylu interesach, które miał w
ręku, i w ciągiem zetknięciu z Rosjanami, wrócił do kraju równic ubogi,
jak był przed tem i nawet na pierwsze potrzeby życia, mu nie dostawało.
Mógł on wiedzieć, jak wiele Królowi na jego usługach zależało, a jednak,
w tyloletniej korespondencji, nie znaleźliśmy śladu, aby kiedykolwiek o
jakąś łaskę prosił dla siebie; jakże zaszczytnie pod tym względem
wyróżnia, się on od tylu innych, szlachty, wielkich panów i pań, którzy
Króla swym natręctwem zamęczali! Gdy z początkiem sejmu zapowiedziano
składki w całym kraju na pomnożenie wojska, Deboli połowę swojej rocznej
pensji (1500 duk.) ofiarował; aż go Król za tę hojność strofował. Skoro
zapowiedziano przyjazd Szczęsnego Potockiego do Petersburga, w randze
ambasadora, gotów mu był ustąpić, albo pod jego zwierzchnictwem
pracować, bo, jak mówi, pojmował dobrze o ile wyższe znaczenie miałby w
pośród Rosjan, pan, tak kolosalnej fortuny, jak Szczęsny.
Chciała opozycja
sejmowa pozbyć się Corticellego w Wiedniu, a Zabłockiego w Berlinie, z
których pierwszy mianowicie, wcale potrzebny nie był, a. swą
drażliwością wszystkich sobie naraził; Król obronić go nie mógł, i z
żalu zachorował. „Pozwól sobie powiedzieć, Miłościwy Panie
(pisze Deboli), że zanadto szacowne dla Ojczyzny jest zdrowie WKMości,
abyś się miał zmartwić taką drobnostką, jaką była burza przeciw
Corticellemu i Zabłockiemu. Ja się kładę z nimi w rzędzie, a gdy tu
przyszłą drugiego ministra i o mój rapel nalegać poczną, nie będzie w
teym żadnej materii do zmartwienia WKMości, bo na tem interesa cierpieć
nie będą. Co innego rezygnacja Generała Artyleryi". I to mówi człowiek,
który od lat dwudziestu dwóch pełnił służbę w Petersburgu, i któremu,
żaden z Polaków nie mógł dorównać w znajomości stosunków rosyjskich! —
Podczas pogłosek o buntach ukrainnych, Król, który z ks. de Nassau
jadącym do Petersburga o tym przedmiocie rozmawiał i wcale nie taił, że
bunty powszechnie Moskwie przypisywano, zlecił mu w końcu złożyć
komplement swój Imperatorowej, ale „z dodatkiem, że się od narodu nie
odpisze". „Bez tego dodatku (odpowiada Deboli) ja bym WKMości nie
służył, bo bym wtenczas nie mógł szczerze i wiernie pełnić moich
obowiązków, a zdradliwym sposobem w służbie być nie chcę. Jak ja
przestanę mówić prawdę, wtenczas mię WKMość za zdrajcę weź, a póki tak
pisać będę, jak piszę, znak, żem wierny".
Trzeba i Królowi
oddać sprawiedliwość, że pomimo prawd tak mocnych, które od niego
słyszał, wierność jego i usługi, wysoko cenił i o jego opatrzeniu na
stare lata myślał, chociaż mu klęski późniejsze dokonać tego zamiaru nie
pozwoliły. Troszczył się o to, by go utrzymać w Petersburgu, co mu nie
przychodziło z łatwością, bo partia hetmańska wielce była na Debolego
zagniewaną. Sapieha wielokrotnie w Deputacji nastawał, by go odwołała,
dając za przyczynę, że raporty jego, zwłaszcza francuskie, bywają tak
ciemno i niezgrabnie pisane, że i czytać, i zrozumieć je ciężko.
Stanisław August, zawiadamiając o tom Debolego, musiał przyznać, że
narzekania Sapiehy, pod tym względem były słuszne; z wielką dobrocią
dawał mu wskazówki, jak ma swój styl „amfibologiczny” poprawić i nadal
układać jaśniejsze raporty. Wszakże, usilnie go przy teraz przestrzegał,
iżby niezadowolenia niektórych członków Deputacyi, Deboli nie brał zbyt
do serca. „Mimo twego stylu zawiłego, ja dobrze znani, że w czynieniu
rzeczy, jesteś i bardzo światły, i zręczny; obawiam się, żebyś raptownej
rezolucyi nic wziął proszenia Deputacyi o rapel. Nie czyń tego, i
pamiętaj, jak mocno żądałeś, aby Generał Artyleryi, nie składał komendy.
Wszak i on ma wiele racji być zdysgustowany i nawet trwożliwy; a
jednak, gdym mu przełożył, że Ojczyźnie i mnie zaszkodzi, rzucając
komendę, został się przy niej. Z tych samych powodów, WPan nie wydzieraj
się ze swego urzędu. Choćby mnie samemu zostawiono wybór twego
sukcesora, to żadnego godnego nie wynalazłbym. Choćby on miał najlepsze
przymioty i równe tobie z wielu miar, tego mu dać nie potrafię, żeby
wszystkie osoby i wszystkie kąty znal od dwudziestu lat jak WPan”.
Wszelako i Stanisław
August, choć tak wyrozumiały, niecierpliwił się czasami owym poczciwym,
ale nieco mentorskim tonem swojego ministra. „Mój Deboli, od niejakiego
czasu, właśnie stoikiem chcesz być. Pamiętaj na to, że i sam Katon
błądził, gdy stoikiem chciał być tylko, a, nie uważał na okoliczności, i
na ludzi, których nie można, zrobić inakszymi, niż są. Zasiedziałeś
się, w świecie całkiem odmiennym od polskiego i od domowych
republikańskich konneksyj i zapomniałeś o mojej sytuacji, tak bardzo
ścieśnionej.”
Deboli zwykł był
donosić Królowi, co o nim mówią Moskale; uprzedzał między innymi, jako w
Petersburgu było mniemanie, że dosyć jest pokazać Królowi, jakieś
korzyści dla, jego rodziny, aby go całkiem pozyskać; że wszystkie
trudności i szkody uchwalą sejmową o biskupstwie krakowskim zrządzone,
nie skądinąd początkowo urosły, jak tylko w zbytniej dobroci Króla, dla
Prymasa. Ośmielał się i na to zwracać jego uwagę, że nie powinien
polegać zupełnie na, zdaniu otaczających go najbliższych osób, czym
siostrę królewską, panią krakowską i siostrzenicę, Mniszchową, miał na
myśli. „Kiedy pani Marszałkowa w. k. (pisze on), wzięła w Kaniowie order
św. Katarzyny, zdawało się jej, że już cała Polska została szczęśliwą i
zaprzątaliśmy się tym przez kilka dni, czy miano (przed nią)
prezentować broń, czyli nie? Również i pana Marszałka największa była
alteracja podczas całego tego sejmu, kiedy na starostwa, stanowili
podatki, aby lubelskie starostwo nie było obładowane, i największa
bojaźń, żeby jurysdykcji marszałkowskiej nic tknięto. Tak mówi
Rosenkratz (poseł duński); co o nas z boku gadają, trzeba, abyśmy
wiedzieli."
Król ugodzony w
najczulszą stronę, oburzył się, ale jednak pisać nadal w podobny sposób
nie zabronił, przestrzegł tylko: „Tyś wziął na siebie rolę kaznodziei, a
pamiętać winieneś. że ten, kto nad prawdę mówi, skutek mowy swojej
tracić zwykł i w tein, co jest prawdą... Nie mam ci za złe szczerej
wolności, z którą mi myśli swoje wyrażasz, ale z wzajemną szczerością i
ja ci mówić będę, w czym choć z najcnotliwszych powodów, wybiegasz
czasem nad miarę".
Prócz Branickiego,
którego Deboli, po wszystkie czasy podejrzy wal i nigdy nie oszczędzał,
ani oszczędzać nie radził, główną na teraz była u niego troska., aby
Król, po ostatniej ze Stackelbergiem rozprawie, nie dał się znowu jego
namowom, lub pogróżkom usidlić, i aby u swoich i u obcych zmazał to
przekonanie, że Ambasador rosyjski wszystkiego się dowie od Króla i
wszystko na nim wymoże. Roztropna to była przestroga; przy takiej o
Stanisławie opinii, nigdy mu zaufać nie mogli ci nawet, co by dla dobra
kraju z nim razem iść chcieli szczerze. „Co sic tyczy mego ze
Stackelbergiem obchodzenia (odpowiada Stanisław August), bo już jest
nieodmienne: grzeczne, ale nie poufałe; tylko czasem mu niby powierzam,
co wiem, że on już wie, albo wkrótce wiedzieć może. W tym zaś tylko
szczerze mówię, i mówić z nim będę, co pochodzi z przekonania, że zrywać
pokój z Moskwą byłoby dla Polski arcyszkodliwym. Zresztą, lubo
Stackelberg, teraz ze mną i z moimi, z większym daleko respektem
obchodzi się, ale ja nazbyt dobrze jestem przekonany, że gdzie będzie
mógł, to mi będzie szkodził, bo znam jego mściwy i nigdy nie-darujący
charakter". A gdy Deboli jeszcze ostrzegał, by dawne wzwyczajenie się
nie wzięło znów góry: „co do tego punktu, dodaje Król, bądź WPan raz na
zawsze spokojny. Wiem i pamiętam, że jest. interesem Stackelberga i z
charakteru poselstwa rosyjskiego, a tyle drugie z miłości własnej, aby w
Polsce nad miarę mieć influencyi i prawie panować; w tym ja mu z
pewnością pomagać nie będę”.
Jednocześnie ubolewał
nad tym Stanisław, że nie może, jakby chciał, związać się bliżej z
Małachowskim i Potockim. „Rozumiem, że ufność nie rodzi się nagle, lecz
gdy ja oświadczam, że chcę kłaść na stronę, cokolwiek być mogło w
przeszłości dla mnie (z ich strony) najdolegliwszego byłem widział
szczerze chcących ze mną pracować odtąd dla dobra kraju, zdaje mi się,
że wiele ułatwiam". Tego też właśnie Deboli pragnął najgoręcej, na tę
drogę Króla on sprowadzał i wciąż upominał, że lepiej dziać się będzie
dla kraju, gdy Król wzwyczai się zasięgać rady u Ignacego Potockiego;
„wszakże bezpieczniej zwierzać się Małachowskiemu, niż Stackelbergowi."
„Innaby rzecz była (pisze on), gdyby było w kim przebierać, ale nie masz
teraz dla WKmości innej alternatywy, jak trzymać z Potockimi,
Małachowskimi, Czartoryskimi i ich stronnictwem. Rosenkrantza, który
mnie w wielu rzeczach objaśnił, jest takowa o Ignacym Potockim
definicya, że on i brat jego Stanisław, są ludzie rozumni, interesa
pojmujący, i że Małachowskiego trzeba także kłaść w tej liczbie; ale z
tą różnicą, że Potoccy, przy publicznych interesach, chcą także swoje
wykierować, Małachowski zaś rządzi sie jedynie patriotyzmem. Dodaje
Rosenkrantz, że poczciwszego człowieka nie można było wybrać na
marszałka sejmowego." Przypomina Deboli, jak niesłusznie Król zrażony
był tym, że Małachowski innego był zdania w sprawie sojuszu z Rosją i
Rady Nieustającej; przecież to nie jest jeszcze zbrodnią. „Ubiegaż on
się za. majątkiem; uwodziż się słabością dla swoich krewnych,
wytargowałże co na WKMości? Tego wszystkiego po nim nie widać. O jakże
ja sic boję, abyś WKMość nie zraził czym takowego człeka".
Król nie tylko zrażać
nie myślał „takowego człeka" lecz owszem, by ułatwić zbliżenie, polecił
Debolemu, by do Marszalka sejmowego stale pisywał, i jemu udzielał
swoich spostrzeżeń, których nie było bezpiecznie powierzać Deputacyi, bo
od niej wszystko do obcych ministrów przechodziło. Wywiązała się w ten
sposób poufna między nimi korespondencja. Małachowski tym chętniej ją
utrzymywał, że przeświadczony o charakterze Debolego, spodziewał się
wyświecić przez nią pewne wątpliwości o Królu, które jeszcze tkwiły w
jego umyśle. Jakoż, w jednym z pierwszych listów, zapytał Marszalek, czy
prawda jest, jakoby Król starał się dla siebie, lub dla swojej rodziny o
Kurlandie? Odpowiada Deboli, że była o tym mowa około 1767 r., ale od
owego czasu zupełnie to ustało; podczas zjazdu w Mohylewie, podsuwał ks.
Stanisław Potemkinowi myśl objęcia tej lenności, lecz za to od Króla
był strofowany.
W trzy miesiące
później pisze Marszałek, że chociaż Król daje wiele dowodów dobrej woli i
we wszystkich sprawach skutecznie pomaga, to przecież zachodzi jeszcze
obawa, czy to wszystko nie jest udaniem, czy sic on nie znosi po cichu z
Rosją, czy między nim a Imperatorową nie ma sekretnej korespondencji ?
„Że ja o tym nie wiem (odpisuje Deboli), na to mógłbym śmiele wykonać
przysięgę w kolegiacie warszawskiej św. Jana! Anibym się podjął jej
przesyłania, gdyby zawierała coś szkodliwego dla Ojczyzny. Według mnie,
od novembra z. r., ani Imperatorową nie pisała do Króla, ani Król do
niej." Wszystko to, jego zdaniem, są dyfidencye, które sam Stackelberg
może rozgłaszać, jak to Moskale ze swoją chytrością umieją, i wiele razy
to czynili, podczas barskiej konfederacji i później, aby obywatele w
królu swoim nie kładli ufności.
Marszalek poprzestał
na tym poręczeniu. Wszakże, zanim ta ufność zrodziła się, do której
Deboli i Małachowskiego ze swej strony nie omieszkał zachęcać, w
Warszawie wiele ważnych układów zaczęto po cichu, w ścisłej przed Królem
tajemnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz